Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2010, 22:36   #11
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=XOWTi42Vids[/media]

*****

Kenneth Miller


Ludzie powoli zbierali się w pubie... Wielu faktycznie o irlandzkiej czy ogólniej, wyspiarskiej proweniencji... Nawiązana po południu znajomość... Hmmm. Czasem urlop miał jednak dobre strony. Uśmiechnął się popijając piwo. Oczywiście – cokolwiek bardziej poważnego... Niebezpieczna praca i... wilkołactwo... Zwłaszcza wilkołactwo... Ukrywać to przez cały czas? Okłamywać? Jak? Powiedzieć? I złamać podstawowe prawo... Cholera... Rozszalały sztorm byłby lepszy niż tak postawiony problem...
Póki co był... Póki co, nie był to nawet romans... Taki – urlopowy flirt... Miał chwilę czasu, aby to wszystko przemyśleć, kiedy przy kolejnym piwie patrzył na przygotowania artystów, a zwłaszcza artystek, jednej artystki...

Zaiskrzyło, tylko tak mógłby to określić. Jednak w zupełnie nieoczekiwanym miejscu... Kiedy spojrzenia jego i jednego z muzyków, krócej ściętego blondyna się spotkały. Do tego trzeba było jednego spojrzenia... Jednego spojrzenia, aby wiedzieć, że nie jest jedynym zmiennokształtnym na sali...

- Przepraszam, przepraszam, dziękuję – dziewczyna w niebieskiej bluzce z czarną aplikacją czterolistnej koniczynki przechodziła z gracją pomiędzy stolikami. Oprócz zapachu Guinnessa dobywającego się z kufli wyczuł... Obrócił się starając się nie przyglądać się zbyt nachalnie. Kobieta usiadła kilka stolików dalej i przywitała się z siedzącym tam mężczyzną.


*****

Sean Casey


Przygotowania do koncertu zawsze przebiegały tak samo. Rozstawianie sprzętu, próby, poprawki, przestawki, i cała ta robota, której podczas koncertu już nie widać. To, że lokal był otwarty zupełnie mu nie przeszkadzało, w zasadzie czułby się dziwnie, gdyby było inaczej... Zupełnie przypadkiem jego wzrok spotkał się z wzrokiem siedzącego przy stole dobrze zbudowanego mężczyzny. „Ha! Więc ktoś z szeroko rozumianej rodzinki na sali” - pomyślał uśmiechając się.
Jedno piwo – dla szeroko rozumianego dobra sztuki – nikogo jeszcze nie zabiło, a wielu pomogło. Ta zasada przyświecała Seanowi również tym razem. Przewidywał, że po koncercie będzie okazja do większej balangi... Mężczyzna w okrągłych okularach, wyglądającego trochę jak typowy księgowy z amerykańskiego filmu, który wszedł do baru... To charakterystyczne i ledwo uchwytne „coś”... Dyskretnie zwrócił uwagę na sposób w jaki zamówił; mocny, czysty alkohol, na rachunek – znaczy częsty bywalec... To też musiało po czekać na „po koncercie”... Wstał od baru i powędrował za scenę – za chwile miał się rozpocząć koncert.



*****

Ingrid Mauerhöff


Ah, kolejny uroczy dzień w pracy... To, że to wszystko – znaczy Stacja Ratownictwa – jeszcze działało należało zawdzięczać bardziej oddanym ludziom niż pieniądzom. Ratownictwo medyczne utrzymywane było tylko częściowo z budżetu federalnego. Z założenia miało być współfinansowane przez przemysł turystyczny. I było. Tylko, że hotelarze robili wszystko, aby zaniżyć liczbę turystów. Bo od tego zależały podatki, składki i masa innych rzeczy... A prawda była taka, że nawet urząd skarbowy nie był w stanie wyłapać wszystkich nieprawidłowości... Pieniędzy było więc „trochę za mało” zwłaszcza, kiedy trzeba było tankować helikoptery... Dyżur zakończył się wręcz labą i oplotkowaniem wszystkich znajomych ze stacji i ich znajomych... Umówiła się na wieczór pomknęła do domu przebrać się i odświeżyć...

Kiedy znalazła się w „McGovens” było już pełno. Rozejrzała się po sali i dostrzegła towarzysza; szybko ustaliła trunek i podeszła do baru. Rozejrzała się czekając, aż Guinness wypełni kufle. Z boku przy niewielkim stoliku siedział młody chłopak i dosłownie pałaszował stojąca przed nim porcję. Natychmiast rozpoznała ten „styl”... Znała wielu z tego szczepu, wieczni tułacze, wiecznie głodni i wiecznie poniżani za bycie włóczęgami... A przecież wszyscy obrońcy Gai byli włóczęgami... Zabrała piwo i podążyła w kierunku Adlera – chłopakowi nie chciała teraz przeszkadzać...


*****

Kevin Doomsday


Tak, wieczór zapowiadał się ciekawie, a nawet bardzo ciekawie... Wymienił delikatne skinienia głową z „bezdomnym” i rozejrzał po sali. A-ha. Jeszcze ciekawiej... Rozważania zostały przerwane przez kolejną fanfarę. Z niechęcią wyciągnął palmtopa – o tej porze to musiało być ważne – i przeczytał maila:

„Ty pewnie wiesz co z TYM zrobić??? Przyjechało to dzisiejszym transportem z informacją: „Usunąć lub zakleić wszystkie znaki firmowe i przekazać do testów oprogramowania programiście. Zna go Mr. Doomsday.” Dobra, znaczki są już pozaklejane, chociaż ja nie wiedziałem, że już RA zbudowali... Ale komu to przekazać i jak??? Czy chcesz to załatwić sam?”

Znać... programistę? No tak, znów czegoś nie wie... W korporacjach nie takie rzeczy się gubiły lub znajdowały... Trzeba poczekać – pewnie w poniedziałek przyjdzie mail z wyjaśnieniami lub korektą... Teraz miał na głowie ważniejsze rzeczy – skoro bezdomny już wiedział kto jest „sponsorem dnia” to pewnie nie uda się uniknąć rozmowy... Podobnie jak z siedzącym przy barze, który co chwila świdrował go wzrokiem...


*****

Denis Graus


I znów się udało. Było gdzie mieszkać i w ogóle... Świat znów był piękny. Niestety okazało się, że koncert nie należy do tych charytatywnych i to na chwilę popsuło mu humor. Jednak duża grupa, która wchodziła pozwoliła mu na przemycenie się do środka. Na wielu stolikach i na barze porozstawiane były różne przekąski: chipsy, paluszki, słone orzeszki. Kiedy zastanawiał się jak je przejąć zauważył siedzącego na sali mężczyznę w czarnej koszulce... Wyglądał na miejscowego, a przynajmniej Denis był przyjezdny i wypadało...

Ktoś z obsługi wyrwał go z tych rozmyślań, ale o dziwo – nie wyrzucił z lokalu tylko zaprowadził na zaplecze, dał jakieś ciuchy bardziej przystające do miejsca i w końcu posadził przy stoliku. Stoliku z jedzeniem. I jedzenie było w tej chwili najważniejsze, zwłaszcza, że porcja była duża i ciepła. To, że „sponsor wieczoru” wyglądał na bogatego nie zaskoczyło go specjalnie. Jego filantropia stała się trochę bardziej zrozumiała, kiedy zauważył, że mężczyzna również jest zmiennokształtnym... Rozejrzał się – przy barze siedział jeszcze jeden z nich, choć ten, w ocenie Denisa, też był tu przyjezdnym...



*****

Andre


Kiedy Andre wszedł do pubu jego wyczulony węch został dosłownie zaatakowany najróżniejszymi zapachami, począwszy od wydobywających się z kuchni zapachów kulinarnych, poprzez zapachy alkoholi, tytoniu do setek kosmetyków i środków do czyszczenia... Przechodząc koło rozmawiających mężczyzn wyczuł również zapach wilkołaka, choć w pierwszej chwili ciężko było mu określić, który z mężczyzn jest zmiennokształtnym. Dopiero kiedy zamówił i przyjrzał mu się ponownie ocenił, że to krótko ścięty blondyn musi być wilkołakiem. Mężczyzna jednak go nie zauważył, albo nie chciał zauważyć będąc pochłoniętym rozmową ze swoim kompanem. Po kilku chwilach przy barze pojawił się dobrze ubrany jegomość w okularach i zmysły Andre praktycznie natychmiast zakwalifikowały go jako zmiennokształtnego, choć nie do końca był przekonany, czy na pewno ma do czynienia z wilkołakiem.


*****

Cassandra O'Connor


Poznany po południu mężczyzna, miał w sobie coś co kobieta określiłaby mianem zwierzęcego magnetyzmu... I chyba było w tym coś intrygującego, tajemniczego i w jakiś sposób niebezpiecznego... Coś takiego było też w dzikich zwierzętach... Odsunęła od siebie wszystkie myśli, do koncertu było coraz mniej czasu, a jeszcze trzeba było ustawić sprzęt, dogadać się z innymi wykonawcami i wściekłym – nie wiadomo o co – lokalnym dźwiękowcem, ustalić repertuar, tonację własnego zespołu, przećwiczyć kilka fraz... W końcu miała to być swoista promocja jej ukochanego regionu... W rozgardiaszu i pośpiechu przygotowań poczuła, że zaczęła boleć ją głowa. Zignorowała to jednak połykając jakąś tabletkę i zrzucając wszystko na karb stresu przed występem.


*****


Koncert, w praktycznie pełnym „McGovens Pub”, rozpoczął się tradycyjnym instrumentalnym motywem „The Rights of Man” i szybko przerodził w typowy celtycki wieczór, ze wspólnymi śpiewami, tańcami, oklaskami i przytupami...


Z jakiegoś powodu wejścia, spóźnionego, Sebastiana nie dało się przegapić... Jakoś, każdy zarejestrował chłopaka... Może to ponadprzeciętny wzrost, może trzaśnięcie drzwiami, które wpasowało się w chwilę „ciszy” i dlatego było tak rozpoznane? Niektórzy chyba nawet nie do końca świadomie powiedli za nim wzrokiem...


Czarno-czerwony haft zajmował praktycznie całą wysokość pleców białej koszuli. Czerwonym kolorem haftowane były trzy wyższe poziome linie, a pozostałe elementy były czarne...


Chłopak przeszedł do baru i spokojnie poczekał na swoją kolejkę. Z zamówionym alkoholem usiadł na po ścianą na drewnianej obudowie kaloryfera; pewnie nie za wygodnej, ale jeszcze wolnej...





Sean występował jako jeden z pierwszych, co wcale nie oznaczało „rozpędowych” artystów, po prostu repertuar jaki ustalono pomiędzy artystami wypychał go nieco na początek, co może i było dobrym rozwiązaniem – po występie można było się spokojnie wtopić w imprezę i „dopełnić formalności”, żeby zaś butelki się nie posypały, jak się ktoś dumą uniesie... Z estrady wypatrzył jeszcze mężczyznę ubranego w uniform podobny do uniformów tutejszej obsługi i rudowłosą kobietę – za oboje dałby sobie łapę odrąbać... „Czyli jednak jakieś ziomkostwo tu siedzi; bo ewentualnie tylko kobieta przyjezdna...” - pomyślał zapowiadając kolejną pieśń, którą zamierzał przedstawić...

Dla Ingrid - to, że Sebastian pojawił się w pubie było zaskoczeniem, uważała go raczej za samotnika – choć, sądząc po miejscu jakie zajął po swoim „wielkim wejściu” - był samotnikiem... A może po prostu lubił trochę przestrzeni wokół siebie... Jednak jeszcze bardziej zaskoczyło ją to, że jeden z artystów, krótko ścięty blondyn o irlandzkich rysach również należy do krewnych...
- Widzisz tego faceta, tam z boku? Tą szafę trzydrzwiową w czarnej koszulce? - Ratownik miał swoisty talent do porównywania ludzi do czegokolwiek. - Patrzy na Ciebie jak wilk na Czerwonego Kapturka - zachichotał
- Osz... - tym Ingrid powstrzymała się od uwagi, że słowo „wilk” bardzo dobrze pasuje do mężczyzny... Nie widziała go tutaj wcześniej, ale na pewno był wilkołakiem.

Andre zauważył podchodzącego do baru potężnie zbudowanego mężczyznę, który zamówił kolejne piwo i jakieś orzeszki... Wieczór rozpoczął się już na dobre, ale jemu nie udało się jak do tej pory zlokalizować „biegacza ze ścieżki”... Okazało się, że zmiennokształtnych jest tutaj dzisiaj tylu, że zaczął się zastanawiać czy czasem ten pub nie stanowi jakiegoś miejsca spotkań...

Sean zszedł ze sceny i sięgnął po przygotowane piwo – dla ostudzenia strun głosowych oczywiście. Jakoś trzeba było rozwiązać problem przywitania...
 
Aschaar jest offline