Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2010, 04:44   #9
Rudzielec
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Niewiele jest rzeczy tak pobudzających i poprawiających nastrój jak ciepła herbata. Ingrid nie wyobrażała sobie jak miałaby dawać radę z takimi porankami jak ten, gdyby nie ten cudowny napój. Nie przeszkadzały jej normalne poranki, po spokojnie,mniej lub bardziej, przespanej nocy. Przeszkadzały jej poranki po czterech godzinach snu poprzedzonych sześcioma godzinami składania idioty który nie potrafi zrozumieć, że dwanaście godzin kursu na skałkach nie czyni z niego komandosa... Ale z drugiej strony jak ktoś urodzony i wychowany całe życie w mieście ma okazywać szacunek dla dwudziestu metrów dzielących go od ziemi? W końcu na filmach nie takie rzeczy goście odwalają, a to tylko dwadzieścia metrów...

Ech może leżąc w łóżku przez następne pół roku pomyśli nad tym ile miał szczęścia, choć jak znała życie facet będzie pomstował na wszystko i wszystkich oprócz siebie. Było jej nawet żal mężczyzny kiedy tamowała krwotoki wywołane przez odłamki kości potrzaskanych nóg nawet na środkach przeciwbólowych widać było, że cierpi. Zwykle takie przypadki transportowano do najbliższej placówki z odpowiednim wyposażeniem, ale jak na złość śmigłowiec był na akcji więc musiała operować na stacji inaczej pechowiec nie przeżyłby godziny. Na szczęście poprzedni burmistrz zdecydował zaopatrzyć stację ratowniczą w salę zabiegową która służyć mogła w razie konieczności również jako sala operacyjna. I choć zgrzytała zębami na warunki w jakich musiała przeprowadzać zabieg to rezultat był świetny, może facet będzie nawet mógł tańczyć jeśli trafi na dobrego rehabilitanta.

Ale to praca kogoś innego, ona musi jechać za godzinę na dyżur, przy odrobinie szczęścia nikt nie będzie miał dziś żadnych „pomysłów” i będzie mogła odespać gdzieś na boku. Buszując po lodówce w poszukiwaniu czegoś do jedzenia zdecydowała w drodze powrotnej zahaczyć o jakiś sklep, w końcu zrobiła sobie jajecznicę słuchając radia, obiad i tak zje w knajpce Renate koło stacji. Zerknęła na komórkę czy może ktoś chciał się skontaktować ale nie było żadnych połączeń ani wiadomości.
"Widać nikt mnie nie lubi." pomyślała z wisielczym humorem zaplatając włosy w warkocz i wkładając kask rowerowy.

*****

Po roku mieszkania i pracy jako jeden z tutejszych lekarzy uznawana była prawie za miejscową, sama zresztą tak się czuła, przyzwyczajała się powoli do tego miasta. Może to o to chodziło Wiktorowi kiedy poparł jej decyzję o wyjeździe zaraz po studiach? Jasne dobry lekarz byłby przydatny w mieście ale na miejscu było już czterech innych uzdrowicieli, może bez jej wykształcenia, ale zdecydowanie o większych zdolnościach i doświadczeniu jak choćby jej nauczycielka, Widząca Świt.

Inni jednak uważali tą decyzję za ucieczkę, jednak w Monachium nie miałaby szansy na zdobycie takiej praktyki jak ta, zbyt dużo ludzi ze „znajomościami” czekało w kolejce na lekką i przyjemną pracę od 8 do 18 za niezłe pieniądze. No może z tą „lekką i przyjemną” to przesadziła ale w mieście pełnym szpitali, jeśli nie doszło do jakiegoś zdarzenia masowego w stylu pożar/zamieszki itp. pracowało się na planowanych pacjentach z pełną ekipą i zapleczem sprzętowym. Praktycznie zero stresu, idziesz, kroisz, wracasz do dyżurki i znowu. Ona często nie wiedziała do czego jedzie, lub leci. A czasami po prostu brakowało jej rąk które wiedziałyby co robić lub przynajmniej czego nie robić. Nie żeby narzekała na swoich współpracowników, to byli świetni ratownicy i znali się a swojej robocie. Ale nikt nie pomyślał ile dobrego zdziałałaby jedna pielęgniarka z praktyką na sali operacyjnej... Jak powiedział kiedyś na praktykach jeden z jej profesorów: „Dobra pielęgniarka narzędziowa to nie tylko ktoś kto nie zrobi jakiejś głupoty, z kim można porozmawiać, to ktoś kto nie poda ci tego o co prosisz tylko to co ci jest potrzebne.” Ale cóż, decyzje podejmowali ludzie niekonieczne znający realia tylko statystyki.

*****

Jadąc na rowerze do pracy zwróciła uwagę na ogłoszenia i plakaty ponaklejane gdzie popadnie. Irytowało ją to, tak jak i ton w jakim ułożona była ulotka, najwyraźniej traktująca MITS jako przedstawicielstwo Szatan Inc. na ziemi. Autor powinien dostać jakąś nagrodę za operowanie ogólnikami i dramatyzm, godne bowiem były brukowców. Jasne fabryka pewnie całkiem „czysta” nie jest ale „towarzystwo” zrzuciłoby pewnie na nią winę za wszystko co stałoby się w okolicy, łącznie z potopem, suszą i trzęsieniami gdyby takowe się pojawiły.

*****

Na stacji powitał ją znajomy rozgardiasz i atmosfera przypominająca akademik, nic dziwnego skoro mieszkało tu kilkunastu młodych ratowników i ratowniczek. Zerknęła na grafik, czekał ją cały dyżur „pod śmigłem” znaczyło to, że nic jej nie grozi o ile nie przypląta się ktoś mocno poraniony albo nie przyjdzie wezwanie dla zespołu rozszerzonego. Zameldowała się w dyspozytorni i poszła się przebrać w „kombinezon bojowy” jak go żartobliwie nazywano. Był to krwisto czerwony zestaw spodnie + kurtka z kilkunastoma kieszeniami oraz kamizelka który to zestaw spokojnie i nawet wygodnie mieścił praktycznie cały sprzęt do pierwszej pomocy jaki mógł być komukolwiek potrzebny. Poza oczywiście lekami, które były w osobnej torbie razem z rzeczami w rodzaju szyn lub worka samorozprężalnego.

-Hej blondasku, zaczynasz dyżur?-Zapytała drobna dziewczyna, w szatni. Wyglądała na dwadzieścia pięć lat, w istocie miała trzydzieści jeden i dwójkę dzieci. Na imię było jej Margaret ale wszyscy wołali na nią Greti. Była jedną z sześciu kobiet na stacji i świetnym ratownikiem.

-Niestety, najwyraźniej wczorajsza operacja nie wywarła na Heinim wielkiego wrażenia.
-Powiedziała Ingrid uśmiechając się ironicznie. Heini lub Heinrich Adenauer był szefem stacji, mimo iż kiedyś sam latał jako ratownik po tych górach, wydawał się zdumiewająco niefrasobliwy. Jak można by delikatnie nazwać wysyłanie zmęczonego lekarza na potencjalnie wyczerpujący dyżur.

-Panna Ingrid Mauerhoff proszona jest o stawienie się u administracji.-padło z głośnika, zaraz po tym rozległo się zawiadomienie dla zespołu R1.
"Widać ktoś znowu nie uważał na szlaku."Pomyślała dziewczyna smutno, idąc do biura szefa, skinęła głową sekretarce, starszej kobiecie zajmującej się de facto większością obowiązków prowadzenia tej placówki. Heini siedział za swoim biurkiem z miną nieszczęśliwego chłopca który wie, że zaraz dostanie za coś burę.

-Zanim zaczniesz mnie mieszać z błotem za zachowanie twojego dyżuru w grafiku chcę powiedzieć, że jest mi przykro. Ale po prostu nie miałem kogo wcisnąć na twoje miejsce. Anna odeszła przedwczoraj jak wiesz. Mark jest chory, coś z żołądkiem, Arnold latał wczoraj o cztery godziny dłużej niż powinien i jakby chciał to może mnie skarżyć. A Jonathan będzie dopiero po południu, po prostu nie mam dość ludzi.-Zakończył wzruszając ramionami.-Już rozesłałem informacje o wolnym miejscu dla lekarza ale na razie musimy dać sobie radę sami.

-Rozumiem.- powiedziała dziewczyna.- Ale co zrobisz jeśli coś się zdarzy, prawa Murphiego ciągle działają. Może się okazać, że coś pójdzie nie tak i zostaniesz z jednym przemęczonym lekarzem. Na twoim miejscu dzwoniłabym do burmistrza i poinformowała, że masz braki kadrowe i musisz mieć zagwarantowaną pomoc lekarską na telefon, Kurt i Tina są dostępni o ile wiem, ale trzeba im będzie zapłacić za stan gotowości. Jeden dzień nie zrujnuje ci budżetu a może uratować tyłek w razie czego.

-Rozważamy tą opcję.-Powiedział jej szef, a ona miała pewność, że nawet nie wiedział, że można coś takiego zrobić. Umowa na jeden dzień to pięć minut pisania, a wątpiła, żeby któreś z dwójki jej przyjaciół miało coś przeciwko dodatkowej kasie za siedzenie pod telefonem, i tak mieli wolne i siedzieli w domu.

*****

Chwilę później leżała na słońcu słuchając jak w pokoju za nią chłopaki z R2 i R3 grają w coś po sieci. Obok niej wyciągnięte były dwie praktykantki z Monachijskiej szkoły ratowników, nawet sprytne dziewuszki, ale jeszcze nie widziała ich w akcji.

-Śmigło Specjalistyczne. Zdarzenie na szlaku koło jeziora Chiemsee. Pobrać zestaw pediatryczny!
-O jasna cholera!-Zaklęła dużo paskudniej w myślach.-Dziewczyny, która zostaje?-Zapytała zapinając kombinezon rozpięty do opalania i ruszyła do wyjścia. Wysoka brunetka zerwała się pierwsza.-Ok Mari jeśli pamiętam? Dobra, słuchaj co powie ci szef zespołu, rękawiczki i okulary na sobie, głowa nisko i jak będziesz chciała rzygać to w krzaki, byle nie na widoku.
-Adler co mamy?-Krzyknęła, wyciągając torbę pediatryczną, do wysokiego bruneta który właśnie czytał kartę wyjazdową.
-Hej Blondasku, chyba jakaś kobieta zdecydowała się urodzić na ścieżce koło jeziora, dzwonił jej mąż, dyspozytor ledwo wyciągnął z niego lokalizację.-Każdy na stacji miał jakieś przezwisko, Adler* swoje dostał po tym jak padł na twarz na śnieg wychodząc ze śmigłowca. Na nią wołali blondi, nie była tu jedyną blondynką ale przylgnęło to do niej i nawet nie miała już ochoty nikogo za to pobić.
-No super, Mysza pilotuje? Powiedz mu żeby nie zbierał szyszek podwoziem tym razem ok? Mamy świerzynkę na pokładzie i jeszcze nam zapaskudzi kabinę.-Powiedziała wskazując kciukiem na Mari biegnącą za nią.

Od wezwania do przylotu minęło pięć minut, praktykantka o własnych siłach wyszła ze śmigłowca pamiętając o tym żeby lecieć w krzaki. Za co Ingrid zdecydowała się wpisać jej pochwałę do karty praktyk. Z tego co udało się im dowiedzieć kobieta potknęła się na ścieżce i zaczęła rodzić. Sytuacja nie była dobra, był to siódmy miesiąc i wyglądało na to że w kwadrans pojawi się na tym świecie nowy obywatel Bundesrepublik Deutschland. Jak długo nim pozostanie było kwestią otwartą.
-Spokojnie, zaraz się wszystkim zajmiemy.-Pozwiedzała pewnym głosem wydając instrukcje. W pół godziny później, niezwykle się jej spieszyło, nowa mieszkanka tego świata obwieściła gromkim krzykiem, że traktowanie jakiego doświadcza jej nie odpowiada. W międzyczasie dojechał wezwany wcześniej ambulans który zabrał matkę i dziecko do najbliższego szpitala. Obojgu udało się przeżyć, ojciec dziewczynki dojechał po dłuższej chwili taksówką.

*****

-Blondasku, idziesz na ten koncert w Rosenheim? Mówiłaś kiedyś, że lubisz celtyckie rytmy, a zdecydowanie zasłużyłaś na piwo.-Powiedział Adler kiedy wrócili.
-Ha! Pamiętałeś, jasne, że idę. Będzie ktoś od nas?
-Ja i może któryś z chłopaków z R2. Podrzucić cię czy jedziesz swoim autem?
-E przejdę się, nie powinnam dawać złego przykładu jeżdżąc po pijaku, w końcu jestem poważną i stateczną panią doktor.-Oboje wybuchnęli śmiechem. Po chwili Adler kontynuował rozbawionym tonem.
-I będziesz wracać sama po nocy przez las? Nie boisz się, że zje cię wielki zły wilk?
-Jeśli będzie, przystojny i majętny to nic mu z mej strony nie grozi- powiedziała z przekornym uśmiechem.-No prawie nic.

*****

Wieczór zapowiadał się przedni, w pubie było sporo ludzi, bez problemu odnalazła wzrokiem sylwetkę Adlera korzystając z szczątkowej znajomości języka migowego przeliterowała mu G-U-I-N-N-E-S-S po czym pokazała dwa wolne miejsca nieopodal kominka. Nie miała problemu z dotarciem na miejsce, wystarczył lekki uśmiech na ślicznej twarzy i każdy robił jej przejście. Aż dziw, że nikt jej nie podrywał.
-Cholera, wyglądasz cudownie.-Powiedział ratownik podając jej kufel.
-Dzięki.-Stuknęli się kuflami.- Na takie słowa czeka dziewczyna po ciężkim dniu w pracy.-powiedziała biorąc łyk. Rzeczywiście wyglądała... apetycznie. W czarnych nieco obcisłych spodniach, niebieskiej bluzce w kolorze jej oczu z czarną koronką na mankietach i dość odważnym dekolcie zdobionym czterolistną koniczynką z czarnych cekinów. Wszystko to miło współgrało z jej urodą. Po drugim łyku poczuła się odprężona, napięcie zelżało, myśli skierowały się na inne tory, cieszyła się chwilą.



*Adler -(Niem.)Orzeł.
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."
Rudzielec jest offline