Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2010, 20:29   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Naturalnym wyborem był ów "Złoty Sokół", wypływający już jutro. Implitur było dobrym kierunkiem, chociaż potem czekała ich długa podróż konno. Niestety płynął przez tereny piratów, co mogło czynić z niego łatwy łup, podejrzewał bowiem także jego niezbyt wielką prędkość. Ruszył w jego kierunku, zaczepiając jakiegoś majtka.
-Gdzie kapitan tego statku?
Drobny mężczyzna, niosący sporej wielkości paczkę, zatrzymał się, obrzucił spojrzeniem pełnym podziwu rosłą sylwetkę kapłana i wskazał na statek:
-Pewnie dogląda pakowania ostatnich towarów w ładowni. Zawsze wszystkiego pilnuje sam. Jakbyśmy nie wiedzieli jak ustawiać pakunki - Powiedział, ale w jego głosie nie dało się wyczuć niechęci w stosunku do pryncypała.
Wulf skinął mu głową i bez słowa ruszył w tamtym kierunku, szukając kogoś, kto nie pracuje a tylko patrzy i krzyczy, jak to zwykle bywało podczas takiego "nadzoru".
Nie zauważył nikogo stojącego bez ruchu, ale od razu rzucił mu się w oczy postawny mężczyzna w sile wieku, z rozwianą grzywą brązoworudych włosów i spora brodą. Rozpięta do pasa koszula i podwinięte do góry rękawy ukazywały węzły wąskich mięśni, charakterystycznych dla osób wspinających się po smukłych olinowaniach masztów. Człowiek ów bez wyraźnego wysiłku przerzucał spore paczki i wesoło pokrzykiwał w kierunku pozostałych robotników. W pewnym momencie jeden z nich potknął się o leżącą na pokładzie linę i o mało nie upuścił niesionego ostrożnie pakunku
-Ty niezdarny bękarcie. Uważaj na tę porcelanę, jak coś uszkodzisz to cię przywiążę za nogę na maszcie i będziesz robił za mały żagiel do końca podróży.
-Przywiążmy go za ten organ co się na jego gabaryty tak skarżył ostatnio, może mu się dzięki temu powiększy kapitanie -
zawołał inny mężczyzna, a pozostali wybuchnęli śmiechem.

Pracujący kapitan, a to ciekawe. Wulf zwykł być zauważany, więc tylko machnął dłonią.
-Hej, kapitanie! Masz chwilę?
Rudobrody popatrzył w kierunku kapłana i postawiwszy trzymany właśnie w dłoniach pakuł na ziemi ruszył do niego chwiejnym chodem, charakterystycznym dla ludzi morza:
-Czegóż sługa Tempusa życzy sobie od skromnego kupca? - Zapytał ze spokojem uważnie lustrując wielkoluda i jego towarzyszy. Na dłużej zatrzymując spojrzenie na sporym biuście Megary.
-To prosta sprawa. Droga nam na wschód, a słyszałem, że jutro wypływacie. Chciałbym się dowiedzieć najpierw, czy poszukujecie ochrony, a jeśli odpowiedź będzie twierdząca - dopytać o szczegóły.
Kapitan błysnął zębami z wyraźnym trudem odrywając się od kontemplacji ponętnego widoku:
-Jak pewnie wiecie droga nam przez niebezpieczne tereny wypada. Moi ludzie wprawdzie do walki szkoleni, ale dobra para rąk do walki zawsze się przyda. Oczywiście jak na statku dacie radę walczyć - Popatrzył na Wulfa - Są tacy, co całą drogę tylko rzygają i do walki zupełnie przez to nie są zdolni.

-Wymioty nie przeszkadzają w machaniu żelazem, kapitanie. A to tylko poboczny problem. Siódemka ludzi, piątka z nas może walczyć. Co najmniej cztery lub pięć koni. Daje to nam zapłatę za trzy osoby ochrony. Jak długa jest podróż? Przebywaliście ją już tym statkiem, kapitanie? Jestem Wulf Tsatzky.

Podał mu dłoń, ściskając mocno.
-Marvin Vermeesz - odpowiedział odwzajemniając uścisk - urodziłem się w Lyrabar i właśnie wracam do domu. Do twojej wiadomości panie pływam tą trasą regularnie od pięciu lat, więc trochę zdołałem ją poznać - mrugnął przy tym okiem - Podróż trwa pięć i pół dekadnia. Mam jeszcze jedna kajutę pasażerską wolną. Może być dla damy - Ukłonił się przy tych słowach tak, że nosem prawie przejechał po odstających częściach anatomii czarodziejki - Mężczyźni mogą spać z załogą. Problem jest z końmi. ładownia wypchana po brzegi. Jednego, dwa może upchamy, ale więcej zwierzaków podusi się w tłoku. Po za tym trzeba dla nich sporo owsa, co też zajmuje miejsce. Na pokładzie zaś niebezpiecznie, jak widzicie ten statek ma niskie burty, a o sztormy na morzu nie trudno.
- Ta dama, jest jedną z tych najbardziej istotnych w naszej grupie. Nie bez powodu nazywana jest czasem wiedźmą, jak sama przyznaje.

Zerknął na kapitana, mierząc go stalowym spojrzeniem. Nie lubił, gdy ktoś zbaczał oczami gdziekolwiek, gdy z nim rozmawiał.
- Dwa konie zmieścić się będą musiały, twoja będzie w tym głowa. Potrafi ta krypa uciec piratom? Nie wierzę, że pływają w kleszczach pomiędzy Tsurlagol a pirackimi wyspami, nie spotkałeś ich nigdy, kapitanie.

- Spotkałem, spotkałem - przytaknął - raz nawet musiałem stoczyć walkę i na szczęście udało się ja wygrać choć było krucho i uszkodzony statek ledwo dopłynął do wybrzeża. Wyszedłem więc z założenia, że lepiej omijać niebezpieczeństwo. Widzisz panie ten kosz na szycie masztu - Wskazał dłonią w odpowiednim kierunku - Cały czas siedzi tam jeden z członków załogi i popatruje na morze. Mam specjalny gnomi wynalazek, dzięki któremu widać szczegóły na daleką odległość. Co do reszty... dwa konie upchniemy, ale za ich transport i wyżywienie będziecie musieli zapłacić po sztuce złota. Muszę sporo obroku dla nich przygotować. Co do pani i jej umiejętności... lepiej się z takimi słowami przy załodze nie wyrywajcie panie Wulf. Ludzie morza są przesądni i jak coś nie tak będzie na morzu mogą ja za to obwiniać - powiedział najwyraźniej bardzo poważnie.
-A myślałem, że magia jest powszechna. Dziękuję kapitanie, o złocie to pogadamy, gdy się zdecydujemy. Wrócę tu jeszcze z odpowiedzią, nawet jeśli wybierzemy inny transport.
Zawsze stawiał sprawy jasno. Skłonił się lekko i ruszył z powrotem, ku drugiemu statkowi, drugiemu i ostatniemu, który im jeszcze pasował.

Kapitan "Korony Północy" był ogorzały od wiatru i jasnowłosy. Przywołany przez jednego z marynarzy po pytaniu Wulfa, zszedł ze statku i przedstawił się bez uśmiechu. Zgodnie z tym co mówił wcześniej przewodnik, Thomas Larsen płynął do Calaunt w Vast. Nie był wyraźnie zainteresowany ochroną, co patrząc na jego załogę, wyglądającą jak banda typów spod ciemnej gwiazdy, wydawało się dość zrozumiałe. Wyglądali raczej na takich co sami częściej łupią niewinnych kupców, niż są napadani przez piratów. Wyznaczył cenę za podróż po jednej sztuce złota od człowieka, dwie od konia, a całą drogę mieli spędzić pod pokładem. Za to podróż do Vast miała nie zająć więcej niż cztery dekadni.

No to wybór teoretycznie mieli prosty. Gdy oddalili się na tyle, by nikt niechciany ich nie podsłuchał, Wulf zatrzymał się i zwrócił do towarzyszących mu "spadkobierców".
-Ten drugi statek to wcale nie taki zły wybór. Omija piratów, jest szybki, a ta banda obroni się przed wszystkim. Przy czym wciąż pozostaje bandą, a problem największy stanowi Calaunt, oddzielone górami od celu naszej podróży. Dlatego proponuję "Złotego Sokoła". Podróż o półtora dekadnia dłuższa, ale potem konno, większość traktem. Wciąż będziemy mieli z dziesięć dni zapasu. Z koni wzięlibyśmy tylko mojego rumaka i wierzchowca Brana. Dwa najsilniejsze, które ciężko byłoby teraz szybko sprzedać a potem kupić nowe. Znalezienie barki w Calaunt może nas opóźnić, a wcale nie będzie bezpieczniej. Jeśli nie macie konkretnych uwag przeciwko, porozmawiam z kapitanem. Przepłyniemy za to za darmo, a może coś uda się utargować za ochronę.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 07-03-2010 o 20:37.
Sekal jest offline  
Stary 09-03-2010, 09:03   #12
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Podróż na chybotliwej łodzi była mało komfortowa dla kogoś wzrostu Brana. Nie dość że nogi mu się nie mieściły, to i miecz zawadzał. Na szczęście rycerz miał na sobie tylko tunikę herbową. Przezornie pozostawiając zbroję w zajeździe pod opieką Tima, który powinien teraz właśnie czyścić rycerski ekwipunek.
Skłamałby twierdząc, że wolał towarzystwo Alto od towarzystwa Megary. Z całym szacunkiem dla Pana Paperbacka ustępował on urodą dość wyraźnie Pannie Ravenrock. Los jednak dał mu okazję, by poznać bliżej „człowieka o rozbieganych oczach”, jak go w myślach nazwał.
- Drogi Alto … nie masz nic przeciwko byśmy przeszli na „per ty” – zastrzegł się w oczekiwaniu ewentualnego protestu.
- Wybacz szczerość, ale zauważyłem, że ciągle się rozglądasz jakby w obawie. Podejrzewasz, że ów Grief of Blank nas śledzi ? – spytał patrząc prosto w oczy rozmówcy.
- Jesteś spostrzegawczy zapewne bardziej niż ja, co do mnie to zwykłem rozwiązywać problemy mieczem. Proponuję Ci układ. Ty będziesz wyszukiwał i wskazywał zagrożenie, a ja będę się go pozbywał. Każdy z nas będzie robił to w czym jest najlepszy. Ty będziesz pilnował moich pleców, a ja Twoich. Co Ty na to ?
Rycerz właśnie złożył kompanowi propozycję, która mogła przynieść obopólne korzyści.
Gdy dotarli do nabrzeża Bran z ulgą opuścił ciasną gondolę i z radością wciągnął w płuca morskie powietrze. Śmierdziało a jakże, ale to był smród mokrych lin, gnijących ryb i słonego morza. Zapach który kojarzył mu się od dzieciństwa z przygodą, dalekimi, nieznanymi krainami i egzotyczną przyrodą. Jako typowy szczur lądowy Bran widział morze tylko kilka razy w życiu, a żeglował po nim tylko raz. Jednak darzył ten bezmiar wód ogromnym sentymentem. Będąc dzieckiem marzył nawet, by zostać piratem i gdzieś te marzenia małego chłopca tkwiły w jego sercu. To wszystko sprawiało, że smród portu, w przeciwieństwie do smrodu miasta, zupełnie mu nie przeszkadzał.
Tymczasem Wulf wziął sprawy w swoje ręce i dość szybko zorientował się w sytuacji. Co prawda kapłan był irytujący w swej prymitywnej bezpośredniości i Bran zastanawiał się, czy aby nie są prawdziwe pogłoski, że akolici Tempusa ustalają hierarchie między sobą według wzrostu, siły i jak utrzymują złośliwi, także długości przyrodzenia, pogardzając przy tym przymiotami umysłu, to jednak rycerz byłby niesprawiedliwy odmawiając Wulfowi skuteczności.
Sam Bran był tylko zainteresowany zabraniem ze sobą swego rumaka Rozamunda. Był to koń jakiego ze świecą szukać. Szkolony w boju, odważny i silny. Rycerz nie wierzył, by po drugiej stronie morza znalazł drugiego takiego, a jeśli nawet to zapewne nie byłoby go stać na kupno. Zatem końska kwestia była dla niego istotna.
- Jestem za „Złotym Sokołem”. Po za tym kapitan Vermeesz wydaje się być bardziej godny zaufania, niż ten drugi. Osobna kabina też się przyda dla naszych pań i dla przechowania co cenniejszych rzeczy. Jak mawiają w naszych stronach „miejcie ufność w Tormie i miecze pod ręką”.
Dalej rozmowa na nabrzeżu potoczyła się w kierunku dość zagadkowego otrzymania przez wszystkich zawiadomienia o spadku. Jak się okazało sposób wręczania pism wykazywał wiele wspólnych cech, ale i też różnił się w kilku zasadniczych sprawach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 09-03-2010, 20:47   #13
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Rozglądał się pilnie spod kaptura nasuniętego na oczy. Szedł za wielkim kapłanem, wypatrując mężczyzny, którego widział wcześniej. Może jednak amatorka, może nie zmienili ogona. Marne szanse ale świat jest przecież pełen frajerów. Dałby wiele za to by wiedzieć, jego, czy ich wszystkich. Różne myśli znów zaczęły się kłębić po głowie. Nie znał tego miasta, ale w podobnych chodził, wychowywał się. Może udałoby się gdzieś cichcem tego gnoja osaczyć…
Nikogo. Wskoczył zwinnie na rufę niewielkiej łódki i usiadł zaraz na ławce. Wyciągnął wygodniej nogi robiąc miejsce koło siebie rycerzowi i przyglądał się mijanym mostkom, kanałom i wszelakiej drobnicy pływającej rzeką. Zwyczajny dzień, pieniądz krążył z rąk do rąk, kupcy zachwalali swoje towary. Kilka razy podpływały do nich dłubanki, zręcznie lawirujące z prądem rzeki, a siedzące w nich obdartusy proponowały wszystko, od egzotycznie pachnącego jedzenia pieczonego na niewielkich rusztach, do „prawdziwych, antycznych na bogów się klnę” wisiorków i naszyjników z kości słoniowej. Alto udawał zainteresowanie niektórym szmelcem, korzystając z okazji aby się pilniej porozglądać. Nikogo.

Przysłuchiwał się tej rozmowie kapłana z kobietą, która opowiadała się być czarodziejką żywiołu ziemi. Nawet nie udawał, że nie podsłuchuje.
Wulf po rozmowie z Megarą, odwrócił się do tyłu, zagadując do człowieka, którego w myślach ochrzcił już "szczurem". Pasował do Myszy.
-Alto, tak? W jaki sposób ty otrzymałeś list?
Przesłuchanie panie Wulf, tak? Alto spojrzał po raz kolejny na wielkiego wojownika, ale zaraz się uspokoił. Nie lubił przesłuchań, jednak to co mimo woli podsłuchał wcześniej gdy wielkolud wypytywał płynącą z nimi kobietę, nie wyglądało na coś zdrożnego. Facet albo był ciekawy, albo wczuwał się już w rolę dowódcy. Dobrze, niech i tak będzie.
- Dała mi go pewna kobieta, co chyba z tego co słyszałem staje się dziwną prawidłowością. Jeśli można wiedzieć, to gdzie i kiedy dostałeś swój list? - zaciekawiła go pewna kwestia - I jak twoja ofiara bandytów wyglądała?
- Dwadzieścia dni temu, na trakcie w Cormyrze. Niemłoda, z blizną na prawym policzku. Krótkie płowe włosy, oczy chyba niebieskie. Dociekliwy jesteś. To twój zawód? Bycie dociekliwym?

- Hmm, to by się zgadzało. A raczej nie zgadzało, bo dwadzieścia dni temu ja byłem... kilka dni od Athkatli i rozmawiałem z łudząco podobną kobietą na temat mojego listu. Wystarczająco dociekliwie?
Kapłan skinął głową, zupełnie nie zaskoczony.
- Zdaje się, że ktoś po prostu manipulował nami i całym tym spadkiem. Dlatego musimy znać nasze możliwości, bowiem zagrożenia będą bez wątpienia. Podejrzewam, że przeznaczeniem stuletniego testamentu był ktoś zupełnie inny, nasze nazwiska zastąpiły jego. Nieważne zresztą. Ja jestem wojennym kapłanem i mówię o tym wprost. A ty? Mam zgadywać po twoim wyglądzie? Uniósł pytająco brwi.
Alto uśmiechnął się lekko. Manipulował - dobrze powiedziane. Spojrzał znów na mężczyznę i rzekł:
- A tu i zgadywać nie ma co, jestem jak rzekłeś, dociekliwy. Potrafię to i owo, aby tą dociekliwość sobie ułatwić. O sakiewkę swoją się nie martw, nie obrzynam kiesek wśród gawiedzi. Zdaje się że będziemy współpracować, więc mówię jak jest. Nie chwalę się jak ty swoim kapłaństwem, bo i nie ma czym. Odpowiadając na pytanie, na statku na niewiele się zdam.
~ Pewnie i tak będę przez pół drogi wisiał przez burtę karmiąc rybki -
dodał tylko w myślach.
- Strzelać umiesz? Ostrzem jakimś władasz? Muszę wiedzieć jak liczyć nas przy negocjacjach z kapitanami. Oszukać go nie oszukam, bo się wyda podczas długiej podróży, a i kłamstwo to zawsze ostateczność.
Alto rozsunął trochę płaszcz pokazując głownię krótkiego miecza i lewaka:
- Żelazem umiem robić, nożem umiem rzucić, ale w linii nie ustoję. Nie jestem wojownikiem, lecz chyba za balast robić nie muszę. - uśmiechnął się lekko, ta kwestia o ostateczności kłamstwa rozczuliła go niemalże.
-W linii podczas abordażu? Ha! A to dobre!
Kapłan roześmiał się znowu. Całkiem ciekawe towarzystwo mu przywiało, chociaż ten mały to jawnie łotr był i zbój. Z takimi też dawało się dogadywać, jak trochę honoru w nich pozostawało.
-Negocjacje pozostaw mi, chyba, że masz jakieś sugestie. Zresztą trzymaj się z dość daleka kapitanów póki co, bo ciężko będzie wytłumaczyć, że bojowy z ciebie chłopak o stalowych muskułach.
Wyszczerzył się i poklepał po ramieniu.
- A to i dobrze, negocjuj do woli. Konia nie mam, ani bagażu wielkiego nie przewiduję. Chyba żebyście chcieli jakiś geszefcik po drodze uprawiać.

Kapłan tematu nie podjął, a Alto nie naciskał. Sam zamierzał jedynie niewielkie zakupy poczynić, na okazji skorzystać. Jak ojciec powtarzali, lepsze deko handlu, niż kilo roboty. Wrócił do obserwacji otoczenia i swoich rozmyślań. Ta sama niebieskooka w tym samym czasie w różnych miejscach listy rozdawała? To może jednak Cieniści nie maczali w tym paluchów? Rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej. Jak zwykle, za mało informacji za dużo domysłów.

Na pierwsze słowa rycerza, poruszył się niespokojnie w łódce. Nie ma co ogona w tajemnicy trzymać, przecież i inni mogli też zauważyć. Popatrzył na niego szybko, ale widząc wzrok wbity w siebie zaraz odwrócił oczy:
- Ktoś za nami łazi, jeszcze od kancelarii. Teraz zniknął, a na tym kanale ciężko wyczuć, czy kto inny nas nie przejął. – mówił cicho i spokojnie, co na jego stan nerwów było dużym osiągnięciem
– Nie wiem kto, możliwe że konkurencja do spadku, możliwe że po prostu lokalni. – Pominął opcję dla niego najgorszą.
Druga część wypowiedzi Brana, spowodowała że znów spojrzał na niego, a lampki ostrzegawcze zapaliły się jasną czerwienią, jak lampiony w oknach w dzielnicy burdeli. Rycerz od początku zajmował wysokie miejsce na liście podejrzanych, teraz już królował na jej szczycie niepodzielnie. Alto bębniąc palcami o burtę łódki powiedział wolno:
- Mhm, niech tak będzie. Zawsze to dobrze, jak kto uważa na twoje plecy. Co do ogona, jak to lokalni to na statek za nami nie wlezą, będą chcieli skubnąć po drodze albo odpuszczą. Jak to… ci inni – Alto znów zerknął na Brana - to trzeba będzie się dobrze pilnować.

Po przybyciu na miejsce wyskoczył z chybotki, wysłuchał chłopaka i przyglądnął się dokładnie pokazywanej jako pierwszej kodze. Wyładowana pewnie od stępki po dek towarem, mocno zanurzona, płaskie dno. Bogowie, ale będzie kiwać… Statek jednak wydawał się najlepszym wyborem, głównie dlatego dla Alta, że wypływał szybko. Miasto Przypraw, fajna rzecz, ale czuł się tu jak na widelcu, z tarczą strzelniczą przyklejoną do zadka.
Wielkolud, mimo tego że kapłan poradził sobie nieźle. Alto zgodnie z umową w oczy kapitanom nie lazł, ale nie byłby sobą gdyby negocjacji nie słyszał. Tłok i gwar związany z załadunkiem ułatwiały tylko sprawę. Gdy Wulf skończył wywiad, kiwnął głową i mruknął, że się zgadza na „Złotego Sokoła”. Zastanowił się chwilę, ale uznał że po klamoty zostawione w swojej tawernie zdąży jeszcze wrócić. Teraz nie chciał sam po mieście łazić, w kupie bezpieczniej. Może ten w kapturze, albo jego koledzy się gdzie jeszcze pojawi.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 09-03-2010 o 20:50.
Harard jest offline  
Stary 09-03-2010, 23:44   #14
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Bran był szarmancki, ujmujący i, co gorsza, przystojny. Cała ta kompozycja cech mogła się okazać zgubna z jednego powodu. Mysz się prędko i bezmyślnie zakochiwała. I teraz też, niestety, poczuła znajome łaskotanie w żołądku. Chociaż istniała nadzieja, że to tylko ssało ją z głodu. W końcu od rana nic do ust nie wetknęła.
Rycerz w każdym razie załadował na plecy jej toboły żądając w zamian jedynie okazania uzębienia. Mysz posiadała nieskończone wręcz spektrum ujmujących min, grymasów i nerwowych tików. A teraz wyłowiła w tej mimicznej palety najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, szeroki i szczery, który ukazywał oba dołeczki w policzkach. Miała Branowi sypnąć jakimś komplementem ale nie wyszło do końca podług zamierzenia. Może dlatego, że podświadomie każdy z nowo poznanych panów przypadł jej do gustu.

- Ale piękni jegomoście, chyba się zakocham zaraz!
Tylko jeszcze nie wiem w którym. Może nawet w czterech naraz?


W karczmie świdrowała wszystkich spod przymrożonych powiek. Wyglądała jakby knuła coś niedobrego. Siedziała chwilę zadumana, aż wreszcie coś ją tknęło bo zebrało jej się nagle na konkluzje. Jak zwykle w takich momentach, miała to już w zwyczaju, chwyciła za swój oprawiony w skórę notes. Wszyscy wyrwali w kierunku mapy i dyskutowali nad tematem trasy wędrówki ale Mysz do nich nie dołączyła.

- Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść - skomentowała tylko i zawisła nad notatnikiem zasłaniając kartki łokciami, żeby przypadkiem nikomu do głowy nie przyszło podglądać. Pergamin zaczął się zapełniać zgrabnym maczkiem. Nagłówek głosił: "Nowi towarzysze podróży. Pierwsze wrażenia"

Robert – cichy. Nie ufam cichym, są podejrzani (Fergus jest cichy i jaki przecież podejrzany!). Jego dziecko trochę nadrabia w tym tandemie. Jest słodkie, chciałabym takie. Może kiedyś kupię sobie podobne i nie będę musiała dźwigać osobiście swoich przyciężkich szpargałów.

Uznała później, że końcówka to humor podle niskolotny, nawet jak na nią samą, i ostatnią sentencję wykreśliła. Pod spodem pisała dalej.

Bran – Nonszalancki, dobrze wychowany, pewnie też wysoko urodzony. I przystojny, chociaż rudy! Myślałam, że rudzi nie mogą być przystojni. A tu ha! Niespodzianka. Uwielbiam niespodzianki.
Megara – cicha - patrz komentarze odnośnie Roberta. Kobieta. Nie ufam kobietom. Nie lubią mnie. To pewnie przez to, że jestem taka ładna. Podejrzewam, że to wiedźma. Ciekawe czy mogłaby na mnie urok rzucić? Nie podpadać!
Wulf – Wielki. Lubi się rządzić. Trochę się go boję. Nie podpadać!
Alto – Hmm....
Długo pocierała podbródek i stroiła miny. Miała coś napisać, ale się rozmyśliła. Westchnęła. Znów miała coś napisać i znów zaniechała. W końcu za „hmmm” wysmażyła trzy enigmatyczne zdania. „Nadałby się. Ktoś mi musi zastąpić Fergusa bo zastanę się jak stary pień. Sprawdzić!”

* * *

Niektórym pewnie trudno byłoby w to uwierzyć, ale Mysz unikała kłopotów. Szczerze od nich stroniła! Tyle, że kłopoty nie stroniły od Myszy... Tego wieczora miało być podobnie.

Siedziała jakiś czas przy stoliku, popijała pyszny jabłkowy trunek, który zamówił dla nich Bran i brzdękała na swojej lutni. Reszta powędrowała do doków i zostali w gospodzie sami z Robertem oraz jego jowialnym dziecięciem. Czas upływał błogo. Chwilę zabawiała małą skocznymi melodiami ale gdy osuszyła kubek do dna przeprosiła wszystkich i poszła po więcej. I wtedy się zaczęło owo zamieszanie.

Mała Pola z wdziękiem zagubionej owieczki wpadła między stado rozwścieczonych wilków. Mysz stała natenczas oparta o szynkwas i miała właśnie karczmarza wzywać. Ale teraz gapiła się totalnie zaskoczona na całą awanturę i niemal mowę jej odjęło, co, trzeba przyznać, nie działo się zbyt często. Rzut zmartwiałego oka na bok. Elf. Nagły ruch sprężystego ciała (ależ on się ładnie ruszał!). Szybki niczym błyskawica, zgarnął dziewczynkę z linii ataku i zanurkował za blat wywróconego stołu.
Mysz natomiast zachodziła w głowę co niby począć. W pierwszym odruchu przylazł jej do głowy manewr najbardziej wyuczony, czyli strategiczny odwrót. Ale przewieszona przez ramie lutnia, niezawodna przyjaciółka, jak zwykle dodała jej odwagi.
- Ale z ciebie głupia kwoka, znowu leziesz w paszczę smoka – zrymowała do siebie w myślach a nogi już same prowadziły ją naprzód, jakby straciła nad nimi kontrolę.

Podeszła od tyłu do trójki zbirów, chrząknęła dwa razy, ale nie doczekała się reakcji. Tamci już szykowali się do kolejnego natarcia, trzeba było szybko działać. Zniecierpliwiona bardka wepchnęła do ust dwa palce i zagwizdała tak doniośle, że mimowolnie się odwrócili w jej kierunku. Podobnie zresztą, jak połowa sali.
- Jasny gwint, na srebrna lirę. Obok stoi zbir za zbirem! - pomyślała w panice, chociaż wyraz jej twarzy nie zdradzał lęku. Uśmiechała się szeroko jakby napotkała co najwyżej starych znajomków.

Trójka typków była o tyle zaskoczona, że lustrowali ją przez moment jakby była niespełna rozumu. Sama by chętnie przyznała im rację, bo gdyby miała w sobie choć krztynę rozsądku to by się przecież nie pchała do tego bigosu.
Dygnęła jak pokojówka, wspomagając się zamaszystym ruchem dłoni (była pewna, że znów za dużo kółek poczyniła nią w powietrzu, ale w końcu zawsze miała tendencję do przesady i koloryzowania). A potem zaczęła śpiewnie monolog. W międzyczasie palce odszukały struny instrumentu i nim się spostrzegła pieśń sączyła się z jej ust. Cóż, wystudiowane odruchy działały bezbłędnie.


- Muszę wam niestety przerwać mordobicie,
Ale bez obawy, zaraz znów wrócicie
do swego zajęcia. Puśćcie tylko dziecię,
może przez przypadek coś stać jej się przecie.

A później nuciła już tylko ciche „mmmhhmmm”. Wysokie wibrujące tony przechodziły płynnie w hipnotyczne usypiające mruczenie. Sama musiała się powstrzymywać żeby sobie nie ziewnąć.
Zakazane mordy, wykrzywione do tej pory w grymasie złości, przeszły stopniowo w wyraz totalnego ogłupienia. Trzech bandziorów wpatrywało się nieruchomo w kobietkę z lutnią, która wzrostem sięgała im niewiele ponad pas. Trzeci leżał plackiem na podłodze a jego reakcje życiowe ograniczały się do przeciągłego jęczenia. Po chwili jednak i on zamilkł wpatrując się z zachwytem w dziewczynę. Podobnie szynkarz i cała reszta gości, choć oni zamiast zachwytu mieli raczej wymalowany na twarzach wyraz bezgranicznego zdumienia. Trzech zbirów natomiast zaczęło kiwać się na boki i nucić w takt pieśni. Głupkowate bezmyślne uśmiechy wykwitły na ich zbójeckich obliczach zmieniając je nie do poznania.
Elf mrugnął porozumiewawczo do Myszy, chwycił dwóch zbirów za głowy i walnął nimi o siebie z całych sił. Bardka niemal usłyszała, że puste łby brzęknęły jak świątynne dzwony. Trzeci o dziwo nie przestał swojego dziwacznego zaśpiewu. A Mysz podeszła do niego bliżej i wyszeptała prosto do ucha
.

- Widzisz tego wielkoluda
Nawet nie wiesz jakie cuda
Gadał on o twojej matce
Gdyśmy stali na rogatce.
Że jest taka i owaka
Daje chłopcom ciała w krzakach.
Co za łajdak, co za ziółko
Najpierw walnij go deszczułką
Potem w nosa, potem w ryło,
Potem kopa całą siłą.
A ja będę tutaj stała

przednio ci kibicowała.


Ruchem głowy wskazała mu największego rębajłę, który owego wieczora odwiedził zajazd „Pod łbem tura”. A tamten poszedł jak posłuszne, i nie do końca rozgarnięte dziecię. No i walnął olbrzyma z piąchy aż polała się jucha.
A później się jakoś wszystko samo podziało. Walcząca para wylądowała na sąsiednim stole. Jegomoście, którzy się tam akurat stołowali nie byli zachwyceni. Poszybowały kufle i stołki a wszyscy (mniej lub bardziej ochoczo) zaczęli tańcować szarpanego.
Dobrze, że Robert prędko zgarnął Polę i oboje w porę dotarli do drzwi. Mysz tymczasem dała drapaka pod najbliższy stół i na czworakach dowlekła się po swój ogromniasty plecak. Męczyła się z nim jak żuk gnojarz toczący swoją bezcenną kulkę. Za nic by nie zostawiła całego swojego dobytku.

Wreszcie trzeba było wyleźć z kryjówki. Niespodziewanie z pomocą przyszedł jej elf, który zarzucił na plecy jej toboły, ujął małą rączkę dziewczyny i zaczął prowadzić na zewnątrz zgrabnie omijając ogniska zapalne. Czuła już niemal powiew świeżego powietrza na twarzy kiedy jakiś zbłąkany łokieć wbił się w jej szczękę. Jęknęła obrażona i już miała się skonfrontować z winowajcą kiedy elf szarpnął ją mocniej i wypchnął na zewnątrz. Chciała wrócić do środka i wyjaśnić kto ją tak, nie po dżentelmeńsku, potraktował ale długouchy zastąpił jej drogę.

Wzruszyła lekko ramionami i rozmasowała rozwaloną wargę wykrzykując raz za razem oskarżycielskie „auć!”. Ale szybko drzeć się przestała bo elf chwycił ją pod boki, uniósł lekko i pocałował tak namiętnie, że się aż pod nią kolana ugięły. Przez chwilę uśmiechała się przymulona, ale gdy tylko wróciła jej trzeźwość myślenia walnęła blondasa w pysk i warknęła nadąsana.

- Zanim wepchniesz jęzor znów do ust dziewczynie
Wykaż się kulturą i podaj choć imię!

Opadła bez sił na schody przed gospodą i miała znów coś powiedzieć, ale zdębiała. Z naprzeciwka zbliżała się grupa niedawno zapoznanych towarzyszy. Widać szybko się uwinęli na nabrzeżu.
Mysz wstała, zaplotła dłonie w geście zakłopotania i uśmiechnęła się niewinnie. Zaraz jednak ściągnęła usta w drobne serduszko bo pęknięta warga zapiekła boleśnie. Syknęła niczym rozjuszona żmija i zajęła się tamowaniem rany rąbkiem swego szala. Od widoku krwi co prawda lekko ją zemdliło i znów musiała przysiąść (choć w sumie było jej tyle, że by nie starczyło naparstka napełnić).
Tłumaczyć się poczęła nim jeszcze padło jakiekolwiek pytanie.


- Nie patrzcie tak na mnie, nic ja nie zrobiłam!
Nijak się do tego ja nie przyczyniłam!

Do czego konkretnie się nie przyczyniła okazało się chwilę później. Przez otwarte na oścież drzwi wyleciał najpierw jakiś zabłąkany taboret, zaraz później solidnie obity młodzieniec. Oboje wylądowali tuż pod stopami Wulfa, który trzymał się na przedzie grupy. No i teraz to już każdy mógł dosłyszeć jakie dobiegały z środka dzikie wrzaski.
Mysz przybrała skruszoną minę jakby rzeczywiście żałowała występku. A do tego jej oczy zrobiły się niewiarygodnie wielkie i okrągłe, całkiem jak u małego kocięcia. Czy ktoś mający choć namiastkę sumienia mógłby się wściekać na kogoś o takim spojrzeniu? Na pewno nie. A wszyscy naokoło wyglądali jakby sumienie jednak posiadali. No może z wyjątkiem Alto. On mógł nie mieć. Może dlatego najbardziej na niego łypała tymi błyszczącymi, chyba od łez, oczyskami.

- Trzeba jedną kwestię nam przedyskutować
Zna ktoś inne miejsce, by dziś przenocować?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-03-2010 o 00:19.
liliel jest offline  
Stary 10-03-2010, 20:43   #15
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Negocjacje teraz już odbyły się całkiem sprawnie. Kapitan z całą pewnością był człowiekiem uczciwym, sprawę też postawił jasno. Musieli zapłacić za konie, ale ten wydatek był do przyjęcia - tak czy inaczej musieliby płacić za obrok. Oni płynęli jako ochrona, dzięki czemu nie płacili nic, nawet za wyżywienie. A nawet mogli otrzymać wynagrodzenie, gdyby ich pomoc okazała się faktycznie konieczna. Kapłan mimo wszystko wolałby uniknąć walki, ale też nie każdym kosztem - w końcu nie wybrali szybszego statku, który na pewno wiedział i umiał znacznie lepiej unikać kłopotów. Bo sam był kłopotem. Uścisnął kapitanowi dłoń, mocno, po żołniersku. Potem ruszyli w drogę powrotną, umawiając się na następny dzień. Statek wypływał z przypływem, to jest mocnym popołudniem. Będą mogli się nawet wyspać.

Gdy wrócili w pobliże gospody, widząc wypadających wręcz ze środka towarzyszy, kapłan westchnął. Zerknął na Mysz, a potem na elfa, któremu przypatrywał się dłużej.
-O co tu chodzi? Co ona zrobiła?
-W zasadzie to uratowała moją dupę -
odpowiedział patrząc z uśmiechem najpierw na bardkę, a potem na olbrzyma.
-Uratowała? Te oczy sugerują, że zrobiła coś czego raczej się boi. Widziałem takie zachowanie u wielu dzieci.
-Mam wrażenie że... trochę ją poniosło... potem
- powiedział dyplomatycznie.
-Jasne, jak już się gdzieś dymi zwalmy na Mysz winę z góry!
Jeśli już to czyjaś wina to Roberta jeno córy.
Mógł on lepiej jej pilnować, a tak w bójkę się wplątała
Wdzięczni mi być powinniście, że wylazła z tego cała.

Ciężkie spojrzenie kapłana spoczęło na "niewinnej" twarzy kobiety.
-Wynajęliśmy statek, gdzie mamy służyć jako ochrona. Ty ochroną nie będziesz, ale słuchaj mnie uważnie. To mały statek, na którym jest wielu mężczyzn. Gdybyś tam zrobiła coś niewłaściwego, wysadzona zostaniesz prosto na środek morza, rozumiesz?
Przemawiał do niej wyraźnie jak do małego dziecka.
-Jak droga jest dla ciebie twoja lutnia?
Twarz dziewczyny przybrała paniczny wyraz. Lutnię schowała też od razu za siebie.
-Groźby są zupełnie zbędne.
Podczas rejsu grzeczna będę.

Elf wyraźnie rozbawiony obserwował tę wymianę zdań
-Cieszę się, że się rozumiemy. To bardzo istotne dla naszej dalszej współpracy.
Wulf uśmiechnął się.
-Myślę, że powinniśmy udać się w takim razie do karczmy, w której ja się zatrzymałem. To nie tak daleko. A ty Robercie, pilnuj lepiej swojej córki, bo w miastach gotowe zniknąć w każdej chwili. I widać jak niebezpiecznie byłoby brać ją razem z nami.
Tu skierował wzrok na mężczyznę, a potem na dziewczynkę.

W gospodzie pozostały jeszcze rzeczy rycerza, któremu skinął głową, oznajmiając, że poczekają na niego. Potem również bez słowa poszedł do karczmy, z której wyprowadził wierzchowca Megary, podając jej lejce. Wolał nie tykać koni Brana i jego giermka, różni możni różnie na takie sprawy patrzyli, zresztą to była praca chłopaka, a Wulf doskonale to rozumiał. Zwrócił się do czarodziejki, wskazując w stronę dzielnicy targowej.
- Jeszcze nie jest za późno, a możemy przewieźć tylko dwa konie. Proponuję przejść przy targu, to trochę dalej, ale możemy sprzedać tego wałacha, a także wszystkie inne zbędne wierzchowce i rzeczy. Nie otrzymamy wiele miejsca na statku.
Meg skinęła głową na zgodę. Jeśli Tim płynął z nimi, to i jego ogiera będzie należało spieniężyć. Tsatzky wrócił jeszcze do grajki, bez problemu unosząc jej tobół i zarzucając go sobie na plecy.

Mysz znów zaczęła się uśmiechać a nawet wesoło podskakiwać jak jakaś górska kozica żeby nawiązać kontakt wzrokowy i zmniejszyć dystans między własną twarzą a obliczem Wulfa. Jeśli miała przed momentem jakieś wyrzuty sumienia to ślad po nich nie został żaden.
-Rozmyślałam, wiesz, o tobie. No i sprawia mi frasunek
Żeś jest taki zasadniczy. Bym radziła wizerunek
Tobie zmienić. Żeś surowy to jest może stan dziedziczny
Ale skoro nami rządzisz to być musisz empatyczny!
Nie wiesz, że najlepszym król jest, co miłuje go publika?
A na ciebie gdy się patrzy to się szerzy w mig panika!
To nie droga do sukcesu. Nie bierz gwałtem lecz weselem!
Musisz zadbać zasadniczo by być najpierw przyjacielem,
Wodzem w dalszej kolejności. Jak rodzinę traktuj grupę
Bo na razie jesteś sztywny, jakby kij ci wbito w....
oko.
Nic się nie martw, ja pomogę. Przy niewielkim może trudzie
Image tobie poprawimy. Jeszcze będą z ciebie ludzie.

Kapłan westchnął.
- Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Obawiam się, że będziesz miała na statku bardzo dużo czasu na tę pomoc.
Ruszyli w kierunku targu, gdy tylko wrócił Bran.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 10-03-2010 o 21:32.
Sekal jest offline  
Stary 11-03-2010, 12:20   #16
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wulf i Alto od słowa do słowa doszli do wniosku, iż powiadomienie o otrzymaniu spadku dostali od tej samej osoby. Niewiasty z blizną na policzku.
Wulf spytał Brana po prostu:
-Rozumiem, że tobie też dała go ta sama kobieta dwadzieścia dni temu?
Rycerz odparł dobierając słowa.
- Pismo i kartkę dostałem jakieś 10 dni temu, od kobiety o gładkim obliczu.
Bran wyciągnął notatkę, by porównać charakter pisma.
- Czy i Wy dostaliście dodatkowe wiadomości ? - spytał.
- Nie, prócz jakiejś tajemniczej rady. Ciekaw jestem jakie siły mieszają w tym palce. - odparł kapłan.
- Zapewne nieczyste, a w każdym razie mocno ubrudzone. - uśmiechnął się pod nosem - Nic to, zapewne się wkrótce przekonamy kto nas zwabia.
Skłonił się lekko przed dziewczyną przytykając dłoń do piersi. Swojej piersi. Pomijanie jej w rozmowie byłoby poważnym nietaktem.
Po za tym magiczka zapewne mogła podzielić się z nimi ciekawymi spostrzeżeniami. Osoby jej profesji posiadały na ogół lotne umysły. Znacznie bardziej lotne niż ciężkozbrojni pokroju Wulfa, czy Brana.
- Czy i Ty Megaro otrzymałaś jedynie zawiadomienie o spadku ? Zechciałabyś nam powiedzieć, jak wyglądała osoba, która Ci je wręczyła ?
Można by to uznać za cokolwiek dziwne, ale Bran rozmawiając patrzył w oczy dziewczyny, ani na chwilę nie spuszczając wzroku. Czarodziejka pokręciła głową przecząco.
- Kobieta, która mi dała list, była staruszką o siwych włosach i oczach pokrytych bielmem. Co nie znaczy, że nie mogła być to iluzja.
Wulf wzruszył ramionami, nie przejmując się już szczegółami.
- Teraz to bez znaczenia. Manipulacja jest faktem, ale nie dojdziemy do tego, kto to zrobił. Może więcej będzie wiedział ten, który spotka się z nami na tym zamku.
- Dodatkowe wiadomości mnie też ominęły. -
powiedział Alto, pomijając jakąż to radę dostał od stalowookiej kobiety. Ciarki mu jeszcze łaziły po plecach.

Powracając do zajazdu z daleka dostrzegli już kłopoty, a wygląd Marie i jej wiązana mowa tylko potwierdziły ich spostrzeżenia.
Rycerz podszedł do dziewczyny, a na jego twarzy malowała się mieszanina oburzenia i współczucia, gdy wyciągnął z kalety u pasa starannie złożoną na czworo, kosztowną jedwabną chustkę w kolorze indygo.
- Pozwolisz Marie … - bardziej stwierdził niż spytał przykładając delikatnie materiał do zranionej wargi dziewczyny.
- Kto Ci to zrobił ? Powiedz, a przyrzekam, że wbije mu zębiska do gardzieli. Bardzo boli ? – spytał z troską w głosie.

W tej właśnie chwili zjawiła się straż i weszła do zajazdu. Wysłuchawszy odpowiedzi Marie i propozycji Wulfa Bran wszedł do środka podążając za strażnikami.
Schody na piętro, gdzie był jego pokój prowadziły obok wejścia na zaplecze i Bran musiał przejść koło karczmarza. Impreza najwyraźniej dobiegła końca, wszyscy leżeli, albo podnosili się z jękiem. Jakiś elf wiązał czterech półprzytomnych bandytów chyba ich własnymi łańcuchami
Rycerz poszedł na górę kiedy z Timem schodzili obładowani rzeczami, karczmarz krzyknął wskazując na Brana:
- To wszystko przez tę dziewczynę co ja ten rycerz sprowadzili do mojej przyzwoitej karczmy. Wiedźma! Poszeptała coś temu leżącemu drabowi, a ten idiota poszedł prosto na Hulka, a przecie wszyscy wiedzą że jego nie należy prowokować jak sobie wypije bo świra dostaje.
Potem zastąpił im drogę i powiedział:
- Należy mi się za pokój, napitki i jadło i odszkodowanie. Razem pięć dukatów.
Na te słowa podszedł do nich ów elf i powiedział:
- Nie przesadzajcie gospodarzu. Wasze straty więcej jak dwa dukaty nie wyniosły, a wina była tych miłych panów co na podłodze leżą. Dobrze wiecie.
Bran spojrzał na karczmarza z góry swym „leniwym okiem”, co przy jego wzroście nie było trudne.
Karczmarz spuścił lekko z tonu, zwłaszcza czując za sobą oddechy strażników, przysłuchujących się całemu zajściu:
- Ale trzy mi się uczciwie należą - powiedział już mniej wyniosłym tonem.
Za to ton głosu rycerza stał się cokolwiek oschły.
- Zważ człowieku, że wyrażasz się niestosownie o damie, która była w moim towarzystwie, a za obrazę rycerza i osób z nim przebywających można pójść w dyby, a nawet co pewnie dla Ciebie gorsze, zapłacić nawiązkę.
Liczykrupa jednak nie dawał za wygraną.
- Na słowa moje świadków sporo się znajdzie, że dziewczyna coś bandycie szeptała do ucha zanim na Hulka ruszył - odpowiedział -Pan panie Sund - zwrócił się do elfa - też był blisko i widział.
Bran uznał, że oto nadeszła dobra chwila, by udać szlachetnie urodzonego durnia.
- Bzdury. Uroda Panny Marie zawróciła mu w głowie. Wszyscy wszak mogą potwierdzić, iż jest wyjątkowo piękna. Nieprawdaż Panie Sund ?
Nazwany Sundem elf wzruszył ramionami:
- Racja. Dziewczyna szeptała i co? To niczego nie dowodzi. Spróbujcie pieniądze od tych tam wyciągnąć - wskazał ponownie na związanych łańcuchami zbirów - albo ich zleceniodawcy - dodał z uśmiechem
- Nie ma co po próżnicy mielić jęzorem mości karczmarzu. Oto Wasz dublon i więcej nie będzie. Resztę jako rzekł Pan Sund od swoich krewkich klientów egzekwuj. – spróbował zakończyć rozmowę rudowłosy.
Karczmarz widząc, ze raczej nie przegada zjednoczonych sił elfa i rycerza popatrzył na nich niezadowolonym okiem. Potem zerknął na strażników i głośno powiedział :
- Ale za pokój i jadło denar mi zapłacicie panie?
- Nie zwykłem się targować. Dublon za wszystko. –
uciął rycerz z Lon Hern.
Gospodarz zabrał pieniądze teraz wyglądał na całkiem zadowolonego. Skinął głową i pospiesznie poszedł w głąb sali.
- Dukat by wystarczył - uśmiechnął się elf.
Bran skłonił się lekko odwzajemniając uśmiech.
- Nie umiem się targować. Zawsze przepłacam. Taki los rycerzy. Zechcesz mi teraz powiedzieć Panie, co tu się naprawdę wydarzyło ?
- Powiedzmy, że tym miłym, związani teraz panom nie podobała się moja skromna osoba i postanowili mi to dosadnie okazać. Kiedy byli wyjątkowo poruszeni w okazywaniu swoich odczuć, między ich nogi wbiegła jasnowłosa kruszynka. Interwencja panny Marie zapobiegła poważnemu okaleczeniu mojej skromnej osoby i ewentualnemu skrzywdzeniu małego aniołka. Odwróciła ich uwagę piękną grą na lirze -
Dokończył opowieść, której także z uwaga przysłuchiwali się strażnicy. Gdy skończył ruszyli do zbirów, podnieśli ich na nogi i wywlekli z karczmy.
- Rozumiem. Zatem wypada się pożegnać. Do zobaczenie. - Bran skłonił się po raz ostatni i skierował się w stronę wyjścia.
- Proszę ode mnie podziękować pannie Marie. - Uśmiechnął się na pożegnanie.
Rycerz nie omieszkał podziękować bardetce we właściwy sobie sposób.
Gdy już był na zewnątrz, a Tim poszedł po konie ujął dłoń Marie i ucałował z atencją mówiąc :
- Elf kazał Ci podziękować. Opowiedział czego dokonałaś w zajeździe. Doprawdy nie wiadomo co bardziej w Tobie podziwiać ? Urodę oblicza, szlachetność serca, czy bystrość umysłu. Przyjmij tedy wyrazy mego uznania dla wszystkich tych cech, które znalazły sobie harmonijną przystań w Twej osobie.
Po czym skłonił się głęboko przed dziewczyną przykładając rękę do piersi, jak to miał w zwyczaju.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 11-03-2010, 18:41   #17
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Robert siedział w gospodzie wraz z innymi spadkobiercami nie mogąc wyjść ze zdumienia. Wszyscy potraktowali sprawę wspólnego zamku i podróży tak... naturalnie! Pięć minut po wyjściu z kancelarii już planowali wspólną podróż, podczas gdy on nadal zastanawiał się, czy w ogóle ów spadek przyjąć. Czy to przywara - a może zaleta - młodości? Na bogów - niektórzy z nich mogli być nawet jego dziećmi, zwłaszcza kobiety. Choć ten rudy rycerz też na wiele wiosen nie wyglądał. Teraz jednak ważniejszym było odnaleźć się w tej całej sytuacji - a ciężko było to zrobić ze szczebioczącą rymem dziewką plątającą się pod nogami. Polę w podróż - dobre sobie.
Ależ jasne, piękna panno, że swą córę w mig zabiorę,
Przecie kuca ma własnego, małą zbroję i toporek.

- odwarknął bardce, a potem uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie usmarowaną kurzem córeczkę, wymachującą siekierką - której rzecz jasna nie posiadała - i goniącą po trakcie bandytów.

Prawdą było jednak, że wcale nie było mu do śmiechu. Zabrał ze sobą córkę chcąc sprawić dziecku przyjemność wyprawą do miasta, w którym spodziewał się informacji o spadku obiecanym mu w tajemniczym liście - i tyle. Na pewno nie oczekiwał nagłej wyprawy bogowie wiedzą dokąd i to jeszcze z gromadą obcych mu osób. Te najwyraźniej jednak przybyły do Mersember z daleka i kolejna podróż nie sprawiała im takiego kłopotu jak jemu - ot, właśnie zbierali się do portu, wyszukać jakiś statek. Może nawet byli w ciągłej podróży, jak to młodzi. On natomiast miał na głowie dom, rodzinę, prowadzenie wycinki, tartaku, zbiorów... Poza tym pieniądz - zwłaszcza od śmierci Anny - nie miał dla niego wielkiego znaczenia. Nie mówiąc już o zostawianiu Poli na pół roku samej - zwłaszcza to mu się nie uśmiechało. Czy nie był już za stary na pogoń za mrzonkami? Z drugiej strony jednak - jak nie teraz to kiedy?

- Tatusiu, pić - rozespana Pola zaczęła wiercić się mu na kolanach. Posadził ją obok siebie. Ta z ciekawością zaczęła przyglądać się rozgadanej bardce, a po chwili były już w najlepszej komitywie. Gdy Marie zaproponowała, że i dziecku przyniesie soku podziękował odruchowo zatopiony we własnych myślach. Dopiero nagła cisza i bezruch w alkowie uświadomiły mu, że z ławy zniknęła nie tylko Mysz, ale i Pola! Zerwał się gwałtownie omal nie przewracając ławy i jak oparzony wyskoczył z pokoju.

Tymczasem Pola z ciekawością dreptała w stronę szynkwasu. Gdy tatuś powiedział, że jadą do wielkiego miasta na wycieczkę tak strasznie się ucieszyła! Zwłaszcza że zwykle - gdy myślał, że nie widzi - chodził taki smutny, jakby go brzuszek bolał. A Pola nie lubiła jak tatuś był smutny i coś go bolało. Jednak mówiąc o wycieczce wydawał się bardzo wesoły, więc Pola ucieszyła się podwójnie nawet mimo tego, że jechała z nimi pani Greta, która zawsze nakazywała Poli być grzeczną i zachowywać się jak dziewczynka. I mówiła, że tatuś jest głupi, że ciągle po lasach łazi jak powinien w domu siedzieć i innym kazać pracować. Dziewczynka nie rozumiała co w tym złego, skoro tatuś to lubi, ale pani Greta mówiła, żeby nie pyskowała dorosłym, bo oni wiedzą lepiej. Choć w obecności taty była milsza, więc i podróż była fajna... choć szybko zrobiła się nudna. A miasto śmierdziało, było pełne strasznych krzyczących i przepychających się ludzi, a w domu do którego poszli śmieszny pan z kupą piór na głowie tak okropecznie długo mówił, aż się Poli przysnęło. Za to gdy się obudziła odkryła naprzeciw siebie bardzo miłą panią, która co prawda czasem mówiła w sposób, którego Pola nie rozumiała, za to była strasznie śmieszna i Pola od razu ją polubiła. Kto wie... może zostanie jej mamą? Kucharka mówiła tak o każdej kobiecie przychodzącej do ich domu, więc Pola wcale w to nie wierzyła, ale ta mała pani była na prawdę fajna i na pewno by się z nią dużo bawiła, więc Pola nie miała nic przeciwko. Choć tatuś wcale się tą miłą panią nie interesował, tylko siedział zamyślony. A Poli dalej chciało się pić, więc zsunęła się z ławy i poszła do wielkiej sali z wysoookim stołem. Było w niej dużo mężczyzn, ale do towarzystwa takich wielkoludów Pola była przyzwyczajona i wcale nie zwróciła na nich uwagi, obierając kurs na siedzącą przy wysokim stole miłą panią. Toteż gdy nagle została schwycona i uniesiona w górę przez obcego pana o złotych włosach i śpiczastych uszach, ze zdumienia zaparło jej dech w piersiach. Wydała z siebie tylko cichy pisk, gdy ze ściśniętych płuc uszło powietrze, a zaraz potem oboje znaleźli się za przewróconym stołem. Nie zdążyła nawet zapłakać, gdy przeraźliwy gwizd, a potem śpiew miłej pani odwróciły jej uwagę. A potem tatuś chwycił Polę w ramiona, mocno wciskając jej twarz w swoją kurtkę i już byli na zewnątrz.

Robert nie wiedział o co poszło i wcale nie chciał wiedzieć. Starczyło mu, że zobaczył jak dziecko zmierza wprost pomiędzy szykujących się do walki zbirów. Rzucił się on, rzucił jakiś elf, Mysz zagwizdała jak, nie przymierzając, chłopak stajenny i już tulił córkę w objęciach. A potem rozpętało się zwyczajowe w takich sytuacjach piekło, przez które biegł skulony, starając się równocześnie ochronić Polę i sprawić, by nic nie zobaczyła.

Na zewnątrz stanął pod ścianą z dzieckiem w ramionach, a serce łomotało mu w piersiach z przerażenia. Gdyby Poli się coś stało... Szlag by trafił ten przeklęty spadek. Z trudem opanował się na tyle, by podziękować elfowi za szybką reakcję.
- Nie dziękuj panie. Ratowanie niewinnego piękna mam we krwi - odpowiedział elf, mrugając wesoło do Poli, która przyjrzała mu się z zaciekawieniem. W Ronwyn prawie nie było elfów.

Robert postał jeszcze chwilę pod ścianą jednym uchem słuchając przegadywania się młodych i bezskutecznie próbując zdusić panikę, jaka zalęgła się w jego sercu; a gdy Wulf nie przebierając w słowach skomentował jego osobę Roberta szlag trafił. I do tego ta wierszokletka zrzucała winę na Polę! Miał zamiar podziękować jej za odwrócenie uwagi bandytów, ale po tym popisie zmienił zdanie.
- A kto do cholery powiedział, że ją ze sobą wezmę? I że w ogóle pojadę? - huknął tak, że zagłuszył nawet dochodzący z karczmy rwetes. - Choć pewnie byście się za to ostatnie nie obrazili. Może dla was tajemnicze spadki od obcych i trzymiesięczne podróże od przyłożenia są zupełnie normalne, ale dla mnie nie! Ja z domu wyjechałem odwiedzić kancelarię w Mersember, a nie zamek w Damarze! Toć niby czemu miałem córki nie brać, szerokiego świata jej skąpić? Za trzy dni to ja w domu powinienem być, a nie na morzu...
- Tatuś...? - Pola niepewnie spojrzała na ojca, wystraszona podniesionym tonem głosu rodziciela bardziej niż wydarzeniami w karczmie, których nawet nie pojmowała. A tatuś prawie nigdy nie krzyczał, chyba że na parobka co konia zmarnował. Rozumiała tylko, że tamten wielki pan ma do taty pretensje bo ona zrobiła coś złego i usta wygięły jej się w podkówkę.
- Już dobrze - mruknął do niej Robert, kołysząc córkę uspokajająco, po czym rzekł do reszty: Chodźmy więc na ten targ; po drodze jest karczma gdzie moja służba czeka - dajcie mi tam pięć minut i ruszymy dalej. - Co oni sobie ubzdurali, że weźmie córkę w tak daleką wyprawę?! Nie do wiary. Widać, że nigdy nie mieli dzieci - w końcu sami prawie jeszcze nimi byli.

Na szczęście jego podwładni czekali już z zakupami w gospodzie. Nie wdając się w wyjaśnienia Robert wziął ze sobą resztę broni, którą wcześniej zostawił wraz z wozem nie sądząc, że jej będzie potrzebował, obu zbrojnych pachołków i dołączył spowrotem do grupy spadkobierców. Polę umieścił sobie na barkach, nie zważając na krzywe spojrzenia "towarzyszy". Mimo - a może właśnie z powodu - wydarzeń w gospodzie jeszcze bardziej nie chciał jej zostawiać samej. Miał wrażenie, że skończyłoby się to równie źle.
 
Sayane jest offline  
Stary 12-03-2010, 21:16   #18
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Koń Megary okazał się straszliwą chabetą. Wulf popatrzył na niego z dużą dozą wątpliwości jakby zastanawiał się czy w ogóle uda się go sprzedać, no chyba że rzeźnikowi na mięso. Można się było zastanawiał jakim cudem czarodziejce udało się na nim przejechać więcej niż kilka mil, zwierzę wyglądało bowiem tak, jakby następny krok miał być jego ostatnim. Z pewnością jakąkolwiek cenę za niego zapłaciła na pewno musiała słono przepłacić.
Łotrzyk popatrzył na coś co podobno było koniem, westchnął, rozsiodłał i ruszył w kierunku targu. Reszta nie wchodziła mu w drogę obserwując z daleka. Zagadał do jakiegoś dzieciaka, a potem podszedł do wskazanego przez niego kupca i zaczął z nim rozmawiać. Kupiec najpierw wyglądał na rozbawionego, potem zaczął oglądać konia, wzruszał ramionami, kręcił głową i w końcu przybili sobie dłonie najwyraźniej dochodząc do porozumienia.
Zadowolony z siebie Alto wręczył zaskoczonej Megarze pięć złotych monet.

Podjezdek Brana za to był silnym, wytrzymałym wałachem. Rycerzowi udało się go sprzedać za dobrą cenę bez większych kłopotów.

Było już późno, targowanie się o cenę koni zajęło trochę czasu. Kupcy i rzemieślnicy powoli zwijali już swoje interesy, więc Ci, którzy planowali jeszcze jakieś zakupy przed odpłynięciem, postanowili odłożyć tę sprawę do następnego ranka. Wszyscy udali się do gospody wskazanej przez Wulfa. Wszyscy poza Alto, który wypytawszy najpierw dokładnie o adres i obiecawszy, że dołączy do nich w niedługim czasie, szybko rozpłynął się w miejskim tłumie.
Karczma „Złoty Bażant” wypełniona była prawie po brzegi. Wieczorami zbierali się tu amatorzy krasnoludzkiego piwa z którego słynęła. Jak pochwalił się Wulfowi karczmarz rano gdy podawał mu śniadanie, miał on na niego wyłączność w Marsember, gdyż piwowarem był jego własny, rodzony brat.
Gospoda miała jeszcze jedna dobra cechę. Niezbyt duże, ale czyste i liczne pokoje usytuowane na trzech piętrach. Kapłan zarezerwował więc dla każdego po jednym.
Zbliżała się akurat pora kolacji. Świniak pieczony na ruszcie pachniał smakowicie, a sądząc po rozanielonych minach bywalców, skosztowanie trunków też nie było złym pomysłem. Rozejrzeli się za wolnym stolikiem. Udało im się znaleźć taki pod ścianą. Wprawdzie nie do końca był wolny, ale jedyny siedzący przy nim amator złocistego trunku, zmierzył wzrokiem trzech mężczyzn, z których dwóch wyglądało jakby mogło go zgnieść jedną ręką i bez słowa przeniósł się do sąsiedniego stolika.
Podszedł do nich sam gospodarz, wielce zadowolony z tak licznych i tak solidnie wyglądających gości.
- Ciemne piwo – powiedział Wulf - najlepsze jakie masz, karczmarzu. Dla nas tu pięciu, dla chłopaka wodą ochrzczone raczej – przy tych słowach zerknął na Brana pytając wzrokiem czy ten nie będzie miał nic przeciwko - Dla pani Megary miód przedni, a dla dziewczyny - tu wskazał głową Mysz - także ten miód, ale czterokrotnie bardziej wodą rozcieńczony.
Krasnolud przy słowach na temat rozcieńczania piwa skrzywił się lekko, a na wzmiankę o rozcieńczaniu miodu roześmiał rubasznie. Pokiwał głową i dalej się śmiejąc poszedł wykonać zamówienie.

Niedługo do towarzystwa dołączył Alto, ze swoim bagażem, a chwilę później do ich stolika podszedł posłaniec. Kilkuletni chłopiec ukłonił się i zapytał, która z dam to panna Marie.
Mysz chrząknęła znacząco, a posłaniec wyjął zza pazuchy zrolowany list, przewiązany czerwoną wstążką i opatrzony pieczęcią z fantazyjnym herbem oraz małą, aksamitną sakiewkę i podał dziewczynie.
Rozdziawiła na moment usta jakby miała jabłko w całości połknąć.
A później wcisnęła kilka miedziaków w dłoń dzieciaka, chwyciła sakiewkę, pismo i odeszła kawałek dalej by na osobności je przeczytać.

***

Alto był czujny. Wydarzenia ostatnich dni mocno nadszarpnęły jego nerwy. Ciągła ucieczka i życie zaszczutego psa doskonale wyostrzały czujność. W takim stanie obudziłby go kot chodzący po gzymsie dwa piętra wyżej, nic więc dziwnego, że sprawiło to lekkie chrobotanie. Usiadł gwałtownie na łóżku w panice poszukując źródła dźwięku. Najwyraźniej ktoś nieudolnie manipulował przy zamku. Najciszej jak potrafił wyciągnął broń i boso na palcach podszedł do drzwi. Otwierały się do środka, ustawił się więc tak, by po ich otwarciu znaleźć się za skrzydłem.
W końcu włamywacz pokonał zabezpieczenie. Nic dziwnego, jak na gust Alto, który obejrzał go dokładnie wchodząc do pokoju, zdecydowanie nie była to gnomia robota. Klamka wolno opadła w dół, a potem drzwi zaczęły wolno się otwierać.
Łotrzyk czekał skupiony.
Gdy szpara zrobiła się na tyle szeroka , że mogła przez nią przejść postać, napastnik wszedł cicho do środka. Gdy zauważył, że łóżko jest puste zatrzymał się zaniepokojony. W tym momencie Alto uderzył w drzwi, zamykając je gwałtownie i rzucił się na swojego prześladowcy. Przydusił go do ziemi. Mały był skurczybyk i zakapturzony i wił się pod nim jak piskorz. Łotrzyk przystawił mu sztylet do boku i wyszeptał:
- Jeszcze jeden ruch i zapoznasz się z nim znacznie głębiej.

***

Megara doszła do wniosku, ze to najbardziej beznadziejne miasto w jakim była. Większość przestrzeni, albo wypełniały wypełnione wodą kanały albo brukowane ulice. Dopiero dwie ulice za karczmą znalazła zaułek, którego nie wykończyli kamieniami. Uklękła i zaczęła wydobywać ziemię niewielką łopatką. Przypomniała sobie minę nie rozbudzonego jeszcze do końca karczmarza, gdy zeszła o świcie i poprosiła o łopatę i worek. Nie dyskutował z nią, ale czuła jego spojrzenie na plecach, do momentu, aż zniknęła za zakrętem. Ziemia była błotnista i miękka. Wczoraj padał przecież deszcz, a dodatkowo posadowienie na bagnach powodowało, ze nigdy chyba nie wysychała. Zapadając się po kostki w kleistą maź zaczęła dostrzegać zalety brukowania. Na przykład w dziedzinie oddzielania nieczystości od reszty ulicy rynsztoki miały naprawdę spore...

***

Dotarcie na Targ w Marsember nie było trudne. To miasto było jednym wielkim targowiskiem. Wszędzie piętrzyły się stragany, łodzie na kanałach zapełnione były towarami. Bogaci rzemieślnicy zapraszali do swych zakładów, mieszczących się w przyziemiach wąskich kamieniczek. Pomiędzy kupującym tłumem krążyli sprzedawcy pasztecików i bułeczek. Roznosiciele wody i oczywiście kieszonkowcy, którym w takim tłumie zawsze trafił się naiwniak do oskubania.
Linoskoczek przechodzący po cienkiej linie rozwieszonej pomiędzy budynkami zafascynował Polę. Zadzierała do góry główkę i zaciskając piątki pytała co chwile tatusia czy ten pan na pewno nie spadnie. Ubrani w kolorowe stroje akrobaci, którzy wskakiwali sobie na ramiona, robili fikołki i zabawnie wykrzywiali wymalowane twarze. Klaskała z radości nareszcie miasto wydało jej się ciekawe. Nawet okropne zapachy nie przeszkadzały już tak bardzo. Może po prostu do wszystkiego można się przyzwyczaić?
Robert bez problemu zakupił wszystko co było mu potrzebne na podróż. Jednak w sercu i umyśle cały czas bił się z myślami jak postąpić.
Alto z ciekawością oglądał egzotyczne towary. Wczorajszego dnia wypytał w porcie jakie towary chętnie widziane są w Implitur. Wyroby z drewna odpadały, bo miejsca zajmowały zbyt wiele, a koga, która mieli płynąć miejscem nie dysponowała żadnym. Zresztą wątpił by się kapitan zgodził na duże interesy na boku, ale coś drobnego... Zwłaszcza Zakkaryjskie jedwabne szale i pachnidła wydawały się interesujące. No i oczywiście herbata podobno wielce poszukiwana w rejonach do których się udawali.

***

Pożegnania nigdy nie są przyjemne. Zwłaszcza z dzieckiem z którym nie rozstawało się nawet na kilka dni. Choć do świadomości, która miał Robert, jak długie będzie rozstanie, nie docierała do Poli i tak płakała bardzo nie chcąc wracać do domu bez najważniejszego dla niej człowieka na świecie. Decyzja o wyjeździe okazała się najtrudniejsza decyzja w jego życiu. Miał nadzieję, że była właściwa.

Niedaleko po południowych dzwonach udali się do portu.
W końcu także Robert i Marie mogli zobaczyć statek, na którym przyjdzie im spędzić najbliższe kilka tygodni. Był spory, długości dobrze ponad szesnaście sążni, szerokości pięciu i wysokości masztu niewiele temu ustępującej. Duży kwadratowy żagiel nadal był zwinięty, mimo że do zapowiedzianego przez kapitana terminu wypłynięcia, pozostało już niewiele czasu. Zagadnięty o to marynarz wytłumaczył, że manewry wpływania i wypływania z portu wykonuje się za pomocą wioseł, które zapewniają zdecydowanie większą swobodę ruchu, co przy takim zagęszczeniu jednostek pływających jak w marsemberskim porcie, było zdecydowanie bezpieczniejsze. Ich uwagę przyciągnęło także wykończenie dziobu i rufy, przypominające kasztele z blankami.

Po chybotliwym trapie przeszli na pokład. Problem stanowiło wprowadzenie koni, chwiejący się pomost, woda uderzająca o brzeg i rozchlapująca się gwałtownie na boki, wywołała nagły wybuch poniki w spokojnych zazwyczaj wierzchowcach. Gwałtowny przypływ kołysał statkiem, olinowanie skrzypiało, a wiatr hulający w zwiniętym płótnie wydobywał z niego nieprzyjemne dźwięki. Wszystko to razem potęgowało strach zwierząt. Wierzchowiec Wulfa uniósł się na tylne nogi, wszyscy odsunęli się pospiesznie. Rozzłoszczony rumak bojowy sprawiał doprawdy imponujące wrażenie, ale nikt nie miał ochoty dostać się pod jego kopyta. Właściciel szybko, dzięki swojej sile zmusił zwierzę by stanęło na ziemi, nie potrafił go jednak zmusić do zrobienia kroku. Koń parskał i rozdymał chrapy, zapierając się wszystkimi czterema kończynami.
Widząc to Robert pospiesznie zbiegł ze statku na brzeg, podszedł do zwierzęcia, ujął za chrapy i unieruchomił łeb. Przez chwilę mocował się z parskającym rumakiem, jednak po kilku uderzeniach serca koń przestał się rzucać. Stali nieruchomo jakby taksując wzrokiem, w końcu ogier zwiesił głowę. Robert ujął wodze i ruszył w kierunku trapu. Szkolony do walki rumak wędrował za nim niczym potulny piesek. Mężczyzna zawrócił po drugiego. Przeprowadzenie wierzchowca Brana odbyło się bez jakichkolwiek kłopotów.

Kilkunastoletni chłopak, prawdopodobnie w wieku Tima, albo niewiele od niego starszy, wskazał kajutę, która została im przydzielona. Pomieszczenie mieściło w sobie dwa wąskie drewniane łóżka, przymocowane do ścian po dwóch przeciwnych stronach i zabezpieczone od zewnątrz wysokimi deskami, przez co niektórym osobom, zwłaszcza tym o zbyt wybujałej wyobraźni mogłyby się kojarzyć z wystająca ze ściany trumną. Pod spodem znajdowało się miejsce na bagaże w postaci wielkich, wzmacnianych żelazem i wykończonych solidną, odporną na wodę skórą, kufrów. Na środku, znajdował się mały stół i dwa krzesła. Wszystko to, włącznie z kuframi, przytwierdzone było solidnie do drewnianej podłogi. Na wprost wejścia umieszczono niewielki otwór, przez który do wnętrza sączyły się promienie zachodzącego słońca. Nie nadawał się zdecydowanie do podziwiania morskich widoków. Umieszczono go tak wysoko, że nawet Wulf by przez niego wyjrzeć, musiał wspiąć się na palce.
Pomieszczenie załogi, gdzie miała spać reszta spadkobierców nie łapiąca się na ciasną kajutę, było prostokątne i w przeciwieństwie do kajut pasażerskich i kajuty kapitana, które znajdowały się na dziobie, mieściło się na rufie. Okazało się, że marynarze sypiają na kawałkach płótnach, rozpiętych w powietrzu i przywiązanych sznurami do belek stropowych. Może taki sposób sypiania był na statku dużo wygodniejszy, od sypiania na podłodze, problem polegał jednak na tym, że nawet najwyższy marynarz był dużo niższy od Roberta, a ich wiszące łóżka do takiego wzrostu dostosowano.

Gdy kapitan wykrzyczał rozkaz odcumowania wszyscy wyszli na pokład, by po raz ostatni popatrzeć na cormyrski ląd. Nie wiedzieli kiedy tu wrócą lub czy kiedykolwiek to nastąpi? Może nowy dom w innym kraju nie był takim złym pomysłem? Zwłaszcza jeśli ten dom okaże się prawdziwym zamkiem.
Mogli teraz zobaczyć pozostałych pasażerów statku. Młoda kobieta o kasztanowych lokach, ubrana w długą do ziemi prostą, brązową suknię bez rękawów, podtrzymywała za łokieć bladego starca.
Zaś niedaleko. Nonszalancko oparty o burtę stał ciemnowłosy mężczyzna w skórzanym ubraniu tropiciela lub łowcy. Oni także spoglądali w kierunku Marsember. Kobieta odwróciła się jednak, jakby czując na sobie obce spojrzenia, przez jej twarz przemknął delikatny uśmiech, a potem nieznacznie pochyliła głowę i coś powiedziała do towarzyszącego jej siwowłosego mężczyzny.


Załoga sprawnie wykonywała rozkazy. Trap został wciągnięty na pokład. Cumy zrolowane, a wioślarze w jednostajnym rytmie wyznaczanym przez okrzyki bosmana wprawili statek w powolny ruch ku wyjściu z portu. Ziemia powoli oddalała się od nich i wtedy Alto ponownie zobaczył mężczyznę w czarnym kapturze, którego wypatrzył wczoraj przed domem prawniczym. Stał obok wyglądającego na kapitana mężczyzny, na pokładzie dwumasztowej karaweli, która wpłynęła wczoraj do portu. Właśnie podawał mu solidną sakiewkę i tłumaczył coś wskazując na oddalająca się kogę. Ostatni gest sprawił, ze łotrzyk przełknął ślinę, a na plecach poczuł stróżki potu.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 12-03-2010 o 21:36.
Eleanor jest offline  
Stary 14-03-2010, 12:12   #19
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Alto spojrzał na wylatującego przez okno karczmy jegomościa i skrzywił wargi w lekkim uśmieszku. Słuchał wcielenia świętej niewinności, która próbowała wiązaną mową przekonywać kapłana, że to nie tak jak myśli, a jednocześnie strzelała łzawymi oczkami w jego kierunku. Przyglądnął się elfowi, którego zdaje się Marie uratowała od mordobicia. Ze zdziwieniem spostrzegł, że ani Robert ani szpiczastouchy nie mają żadnych śladów po bijatyce. Rozcięta warga bardki od razu rzucała się za to w oczy. Hmm… nieładnie panowie. Na wszelki wypadek stanął za obcym elfem, gdy Bran wszedł do gospody i ustawiał się z karczmarzem. Już miał się wtrącić, ale rycerz zdecydował się na uszczuplenie swojej kasy. Alto był pod wrażeniem, gotowizny chyba herbowemu panu nie brakowało, miał gest. Tyle forsy lekką ręką, zamiast powiedzieć typkowi żeby się chędożył.

***

Gdy czarodziejka podeszła i poprosiła o pomoc w sprzedaży konia, Alto zgodził się od razu. I tak droga mu wypadała na targ i do portu, trzeba było się rozpytać co też ludzie kupują w tym całym Implitur. Szkoda byłoby taki szmat świata przepłynąć i nawet trochę na tym nie zarobić.
Alto przyjrzał się więc koniowi, który przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Rozczłapane kopyta, poszerszeniona sierść, ciężki chód. Pokręcił głową, gdyż marnie widział cały ten handel. Więcej chyba rząd był warty, porządnie zapuszczone oliwą wodze, błyszczący nowością munsztuk, dobre siodło. Psiakrew może by sprzedać osobno, skoro jak mówił kapłan nikt nie chciał tego kupić razem. Może jako pociągowego by się dało… Złapał wreszcie za uzdę i poprowadził na targ. Długo chodził, przyglądając się kupcom na sporym padoku. Wypytał upapranego błockiem jak siedem nieszczęść smyka przy bramie, który z nich jest miejscowy i ma niewiele koni. Gdy chłopak wskazał mu wysokiego i chudego człowieka o imieniu Ludovic, rzucił mu miedzianą monetę i ruszył w jego kierunku. Siodło niósł przerzucone przez ramię, starając się nie sugerować nawet, że człapiące za nim zwierzę mogło być używane do jazdy wierzchem.
- Witaj panie, widzę że macie tu świetny tabunek - spojrzał na wydzieloną zagrodę w kilkoma wałachami, które przywiódł kupiec na handel - Może chcielibyście go wzbogacić o to wspaniałe zwierzę? - Alto uśmiechnął się kwaśno wskazując na "rumaka"
- Wiem, zdrożony on, ale czas przecież czyni cuda. Dekadzień na dobrym obroku i będzie z wiatrem się ścigał.
Kupiec popatrzył na konia potem na mężczyznę, znowu na konia, a potem powiedział kiwając z wyrozumiałością głową:
- Chyba dawno nie oglądałeś się za siebie, bo po drodze ktoś ci rumaka zamienił na szkapinę.
- Oj pożartować nie można, mości kupcze? Przecież wiem że on z wiatrem może się ścigać jakby z urwiska spadł. Nie próbowałbym wam wciskać takiej durnoty na poważnie, bo przecież widać żeście profesjonalista pełną gębą i swój fach znacie. Ale mam propozycję, oglądnijcie go bliżej, przecież czasu wam nie ubędzie.
Kupiec podszedł i zaczął z uwagą obserwować konia. Zajrzał mu w uzębienie, pod ogon i obejrzał kopyta.
- Dziwne... ogólnie wygląda jakby zaraz miał się położyć i zdechnąć, a w detalach niczego mu nie brakuje - powiedział do siebie zaskoczony.
- No widzicie? A patrzcie tutaj! Siodło przedniej, ba mistrzowskiej roboty, uprząż jak malowana.
Podał siodło kupcowi wciskając mu niemalże je w ręce.
- No powiedzcie sami, pierwszorzędna robota.
- No tak, jako żywo. Ale ten koń... niby zdrowy, ale kto kupi konia co tak wygląda? Nie mogę dać więcej niż dukata.
- Co tam koń, patrzcie na siodło, przecież ono pasuje do waszego deresza jakby rymarz na miarę je szył. Nie za szerokie, nie będzie odparzać. Jak go będziecie takim siodłem sprzedawać od razu ze dwa dukaty kupujący dorzuci. No sami powiedzcie!
- No za siodło i resztę uprzęży mogę bez problemu zapłacić dukata, nie więcej –
powiedział kupiec przymierzając siodło do swojego konika.
- A widzicie, leży jak ulał. - Alto popatrzył na kupca, chyba już dość go skołował. Człowiek popatrywał na konia, na siodło, ale ceny nie popuszczał.
- Koń wygląda marnie, to żeście od razu pomiarkowali, bo przecież fachowiec z was, wszyscy koniarze w okolicy mówią, że nie ma lepszego nad Ludovica - po raz kolejny powtórzył pochlebstwo grubymi nićmi szyte. Ludzie jednak różni byli, spróbować nie zaszkodzi.
- Ale zważcie, to że przecież bez trudu go odsprzedacie nie pod siodło, a gospodarzowi jakiemu okolicznemu. Do ciągnięcia pługa po niwie nie potrzeba królewskiego wyglądu. Konik wygląda jakby miał paść, ale przecież on u mnie tyle lat już służy. Odpaść go tylko potrzeba, co mi nijak teraz robić, bo czas mnie goni. Wyjeżdżam z miasta w interesach, a wy w stajnie go przyjmiecie i za miesiąc, ledwie trzy razy tyle weźmiecie niż te sześć dukatów coście mi za niego dali. A ja po uczciwej cenie, za dwa dukaty wam siodło do niego dam, byście stratni na obroku nie byli.
- Ile lat służy? - Zapytał kupiec, który nagle stał się czujny.
- Czterolatek, od źrebięcia przeze mnie chowany. Z mocnej rasy, do roboty zdatny. Żal mi się z nim rozstawać, ale jak rzekłem, mus.
- Pociągowy mówicie... no to trzy dać mogę, ale na więcej nie liczcie - Kupiec wyglądał jakby sam nie wierzył że zgodził się na taki interes.
- No to przecież rozbój w biały dzień! - Alto uśmiechnął się pod kapturem lekko, używając ulubionego powiedzonka ojca - Przecież to inwestycja panie, a nie zakup konia. Pewnie że teraz to on i może tyle warty. Ale pomyślcie o zysku jaki za miesiączek przyniesie... Dobra widzę, że gadką nie zwojuję nic więcej. – Podniósł ręce do góry w geście poddania się. - Cztery za konia, półtora za siodło, no za półdarmo daję.
- Pięć za wszystko - powiedział twardo kupiec
- Stoi - Alto dyskretnie odetchnął z ulgą, potem napluł w dłoń i przybił umowę.

Pieniądze przekazał Megarze, po czym Wulfowi i reszcie powiedział że musi swoje klamoty z tawerny odebrać, ale na poczęstunek się stawi pewnie dzwon po zmroku. Ruszył w kierunku portu, ale po drodze wszedł jeszcze do speluny z krzywym szyldem na którym chyba widniała jakaś ryba. Albo wiadro, ciężko było poznać. Nie miał wiele czasu na podchody, więc po prostu wcisnął karczmarzowi talara do garści. Po chwili rozmówił się z kolejnym typkiem spod ciemnej gwiazdy i biedniejszy o dwa dukaty wyszedł z brudnego i cuchnącego wszystkim tylko nie przyprawami przybytku. Za pazuchą za to tkwiło zawiniątko ze świeżymi liśćmi zwitki i drugie z kruszonym jej suszem. Zapasy się kurczyły, a żyć trzeba. W okolicach tego zameczku, które to Alto sobie wyobrażał jako epicentrum zadupia, pewnie nikt nie słyszał nawet o porządnej zwidce. Po drodze do swojej tawerny wypytał dokładnie szyprów i kupców portowych na czym można by w Implitur zarobić. Po zwiadzie, zebrał swoje bagaże, które zostawił w wynajętym parę dni temu pokoju. Pustawy plecak spakowany porządnie i zostawiony pod łóżkiem spoczął wreszcie na ramionach mężczyzny. Nie spóźnił się nawet wiele na kapłańskie piwo. Podziękował za napitek, swoją drogą bardzo zacny. Krasnoludy wiedziały jak się psiakrew ciemne piwo warzy. Lekko słodkawy, ciężki smak mile spływał do gardła. Alto sam niewiele mówił, za to słuchał pilnie. Towarzysze na razie stanowili zagadkę, ale on lubił zagadki. Postawił kolejkę towarzystwu, wybierając tym razem ulubione jasne, pszeniczne, a miód lub wino dla kobiet. Nie siedział długo, pożegnał się krótko przed północkiem i poszedł na górę, do zamówionego wcześniej pokoju. Zamknął drzwi i okiennicę i zaległ wreszcie na wyrku. Rzucał się niespokojnie, nie mogąc zasnąć. Rozmyślał ciągle o spadku, nowych kompanach, podróży. Coś się szykowało, wiedział o tym. Kto był przeciwko niemu? Kim był ten skurwiel w czarnym płaszczu i kapturze?

***

- Jeszcze jeden ruch i zapoznasz się z nim znacznie głębiej.
Przygwożdżony do ziemi zakapturzony jegomość odezwał się rozbawionym nieco głosem. Zadziwiająco znajomym i dziewczęcym.
- Daj już sobie na wstrzymanie,
Jeszcze mi się krzywda stanie.


Alto sięgnął do amuletu zawieszonego na piersi i założył szkiełko jak gnomi monokl na oko. Powietrze zadrgało lekko, a ciemność nocy rozjaśniła się na tyle, że dostrzegł wreszcie twarz intruza. Intruzki poprawił się w myślach szybko i zagotował od razu:
- Co ty psiakrew wyprawiasz kobieto! - wrzasnął, wciągając ją do pokoju i rozglądając się nerwowo po korytarzu. Zaraz jednak uspokoił się na tyle żeby zacząć myśleć. Zamknął drzwi, ale broni nie chował. Z przyzwyczajenia.
- Dobrze, że się otwierają do środka - powiedział już spokojniej, i dużo ciszej wskazując na drzwi. Nie zależało mu specjalnie na obudzeniu połowy gospody. - Inaczej otwierałbym butem, nie barkiem i impet byłby większy.
Uśmiechnął się lekko, przypatrując się dziewczynie.
- Niech zgadnę, szukałaś łaźni po nocy i przez przypadek trafiłaś tutaj?

- Chcesz powiedzieć, żem przypadkiem do pokoi twych trafiła?
To nie łaźnia? Głupia dziewka. Jak tyś się tak pomyliła?


Mysz zgrabnie poderwała ciało do pionu i uśmiechnęła się szeroko. A później bezceremonialnie rzuciła się na łóżko Alto i zaplótłszy ramiona pod głowa zaczęła gapić się w sufit.

- Humor całkiem mi zepsułeś. Było jasne, że dam ciała
Lecz umoczyć tak z kretesem? Nawet jam nie przypuszczała
Że tak jestem beznadziejna. Dno zupełne, amatorka!
Rozpoznałeś mnie w ciemnościach? Tako działa moc wisiorka?
Daj obejrzeć. Alem wściekła. Się ze wstydu zaraz spalę.
Włamywacza i zabójcy to nie będzie ze mnie wcale...


Alto zbaraniał. Na chwilkę, ale chyba wystarczyło aby się zorientowała. Mruknął coś niezrozumiale i schował krótki miecz i lewak do pochew. Zastanowił się chwilę, coś świtało mu w głowie, pomimo roztrzęsionych rąk. Bardka w żaden sposób nie pasowała do stylu Cienistych. No przecież ktoś wysłany za nim, nie wywoływałby burdy w karczmie, a potem nie włamywałby się na rympał pierwszej nocy do jego pokoju. Nerwy powoli puszczały, a Alto zdał sobie wreszcie sprawę, ze piękna kobieta wlazła mu w nocy do łóżka.
- Znaczy, eee tak tego, magiczny... - Ściągnął srebrny łańcuszek z szyi na którym był zawieszony amulet i podał dziewczynie, pogrążony w swoich myślach.
- Chcesz poćwiczyć? - zerknął na łóżko - O tej porze? Przecież ktoś usłyszeć może. Zrymował bezwiednie i zaśmiał się krótko. To chyba było zaraźliwe.
- Pewnie jak zwykle, nie lubią tu ludzi z naszym fachem. Nie to co w moim mieście - dziwna nutka nostalgii i czegoś jeszcze pojawiła się w głosie Alto. Popatrzył bystro na bardkę i spytał - Byłaś kiedyś w Athkatli?
Dziewczyna usiadła na łóżku, przyłożyła szkiełko do oka i zaczęła rozglądać się wokoło strojąc, oczywiście, głupie miny. W końcu zatrzymała wzrok na Alto i zbliżyła się do jego twarzy na odległość paznokcia, przyglądając się bezczelnie jego nadal świeżej bliźnie.

- Pierwsze słyszę. To daleko? Skąd w ogóle masz tą bliznę?
Ktoś się starał ciebie zabić? Ja bym wlała ci truciznę...

Monokl wypadł wprost na dłoń Myszy, która wręczyła go z powrotem właścicielowi. Wcale się jednak nie oddaliła i jej mały, lekko zadarty, nos prawie się stykał z policzkiem łotra.
- Lecz odbiegłam od tematu... Ja tu przyszłam w interesie
I ciekawam wielce jak pan mi do tego się odniesie.
Starczy spojrzeć jak się ruszasz, łypiesz okiem rozbieganym.
Tu nie trzeba być geniuszem by wnioskować, żeś szemranym
mocno typem. Wpadł mi zamysł, mamy razem podróżować
W morzu pewnie będą nudy. Nie ma czasu co marnować.
Czy łotrowskie me zdolności pomógłbyś mi podszlifować?
Gdzie uderzyć ostrzem w plecy, jak się zakraść, gdzie się schować...
Plan mam taki: na początek będę w nocy cię podchodzić
Lub sakiewkę podprowadzę... Musisz ty się na to zgodzić!
Potrenuję ciche kroki. Trochę lekcji, ciut zabawy.
Obopólne to korzyści, bo ty też nie wyjdziesz z wprawy.


Zbliżenie bardki, było dość niespodziewane. Szczególnie, że bez amuletu Alto widział tylko zarysy, kontury i cienie. Wziął szkiełko i zawiesił sobie na szyi. Na pierwszą kwestię nie odpowiedział, pocierając tylko lekko ręką policzek ze szramą, co dziewczyna obserwowała z odległości paru cali. Podszedł wreszcie do stolika i zapalił oliwny kaganek.
A więc ćwiczenia i przemyślany plan - krzywy uśmieszek znów zagościł na twarzy Alta.
- No więc mamy układ. - powiedział odprężając się wreszcie - Odrobina praktyki nikomu nie zaszkodzi. Jak już znudzi nam się taka zabawa, przerzucimy się na resztę spadkobierców - powiedział wciąż złośliwie uśmiechnięty.
Mysz uśmiechnęła się po raz kolejny. Ruszyła w jego stronę delikatnie kołysząc biodrami, zrzuciła kaptur i potok ciemnych włosów posypał się na jej plecy. Przeczesała je niespiesznie palcami.
- Rada jestem, że przystałeś. Ja z kolei chcę zaręczyć
że za dobre twoje rady będę chętna się odwdzięczyć...

Położyła dłoń na piersi łotra, wspięła się na czubki placów i delikatnie pocałowała go w usta.
Znów się dał zaskoczyć, tej małej żmijce. Chyba wchodziło jej to w nawyk. Szybko jednak oddał pocałunek, pochylając nieco głowę i przymykając na chwilę oczy. Lewą rękę położył dziewczynie na talii i delikatnie zsunął cal niżej. Prawą oczywiście sięgał do jej sakiewki, starając się rozplątać troki, którymi była przywiązana do paska. Zabawa w podchody zaczynała się od razu i to od razu na ostro.
Dziewczyna wyglądała jakby się w tym pocałunku całkiem zatraciła. Jej oddech był przyspieszony a usta ciepłe i niezwykle chętne. Przynajmniej do czasu aż chętne być przestały. Mysz uśmiechnęła się rubasznie i wydała z siebie triumfalny pisk. Ostrze sztyletu należącego do Alto, a który mu właśnie zgrabnie podprowadziła, skierowane było prosto w trzewia chłopaka.
- Nie mówiła ci matula, że nie ufa się bajarzom?
Choć mam małą satysfakcję. Wyszłam z tego, w miarę, z twarzą.

Oddała mu sztylet nie przestając się, z wyższością, uśmiechać. Ale wtedy zaczęła macać się zdezorientowana po pasie i mina jej dramatycznie zrzedła.
- O cholewka... Ma sakiewka...
Całowała z pasją i wprawnie, profesjonalizm Alta wystawiany na próbę cierpiał katusze. W końcu poczuł jak węzeł puszcza i sakiewka ląduje mu w ręce. W tej samej chwili zimna stał dotknęła jego brzucha, a Marie zapiszczała tryumfalnie. Alto spojrzał w dół i zobaczył własny sztylet wyłuskany z zza pasa. Nic psiakrew nie poczuł, miała talent, znaczy i w złodziejce i w całowaniu. Gdy zaczęła się macać po pasie w poszukiwaniu sakiewki, Alto podniósł kieskę brzęknął jej zawartością i uśmiechnął się krzywo, swoim zwyczajem:
- Bardzo mi się podobają takie ćwiczenia, musimy częściej dbać aby rutyna i nuda nas na statku nie zjadła.

Wyszarpnęła sakiewkę z jego dłoni a oczy jej się przy tym gniewnie zaświeciły.
- Ja się angażuję, namiętnie całuję, a on przy sakwie gmera... Innego fortela ja jutro spróbuję. Prędzej ząb wypluję niż, po raz kolejny, ciebie pocałuję!
Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała do drzwi. Gdy chwyciła za klamkę odwróciła się jednak i podejrzanie uśmiechnęła.
- Anuluję tą umowę bo zmieniłam jednak zdanie
Chyba nad to łotrowanie wolę jednak ja bajanie...

Trzasnęła drzwiami. Nie szkodzi, że noc głęboka i goście się mogą pobudzić...
Do swojego pokoju pędziła w podskokach. Obmyślała jak tego spryciarza cichcem podejść najbliższej nocy. Pewnie i tak nie kupił tej gadki o rezygnacji, ale warto było zasiać ziarno. Jak jej się nie będzie spodziewał, to może uśpi lekko czujność?
~ Niedoczekanie twoje - Mysz pomyślała rozbawiona mknąc ciemnym korytarzem. ~ Tacy jak on zawsze się czegoś spodziewają. Ale głowa do góry, w końcu ci się uda wydusić grymas zaskoczenia na jego zaspanej buźce.

***

Wstał razem ze słonkiem. Zjadł na dole szybkie i lekkie śniadanie – dziś przecież zaczynała się udręka. Nienawidził morza, przypomniał sobie że musi kupić trochę sucharów i podpłomyków. Kołysany żołądek Alta tylko takie pokarmy tolerował, i to czasami nie na długo. Szlag. Wyszedł z gospody i ruszył znów na targ. Łaził, oglądał, pytał o ceny. Klarowało mu się powoli co zabrać na geszeft. Wyglądał ogona, ale w tłumie ludzi ciężko było się zorientować czy ktoś za nim chodzi. Z drugiej strony łatwo było taki ogon zgubić. Kluczył więc, znikał, cały czas dając baczenie aby jakiś przypadkowy tubylec nie wzbogacił się jego kosztem.
Wreszcie znalazł wielki skład kupiecki, od którego na milę chyba czuć było suszoną paprykę, kmin, szafran i inne cholerstwo. Wszedł do środka i kupił sporą prasowaną paczkę najlepszej herbaty. Nie stargował wiele, ale cena w porównaniu z detalistami na targu i tak była dobra. Za resztę gotowizny, którą wydzielił na inwestycje w towar, kupił u kurduplastego gnoma wisiorki i figurki z kości słoniowej. Ten przynajmniej nie wciskał kitów, że są antyczne, a dał uczciwie sprawdzić że to rzeczywiście kość słoniowa a nie podróba dla turystów. Policzył trochę taniej, bo i sporo tego Alto kupił. Całość towaru zajmowała pół jego plecaka, paczka herbaty troczona do niego na dole obijała mu się o uda kiedy szedł wreszcie do portu. Zeszło trochę, jak zwykle przy takiej robocie i słonko stało już wysoko. Kupił jeszcze po drodze nieszczęsne suchary i wszedł jako ostatni po trapie na kogę. Poszedł od razu za chłopakiem do dziobowego kasztelu i wydzielonej im kajuty, zostawiając plecak w jednym z wielkich kufrów. Bagaż nie zajął więcej niż połowę miejsca, także inni też mogli dołożyć coś swojego. Rzucił potem okiem na hamaki w pomieszczeniu załogi i wybrał jeden na środku, po czym wrócił na dek. Kabestan zazgrzytał przeraźliwie, gdy czterech osiłków zaczęło pchać handszpaki i łazić w kółko. Kotwa podniosła się z dna i zaczęli się powoli toczyć pchani wiosłami. Alto oparł się o niską burtę na śródokręciu i patrzył na port. Kątem oka taksował pasażerów, którzy zaokrętowali się razem z nimi na pokład. Kobieta, nawet ładna, ze starcem i jakiś łazik. Uspokoił się trochę, kiedy podpytany kapitan powiedział, że facet wyglądający na tropiciela okrętował się i płacił za podróż dzień przed nimi. Nie miał więc pojęcia, że wybiorą akurat ten statek, bo przecież sami się zdecydowali dopiero wczoraj. Z kobietą było jeszcze lepiej, bo ona i starzec płacili dekadzień temu.

Tam! Alto wyprężył się jak struna, serce mu stanęło. Skurwiel w czarnym kapturze! Gdy wyciągnął trzos i wskazał na kogę, było jasne że nie udało się go zgubić mieście. Przynajmniej tyle dobrego, że musiał go namierzyć w ostatniej chwili i teraz spiesząc się, musiał się odkryć. Alto przeszedł szybko na rufę i skrył się za blankami kasztelu. Wytarł nagle spotniałe dłonie o spodnie i patrzył. Na tej łajbie nie prześcigną dwumasztowca, zresztą i tak Czarny Kaptur wiedział dokąd płyną. Altowi zaczynał świtać w głowie jakiś plan działania. Kto wie może przy okazji uda się przetestować się Brana od razu. Uspokoił się nieco. Na razie tylko przeklęte kołysanie, przecież ogon nie rzuci się sam do abordażu. A w Lyrabar się pomyśli jak skurwielowi kark skręcić.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 14-03-2010 o 13:21. Powód: poprawki w dialogu z Liliel
Harard jest offline  
Stary 14-03-2010, 13:44   #20
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
No dobrze, może odrobinę przesadziła, tam w gospodzie.
Głupio tak było zwalać winę na pięciolatkę ale Mysz wychodziła z założenia, że dziecku się przecież wszystko upiecze. Jej z kolei mógł, taki Wulf na ten przykład, tyłek sprać. A Robert wziął sobie jej głupie gadanie do serca i na poważnie na nią nawrzeszczał. Musi pamiętać żeby sprostować w swoim notatniku wpis o panu Valstromie. „Jednak nie jest cichy. Potrafi się wściec i pokazać pazur. Więcej nie podpadać!”

Na kolejne uprzejmości Brana chyba się nawet zarumieniła. Początkowo nie była pewna, czy on w ogóle o niej rozprawiał. Szlachetność serca? Bystrość umysłu? Na wszelki wypadek się rozejrzała czy aby jakaś dama, bardziej od Myszy godna uwielbienia, nie czai się za jej plecami. Ale z tyłu było pusto.
Zatrzepotała więc frywolnie rzęskami i tak ją duma rozpychać poczęła, że niemal urosła kilka cali. Bran jej się szczerze podobał. Był elokwentny i taki kulturalny. A do tego wielki jak dąb i na pewno umiał mieczem robić. Mysz by się za nic nie zakochała w mężu co się nie zna na bitce. W końcu ów wybranek serca musiałby często i gęsto Mysz z kłopotów wybawiać a machanie mieczem mogło się okazać przy tym pomocne.

Bran w międzyczasie ofiarował jej skrawek jedwabnej materii. Z wdziękiem przyłożyła go do skaleczonej wargi, chociaż ta już w zasadzie przestała krwawić.
- Dziękuję za komplementy. Nie zasłużone są wcale
Prawdą jest, że z mojej winy wdepnęliśmy w tą kabałę.

Zawstydzona spuściła oczy. A za moment znów syknęła łapiąc się za szczękę.
- Czy nie będę miała blizny? Nie znam się w medycznej sztuce...
A chusteczkę wpierw wypiorę i dopiero czystą zwrócę.


Zwracać nie zamierzała. Nigdy w życiu nie miała takiej ładnej chusteczki.

* * *

Wieczór w drugiej z kolei gospodzie upłynął spokojnie, żeby nie rzec nudno. Mysz wywróciła tylko oczami gdy Wulf składał szynkarzowi zamówienie. Żeby jej miód rozwadniać jak jakiemuś pacholęciu? Uśmiechnęła się kpiarsko do kapłana i pokręciła główką.


- Po miodzie jeszcze zamknie mi się powieka
Lepiej mi, tatusiu, zakup kubek mleka.


Oczywiście to co miało być drwiną Wulf potraktował niezwykle dosłownie. Chociaż może tylko chciał jej na złość zrobić? Za trzy pacierze na stoliku przed Myszy nosem wylądował kufel ciepłego mleczka z pływającym na wierzchu tłustym kożuchem. Bardka aż spąsowiała ze wstydu ale słowa więcej nie rzekła. Napitek wychyliła do samego dna. W końcu kiszki grały jej od rana marsza.

Miejsce przy stole wybrała tuż obok Brana. Jeśli ktoś mógł ją obronić przed tym wyrośniętym czepialskim kapłanem to tylko on przecież. Z jednym musiała dobrze żyć, skoro jej z drugim nie wychodziło.
Jeszcze raz zerknęła spode łba na Wulfa. Gdzie on się w ogóle uchował? W dzikich górach gdzie dzieci karmią surowym mięsem?

- Sądzę, że to dobra pora aby każdy coś zagaił
I o sobie opowiedział. A niczego nie zataił!

Bardka uśmiechnęła się radośnie i wskoczyła na krzesło. Postanowiła pójść na pierwszy ogień i pokrótce się przedstawić.

- Marie Lature, lat dwadzieścia, jako widać płeć niewieścia. Czym się trudnię? Niczym prawie. Na wędrówce i zabawie spędzam życie. Przyznam skrycie, że choć gram i ładnie śpiewam, to ja bardzo ubolewam, że nie umiem nic w zasadzie. I polegam na ogładzie, jeno swojej. A żem jest małego wzrostu, mówią na mnie „Mysz”, po prostu.

Pokłoniła się zamaszyście i usiadła na miejsce. Zachęcała by i każdy z osobna się przedstawił. Najpierw naciskała Megarę bo była niezwykle ciekawa czy to istotnie jest wiedźma. Dała też na głos upust swoim obawom.

- Jeśli rzucasz ty uroki to ja zbieram dupę w troki. Będzie pierwsza lepsza zwada i Mysz skończy jako żaba...

* * *

Tego wieczora czekało ją jeszcze jedno zaskoczenie. Posłaniec wręczył jej list o następującej treści:
"Za uchronienie mej osoby przed uszczerbkiem na ciele i za pocałunek, którego nigdy nie zapomnę."
Sundanael Tsalorane


Nie ma co, elf nie marnował czasu. I jak ją w ogóle wytropił? Śledził ich czy jak?
Długo urazy nie trzymała bo prezent przesyłał wyborny. Bajecznie zdobiony flakon wypełniony po brzegi elfickimi perfumami. Od razu się nimi skropiła. I mimowolnie westchnęła na wspomnienie pocałunku.

* * *
Położyła się wcześnie.

Noc przyniosła ze sobą ciekawe wydarzenia i ciekawe bliższe zapoznanie. Z naciskiem na „bliższe”... Dwa pocałunki jednego dnia. Strach się bać co przyniesie jutro.

* * *

Mysz wstała razem z kurami bo i dzień się zapowiadał pracowity. Najpierw udała się do łaźni. Co jak co, ale na statku takich luksusów się pewnie nie uraczy. Później ugadała się z karczmarzem i zamówiła u niego posłańca. Długo smażyła maczkiem wiadomość dla Fergusa. Opisała mu dokładnie ostatnie dni, przeszła w lamentujący ton kajając się, że nie załatwiła sprawy i zrobiła z siebie durnia sądząc, że sama sobie z nią poradzi. Na koniec uspokoiła, że sprawa jednak załatwiona jest, choć niestety ona, Mysz, zasługi w tym nie ma żadnej. No i podała namiary na zamek Elandone nalegając by ją tam odwiedził. Zakończyła łzawym:
„Siedzę w karczmie na uboczu i łza ciśnie się do oczu gdy ci piszę tą notatkę. Bardziej cię niż własną matkę przecież kocham. Przyjedź, proszę. A odmowy ja nie zniosę!”
No i faktycznie się jak głupia poryczała. Zalakowany glejt i pięć srebrników wręczyła posłańcowi z zapuchniętymi oczami.

Nie miała jednak czasu żeby za długo się użalać nad swoim położeniem. W dalszej kolejności pognała na targ, zakupiła dwa solidne bukłaki z wodą, całą masę ziół i przypraw oraz... sukienkę. Tą ostatnią z rozpędu, bo okrutnie wpadła jej w oko. Mignęła jej po drodze na sklepowej wystawie a później już umarł w butach. O niczym innym nie mogła myśleć! Po godzinie wróciła się w tamto miejsce i wydała na nią fortunę.

Sporo zakupiła też jedzenia bo i chciała w kuchni pokładowej sobie zaszaleć. Gotowanie lubiła równie mocno co bajanie czy łotrzenie (nie mylić łachudrzeniem!). Nie była pewna jakie mięso zakupić żeby się zbyt szybko nie popsuło. Suszone miało co prawda długi termin przydatności do spożycia ale łechtało podniebienie nie lepiej niż krasnoludzka onuca. W końcu zakupiła świniaka. Całego.
Oczywiście nie wchodziło w grę zarzucenie go na plecy więc poprosiła o żywego. Rzeźnik wzruszył ramionami i wręczył Myszy powróz do którego wielgachną sztukę podczepił. No i dreptała sobie Mysz przez pół miasta zawalona tobołami, z naręczem świeżych kwiatów i ze świnią pląsającą pod nogami.


* * *

Dziwnym spojrzeniem ją ludzie obrzucili kiedy właziła na pokład z maciorą na powrozie. Marianne, bo tak już dążyła Mysz świniaka ochrzcić, stąpała dumnie po rampie i pochrząkiwała elegancko. A Mysz z miejsca się zaczęła tłumaczyć przed Wulfem, no i kapitanem, bo ten też podejrzliwym spojrzeniem ją obdarzył.
- Pozwól, że się wytłumaczę, zanim wpadniesz w irytację
To nie pupil. W planach mam ja zrobić Mariann na kolację.


Obdarowała też każdego z nowych towarzyszy ślicznym kwiatem. Panom usilnie wciskała po jednym do kieszeni kurtek albo chciała wplątać w zbroję. Najśliczniejszego wetknęła Megarze za ucho.

Statek oglądała rozentuzjazmowana jak dzieciak. Ciasna kajuta nie spodobała jej się jednak wcale. Za to wspólna sala, wypełniona zabawnymi hamakami, bardzo.
Już gdy kapitan ich oprowadzał Mysz wskoczyła gibko na jedno z tych chybotliwych podwieszonych łóżeczek i zaczęła piszczeć radośnie.
- Ale frymuśne. Tu będę spała!
Jak w kolebeczce tak się bujała!


Jej błogi nastrój przerwał, jak zwykle, baryton Wulfa.
- Ty i Megara śpicie w kajucie. Na siłę, jeśli trzeba będzie. Weź sobie jeden z tych hamaków do środka, jeśli tak bardzo cię to podnieca, dziewczyno.
Mysz podniosła głowę aby sprawdzić czy jej się tyczy ta reprymenda. Czy Wulf to się ma zamiar wszystkiego czepiać? Trochę się w niej zagotowało więc i nakrzyczała:
- Już drugi raz mi to robisz! Na wiedźmę wołasz imieniem
A na mnie głupie „dziewczyno”. Wykazałbyś się sumieniem
I wołał mi „Mysz”, po prostu. Może to mało wyniośle
Lecz będę chociaż wiedziała, że do mnie gadasz, ty ośle!


Zeskoczyła z hamaka, pokazała Wulfowi język i odmaszerowała do kajuty. Czyli dużo krzyku a koniec końców znów zrobiła to co jej kapłan nakazał. Prawie czuła obrzydzenie dla swojej uległości. Za plecami dobiegł ją znów ten karcący baryton.
-Dzieci muszą zasłużyć na to, by zwracać się do nich imieniem. Te tylko rozrabiające mają z tym problem całkiem długo.
Wulf nie mówił do nikogo konkretnego wzruszając ramionami na oburzenie Myszy.


* * *

Czas na morzu upływał leniwie. Mysz od razu zagnieździła się w kuchni. Początkowo kucharz pokładowy przeganiał ją stamtąd wymachując opętańczo ścierą i była zmuszona w popłochu uciekać. Ale za jakiś czas znowu wracała. Wąchała, smakowała, tu coś dosypała, tam znów zamieszała.
Gustav nie wyglądał jak typowy kuchta. Chudy, żylasty o twarzy łasicy i małych świdrujących oczkach. Nieufnie się do Myszy początkowo odnosił ale w końcu pozwolił upichcić w pojedynkę gulaszową zupę. Mysz obgryzała paznokcie kiedy kucharz się zabierał za jej degustację. Posiorbał, pomlaskał i wziął sobie dolewkę. Później już była milej widziana w Gustava kulinarnym królestwie.

Jeśli Myszy nie było w kuchni to panoszyła się akurat po pokładzie. Oddała się dość namiętnie kolejnej swojej słabostce, mianowicie hazardowi. Zazwyczaj była w tej materii ostrożna ale tutaj jakoś jej hamulce wszelkie puściły. Dnia drugiego orżnęła w karty i kości połowę załogi aż ktoś poszedł do kapitana na skargę. Chyba za bardzo uszczupliła ich sakiewki bo się zdrowo obruszyli.
Tegoż dnia wieczorem w kuchni pojawił się Wulf, który całą kwotę kazał jej zwrócić. Nawet nie zapytał czy w ogóle oszukiwała. Kto niby powiedział, że nie można uczciwie wygrać dwadzieścia razy z rzędu?
No i zabronili jej więcej grać na pieniądze. Niedługo zanudzi się tutaj na śmierć.

* * *

Trzeciego dnia Mysz z kuchni nie wychodziła. Tegoż ranka kapitan kazał Marianne ubić bo dość miał maciory buszującej mu pod pokładem. Bardka ryczała jak żałobnica kiedy się krzątała szykując kolację. Aż kucharz pokładowy, który wcześniej tylko na nią fukał, zaczął ją pocieszać i klepać po plecach. Zaproponował też, że sam mięso przyrządzi ale Mysz się uparła, że nikt prócz niej świniaka nie tknie. Zamarynowała więc przyjaciółkę w zalewie z wina i ziół a później nadziała masełkiem i grzybami podług ciocinego przepisu. Do tego przyszykowała zapiekane kartofelki i cały kocioł kapusty z grochem. Z dania była co prawda zadowolona i wszyscy jej kulinarne zdolności chwalili ale sama nic nie mogła przełknąć. Łypała tylko zasmucona na upieczoną Marianne, która z jabłkiem wetkniętym w ryj wyglądała iście nostalgicznie. Nastrój się Myszy udzielił melancholijny i brzdękała cały wieczór na lutni snując smętne ballady.

* * *


Z Meggi mieszkało jej się wygodnie. Głównie z tego powodu, że Myszy w ich wspólnej kajucie praktycznie przez większość czasu nie było. Razu jednego, gdy się akurat kładły spać o tej samej porze Mysz ją nieśmiało zagadnęła.

- Meggi, prośbę bym ja miała, byś te rzeczy obejrzała. Może się w nich magia chować? Umiesz to zweryfikować?
Wręczyła czarodziejce srebrzysty jedwabny szal i cytrę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 14-03-2010 o 13:49.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172