Śr, 17 X 2007, wydział 13, pomieszczenie obok sali przesłuchań 11:50
Zdziwiona
Vivianne posłusznie podążyła za
Richardem. Kiedy przechodzili do pomieszczenia obok, zastanawiała się, co też ważnego mężczyzna może mieć jej do powiedzenia właśnie w tej chwili. Fakt, sytuacja była trochę niezręczna, ale bez przesady. Oboje po prostu powinni trzymać się swoich obowiązków.
Powody, dla których
mecenas Watson wyciągnął ją z sali przesłuchań, już niebawem stały się dla niej jasne. Przyciśnięta do weneckiego lustra dziękowała bogu, że mężczyźni obecni po drugiej stronie tafli nie mogą wiedzieć co też się z nią dzieje. Zdziwiliby się i to bardzo.
Kiedy moment oszołomienia minął,
Vi odepchnęła od siebie delikatnie mężczyznę. Spojrzała na niego z ukosa i rzekła:
-
Przestań, to nie czas i miejsce. Ja tu pracuję. Teraz nie jestem dla ciebie Vi, tylko detektyw Henderson. To moja pierwsza sprawa, nie chcę, żeby mi ją odebrali z powodu zażyłości z adwokatem oskarżonego.
-
Jesteś taka kusząca...- mruknął na usprawiedliwienie
Richard, uśmiechnął się lekko i dodał –
I pełna niespodzianek. A my jesteśmy tu sami... Nic nie zobaczą. Nie mogę cię nawet przytulić?
-
Nie, nie możesz mnie nawet przytulić. Ja tu PRACUJĘ, życie osobiste zostawiam za tamtymi drzwiami - powiedziała wskazując na drzwi na korytarz.
Mężczyzna pokiwał tylko głową.
-
Masz rację. Przepraszam. Nie chciałem cię urazić Vi. Panno Henderson.
Uśmiechnęła się. Nie mogła się na niego zbyt długo gniewać. W sumie nie chciała, za dobry był w TE klocki.
-
Vi... o co w tym wszystkim chodzi? Przychodzę do kancelarii, a tu dzwoni Leopold von Stauff i przerażonym wręcz głosem mówi mi, że został wezwany na przesłuchanie. I że ma złe przeczucia, dlatego ktoś z nas powinien się zjawić. Bo zaś w końcu nam płaci grubą forsę. I takie tam rzeczy plótł. – spojrzał jej prosto w oczy. –
Może zagramy w otwarte karty? W jak bardzo poważną sprawę wdepnął mój klient?
-
Cierpliwości, dowiesz się wszystkiego jak tylko pozwolisz mi rozpocząć przesłuchanie. – odparła kobieta poważnym, służbowym tonem.
Watson uśmiechnął się cierpko i rzekł.
-
Wiem, ale jak zaczniesz przesłuchanie, ja będę musiał przypomnieć mojemu klientowi, że nie musi odpowiadać na pytania. - Potarl podstawę nosa dodając. –
Wolałbym, żebyś powiedziała mi teraz. Może wtedy mógłbym przedyskutować z klientem. Jakbym wiedział na czym stoimy,on mógłby... pójść na ugodę. - Po czym uśmiechnął się. –
Na jaki lunch masz ochotę detektyw Henderson. Uprzedzam, że zamierzam cię porwać zaraz po zakończeniu przez ciebie pracy.
-
Chcesz wiedzieć, na czym stoisz? - zapytała obojętnie. –
To ci powiem, twój klient jest najzwyklejszym w świecie gnojem, który usiłuje wydusić ze swojej babki pieniądze. Ale miał pecha i wybrał niewłaściwy sposób. A co do oskarżenia, póki co mamy oszustwo i próbę wyłudzenia, możemy do tego też dorzucić zakłócanie porządku, a jak będzie trzeba to jeszcze składanie fałszywych zeznań i utrudnianie śledztwa. Może nie pójdzie za to do więzienia, chociaż kto wie, co wyjdzie w praniu. Możemy wrócić na salę? Rozwiałam już twoje wątpliwości?
-
Strasznie tego dużo. –
Richard spojrzał przez szybę na denerwującego się
Leopolda. –
A masz silny materiał dowodowy?... zresztą nieważne. Z przyjemnością zobaczę twą profesjonalną twarz.
-
A co do lunchu, im szybciej twój klient się przyzna tym szybciej na niego pójdziemy. Teraz ruch należy do pana, panie Watson.
-
Wiesz, że nie mogę działać przeciw mojemu klientowi, prawda?- westchnął
Richard.
Vi uśmiechnęła się, jednak nie odpowiedziała. Myślami była już zupełnie gdzie indziej. Właśnie w tym momencie atakowała świadomość mężczyzny, by poznać jego myśli. Nie było to trudne, więc już po chwili usłyszała w głowie charakterystyczny szum, potem się zaczęło.
W umyśle
Richarda, kłębiły się różne myśli. Niektóre były całkiem sprzeczne. Podziw wobec postawy
Vi, a nawet odrobina dumy z niej. Zakłopotanie związane z tym, że są w tym układzie przeciwnikami. Zaskoczenie wobec oskarżeń dotyczących
Leopolda. Co prawda
Richard, nie uważał go za osobę o mocnej postawie moralnej, ale nie uważał też
Leo za kogoś sprytnego i zdolnego do skomplikowanej intrygi. Dla
Richarda Leopold był tchórzliwym prostaczkiem. Wyglądało na to, że
Leopold nie zwierzył się ze swych kłopotów adwokatowi. No i
Richard uważał, że
Vi w obecnym stroju wygląda uroczo.
Sondowanie sprawiło że
Vi przez chwilę stała i przyglądała się
Richardowi, co też on zauważył. Westchnął smutno.
-
Taka moja praca, muszę bronić mojego klienta bez względu na jego uczynki. Mnie też nie musi się podobać.
Mówił szczerze...
Vi widziała w jego myślach przelotną smugę wstydu wzmocnioną tym, że
Richard niespecjalnie był przekonany, co do niewinności Leopolda. Wierzył natomiast słowom
Vi. Kobieta nie odpowiedziała jednak, uśmiechnęła się i bez słowa wróciła do pokoju przesłuchań.
Śr, 17 X 2007, wydział 13, sala przesłuchań 12:00
Chwilę później
Vivianne i
Richard wrócili z rozmowy. Kobieta zajęła miejsce obok
Chrisa, adwokat usiadł obok swojego klienta. Zaczęło się przesłuchanie.
-
Witam, panie von Stauff, cieszę się, że dotarł pan na czas. Możemy zaczynać? – zapytała na przywitanie uśmiechając się subtelnie. –
Sprawa dotyczy systemu alarmowego założonego w domu pańskiej babki. Leopold wyglądał na mocno wystraszonego. Był kredowo blady i nerwowy. Pocił się obficie, ręce mu się trzęsły, więc trzymał je kurczowo zaciśnięte na stole.
- [i]Moim obowiązkiem jest powiadomić mego klienta, że ma prawo nie odpowiadać na pytania.- ton jakim
Richard wypowiedział te słowa, był przepraszający.
-
O co chodzi z tym systemem – zapytał
Leopold siląc się na spokój.
-
A moim obowiązkiem, panie Watson, jest te pytania zadać. Więc skoro pan von Stauff niema nic przeciwko, będę kontynuować - odparła kobieta łagodnie
Watson tylko skinął głową i uśmiechnął się. Siedząc za
Leopoldem lekko uniósł kciuk do góry. Po czym schował dłonie w kieszeniach.
-
Na naszym ostatnim spotkaniu – tym razem
Vi zwróciła się do
Leo –
rozmawialiśmy o tym systemie. Wspominał pan, że założył go dla polepszenia bezpieczeństwa babki, czy tak?
-
Ttak... czy coś ...nie tak z systemem?- spytał nerwowo
von Stauff.
-
To zależy - odparła kobieta, ale o tym później.
Leopold jedynie skinął głową.
-
Jak się nazywała firma, której zlecił pan założenie instalacji? – zapytała
Vivianne.
-
Hmmm...wyleciało mi z głowy.- odparł niezbyt przekonująco
Leo.
-
Przypomnę panu, ELECTRO-LIGHT. Może chociaż pamięta pan kto polecił panu tę firmę?
-
Może któryś z pracowników?- odparł
Leo i dodał po chwili.-
Nnnapradę nnie pamiętam.
-
No dobrze. Na podstawie jakiego projektu została stworzona instalacja? Kto ją zaprojektował?
-
I czego to właściwie był projekt? – wtrącił milczący dotąd
Chris.
-
Eeee...nie wiem.-
Von Stauff wyraźnie zbladł, dłonie mu drżały. –
Musiałbym sprawdzić. To był projekt tych...instalacji alarmowych. - wydukał z siebie mężczyzna.
-
No dobrze, to może z innej beczki, z rzeczy, które, wydaje mi się, powinien pan świetnie pamiętać. Czym się pan właściwie zajmuje? – kontynuowała
detektyw Henderson.
-
Jestem producentem filmowym.- rzekł spokojnym głosem
Leo.
-
To interesujące – rzuciła kobieta uśmiechając się wesoło. –
A jakiego typu filmy pan produkuje, może jakiś znam?
-
Aladyn i 40 rozbójniczek, Laski okrągłego stołu, Sekretne życie Henryka VIII-go.-
Leopold uspokajał się wymieniając kolejne tytuły.
-
Przyznam się, że nie znam. Jakiego gatunku są to filmy? - zapytała siląc się na powagę.
-
Filmy dla dorosłych, trochę bardziej ambitne...mają fabuły.-odpowiedział poważnie
Leopold.
-
To na prawdę ciekawe- przyznała
Vi. –
A jak nazywa się wytwórnia, dla której pan pracuje?
-
Pink Stick Productions. – rzekł
von Stauff ciesząc się wyraźnie, że rozmowa schodzi na bezpieczne tory.
-
Dobrze, może dość o tym. Czy oprócz babki ma jeszcze jakąś rodzinę?
-
Trochę krewnych w Europie. Ojca, siostrę, matkę- wyliczył Leopold. Zamyślił się, po czym rzekł. –
I jeszcze trochę dalszej rodziny.
-
Najbliższa rodzina również mieszka w Europie? Chodzi mi o rodziców i siostrę.
-
Tak, w Ameryce zostałem tylko ja i babcia. Von Stauffowie wrócili do korzeni w latach 60-tych. - rzekł w odpowiedzi
Leopold.
-
Czy pozostała część rodziny przejmuje się losem seniorki? Czy jest pan jedynym jej opiekunem? – zapytała
Vi obojętnym głosem, chciała wreszcie przejść do konkretów, a nie bawić się w takie podchody, ale cóż, dla dobra śledztwa musiała jeszcze trochę wytrzymać.
-
Oczywiście że się przejmują - rzekł oburzonym tonem
Leopold, po czym dodał. –
Ale z racji obecnego miejsca zamieszkania, ja jestem oficjalnym opiekunem.
-
A czy w takim razie babcia rozmawiała kiedyś z panem na temat tego, komu zamierza zapisać swój majątek?
-
Nie znam szczegółów, majątek po jej śmierci przechodzi głównie na ojca. Coś tam z tego na nas. –
Leopold zamyślił się, wzruszył ramionami. Następnie wskazał na
Richarda.- Prawnicy znają szczegóły.
-
No dobrze, szczegóły nie są aż tak istotne dla sprawy. Może zatem przejdziemy do innej kwestii. Czy kojarzy pan nazwisko Leo Snake? – zapytała kobieta z uśmiechem.
-
To mój...pseudonim artystyczny. Nazwisko von Stauffów nie powinno być kojarzone z branżą...-
Leopold zaczerwienił się mocno szukając odpowiedniego określenia.-
...rozrywkową.
-
Tak, pseudonim artystyczny – powtórzyła kobieta. –
No dobrze. Zamówił pan u firmy ELEKTRO-LIGHT system alarmowy, ale czy zanim pan ich zatrudnił, sprawdzał pan, choćby w internecie, czym zajmuje się ta firma?
-
Wie pani...zatrudnił to może złe słowo. Byłem wtedy bardzo zajęty...eee...plany zdjęciowe kilku produkcji. Mogłem coś pomieszać.- zaczął nerwowo tłumaczyć
von Stauff.
-
Oczywiście, mógł pan. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, ale czy nie wydaje się panu, że sprawa bezpieczeństwa ukochanej babci, jak określił pan panią von Stauff, wymagała szczególnej uwagi? Nawet kosztem produkcji?
-
Tak, ale to mogło się zdarzyć jedynie przypadkiem. –
Leopold zaczął się silnie pocić i wiercić na krześle.
-
Oczywiście, ja tylko pytam. Ale czy wiedział pan, że firma ELEKTRO-LIGHT specjalizuje się w branży efektów specjalnych? – zapytała
Vivianne z łagodnym uśmiechem.
-
Możliwe że i tym się zajmują.- rzekł nerwowo
Leopold.
-
Panie von Stauff, a jakby tak zaczął pan mówić prawdę? – ton głosu kobiety dalej był bardzo przyjacielski, ale nie dało się w nim zauważyć cienia oschłości. –
Bo widzi pan, ja rzetelnie wykonuję swoją pracę. Sprawdziłam firmę ELEKTRO-LIGHT i pana wytwórnię i chyba dobrze pan wie, co znalazłam na temat powiązań tych dwóch firm. Więc jak to było z tym systemem? - zapytała
Vi łagodnie z przyjacielskim uśmiechem
-
To chyba ...eee... mogę porozmawiać sam na sam z adwokatem?- westchnął z lekką rezygnacją
Leopold.
-
Ależ oczywiście. My z detektywem Dawkinsem zaczekamy na zewnątrz. Proszę nas zawołać, gdy panowie skończą. Vi i
Chris wyszli na korytarz. Po piętnastu minutach dołączył do nich
Richard
-
To jakie zarzuty zamierzacie postawić mojemu klientowi? Na rachunku za instalację jest podpis pani von Stauff – zauważył mężczyzna.
-
Owszem, ale pani von Stauff została oszukana, przez pana klienta – odparła
Vivianne spokojnie. –
A oszustwo jest karalne. Do tego dochodzi zakłócanie porządku, wzywanie policji bez potrzeby. Oczywiście to pani von Stauff wzywała, ale założę się, że w śledztwie wyjdzie, że nie wiedziała o tym, jaki na prawdę założono u niej system. I być może właśnie wtedy dowie się, że to jej wnuk ją oszukał i zgotował jej taki stres. A wtedy założę się, że nie będzie skora do zapisywania mu jakiegokolwiek spadku. Może się również skończyć procesem cywilnym, jaki starsza pani wytoczy wnukowi z żądaniem gigantycznego odszkodowania za straty moralne, zdrowotne i co tam sobie jeszcze wymyśli.
-
To się okaże. W sumie Leopold jest gotów iść na ugodę z prokuraturą. A jednym z jego warunków jest to, że sam wytłumaczy swej babci całą sprawę- rzekł spokojnym tonem Richard. Wzruszył ramionami dodając. –
Trudno przewidzieć jak Ludwika się zachowa. Spotkałaś ją ? To przedwojenna arystokratka, nigdy się do końca nie zamerykanizowała.
-
I właśnie dlatego, z powodu płynącej w jej żyłach krwi europejskiej arystokracji, sądzę, że zachowałaby się tak jak mówię. Ale dobrze, pogadam z prokuratorem o ugodzie, a Leopold złoży wyczerpujące wyjaśnienia. Czy tak?
-
Tak - potwierdził Richard.
Detektywi i
Richard wrócili do
Leopolda. Mężczyzna już się tak nie trząsł ze strachu, ale jego twarz dalej była blada.
-
No to jak panie von Stauff, przypomniał pan sobie, jak to było z tym systemem? – zapytała wesoło
detektyw Henderson siadając na swoim miejscu.
Leopold zaczął.
Pamiętał z dzieciństwa opowieści o duchach i korzystając ze znajomości zamówił odpowiedni system w firmie zajmującej się efektami specjalnymi. Niestety babcia nie przestraszyła się ducha na tyle by się wyprowadzić. Opowiadał o tym przez pół godziny, przysięgając na Boga, że poza lekkim przestraszeniem Ludwiki nie chciał zrobić jej krzywdy.
-
A czemu chciał pan żeby się pana babcia wyprowadziła z tego domu? – zapytał na koniec
Dawkins.
-
By sprzedać posiadłość... jest sporo warta, na tyle by z części pieniędzy zapłacić długi firmy Leopolda. Vi dała
Leopoldowi protokół przesłuchania do podpisania, dopisała że oskarżony chciał pójść na ugodę i słowami -
Dziękuję panu za współpracę. - zakończyła przesłuchanie.
Śr, 17 X 2007, wydział 13, 14:45
Przesłuchanie zakończyło się pomyśle.
Leopold von Stauff przyznał się do winy, teraz trzeba było tylko uzupełnić wszystkie formalności i wysłać materiał dowodowy do prokuratury. Właśnie tym
Vi zajmowała się przez ostatnie półtorej godziny, odkąd tylko opuściła salę przesłuchań.
Gdy zadzwonił telefon, uzupełniała kolejny, nikomu nie potrzebny papier. Miała już tego po dziurki w nosie, ale cóż papierkowa robota była wpisana w jej zawód. Nie mniej jednak z radością przyjęła pretekst do oderwania się od żmudnego zajęcia, choćby na chwilę. Tym bardziej, że dzwonił
Richard. Odebrała.
-
Witam, detektyw Henderson. Czy przeszkadzam pani? – zapytał oficjalnie, co bardzo zdziwiło kobietę.
-
Oj, przestań tak do mnie mówić. Dobrze wiesz że rozmowa telefoniczna to co innego niż przesłuchanie – mruknęła niezadowolona. –
I nie, nie przeszkadzasz. I tak miałam sobie zrobić chwilę przerwy od papierkowej roboty. Daję słowo, ta praca mnie kiedyś wykończy.
-
Przecież żartowałem – odparł
Richard przepraszającym głosem. –
Byłaś bardzo drapieżna podczas przesłuchania. - dodał spokojnym głosem.
-
Wydaje ci się, nie widziałeś mnie na prawdę wkurzonej, wtedy jestem drapieżna - odparła
Vi z nutką rozbawienia w głosie.
-
Nie mogę się zdecydować czy to mnie przeraża...czy kusi- zaśmiał się
Richard, po czym zmienił temat. –
Tak więc...co po tak pracowitym dniu smakowałoby ci najbardziej ? Na jaką kuchnię masz apetyt?
-
Wiesz, coś mi podpowiada, że jednak to drugie – odparła kokieteryjnie. –
Mężczyźni podobno wolą zołzy. A co do lunchu, nie wiem. Ty decyduj, w końcu to ty jesteś mężczyzną w naszym... - słowo "związku" jakoś nie chciało jej przejść przez gardło –
... duecie.
-
Duecie? -przez chwilę milczał rozważając to słowo. Wreszcie rzekł –
od czegoś trzeba zacząć, prawda? Co powiesz na owoce morze. Ostrygi? Znam świetną restaurację w porcie.
-
Dobrze, mogą być owoce morza. To o której się spotkamy?
-
Wiem gdzie pracujesz, więc porwę cię z wydziału 10 po 4-tej. Co ty na to?- spytał
Richard.
-
Trochę późna pora na lunch, ale niech będzie. Będę czekać, w sumie i tak nie mam nic lepszego do roboty.
-
Wiem, ale nie chcę być ograniczony przez czas. - odparł głos w słuchawce. -
Chce się w pełni nacieszyć chwilami spędzonymi z tobą.
„
A ty mnie dalej czaruj, dobrze ci idzie” – pomyślała kobieta i uśmiechnęła się, a na głos powiedziała -
No dobrze, miło się rozmawia, ale muszę skończyć raport o wyczynach twojego klienta, więc muszę kończyć. Do zobaczenia o 16:10.
-
Do zobaczenia Vi- rzekł w odpowiedzi
Watson.
Rozłączyła się. Stosik dokumentów na jej biurku wciąż był pokaźny i nic nie wskazywało na to, by sam z siebie zechciał się zmniejszyć. Zostało jej jeszcze sporo czasu, ale chciała tę sprawę zakończyć jeszcze dziś. Nie miała najmniejszej ochoty zostawać po godzinach.
„
A do 16:00 wciąż tak daleko” – westchnęła ciężko i zabrała się do roboty.