Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2010, 21:41   #41
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Tajemnicza śmierć orka nie wyprowadziła go zbytnio z równowagi. Gorszy był widok odbudowującej się księgi. Straż Zagłady uczyła swoich imiennych, że ogólna entropia we wieloświecie zawsze rośnie. Wydarcie jej przedmiotu lub - Moce brońcie! - osoby, zawsze musiało się odbyć czyimś kosztem. Dobrze, jeśli muzyczkę zapłacił już twórca przedmiotu, ale w przypadku Księgi Satyrów nie można było tego być do końca pewnym. Splunął ponuro na ziemię.

- Dlaczego mnie w to wpakował? - jęknął - Co ja mu zrobiłem?

Całe życie sądził, że jest przygotowany na taki moment. Cóż, nie był. Spodziewał się co najwyżej, że kiedyś zostanie zdemaskowany. Niższe obroty, zwinięcie interesu, w ostateczności wpis do księgi umarłych - to mieściło się w jego pojęciu. Nie sądził, że zostanie trafiony przez jakiegoś bzika klątwą, której działania nawet nie rozumiał. I to tylko dlatego, że pojawił się na nieszczególnie ciekawym przyjęciu.

Taaak. Użalanie się nad sobą na pewno było teraz na miejscu.

Zmusił się, żeby myśleć o Więzieniu. Może i nie był to cel, który z pewnością uwolni ich od klątwy, ale przynajmniej był w zasięgu ręki. I, w przeciwieństwie do bredni z księgi, w jego przypadku Gorrister dokładnie wiedział, co powinien zrobić.

Tym razem nie mógł polegać na dojściach zgromadzonych wcześniej. Nie musiał zaglądać do papierów, żeby wiedzieć, że nie ma czasu na finezję. Musiał złamać swoje zasady i podszyć się pod kogoś odpowiednio wysokiego stopniem. Któregoś z faktorów, albo - jeśli będzie to konieczne - samą Alisohn Nilesię.

Było sporo powodów, dla których nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił. Głównie przeszkadzał mu fakt, że w Sigil zmiennokształtnych było jak czaszkoszczurów. Sporo biesów, czy niebian również umiało przyjąć kształty innych istot, z czego chętnie korzystali. Jeśli dodać do tego, że te same istoty niejednokrotnie potrafiły ujrzeć prawdziwą postać doppelgangera, podszywanie się pod zbyt wysoko postawioną osobę było niemal niemożliwe. Gorrister widział więcej, niż jednego pobratymca, który mierzył nieco za wysoko i powieszony został na Dworze Bólu.

Wyciągnął z kieszeni woreczek tajemniczego proszku i podrzucił go zwinnie w dłoni. Zmusił się do szerokiego uśmiechu. Kolejne kłamstwo, żeby utrzymać pracowicie budowaną tożsamość.

- Proszek iluzji - stwierdził - Tajemnica mojej profesji. Pozwala... hmm... zmienić postać na jakiś czas. Kosztuje sporo brzdęku i przeciw czaromiotowi z odpowiednimi zaklęciami i tak nie pomoże, więc będę potrzebował jakiejś magii ekranującej. Powinno mi się udać dostać do Więzienia. Pytanie, co dalej.

Oczywiście, żaden mieszkaniec Klatki kompletnie nie przejąłby się tym, że po mieście chodzi zmiennokształtny. Zabiłby go natomiast śmiechem, gdyby dowiedział się, że faktycznie wydaje dziesiątą część swoich dochodów na proszek iluzji. Cały problem polegał na tym, że jego gatunek nie był tak naprawdę przystosowany do życia w Sigil. Zająć miejsce kogoś ważnego, żyć w dobrobycie tak długo, jak się da - do tego stworzone były doppelgangery. Sama myśl o tym, że ktoś może znać jego prawdziwą tożsamość, wywoływała w nim paniczny strach - który z pewnością przydałby mu się, gdyby podszywał się pod jakiegoś błękitnokrwistego na Pierwszym Planie Materialnym. Tutaj był trochę mało przydatny.

- Muszę wiedzieć, co mnie tam czeka i mam nadzieję, że będziesz trząsł trumną nieco więcej, niż zazwyczaj - spojrzał w stronę githzerai - Na przykład... coś o waszych szacownych przywódcach. Kiedy już się znajdę w środku, muszę wiedzieć, kogo najlepiej udawać. Idealnie by było, żeby to był ktoś, kto ma dostęp do sporej części budynku i jednocześnie nie przebywa w nim na tyle często, żebym na niego wlazł.

**

Wizyta w Wesołym Medyku była jeszcze gorsza. Klątwa w jakiś sposób zaburzała ich percepcję rzeczywistości. Albo robiła to z wszystkimi innymi oprócz nich. W sumie pierwsza opcja była mniej przerażająca, więc Gorrister wolał się jej trzymać... tylko jak to w takim wypadku wyglądało z pozycji mieszkańców budynku? Weszli, zwinęli bandaże, poszli bez słowa? Czy może zabrane przedmioty tak naprawdę nie istnieją?

Ta klątwa powoli zaczynała się wydawać losem gorszym od śmierci...

**

Na Dwór Bólu zajrzał pod pretekstem załatwiania sfałszowanych papierów. Szczęśliwie to miejsce nie było zbytnio uczęszczane, kiedy nie było na nim egzekucji. Od czasu do czasu szwendał się tu jakiś patrol Twardogłowych, ale byli nieszczególnie czujni. W Dzielnicy Pani trudno było o kłopoty, o ile trzymało się z dala od Zbrojowni. Niektórzy Tonący wręcz się tym chlubili.

Ilość ukrytego złota przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania. Sądząc po wielkości kufra, złota w środku byłoby dość dla wszystkich. Rzecz jasna, to zakładając, że w ogóle miał zamiar się dzielić. Już wkrótce mógł mocno potrzebować tego brzdęku. Tymczasem Czuciowcy z pewnością by przepuścili go w gospodzie, niebieska kobieta z Przeznaczonych - na ubranie, a githzerai go nie potrzebował, bo i tak nosił się jak oberwaniec.

Jedynym problemem był ciężar skrzyni. Wygląd zamka zdecydowanie nie zachęcał do prób jego otwarcia, więc jedyną opcją było wyniesienie tego na zewnątrz. Nieszczególnie mu się uśmiechało targanie tego czegoś przez pół Sigil.

Tylko, że śmierdziało tu trupami. To z lekka zmieniało postać rzeczy. Gorrister z całą pewnością nie chciał, żeby ktokolwiek - zwłaszcza Twardogłowi - zobaczył go w tym miejscu. Przynajmniej nie zbyt długo.

Szczęśliwie zabrał ze sobą porządny, skórzany plecak. Cóż, miał nadzieję, że wytrzyma przynajmniej do Zbrojowni. Na miejscu szybko znajdzie kogoś, kto mu ten kufer przechowa lub - za stosowną opłatą - otworzy. Oczywiście część krewniaków - Tonących było z gatunku tych ludzi, przy których lepiej się nie pokazywać z kudrem pełnym mleczka. Rzadko zdarzały się sytuacje, w których żałował, że jest członkiem Straży Zagłady, ale niemal zawsze było to wtedy, gdy musiał odwiedzać siedzibę.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 22-02-2010, 14:50   #42
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Garl'kazz nie był stworzony do rzeczy niejasnych, skomplikowanych i zagmatwanych jednocześnie. Jego granice pojmowania były całkiem szerokie, nie był również głupi, ale tak po prawdzie nie miał sił i ochoty pojedynkować się z zagadką i tajemnicą dziwacznej klątwy, którą ktoś postanowił na nich zrzucić i nikt nie potrafił ponoć zdjąć. W świecie potężnej magii i świecie bogów, tak namacalnych, jak tylko namacalny potrafi być gniew Pani, liczyły się na pewno pieniądze i posługi. A jeśli za pomocą tych pierwszych nie udawało się odśmiać, należało uciec do tych drugich. Głowa Malina, to był cel i githzerai nie miał ochoty od niego odbiegać. To co wyczytali na karcie z księgi satyrów nie poprawiło stanu ich wiedzy, a tylko bardziej wszystko zagmatwało. Należało wrócić więc do punktu wyjścia. Niestety po drodze ktoś wpisał jakiegoś czuciowca do księgi umarłych. Niedobrze, należało wypytać świadków, pójść tropem zabójcy. Taki był jego obowiązek, na to się pisał wstępując do Łaskobójców. Na szczęście najpierw odezwał się Gorrister i zmienił tok myślenia Garla.

Githzerai wpatrywał się w niego spokojnie, przyjmując do wiadomości papkę, którą tamten go karmił. Był śliski, nawet bardzo śliski, zwłaszcza jak na Tonącego, których większość prosta była bardziej od budowy cepa. Nieśli tę swoją entropię w świat, dzięki czemu czasem udawało się współpracować. Obie frakcje miały jednak swoje sekrety, a teraz jeszcze doszło potencjalne morderstwo ich faktol. Dlatego Garl'kazz patrzył spokojnie w oczy tamtego, nie czyniąc żadnych emocji wyraźnymi. Może po prostu nic nie czuł. Skinął mu głową.
-Rozumiem, że spotykałeś już idiotów, ale albo zaczniesz mówić rozsądnie albo ceruj wargi, Tonący. Widziano jak Malina ciągnięto do piwnic, tam należy się udać. Jedyne wejście, które znam, to te głównymi schodami, zabezpieczone pułapkami, nieznanego mi rodzaju. Nie pójdziesz sam, jeśli chcesz zachować głowę. Proszek iluzji.
Gdyby umiał okazywać emocje, tutaj pojawiłaby się drwina, a może nawet śmiech?
-Spotkamy się u Falster, przed Przeciwszczytem. Nie próbuj wchodzić wcześniej, Gorrister, to Więzienie. A zwykły proszek iluzji to za mało, by ratować uwięzionych.
Wstał i wyszedł. Tak po prostu. Nie miał z nimi nic więcej wspólnego, chyba nawet z Kinnokk. Nie zabijaj małpy. Pakowali się w coraz gorsze błoto, niech ich wszystkich Labirynty pochłoną!
Poszedł prosto do Więzienia, mając zamiar dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co mogło spotkać ich przed wejściem do piwnic.
 
Sekal jest offline  
Stary 26-02-2010, 12:42   #43
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
· Moia Latch-key
Idąc ulicą, było już dobrze po Przeciwszczycie, a kompletny mrok mgły Sigil zastąpiła szaruga z wolna wstępującego bieguna Szczytu. O ile główne ulice były zawsze zatłoczone i pełne zgiełku, tutaj cicho było jakoś. Idąc do Tosakarina, przeszła parę uliczek i zaułków, ominęła paru zabłąkanych Twardogłowych po to, by wkroczyć wreszcie do miejsca, gdzie umarł ork. A było to podwórze, przy małym straganie suszyły się skóry, opodal bawiły się dzieci, jeszcze dalej rosły czarne pnącza ostrorośli. Nie było tutaj niczego, co mogłoby wskazywać, że w mroku zdarzyło się tu morderstwo. Naturalnie, poza krwią.
Prędko zoczyła miejsce, gdzie posoka nie zdążyła wsiąknąć w glebę. Swojego czasu musiała być tu cała kałuża.
Nie miało sensu również wypytywanie miejscowych. Żyła tutaj jakaś rodzina bogatych kupców, porządnych i uczciwych, a w każdym razie na tyle porządnych i uczciwych, że kratowali swoje okna i wejścia do kamienic. A niech Moce bronią wychodzić sześć godzin przed Przeciwszczytem i po. Pomimo tego, zdołała znaleźć parę rzeczy, które mogły jej pomóc.
Zdołała zorientować się, gdzie pierwotnie leżała głowa. I na tym zasadzał się cały problem, bo gdzie leżała głowa, tam krwi nie było. Zazwyczaj, gdy ktoś umiera rozbebeszony, sadzawka krwi rośnie przede wszystkim po nim, potem dopiero wylewa się dalej. Tu było inaczej, bo krwi nie było, można by nawet pomyśleć, że ktoś, kto zabijał, wylał te parę splunięć nieregularnie, po to, żeby kto pomyślał, że to jednak zwykłe zabójstwo jest.
Być może Moia żałowała, że nie zdołała tamtego czasu bardziej przyjrzeć się orkowi, kiedy był odwożony do Kostnicy. W każdym razie, z tego, co zapamiętała, wynikało, że nie miał na swoim ciele zbyt wielu ran, o ile miał rany w ogóle i sam wyglądał o wiele bledszy i mizerniejszy niż w czasie, kiedy miał dość siły, żeby chodzić o własnych siłach. Żeby w ogóle chodzić.
Ostatnią rzeczą, która zwróciła jej uwagę, była nieco zagrzebane w piachu, umorusana od gliny, jednak spora garść koziego włosa. Tyle zdołała znaleźć Latch-key.
Wypytanie o Tosakarina zajęło jej mniej niż pół godziny. Bynajmniej z powodu, że nikt go tu nie znał. O wiele więcej ludzi słysząc imię „Tosakarin” machało rekami i radziło się Moi nie zbliżać do tego typa. W końcu przemówiła potęga w Sigil niemal równa Pani: Brzdęk.
- No, paniusiu – mówił dziad, któremu posmarowała. - Toś sobie właśnie znalazła przewodnika. A chy, pewnie chcemy się zapisać do frakcji Chaosytów? Z dala widać, żeś taka... Chaosytowa... Ale czemu akurat u jegomości pana Tosakarina, a nie jak na przykład u innych, na ten przykład jak u tego, co się niby faktolem zwie... O! Karan! Karan! Jaśnie wielmożnej jegomości pani władczyni dziękuję, uniżenie się kłaniam za przypomnienie. Pan Tosakarin mieszka... No, nie mieszka. Bywa niedaleko Butli i Dzbana. Czasem się tam bije za pieniądze. Ale tylko czasem, o wiele częściej wrzuca ludzi do parokałuży. Wie, jaśnie wielmożna panienka władna, co to jest parokałuża? Ano, też jestem zdania, że lepiej nie wiedzieć...
Bezimienny dziad postanowił nie dawać jej swojego imienia kierując się powyższą formułką. Kolejne półtorej godziny spędzili chodząc po miejscach, w których Tosakarin mógł być, ale nie był. Jak po Chaosycie można było się spodziewać, były to najprzeróżniejsze i w ogóle nie związane ze sobą miejsca, takie jak szalety miejskie, zgruzowane domy, domy opuszczone, często domy, w których mieszkały konkretne osoby, które wcale sobie nie życzyły, by ktoś przeszukiwał ich domy w poszukiwaniu Tosakarina. Ponadto zwiedzili także parę płytkich lochów PodSigil, straganów, kończąc wreszcie na głównych ulicach. Starzec miał tę irytującą manierę, że jego usta właściwie się nie zamykały i gadał, nie, pluł się przez całą podróż. Wreszcie, skończył:
- Ano, pani wielmożniutka wszechwładna miła, przecie my chyba Tosakarina dzisiaj nie...
Nagle zobaczył coś w jakimś zaułku i krzyknął, po czym uciekł, sypiąc klątwami na lewo i prawo. Było jednak jasne, przed czym uciekał. Była to jedyna droga, która prowadziła do Tosakarina. Jedyna w miarę sensowna droga.
Chwiejnie postawiony drogowskaz „IOD WIULKYUIEGO MUY TOSAKARINA” wskazywał w pewien zaułek. Drogowskaz nie wskazywał nikomu drogi, Latch-key zauważyła, że był to znak, który odstręczał każdemu wędrówkę. Pomimo to, weszła.
- Nie! Tak! Pójść! Wyjść! Dokąd! Pokrętełko, imadełko, hops! Suczydło, mamidło, hops! Ponure suki wcale nie mają wnuki! Dorosia wcale nie kocha Antosia! Oż wy, skurwysyny, chowajcie swoje wybabrzyny! Wszystkie dzieci podrapane, wszystkie plany rozesrane!
Piskliwy głos należał do osoby, która byłaby ostatnią, którą można by o ten głos podejrzewać. Zaułek miał jedno wyjście – to, którym weń weszła, dlatego na łut szczęścia mogła sobie zapisać, że w każdej chwili mogła uciec. Okolica była adekwatna do Ula, to jest była po prostu wysypiskiem śmieci.
- Takie figle migle, śpiewało se roześmiane bydlę! O boże, dość mamy twej miłości, przyprawia nas o mdłości! Pokurwiści, onaniści, waltorniści! Gdy swojego nie możesz znaleźć ustronia, więc w tłumie wal konia!
Tosakarin wykrzykiwał niektóre z tych haseł w uszy drugiego Chaosyty, który siedział na ledwo trzymającym się krześle. Osobliwe było to, że cały ten czas trzymał swoje ręce skierowane w górę, w znak V, był ubrany w stare, zbutwiałe dechy. Z jego ust ciągle wydobywały się ciągi niezrozumiałych sylab, które z grubsza formowały się w coś, jakby melodię. Tosakarin targał go to za prawe, to za lewe ucho, choć bardziej adekwatnym określeniem byłoby tu: Kręcił.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa żesz jego jebana mać! Zjebałeś się! Zjebałeś się do końca zjebanego zjebania! Nie odbierasz żadnej stacji! A jeszcze wcześniej tak pięknie odbierałeś! No, kochanie, może pokręcić jeszcze trochę odbierodrutem? Och, kurwości, och, kurwości!
Ramię Latch-key musnął jakiś inny Chaosyta. Tosakarin w mig zauważył zarówno go, i ją. Bez większych ceregieli krzyknął:
- Brać ją!
Gdy Moia próbowała się wyrwać, w trzy susy Tosakarin był przy niej. Wziął ją w pół, posadził na krześle i zaczął się wypytywać:
- Gdzie? Po co!? Na co!? Do cholery!? Portal? Portal do Więzienia!? Głupi suczor! Z Więzienia się nie wydostanie! Po co chce się tam pchać!?
Chyba był przyzwyczajony do ciągłego skrzeku, bo ani trochę nie zachrypnął. Wyglądało jednak na to, że sam pomysł dostania się do Więzienia spodobał się mu, obojętnie, czy dlatego, że był na tyle pokręcony, by nagle zmienić zdanie, czy dlatego, że sam pomysł był jeszcze głupszy od niego samego. Wskazał na jednego z Chaosytów, tego siedzącego na krześle.
- Pokręci! Pokręci! - wskazał na lewe ucho.
- Bbbbbbffffffflllllrrrrrbbbb – rzekł tamten.
Gdy została zmuszona do tego, żeby kręcić uchem, czuła się całkiem głupio. Sylaby zmieniły się. Tosakarin trzasnął w ręce swój odbiornik.
- Rrrrrrrbmmmmmuuuuaaaaaarrrrrrrmmmmm...
- Portal do Więzienia! Co i jak!?
- Rumbumbum...
- Niech kręci! Niech kręci! Niech kręci, do kurwiej nędzy!
- Flllllrrrrrruuuuuuppppppbbbbbbbmmmmmnnnnnaaaaarrrr rmmmm...
- No? No!? No!?
- Rrrrrrrrrrrrrrrrrwwwwwwaaaaaagggghhhh... Wwww-zzziiieeennniee... Tsssskrrriiiinnn... Weejśćiaa... Trzba miećć zzzsee sssobbą nniiico szczyyn i gówna... Lllbooo góówwwna i szczzzyn... Wgaaghh... Byle jkich... Briauuura eeest dooobre... Myijscei... Ghuuu... Pood buutlą y dzbaanem... Uuuuulllll... Umiyśśśśććć w ooooddddppppadniiyuytym sęęęku... Dzioorze takiyji... Łłłtwwwooo rozzzpozznććć... Wyyyyjśśććciiii... Looooooochyyy... Dooo grrrooootttooo... Nnnnidallllekkooo pppppoooodsyyygyyl... Jeeesss taam spro weeejśśććć... Traaafićć mooożnaa... Ucccciyyyc? Jeeeeessssssttt pooorrrrtlllllllllllllllll... Boooo tttaaaa dzziiioooorrra tooo tyyyllllkkkooo ww jeeedna drooogy jeest... Czaaaa ucckkćć... Innnyyyyy prrtttlll... Niyy wiimm gdziii...

Wkrótce potem bełkot stał się kompletnie niezrozumiały, a Moię, w akcie wielkiej łaski ze strony Tosakarina, wykopano na zewnątrz, uprzejmie ją przestrzegając, żeby nie ważyła się przychodzić, chyba, że chce dołączyć do akcji Chaosytów, bo Tosakarin ma układ z Karanem i to on jest czasem faktolem.


· Garl'kazz
Kinokk szła zatłoczoną ulicą, wyraźnie wybijając się ponad szary tłum.
- Jest sprawa, o której chciałabym porozmawiać – rzekła, od razu przechodząc do rzeczy. - Sympa uciekł. Pewnie miałeś co do niego rację... Chyba zaczął węszyć, co tak naprawdę zamierzasz z nim zrobić. Mówił, że jeszcze się zjawi.
Westchnęła.
- To nic. Po prostu w jednej chwili był, w drugiej go nie było. Dziwny stwór, nie sądzisz? Jednak na tyle mądry, żeby się połapać, żeby tutaj więcej nie przychodzić. Ostatnim razem, gdy go widziałam, gadał coś o snach... - pokręciła głową. - Brednie. Ale doprowadził mnie do jakiegoś faceta według tego swojego widzimisię. Kazał... Zapytał się, żebym z nim pogadała. Mówiłeś, że legendy i reszta plotek jest nic nie warta, a jednak spotkałam kogoś, kto też nosi klątwę od ładnych paru lat i żyje.
Zza jej wysokiej postaci wyłonił się gnom, ubrany w całkiem wytworny płaszcz. Jego ruchliwe oczka śledziły strachliwie Garl'kazza zza binokli.
- Dz-dzień dobry – zająknął się. - J-jestem Gezgin Mmaroth, gnom iluzjonista.
- Opowiedz Garlowi o klątwie, Gezgin.

Gnom wziął spory haust powietrza i wyrecytował formułkę:
- Miło mi poznać miłą panią. Z-znaczy się, p-pana. Ekhm! Widzi pan, znajduję się w wielce niekomfortowej sytuacji. Przed trzema laty rzucono na mnie klątwę – tu pokazał na swojej lewej dłoni symbol. - Była to niestety klątwa, która sprawiła, że nie mogłem się zwrócić do żadnego kapłana, co gorsza, sprawiała ona, że byłem regularnie atakowany. Nadal jestem regularnie atakowany przez stwory, których natury do końca w stanie nie jestem wyjaśnić, jednak z grubsza sądzę, że przypominają one cienie satyrów. W każdym razie, taki mają wygląd. Jest to poważna niedogodność. Wygląda na to, że cienie są zamknięte we własnym cieniu tego, na którego rzucono klątwę. Rozmawiałem z panem – tutaj proszę mi wybaczyć, że nie podam nazwiska tej persony – który miał podobne problemy i także mówił mi o tym, że był atakowany przez cienie, które powstawały z jego własnego. Naturalnie, można się bronić. Od tamtego czasu zwykłem przebywać w pomieszczeniach bardzo oświetlonych lub całkiem ciemnych, czyli takich, w których jest albo za jasno dla cieni, albo mój cień rozpływa się z innymi cieniami i nic nie można odróżnić. Pomimo tego, żyję w ciągłym strachu, i to od trzech lat. Od trzech, proszę sobie to wystawić. A to tylko dlatego, że dotknąłem małego kawałka kartki, na którym był fragment jakiegoś symbolu. Tego, który wkrótce potem w całości znalazł się na mojej dłoni.
- Podaj szczegóły, Gezgin.
- D-dlatego mam właśnie przyjemność zaprezentować pewne urządzenie, które wykrywa składniki klątwy. K-kupiłem go za psi grosz od pewnego kupca, który wracał z Bytopii. J-jest to jakby k-kompas, który doprowadzi państwa do celu...

Wyciągnął zza pazuchy małą lampę wielkości nieco większej niż duży palec. Wydobywało się z niej szare światło.
- Wystarczy tylko przytrzymać nad portalem, który ma prowadzić do celu. Jeśli zaświeci się na zielono, znaczy, że dobrze. A jak na niebiesko, to że nic tam się nie znajdzie. W ten sposób, ryzykując życiem, znalazłem... Sto pięć stron. Które przekazuję wam. Mam nadzieję, że zdejmiecie klątwę z siebie i nas wszystkich.
Wręczył Garl'kazzowi plik zszytych ze sobą stron. Wszystkie były ponumerowane, jednak wszystkie były puste.
- Dość, żeby przyciągnąć do siebie resztę – odchrząknął. - Podobno strony zawierają wielką wiedzę, jednak mi na niej nie zależy. Wolę zachować tyle życia, ile mi jeszcze pozostało...
Gdy odchodził, Kinokk zwróciła się do githzerai:
- To jest też czas naszego rozstania. Dostałeś ten jego kompas, a ja znalazłam swoje sposoby, by mieć gdzie szukać. Sympy nie ma, jednak pokazało mi to, czego tak naprawdę chcesz i oczekujesz. Nie, to nie tak, że nie wiedziałam, jednak wy, Łaskobójcy, jesteście całkiem inni od nas.
Milczała jeszcze, chcą ubrać w słowa myśli. Ale chyba już wszystko było wypowiedziane.

- Głowa wiedźmy powinna was zaprowadzić do części, które nie zostały jeszcze odnalezione. Gnom powiedział, że odnalazł wszystkie części znajdujące się do tej pory w rękach satyrów... Zajęło mu to tylko trzy lata. Ten fragment, który odnalazła Falster, wydaje się pokrywać z prawdą.
Odwróciła się i zaczęła szybko iść, nie mówiąc nawet pożegnania. Ta informacja była pożegnaniem.
Druga wizyta w Więzieniu okazała się owocniejsza. Po pierwsze dlatego, że niektórzy Łaskobójcy węszyli za Tonącymi, którzy chętnie pomagali Twardogłowym w łapaniu co aktywniejszych i głupszych ze Straży Zagłady. Dlatego było tutaj o wiele mniej ludzi.
Jasne było, że jego przywileje nie pozwalają mu dostać się do niższych poziomów Więzienia. Faktorzy, którzy pozostali w Więzieniu, byli na tyle niechętni Imiennym, że właściwie nie mógł zbyt wiele osiągnąć, wypytując się o to, co znajduje się na dole.
Jednak straży tym razem nie było, a nie było także wielkim bezprawiem po prostu zapuścić się w stronę schodów i zbadać, co tam było. Pokonał parę kondygnacji, zapuszczając się coraz niżej i niżej. Niektóre z odnóg korytarzy były ślepe i były zabarykadowane, a powietrze przedostające się przez stare deski kazało przypuszczać, że były to lochy ciągnące się przez PodSigil.
Szedł dalej. Co prawda w całym Więzieniu, które było surowe, nie było niczego do szukania, jednak czasem walały się resztki jedzenia czy beczki, które przynoszono więźniom. Tutaj także były cele, jednak wiele z nich było starych, a ich kraty były wyłamane albo zardzewiałe. Schody kończyły się na kolejnych zamkniętych drzwiach, tym razem była to klapa prowadząca na dół. O wiele jednak bardziej były uzbrojone drzwi, które wiodły w bok. To, co zwracało uwagę za kratami, były trzy czaszki ułożone wokół jednego z łuków.
Korytarz, który Garl'kazz ujrzał za kratami nie należał do tych, które były spotykane w Więzieniu. Być może powinien był dziękować losowi, że bodajże przez pomyłkę znalazł się tutaj. Za zardzewiałymi kratami znajdowały się kamienne postumenty, a na nich rzędy katafalków. Niekiedy zwisały z nich nosze. Nie było tutaj jednak ani rannych, ani zwłok. Choć płonęły magiczne pochodnie, jasne było, że krat nie odmykano od bardzo długiego czasu, od miesięcy czy nawet lat. Po drugiej stronie znajdowały się kolejne kraty, także zamknięte. Zdołał zobaczyć, że za kratami, do których już nie miał dojścia, znajdowały się kolejne schody.
Osobno sprawa się miała z klapą w podłodze. Githzerai nieraz już słyszał od innych Łaskobójców i tylko od Łaskobójców o czymś, co być może znajdowało się w podziemiach Więzienia. Było to Grotto, miejsce, gdzie nawet Nilesia nie pozwalała schodzić ludziom ze swojej własnej frakcji.
Niewątpliwie, Garl'kazz i reszta, chcąc wejść teraz do więzienia, miała by znacznie ułatwione zadanie. Poza pokonaniem wielkich schodów, które ciągnęły w dół, przez magazyny, miejsca sypialne i stołówki, należało przebyć przez dwie konkretne przeszkody, to jest kraty. Garl nie wiedział, na ile ten stan się utrzyma. O ile nie spotkał zbyt wielu faktorów, na jego drodze pojawiali się czasem Imienni, a i tak musiał unikać tych, którzy zapytaliby się go, co robi właśnie w tym miejscu.
Właśnie nadchodziła para innych Łaskobójców. Nie zauważyli go, a on mógł podsłuchać ich krótką rozmowę:
- ...więc ilu Tonących uda nam się złapać?
Tamten drugi zachichotał.
- Moce wiedzą! Ale tym razem Straż Zagłady, nawet, jeśli to prawda z ich faktolką, stracą Zbrojownię.
- Dlatego będziemy potrzebować więcej ludzi na ulicach. Wkrótce coś się stanie.
- Taak... Każ awansować Imiennych na faktorów... Nie, nie wszystkich... Nad faktorami będziemy mieli większą kontrolę. Ale po cichu. Nie chcemy, żeby ktoś zczaił, że kroimy coś.

Parsknął.
- To pomysł Nilesii, czy Rowana?
Wzruszył ramionami.
- Mój. Nilesia i tak jest zajęta swoją nową zabawką w postaci faktola Przeznaczonych.
- Ciekawe tylko, kto się bawi kim...
Odeszli i githzerai nie mógł nic więcej usłyszeć.




· Gorrister Peldevale
Na szczęście wokół Zbrojowni było tyle zgiełku, że dodatkowy rumor, który robiła skrzynia znajdująca się w plecaku, nie uczynił większej różnicy. Gorrister, czy też – Zuljak, jak naprawdę się nazywał, spędził nieco czasu szukając kogoś odpowiedniego, który mógłby otworzyć skrzynię.
Ostatecznie znalazł kogoś, kto zgodził się za w miarę uczciwą opłatą otworzyć skrzynię. Okazało się, że abishai, który to zamykał, ukrył prawdziwy zamek za prostą iluzją demoniego pyska, który odgryzał palec każdemu, który wetknął go w jego usta. Człowiek z Sigil, który zwał się Marius, zdjął iluzję. O wiele dłużej zajął mu zamek, którego nie mógł otworzyć za pomocą zwykłych wytrychów, po zdjęciu okuć, po prostu wykręcił. Wziąwszy opłatę, odszedł.
Wnętrze okazało się naprawdę tym, na co Peldevale czekał. Kufer był wypełniony do połowy brzdękiem. Było tutaj sporo złotych monet i srebrnych, gdzieniegdzie znalazły się miedziaki. Tym, co przyciągnęło uwagę Gorristera, było paręnaście pereł, w tym i czarnych, znalazły się też jaspisy, ametysty i kocie oka. Było tutaj jeszcze parę innych drogich kamieni, których Peldevale nie mógł rozpoznać.
Schował skrzynię odpowiednio w swojej kwaterze w Zbrojowni.


· Garl'kazz · Gorrister Peldevale · Moia Latch-key
Githzerai spojrzał na trzy czaszki, które zapłonęły ponad łukiem przez krótką chwilę, a cegły ułożyły się w spore usta, które wypluły nie kogo innego, jak Latch-key i Peldevale'a.
Kraty dawały się otworzyć – czy to wytrychem, czy magią, czy po prostu tępą siłą.
Kolejne schody prowadziły w dół.
Idąc, stwierdzili, że ściany spirali, po której schodzili, są coraz bardziej wilgotne. Nagle urwały się, a kamienne płyty zastąpiła zwykła skała Sigil. Powietrze było przesycone mętną tonią jeziora. Jeśli kiedykolwiek znajdowali się bliżej Grotto Łaskobójców, to była to właśnie ta chwila. Jeszcze dalej kamienne schody zastąpiły żelazne sztaby wbite w kamień, a tu i ówdzie skała prześwitywała w kompletny mrok. Otwory sączyły ten sam mokrawy zapach. Oś schodów kończyła się, zostawiając stalowy szpikulec, po którym szli. W pewnym momencie nawet ściany przestały stanowić oparcie, a schody skręcały się spiralnie w ciemności. Gdyby ktoś z nich spadł, nie wiedziałby, dokąd. Z dołu dochodził cichy, ale jednostajny szum.
Schody skończyły się, wychodząc na sporą komorę. Właśnie wtedy stwierdzili, że zaczyna brakować im czasu. Gdzieś z góry zaczęły dochodzić krzyki – czyżby wiedzieli, że portal został aktywowany lub że ktoś przeszedł przez przejście?
Ciało Mallina było rzęsiście oświetlone. Zbytek, jak na trupa, pomimo faktu, że był dobrze zabalsamowany. Nie wiadomo było, dlaczego Nilesia zadała sobie tyle trudu, by ukryć zwłoki własnie tutaj, nad Grotto. Ciepły płomień wskazywał także na wiele szczelin w podłodze, które prowadziły w przepaść.
Komory strzegł gliniany golem, bez oczu i bez uszu, zatem kompletnie nieświadomy ich obecności. Być może strzegł tylko zwłok Mallina, tak go zaprogramowano. Za golemem zaś był taki sam łuk, nie z trzema, a czterema czaszkami.
Należało tylko wyrwać oko z głowy, którą dała im wiedźma. Gdy wyrwane, głowa najpierw zamlaskała, resztki szczęki odpadły, a z wnętrza dobiegł głuchy głos:
- Jeśli wyrwaliście oczy – potok słów wypłynął nagle i nieprzerwanie – oko, znaczy się, to musicie znajdować się nie gdzie indziej, jak w Więzieniu Łaskobójców. Wiem sama, bowiem znałam informację. Była to próba dla was, bowiem wiele już zawiodło.
Głowa Mallina sama w sobie nie ma żadnego znaczenia. To, co jest dla was prawdziwie ważne, to to, co się w niej znajduje.
Głos wiedźmy zaśmiał się i kontynuował.
- Mallin, jak wierzę, także w jakiś sposób wplątał się w klątwę, jednak został zabity – czy to przez własny cień, czy to przez zrządzenie losu pod imieniem Alisohn Nilesia. Jego mózg zawiera informacje, gdzie są inne karty Księgi Satyrów. Przeczytajcie jego mózg. Po prostu.
Tu wasza podróż dopiero się zaczyna. Pozwólcie, że uchylę rąbek, czym właściwie jest Księga Satyrów. W końcu jestem siostrą tych, które ją stworzyły.
Nie jest to klątwa w zwykłym tego słowa znaczeniu. Moc Księgi rośnie z każdą zebraną kartą, dlatego jest to do pewnego stopnia przedmiot świadomy. I nie jest prawdą, że Sylen kontrolował promień. To bardziej promień jego kontrolował. Musicie wiedzieć, że satyry nigdy nie były panami Księgi, chociaż chcieliby uzurpować sobie prawo do niej, jako jej strażnicy...
Księga zabija wtedy tylko, gdy ktoś staje się dla niej bezużyteczny. To jest przestaje szukać stronic. Jednak jeśli ktoś zbierze wszystkie karty, klątwa przestaje działać. Jeśli interesy kogoś zbiegają się z odnalezieniem stronic – Księga mu pomoże w takim zakresie mocy, ile stronic zebrał. Dlatego jedna strona czy jej fragment posiada znikomą jej ilość, jednak parędziesiąt czy paręset stronic potrafi przenosić góry, o ile doprowadzi to do odkrycia i zebrania wszystkich stron.
Jedyny problem zasadza się na tym, że istnieją ci, którzy chcą ją wykorzystać, a także ci, którzy chcą ją zniszczyć. Fakt, Księga wynagradza tych, którzy chcą ją odnaleźć, jednak ci drudzy – a przede wszystkim satyry – są efektywni w swoim dziele, bo wspomagają ich moce boskie.
Księga Satyrów, stworzona przez Szare Wiedźmy, jak mawia legenda – i tym razem to prawda – została stworzona po to, by zabić bogów, a jedyne miejsce jako stwórcy Wieloświata pozostawić człowiekowi. Energie w niej nienawidzą także wszelkiego rodzaju władców, takich jak faktoli Sigil. Może i to, co się zaczęło dziać w Mieście Drzwi właśnie jest z jej powodu.
Dość zresztą wyjaśnień. Dla tych, którzy znajdą ją całą, jest nagroda. Dla tych, którym się nie uda, jest kara gorsza od śmierci, bo Księga sięga poza śmierć.
Są jeszcze dwie inne drogi ujścia Księdze: Pierwsza wiedzie przez Los, to jest przez znalezienie Panów Karmy i poproszenie o odmianę losu, jaki was spotkał. I druga druga to zabicie tych, które stworzyły Księgę, to jest siedmiu Szarych Wiedźm. Wybór jest wasz.
Jestem pewna, że tam, gdzie jest złożony Mallin, istnieje jakiś portal, który prowadzi do miejsca, gdzie są ukryte inne stronice. Szukajcie. I strzeżcie się.


 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 26-02-2010 o 13:21.
Irrlicht jest offline  
Stary 02-03-2010, 21:35   #44
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czuł jak świat powoli płynie wokół niego, kierując go na ścieżki niezależnie zdawałoby się od jego woli.
Tracił kontrolę nad wydarzeniami, co nie zdarzało mu się od wielu, wielu lat.
Zaczęło się od jednej klątwy, a teraz zdawało się, że spływają na niego kolejne, jedna za drugą. Nigdy nie tracił co prawda zimnej krwi, a wyraz jego twarzy wciąż był tak samo neutralny jak nudny. Ale oczy iskrzyły, gdy Kinnokk pokazała mu tego gnoma. Machinalnie przyjął strony z księgi satyrów, nawet się im nie przyglądając, jakby zupełnie go one nie interesowały. Patrzył na krewniaczkę, sam nie do końca wiedząc co czuje. Nie była to złość, a smutek rzadko gościł w jego wolno bijącym sercu, a tym bardziej w umyśle. Ale nie była to też obojętność, chyba, że na jej słowa o głupiej klątwie, której nie rozumiał w nawet najmniejszym stopniu. Kinnokk odeszła, pozostawiając mu wiedzę i prztyczek, dzięki któremuś jakiś gnom znalazł ponad sto stron. Nie chciała im pomóc, w końcu wyznawała Chaos. Kim był, że mógł jej zaufać? Była jak pozostali Githzerai, pochłonięci własną swobodą. Anarchiści z urodzenia, które urodzeniem nie było. Ze stworzenia, to brzmiało lepiej. Nie miał zamiaru użalać się nad swoją rasą, odwrócił się więc i skierował do Więzienia, skupiając się na tym, co czekało go dalej. Popełnił błąd, nie pierwszy raz, ale pierwszy w takiej sprawie. I ostatni, bowiem okazywało się, że nikomu nie można tak na prawdę ufać.

W budynku Łaskobójców szło mu nadzwyczaj dobrze. Miał zamiar tylko się bliżej przyjrzeć zejściu, do którego nie miał ochoty schodzić nigdy wcześniej. Miał wprawę w nie rzucającym się w oczy poruszaniu się, a dodatkowo widok jego osoby z kamienną maską na twarzy, często zniechęcał do zaczepiania Garl'kazza. Przynajmniej w przypadku Imiennych, jakikolwiek wyżej ustawiony Łaskobójca nie przepuściłby go ot tak. Ale innych nie było, po wystroju i pustce tego miejsca nawet byłby zaskoczony, gdyby byli. Dodatkowo przydała się podsłuchana rozmowa, świadcząca o tym, że działo się coś poważnego i jednocześnie o tym, że nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Ścigał i ścinał tych, którzy działali przeciwko prawu i sprawiedliwości. Tępił ich. I to chciał robić, zapisując się do tej frakcji. Nie obchodziły go polityczne gry i zdobywanie nowych "terenów" jak Zbrojownia Tępicieli. Ale i tak lepiej było nie wspominać o tym Gorristerowi. Teraz musieli współpracować, skoro zostało ich tak mało. Miał już wracać na górę, by powiadomić o wszystkim pozostałych, gdy dwójka z nich po prostu wypadła przez portal u jego stóp. Kolejna rzecz, którą przestał kontrolować.

Przywitał ich milczącym spojrzeniem, czekając po prostu aż się podniosą i wskazując na odkryte przejście. Mimo, że tego nie kontrolował, to portal wiele ułatwił, przejście bowiem po tych schodach w towarzystwie dwóch obcych, mogłoby być niemal samobójstwem. Co ciekawe, nie napotkali po drodze żadnych pułapek, co niewątpliwie było dziwne. Nawet jeśli ktoś przechodził tędy dość często, to przecież mógł zostawić pułapki, które tylko on wiedział jak ominąć. A tutaj... zupełnie nic. Cisza i schody. Garl'kazz niewiele słów wypowiedział podczas tej drogi.
-Dowiedziałem się czegoś, dostałem też od jakiegoś gnoma ponad sto stron księgi, których szukał przez trzy lata. Nie wiem dlaczego oddał. Klątwa nie tylko wypacza nasze ciała. Sprawia, że zaczynają nas atakować cienie, nasze własne cienie. Przypomina mi to portal z planu bestii. Gnom żyje od trzech lat, można się więc bronić. Prawdopodobnie najłatwiej jest uciec w miejsce bez cieni.
Potem doszli, zupełnie bez przeszkód, do komnaty z ciałem Malina. I nikt tu nie trafił wcześniej? Pozostawało użyć głowy, a kolejne słowa wprowadziły kolejny zamęt. Tylko wstęp. Przez chwilę Łaskobójca miał ochotę po prostu odnaleźć i zabić wszystkie wiedźmy. Okazać łaskę swoim mieczem, jednej po drugiej, aż zemrą wszystkie. Potem opanował się. Miecz wyskoczył z pochwy a Garl ruszył przed siebie, ostrożnie i zwinnie stawiając stopy na zdradzieckim podłożu. Wyjął urządzenie, które dostał od gnoma i zaczął szukać portalu.
-Tylko portalem damy radę się stąd wydostać. Schody odpadają, gdy utniemy głowę zwłokom. Musimy go znaleźć. Golem uaktywnia się zapewne zaatakowany, lub gdy ktoś ruszy Malina. To coś dostałem od gnoma, mam nadzieję, że pomoże. Potem obcinamy głowę. Księga powiedziała nam, jak sprawdzić co zostało w mózgu.
Sprzeciwiał się wielu swoim zasadom. Ale może po prostu od czasu ostatnich słów Kinnokk i po tym, co usłyszał tutaj, w Więzieniu, pewne zasady przestawały się liczyć? Garl'kazz miał zamiar sam obciąć głowę byłemu faktolowi.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-03-2010, 22:29   #45
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Sigil miało jedną właściwość do której czasami trudno się było przyzwyczaić: Człowiek szedł w jakieś miejsce, a docierał do całkiem innego. Właściwie nie planowała zwiedzania miejsca śmierci hallowego orka, ale skoro już tu dotarła, nic nie stało na przeszkodzie by trochę się rozejrzeć.
Łatwo było stwierdzić, gdzie upadło ciało, ziemia była tu charakterystycznie wgnieciona. Była jednak czysta, a spora plama krwi, znajdowała się w innym miejscu.
Może ork wcale nie został zasztyletowany, a krew na piasku nie była krwią orka? Czy mógł tu zginąć ktoś jeszcze? Przecież w sumie na wozie zbieraczy ciał było sporo, a nikt nie pytał skąd je zebrano.
Graby miały swoje stałe trasy. Była spora szansa, że trafi na tych samych, jeśli pokręci się po okolicy. Za odrobinę brzdęku może odświeży im się pamięć?
Moia miała jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi. Już miała iść dalej i wtedy w oczy rzucił jej się jakiś na wpół zagrzebany w piasku kształt. Odcinał się od koloru Sigil, dlatego pochyliła się i ostrożnie odgrzebała co było ukryte. Kozie kłaki usmarowane były dziwną gliną: Zbyt ciemną, pełną czarnego mułu i dużej ilości drobnych kamieni. Czyżby to co załatwiło orka wylazło z PodSigil?
Wzięła do ręki jeden z kamyków i roztarła między palcami. Żaden kamień w Sigil nie kruszył się z taką łatwością. Kolejna zagadka... może dla guwernantów? Oni powinni wiedzieć z jakiego miejsca w Sferach mogą pochodzić.

Zbieracze przybyli prawie na zawołanie, a brzdęk był słowem, które przemawiało niezawodnie.
Widzieli paru dziwaków przypominających satyrów, ale nie zwyczajnych, bo to wiadomo: Satyr hulaka i pijak. Zabawy mu w głowie jeno i swawole. Te miały broń i miny mało zabawowe. Takie mroczne. Jakby chodzić ich śladami pewnie by się dla grabów sporo towaru trafiło, ale też i samemu można by milczącymi zostać.
Posmarowała jeszcze i obiecali dostęp do zombich z tamtego ładunku. Niewielu poszło do krematorium.

***

Klątwa okazywała się cholernie kosztowna. Jak to w Sigil każdemu trzeba było smarować. Na szczęście Chaosyci i oczywiście Czuciowcy: Nie odbierajmy im charakterystycznej właściwości niedoceniania brzdęku; i jedni i drudzy więc byli dostatecznie świrnięci by robić coś za darmo. Choć trafić do nich nie dało się za darmo, ale chociaż informacja nie była kosztowa. Pomysł włamu do Więzienia był wystarczająco świrnięty, by pobudzić jego walnięta wyobraźnię. Moia słuchała szalonej gadki, wyławiając z niej słowa z sensem i jednocześnie zastanawiała się, kiedy Tosakarin zauważy znamię na swojej lewej dłoni i czy je z nią powiąże.
Nie zauważył, był zbyt pochłonięty swoim fiołem.
Zresztą sama była świrnięta nie bardziej niż oni skoro zdecydowała się do nich przyjść.
Gdy ją wyrzucili pobiegła do mieszkania Hall, ale jej nie zastała a wszystko było na głucho zamknięte. Na szczęście wpadła na Gorristera i powiedziała mu o swym odkryciu. Sama jakoś by się nie odważyła wchodzić w chaosycki portal, zwłaszcza w taki tylko w jedna stronę...

***

Chaosycki portal... jego mać!
Wypluci prosto do więzienia, prosto pod stopy Łaskobójcy. Na szczęście tym razem był to „Ich” Łaskobójca. Jak zwykle z nieodgadnionym wyrazem na swojej fizjonomii. No i do więzienia przecież rzeczywiście zmierzali. Moia doszła po raz kolejny tego dnia do wniosku, że klątwa źle wpływała na działanie jej mózgu.
Wysłuchała co miał do powiedzenia, a potem dorzuciła:
- Orka Falster załatwiły Satyry uzbrojone po zęby. Chyba prowadzą jakąś czystkę na tych objętych klątwą. To dlatego tylu ich ostatnio padło w Sigil. Myślę, że zabija ich coś znacznie realniejszego niż sama klątwa.
Z ciekawością obserwowała jak sprawdza wnętrze. Lubiła portale prawie tak samo jak okna... a może nawet bardziej?
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 02-03-2010 o 22:41.
Eleanor jest offline  
Stary 02-03-2010, 23:38   #46
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Nie był przygotowany na to, co zastał pod Zbrojownią.

Ten wysoki, pokryty z każdej strony ostroroślą budynek zawsze był chętnie odwiedzany. Tonący kochali broń wszelkiego rodzaju. Wewnątrz budynku powstawało każde narzędzie zagłady, jakie tylko można było znaleźć we Wieloświecie. Topór z zimnego żelaza, o kształcie ostrza dostosowanym specjalnie do przebicia skóry goristro? Znalazłby się bez problemu. Machina oblężnicza? Jak najbardziej. Samopał strzelający w tajemniczy sposób kulkami z ołowiu? Na pewno znalazłby się ktoś, kto by go sprowadził. W dodatku członkowie Straży Zagłady sprzedawali swoje wyroby każdemu, kto chciał je kupić, po stosunkowo przystępnych cenach.

Teraz jednak mało kto kupował. Wszyscy tłoczyli się przed bramą, przekrzykując się wzajemnie. Gorrister zbliżył się nieco.

- Jaka śpiewka? - szeptem zagadnął człowieka o twarzy poznaczonej śladami ospy.
- Zastaw uszy, to się dowiesz.
- Kto jeszcze? - głos, który się odezwał, mógł należeć tylko do jednej osoby - Kto jeszcze się dołączy?

Ely Cromlich, pół-bies, stał przed otwartymi wrotami. Wokół niego zgromadziła się już grupka jego wiernych piesków - głównie mętów powyciąganych z Więzienia i Wieży Bramnej. Kambion krzyczał i gestykulował żywo - i, chociaż nigdy nie był świetnym mówcą, tłum był poruszony. Trudno było się temu dziwić.

- Tu nie chodzi tylko o Pentar! - krzyczał - Twardogłowi zawsze chcieli nas wpisać do księgi umarłych. Zawsze byliśmy dla nich za twardzi. Zawsze pokazywaliśmy skurlom, że nie są panami Sigil i nigdy nie będą. Możemy rozpierdolić tych chłopaczków i dziewczynki w wyglancowanych zbrojach w każdej chwili, jedną dłonią grzebiąc sobie w dupie, drugą strzelając w nich kozami z nosa. I powinniśmy byli!

Odezwał się zbiorowy ryk aprobaty.

- Gnoją nas, gnoją Kaosytów, gnoją Autonomów. Nawet Ponurych nie zostawią, chociaż te bziki chcą tylko dawać biedakom żreć! Chcą tu urządzić drugą Arkadię, żebyśmy stali na baczność, maszerowali, jedli, srali i jebali tylko jak nam pozwolą! Dopuścimy do tego?!
- NIEEEEEE!
- Oczywiście, że nie! To my tu jesteśmy trzaskaczami, oni potrafią tylko popiskiwać. Obić patyki Autonomowi w ośmiu chłopa - to potrafią! Na jednego Tonącego trzeba ich szesnastu, chyba, że go wcześniej uśpią!
- Szczekające skurwysyny!
- Wsadzić im kosy w dupy!
- Jebać Twardogłowych!
- Entropia w końcu dotknie Harmonium! Dotknie też Guwernatów i Łaskobójców, jeśli będą na tyle skórogłowi, żeby się mieszać! Jesteście ze mną?!
- TAAAAAAK!
- To teraz zastawcie uszy: otwieram Zbrojownię! I dam po sztuce świetnej broni każdemu, kto tylko przysięgnie, że użyje jej przeciw Harmonium! Znacie jakichś Autonomów? Ich też przyprowadźcie! Tak samo Szalonych i Chaośników. Zresztą, kurwa, nie będziemy się rozdrabniać! Są tu jacyś Anarchiści?! Wiem, że jesteście. No więc słuchajcie: BĘDZIECIE MIELI SWOJĄ REWOLUCJĘ!

~ Popierdoliło ich zupełnie ~ pomyślał ze zgrozą Gorrister. Ale stał w wiwatującym tłumie i nie bardzo chciał się wychylać...

Zaczął krzyczeć razem z resztą.

**

- Cromlich do reszty zbzikował - stwierdził ze zgrozą, gdy Marius przyglądał się skrzynce. Gorrister znał go tylko z widzenia: jeden z odłamu Obrońców. Poplecznik Spragga.
- Ano - tamten wzruszył ramionami - Nie spuści się już Pentar na śliczną buzię. Też bym się najeżył. Ale ma rację, niestety.
- Co?
- Też nie lubię tego prężenia fiutów, ale powiedzmy sobie szczerze: Harmonium nas wykończy, jeśli my ich nie wykończymy.
- Ale nie tak! Ta frakcja tego nie wytrzyma! Przecież Pani nigdy do tego nie dopuści!
- A chuj ją jeden wie. Dopuści, nie dopuści. Może też ma dość tego, co robią Sarin z Nilesią w jej imieniu?
- Jeśli nie ma, to na pewno nam da to odczuć.
- Oto słowa prawdziwego Klatkowca - Marius w końcu się zezłościł - "Pomalowałem sobie drzwi domu na lawendowy kolor, myślicie, że Pani będzie niezadowolona?". Nie miesza się prawie w to, co się tu dzieje, ale każdy moczy się w spodnie ze strachu na wszelki wypadek. Ty się nazywasz Tonącym?

Nie było sensu dyskutować dłużej.

**

Księga. Niech ją cholera.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że to naprawdę było kuszące. Obalić władców? Gorrister (wtedy Zuljak) porzucił swoją przeszłość w Lidze Rewolucyjnej dawno temu, ale od czasu do czasu wciąż wracał do niej myślami. Pozbyć się tych wszystkich pijawek: bogów, biesów, niebian, czy małych skurwysynków w rodzaju Sarina? Jasne, jak najbardziej. Potem jednak zaglądał do kiesy, kupował sobie bukłak porządnego sercowina, siadał sobie w miękkim fotelu i mu przechodziło.

Tym razem jednak naprawdę nie miał wyboru. Wychodziło na to, że i tak musi szukać księgi.

- Martwi będą potrafili to zrobić - stwierdził - Albo Ponurzy, oni umieją wyciągać różne rzeczy z głów.

Spojrzał nagle na Garl'kazza.

- Uważasz się za lepszego githzerai, czy Łaskobójcę? Pytam poważnie. To jest robota w sam raz dla mózgojada, a nie skłonimy żadnego do współpracy, jeśli zarżniesz go na miejscu. Proponuję taki układ: nie zarżniesz illithida na miejscu i dzięki temu dowiesz się, jak zginął twój były faktol. Niech mnie hordlingi porwą, jeśli to nie jest interesująca historia.

Rozejrzał się ostrożnie po pomieszczeniu.

- Najpierw jednak się przyśmiejmy Więzieniu. Też proponuję portal.
 

Ostatnio edytowane przez Gantolandon : 02-03-2010 o 23:41.
Gantolandon jest offline  
Stary 07-03-2010, 19:38   #47
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
· Garl'kazz · Moia Latch-key · Gorrister Peldevale
Raptowne głosy zmierzające w dół spirali schodów były coraz głośniejsze. Kończył im się czas.
Dzięki Mocom golem nie poruszył się nawet wtedy, gdy przechodzili obok niego; kryształ błyszczał różnymi kolorami, a kiedy w końcu githzerai postawił go przy właściwym miejscu, zajaśniał zielonym światłem.
Pozostała ostatnia rzecz do zrobienia, to jest odrąbanie głowy Mallinowi.
Zabawne, oblicze Mallina, pomimo ciągle postępującej zgnilizny i trupiego nadęcia, zachowało resztki szlachetności. Githzerai podszedł, uniósł ostrze -
I wtedy wpadli do komnaty. Pięciu Łaskobójców. Było jasne, że nie zamierzali dawać pardonu nikomu, nie przez to, że dwóch z nich Łaskobójcami nie było, wystarczył fakt, że znaleźli się tutaj.
Był to moment, w którym cienkie ostrze githzerai zatopiło się w szyi trupa, a odrąbana głowa, z wrzaskiem spadła na dół. Byłaby upadła w jedną z licznych dziur, jednak gith zdołał pochwycić ją w locie.
Golem ożywił się w paru sekundach. Nie miał być może oczu ani uszu, ale w jakiś sposób wyczuwał, gdzie znajduje się głowa. Githzerai nie zdołał zasłonić się przed silnym ciosem: Dostał między łopatki, chrupnęło, pomimo to zmitygował się i udało mu się przeturlać. Bolało, ale stał na równych nogach.
Dwóch miało łuki, dwóch miecze, jeden był magiem. Peldevale usłyszał, jak magini wrzeszczy w furii zaklęcie; zapachniało siarką, a z chmury dymu wynurzyła się kula ognia, która pędziła prosto na doppelgangera. Ten umknął, choć żar osmalił mu włosy. Przed kulą uciekła także Latch-key, do której doskoczył Łaskobójca z mieczem.
Głowa Mallina przestała wrzeszczeć, gdy tylko githzerai przystawił ją do dziury w podłodze. W samą porę; suche drewno, które było tu i ówdzie na platformie natychmiast zajęło się od ognia wykrzesanego przez maga. Ponadto, kryształ wskazywał, że portal wiódł do świata, w którym były kolejne strony Księgi Satyrów.
Latch-key spróbowała ominąć strzałę, prawie jej się to udało. Straciła równowagę, a wrogi Łaskobójca poprawił ciosem w pierś, na szczęście nie miał dość dużo miejsca, by wziąć pełny zamach. Tamten także stracił szczęście i równowagę: Upadł na brodę, wybił sobie na krzywym drewnie parę zębów.
Łucznik przeszedł do szarży na Gorristera, skoro tylko stało się jasne, że mogliby ustrzelić swoich w walce – byli wyposażone w krótkie miecze, niemal długie noże. Zamachnął się, Peldevale był szybszy. Dźgnął go sztyletem pod pachę i jeszcze raz pod żebro, rozległ się dźwięk przebijanego płuca, zgiął się w pół, a doppelganger kopnął go w twarz i złamał nos, wybił też chyba szczękę. Kolejnym kopniakiem pozbawił go tchu; chciał się zająć kolejnym, gdy nagle z tyłu golem chwycił go za fraki i wyrzucił w powietrze, prosto na krótkie ostrze drugiego łucznika. Byłoby weszło w brzuch, ale ześlizgnęło się i drasnęło tylko, chociaż zrobiło sporą dziurę w ubraniu.
Gdy Garl'kazz odzyskał świadomość sytuacji, dalej poszło już całkiem prędko: Nie miał wyboru, ale ciął ukos, wytrącił tamtemu broń; nie miało sensu, żeby Łaskobójca zabijał członków swojej własnej frakcji, dlatego huknął go rękojeścią w skroń. Przyskoczył golem, ale tym razem Garl'kazz zdążył uniknąć i przyciąć po nogach, co nieco spowolniło konstrukt.
Czarodziejka już szykowała kolejne zaklęcie, gdy na drodze do portalu stanęła jej Latch-key. W grozie, że może przyjść więcej strażników, niektórzy przekroczyli granice: Zanim mag zdołała wykrzyczeć zaklęcie, dostała w pysk z pięści Latch-key. Mimo faktu, że nie grzeszyła siłą, była rozpędzona i zdeterminowana, a w efekcie udało jej się przewrócić czarodziejkę, która walnęła potylicą o spory kamień; była nieprzytomna i zsuwała się w stronę najbliżej dziury...
Nie mieli czasu, żeby obserwować koniec tego przedstawienia. Peldevale wskoczył pierwszy, jako że był najbliżej, za nim w portal uszła merkantka, githzerai miał ciężej, na nim skrupiły się wszystkie wysiłki odzyskania głowy Mallina. Uskoczył przed glinianym ramieniem, przekoziołkował, wskoczył w portal.


Mieli szczęście. Gdy tylko gith przeskoczył przez portal z głową, ten natychmiast się zamknął. Gliniana ręka golema, zerwana przez międzywymiarowe wrota, przez chwilę groteskowo podskakiwała na posadzce, zanim zamarła i rozsypała się w proch. Jednak mogli odetchnąć tylko przez chwilę. A później usłyszeli głosy:
- Hekate! Przeklęta suko, ty i twoje demony z piekła nigdy nie dostaniecie tych stron!
- To się jeszcze okaże, Heist!
Znaleźli się w środku wieży, tak, że mogli zobaczyć, gdzie naprawdę byli. Była to w istocie jakaś półsfera, a w każdym razie żaden z głównych planów. Rześkie, górskie powietrze było przecinane jękami konających i odgłosami bitwy; jeśliby spojrzeć z wieży, w której znajdowali się, była to jedna z wież obserwacyjnych, chyba jedyna, która do tej pory nie została zburzona. Miasto, w którym się znaleźli, znajdowało się na jednym z wielkich płaskowyżów – było ono spore, może nawet tak spore, jak pół Sigil, choć, oczywiście, nie rozłożone na pierścieniu. Ledwo dniało, co mówiło, że bitwa toczyła się chyba przez całą noc. Łuna pożarów oświetlała ulice na tyle, by mogli zobaczyć, że bitwa wcale nie wygasła, a jej finał dopiero się zaczynał.
W dole zobaczyli dwóch magów: Jednym był, zdawało się, szyderczo uśmiechnięty starzec, trzymający w pokrzywionych rękach pliki niemal zwęglonych stron Księgi. Był on ubrany w czerwono-fioletowy strój; wyglądało na to, że władał siłami błyskawic, bo aż w wieży zrobionej z żelaza, w której byli, można było usłyszeć odgłosy wyładowań, zaś powietrze wokół starca było aż mętne od pola elektrycznego – błyskawice nie były wymierzone tylko w magini, cały czas walczył także przeciwko wszystkim innym, którzy po prostu próbowali go zabić.
Po drugiej stronie stała piękna kobieta, choć rzadko ją można było widzieć przez otaczającą ją chmurę ciemności. Jej siła była inna; podczas gdy starzec nieskończenie atakował, ona nieskończenie absorbowała wyładowania i neutralizowała je – jej lewa ręka była niczym czarna dziura, pożerała wszystko, co tylko mogła dotknąć, obojętnie, czy były to pioruny, ziemia, powietrze czy ktoś, kto przypadkiem nie wszedł jej w drogę. To właśnie ta dziura w przestrzeni emitowała czarny dym. Hekate nie miała stron, i wyraźnie była słabsza w tej walce, podczas gdy mag czerpał energię z Księgi Satyrów. Poza tym, musiała także dzielić swoją uwagę na wszystkich innych, którzy także chcieli jej śmierci – była to walka magów, nie miasta, którego zdołali zniszczyć sporą część. Ich głosy były magicznie wyolbrzymione; schodząc z wieży, mogli słyszeć całą rozmowę, a przez wyloty migały im kolejne sceny z walki.
Starzec nazywany Heistem dotknął stron Ksiegi, a z jego palców wystrzeliły iskry. Krzyczał, sformował w prawej dłoni piorun kulisty; ziemia wokół niego była czarna od wyładowań.
- Kto cię przysłał, stygijska kurwo? - rzucił piorun, który pomknął przez i tak spaloną już ziemię. - Kto, gadaj!? Kto z bogów był tak głupi, żeby przeciwstawiać się mocy tej Księgi?
Hekate rozpostarła ręce, a czeluść rozwarła się jeszcze bardziej – piorun wszedł w dziurę. Przez parę chwil Hekate rozbłysła oślepiającym światłem, a fala prądu poszła po ziemi, porażając wszystkich, którzy na niej byli.
Nie poddała się. Porwała za głowę najbliższego żołnierza, złamała kark i pomknęła w stronę maga, nadal trzymając zwłoki.
- Jak myślisz, ile stron potrzeba, żeby wyzwolić odpowiednią moc? Pięćdziesiąt? Sto? - piał stary. - Mówią, że dwieście wystarczy, żeby powalić wielu magów! Podobno cała Księga daje moc zabijania bogów... Spróbujemy to na tobie, Hekate? Upadła bogini? A może...
Nie dała mu dokończyć. Skoczyła i w locie wypuściła trupa; w przestrzeni wykreśliła znaki i krzyknęła zaklęcie, trup zasyczał i eksplodował przy czarodzieju, którego zwaliło z nóg.
Moment wykorzystali żołnierze, którzy natychmiast pobiegli w jego stronę.
- Idźcie do diabła! - krzyczała. - Jest mój, słyszycie!? Jest mój!!!
Wykrzyczała zaklęcie szybkości i jej sylwetka się rozmazała, gdy mknęła. Może w biegu złożyła palce w kolejny znak, w każdym razie gruzy nad magiem uniosły się.
Odskoczyła w porę. Tylko markował. Natychmiast z miejsca, gdzie był, pomknął naelektryzowany pręt.
- Dziwka... - mruknął. - Powinienem był przewidzieć.
W ostatniej chwili zebrał moc i wykrzyczał zaklęcie. Magnetyczna bariera wykwitła przed magiem, on sam zaś skorzystał z chwili i sformował piorun w dłoni. Uskoczyła. Za to pożarem zajął się kolejny budynek. Podniosła dłoń i zaczęła otwierać dziurę.
On eksplodował. Dosłownie. Kosztowało go to sporo wysiłku, jednak sfera prądu odrzuciła Hekate, która właśnie skoczyła w stronę starego z krótkim nożem.
Może zamierzała mu odciąć głowę.
Eksplozja posłała Hekate w powietrze, prosto w ruiny, do których weszli. Ostatnim wysiłkiem zdołała rzucić na siebie tarczę, tak, że gdy upadła, gruzy, które na nią spadły, nie zabiły jej.
Być może to miejsce było kiedyś piękne, jednak niedawno wybuchła wojna zdołała sporo zniszczyć – znajdowali się w czymś, co można było chyba nazwać kapitolem lub inną budowlą dla arystokratów. Co chwila napotykali trupy, nie tylko wojowników, całkiem sporo stanowiły zmasakrowane ciała kobiet i dzieci. Niegdyś wspaniałe sklepienie odsłaniało niebo pełne gwiazd, które przesłaniał dym pożaru i jego łuna. Mieli szczęście; to nie tutaj trwało serce walk, zatem wojska, które spotykali, były wycieńczone lub byli to pojedynczy wojownicy z niczym innym jak żądzą mordu na byle kim, kto wyglądał na obcego. Nie byli to już ludzie, ale przerażone zwierzęta.
Na zewnątrz dało się słyszeć odgłosy bitwy; Heist bronił się przed kolejną falą żołnierzy.
Z gruzów dobiegły przekleństwa i zaklęcia. Hekate odrzuciła kawał gruzu, który dotychczas ją przykrywał. Była zraniona w wielu miejscach, ale tylko magii można było przypisywać to, że jeszcze żyła. W innych okolicznościach uchodziłaby za urodziwą kobietę: Jej czarne jak węgiel oczy były takiego samego koloru jak krucze włosy. Pstryknęła, a kurz i brud odeszły od jej sylwetki. Za to pozostał wściekły grymas.
- Heist! - wrzasnęła w przestrzeń, kompletnie nie przejmując się faktem, że nikt jej nie słyszy. - Zapłacisz mi za odebranie tych stron! To ja wzięłam ostatnie strony z rąk satyrów i to mnie się należą!
Oblizała zakrwawione wargi.
- Głupiec... - kontynuowała monolog, z wolna idąc w stronę wyjścia. - Jego brudna magia ledwie potrafi okiełznać... Wykorzystać... Moc tej Księgi... Nawet, jeśli odciął mnie od źródła... Nadal jestem przeklętą boginią...
Metaliczny wrzask powtórzył się, tym razem w akompaniamencie wielkich kroków. Poczuli, jak drży ziemia.
Uczyniła znak przy krtani i zawołała ogłuszającym głosem:
- JESTEŚ TAK ŻAŁOSNY, ŻE NIE MOŻESZ WALCZYĆ WŁASNĄ MAGIĄ. KOGO PRZYWOŁAŁEŚ?
Po chwili z daleka rozbrzmiał magicznie zwielokrotniony głos Heista:
- LEPIEJ POWIEDZ, KOGO TY PRZYWOŁAŁAŚ, WIEDŹMO!
Był to moment, w której coś chwyciło wieżę, w której byli jeszcze parę minut temu. Dosłownie. Wielkie, trzypalczaste ramię chwyciło niezdarnie żelazną wieżę obserwacyjną i rzuciło ją w stronę Heista. Wrzask był tak blisko, że mogli zobaczyć, co go wydawało: Tak wielkiego konstruktu nie widzieli nigdy. Z grubsza tylko przypominał człowieka, zresztą głowa, co wrzaski wydawała, była pogrążone w dymie i spalinach.
Przyszedł z doliny, wdrapawszy się na górę. Gdy postawił nogę, zmiażdżył jeden dom.
- TO TWOJA ROBOTA, WIEDŹMO.
Nie odpowiedziała. Jasne było, że do bitwy o karty Księgi dołączył ktoś jeszcze
Miasto wyciągnęło katapulty. Dopiero działa oblężnicze i balisty zrobiły jakieś wrażenie na golemie, jednak ten był o wiele bardziej zainteresowany Heistem, który przez ciągłe wyładowania przywołał burzę. Zaczął padać deszcz.
Promień słoneczny oświetlił przez chwilę twarz Hekate. Nachmurzyła się.
Jednym ruchem wyciągnęła z jakiegoś trupa porzucony miecz; nie było wiadomo, czy dopiero teraz ich zauważyła, czy przez cały czas grała, że ich nie widzi.
- Wy także śmierdzicie satyrami – wskazała czubkiem ostrza w ich stronę. - Czuć to po was na kilometr. Każdy bóg was wyczuje. Nawet, jeśli upadł.
Uczyniła znak mieczem i uniosła się parę metrów do góry. Nadal wskazywała na nich.
- Gith, merkant i... Kłamca. Na świecie Un'gritaeh githów palą, merkantów wypędzają, a kłamców wieszają. Nikomu z was nie podziękują, jeśli wypędzicie stąd kolosa.
Odczekała odpowiedź.
- Ten tam dureń – wskazała brodą za siebie – posiada parędziesiąt stron Księgi Satyrów. To dlatego się tutaj znaleźliście, prawda? Nie macie zresztą innego wyboru. Dam wam ofertę, śmiertelnicy, obojętnie, czy z niej skorzystacie. Jeśli pomożecie mi zabić maga, to powiem wam, jak używać mocy zawartej w kartach.
Splunęła.
- Karty będą moje. Jeśli chcecie mieć karty maga, to idziecie na własną rękę. Wiecie, gdzie mnie szukać.
Uniosła się jeszcze wyżej i uleciała przez zrujnowane sklepienie.
Widok na miasto stał się jeszcze jaśniejszy.
Co prawda nie wiedzieli, gdzie jest północ ani południe, jednak w jednym krańcu miasta – do którego zbliżał się golem – znajdowały się machiny oblężnicze. Nieco dalej znajdował się Heist, który zbierał energię do rozprawienia się z gigantycznym konstruktem, przez kogokolwiek by kontrolowany nie był.
Miasto było niemal złożone ze strzelistych wież, połączonych korytarzami, niczym nićmi, których większą część zerwał golem i walka Hekate i Heista. Upadła bogini, jak sama się nazwała, tymczasem zniknęła gdzieś, widocznie zamierzając wkroczyć wtedy, gdy Heist będzie zmęczony walką z całym miastem.
Golem był niezdarny i poruszał się bardzo wolno, choć jeden jego cios był w stanie zburzyć całe budynki.
Pomimo tego, że było tutaj wiele głównych ulic, miasto składało się niemal całkowicie z wież, połączonych odnogami i korytarzami, niektóre z nich były wyższe i trwalsze niż golem. Wszystko inne stawało się natychmiast gruzem przy zetknięciu się z wielkim cielskiem, którego zwieńczenie stanowiła płonąca głowa. Poważnie spowalniały go działa i katapulty, które wystawiło miasto.
Ulice praktycznie wyroiły się z mieszczan. Właściwie, nie mieli dokąd uciec, więc po prostu uciekali jak najdalej od zagrożenia. Za to wojska, rozbite przez golema, Heista i Hekate, niezorganizowanie biegały i zbierały się czasem w większe grupy. Być może o wiele większym problemem poza magami i golemem był fakt, że miasto, nagle zaatakowane, stało się paranoiczne i atakowało każdego, kto wyglądał na obcego.
Ich droga w stronę Heista przedstawiała się następująco: Czarownik znajdował się paręset metrów przed nimi, na wielkim placu, około w połowie drogi stąpał golem. Heist wyraźnie oszczędzał i zbierał energię, aby wykończyć kolejnego oponenta, jednak i tak musiał dzielić siły, bowiem, z braku głupich, którzy chcieliby z nim walczyć wręcz, od czasu do czasu posyłano w jego stronę bełty i strzały.
Na ich drodze znalazła się także opuszczona katapulta, której nie zgniótł gigant.
Dalej było tylko paręnaście budynków, niektóre z nich prowadziły do wież większych niż sam golem. Spora część z nich była mocno nadwerężona i dało się je zburzyć.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 07-03-2010 o 19:57.
Irrlicht jest offline  
Stary 10-03-2010, 11:10   #48
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Chyba nie przewidział szybkości golema, dając tak łatwo się zaskoczyć. Wszystko trwało ledwie chwilę, ale nawet zamroczony starał się nie tracić orientacji na tyle, na ile mógł. Ostatecznie przeżył, trzymając głową Malina i przeskakując przez portal. Pytanie co dalej? Łaskobójcy nie odpuszczą, a niewielu było githzerai pośród nich, nie pomylą go z nikim. Czy mógł jeszcze wrócić do swojej frakcji bez pewności co do tego, że przyjdzie mu położyć głowę na pieńku? Wolał o tym nie myśleć, a gdy się podnosił po drugiej stronie portalu, wyraz twarzy miał wciąż ten sam, pozbawiony wątpliwości, spokojny i nijaki, jeśli można było tak nazwać brzydką, płaską mordę jego rasy. Księga Satyrów sprowadzała tylko kłopoty, z każdą chwilą większe. Mógł teraz liczyć tylko na to, że całe zamieszanie z Tonącymi wystarczy, by niewielu pamiętało o jego zbrodni. Gorzej, że Faktol nie zapomni, znając ją zrobi nawet wszystko, by dorwać zdrajcę. Zupełnie inna rzecz to to, że Garl'kazz za takiego się nie uważał, bowiem nie zdradził żadnych ideałów ani przysięgi, którą składał frakcji. Po prostu zrobił coś, co nie wszystkim się podobało. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, jeśli przyjdzie mu przyjdzie pożyć wystarczająco długo.

Tymczasem trafili na bitwę pomiędzy siłami, których nie mogli ogarnąć w pełni nawet swoimi umysłami. Bogini? Strony księgi? Portale ciągnęły najwyraźniej do najsilniejszych manifestacji tej klątwy, a ta tutaj była wystarczająco silna. I zdecydowanie poza ich zasięgiem. Jeśli ktoś niszczył miasto i mierzył się z boginią, to do takiej osoby zdecydowanie nie należało się zbliżać. Najchętniej w ogóle stałby się dla walczących całkowicie niewidoczny, niestety los chciał inaczej, wyrzucając tę całą Hekate tuż obok nich. Niech i tak będzie. Githzerai patrzył na nią całkowicie beznamiętnie, jedynie lodowatymi oczami i palcami gładzącymi rękojeść miecza, na którym falowały równie wściekłe runy, dawał znać, ze jej przemowa wywarła jakieś wrażenie. Został obrażony, zrównany razem ze śmiertelnymi wrogami pod jedną, kłamliwą nazwą. Już za samo to gotów był zabić, ale był też świadom przeciwniczki. Miał pewność, że jeśli tamta wiedziała o stronach w ich posiadaniu, zabiłaby ich bez chwili wahania. Bogowie. Od reszty istot różniła ich tylko ilość mocy, którą dysponowali. Ich chęć władania jeszcze większą jej ilością była w zasadzie większa od większości zwykłych stworzeń, które często zadowalały się po prostu życiem. Garl'kazz nie miał zapędów na bycie bogiem, zignorował więc słowa Hekate, ciesząc się, że odeszła. Bo jedyną alternatywą byłoby zgodzić się pomóc a potem ją zabić. Zdrada nie wchodziła w spis rzeczy, które Łaskobójca byłby w stanie zrobić. Oczywiście można byłoby manipulować, tylko nie widział potrzeby.

Ruszył przed siebie, powoli i spokojnie wymijając ruiny. Posiadacz stron szykował się do kolejnego starcia, tym razem z dwójką przeciwników. Gdyby przegrał, ta dwójką wciąż będzie walczyła między sobą. Wszyscy nagle chcieli stron, ile więc ich istniało w sferach? Tysiące? Przecież on sam miał setkę, a co chwilę spotykał ludzi mających kolejne dziesiątki. Nawet będąc bogiem miałby bardzo wielkie trudności z zebraniem ich wszystkich. Musiał istnieć inny sposób na klątwę i coraz bardziej zastanawiał się nad zabiciem tych siedmiu wiedźm. W tym chociaż znalazłby sprzymierzeńców.
Szukał portalu do Sigil, chociaż nie wiedział po co im on. Tu czy tam, to wszystko było tak bezsensowne i chaotyczne, że pogubił się dawno. Posiadacza stron chciały zabić nie tylko cienia i satyry, ale również wszyscy łaknący władzy i mocy. Spojrzał na głowę Malina. Ile ty wiedziałeś, skurczybyku? Pewnie też tylko kolejny wycinek wszystkiego. Sam Garl nawet nie odpowiedział na pomysły Gorristera, który mógł się cieszyć, że żył, sugerując mu sprzymierzenie się z Illithidem. Zdecydowanie prędzej zginie niż zrobi coś takiego. Znalazł portal.
Teraz już mógł oprzeć się o jeszcze trzymającą się jakoś ścianę i przyglądać bitwie. Może uda się skorzystać, gdy już wyczerpią całkowicie swoje siły. A portal umożliwiający szybką ucieczkę zawsze był w cenie. Jego przenikliwe oczy zastygły i oczekiwały na dojście konstruktu. Byli dość daleko, ale i tak był przygotowany na nagłą ucieczkę, gdyby nowa skala zniszczeń miała okazać się zbyt duża, by można było ją przeżyć.
 
Sekal jest offline  
Stary 10-03-2010, 19:50   #49
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
„Ciekawe jak dawno temu umarł Mallin?” zastanawiała się Moia. Jakoś nigdy wcześniej nie zastanawiała się zmianami we władzach Łaskobójców, ale chyba już od jakiegoś czasu był martwy, sądząc po stanie ciała. Z drugiej strony, może to miejsce nie sprzyjało przetrzymywaniu trupów, a rozkład, w wilgotnych, zatęchłych kazamatach następował dużo szybciej? Do tej pory dziewczyna nie zastanawiała się za bardzo nad sposobami przetrzymywania i balsamowania ciał, to było zajęcie dobre dla wyznawców Prawdziwej Śmierci. Jak dla niej Mallin cuchnął i wyglądał obrzydliwie. Pewnie gdyby nie stres i odgłosy nadchodzących pozwoliłby swojemu żołądkowi trochę pofolgować.
Jedno było pewne. Niewiele w Sigil było niebieskich ćwierćkantek, a czasami zachodziły sytuacje, gdy nie należało rzucać się w oczy. Zanim więc ktokolwiek pojawił się na dole założyła swoją maskę, a jej niezwykła lazurowa skóra przyjęła pospolity bladoróżowy kolor. Maska miała jeszcze jedna zaletę: Doskonale zakrywała wytatuowane czoło łotrzycy.


Do kompletu zakładało się jeszcze skórzane rękawiczki maskujące długie palce i można było śmiało stwierdzić, że była gotowa na niespodziewana wizytę. No... przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Nigdy nie można się naprawdę dobrze psychicznie przygotować na wizytę wściekłych przedstawicieli Czerwonej Śmierci.
Moia przełknęła ślinę by popchnąć z powrotem, to co ponownie podnosiło się w jej przełyku i zbliżyła się do urządzenia wykrywającego portale. Miała naprawdę sporą nadzieję, że zadziała.

Wrzask odciętej głowy i wbiegnięcie pościgu prawie zlały się w jedno. Potem jak zwykle w takich momentach zapanował totalny chaos, a Moia typowym dla niej zwyczajem próbował znaleźć z niego jak najszybsze wyjście. Zdecydowanie nienawidziła chaosu. Unikanie, było dobrym sposobem na przetrwanie. Uniknięcie strzały raz... no prawie udane. Niewielkie draśnięcie skóry ramienia nie mogło być uznane za poważna ranę. Uniknięcie ciosu w pierś... kolejny prawie sukces, bo przeciwnik nie zdołał się rozpędzić. Poleciała dwa kroki w tył, ale utrzymała się na nogach. On nie miał szczęścia upadł i wybił sobie zęby i dobrze! Należało mu się napadać bezbronną kobietę!
Poprawiłaby mu kopniakiem, ale ucieczka była ważniejsza, a portal zbawczy niedaleko.
Uniknięcie kłopotów w postaci kolejnej dawki czasów udane zdecydowanie. Moia nie sądziła, ze jej mała pięść może mieć taką moc. Kobieta ustała ale czas diabli wzięli. I dobrze! Droga do portalu była otwarta, i ćwierćmerkantka wskoczyła w niego czym prędzej. Pomyślała jeszcze, że kobieta powinna być jej wdzięczna za włożenie rękawiczek.

***

„To się nazywa z deszczu pod rynnę” przemknęło przez głowę dziewczyny kiedy rozglądała się w koło po stanięciu na nogi:
- Niezły burdel – powiedziała głośno, a potem zamilkła z fascynacją obserwując obraz zniszczenia. Co za cholerne marnotrawstwo! I wszystko dla jakiejś księgi? Co za księga niszczy miasta i zabija bogów? Swoją droga niezła potęga... Oczy Moi zaświeciły się, ale zaraz przygasły. Nie była czarodziejką. Nie miała pojęcia jak korzystać z takiej mocy, a wnioskując z tego co się działo, nie miałaby też wielkiej okazji ani wiele czasu do przyswojenia sobie magicznej wiedzy, zanim nie dopadłby jej ktoś z żądza posiadania w oczach. To była zdecydowanie niebezpieczna moc. Pociągająca i niebezpieczna.
Poszła za Garl'kazzem. Miał urządzenie wykrywające portale i wkrótce jakiś znalazł. Teraz czekali. Ciekawe na co? Githzerai był strasznie tajemniczy jak na jej gust, ale to on miał klucz to portali i najlepiej z nich wszystkich władał mieczem. Wbrew zdrowemu rozsądkowi czuła się przy nim bezpiecznie. Moia usiadła na ziemi. Zsunęła rękawiczki, a potem zdjęła maskę i schowała wszystko do sakwy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 13-03-2010, 14:33   #50
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Tak, w sumie tego właśnie mógł się spodziewać. Łaskobójcy przyszli w najgorszym możliwym momencie. Chwilę wcześniej lub później, a można było spróbować czegoś w stylu "Kochanie, to nie jest tak jak myślisz!". Teraz jednak sytuacja była tak jednoznaczna, jak tylko mogła być.

Tożsamość Gorristera była już właściwie spalona w Sigil i tym samym bezużyteczna. Tym samym szlag trafił jego pieniądze, poza niewielkimi rezerwami, które umieścił w depozycie u kilku prawników. Nawet pieniądze, które ukradł baatezu, znajdowały się w skrytce w Zbrojowni. Innymi słowy, trafił w ślepaki tak, jak tylko to było możliwe. Nigdy nie będzie w stanie założyć podobnego interesu jak teraz, przynajmniej nie bez wzbudzania podejrzeń.

Wraz z tą smutną realizacją kolejne naturalne odruchy zadziałały, nakazując znalezienie sobie nowej tożsamości tak szybko, jak to możliwe. Na nieszczęście, Garl'kazz i Moia nie nadawali się do tego, bo byli umoczeni tak samo. Wymyślenie jakiejś od zera tak, żeby była przekonująca, zajmie mu masę czasu. Na razie musiał więc się trzymać Gorristera, jednak cały czas miał oczy otwarte na nowe okazje.

Miejsce, do którego przybyli, w takie nie obfitowało. Podszycie się pod Moc jakoś nie wydawało mu się szczególnie rozsądnym pomysłem. W dodatku, kimkolwiek była Hekate, rozpoznała go i nie omieszkała się tym pochwalić. O ile biesy i czasem nawet niebianie w takich sprawach wykazywali się dyskrecją i delikatnością, to bogom i ich wysłannikom najwyraźniej brakowało dobrych manier. Zuljak potrafił teraz zrozumieć, czemu Athar tak ich nienawidzą.

Nieźle. Już przestał myśleć swoją poprzednią tożsamością, samemu nie wiedząc, kiedy. Będzie śmiesznie, jak ktoś spróbuje odczytać jego myśli.

- No dobrze, widzę to tak - stwierdził w końcu - Kogokolwiek nie pokonamy, o ile w ogóle damy radę, jego przeciwnik najprawdopodobniej z miejsca nas zabije i zabierze nam karty. Jeśli sobie dobrze powalczą, to skurl pozostały na placu boju będzie osłabiony i bardziej... hmm... skłonny do negocjacji.

Spojrzał w dal, powoli obserwując walkę.

- Mamy w tym momencie cztery strony konfliktu. Heist wydaje się w tym momencie zbyt najeżony, żeby z nim rozmawiać. Ugoda z Hekate byłaby dobrym rozwiązaniem, gdybyśmy mieli pewność, że nas nie zjeleni. Ale miastu chyba nie zależy na księdze, o ile w ogóle wiedzą, jaki jest cień. Wszystko, czego potrzebujemy, to przekonać ich, żeby pozwolili tamtym walczyć. Zebrać ich w większą grupę i w odpowiednim momencie pomóc im wykończyć zwycięzcę. Może być trudne, ale nie niewykonalne.

To nie był sposób, w jaki działał normalnie. Do tej pory tylko zbierał informacje o konfliktach, zamiast angażować się w nie. Ale ta sytuacja była wyjątkowa. Za jednym zamachem mogli zgarnąć więcej kart księgi i jednocześnie dać potężnego kopa w jaja dwóm potęgom.

Postać Gorristera będzie wystarczająca, żeby pobawić się w posła. Problemem może być pozostała dwójka, ale... na to też miał sposób.

Wyciągnął torebkę z proszkiem iluzji.

- Tak na wszelki wypadek, jakbyście chcieli skorzystać - uśmiechnął się krzywo.
 

Ostatnio edytowane przez Gantolandon : 13-03-2010 o 14:36.
Gantolandon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172