Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2010, 18:29   #12
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Słowa Abdula Hadiego podziałały na młodego hanzytę jak płachta na byka. Nigdy nie potwierdził się żaden zarzut wysuwany przeciwko Azariaszowi i Bartolomeo wiedział, że te i podobne oskarżenia wypowiadają ludzie albo zawistni albo splugawienie Ciemnością, którzy pragną wymazać wielkie czyny Ojca Ocalenia.
Wszak to jeden z niewielu ludzi, którzy samotnie stanął naprzeciw wielkiej potędze Ciemności i wygrał.
Hadi patrzył ze stoickim spokojem na wzburzenie posła Elizjum. Gwałtowna gestykulacja i ostre słowa nie robiły na dzikoklanycie wrażenia. A przynajmniej jego twarz nie zdradzała jego emocji czy myśli.
Co innego stojący za nim wojownicy. Widać było, że ich mięśnie napięły się gwałtownie, a dłonie skrzyżowane dotychczas na piersiach, powędrowały na pasy. Było to wyraźne ostrzeżenie dla Bartolomeo, by uważał na słowa oraz znak, że w każdej chwili są oni gotowi do walki.
Żadne jednak z słów posła Elizjum nie wywołało, choćby grymasu na twarzy nieznajomego. Gdy wybrzmiały przemowa Bartolomeo, nocne niebo przeszyła ogromna błyskawica.
- Grzmisz pośle i oburzasz się na moje zachowanie, a przecież nie zrobiłem nic, czym mógłbym was urazić lub objawić się wam jako sługa demona. To twój towarzysz kipi z nienawiści i zarzuca mi plugawe czyny. I to on mnie obraża, posła wolnego klanu, bo dowodów żadnych na potwierdzenie swoich tez nie ma.
Trzymaj więc nerwy na wodzy szanowny pośle, bo twoje butne zachowanie nie robi na mnie żadnego wrażenie, a jedynie rozdrażnia moich braci. Nie przeraża nas, ani twoja liczna świta, ani ani wasze pełne nienawiści słowa. Odpuść, więc sobie te puste groźby.
Milczący dotychczas Gromosław chciał zabrać głos, gdyż poczuł się osobiście dotknięty przytykiem dzikoklanyty, ale ten uciszył go zwykłym gestem uniesionej ręki i kontynuował.
- Nie po to jednak zawitaliśmy do was, by karmić nasze szable waszą krwią.
W drodze jesteśmy, a widząc obóz chcieliśmy prosić o gościnę i nocleg. Pogoda nie sprzyja poszukiwaniom dogodnego miejsca na nocleg i tylko wasz obóz może zapewnić nam bezpieczne przetrwanie nocy. Nadal zależy mi na waszej gościnie, więc by okazać moją dobrą wolą pokażę wam, kogo tulę do piesi. Choć to ani nie wasza sprawa, ani nie wasz problem.
Hadi ostrożnie zaczął odwijać misterną konstrukcję becika. Oczy wszystkich zebranych skupiły się w tym jednym punkcie. Nieludzka wręcz ciekawość przepełniała serca elizejczyków.


Bartolomeo Juliusz
Hanzyta czuł na przemian wściekłość, bezsilność i ulgę. Słowa, pewność siebie a wręcz buta dzikoklanyty bardzo go denerwowała. Trzymał swoje emocje na wodzy na tyle na ile tylko był w stanie, nie mógł jednak dopuścić do puszczenia płazem takiej zniewagi. I choć zdawał sobie sprawę, że nie powinien się aż tak bardzo unosić, sprzeciwił się obelgom Abdula Hadiego w bardzo ostry sposób. Być może popadł w zbytni dramatyzm, ale było za późno, by czegokolwiek żałować. Pokazał być może tym samym swoją bezradność i odsłonił czuły punkt, ale czy miał inne wyjście.
A może doszły do głosu głęboko ukryte wątpliwości, które zawsze w sobie tłumił?
Nie! Azariasz jest człowiekiem bez skazy! Udowodniono to już nie raz i jakieś puste słowa dzikoklanyty, tego nie zmienią.
Bartolomeo wiedział, że musi zrobić wszystko by uniknąć rozlewu krwi. Nikomu nie przyniesie to korzyści, ale jeśli Uriel miał rację i Hadi nosi w sobie znamię splugawienia ich obowiązkiem wobec klanu, Omamu i wszystkich Wolnych Rodzin, będzie zabicie go i nie będzie wtedy możliwości pertraktacji.

Jak wielką ulgę poczuł hanzyta, gdy Hadi po wielu buńczucznych słowach, zdecydował się jednak pokazać co skrywa w tobołku.
Gdy oczom posła ukazało się małe, kilkumiesięczne dziecko, nie potrafił ukryć zdziwienie. Poczuł jednocześnie radość i spokój. Oznaczało to dwie rzeczy. Po pierwsze prawdopodobnie uda się uniknąć bezsensownej walki, a po drugi Uriel mylił się. Bartolomeo sam nie wiedział, czy to dobrze wróżby czy źle.
Jedynie krwista plama na policzku dziecka psuła cały obraz sytuacji.
Słowa wyjaśnienia jakie po chwili udzielił Hadi, uspokoiły jednak Bartolomeo zupełnie.


Uriel Azrael
- Wielka pycha wypełnia sługi Ciemności - pomyślał wiedźmiarz.
Zgadzało się to z tym wszystkim czego przez lata uczył go Azariasz. Każdemu słudze zła wydaje się, że jest lepszy od całej reszty ludzkości.
Uriel patrzył pewnie w pozbawioną emocji twarz dzikoklanyty. Jego tyrada pełna świętego oburzenia i gróźb, nie robiła na Urielu wrażenia. W chwili zagrożenia każdy się puszy i pokazuje mięśnie.
Wiedźmiarz przygotowany był już do walki, ale właśnie wtedy nastąpił przełom. Abdul Hadi w geście, jak to nazwał dobrej woli, odsłonił swojego koszmarnego oseska.
- Czyżby był, aż tak bezczelny?

- To niemożliwe! - krzyczały myśli wiedźmiarza.
Dziecko, które pokazał dzikoklanyta wyglądało całkowicie normalnie.
- To niemożliwe, żebym się mylił!
Uriel spojrzał jeszcze raz na zawinięte w becik dziecko. Kilkumiesięczny niemowlak był wyraźnie ospały i niemrawy, ale to nie dowodziło w żaden sposób tego że jego ciało zamieszkuje demon.
Jedynie krwista plama na policzku dziecka mogła przemawiać za teorią wiedźmiarza. Szybkie wyjaśnienia Hadiego rozwiały jednak resztkę wątpliwości.
Uriel spojrzał na swoich kompanów. Wyglądało na to, że wszyscy uwierzyli w słowa dzikoklanyty. Ich spojrzenia mówiły tylko jedno:
- Jak mogłeś się tak pomylić Urielu Azrael? Oskarżyć bezpodstawnie, niewinnego człowieka! Wstyd!
Nawet Uriel musiał przyznać, że historia dzikoklanyty brzmiała wiarygodnie. Nie musiał daleko szukać, by wiedzieć że nie każda choroba jest oznaką splugawienia i poddaństwa Ciemności.
Coś jednak nie dawało mu spokoju i pozostawiło widoczną rysę na nieskazitelnym obrazie Abdula Hadiego. Nie mógł jednak na razie otwarcie podzielić się z innymi swoimi wątpliwościami.


- To mój syn Nazir - powiedział Hadi, gdy odsłonił częściowo dziecko z becików.
Oczy wszystkich wpatrywały się w małego. Dziecko było wyraźnie osłabione i zmęczone. Nie przejawiało żadnej prawie aktywności, tak charakterystycznej dla niemowlaków.
- On jest ciężko chory. - powiedział ze smutkiem dzikoklanyta - Żaden z naszych zielarzy, ani znachorów nie potrafi mu pomóc. Dlatego też zabrałem go ze sobą na tę wyprawę. Liczę na to, że w tak dużym mieście jak Saint Petegliano, znajdę kogoś kto będzie potrafił uzdrowić mojego syna. Słyszałem, że na ślub dona zjedzie wiele osobistości i wielkich ludzi stepu. Może któryś z nich udzieli mi pomocy.
Wszyscy ze zrozumieniem i ze smutkiem pokiwali głową nad tragedią dzikoklanyty. Każdy członek Elizjum wiedział jak wielkim nieszczęściem jest choroba. Wielu elizejczyków zabrały z tego świata, choroby na które nie było lekarstwa. Teraz nawet Ojciec Ocalenia od miesięcy zmaga się z jedną z nich i nikt nie potrafi mu pomóc.
- Choroba nęka go od dnia narodzin - kontynuował Hadi - Jego matka zmarła przy porodzie i dlatego nie ma jej ze mną. Rozumiecie teraz moją sytuację.
Nieznajomy zawiesił i przez chwilę wydawało się, że zacznie płakać. Opanował się i patrząc na Bartolomeo rzekł:
- Mam nadzieję, że udowodniłem swoją niewinność szanowny pośle i wierzę, że nie dopuścisz więcej do tego, aby ktokolwiek spotwarzał mnie bezkarnie.
Jeszcze raz więc proszę, byś zgodnie z obyczajem stepu udzielił mi gościny na tę noc.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline