Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2010, 14:06   #10
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Ostatnie dni należały do niezwykle intensywnych, jednak Cassie nadal tryskała energią i optymizmem, gdy przemykała między ludźmi zebranymi w pubie. Robiła to co zwykle – zaczepiała wszystkich, rozmawiała i promowała swoją kapelę. W taki sposób zyskiwali fanów, a ona przyjaciół. Kobieta lubiła poznawać nowe osoby, wymieniać się adresami mailowymi i opowiadać o swoich zwierzętach (o czym przekonał się Kenny).

- Cassie! – usłyszała znajomy głos Patricka, gitarzysty z zespołu i niestety musiała się pożegnać ze swoim nowym kolegą.
- Cad? – uprzejme „co?” w irlandzkim gaelickim wyrwało się kobiecie, gdy po raz kolejny zawołali ją pod scenę.
- Prawy głośnik nadal nie działa.
- A podłączyliście go tak, jak mówiłam?
– zapytała zniecierpliwiona.
- Raczej tak, ale…
- Ach? – powtórzyła to samo co on, jednak w tym samym języku co wcześniej.
- Ale nie mogłabyś tego sama zrobić? – Patrick uśmiechnął się rozbrajająco. Zielone oczy i ruda czupryna nadawały mu nieco uroku, jednak aktualnie Cassie nie była w nastroju na kolejną walkę z kablami.
- No dobra – mruknęła niepocieszona. – Z powodu głupiego głośnika wyrwaliście mnie z rozmowy z fajnym facetem – burknęła.
- Znajdziesz sobie innego, a jak będziesz miała trochę szczęścia, to może jeszcze nie uciekł i go dopadniesz później. – kolega pocieszył ją i poklepał po ramieniu.
Nie mając innego wyboru wczołgała się za scenę i zaczęła podłączać kable. Oczywiście, jak zawsze, koledzy coś pomieszali i dlatego głośnik im nie działał. Po paru minutach Cassandra rozwiązała problem, sprawdziła wszystko i wróciła do baru. Jakoś nie zauważyła nigdzie Kenny’ego, jednak dostrzegła inną, również interesującą osobę.

Spojrzała na mężczyznę i im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej znajoma wydawała mu się jego twarz. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać życia w niepewności podeszła i delikatnie trąciła go w ramię, by się do niej odwrócił.
- Witam - uśmiechnęła się szeroko. - Pan wybaczy, ale pańska twarz wydaje się taka znajoma... sławna... - zasępiła się, myśląc intensywnie. - John Deep? - wypaliła, spoglądając na niego dość naiwnie i uśmiechając zalotnie. - No naprawdę, kropka w kropkę taki sam! Mogę autograf? Mama mi nie uwierzy. I siostra.
Przez chwilę "gibała się" w miejscu, a szczery uśmiech nie schodził z jej ust. Wyrwany z zamyślenia mężczyzna podniósł wzrok i dostrzegł szarą aurę otaczającą na oko dwudziestoletnią (bądź młodszą) dziewczynę. Było w niej jednak coś dziwnego, z czym spotkał się po raz pierwszy – jakieś żółte plamki. Nie miał pojęcia, co to oznacza.
- John Deep? - mężczyzna wyglądał na szczerze zdumionego - Nie, z pewnością nie.

Obejrzał miłą blondynkę, która go zaczepiła. Była naprawdę śliczna. Roześmiał się w głos. - Aczkolwiek dziękuję za komplement. - mrugnął do niej porozumiewawczo. Wydał jej się dość sympatyczny, jednak nieco zdystansowany.
- Ach, no szkoda - zasmuciła się. - Ale tak czy inaczej jestem Cassie - podała mu dłoń. - Cassandra, znaczy się. A pan?
Zupełnie nie przeszkadzało jej, że nie jest tym, za kogo go na początku wzięła. W końcu człowiek to człowiek i nie musiał być sławnym aktorem, by rozmowa z nim była interesująca.
- Kevin, miło mi. - zamiast uścisnąć dłoń, podniósł ja do ust i lekko ucałował. - Ośmielę się spytać, skąd pani pochodzi? Często tu bywam, jednak pierwszy raz panią widzę. – stwierdził.
Zarumieniła się lekko i usiadła obok niego. Lubiła, kiedy mężczyźni byli dla niej mili. Mając przy sobie takiego gentlemana, od razu zapomniała o tym, z którym rozmawiała nie dalej jak pół godziny temu. Kelly? No jakoś tak mu było.
- Jestem tylko przejazdem, razem z moim zespołem. Gramy niedługo - rzuciła i zamrugała kilka razy oczami. W taki "cute" sposób. - Pochodzę z Irlandii.
- Oh, więc mam do czynienia z prawdziwą gwiazdą…
- uśmiechnął się lekko - Zatem to ja powinienem prosić o autograf.

Wyciągnął z kieszeni marynarki notesik, wyrwał kartkę i przysunął ją w stronę dziewczyny, wraz z długopisem. - Czy można? – zapytał.
- Jasne, Kevin! - zaśmiała się. - Z jakąś specjalną dedykacją? Dla żony? - puściła mu oczko, uśmiechając się jeszcze bardziej uroczo niż przed chwilą. Nawet jeśli by sobie z niej żartował, zapewne nie zauważyłaby tego. Nie była głupia, jedynie nieco naiwna względem osób, które spotykała na swej drodze.
- Tak, niech będzie dla żony, tylko jakoś tak neutralnie… - roześmiał się cicho - Nazywa się Natasha.
Skinęła mu głową, po czym zaczęła coś skrupulatnie pisać na kartce.
"Cassandra Nova, celtycki głos natury prosto z Irlandii przesyła gorące pozdrowienia dla żony klona Johna Deepa, pana Kevina. Buziaczki, Natasho!" Dorysowała kilka kwiatków i serduszek, po czym oddała mu karteczkę wraz z długopisem.
- Tak może być? - zapytała, przyglądając się swemu tworowi krytycznym wzrokiem.
- Oh, jest idealnie. - powiedział poważnym głosem – Myślę, że te serduszka trafią idealnie w jej gusta, jak i '"Buziaczki".
- Uff, no to supcio! - ucieszyła się szczerze. – Przyszedł pan posłuchać koncertu? Mój zespół gra jako drugi, więc zapraszam pod scenę za niedługo.
- Tak, dziękuje ci bardzo.
- wsunął autograf do tylnej kieszeni spodni – Dokładnie tak. Poza tym, lubię ten lokal, jest klimatyczny. A co do miejsca.. Wolę raczej siedzieć z tyłu, ale obiecuję, że nie przegapię waszego występu.

Pokiwała energicznie głową.
- No to nie przeszkadzam, panie Deep - uśmiechnęła się. – Lecę na próbę, miłego wieczoru - ucałowała go w policzek i poszła.
"Ale sztywniak" - pomyślała i westchnęła cicho. Wolała, kiedy w czasie rozmowy ludzie byli bardziej otwarci i wyluzowani.
- Do usłyszenia. – powiedział, gdy odchodziła.
Kevin roześmiał się w duchu do samego siebie. Nie było oczywiście żadnej Natashy. Gdyby chciał, mógłby mieć takie jak ona i lepsze - na pęczki. Zawsze leciały na jego urodę, bądź kasę. Nie miał ochoty dzisiejszego wieczoru spędzać w towarzystwie kolejnej pustej niuni i wysłuchiwać jak ciężko miała w życiu, bądź jak strasznie potraktował ją jej były i jak go nienawidzi.
- Ehh. - pociągnął mały łyk szkockiej i wrócił do swoich myśli.

Już miała wrócić pod scenę do kolegów, kiedy zobaczyła siedzącego przy barze przygnębionego mężczyznę. Nie wyglądał najlepiej i wydawał się jej nieco wystraszony. Na pierwszy rzut oka zdawał się być biedny, a dobre serduszko Cassandry nie mogło pozostać na to obojętne. Sięgnęła do torebki, chwilę w niej pogrzebała i wyjęła… niewielki kamyczek z dziurką. Trzymając go w zaciśniętej pięści, wymówiła kilka słów, zrobiła parę gestów i podeszła do nieznajomego.

- Przepraszam – zaczęła. – Proszę to wziąć, może się panu przydać – stwierdziła i podała mu kamyczek. – Przynosi szczęście i pomaga rozmawiać z sióg, czyli wróżkami. Tylko proszę nie używać go zbyt często, bo one nie lubią, jak je się co chwilę o coś prosi. No i musi pan pamiętać, żeby mieć coś, czym się je przekupi. Najlepiej okruszki – uśmiechnęła się ciepło. – Szaleją za słodyczami, za kilka okruszków ciastka zrobią wszystko – puściła mu oczko.

Miała nadzieję, że nieznajomy rozumiał po angielsku. A nawet jeśli nie, to wystarczyło, by nosił kamień przy sobie, a szczęście samo powinno go znaleźć. Uważała, iż odrobina pomyślności pomoże mu bardziej i na dłuższą metę, niż kilka drobnych. Jako czarownica potrafiła robić różne talizmany, a z tego co mówili jej znajomi – wszystkie działały tak jak trzeba.

- Coś się stało, Cassie?
– zapytał ktoś za jej plecami. Odwróciła się szybko i od razu uśmiechnęła się do tego miłego ratownika poznanego nieco wcześniej.
- Nie, absolutnie. Wszystko w porządku. A u ciebie?
- U mnie też, aczkolwiek to chyba było najdłuższe siku w historii.
– uśmiechnął się lekko.
- Czy tak właśnie działam na mężczyzn? – zapytała niewinnie.
- Że chodzą sikać? Nie sądzę. – podsumował. – Ale jak chcesz, to mogę ci postawić jeszcze jedną Coronę.
- Nie! Proszę… Nie lubię piwa…
- zmieszała się.
- To tak jak ja, ale od czasu do czasu wypiję. To może jakiś sok? – zaproponował.
- Jestem maniaczką soków – uśmiechnęła się z dziwnym błyskiem w oku.
- No to dobrze się składa, bo ja także. Widzisz, jak wiele mamy ze sobą wspólnego? – puścił jej oczko.
- Zadziwiające. – odparła poważnie, zastanawiając się nad tym głębiej.
Chwilę później siedzieli już przy jednym z ostatnich wolnych stolików, popijając sok jabłkowy.

- Po co cię twój kolega wołał? Coś poważnego? – zapytał Kenny.
- To samo co zawsze. Coś im nie działało w sprzęcie, bo kable pomieszali – westchnęła.
- Faceci nie potrafią podłączyć kabli? To co to za zespół?
- Najlepszy!
– zawołała wesoło. – Aczkolwiek kiepsko zorganizowany.
- Tak, to widać. Ale przynajmniej mają wspaniałą wokalistkę.
– Kenny uśmiechnął się krzywo.
- Która za dużo nie śpiewa, jedynie robi dobrą reklamę i zdobi okładki – burknęła. – Powinieneś zapuścić włosy – stwierdziła, zmieniając temat.
- To są dwa wyjścia: albo zaczniesz śpiewać, albo zmień kapelę. – zaśmiał się i nie dał jej zboczyć z tematu.
- Pomyślę nad tym, a ty nad zmianą fryzury – napomknęła o tym samym co przed chwilą.
- Kiedyś miałem dłuższe włosy, ale w pracy ratownika one raczej nie pomagają. Wiesz, ile je potem trzeba suszyć? – rzucił żartobliwie.
- Ale mi nie chodzi o takie długie jak ja mam, tylko nieco dłuższe. Bo wyglądasz, jakby cię ktoś z zakładu karnego wypuścił… - powiedziała poważnie, ściszając głos i nachylając się w jego stronę.

Kenny podrapał się po głowie.
- Umiesz prawić mężczyznom komplementy. – zaśmiał się.
- Dziękuję! – odparła, nie łapiąc ironii w jego stwierdzeniu.
- Do której gracie? Bo może potem byśmy poszli na jakiś wieczorno-nocny spacer?
- Nie wiem, w planie mamy tylko cztery utwory, bo na więcej nie starczy czasu. Potem pewnie posłucham reszty zespołów, pogadam z ludźmi, powymieniam się adresami mailowymi i padnę na pysk. Ale spacer to dobry pomysł.

- O czym rozmawiałaś z tym chudym, niezbyt dobrze ubranym typem? – zapytał.
- Kelvinem? Tym klonem Johna Deepa? – wskazała na mężczyznę parę stolików dalej. Ten wyglądał jak jakiś biznesmen, widać ona miała nieco inne pojęcie dobrego ubioru.
- Nie. – pokręcił przecząco głową i starał się nie roześmiać. – Z tym przy barze, któremu coś dałaś.
- Ach, z tym! Dałam mu kamyczek z dziurką na szczęście, żeby mógł prosić wróżki o pomoc.
- Wróżki?
– Kenny uniósł prawą brew do góry.
- No tak. Przecież one pomagają ludziom, tylko trzeba wiedzieć, jak do nich zagadać – odpowiedziała z pełnym przekonaniem w głosie.
- Taaa… A ja jestem wielkim groźnym wilkołakiem, który cię zje. – rzucił leniwie, kręcąc głową.
- Tak? To ja nie idę z tobą na spacer – lekko się zmieszała i poruszyła niespokojnie na krześle.
- Czy ty zawsze wierzysz ludziom we wszystko, co mówią?
- A niby czemu nie? Po co ktoś miałby mnie okłamywać?
– zapytała naiwnie.
- A wiesz, co to są żarty?
- No… jak dowcipy? Moi bracia je często robili i zwykle wychodziłam z tego brudna lub mokra
– skrzywiła się.

Mężczyzna przetarł palcami brwi i uśmiechnął się nieznacznie. Robiła na nim wrażenie niepoprawnej optymistki i na dodatek wierzyła we wróżki… Ratownik już teraz się nie dziwił, czemu po kilku minutach rozmowy większość facetów po prostu znikała. Była inna niż wszystkie kobiety, on zresztą też nie był „normalny”.
- Czyli jesteśmy umówieni na spacer? – zmienił temat ich rozmowy.
- A nie zjesz mnie? – wolała się upewnić.
Schował twarz w dłoniach i pokręcił głową, śmiejąc się.
- Na litość boską, żartowałem z tym wilkołakiem! Jakbym ci powiedział, że jestem wampirem, to też byś uwierzyła?
- Hmm…
- zmarszczyła uroczo brwi, zastanawiając się nad pytaniem. – Chyba tak, ale wampiry raczej nie chodzą za dnia. No a skoro nie jesteś niebezpieczny, to zgoda – uśmiechnęła się ciepło. – Pójdziemy szlakiem turystycznym do pensjonatu „Alte Mühle”, bo tam się zatrzymałam. No chyba, że boisz się ciemnego lasu, przystojny ratowniku. – uśmiechnęła się zalotnie. – To wtedy weźmiemy ze sobą latarkę, żeby nie było tak ciemno.
- „Alte Mühle”?
– Kenny uśmiechnął się zaskoczony. – Ja też się tam zatrzymałem! Co za niesamowity zbieg okoliczności. A lasów się nie boję, nawet po zmroku – często z ojcem robiliśmy sobie biwaki jak przyjeżdżałem do niego w odwiedziny.
- Fajosko!
– rzuciła uradowana. – Obudzę cię z rana i też się przejdziemy, co ty na to?
- Jasne, z chęcią. W końcu jestem na urlopie i mam duuużo wolnego czasu.
– upił łyk soku.
- Obejrzymy razem wschód słońca i pokażę ci wróżki – uśmiechnęła się tajemniczo.
- No ja ci nie pokażę wilkołaków, niestety, bo ich nie ma. Musisz mi to wybaczyć. – rzucił przepraszającym tonem.
- Ależ nic się nie stało – machnęła ręką, znów biorąc jego słowa poważnie. Zerknęła na zegarek. – Razem z poprzednią rozmową to już będzie prawie 25 minut. Chyba ustalę nowy rekord.
- Myślę, że to będzie rekord nie do pobicia. – uśmiechnął się ciepło. – Zaraz chyba zaczyna się koncert?
- Mhm, dlatego wypadałoby już iść do drugiej sali
– odparła i wstała.

Podała mu rękę. Również wstał, ukłonił się lekko i uścisnął dłoń nowej znajomej. Cassie nie puściła go, tylko „zaciągnęła” do sali obok i posadziła przy samej scenie.
- Tutaj będziesz miał lepszy widok i gdyby mikrofon padł, to coś usłyszysz – poinformowała go.
- Acha, czyli właśnie zostałem waszym największym fanem?
- Jeśli chcesz
– puściła mu oczko. – Choć wątpię, by Patrick przypadł ci do gustu. Trzymaj się, pogadamy po koncercie – rzuciła i ucałowała go w policzek.
- Połamania mikrofonu czy czego tam się życzy. – uśmiechnął się serdecznie.

Cassandra zniknęła za sceną, gdzie miała zamiar przygotować się do występu. Chciała poruszyć temat z ulotki o lasach, którą nadal miała w torebce. Jako aktywna działaczka klubów ochrony praw zwierząt i przyrody, czuła się w obowiązku, by powiadomić wszystkich obecnych o swoich poglądach oraz o spotkaniu informacyjnym w niedzielę.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline