Słysząc pytanie Rafała Króla Antoni podrapał się po nosie. Chciało mu się kichać, chyba od zapachów trawy i drzew. Wodził rozognionym okiem po gałęziach drzew uginających się pod ciężarem owoców. Do ust napłynęła mu ślinka, którą przełknął raz i drugi, lecz to nic nie dawało. Zapach dojrzałych jabłek i gruszek przytłaczał, przyciągał wspomnienia, których Antoni starał się unikać. Dzieciństwo na wsi. Kradzieże owoców z sadu Litwińskiego, tego skąpiradła. Na wspomnienie sąsiada na twarzy Antoniego pojawił się cień uśmiechu. Jeszcze przed epidemią Litwiński śmierdział jak zombi i ruszał się równie niemrawo. Za dużo wódy. Za mało ruchu. Nigdy nie udało mu się złapać Antka. Zawsze była jakaś dziura w płocie. Zawsze jakaś kryjówka. Jak teraz.
Antek porzucił te durne myśli i skoncentrował się na pytaniu Strażaka. Antoni. Który szałas polecasz, żeby otworzyć pierwszy?
Przypomniał sobie o lezącym nieopodal wejścia sklepiku działkowym. Były tam herbaty, zupki chińskie, słodycze, pasztety w puszkach i inne dobra - latarki, środki owadobójcze, baterie a nawet gazetki z gołymi laskami. Także piwko i papierosy, woda mineralna w butelkach i tabletki oraz opatrunki. Narzędzia ogrodnicze i inne duperele potrzebne działkowiczom. To zaledwie 200 kroków dalej i to główną aleją. Sklepik miał słabe zabezpieczania, ponieważ Igor - rusek, który go prowadził - płacił bezdomnym za jago ochronę. A na dodatek nikt nie kradł tak blisko swojej meliny. To był dobry punkt by zacząć.
- Tam był sklepik - wskazał ręką Antoni. - Taki ze wszystkim. Może coś tam będzie i włam nie powinien być trudny
Wtedy właśnie usłyszał stłumione zawodzenie dochodzące z altanki, do której zajrzał Jarek. Tego dźwięku nie dało się pomylić z niczym innym. W świecie żywych umarlaków zastąpił on wszystkie inne odgłosy miasta. Skowyt zdechlaka. Na szczęście ściany budynku i szyby wytłumiły większość zawodzenia i raczej nie było szans, by usłyszały go inne umarlaki.
Ręce Antoniego zadziałały w niekontrolowanym odruchu. Nim pomyślał co robi wyszarpnął z pochwy jedną z maczet. W dwa uderzenia serca gotów do walki lub ucieczki spojrzał po przyjaciołach.
- Wylezą? - zapytał modląc się, by nie. Walka z truposzami była śmiertelnie niebezpieczna. Jeden strzał mógł ściągnąć im na łeb hordę zombie. Walka w zwarciu z kolei stwarzał ryzyko ugryzienia i niewątpliwy koniec.
Przyglądając się twarzom kumpli i udając twardziela Antoni poczuł, jak poci mu się dłoń ściskająca broń, a ślina - mimo zapachu owoców - znów zasycha w ustach.
Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-03-2010 o 22:02.
|