W końcu i Badyl stanął przed drzwiami. Na nogi założył pozdzierane glany(jedyne buty, które nadawały się na wyjście poza próg domu) - niezbyt to wygodne, ale mocne i wytarte jeansy, natomiast na tors (kiedyś) białą koszulę i flanelową koszulę w kratę. Przy skórzanym pasie umocowaną miał kaburę z Glock-iem. Miał tylko jeden magazynek, więc musiał być oszczędny), w dłoni natomiast ściskał swój łom - tak na dobrą sprawę, była to jego jedyna ochrona. W ostatniej chwili uznał, że go weźmie. Będzie mieć większe szanse na przeżycie.
Widząc Żywego Trupa w samochodzie, zamknął oczy. Nie chciał patrzeć na "to". Kiedyś to mógł być jego ojciec, przyjaciel, lub ktoś równie bliski. A teraz? Teraz był to zwykły ochłap mięsa, którego głód tak męczył, że z pewnością usiłowałby ich zjeść, gdyby nie więzienie z pasów. Jednak nie pomogła nawet egzekucja. Co, jeśli "to" było chore? I możliwe do wyleczenia? Przecież to jest zabójstwo... Janek splunął na ziemię. Skup się na zadaniu, myślał, nie pozwól swojej uwadze się rozproszyć. Dlatego obok zakrwawionego fotelika przeszedł szybciej, nie myśląc o losie dzieciaka. Nie chciałby spotkać Zombie-dziecka. Nie zniósłby tego.
Podczas całej wyprawy do altanek nie powiedział ani słowa. Po prostu był.
__________________ Zombie nie Żywy Trup. |