Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2010, 17:12   #33
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dante Sorel


- Dante! - ktoś łomotał wściekle w drzwi. - Dante!
Zelota zerwał się z łóżka. Jeszcze zanim rozwarł powieki, sięgnął po miecz.
- Dante! - Aimar tłukł miarowo w drzwi pięścią.
Dante Sorel zdjął zasuwę i otworzył drzwi.
- Na dole czeka posłaniec od Marii de Moshiki. Mówi, że musi się z tobą widzieć. Natychmiast.
- Natychmiast... - Dante sięgnął po przyodziewek. Natychmiast. Czego innego spodziewać się po zwierzętach?
- Jego oczy...
- Na pewno były dziwne.
Aimar oparł się o ścianę.
- Nie były oczami człowieka. - oznajmił spokojnie. - Wiem, że nie mówisz mi wszystkiego. Obiecałem sobie, że pytać nie będę. Powiesz mi sam. Kiedyś, kiedy nadejdzie właściwa chwila.
- Kiedyś.

Oczy posłańca nie były oczami człowieka. Zimne i blade jak oczy ryby, co chwila przysłaniane przez drugą, półprzezroczystą powiekę.
- Dante Sorel - upewnił się.
- Jako żywo.
- Cykada chce z tobą mówić. Przed naradą u Labrery. Natychmiast.
- W Elizjum?
Młodzik wykrzywił usta i mrugnął tą koszmarną, gadzią powieką.
- Żeby Szczury wszystko słyszały? Nie, Sorel. Cykada kazała ci rzec, że to sprawa między nią a tobą, a zbyt wiele osób już o niej wie. Kazała ci rzec, że gwarantuje ci bezpieczeństwo podczas tej rozmowy. A jej słowo znaczy więcej niż prawo Elizjum.

Czyżby? Dziwka bez honoru, która zdradziła Malafrenę
- tłukły mu się po głowie słowa Custodia - która wyniosła swego gacha ponad własny klan.

Siedziała na obramowaniu studni na niewielkim dziedzińcu. Prosta, czarna suknia oplatała jej nogi, wiatr mierzwił nieporządnie związane włosy. Nie miała przy sobie broni, nawet noża. Nie potrzebowała jej. Spokojna i niewzruszona jak morze w trakcie ciszy, z kamienną twarzą śledziła każdy jego krok.

Na granicy dziedzińca, w uliczkach, stali jej podwładni. Krab skrzyżował ręce na piersi. Zza jego pleców wyglądała trwożliwie Mewa. Jej bladą twarz zeszpeciła nie do końca zaleczona blizna pod okiem, paskudna jak świeża oparzelina. Po drugiej stronie placyku Morze Szczurów, łajdak, z którym Dante nie chciał mieć nic wspólnego, wyszczerzył drapieżnie zęby. W jego dłoni kołysała się miarowo kolczasta kula na łańcuchu.

Byli poruszeni. Czuć było ich podniecenie, jakby za chwilę mieli się się zerwać i biec, i walczyć...

- Siadaj, Sorel - Cykada bezceremonialnie wskazała miejsce obok siebie. - I wybacz moim ludziom. Gdy poczują krew, zawsze są niesforni.

Strzepnęła z sukni jakiś paproszek i spojrzała Zelocie w oczy. W ich zielonych głębinach Dante spodziewał się znaleźć gniew. Nie znalazł niczego prócz przerażającej pustki, której nic ani nikt nie może zapełnić.

- Nie mamy wiele czasu, więc oszczędźmy sobie dworskich przepychanek. Twój człowiek szukał u nas schronienia, i znalazł je. Przypadł mi do serca, i dlatego zostanie u nas tak długo, jak będzie chciał pozostać. Nie zobaczy niczego, czego jego śmiertelne oczy nie powinny ujrzeć. Udzielam mu schronienia, Sorel, bo taka jest moja wola i fanaberia. A takie stare wraki jak ja zawsze mają fanaberie, które miejscowe książątka tolerują, dla swego własnego dobra.

Tupnięciem przegoniła szczura, który przekradł się w pobliże jej wysokiego buta, zaplotła dłonie na podołku.

- I nie przyjmę odmowy, Sorel. Niech będzie między nami pokój, dopóki nie zacznie się walka i nie staniemy przeciwko sobie. Nie zaprzeczaj, bo to nic nie zmieni. Między mną o twym klanem jest zbyt wiele krzywd, byśmy mogli żyć obok siebie, a nie mam złudzeń co do tego, po której stronie staniesz. Moje spostrzeżenia zachowam dla siebie.

- Bo taka jest twoja fanaberia, pani?

- Nie. I na tym poprzestańmy. Mewa!
Dziewczyna podeszła sztywno, kuląc ramiona, jakby obawiała się ciosu. Ale jej oczy, gdy podniosła twarz, przepojone były najczystszą nienawiścią, która tak bardzo nie pasowała do jej drobnej postury.
- To ten miecz?
Młodziutka Gangrelka przyjrzała się orężu z udawaną uwagę - ale Dante już wiedział, że zmierzyła już jego winę i karę w swoim sercu. Przymrużyła te niezwykłe oczy i wycedziła:
- Ten.
- Poszła precz - Cykada machnęła ręką. - Ogłuchłaś, dziewko? - popędziła ją, kiedy Mewa się ociągała.

- Widzicie, Sorel - przywódczyni Gangreli rozparła się wygodniej na ławce. - To nie jest sprawa między tobą a tą młódką. To jest sprawa między mną a tobą. Ubolewam, że Damaso został już w to zamieszany, bo nie tak powinno to zostać rozwiązane. Więc zanim rozwiążę tę kwestię po mojemu, słucham, co masz do powiedzenia.

Iblis


Morze szemrało w jego snach, morze nęciło jego myśli. Na krawędzi widzenia majaczył mu się pełen grozy nie kształt jeszcze, ale zaledwie przeczucie kształtu, mrok i plamy barwy zgnilizny zlewające się w rozedrgany kontur kadłuba statku. Dziesięć tronów stało na pokładzie, drewno ściemniało i rozmiękło, ale na zdobionych krzesłach ciągle widać było znaki klanów. Kapadocjanie, Lasombra, Zeloci, Zwierzęta, Trędowaci, Synowie Haqima, Szaleńcy. A w ciemnych odmętach, pośród splątanych wodorostów, jarzyły się ogniki oczu stojącego za sterem wraku kapitana.

Iblis zerwał się z łóżka jak opętany.

Te oczy, jarzące się nad czerwonym znamieniem, wypaliły mu niemal dziurę w duszy. Za sterem upiornego statku, sunącego w ciemnych głębinach, do których nie docierało żadne światło, stał Celestin Inigo. I wskazywał na niego swą bladą dłonią. Jego włosy unosiły się w niewidocznych prądach, a sine usta wyszeptały bezgłośnie:

- Ja jestem odpowiedzią na wszystkie pytania.

***

Nie zdążył jeszcze zebrać poszarpanych myśli po koszmarze, gdy do jego uszy dotarł rozdzierający krzyk, gwałtowne kroki i szczęk oręża. Krzyczała jakaś kobieta, a w rozedrganym biadoleniu nawracało jak fala imię Anastazji.

Korytarzem szedł Manfred, jego twarz wykrzywiła żądza zemsty, jego kroki dudniły jak wojenne werble. Po schodach biegli zbrojni.

- Anastazja zniknęła - rzucił krótko szlachcic.

Och, tak, wiedział, kto za tym stoi. Jeszcze zanim wkroczył do panieńskiej alkowy, zanim ujrzał łoże z porozdzieraną pościelą, zanim jego oczy padły na ciężkie, dębowe drzwi, na których, zbyt mocno i zbyt solidnie, by uznać to za coś innego niż podpis, ciągnęła się długa szrama, wydarta twardymi szczypcami.




Giordano di Strazza

Tybalt Cereghetti rąbnął z rozmachem w stół. Podskoczyły kielichy, wino zabarwiło krwawo haftowany obrus. Na twarzy signory Cereghetti, pulchnej i rumianej jak świeże pieczywo, pojawił się rumieniec zakłopotania.
- Andrade zrujnuje nas wszystkich! - ryknął Tybalt.
Natalisare, najmłodsza latorośl rodu Cereghetti, której postać mogłaby być wzorem dla posągu Wenus, a z którą to Giordano zażył kilku miłych chwil zeszłego wieczoru, zignorowała kłócących się zajadle o to, co wypada, a czego nie wypada przy szlachetnym gościu, rodziców. Jej drobna rączka z podejrzaną wprawą zacisnęła się na kroczu Zeloty.

- Jeśli blokada się przedłuży - jej głos był lepki i słodki jak miód. - Tatko straci dużo pieniędzy. Będę musiała iść na służbę do obcych ludzi, praca zniszczy mi ręce, chyba nie chcesz tego, Giordano?

***
Dom księcia był pusty. Kroki Giordana niosły się korytarzami głębokim echem. W sali, w której ledwie wczoraj Giordano przysięgał Labrerze, oprócz książęcego tronu stał stół otoczony rzędem krzeseł.

Giordano wycierał się po wielu dworach i całował wiele książęcych rąk. I wiedział, że coś tak banalnego jak ustawienie krzeseł przed naradą ma wbrew pozorom ogromne znaczenie - jasno tu bowiem widać, kto jest w łaskach.


Po prawicy księcia miał zasiąść przywódca Zwierząt. Zaś po jego lewej...


Zbór Tremere. O pozycji dość wysokiej w Ferrolu, co oględnie przekazała mu Salome.

Giordano szedł wśród tronów w poszukiwaniu znaku własnego klanu... i go nie odnalazł. I zrozumiał, że podczas narady będzie musiał stać jak byle prostak, bez uznania swego pochodzenia, i bez swego przedstawiciela.

Klan Brujah nie był wyklęty. Klan Brujah trwał w Ferrolu w politycznym niebycie.

Giordano zatrzymał się na krańcu stołu, gdzie mieli zasiąść naprzeciw siebie przedstawiciele Szaleńców i klanu Ravnos. I wtedy na jego ramieniu zacisnęła się żelazna prawica.

- Panie di Strazza - głos księcia był surowy i zimny jak skała. - Rzucono w pana imię straszne podejrzenie. Nie zwykłem przychylać ucha trzpiotkom i plotkarkom, ale toczę wojnę... - dłoń księcia obróciła Zelotę z przemożną siłą, ciemne oczy Labrery zapłonęły zimnym ogniem. - Co wiesz o Zelotach z północy, panie di Strazza? - zapytał, a jego słowo było rozkazem.

Saban


Dolores spała. Salome przed wyjściem nakarmiła dziewczynę, napoiła ją ziołami i Saban znów nie mógł pomówić z przyjaciółką. Kiedy jednak nachylił się nad jej twarzą, zauważył pojawiające się nieśmiało rumieńce. Oddech Dolores był równy i głęboki, spała spokojnym snem kogoś, komu życie oszczędziło zmartwień. I choć to było kłamstwo, Saban nie mógł nie docenić sztuki Graziany, która uczyniła je możliwym. Na tę chwilę dla Dolores lepsze było trwanie w złudzeniach. A Saban – oczywiście – będzie musiał za te złudzenia zapłacić. Naiwnością byłoby sadzić, że Graziana zapomni i nie zechce się rozliczyć.

- Hm, hm – Jokanaan zachrząkał grzecznie pod drzwiami. - Śpi twoja gołąbeczka. Salome mówiła, że ją wybudzi na trochę jeszcze tej nocy. Ale zadowolona była. Kazała ci przekazać, że szybko zdrowieje – Trędowaty poruszył krzaczastymi brwiami, dając do zrozumienia, że ta szybkość, jego zdaniem, jest niebywale dziwna.
- A twoja małżonka gdzie? - Saban wstał ze ślubnego łoża.
- Książę ją wezwał. Jeszcze wczoraj. Pobiegła tuż po zmroku, żeby zdążyć przed naradą.
- Jakieś problemy?
- Eee? My? Z księciem? Nigdy w życiu. A tak w ogóle, Cyganie, mam informację, która jest kolejnym kamyczkiem do naszego ogródka.
- Zakład?
- A jakże!
- Zatem słucham.
- Giovanni nie będą na radzie. Książę ich nie zaprosił – ostatnie słowo wymówił ze specyficznym, ironicznym zabarwieniem.
- Czyli?
- Czyli nasz miły książę ściągnął ich tu jako posługaczy, pieski, które zrobią to, co im każe, a odprawione odbiegną w siną dal. Ci, do których żywi choć grosz szacunku, posadzą swoje tyłki wokół stołu na dzisiejszej radzie.
- Czyli my?
- Nie wiem jak ty, ale ja na pewno.

Tak, problem. Problem był taki, że na każdy klan w radzie przypadało tylko jedno krzesło.


***


Trędowatemu łatwo było mówić. Salome, choć starsza i darzona większym szacunkiem, lata temu ustąpiła mu miejsca w radzie, a Damaso przychylił się do jej prośby. Jokanaan miał miłą i słodką żonę. A Saban miał Sarę, i jedyne, czego mógł być pewny, to to, że wampirzyca nie odda mu miejsca w radzie bez walki. Oczywiście, bez krwi czy machania mieczem... to byłoby nie w jej stylu. Ale brutalne podcięcie nóg, i szaleńczy bieg po schodach, o czym Saban przekonał się zaledwie parę lat temu, już jak najbardziej tak.

Ravnosi nie mają przywódców. Książę,który próbowałby narzucić jakąś hierarchię Szarlatanom, naraziłby się na śmieszność, a zapewne i na odwet - ale da Labrera nawet nie próbował pokazywać palcem, kto winien reprezentować klan. Saban, oczywiście, uważał się za najważniejszego przywódcę, którego Szarlatani nie mieli w Ferrolu... co nie zmieniało faktu, że pod jego nieobecność Sara zasiadała z rozkoszą w radzie, i była bardzo przywiązana do tego niewygodnego mebla. Na tyle mocno, że każda wizyta Sabana w Ferrolu, podczas której książę zwoływał naradę, kończyła się szaleńczymi wyścigami, ciskaniem iluzjami i wzajemnym rzucaniem kłód pod nogi.

Poprzednim razem Saban spotkał zdążając na naradę samego księcia - więc towarzyszył mu w drodze do jego domostwa... i dopiero po pewnym czasie zorientował się, że da labrera jest jakiś dziwnie milczący, a do tego z kroku na krok staje się coraz bardziej przezroczysty... Ulegnięcie temu złudzeniu kosztowało go trzy godziny stania jak kołek. A to nie mogło się powtórzyć.

A sam książę? Patrzył na przepychanki wokół zaszczytnego miejsca z taką dozą cierpliwości i pobłażania, że Saban nawet zaczynał doceniać jego kunszt polityczny, który w tych momentach wznosił się na niebosiężne wyżyny.

***


Drzwi z karczmy były zamknięte od zewnątrz, zapewne zablokowane czymś ciężkim. Nosferatu wzniósł oczy do nieba.
- Ożeń się z nią.
- Zwariowałeś?
- Będziesz miał spokój.
- Chcesz mnie zabić?

***


Saban i Trędowaty szczęśliwie opuścili Czerwoną Passionario, skacząc z okna na pierwszym piętrze. Kot Salome przyglądał się ich zabiegom się ze stoickim, kocim spokojem.


Cygan wylądował miękko i zgrabnie, po chwili Trędowaty z jękiem rąbnął obok niego w ziemię jak worek owsa.
- Wybaczysz? - Saban podniósł z bruku towarzysza, poprawił różę wpiętą w koszulę.
- No, biegnij - zezwolił łaskawie Jokanaan.

***


Sarę dogonił w pół pacierza później. Szła dostojnie z naręczem kwiatów w ramionach, mały Murzynek tachał za nią tren sukni. I trzeba przyznać - wyglądała naprawdę pięknie.

- Stój!

A oto i niespodzianka.


Czterech strażników miejskich, z których jeden nawet wyglądał w miarę inteligentnie - ależ musiała się postarać! - wypadło z rumorem z zaułka.

- Włóczęgostwo na ziemiach Andrade karane jest ciemnicą!

Saban niemal się roześmiał - to miało go zatrzymać? Niemal poczuł złość na Sarę, jak mogła go tak nie docenić?

A jednak doceniła. Obróciła się na pięcie, cisnęła kwiaty na ziemię, wyszarpnęła z dłoni Murzynka tren sukni z taką siłą, aż biedny chłopaczek poleciał na ścianę. Po czym podkasała suknię niemal pod biodra i z dzikim śmiechem zaczęła uciekać, jakby sam diabeł ją gonił.

Gaudimedeus


Domostwo najmłodszego z członków zboru ferrolskich Tremere trwało obrócone do słońca plecami wapiennych murów. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi, z zaciśniętymi odruchowo w pięści dłońmi, leżał Manuel w bezpiecznych ciemnościach swej alkowy. Pod jego przymkniętymi powiekami pergamin zapisany jego ręką płonął i rozpadał się w popiół. I raz jeszcze. I ponownie.


"Są prawdy, które mędrzec wszystkim ludziom mówi;
Są takie, które szepce swemu narodowi;
Są takie, które zwierza przyjaciołom domu;
Są takie, których odkryć nie może nikomu."

Miasto upadnie wraz z władcą, który nim rządził żelazną ręką. Wilk i wąż morski staną nad ruinami i podzielą ziemie między siebie.


Nim to jednak nastąpi, władca zostanie osądzony, skazany i ukarany. Ci, których on sam osądził, skazał i ukarał powstaną na jego sąd. Zanim jednakże powstaną, muszą odejść.

Pergamin czerniał, płomienie trawiły pismo. Manuel poruszył się niespokojnie. Żaden ogień nie strawi krwawych liter, które wycięto na piersi kapitana „Estrelli”. Zapowiedzi zemsty dla Labrery. Znaku hańby dla Manuela.

Pierwszym znakiem i sądu zapowiedzią będą krwawe litery, które obwieszczą światu kłamstwo władcy, i odwrócą to, co stało się onegdaj.

Limpieza de Sangre. Czystość krwi. Z tymi słowami na ustach da Labrera obalił poprzedniego księcia.

Drugim znakiem będą wody, które staną się tak czerwone jak krew. Obwieszczą one światu hańbę władcy i wskażą, skąd przybędą sędziowie, a przyjdzie za nimi szaleństwo.

Manuel otworzył oczy i wpatrzył się w mrok. Drugi znak nie objawił się jeszcze... czy jednak aby na pewno?

Trzecim znakiem będzie światło, które powstanie z krwawych wód, by palić i niszczyć. Zabity zostanie łowczy i skona nadzieja we władcy.

W ciszy swej alkowy astrolog rozważał, komu przekazać okrutne słowa. Komu zmilczeć. I kogo i co sam zapragnie wynieść z pożogi.

I jeśli sędziowie odeszli, przybędą. Powstanie ich dziesięciu z siedmiu. I spłyną na miasto płomienie, i dotknie je zaraza, dzikie zwierzęta zagrodzą drogę uciekającym.

Miasto upadnie wraz z władcą, który nim rządził żelazną ręką. A w dniach tych jedynym prawem będzie zemsta.

Wilk i wąż morski staną nad ruinami i podzielą ziemie między siebie.


***

Graziana Serafina Mendoza siedziała w głównej sali zboru Tremere z dłońmi złożonymi równo obok siebie na kolanach. Siedziała na krześle Eugenia, wyprostowana jak struna, a jej niezwykłe, roziskrzone oczy wpatrywały się w dal, ponad głową jej ucznia. Srebrne hafty na fałdach ciężkiej sukni wiły się jak węże.

Manuel przyklęknął przed mentorką. Rzadko to czynił, gdy byli sami - gdy nie patrzyły na nich czujne oczy Eugenia, Graziana wbrew wszelkiemu ceremoniałowi całowała go w skroń, i ze śmiechem - to wszak nie uchodzi! - ścierała mu ze skóry ślady barwiczki. Teraz jednakże przyklęknął, zdumiony nieobecnością Eugenia, miejscem, które zajęła Graziana. Jej milczeniem i powagą.

Nachyliła się sztywno, jej usta musnęły skroń Manuela, palce szczupłych dłoni musnęły jego skórę, ścierając piętno pocałunku. Nie odezwała się, tylko jej dłoń wplotła się we włosy ucznia w delikatnej, matczynej pieszczocie.

- Manuelu - jej głos był pewny i silny. Tego zawsze go uczyła - cokolwiek by się nie działo, zawsze przemawiaj z pozycji silniejszego. Jesteśmy Tremere, a Tremere nie skomli. - Nasz zbór poniósł ogromną stratę. Eugenio został zaatakowany i raniony. Nie mogłam mu pomóc, więc wtrąciłam go w letarg. - Graziana nachyliła się i zajrzała uczniowi w oczy. - Ten, kogo przyślą na miejsce Eugenia, nie uwierzy w moje słowa. Ale chcę, żebyś ty wiedział, Manuelu - to nie ja zraniłam Eugenia.


Oparła się na krześle i oparła dłonie na podłokietnikach, pełna godności jak królowa.
- Do czasu, aż kogoś nie przyślą, lub Eugenio się nie wybudzi, choć na ten cud nie liczę, będę reprezentować nasz zbór. Księciu na naradzie powiemy, że Eugenio opuścił Ferrol w sprawach klanu przed otrzymaniem listu. Musimy też ukryć Eugenia w bezpiecznym miejscu... i milczeć. Nikt nie może się dowiedzieć, że przywódca Tremere przegrał walkę i leży w letargu... ani poznać tego miejsca.

Wstała i ujęła suknię w palce.
- Chodźmy. Chcę, byś go zobaczył. Byś wiedział, z czym miał do czynienia - oparła się na ramieniu ucznia. - Leży u siebie.

Dom Eugenia przylegał do siedziby zboru - dzięki temu przywódca Tremere mógł mieć oko na swych podwładnych.

- Nie potrafię cię przygotować na to, co zobaczysz - tłumaczyła łagodnie Graziana, gdy osłoniętą galerią ozdobioną donicami gardenii zdążali w stronę komnat Eugenia. - Wezwał mnie, a gdy przybyłam, był już gnijącymi zwłokami. Zdążył mi jeszcze rzec, że jego nowy ghul widział na morzu Celestina Inigo - w czas po jego śmierci w studni, a sam Eugenio okiem swej duszy widział w porcie podczas zamieszek upiorny statek, a wody po tamtej stronie stały się czerwone jak krew.

I nadszedł drugi znak.

- Eugenio mówił, że w tej krwawej wodzie widział Celestina, i kogoś jeszcze, długowłosego męża o oczodole wypełnionym zgnilizną. Tenże długowłosy trzymał go w wodzie, dopóty Eugenio nie wyrwał mu się z uścisku. Zdołał jednakże zarazić go trupim jadem...

***


Alkowę Eugenia wypełniał słodkawy odór gnijącego mięsa. W kącie z opuszczoną głową stał jakiś muskularny mężczyzna o twarzy smagłej od słońca i wiatru, odziany porządnie, choć biednie.

Na łożu spoczywał jakowyś kształt skręcony, okryty litościwie prześcieradłem. Graziana objęła dłonią drążek podtrzymujący baldachim i ujęła prześcieradło.

- Musimy dowiedzieć się kto, dlaczego, a przede wszystkim: jak to zrobił.

Tkanina opadła.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-03-2010 o 17:57.
Asenat jest offline