Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 18:52   #6
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jeśli powiem, że wydarzył się cud, to co pomyślicie? Pewnie wyobrazicie sobie spadające z nieba płomienie, słońce świecące w środku nocy, albo przynajmniej wody Missisipi rozstępujące się przed nami, prawda? Ale ja sądzę, że cud nie musi być spektakularny.
No więc: wydarzył się cud. Obudziłem się. Tak, dokładnie tak. Żadnych gromów, żadnego blasku. Po prostu się obudziłem. Ale obudziłem się w jednym kawałku, z całym swoim dobytkiem na miejscu i nie niepokojony w ciągu nocy przez nikogo. Nawet motocykla mi jakiś zmutowany pies nie oszczał tym razem. Gdyby któryś z towarzyszących mi idiotów stał na warcie, to pewnie nie byłbym tak zaskooczony tym sukcesem. Ale nie. Obaj się posnęli, nie zadając sobie najmniejszego trudu zabezpieczenia pseudoobozowiska. A spaliśmy niemalże dobę. Jednak zmęczony organizm upomniał się o swoje.
Gdy już wstaliśmy i zjedliśmy śniadanie, przyszedł czas zwiedzić pobliskie miasto. Szczerze mówiąc nazwa miasto niezbyt przystoi tej ruinie, ale lepszego określenia nie znajduję. Gdy zbliżyliśmy się, okazało się, że żyją tu ludzie. I dobrze, i źle. Okazało się, że żyją tu też mutanty. Też i dobrze, i źle. Bo i ludzie, i mutanty mają brzydką tendencję sprawiania problemów. Ale jeśli gdzieś są ludzie I mutanty, to jest tam też popyt na łowców mutantów. A to już jest dobre. Jeden łowca najwidoczniej tu był, bo ciągnął właśnie za sobą hellodermę. Choć może zdechła z głodu, a on tylko przywłaszczył sobie truchło. Nieistotne. Wkroczyliśmy do miasta. Ludzie, łażący tam i siam, uśmiechali się do mnie przyjaźnie. Nie przepadam za takimi uśmiechami. Podejrzliwy się przez nie robię. Ale prawdopodobnie jest to zwykłe wazeliniarstwo - wiedzą, że mnie potrzebują, to są sympatyczni. Na Starucha i Howarda nie zwracali zbytnio uwagi. Howard na nich z resztą też nie. Jakiś taki tępy wzrok miał. W znaczeniu, że bardziej tępy niż zwykle. Jakby się nie wyspał, hehe.
Poszliśmy do dużego budynku, wyglądającego jak wieża strażnicza. Tam właśnie koleś zawlókł swoją jaszczurkę. Z resztą wyglądało na to, że jest to centrum miasta i jedyny budynek, który nie wygląda jakby się po nim Juggernaut przetoczył. Znaleźliśmy jakiś bar, dostaliśmy piwo na koszt firmy (ja w kuflu, Staruch w słoiku, wyraźnie mają popyt na moje usługi) i przytoczył się do nas jakiś Lynda Madaras. Tak, ten Lynda, nie ta Lynda. Choć szczerze mówiąc pewności nie mam. Wygląda na to, że tutejszy szeryf. Dopytał się o powód przybycia, ale na dłuższą rozmowę nie starczyło czasu. Ktoś przybiegł i cośtam wykrzyczał. Dla mnie nie miało to większego sensu, ale zrozumiałem, że są atakowani. Zaraz zebrała się grupka bojowa, z szeryfem na czele. Ja i Staruch postanowiliśmy się przyłączyć, żeby od razu pokazać na co nas stać. Precyzyjnie mnie stać. Napastnikami byli Croats. Dotarliśmy wszyscy do jakiejś barykady, przy której toczyła się walka. Swojego Colta błyskawicznie opróżniłem (całe dwa naboje miałem) i przestawiłem się na strzelanie z Pogromcy. Na szczęście ten gość, który zabiło helodermę miał trochę amunicji i się podzielił. Może źle go osądzałem. Może jednak wie, jak sobie radzić z mutkami. Walka minęła dość szybko, mimo że jeszcze heloderma się przypałętała, oprócz dzieciaków. Mi się udało zatłuc 4 croats, co może nie powala na kolana, ale przynajmniej nie strzelałem jak głupi.
Po walce wróciliśmy do wieży, a Staruch zasnął. Zupełnie jakby, jak zasugerował Howard, wyczerpała mu się bateria. Może ten wyznawca techno jest androidem wyprodukowanym przez Molocha? Trzeba będzie to sprawdzić. Tymczasem zostawliśmy go w pokoju i poszliśmy zjeść kolację. Przykleił się do nas Józef, tragarz jaszczurek... no dobrze, łowca mutków. Później przykleiła się jeszcze reszta jego wesołej zgrai, zwącej się Pielgrzymami i szerzącej wiarę na pustkowiach. Normalnie takiej jazdy to chyba ze dwa tysiące lat nie było. Przewodził im jakiś Jesus Hernandez, ale ich kumpel, Jerry wydał go gangowi z Minneapolis, któremu Jesus się wcześniej naraził. A gangerzy przybili go do krzyża. Teraz jego kumple szukają zdrajcy, a precyzyjnie chcą, żebyśmy my go znaleźli. Jakiś dzieciak twierdził, że Jerry jest w mieście, ale niestety nic więcej nie chciał powiedzieć, więc go Howard zabił. I jak tu z takim niezrównoważonym psychicznie wariatem wytrzymać? On mi kiedyś ładnej biedy napyta. Z resztą zaraz wdał się w bójkę z Józefem. Trochę oberwał, ale na szczęście udało się załagodzić sytuację. Rozstaliśmy się w nieco nerwowej atmosferze, ale spotkamy się rano i rozmówimy dokładniej.
Nie mając nic konstruktywnego do roboty postanowiłem znaleźć amunicję .45'' APC do mojego Colta, sprawdzić, czy Staruch krwawi i iść spać.
Ten dzień był zwariowany, ale wygląda na to, że znaleźliśmy dobre miejsce. Dość bezpieczne i z możliwością zarobku. Żeby tylko nas ludzie zbyt szybko nie znienawidzili za zabijanie im dzieci.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline