Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2010, 19:38   #47
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
· Garl'kazz · Moia Latch-key · Gorrister Peldevale
Raptowne głosy zmierzające w dół spirali schodów były coraz głośniejsze. Kończył im się czas.
Dzięki Mocom golem nie poruszył się nawet wtedy, gdy przechodzili obok niego; kryształ błyszczał różnymi kolorami, a kiedy w końcu githzerai postawił go przy właściwym miejscu, zajaśniał zielonym światłem.
Pozostała ostatnia rzecz do zrobienia, to jest odrąbanie głowy Mallinowi.
Zabawne, oblicze Mallina, pomimo ciągle postępującej zgnilizny i trupiego nadęcia, zachowało resztki szlachetności. Githzerai podszedł, uniósł ostrze -
I wtedy wpadli do komnaty. Pięciu Łaskobójców. Było jasne, że nie zamierzali dawać pardonu nikomu, nie przez to, że dwóch z nich Łaskobójcami nie było, wystarczył fakt, że znaleźli się tutaj.
Był to moment, w którym cienkie ostrze githzerai zatopiło się w szyi trupa, a odrąbana głowa, z wrzaskiem spadła na dół. Byłaby upadła w jedną z licznych dziur, jednak gith zdołał pochwycić ją w locie.
Golem ożywił się w paru sekundach. Nie miał być może oczu ani uszu, ale w jakiś sposób wyczuwał, gdzie znajduje się głowa. Githzerai nie zdołał zasłonić się przed silnym ciosem: Dostał między łopatki, chrupnęło, pomimo to zmitygował się i udało mu się przeturlać. Bolało, ale stał na równych nogach.
Dwóch miało łuki, dwóch miecze, jeden był magiem. Peldevale usłyszał, jak magini wrzeszczy w furii zaklęcie; zapachniało siarką, a z chmury dymu wynurzyła się kula ognia, która pędziła prosto na doppelgangera. Ten umknął, choć żar osmalił mu włosy. Przed kulą uciekła także Latch-key, do której doskoczył Łaskobójca z mieczem.
Głowa Mallina przestała wrzeszczeć, gdy tylko githzerai przystawił ją do dziury w podłodze. W samą porę; suche drewno, które było tu i ówdzie na platformie natychmiast zajęło się od ognia wykrzesanego przez maga. Ponadto, kryształ wskazywał, że portal wiódł do świata, w którym były kolejne strony Księgi Satyrów.
Latch-key spróbowała ominąć strzałę, prawie jej się to udało. Straciła równowagę, a wrogi Łaskobójca poprawił ciosem w pierś, na szczęście nie miał dość dużo miejsca, by wziąć pełny zamach. Tamten także stracił szczęście i równowagę: Upadł na brodę, wybił sobie na krzywym drewnie parę zębów.
Łucznik przeszedł do szarży na Gorristera, skoro tylko stało się jasne, że mogliby ustrzelić swoich w walce – byli wyposażone w krótkie miecze, niemal długie noże. Zamachnął się, Peldevale był szybszy. Dźgnął go sztyletem pod pachę i jeszcze raz pod żebro, rozległ się dźwięk przebijanego płuca, zgiął się w pół, a doppelganger kopnął go w twarz i złamał nos, wybił też chyba szczękę. Kolejnym kopniakiem pozbawił go tchu; chciał się zająć kolejnym, gdy nagle z tyłu golem chwycił go za fraki i wyrzucił w powietrze, prosto na krótkie ostrze drugiego łucznika. Byłoby weszło w brzuch, ale ześlizgnęło się i drasnęło tylko, chociaż zrobiło sporą dziurę w ubraniu.
Gdy Garl'kazz odzyskał świadomość sytuacji, dalej poszło już całkiem prędko: Nie miał wyboru, ale ciął ukos, wytrącił tamtemu broń; nie miało sensu, żeby Łaskobójca zabijał członków swojej własnej frakcji, dlatego huknął go rękojeścią w skroń. Przyskoczył golem, ale tym razem Garl'kazz zdążył uniknąć i przyciąć po nogach, co nieco spowolniło konstrukt.
Czarodziejka już szykowała kolejne zaklęcie, gdy na drodze do portalu stanęła jej Latch-key. W grozie, że może przyjść więcej strażników, niektórzy przekroczyli granice: Zanim mag zdołała wykrzyczeć zaklęcie, dostała w pysk z pięści Latch-key. Mimo faktu, że nie grzeszyła siłą, była rozpędzona i zdeterminowana, a w efekcie udało jej się przewrócić czarodziejkę, która walnęła potylicą o spory kamień; była nieprzytomna i zsuwała się w stronę najbliżej dziury...
Nie mieli czasu, żeby obserwować koniec tego przedstawienia. Peldevale wskoczył pierwszy, jako że był najbliżej, za nim w portal uszła merkantka, githzerai miał ciężej, na nim skrupiły się wszystkie wysiłki odzyskania głowy Mallina. Uskoczył przed glinianym ramieniem, przekoziołkował, wskoczył w portal.


Mieli szczęście. Gdy tylko gith przeskoczył przez portal z głową, ten natychmiast się zamknął. Gliniana ręka golema, zerwana przez międzywymiarowe wrota, przez chwilę groteskowo podskakiwała na posadzce, zanim zamarła i rozsypała się w proch. Jednak mogli odetchnąć tylko przez chwilę. A później usłyszeli głosy:
- Hekate! Przeklęta suko, ty i twoje demony z piekła nigdy nie dostaniecie tych stron!
- To się jeszcze okaże, Heist!
Znaleźli się w środku wieży, tak, że mogli zobaczyć, gdzie naprawdę byli. Była to w istocie jakaś półsfera, a w każdym razie żaden z głównych planów. Rześkie, górskie powietrze było przecinane jękami konających i odgłosami bitwy; jeśliby spojrzeć z wieży, w której znajdowali się, była to jedna z wież obserwacyjnych, chyba jedyna, która do tej pory nie została zburzona. Miasto, w którym się znaleźli, znajdowało się na jednym z wielkich płaskowyżów – było ono spore, może nawet tak spore, jak pół Sigil, choć, oczywiście, nie rozłożone na pierścieniu. Ledwo dniało, co mówiło, że bitwa toczyła się chyba przez całą noc. Łuna pożarów oświetlała ulice na tyle, by mogli zobaczyć, że bitwa wcale nie wygasła, a jej finał dopiero się zaczynał.
W dole zobaczyli dwóch magów: Jednym był, zdawało się, szyderczo uśmiechnięty starzec, trzymający w pokrzywionych rękach pliki niemal zwęglonych stron Księgi. Był on ubrany w czerwono-fioletowy strój; wyglądało na to, że władał siłami błyskawic, bo aż w wieży zrobionej z żelaza, w której byli, można było usłyszeć odgłosy wyładowań, zaś powietrze wokół starca było aż mętne od pola elektrycznego – błyskawice nie były wymierzone tylko w magini, cały czas walczył także przeciwko wszystkim innym, którzy po prostu próbowali go zabić.
Po drugiej stronie stała piękna kobieta, choć rzadko ją można było widzieć przez otaczającą ją chmurę ciemności. Jej siła była inna; podczas gdy starzec nieskończenie atakował, ona nieskończenie absorbowała wyładowania i neutralizowała je – jej lewa ręka była niczym czarna dziura, pożerała wszystko, co tylko mogła dotknąć, obojętnie, czy były to pioruny, ziemia, powietrze czy ktoś, kto przypadkiem nie wszedł jej w drogę. To właśnie ta dziura w przestrzeni emitowała czarny dym. Hekate nie miała stron, i wyraźnie była słabsza w tej walce, podczas gdy mag czerpał energię z Księgi Satyrów. Poza tym, musiała także dzielić swoją uwagę na wszystkich innych, którzy także chcieli jej śmierci – była to walka magów, nie miasta, którego zdołali zniszczyć sporą część. Ich głosy były magicznie wyolbrzymione; schodząc z wieży, mogli słyszeć całą rozmowę, a przez wyloty migały im kolejne sceny z walki.
Starzec nazywany Heistem dotknął stron Ksiegi, a z jego palców wystrzeliły iskry. Krzyczał, sformował w prawej dłoni piorun kulisty; ziemia wokół niego była czarna od wyładowań.
- Kto cię przysłał, stygijska kurwo? - rzucił piorun, który pomknął przez i tak spaloną już ziemię. - Kto, gadaj!? Kto z bogów był tak głupi, żeby przeciwstawiać się mocy tej Księgi?
Hekate rozpostarła ręce, a czeluść rozwarła się jeszcze bardziej – piorun wszedł w dziurę. Przez parę chwil Hekate rozbłysła oślepiającym światłem, a fala prądu poszła po ziemi, porażając wszystkich, którzy na niej byli.
Nie poddała się. Porwała za głowę najbliższego żołnierza, złamała kark i pomknęła w stronę maga, nadal trzymając zwłoki.
- Jak myślisz, ile stron potrzeba, żeby wyzwolić odpowiednią moc? Pięćdziesiąt? Sto? - piał stary. - Mówią, że dwieście wystarczy, żeby powalić wielu magów! Podobno cała Księga daje moc zabijania bogów... Spróbujemy to na tobie, Hekate? Upadła bogini? A może...
Nie dała mu dokończyć. Skoczyła i w locie wypuściła trupa; w przestrzeni wykreśliła znaki i krzyknęła zaklęcie, trup zasyczał i eksplodował przy czarodzieju, którego zwaliło z nóg.
Moment wykorzystali żołnierze, którzy natychmiast pobiegli w jego stronę.
- Idźcie do diabła! - krzyczała. - Jest mój, słyszycie!? Jest mój!!!
Wykrzyczała zaklęcie szybkości i jej sylwetka się rozmazała, gdy mknęła. Może w biegu złożyła palce w kolejny znak, w każdym razie gruzy nad magiem uniosły się.
Odskoczyła w porę. Tylko markował. Natychmiast z miejsca, gdzie był, pomknął naelektryzowany pręt.
- Dziwka... - mruknął. - Powinienem był przewidzieć.
W ostatniej chwili zebrał moc i wykrzyczał zaklęcie. Magnetyczna bariera wykwitła przed magiem, on sam zaś skorzystał z chwili i sformował piorun w dłoni. Uskoczyła. Za to pożarem zajął się kolejny budynek. Podniosła dłoń i zaczęła otwierać dziurę.
On eksplodował. Dosłownie. Kosztowało go to sporo wysiłku, jednak sfera prądu odrzuciła Hekate, która właśnie skoczyła w stronę starego z krótkim nożem.
Może zamierzała mu odciąć głowę.
Eksplozja posłała Hekate w powietrze, prosto w ruiny, do których weszli. Ostatnim wysiłkiem zdołała rzucić na siebie tarczę, tak, że gdy upadła, gruzy, które na nią spadły, nie zabiły jej.
Być może to miejsce było kiedyś piękne, jednak niedawno wybuchła wojna zdołała sporo zniszczyć – znajdowali się w czymś, co można było chyba nazwać kapitolem lub inną budowlą dla arystokratów. Co chwila napotykali trupy, nie tylko wojowników, całkiem sporo stanowiły zmasakrowane ciała kobiet i dzieci. Niegdyś wspaniałe sklepienie odsłaniało niebo pełne gwiazd, które przesłaniał dym pożaru i jego łuna. Mieli szczęście; to nie tutaj trwało serce walk, zatem wojska, które spotykali, były wycieńczone lub byli to pojedynczy wojownicy z niczym innym jak żądzą mordu na byle kim, kto wyglądał na obcego. Nie byli to już ludzie, ale przerażone zwierzęta.
Na zewnątrz dało się słyszeć odgłosy bitwy; Heist bronił się przed kolejną falą żołnierzy.
Z gruzów dobiegły przekleństwa i zaklęcia. Hekate odrzuciła kawał gruzu, który dotychczas ją przykrywał. Była zraniona w wielu miejscach, ale tylko magii można było przypisywać to, że jeszcze żyła. W innych okolicznościach uchodziłaby za urodziwą kobietę: Jej czarne jak węgiel oczy były takiego samego koloru jak krucze włosy. Pstryknęła, a kurz i brud odeszły od jej sylwetki. Za to pozostał wściekły grymas.
- Heist! - wrzasnęła w przestrzeń, kompletnie nie przejmując się faktem, że nikt jej nie słyszy. - Zapłacisz mi za odebranie tych stron! To ja wzięłam ostatnie strony z rąk satyrów i to mnie się należą!
Oblizała zakrwawione wargi.
- Głupiec... - kontynuowała monolog, z wolna idąc w stronę wyjścia. - Jego brudna magia ledwie potrafi okiełznać... Wykorzystać... Moc tej Księgi... Nawet, jeśli odciął mnie od źródła... Nadal jestem przeklętą boginią...
Metaliczny wrzask powtórzył się, tym razem w akompaniamencie wielkich kroków. Poczuli, jak drży ziemia.
Uczyniła znak przy krtani i zawołała ogłuszającym głosem:
- JESTEŚ TAK ŻAŁOSNY, ŻE NIE MOŻESZ WALCZYĆ WŁASNĄ MAGIĄ. KOGO PRZYWOŁAŁEŚ?
Po chwili z daleka rozbrzmiał magicznie zwielokrotniony głos Heista:
- LEPIEJ POWIEDZ, KOGO TY PRZYWOŁAŁAŚ, WIEDŹMO!
Był to moment, w której coś chwyciło wieżę, w której byli jeszcze parę minut temu. Dosłownie. Wielkie, trzypalczaste ramię chwyciło niezdarnie żelazną wieżę obserwacyjną i rzuciło ją w stronę Heista. Wrzask był tak blisko, że mogli zobaczyć, co go wydawało: Tak wielkiego konstruktu nie widzieli nigdy. Z grubsza tylko przypominał człowieka, zresztą głowa, co wrzaski wydawała, była pogrążone w dymie i spalinach.
Przyszedł z doliny, wdrapawszy się na górę. Gdy postawił nogę, zmiażdżył jeden dom.
- TO TWOJA ROBOTA, WIEDŹMO.
Nie odpowiedziała. Jasne było, że do bitwy o karty Księgi dołączył ktoś jeszcze
Miasto wyciągnęło katapulty. Dopiero działa oblężnicze i balisty zrobiły jakieś wrażenie na golemie, jednak ten był o wiele bardziej zainteresowany Heistem, który przez ciągłe wyładowania przywołał burzę. Zaczął padać deszcz.
Promień słoneczny oświetlił przez chwilę twarz Hekate. Nachmurzyła się.
Jednym ruchem wyciągnęła z jakiegoś trupa porzucony miecz; nie było wiadomo, czy dopiero teraz ich zauważyła, czy przez cały czas grała, że ich nie widzi.
- Wy także śmierdzicie satyrami – wskazała czubkiem ostrza w ich stronę. - Czuć to po was na kilometr. Każdy bóg was wyczuje. Nawet, jeśli upadł.
Uczyniła znak mieczem i uniosła się parę metrów do góry. Nadal wskazywała na nich.
- Gith, merkant i... Kłamca. Na świecie Un'gritaeh githów palą, merkantów wypędzają, a kłamców wieszają. Nikomu z was nie podziękują, jeśli wypędzicie stąd kolosa.
Odczekała odpowiedź.
- Ten tam dureń – wskazała brodą za siebie – posiada parędziesiąt stron Księgi Satyrów. To dlatego się tutaj znaleźliście, prawda? Nie macie zresztą innego wyboru. Dam wam ofertę, śmiertelnicy, obojętnie, czy z niej skorzystacie. Jeśli pomożecie mi zabić maga, to powiem wam, jak używać mocy zawartej w kartach.
Splunęła.
- Karty będą moje. Jeśli chcecie mieć karty maga, to idziecie na własną rękę. Wiecie, gdzie mnie szukać.
Uniosła się jeszcze wyżej i uleciała przez zrujnowane sklepienie.
Widok na miasto stał się jeszcze jaśniejszy.
Co prawda nie wiedzieli, gdzie jest północ ani południe, jednak w jednym krańcu miasta – do którego zbliżał się golem – znajdowały się machiny oblężnicze. Nieco dalej znajdował się Heist, który zbierał energię do rozprawienia się z gigantycznym konstruktem, przez kogokolwiek by kontrolowany nie był.
Miasto było niemal złożone ze strzelistych wież, połączonych korytarzami, niczym nićmi, których większą część zerwał golem i walka Hekate i Heista. Upadła bogini, jak sama się nazwała, tymczasem zniknęła gdzieś, widocznie zamierzając wkroczyć wtedy, gdy Heist będzie zmęczony walką z całym miastem.
Golem był niezdarny i poruszał się bardzo wolno, choć jeden jego cios był w stanie zburzyć całe budynki.
Pomimo tego, że było tutaj wiele głównych ulic, miasto składało się niemal całkowicie z wież, połączonych odnogami i korytarzami, niektóre z nich były wyższe i trwalsze niż golem. Wszystko inne stawało się natychmiast gruzem przy zetknięciu się z wielkim cielskiem, którego zwieńczenie stanowiła płonąca głowa. Poważnie spowalniały go działa i katapulty, które wystawiło miasto.
Ulice praktycznie wyroiły się z mieszczan. Właściwie, nie mieli dokąd uciec, więc po prostu uciekali jak najdalej od zagrożenia. Za to wojska, rozbite przez golema, Heista i Hekate, niezorganizowanie biegały i zbierały się czasem w większe grupy. Być może o wiele większym problemem poza magami i golemem był fakt, że miasto, nagle zaatakowane, stało się paranoiczne i atakowało każdego, kto wyglądał na obcego.
Ich droga w stronę Heista przedstawiała się następująco: Czarownik znajdował się paręset metrów przed nimi, na wielkim placu, około w połowie drogi stąpał golem. Heist wyraźnie oszczędzał i zbierał energię, aby wykończyć kolejnego oponenta, jednak i tak musiał dzielić siły, bowiem, z braku głupich, którzy chcieliby z nim walczyć wręcz, od czasu do czasu posyłano w jego stronę bełty i strzały.
Na ich drodze znalazła się także opuszczona katapulta, której nie zgniótł gigant.
Dalej było tylko paręnaście budynków, niektóre z nich prowadziły do wież większych niż sam golem. Spora część z nich była mocno nadwerężona i dało się je zburzyć.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 07-03-2010 o 19:57.
Irrlicht jest offline