Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2010, 13:09   #88
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Era wsunęła się cicho do sali trzymając w dłoni lampę. W sztucznym świetle jej ciemne włosy rzucały cienie na bledszą niż zazwyczaj twarz.
Minęła kilka łóżek na których spały klony. Wszyscy niedawno wyszli z bacty jednak w stanie znacznie gorszym niż Tamir. Piętnastominutowa rotacja nie dawała specyfikowi wiele czasu na działanie. Spaku po środkach przeciwbólowych. To dobrze. Mieli trochę prywatności jeśli zachowają ciszę.
Przez chwilę stała w połwoie drogi do łóżka Zabraka patrząc na jego widoczną w półmroku sylwetkę.
Czuła niemal namacalny smutek. Z jednej strony nie powinna była go budzić, z drugiej wolała nie załatwiać tej sprawy poprzez list.
Dylemat zszedł na dalszy plan gdy postąpiła kilka kroków do przodu. Wokół Zabraka zebrała się mroczna, dusząca aura emocji, czuła je przez Moc. Pościel była zmięta zaś on sam nie wyglądał najlepiej.
Szybko przebyła pozostałą drogę i zasunąwszy kotarę przycupnęła na skraju łóżka.
Gorączka? Zastanawiała się dotykając delikatnie jego policzka by sprawdzić temperaturę.

Zabrak z trudem powstrzymał się, by nie krzyknąć, kiedy się obudził. Natomiast powietrze łapał tak łapczywie, jak osoba, która ledwo zdołała wypłynąć na powierzchnię. Czuł się, jakby tonął. I rzeczywiście tak było. Tonął w zaskoczeniu, szoku i strachu. Tępym wzrokiem patrzył przed siebie, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest całkowicie odkryty. Kołdra, którą wcześniej był przykryty, znajdowała się u nóg łóżka, a w połowie nawet na ziemi. Poduszka nie był w lepszym stanie, ledwo trzymając utrzymując się na łóżku. A on sam, zlany potem i z łapczywie łapiący oddech, próbował dojść do tego, co się przed chwilą stało. A raczej, co przed chwilą widział. To przecież nie było możliwe, by to co widział, stało się naprawdę, racja? Jak dotąd na Elom nie natknęli się na tak gęsty las. A Jared był Jedi, tak jak oni, więc jak mógłby... Nie mógłby. Nie on. Nie znał go długo i przeprowadził z nim tylko jedną rozmowę, ale z jego sposobu bycia można było wywnioskować, że Codd nie przejdzie tak łatwo na Ciemną Stronę. Nie on, który podchodził do wszystkiego tak lekko. A Era też nie dałaby się przecież tak łatwo podejść. To nie mogła być wizja przyszłości. To musiał być tylko koszmar. Tak, koszmar.-
Nieobecny wzrok padł na młodą Jedi. Tamir odwrócił głowę odruchowo, kiedy tylko poczuł dotyk na policzku. Był pewny, że widział przed sobą Erę, że czuł dotyk jej dłoni. Patrzył na nią, ale nie wiedział, czy ona była tu naprawdę, czy może wciąż mu się coś śni.-
- Era? - zapytał szeptem, niepewnie, jakby w obawie, że sen za chwilę zniknie.

Zaskoczyła ją gwałtowność przebudzenia Zabraka, jednak temperaturę miał normalną co pozwoliło jej odetchnąć z ulgą. A wiec co? Koszmar? Dziwisz się po tym co mu zrobili? Nie, nie dziwiła się. Za to była zaniepokojona.
- We własnej osobie, chyba że spodziewałeś się kogoś innego – spytała cichym żartobliwym tonem przenosząc dłoń z policzka na ramie Tamira.

Jedi odetchnął z ulgą i rozluźnił się. Więc już nie spał. Nie miał też przywidzeń. To dobrze. To znaczyło, że nie wariował i nie tracił zmysłów. Jeszcze.-
- Nie wiem... - wykrztusił z siebie kręcąc głową i zasłaniając dłońmi twarz.
Cofnął je jednak szybko, czując, że ma na twarzy coś mokrego. Pot? Czyżby ten sen aż tak na niego podziałał? I czy to był na pewno tylko sen? Już raz miał wizję. Co jeśli teraz także? No i jak odróżnić wizje od snów?

Miał nad głową jakąś paskudną czarną chmurę emocji. I zdaje się tym razem nie łatwo będzie się jej pozbyć.
- Cóż przykro mi ale w tej chwili musisz się zadowolić moim towarzystwem – mówiła cicho zbierając skopaną kołdrę i naciągając ją ponownie na nogi Tamira. Podniosła z ziemi koc i otuliła nim jego plecy Zabraka. Był przemoczony a noc chłodna. Dała mu chwile by uciszył trochę ledwie przebudzony umysł.
- Co się stało? – spytała w końcu poważniejszym już tonem.

Senność, o ile jakakolwiek pozostała po takim przebudzeni, dawno zniknęła. Wzrok też już powoli przestawał być nieobecny. Jednak myśli nie chciały przestać krążyć wokół tego, co nawiedziło Zabraka tej nocy. Bez względu na to, czy to była wizja, czy tylko koszmar, Tamirowi się to niepodobało. Nawet obecność Ery nie potrafiła odciągnąć myśli w inną stronę. A może to przez to, że widział ją tej nocy i to, co widził, dotyczyło jej?
- Miałem sen... chyba - powiedział niepewnie. - Znaczy, mam nadzieję, że to był tylko sen...

Pytać? Nie jest na to za wcześnie? A może dać mu ochłonąć bardziej. Z drugiej strony kto go spyta gdy już wyjadę? Era przez chwilę wahała się jak teraz postąpić. Jak z jednej strony być delikatną a z drugiej skutecznie odegnać ta marę która zawładnęła Tamirem.
- Kolejna wizja? – delikatnie dotknęła jego podbródka i przesunęła go tak by upewnić się, ze patrzy jej w oczy. - Chcesz o tym mówić?

Czy chciał o tym mówić? Kolejna rzecz, której nie był pewny. Jak mógł mówić o czymś, czego nawet nie potrafił sklasyfikować? Mistrz K'Kruhk miał rację, mówiąc, że wizje mogą być męczące. I Tamir dopiero teraz zaczął się zastanawiać, ile jeszcze takich wziji potrzebuje, by postradać zmysły.-
- Byłoby lepiej, gdyby to był tylko sen... - zaczął, chociaż jego głos wziąż był niepewny. Jakby ciągle się bał, że gdy głos nabierze pewności, Era zniknie. - Sam nie wiem jak odróżnić jedno od drugiego...

Nie odróżnisz póki się nie spełni. Brutalna odpowiedź której zamierzała mu oszczędzić. Co teraz powiedzieć? Coś co będzie dobre dla niego czy coś w co sama wierzyła.
- A jesteś pewien że to ma znaczenie? Jeśli to sen to nie należy się nim martwić. Jeśli wizja właściwe też. Jeśli tak ma być to będzie, jeśli nie ma być to nie będzie. Nie widzę sensu w walce z wolą Mocy.

- A co jeśli wolą Mocy jest to, bym jakoś spróbował wpłynąć na to, co widziałem? -
Jedno pytanie, a jak wiele zmieniało. Czy tak naprawdę byli w stanie pojąć wolę Mocy? Czego od nich w tej chwili chciała? Jakie było jej zamierzenie, podsuwając Tamirowi tą i poprzednią wizję? A może to po prostu jej specyficzne poczucie humoru?
- Jeżeli to była wizja to... - zamilkł wpatrując się Erze w oczy. Nie mógł sobie wyobrazić, że Moc mogłaby być tak brutalna i pokazać mu w jaki sposób zginie młoda Jedi. W dodatku z rąk osoby, która nie była im obca.
- Jeżeli to była wizja, to wiem jak i z czyjej ręki zginiesz -

Na chwilę ją zamurowało. Śmierć. Zbyt wiele było jej ostatnio wokół nich. Kruchość życia zbyt mocno uderzała w Erę. Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Jednak nie to było w tym wszystkim najgorsze ale okrucieństwo jakie dotykało Tamira. Poprzednie wizja była czymś neutralnym, ta już nie. Przez tą burzę którą sama niechcący wywołała Zabrak musiał to odczuć. Co sama by zrobiła widząc jego śmierć?
- To nie jest wiedza tylko przypuszczenie. Sam powiedziałeś, że te sny są zbyt niejasne i złudne by mieć pewność czy to prawda. Może to tylko coś obraz który podsunął ci twój umysł? Co jeśli wciąż będąc pod wpływem tego co cię spotkała zwyczajnie zmaterializował ci przed oczami twój strach? A nawet jeśli nie... Moc i tak zrobi co ma w planie niezależnie od naszej szarpaniny. I może wcale nie chciała cię skłaniając do działania tylko coś uświadomić? – Kogo chciała przekonać. Jego czy siebię? Wierzyła w to co mówi i chciała by on też uwierzył.

- Uświadomić? - zapytał z bladym uśmiechem. - Uświadomić jak kruche jest życie? Że wystarczy jeden błysk klingi miecza świetlnego, by ciało padło martwe? A może uświadomić, że nie powinno się pokładać w innych zaufania? -
Sam właściwie nie wiedział, czy wierzył w to, o co pytał, czy nie. Ale pytał. Miał wątpliwości, więc pytał. Zaczął sobie jednak zdawać sprawę, że Era nie wie wszystkiego, tak jak i on nie wiedział. Pewnie nawet Mistrz K'Kruhk nie potrafiłby mu jasno powiedzieć, co dokładnie widział albo sprecyzować, czy to w ogóle była wizja.
Dłoń Tamira odnalazła dłoń Ery. Znajome ciepło przepłynęło przez jego ciała, przynosząc częściowe ukojenie. Lecz przyniosło też niepewność. Nie wiedział co zrobi, jeżeli Era naprawdę zginie z ręki Jareda. Nie był nawet pewien, czy powinien jej mówić, kto ją zabił. Czy też może kto zabije.

Uścisnęła jego dłoń, była ciepła. Sam gest wydawał się jej w podniecający sposób nowy i zarazem dość znajomy bu wzbudzać poczucie bezpieczeństwa. Choć pozostawał cień niepokoju. W końcu mówili o jej śmierci. Czymś czego nie mogła sobie nawet wyobrazić zaś samo sformowanie wzbudzało ostry strach. Tyle że nie ona była tu teraz najważniejsza.
- Nie wiem. Ale sądzę, że gdyby chciałam żebyś temu zapobiegł postawiłaby cię po prostu w tamtym czasie w tamtym miejscu, nie bawiła się w okrutne gierki. – przysunęła się nieznacznie nie zdejmując dłoni z jego brody. W półmroku jego oczy wydawały się jej ciemne, ledwie widziała w nich cień tej zieleni która zazwyczaj je wypełniała. - Za to wiem jedno. Cokolwiek zrobisz. Jeśli to nie będzie zdrowe i dobre dla ciebie, nie będzie takie dla nikogo. A na pewno nie będzie dobre dla mnie.

Wpatrywał się chwilę w jej oczy. Ciągle niezwykłe, zaskakujące i za każdym razem, tak samo hipnotyzujące. Czuł się przy niej dobrze. Jej obecność pozwalała mu się odprężyć. Era była jedyną osobą, która utrzymywała go w tym szpitalu. Prawdopodobnie gdyby nie ona, Tamir już dawno wykradłby się z łóżka, wsiadł do pierwszej kanonierki i ruszył na front. Ale była tu z nim i to się liczyło.
- Moc się z nami bawi, Ero. Ukazuje nam skrawki przyszłości, dając nadzieję, że możemy zrobić coś, by to, co widzieliśmy, się nie wydarzyło. Łódzimy się, że możemy decydować o sobie. -

- Bo możemy. To że nie ma sensu walczyć z wolą Mocy nie znaczy, że jesteśmy wobec życia zupełnie bezwolni. Moc to troskliwy rodzic który wie że żeby dziecko się czegoś nauczyło może mu radzić ale nie może prowadzić za rączkę. – delikatnie gładziła kciukiem jego dłoń. Chciałaby móc rozwiązać wszystkie problemy Tamira ale aż za dobrze wiedziała, ze to nie możliwe. Tylko on mógł jej rozwiązać. Jedyne co mogła to wspierać go niezależnie od tego czy sobie z tym poradzi czy też nie.
- Wiesz co myślę o tych twoich wizjach? – spytała łagodnie przesuwając dłoń wzdłuż jego policzka ku mokrym od potu jasnym włosom zabraka. - Przeżyłeś coś strasznego, wzgórze a potem niewola. Nie tylko twoje ciało ucierpiało. Dla umysłu i ducha nie wymyślono jeszcze bacty. Myślę, że ten uraz właśnie usiłuje dać o sobie znać, zburzyć ci świadomość, że jesteś bezpieczny, że możesz dochodzić do siebie. Masz przed sobą jeszcze dwa-trzy dni nim będziesz mógł wrócić do czynnej służby. Wykorzystaj je by zdrowieć. Zdrowieć pod każdym względem – Lubiła włosy Tamira, tak jasne jak światło słońca, nietypowe dla Zabraków, podobały się jej gdy ich kosmyki delikatnie przemykały pomiędzy jej palcami. - Dogadaj się ze swoimi emocjami, myślami, strachami. Zrozum je, nie tylko to jak się objawiają ale to co je powoduje, a wtedy łatwiej nad nimi zapanujesz. Dopiero wtedy będziesz naprawdę gotowy by wrócić na front. Tak to jest oficjalne zalecenie lekarza.
Odwróciła się na chwile by sprawdzić poprzez Moc czy klony w sali na pewno śpią. Nie wykryła śladu świadomości ale trzeba było być ostrożnym. Ściszyła głos.
- I powiem ci jaką ja mam wizje przyszłości. Wszyscy wrócimy z Elom w jednym kawałku, tak wszyscy, mistrz kota szuka Kastara, być może przeżył. Wrócimy do świątyni, znów zobaczymy pokój tysiąca fontann, obserwatorium. A w wolnej chwili wybierzmy się gdzieś na miasto, gdzie wystarczy ubrać się mniej typowo dla zakonu by zniknąć w tłumie, by nie musieć strzec własnych myśli przed wścibskimi użytkownikami Mocy gdyż i tak utoną w szumie Coruskant. Gdzie choć przez chwilę będziemy mogli czuć się zupełnie swobodnie. I to śmiem twierdzić bardziej prawdopodobna wizja niż twoja.

Tamir chłonął słowa dziewczyny, odzyskując spokój i przywracając uśmiech na twarz. Słuchał jej z taką uwagą, jak Padawana słuchał nauk swojego Mistrza. Zdał sobie wtedy sprawę, że być może Era bardziej zasłużyła na tytuł Rycerza niż on. W jej słowach pobrzmiewała mądrość, jakiej doświadczał z ust niejednego Mistrza, a on... On sam wciąż błądził, popełniając błędy jak nowicjusz. Udowadniając Radzie, że źle zrobiła awansując go. Chyba wciąż powinien być jeszcze Padawanem i wykonywać misje u boku Yalare. Zbyt rzadko zdarzało mu się myśleć w tak rozsądny i logiczny sposób jak Erze.
Kciuk Zabraka powoli przesuwał się po dłoni dziewczyny tam i z powrotem, odwzajemniając pieszczotę. Lubił czuć ciepło jej ciała i dotyk jej skóry. A wizja przedstawiona mu przez Erę podobała mu się zdecydowanie bardziej niż te, które podsuwała mu Moc. Miała rację. Wrócą z Elom i udadzą się na jakiś czas w miejsce, w którym będą mogli pobyć razem. Sami. Z tą myślą, położył drugą dłoń na jej policzku. Był taki ciepły... Tamir powoli nachylił się, by musnąć delikatnie wargami jej usta.

Dotyk jego warg na jej własnych spowodował, że serce dziewczyny gwałtownie skoczyło do przodu zrywając się do galopu. Znajoma potrzeba przebudziła się z letargu w który wprowadziły ją godziny ciężkiej pracy. Rozchyliła usta podejmując wspólny rytm ruchów. Świat znów przestał istnieć razem z całym tym niepokojem który wzbudziła w niej rozmowa i strachem przed misją jakiej się podjęła. Jej dłoń wyślizgnęła się z włosów Tamira wędrując na jego plecy gdy przysunęła się bliżej. Usta znów chwytały wspólny rytm, emocje zlewały się w Mocy. Poddała się tej sensacji chłonąc każdą sekundę. Kto wie ile czasu minie nim znów będzie mogła jej zaznać.

Serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy tylko ich usta zaczęły poruszać się w jednym rytmie. Całe napięcie zniknęło. Odpłynęło wraz ze zmartwieniami. Jedna chwila zapomnienia, na którą mógł sobie pozwolić. Na którą oboje mogli. Mogli i chcieli. Tamir czuł tą chęć w każdym ruchu ich warg. W połączonych oddechach i ich splecionych razem palcach. Dłoń przesunęła się delikatnie i powoli po jej policzku, tonąc we włosach dziewczyny. Tętno mu przyspieszyło, kiedy ich wargi rozłączyły się na chwilę, a jego usta na chwilę wylądowały na jej szyi. Mimo iż czuł się cudownie, badając wargami jej ciało, zatęsknił za smakiem jej ust i wspólnym rytmem ich warg. Dlatego chwilę później, dwójka Jedi znów połączyła się w pocałunku.

Na chwile przestała oddychać gdy usta Tamira przesuwały się po jej skórze. Każdy muśnięty przez niego nerw pulsował wysyłając do mózgu sygnały które napełniały ciało drżeniem. Nigdy nie sądziła, że można czuć coś takiego, całe jej dotychczasowe życie nie przygotowało Ery na to czym mogła być namiętność i teraz gorliwe chłonęła nową wiedzę.
Dzięki rodzącej się pomiędzy nimi bliskości wiedziała, że uspokoiła jego nerwy, ukoiła związane ze snami zmartwienia choć na chwilę. Tak jak wtedy w sali zabiegowej. Tyle że wtedy zaraz wszystko popsuła. Czy teraz popsuje?
Wiedziała, że tak. Ta świadomość pojawiła się nagle i była jak wielka dziura w piersi. To już nie była myśl o tym, że zaraz musi go zostawić i iść walczyć, w jej pochłoniętej przez emocje duszy nie było miejsca na myśli. Uczucie przejawiło się jako rana. Ból gorszy niż cokolwiek co pamiętała. Zlał się on z szalonym rytmem serca, rozkosznym mrowieniem w każdym miejscu gdzie ich ciała się stykały. Sprawił, że gdy znów poczuła jego wargi na swoich podjęła ich wspólny taniec ze zdwojoną żarliwością w trudnej do zniesienia i niemożliwej do przerwania mieszance namiętności i cierpienia.

Przyspieszone bicie serca i krew krążąca w żyłach z prędkością nadświetlnej. To wszystko za sprawą jednej osoby. Jednej osoby i pocałunku, który z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny. Myślenie zostało wyłączone, a on rozkoszował się każdą chwilą nowych doznań, na które reagował nie tylko umysł, ale i ciało. Dłoń, która do tej pory była spleciona z dłonią dziewczyny, zsunęła się po niej, by odnaleźć swoje miejsce na jej talii. Nieznacznie przysunął ją do siebie, samemu też przybliżając się do Ery. Delikatnie, nieco niepewnie musnął jej wargi w zapytaniu o zaproszenie do środka.
Może i wyłączył myślenie, ale wciąż czuł. Byli połączeni nie tylko fizycznie, ale także duchowo, przez Moc. Nie mógł więc nie czuć tego, co się pojawiło. Początkowo zakłóciło, ale zwinnie wplotło się w ich wspólne doznania. Chciał o to zapytać, ale jeszcze nie teraz... Jeszcze chwilę chciał czuć tę bliskość.

Miała wrażenie, ze kłócą się w niej dwie sprzeczne siły, jedna rozrywała Erę na kawałki druga zaś zbierała do kupy by zaraz potem znów się rozpadła i skleiła. Niekończący się cykl. Czy to zawsze tak wyglądało? Nawet jeśli tak nie miało to dla niej większego znaczenia i tak by nie zrezygnowała. Gdy dotąd splecione palce straciły kontakt z dłonią Tamira natychmiast wspięły się po jego ramieniu zatrzymując na karku. Potrzebowała bliskości jego ciała, dotyku skóry. Przylgnęła więc do niego niemal desperacko. Rozchyliła usta zapraszając go by był bliżej. Tak blisko jak tylko obecnie mogą być. W głębi serca miała desperacką nadzieje, że to się nigdy nie skończy i nie będzie musiała mu powiedzieć że za blisko pół godziny opuści szpital, opuścić jego.
Służba to wszystko.
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie przez kilka najbliższych sekund.

Chciałby, by czas się dla nich zatrzymał. Chciał trwać w tej chwili w nieskończoność. Wiedział jednak, że nie mógł. Zamierzał więc korzystać z tego co w tej chwili miał. A miał naprawdę wiele. Miał Erę i nic więcej nie było mu do szczęścia potrzebne. Dlatego kontynuował tę bliskość, póki mógł. Drgnął, gdy poczuł jak dziewczyna przylegnęła do niego. Jednak nie protestował. Nie miał powodu. Sam chciał być tak blisko niej, jak to było możliwe. Przesunął dłoń wzdłuż linii jej ciała, a później na plecy młodej Jedi. Odległość między nimi nie istniała. Byli tak blisko siebie. Pragnął dotyku jej dłoni i czuć dotyk jej ciała. Więc trzymał ją przy sobie.

To mogło trwać. Smak jego ust, zapach ciała, dotyk dłoni, skóry i włosów pod palcami. Wystarczyło tylko nie przestawać. I niech wszystko inne schowa się w czarnej dziurze. Wojna, zakazy, niepewna przyszłość.
Mimo wszystko Era przestała, zwolniła i po ostatnim już łagodniejszym pocałunku przesunęła głowę na ramię Tamira mocno oplatając jego kark ramionami. Jeszcze przez chwilę nie mogła na niego spojrzeć. Zwłaszcza, gdy zauważyła, ze ma mokre od łez policzki.
Przestała właśnie ze względu na ta niepewną przyszłość. W końcu nie wszystko było jeszcze stracone. Musieli tylko być ostrożni pod każdym względem. A to co właśnie robili do ostrożnych nie należało. Sprawdziła klony, wciąż pogrążone w pustym, farmakologicznym śnie z którego na szczęście nie łatwo było się zbudzić. Za bardzo ryzykowali. Musieli być ostrożniejsi i rozważniejsi inaczej stracą to co właśnie się rodziło. A wtedy sama nie była pewna co by zrobiła.
Myśli chaotycznie wirowały w głowie dziewczyny. Nawet to realne ciepło ramienia Zabraka tuż pod jej policzkiem nie było w stanie odegnać strachu przed wojną, przed tym że musi zostawić szpital i Tamira gdy ten najbardziej jej potrzebuje. I ta wizja. Wmawiała sobie, ze w nią nie wierzy ale chyba nie do końca skutecznie, może dlatego nie chciała znać szczegółów.
Weź się w garść dziewczyno. Upomniała się w myśli. Nikomu nie przydasz się w takim stanie. Kiedy znów na niego spojrzysz musisz być silna, będzie potrzebował tej siły, jemu jest trudniej, on zostaje.
Chciała wziąć głęboki oddech ale bała się że przejdzie w szloch wiec ograniczyła się tylko do prób oczyszczenia głowy tak jak przed medytacją.

Po ostatnim pocałunku, Tamir położył głowę na jej ramię. Jeden rodzaj bliskości, zamienił się w inny. Ten pozwalał, by umysł na nowo zaczął pracować. Jednak Zabrak wcale nie był pewien, czy tego chciał. Jego myśli wcale nie były kolorowe i obawiał się, że to, co męczyło Erę, także mu się nie będzie podobało. Ale musiał wiedzieć. Czuł, że głowę dziewczyny zawracają czarne myśli. Nie chciał sięgać głębiej, by poznać czego dotyczyły. Wystarczało, że wiedział iż wprowadzały niepewność. Chciał jej pomóc się ich pozbyć. Być może, jeżeli podzieli się z nim swoimi wątpliwościami, te znikną. Albo przynajmniej osłabną.
Nie odsuwał jej od siebie, by spojrzeć jej w oczy. To by sprawiło, że oddalą się od siebie. Obecne ułożenie ich ciał nie było przeszkodą, by prowadzić rozmowę. Chcąc ją uspokoić, delikatnie i czule pogładził ją po plecach. Dotknął jej też za pomocą Mocy. Subtelnie. Chciał być z nią i wesprzeć ją na każdej płaszczyźnie.
- Co cię dręczy Ero? - wyszeptał jej wprost do ucha. To były słowa skierowane tylko dla niej. Nawet kiedy inne klony spały i nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy, taki szept był wyjątkową formą komunikacji.

Co ją dręczyło? Miała tego całą swoją małą, osobistą litanię, chyba jak każdy. Głównie się martwiła i bała, ale to też nie było nic wyjątkowego. I na pewno nie zamierzała go tym teraz obarczać. Musiałą mu przekazać nowiny i nie wiedziała czy można to zrobić łagodnie.
Nie rozkleisz się, nie jesteś w końcu z tych co bezradnie płaczą. Sama kształtujesz swoje życie i swoją przyszłość. Wzięła kolejny wolny oddech by uspokoić głos. Powiesz to. I nawet się nie zająkniesz.
- Mistrz Jafer Torles będzie dowodził legionem ofensywy idącej na północ. 31 Regiment ma stanąć na skrzydle. Poproszono mnie bym nim dowodziła. Nie odmówiłam.

Szok. Chyba tak można określić to, czego doświadczył Tamir słysząc jej słowa. Jego mina doskonale wyrażała to, co teraz czuł. Całe szczęście, że Era nie widziała wyrazu jego twarzy. A sens tego, co powiedziała, docierał do niego, przebijając się przez kolejne warstwy świadomości. Zagłębiając się bardziej w jego umyśle, rozpraszały wszystkie inne myśli. Era opuszczała szpital, by ruszać na front. By walczyć. Niepokój obudził się w Zabraku. Zostawał więc sam, w otoczeniu klonów. Niezdolny do walki, bez kogoś w kim miałby oparcie. Nie wiedział co było gorsze. To, że Era go opuszczała, a on musiał zostać w szpitalu, czy to, że odezwał się w nim głos buntu, pytający dlaczego jemu nie przydzielili żadnego zadania. Czyżby był aż tak bezużyteczny?
Głos buntu musiał jednak poczekać, aż zostanie z Tamirem sam na sam. Do Jedi dotarło bowiem, że cisza po słowach dziewczyny trwa już zbyt długo. Musiał coś powiedzieć. Chciał coś powiedzieć. Z całej siły szukał odpowiednich słów, ale nie potrafił ich znaleźć. Po prostu nie wiedział, jak powinien w takiej sytuacji zareagować. Rozumiał, że to był jej obowiązek, a te były ważne. Musieli oswobodzić Elom i Torn zdawał sobie z tego sprawę. Ale martwił się o nią. Mogła przecież wylądować w szpitalu, czy dostać się do niewoli. A on nie mógł nic zrobić.
- Ja... eee... - tylko to wydobyło się z jego ust. Nie wiedział do czego się odnieść. Przedstawiła mu suche fakty. Jakby składała mu raport. Miał jej gratulować? Życzyć powodzenia?

Co mu jeszcze mogła powiedzieć. Większości tego co czuła na myśl o swoim „genialnym” pomyśle z frontem nie umiała wyrazić słowami. Wiec co? Dodać, że znika za półgodziny? Że niezależnie co by wybrała musiałaby kogoś opuścić, jego i szpital albo swoje klony. Wybrała tych którzy są bezpieczni przynajmniej fizycznie. Nienawidziła tych wyborów i tego, że ciągle musi kogoś zawodzić i zostawiać.
- Ofensywa idzie dobrze, podobno nie napotkamy tam większego oporu – dodała cicho. - Przy dobrych układach znów się zobaczymy za kilka dni. - Chciała spytać czy sobie poradzi ale ugryzła się w język. Nie był dzieckiem i nie zamierzała go tak traktować.

Kilka dni. Tylko tyle i aż tyle. Przez ten czas zdąży już dojść do siebie i może uda mu się wyprosić Mistrzów, by posłali go na front. O ile jeszcze ofensywa będzie trwała. Ale co do tego czasu będzie robił? To samo, co przez ostatnie długie i ciągnące się w nieskończoność godziny. Umierał z nudów. Co mu po wiadomości, że ofensywa szła dobrze? To wcale nie sprawiało, że mniej się o nią martwił.
- Powodzenia - szepnął tylko.

Coś pomiędzy nimi zaległo, jakaś wyrwa, bariera a ona nie miała pojęcia jak to przeskoczyć, objeść lub rozpracować. Znowu trudno było znaleźć jakieś sensowne słowa. Coś co by przywróciło swobodną wymianę myśli. Problem leżał w tym, że żadne z nich nie mówiło co czuło. Tylko co? Ma mu zrobić teraz scenę niegasnącej paniki w imię lepszej komunikacji?
Pomimo ciepłego ciała tuż obok nagle poczuła trudny do zniesienia chłód.
Wiedziała, że będzie trudno. Ale że aż tak? Nie wiedziała co się mówi w takich sytuacjach, jak sobie z nimi radzić.
Niedbałym gestem otarła zasychające na policzkach łzy i powoli podniosła się trudno było spojrzeć mu w oczy ale w końcu musiała. Nawarzyła piwa i trzeba je będzie wypić, do dna i to w każdej poruszonej sprawie.
- Nie dziękuje, bo się przyda – odpowiedziała cicho.
Może gdy ta przeklęta ofensywa trochę się uspokoi jakoś łatwiej bezie znaleźć coś do powiedzenia.

Spojrzał jej w oczy. Ale coś sprawiało, że nie mógł w nie długo patrzeć. Omiótł więc wzrokiem całą jej twarz. Sam nie wiedział czego szukał. Jakichkolwiek oznak niepewności? Czegoś więcej, niż tylko wyrażanie opinii zasłyszanych od Mistrza? Ta więź, bliskość jaka między nimi się wywiązała, została naruszona. Nie chciał tego. Nie w taki sposób powinni się rozstawać. Era potrzebowała mieć czysty umysł. By wiedzieć doskonale co robi. By wydawać rozkazy. By trzeźwo oceniać sytuację. Ale jak powinien się z nią pożegnać, by jej to zapewnić? Przez chwilę naszła go ochota, by powiedzieć ''Nie daj się zabić'', ale to nie byłyby odpowiednie słowa. Nawet wypowiedziane lekkim, żartobliwym tonem. Na który chyba i tak nie byłby w stanie się zdobyć.
- Bądź ostrożna. - powiedział cicho, trzymając dłoń na jej policzku. Nim zdążył ugryźć się w język, dodał - Żadnych ryzykownych akcji

To nie było jeszcze to co dawniej ale zrobiło się trochę lżej. Zanim się zorientowała co robi przykryła jego dłoń własną i splotła z nią palce. Gesty znów były realne ale tak niezdarne jak balet w wykonaniu hutta. Musieli się jeszcze wiele o uczuciach nauczyć.
- No niestety nie ma już chyba na planecie żadnych dział na które mogłabym w pojedynkę ruszyć. A chwilowo jestem zbyt śpiąca by wymyślać nowy repertuar. Masz pamiętać o lekarskich zaleceniach. – Liczyła że nie zapomniał o tym co mu wcześniej powiedziała o zdrowiu fizycznym i duchowym. Powinien to sobie wziąć do serca i pomedytować nad własnymi emocjami. Zdobyła się na słaby uśmiech.
Potrzebuje cię. Te słowa znalazły odzwierciedlenie tylko w jej spojrzeniu. Za to...
- Będę tęskniła. – znalazło drogę na zewnątrz.

Mógłby coś powiedzieć odnośnie repertuaru ryzykownych akcji, ale uznał, że nie było to potrzebne. Era to nie był Tamir. Nawet samotny rajd na działa, to było nic w porównaniu z jego chęcią, do ruszenia w pościg za Korelem. Kolejny w ciągu ostatnich miesięcy. Całe szczęście, że miał złamaną nogę. Tylko ona go właściwie powstrzymywała. Gdyby nie to, porwałby kanonierkę albo myśliwiec i udał się za front na poszukiwanie Shistavanena.
I przy okazji śmierci , odezwał się cichy, acz stanowczy głos w jego głowie. To musiał być głos rozsądku, który w przypadku Zabraka, odzywał się stanowczo zbyt rzadko. Liczył jednak na to, że w przypadku młodej Jedi, dawał o sobie znać o wiele częściej.
- Ja też - powtórzył za nią z bladym uśmiechem. - Też będę za tobą tęsknił, Ero -

Boje się, że już cię nie zobaczę. Tego też nie mogła powiedzieć, po tym co jej powiedział o swojej wizji mogłoby obudzić w nim stare wątpliwości.
- Myślałam żeby spróbować się z tobą skontaktować, przez radio nie bardzo da radę ale może przez Moc. Raz już się nam udało prawda? Tylko czy to nie zwróci niepotrzebnej uwagi? – Miała jeszcze trochę czasu do odlotu i jakoś nie umiała się zmusić by powiedzieć do widzenia.

Wracaj szybko. Chciał to powiedzieć, ale wszystko się przeciwko temu buntowało. Przecież to nie od niej zależało kiedy wróci. Gdyby nie musiała, prawdopodobnie w ogóle by nie wyruszała. A zgodziła się... Tamir właściwie nie wiedział, czemu się zgodziła. Chociaż z drugiej strony, gdyby tylko otrzymał taką propozycję, sam by ją przyjął.
- Bardzo bym tego chciał, naprawdę - przyznał i chciałby na tym skończyć, ale wiedział, że nie może. - Ale to może być zbyt duże ryzyko. Nie tylko dlatego, że będą tam inni Jedi, ale przede wszystkim dlatego, że... - westchnął ciężko. Z trudem następne słowa przechodziły mu przez gardło. - Na froncie powinnaś, a raczej nie powinnaś skupiać się na mnie. Będzie mi cię tutaj brakowało... Samej świadomości, że jesteś gdzieś w pobliżu, że zawsze mogę liczyć na twoje odwiedziny... Ale wolę byś wróciła do mnie cała

- Może by się udało ale to musiałby być bardzo krotki sygnał i jak najlepiej chroniony... – westchnęła. Miała pewne doświadczenia z chronieniem własnych myśli. - No i wszystko zależy od tego co tam zastaniemy. Wszystko wydaje się takie niepewne... – Pierwsza myśl zwątpienia jaka się jej wydarła i nagle poczuła, że znowu się łamię. Szlak a było już całkiem dobrze. Zacisnęła mocniej i wolną rękę i ta która spłatała się z jego palcami.
- Boje się...
Pod żadnym pozorem nie rozpłaczesz się... słyszysz? Nie będziesz wyła Ero D'an! Żadnego... a niech to szlak. Znów miała wilgotne oczy, włączyła z tymi dwoma pierwszymi łzami spływającymi po policzkach. Było jej tak bardzo żal opuszczać to miejsce. Opuszczać jego i jej mały szpitalik.

Boje się. Dwa słowa, które zostały poparte łzami sprawiły, że Zabrak znów nie wiedział co powiedzieć. Czuł, jak jedna z łez, która pociekła dziewczynie po policzku, napotyka na jego dłoń, by zmienić nieznacznie swój kierunek i spłynąć niżej, pchana siłą grawitacji.
Tamir poczuł, jak jakaś gula rośnie mu w gardle, odbierając zdolność mówienia. On też się bał. Bał się, że to mogą być ostatnie chwile, kiedy są razem. Ostatnie chwile, kiedy ją widzi. Bał się tego, że już więcej jej nie zobaczy. Ale musiał być silny. Dla niej. To Era potrzebowała teraz wsparcia. Przyciągnął ją delikatnie do siebie, obejmując. Jeżeli chciała, mogła swobodnie płakać w jego ramię.
- Będzie dobrze - szepnął. - Nie będziesz tam sama.

Żadne z nich nie mogło wiedzieć jak będzie. Chciała żeby było dobrze. Mogła zrobić wszystko co w jej mocy by tak to się skończyło. By naprawdę szczęśliwie dotarli do Coruscant i mieli tam więcej swobody i czasu dla siebie. Ale jak będzie? To wiedziała tylko Moc.
Nie zamierzała płakać, nie mogła wejść do kanonierki z czerwonymi oczami, ale potrzebowała go poczuć, prawdziwego realnego. Skóra z rysującymi się pod spodem mięśniami, zapach, ciepło.
Mimo to gorzki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Oj tak łatwo byłoby ten strach zwalić na front. Tylko tutaj nie o to chodziło.
- Martwię się o ciebie – powiedziała cicho pomiędzy kolejnymi próbami powstrzymania płaczu.

Erze raz jeszcze udało się go zaskoczyć. Kolejny raz nie spodziewał się, że usłyszy to, co właśnie mu powiedziała. Dla niego było oczywiste, że dziewczyna bała się ruszyć na front. Każdy miał prawo, by czuć lęk przed odpowiedzialnością. Przed blasterowymi błyskawicami, które śmigały mu nad głową, a każda mogła pozbawić życia. Jakże więc wielkie było jego zdziwienie, kiedy Era wyznała mu prawdziwe źródło jej lęku i zmartwień. A był nim on sam.
- Dlaczego? - zapytał drżącym głosem. - Ja zostaję w bezpiecznym miejscu. Z dala od linii frontu -

- Masz wiele ran i mało czasu by je wyleczyć. – Byłoby o wiele łatwiej mówić gdyby umiała powstrzymać te przeklęte łzy cieknące jak krople z niedokręconego kranu. - A mnie tu nie będzie a klony w tym ci nie pomogą. Wyślą na front gdy tylko twoje ciało się zagoi, jeśli wtedy nie będziesz gotowy rany zamiast się wyleczyć staną się głębsze. Boje się, że stanie się coś złego. – Przecież ta obawa to właśnie był ten kamyczek który przeważył szalę argumentów gdy decydowała iść na front. skrzywiła się ukradkiem otarła kilka łez. Następne słowa przekazała mu przez Moc, nie ufała swojemu głosowi.
Boje się, że sama przysparzam ci kolejnych ran do wyleczenia, obciążam cię. Wszystko dzieje się tak szybko... Nie wiedziała jak to ująć. ... chce żebyśmy wrócili cali na Coruscant, chce zobaczyć co się z tego narodzi bez presji frontu, ran i strachu. Chciałabym cię poznać wcześniej... mieć więcej spokoju... więcej czasu.

- Ty leczysz moje rany - zaczął cicho, ale tym razem pewnie. - Jesteś najlepszym lekarstwem na każdą z nich. Nie myśl, proszę, że przysparzasz mi kolejnych, kiedy tak nie jest - Słowa jakoś przychodziły lekko, chociaż sytuacja do łatwych nie należała. - Wrócimy na Coruscant. Będziemy mieli czas tylko dla siebie. Znajdziemy miejsce, gdzie będziemy mieli spokój i nie będzie się dla nas liczyło nic poza sobą na wzajem. -
Tamir splótł mocniej swoje palce z jej. Chciał jej pokazać, jak bardzo ją wspiera. Jak bardzo chce jej ulżyć. Przede wszystkim jednak, chciał, by Era czuła w nim oparcie. By był dla niej osobą, której może się zwierzyć.
- Daję ci moje słowo, że nie ruszę na front, nim nie będę przekonany, że jestem do tego zdolny.

Uśmiechnęła się szczerze usiłując w końcu wygrać walkę ze smutkiem i podniosłą na niego wzrok.
- Wierzę. – znów mówiła i to nawet składnie ale odetchnąć głęboko się bała. - Wierze, że wszystko będzie dobrze. Wierze, że nam się uda opuścić Elom w jednym kawałku. Tylko jak na razie cała okolica wydaje się mieć skrajnie odmienne zdanie. – westchnęła. Może niepotrzebnie się przejmowała? W końcu był dorosły i już wytrzymał więcej niż mogła sobie wyobrazić. - Ale to już nie potrwa długo.

- Cała okolica może sobie myśleć co chce - zaczął. - Jesteś przecież Erą D'an. Ty nie dasz sobą pomiatać. - udało mu się w końcu zebrać na lekki ton. - Wszystkim puszkom przepalają się obwody, kiedy widzą, że stoisz po drugiej stronie. Myślisz, że dlaczego Dooku tu nie ma? - zapytał z delikatnym uśmiechem. - Bo wie, że gdyby tu był, to byś go złapała i zepsuła mu zabawę. -
Tamir nie uważał się za osobę, która potrafi pocieszać. Za mistrza dowcipów też się nie uważał. Starał się jednak mówić lekko i swobodnie, by pomóc się jej odprężyć. A może pomagał też samemu sobie? Przecież bał się o nią.

- Masz rację, jakby zobaczył ten bajzel jaki miałam tutaj przed pojawieniem się sprzętu natychmiast by skonał z zażenowania. – powiedziała a raczej wymruczała wtulając twarz w jego włosy. Ostatnie kilka minut. Ostatnie gesty. Należało chłonąc wspomnienia tego jak im dobrze razem, pamiętać do czego będzie się wracać. - Mam to po Caprice, poddała mnie morderczemu szkoleniu wkurzania poważnych ludzi i wywoływania alergii u autorytetów.

- W takim razie, będąc na twoim miejscu zapomniałbym o tym, że złapanie Dooku będzie twoją zasługą -
Żart, nawet jeśli kiepski, to pomagał jakoś rozluźnić atmosferę. Uspokoić oboje. Pozwolić im myślom na chwilę popłynąć w inną stronę. Odegnać je od nich. Jeszcze chociaż na chwilę. Na te kilka minut, kiedy wciąż mogą być razem. Kiedy mogą cieszyć się bliskością drugiej osoby. A odrzucenie myśli o rozstaniu, nie było rzeczą łatwą.

- Nie. Pokona go kurz spod mojego łóżka. Caprice wróży mu jeszcze pół roku do tego aż urośnie w siłę na tyle by powstać jako mroczna forma życia pragnąca dominacji nad światem. – Za oknem startowały kolejne wypełnione żołnierzami kanonierki. W musiała się znaleźć w ostatniej z nich. - Wiadomo, takie stwory nie tolerują konkurencji. A śmiem twierdzić, że ten kurz to będzie nie lada bydle, no moja droga mistrzyni już dawno stwierdziła, ze ona z nim walczyć nie będzie, tylko się przyłącza.

- Pół roku? - zapytał z udawanym zamyśleniem i zawodem. - Caprice nie mogłaby dorzucić do niego trochę swojego kurzu? Wtedy czas oczekiwania na pewno by się skrócił. Pozostaje jednak kwestia uzbrojenia... - zastanawiał się na głos. - Myślisz, że dałby radę stawić czoła Dooku bez miecza świetlnego?

Roześmiała się lekko i swobodnie, jeszcze przed chwila nie sądziła, ze zdoła. Ta wyrwa między nimi zniknęła. Może wcale nie trzeba było udawać dla kogoś że jest się silnym. Może wystarczyło po prostu być szczerym i siła sama przychodziła?
A ona niepotrzebnie się martwiła. Przecież on by silny, pewny. Taki był gdy go spotkała na statku i teraz też tylko chwilowo zachwiały nim trudne przeżycia. A to że tak bardzo chciała go chronić. Może nie tego potrzebował tylko wsparcia. Cóż będzie musiała się nauczyć nad tą potrzebą panować.
- Myślę że jak roztoczy swoją dusząca aurę nawet Dooku nie ucieknie. – stwierdziła stanowczo.
Dotyk słonecznych kosmyków pod palcami, ciepło skóry przy policzku. Drobne szczegóły których chyba nigdy już nie zapomni. Lekko słonawy posmak skóry gdy musnęła wargami jego policzek. I ten drugi oszałamiający smak ust w ostatnim czułym pocałunku. Nim musiała się odsunąć.
- Musze iść. Dbaj o siebie.

Ich czas dobiegł końca. Zabrak liczył, że tylko teraz. Że Era wychodzi tylko na chwilę i wróci przy następnej okazji. W kolejnej przerwie między operacjami albo wypełnianiem kart pacjentów. Ale wtedy rozsądek z brutalną siłą o sobie przypomniał. Ona nie wróci za chwilę. Idąc korytarzem, czy udając się na kolejny spacer dla rozprostowania kości, nie wpadnie na nią przypadkiem. Era miała wyjść z sali, wsiąść do kanonierki i odlecieć na front. Z dala od niego. W miejsce, w które nie mógł za nią pójść.
Pozostawał po niej zapach jej ciała, ciepło jej skóry i smak jej ust, który ciężko było zapomnieć i ciężko było porównać do czegokolwiek. Przyjemne wspomnienia chwil, które razem spędzali. Nie było ich wiele, ale były wypełnione tyloma uczuciami. Takim ogromem emocji. Chciał spojrzeć jeszcze raz w jej oczy, głęboko, by zapamiętać ich obraz i przywoływać go za każdym razem, gdy tylko poczuje taką potrzebę. A nastąpi to pewnie zaraz po tym, jak tylko dziewczyna wyjdzie z sali.
- A ty uważaj na siebie. - powiedział głosem, który zadrżał delikatnie. Zdecydowanie nie chciał, by tak się stało. - Spróbuj zostawić kilka droidów dla mnie - dodał zmuszając się na lżejszy, żartobliwy ton.

- Lepiej żebyśmy się wszyscy wyszaleli teraz bo jak wrócisz na front nic dla nikogo nie zostanie. – odcięła się z uśmiechem który wpierw szeroki szybko przeszedł w łagodniejszą formę. Co jeszcze mogła mu powiedzieć, co chciała przekazać.
- Wiesz...przed chwila przypomniałeś mi jak trudno czasem jest przestać kogoś chronić, kontrolować i zwyczajnie uwierzyć, że mu się uda. – wciąż trzymała go za rękę więc teraz delikatnie przesunęła po niej kciukiem. Nie chciała żeby myślał, że w niego nie wierzy. - Już więcej tego błędu nie popełnię.
Wstała powoli trzymając jego dłoń przy swojej dopóki się dało. Ale po chwili i ten kontakt został zerwany. Mimo wszystko czuła spokój głęboko w sobie, był wypisany na jej twarzy, promieniował na zewnątrz w głębi czarnego oka i blasku tego srebrnego.
Będzie ciężko ale dadzą sobie radę, oboje.
- Do zobaczenia niedługo. – odwróciła się i ruszyła do drzwi.

Wciąż jakaś część jego nie chciał wierzyć w to, że Era rusza na front, a on zostaje w szpitalu. Ta część chciała, a wręcz żądała, by Tamir złapał ją za rękę i powstrzymał. Ale wtedy inna, bardziej dominująca, przypomniała sobie jej słowa. Nie mógł na siłę jej chronić i kontrolować. Musiał uwierzyć, że jej się uda. A przecież w nią wierzył. Z całego serca. Wierzył, że sobie poradzi i lada dzień do niego wróci. Albo on dołączy do niej.
Odprowadzał ją wzrokiem do drzwi. Przyglądał się, jak oddala się od niego. Jak z każdym krokiem staje się realne to, co oświadczyła mu kilka minut temu. Leciała na front. Nawet jeżeli jakaś część chciała, by ją powstrzymał, nie zrobił tego. Musiał pozwolić jej lecieć. To była jej decyzja, by tam ruszyć. Era była dorosła i wiedziała co robi. Liczyła się z konsekwencjami swoich wyborów. Patrzył więc tylko, zapamiętując to, jak porusza się jej ciało, kiedy idzie.
- Ero... - odezwał się, by zatrzymać ją jeszcze na chwilę i przekazać jeszcze jedną rzecz. - Niech Moc cię prowadzi. - zawahał się chwilę i w końcu dodał. - Będę przy tobie.

Będę przy tobie. O co mu chodziło? O myśli? O Moc? O coś bardziej fizycznego? A może po prostu o tą więź która się między nimi rodziła. Rodziła? Ona już wydawała się rozwinąć całkiem dobrze jak na taki krótki czas.
Nie ważne. Pytanie co ona ma teraz powiedzieć? No oczywiście pierwsze co ślina na język przyniesie.
- Mam nadzieję, że będziesz. Bo ja wtedy też będę obok ciebie... – myślą, sercem, ciałem... chociażby astralnym. - ... cokolwiek by się nie stało.
Czuła głupoty. Zganiła się wmyśli romantyczne banały od których przeciętnym widzom komedii romantycznych przewracają się kiszki. A jednak nie o słowa chodziło. Pewnie oboje chętnie wyrecytowaliby teraz książkę kodów pocztowych Coruscant żeby tylko przedłużyć to spotkanie. Ważne były uczucia. A te sprawiały, że trudno było się nie uśmiechać. Patrzyła w zielone oczy Tamira ze świadomości, że jeśli zaraz się nie ruszy to może się nie ruszyć już nigdy.
Nigdy przedtem nie było jej tak trudno się odwrócić. Nigdy żadne drzwi nie wydawały się jej tak ciężkie jak te które musiała zamknąć za sobą.
Ale cóż piwo zostało rozlane do kufli musiała je wypić. Tyle że droga przednią wydawała się taka ciemna.

Była już zbyt daleko, by jej dotknąć. Jeszcze ten jeden, ostatni raz. Zbyt daleko, by poczuć ciepło jej ciała. Ale żadna odległość nie była zbyt daleka dla Mocy. Dotknął jej zatem poprzez Moc. Poprzez nią przekazał jej to, czego nie potrafił przekazać słowami. W kierunku Ery popłynęła nadzieja, pragnienie jak najszybszego powrotu i siła, której będzie potrzebowała.
- Nie pozwól im na siebie czekać... pani komandor - powiedział z uśmiechem, który z trudem utrzymywał na twarzy. Nie chciał jej jednak żegnać z smutkiem wymalowanym na twarzy.


Zobaczysz, nawet nie zdążysz za mną zatęsknić, a potem będę tak upierdliwa, że ci się znudzę. Przekazała te słowa poprzez myśli razem ze swoimi wszystkimi uczuciami.
Złączyła ich Moc tak jak w tamtej chwili dwa dni temu o świcie gdy wszystko się zaczęło. Wtedy powstała więź i poprzez nią dzielili się teraz uczuciami. Wspólną nadzieją i siłą wypierali strach, też wspólny. Bo choć nie wiedziała jak i kiedy to się właściwe stało podczas tych dwóch dni to co ważne dla niego stało się ważne i dla niej,przyjęła jego zmartwienia, jego nadzieje.
To ją przerażało bo gdy coś tak potężnego pojawiało się tak nagle zazwyczaj trwało krótko. Kończyło się równie nagle i równie brutalnie. W tym ich zauroczeniu było coś desperackiego wynikłego z poczucia osamotnienia i zagrożenia. Dlatego marzyła o spokoju o powrocie w bezpieczne miejsce by jakoś to przekształcić w więź spokojniejszą, bardziej stałą, bezpieczną.
Tymczasem miała to co miała i za nic nie chciała tego stracić. Wiec utrzymywała kontakt powoli znikając w mroku korytarza. Pozostał nawet gdy już go nie widziała. Puściła dopiero gdy doszła do schodów z obawy że mistrz Torles coś wyczuje.

Zabrak położył się zaraz po tym, jak Era opuściła pokój. Wydawało mu się, że materac go pochłania. Mimo godzin nocnych, Tamirowi daleko było teraz do spania. Powrót w objęcia snu był nierealny dopóty, dopóki się nie uspokoi. Nie poukłada, prowizorycznie przynajmniej, myśli. Na razie nie mógł. Póki Era była z nim połączona, nie mógł się za to zabrać, by przypadkiem jej nie rozproszyć. Już i tak musiało jej być wystarczająco ciężko.
Gdy tylko więź między nimi osłabła, a chwilę później młoda Jedi ją puściła, Zabrak mógł zacząć myśleć. Albo raczej odegnać wszystkiego myśli na bok, odłożyć je do rana. Zmęczony umysł i nadwyrężone emocje, nie pozwalały mu teraz logicznie myśleć. Zamiast leżeć w łóżku, pokuśtykałby najchętniej do kanonierki albo myśliwca i poleciał walczyć. Ale złożył obietnicę. Do czasu, aż nie będzie gotów, nie będzie walczył.
O dziwo, sen przyszedł znacznie szybciej, niż Tamir się tego spodziewał. Ślady wizji, obrazy ukazujące śmierć medyczki, zostały zepchnięte gdzieś wgłąb świadomości. Podobnie jak lęk o nią. Nadzieja, że szybko się zobaczą, a także chęć oderwania się od łóżka. Wszystko ustąpiło miejsca snu. Na rozmyślenia przyjdzie czas rano. Kiedy nie będzie już nikogo, z kim mógłby porozmawiać.
 
Gekido jest offline