Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2010, 16:41   #214
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sabrie wyminęła rozmnożonych Lilawanderów, plasując się w czołówce pochodu wraz z nieumarłymi. Przyjęte było, że to wojownicy przyjmują na siebie pierwszą salwę chroniąc kapłanów, magów i łuczników. Poza tym - mimo wyprawy na bagna - jej podstawowym zadaniem była ochrona Dru, a nie wiadomo było co gnomce strzeli do łba jak będą już na górze.

Idąc w górę po schodach Teu spoglądał na lampę w jego dłoniach. Była to prawdopodobnie jedyna ochrona grupy przed szaleństwem, jednocześnie się jej bał. Cienie były tak długo jego towarzyszami, światło tylko mu zawadzało. Teraz czuł jakby to on zawadzał światłu.

- Lilawanderze, prosiłbym ciebie, abyś ty niósł od tej pory światło - powiedział wchodząc powoli po schodach w górę - obawiam się, że.... moja magia może być z nim w konflikcie. - Zatrzymał się i podał czarodziejowi latarnię. Lilawander przyjął ją bez słowa po czym zawiesił na pasie, aby i jemu nie przeszkadzała rzucać czarów.
Sabrie zaś wyjęła z torby kupiony u Tausersis zwój i podała harfiarzowi.
- To "Lodowy wybuch", ponoć bardzo użyteczny czar. Tobie bardziej się przyda niż mnie. Jakoś wątpię, czy masz w zanadrzu iluzję ślimaków, co? - rzekła. - Jakby co... to nie krępujcie się z czarami. Może nie jestem magiem, ale mój płaszcz troszkę mnie ochroni... a poza tym może się zdarzyć, że nie będziecie mieć już drugiej szansy.
- Dzięki, może się przydać - Lilawander przyjął zwój zastanawiając się kto jeszcze mu coś powierzy...

- Możesz się tak odrobinę pospieszyć, a nie wlec noga za nogą? - powiedział Roger do Teu. - Podobno mamy mało czasu - dodał. Sięgnął po łuk i wybrał najlepsze strzały. Co prawda Keliana wspominała o mieczu, ale jak na razie Roger nie zamierzał pchać się w pobliże tamtego maga. Oznaczałoby to opuszczenie zbawczego kręgu światła i dobrowolne narażenie się na zabójcze działanie bagien.

Zadowolony z pomocy Lilawandera, zbliżając się do końca schodów, elfi mag dotknął swojego chowańca. Oczy Teu stały się na chwilę całkowicie czarne, bez białek, źrenic, czysta nieprzenikniona czerń. Cienie nie były tak chętne do pomocy jak zwykle, lecz powoli wspinały się na chowańca i maga, częściowo zasłaniając ich ciała, wirując i zmieniając ciągle pozycję. Ta drobna ochrona może okazać się niezwykle ważna.

Na górze widząc maga Lilawander od razu ruszył w jego stronę, nieco po skosie na lewo - starając się nie zajść nikomu drogi, wiedział że musi oświetlić maga aby reszta mogła zadawać mu ciosy. Spieszył się, aby nikt nie czekał na niego w najbliższych sekundach, wiedział, że rezygnuje w tym momencie z czarowania, ale nie łudził się, że zrobił by więcej odpalając magiczne pociski.

Nie można było czekać na cokolwiek. Ledwo Roger zobaczył maga stojącego przy leżącej dziewczynce strzelił do niego, a potem drugi raz. Na więcej nie było czasu... Trzeba było zmienić broń. Wojnę z magiem mogli toczyć magowie i kapłanka, natomiast Sabrie i Roger mieli przed sobą inne zadanie - osłonić 'drugą linię' przed atakami przyodzianego w zbroję stwora podobnego do wielkiego żywiołaka ognia.

- Rzuć w niego ślimakiem! - zawołał. Miał nadzieję, że sama ta nazwa wytrąci nieco przeciwnika z równowagi.

- Lepiej oświetl lampą - poradziła wojowniczka. Skoro światło hamowało moc bagien, to może zaszkodzi i obcemu magowi.

Magowie rozpoczęli przygotowania, Sabrie zaś szybko przekalkulowała siły. Niemożliwym było, by wszyscy utrzymali się i względnie bezpiecznie, i w zasięgu lampy; mag zaś mógł zadać im o wiele więcej szkód niż chwilowe wyjście z zasięgu zbawczego światła. Lilawander umknął w lewo, chcąc najwyraźniej dać im wolne pole, zamiast tego jednak zmusił resztę do dreptania za nim. Roger wyciągał już rapier, szykując się do zwarcia z ognistym golemem, brat wioskowego czarodzieja zaś... znowu czarował! I bez rady Keliany wojowniczka wiedziała, że im więcej zaklęć rzuci mag, tym gorzej dla nich.

- Mam nadzieję, że dobrze radzisz sobie z bronią - rzuciła do Morgana, po czym puściła się biegiem w stronę zmutowanego czaromiota, starając się nie wejść w zasięg łap żywiołaka. Jeśli jej się uda golem nie będzie stanowił problemu; jeśli zaś nie... przynajmniej jest szansa, że nie pojawi się ich więcej. A może uda się odciągnąć czarodzieja od dziecka na tyle daleko, by "ich" magowie nie krępowali się przy czarach obszarowych.

Teu nie był do końca zadowolony z natychmiastowego działania elfa. Nie miał czasu na rzucenie zaklęcia na Vraidema, zamiast tego musiał podążać za elfem, aby nie wyjść poza zasięg ochronnego światła. Mag przed nimi musiał posiadać coś innego co go chroniło... a może był już na tyle spaczony, że nie miało to znaczenia? Jego wygląd podpowiadał elfowi, że tak właśnie było. Podążając za Lilawanderem elfi mag cieni przywołał kolejne moce do ochrony, tym razem nie mógł ich jednak przenieść na Vraidema. Kontury elfiego maga, wraz z cieniami, które go chroniły, zaczęły się zamazywać, rozciągać, wydłużać, falować, ciężko było nadążać za rozmazanymi kształtami Teu. Kiedy w końcu elf niosący latarnię się zatrzymał, Teu ponownie dotknął swojego chowańca, spaczone cienie ruszyły w jego stronę, po drodze przybierając jednak postać dobrze znaną elfowi, cieni, których się nie bał, które w pewien sposób szanował.

Ciemność zdawała się skoncentrować na łapach Vraidema, był teraz gotów do walki, jego ochrona zapewniona, jego pazury zaostrzone.

- Vraidem zaatakuj maga, użyj łap, które wzmocniłem jak zwykle. Cienie będą cię chronić, ale ich moc ma swoje granice, więc uważaj. Postaram się skontrować jego najbliższe zaklęcie, ale nie mogę użyć zbyt wielu moich mocy w tym miejscu, tak samo jak ty zresztą, więc uważaj - mag cieni powiadomił telepatycznie chowańca o swoim planie. Przygotowując się do ewentualnej kontry.

Pociski Rogera były celne, pierwszy trafił w brzuch, drugi w ramię maga. A grymas bólu na jego obliczu świadczył, że poczuł ten ostrzał.

Po czym Roger postanowił przygotować się do odparcia ataku żywiołaka, a Dru wrzasnęła głośno do Lilawandera. - Teee...elfi sprinter, nie każdy tu ma nogi jak badyle. Niektórzy nie potrafią szybko galopować.
W jej dłoni pojawiła się błyskawicznie wyciągnięta z plecaka dziwna spluwa.


Gnomka wymierzyła i wystrzeliła z pistoletu... a wystrzałowi towarzyszył gwizd, huk oraz kłęby dymu i pary, wydobywające się z licznych otworów w broni. Niestety efektowność nie równa się efektywność. Kula z pistoletu odstrzeliła lewe ucho kamiennej elfki.

- Kurka flaczek... no tak, kalibracja zawiodła - mruknęła kapłanka do siebie wyraźnie niezadowolona z efektu.
 
Kerm jest offline