Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2010, 23:44   #14
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Bran był szarmancki, ujmujący i, co gorsza, przystojny. Cała ta kompozycja cech mogła się okazać zgubna z jednego powodu. Mysz się prędko i bezmyślnie zakochiwała. I teraz też, niestety, poczuła znajome łaskotanie w żołądku. Chociaż istniała nadzieja, że to tylko ssało ją z głodu. W końcu od rana nic do ust nie wetknęła.
Rycerz w każdym razie załadował na plecy jej toboły żądając w zamian jedynie okazania uzębienia. Mysz posiadała nieskończone wręcz spektrum ujmujących min, grymasów i nerwowych tików. A teraz wyłowiła w tej mimicznej palety najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, szeroki i szczery, który ukazywał oba dołeczki w policzkach. Miała Branowi sypnąć jakimś komplementem ale nie wyszło do końca podług zamierzenia. Może dlatego, że podświadomie każdy z nowo poznanych panów przypadł jej do gustu.

- Ale piękni jegomoście, chyba się zakocham zaraz!
Tylko jeszcze nie wiem w którym. Może nawet w czterech naraz?


W karczmie świdrowała wszystkich spod przymrożonych powiek. Wyglądała jakby knuła coś niedobrego. Siedziała chwilę zadumana, aż wreszcie coś ją tknęło bo zebrało jej się nagle na konkluzje. Jak zwykle w takich momentach, miała to już w zwyczaju, chwyciła za swój oprawiony w skórę notes. Wszyscy wyrwali w kierunku mapy i dyskutowali nad tematem trasy wędrówki ale Mysz do nich nie dołączyła.

- Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść - skomentowała tylko i zawisła nad notatnikiem zasłaniając kartki łokciami, żeby przypadkiem nikomu do głowy nie przyszło podglądać. Pergamin zaczął się zapełniać zgrabnym maczkiem. Nagłówek głosił: "Nowi towarzysze podróży. Pierwsze wrażenia"

Robert – cichy. Nie ufam cichym, są podejrzani (Fergus jest cichy i jaki przecież podejrzany!). Jego dziecko trochę nadrabia w tym tandemie. Jest słodkie, chciałabym takie. Może kiedyś kupię sobie podobne i nie będę musiała dźwigać osobiście swoich przyciężkich szpargałów.

Uznała później, że końcówka to humor podle niskolotny, nawet jak na nią samą, i ostatnią sentencję wykreśliła. Pod spodem pisała dalej.

Bran – Nonszalancki, dobrze wychowany, pewnie też wysoko urodzony. I przystojny, chociaż rudy! Myślałam, że rudzi nie mogą być przystojni. A tu ha! Niespodzianka. Uwielbiam niespodzianki.
Megara – cicha - patrz komentarze odnośnie Roberta. Kobieta. Nie ufam kobietom. Nie lubią mnie. To pewnie przez to, że jestem taka ładna. Podejrzewam, że to wiedźma. Ciekawe czy mogłaby na mnie urok rzucić? Nie podpadać!
Wulf – Wielki. Lubi się rządzić. Trochę się go boję. Nie podpadać!
Alto – Hmm....
Długo pocierała podbródek i stroiła miny. Miała coś napisać, ale się rozmyśliła. Westchnęła. Znów miała coś napisać i znów zaniechała. W końcu za „hmmm” wysmażyła trzy enigmatyczne zdania. „Nadałby się. Ktoś mi musi zastąpić Fergusa bo zastanę się jak stary pień. Sprawdzić!”

* * *

Niektórym pewnie trudno byłoby w to uwierzyć, ale Mysz unikała kłopotów. Szczerze od nich stroniła! Tyle, że kłopoty nie stroniły od Myszy... Tego wieczora miało być podobnie.

Siedziała jakiś czas przy stoliku, popijała pyszny jabłkowy trunek, który zamówił dla nich Bran i brzdękała na swojej lutni. Reszta powędrowała do doków i zostali w gospodzie sami z Robertem oraz jego jowialnym dziecięciem. Czas upływał błogo. Chwilę zabawiała małą skocznymi melodiami ale gdy osuszyła kubek do dna przeprosiła wszystkich i poszła po więcej. I wtedy się zaczęło owo zamieszanie.

Mała Pola z wdziękiem zagubionej owieczki wpadła między stado rozwścieczonych wilków. Mysz stała natenczas oparta o szynkwas i miała właśnie karczmarza wzywać. Ale teraz gapiła się totalnie zaskoczona na całą awanturę i niemal mowę jej odjęło, co, trzeba przyznać, nie działo się zbyt często. Rzut zmartwiałego oka na bok. Elf. Nagły ruch sprężystego ciała (ależ on się ładnie ruszał!). Szybki niczym błyskawica, zgarnął dziewczynkę z linii ataku i zanurkował za blat wywróconego stołu.
Mysz natomiast zachodziła w głowę co niby począć. W pierwszym odruchu przylazł jej do głowy manewr najbardziej wyuczony, czyli strategiczny odwrót. Ale przewieszona przez ramie lutnia, niezawodna przyjaciółka, jak zwykle dodała jej odwagi.
- Ale z ciebie głupia kwoka, znowu leziesz w paszczę smoka – zrymowała do siebie w myślach a nogi już same prowadziły ją naprzód, jakby straciła nad nimi kontrolę.

Podeszła od tyłu do trójki zbirów, chrząknęła dwa razy, ale nie doczekała się reakcji. Tamci już szykowali się do kolejnego natarcia, trzeba było szybko działać. Zniecierpliwiona bardka wepchnęła do ust dwa palce i zagwizdała tak doniośle, że mimowolnie się odwrócili w jej kierunku. Podobnie zresztą, jak połowa sali.
- Jasny gwint, na srebrna lirę. Obok stoi zbir za zbirem! - pomyślała w panice, chociaż wyraz jej twarzy nie zdradzał lęku. Uśmiechała się szeroko jakby napotkała co najwyżej starych znajomków.

Trójka typków była o tyle zaskoczona, że lustrowali ją przez moment jakby była niespełna rozumu. Sama by chętnie przyznała im rację, bo gdyby miała w sobie choć krztynę rozsądku to by się przecież nie pchała do tego bigosu.
Dygnęła jak pokojówka, wspomagając się zamaszystym ruchem dłoni (była pewna, że znów za dużo kółek poczyniła nią w powietrzu, ale w końcu zawsze miała tendencję do przesady i koloryzowania). A potem zaczęła śpiewnie monolog. W międzyczasie palce odszukały struny instrumentu i nim się spostrzegła pieśń sączyła się z jej ust. Cóż, wystudiowane odruchy działały bezbłędnie.


- Muszę wam niestety przerwać mordobicie,
Ale bez obawy, zaraz znów wrócicie
do swego zajęcia. Puśćcie tylko dziecię,
może przez przypadek coś stać jej się przecie.

A później nuciła już tylko ciche „mmmhhmmm”. Wysokie wibrujące tony przechodziły płynnie w hipnotyczne usypiające mruczenie. Sama musiała się powstrzymywać żeby sobie nie ziewnąć.
Zakazane mordy, wykrzywione do tej pory w grymasie złości, przeszły stopniowo w wyraz totalnego ogłupienia. Trzech bandziorów wpatrywało się nieruchomo w kobietkę z lutnią, która wzrostem sięgała im niewiele ponad pas. Trzeci leżał plackiem na podłodze a jego reakcje życiowe ograniczały się do przeciągłego jęczenia. Po chwili jednak i on zamilkł wpatrując się z zachwytem w dziewczynę. Podobnie szynkarz i cała reszta gości, choć oni zamiast zachwytu mieli raczej wymalowany na twarzach wyraz bezgranicznego zdumienia. Trzech zbirów natomiast zaczęło kiwać się na boki i nucić w takt pieśni. Głupkowate bezmyślne uśmiechy wykwitły na ich zbójeckich obliczach zmieniając je nie do poznania.
Elf mrugnął porozumiewawczo do Myszy, chwycił dwóch zbirów za głowy i walnął nimi o siebie z całych sił. Bardka niemal usłyszała, że puste łby brzęknęły jak świątynne dzwony. Trzeci o dziwo nie przestał swojego dziwacznego zaśpiewu. A Mysz podeszła do niego bliżej i wyszeptała prosto do ucha
.

- Widzisz tego wielkoluda
Nawet nie wiesz jakie cuda
Gadał on o twojej matce
Gdyśmy stali na rogatce.
Że jest taka i owaka
Daje chłopcom ciała w krzakach.
Co za łajdak, co za ziółko
Najpierw walnij go deszczułką
Potem w nosa, potem w ryło,
Potem kopa całą siłą.
A ja będę tutaj stała

przednio ci kibicowała.


Ruchem głowy wskazała mu największego rębajłę, który owego wieczora odwiedził zajazd „Pod łbem tura”. A tamten poszedł jak posłuszne, i nie do końca rozgarnięte dziecię. No i walnął olbrzyma z piąchy aż polała się jucha.
A później się jakoś wszystko samo podziało. Walcząca para wylądowała na sąsiednim stole. Jegomoście, którzy się tam akurat stołowali nie byli zachwyceni. Poszybowały kufle i stołki a wszyscy (mniej lub bardziej ochoczo) zaczęli tańcować szarpanego.
Dobrze, że Robert prędko zgarnął Polę i oboje w porę dotarli do drzwi. Mysz tymczasem dała drapaka pod najbliższy stół i na czworakach dowlekła się po swój ogromniasty plecak. Męczyła się z nim jak żuk gnojarz toczący swoją bezcenną kulkę. Za nic by nie zostawiła całego swojego dobytku.

Wreszcie trzeba było wyleźć z kryjówki. Niespodziewanie z pomocą przyszedł jej elf, który zarzucił na plecy jej toboły, ujął małą rączkę dziewczyny i zaczął prowadzić na zewnątrz zgrabnie omijając ogniska zapalne. Czuła już niemal powiew świeżego powietrza na twarzy kiedy jakiś zbłąkany łokieć wbił się w jej szczękę. Jęknęła obrażona i już miała się skonfrontować z winowajcą kiedy elf szarpnął ją mocniej i wypchnął na zewnątrz. Chciała wrócić do środka i wyjaśnić kto ją tak, nie po dżentelmeńsku, potraktował ale długouchy zastąpił jej drogę.

Wzruszyła lekko ramionami i rozmasowała rozwaloną wargę wykrzykując raz za razem oskarżycielskie „auć!”. Ale szybko drzeć się przestała bo elf chwycił ją pod boki, uniósł lekko i pocałował tak namiętnie, że się aż pod nią kolana ugięły. Przez chwilę uśmiechała się przymulona, ale gdy tylko wróciła jej trzeźwość myślenia walnęła blondasa w pysk i warknęła nadąsana.

- Zanim wepchniesz jęzor znów do ust dziewczynie
Wykaż się kulturą i podaj choć imię!

Opadła bez sił na schody przed gospodą i miała znów coś powiedzieć, ale zdębiała. Z naprzeciwka zbliżała się grupa niedawno zapoznanych towarzyszy. Widać szybko się uwinęli na nabrzeżu.
Mysz wstała, zaplotła dłonie w geście zakłopotania i uśmiechnęła się niewinnie. Zaraz jednak ściągnęła usta w drobne serduszko bo pęknięta warga zapiekła boleśnie. Syknęła niczym rozjuszona żmija i zajęła się tamowaniem rany rąbkiem swego szala. Od widoku krwi co prawda lekko ją zemdliło i znów musiała przysiąść (choć w sumie było jej tyle, że by nie starczyło naparstka napełnić).
Tłumaczyć się poczęła nim jeszcze padło jakiekolwiek pytanie.


- Nie patrzcie tak na mnie, nic ja nie zrobiłam!
Nijak się do tego ja nie przyczyniłam!

Do czego konkretnie się nie przyczyniła okazało się chwilę później. Przez otwarte na oścież drzwi wyleciał najpierw jakiś zabłąkany taboret, zaraz później solidnie obity młodzieniec. Oboje wylądowali tuż pod stopami Wulfa, który trzymał się na przedzie grupy. No i teraz to już każdy mógł dosłyszeć jakie dobiegały z środka dzikie wrzaski.
Mysz przybrała skruszoną minę jakby rzeczywiście żałowała występku. A do tego jej oczy zrobiły się niewiarygodnie wielkie i okrągłe, całkiem jak u małego kocięcia. Czy ktoś mający choć namiastkę sumienia mógłby się wściekać na kogoś o takim spojrzeniu? Na pewno nie. A wszyscy naokoło wyglądali jakby sumienie jednak posiadali. No może z wyjątkiem Alto. On mógł nie mieć. Może dlatego najbardziej na niego łypała tymi błyszczącymi, chyba od łez, oczyskami.

- Trzeba jedną kwestię nam przedyskutować
Zna ktoś inne miejsce, by dziś przenocować?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-03-2010 o 00:19.
liliel jest offline