Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2010, 18:41   #17
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Robert siedział w gospodzie wraz z innymi spadkobiercami nie mogąc wyjść ze zdumienia. Wszyscy potraktowali sprawę wspólnego zamku i podróży tak... naturalnie! Pięć minut po wyjściu z kancelarii już planowali wspólną podróż, podczas gdy on nadal zastanawiał się, czy w ogóle ów spadek przyjąć. Czy to przywara - a może zaleta - młodości? Na bogów - niektórzy z nich mogli być nawet jego dziećmi, zwłaszcza kobiety. Choć ten rudy rycerz też na wiele wiosen nie wyglądał. Teraz jednak ważniejszym było odnaleźć się w tej całej sytuacji - a ciężko było to zrobić ze szczebioczącą rymem dziewką plątającą się pod nogami. Polę w podróż - dobre sobie.
Ależ jasne, piękna panno, że swą córę w mig zabiorę,
Przecie kuca ma własnego, małą zbroję i toporek.

- odwarknął bardce, a potem uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie usmarowaną kurzem córeczkę, wymachującą siekierką - której rzecz jasna nie posiadała - i goniącą po trakcie bandytów.

Prawdą było jednak, że wcale nie było mu do śmiechu. Zabrał ze sobą córkę chcąc sprawić dziecku przyjemność wyprawą do miasta, w którym spodziewał się informacji o spadku obiecanym mu w tajemniczym liście - i tyle. Na pewno nie oczekiwał nagłej wyprawy bogowie wiedzą dokąd i to jeszcze z gromadą obcych mu osób. Te najwyraźniej jednak przybyły do Mersember z daleka i kolejna podróż nie sprawiała im takiego kłopotu jak jemu - ot, właśnie zbierali się do portu, wyszukać jakiś statek. Może nawet byli w ciągłej podróży, jak to młodzi. On natomiast miał na głowie dom, rodzinę, prowadzenie wycinki, tartaku, zbiorów... Poza tym pieniądz - zwłaszcza od śmierci Anny - nie miał dla niego wielkiego znaczenia. Nie mówiąc już o zostawianiu Poli na pół roku samej - zwłaszcza to mu się nie uśmiechało. Czy nie był już za stary na pogoń za mrzonkami? Z drugiej strony jednak - jak nie teraz to kiedy?

- Tatusiu, pić - rozespana Pola zaczęła wiercić się mu na kolanach. Posadził ją obok siebie. Ta z ciekawością zaczęła przyglądać się rozgadanej bardce, a po chwili były już w najlepszej komitywie. Gdy Marie zaproponowała, że i dziecku przyniesie soku podziękował odruchowo zatopiony we własnych myślach. Dopiero nagła cisza i bezruch w alkowie uświadomiły mu, że z ławy zniknęła nie tylko Mysz, ale i Pola! Zerwał się gwałtownie omal nie przewracając ławy i jak oparzony wyskoczył z pokoju.

Tymczasem Pola z ciekawością dreptała w stronę szynkwasu. Gdy tatuś powiedział, że jadą do wielkiego miasta na wycieczkę tak strasznie się ucieszyła! Zwłaszcza że zwykle - gdy myślał, że nie widzi - chodził taki smutny, jakby go brzuszek bolał. A Pola nie lubiła jak tatuś był smutny i coś go bolało. Jednak mówiąc o wycieczce wydawał się bardzo wesoły, więc Pola ucieszyła się podwójnie nawet mimo tego, że jechała z nimi pani Greta, która zawsze nakazywała Poli być grzeczną i zachowywać się jak dziewczynka. I mówiła, że tatuś jest głupi, że ciągle po lasach łazi jak powinien w domu siedzieć i innym kazać pracować. Dziewczynka nie rozumiała co w tym złego, skoro tatuś to lubi, ale pani Greta mówiła, żeby nie pyskowała dorosłym, bo oni wiedzą lepiej. Choć w obecności taty była milsza, więc i podróż była fajna... choć szybko zrobiła się nudna. A miasto śmierdziało, było pełne strasznych krzyczących i przepychających się ludzi, a w domu do którego poszli śmieszny pan z kupą piór na głowie tak okropecznie długo mówił, aż się Poli przysnęło. Za to gdy się obudziła odkryła naprzeciw siebie bardzo miłą panią, która co prawda czasem mówiła w sposób, którego Pola nie rozumiała, za to była strasznie śmieszna i Pola od razu ją polubiła. Kto wie... może zostanie jej mamą? Kucharka mówiła tak o każdej kobiecie przychodzącej do ich domu, więc Pola wcale w to nie wierzyła, ale ta mała pani była na prawdę fajna i na pewno by się z nią dużo bawiła, więc Pola nie miała nic przeciwko. Choć tatuś wcale się tą miłą panią nie interesował, tylko siedział zamyślony. A Poli dalej chciało się pić, więc zsunęła się z ławy i poszła do wielkiej sali z wysoookim stołem. Było w niej dużo mężczyzn, ale do towarzystwa takich wielkoludów Pola była przyzwyczajona i wcale nie zwróciła na nich uwagi, obierając kurs na siedzącą przy wysokim stole miłą panią. Toteż gdy nagle została schwycona i uniesiona w górę przez obcego pana o złotych włosach i śpiczastych uszach, ze zdumienia zaparło jej dech w piersiach. Wydała z siebie tylko cichy pisk, gdy ze ściśniętych płuc uszło powietrze, a zaraz potem oboje znaleźli się za przewróconym stołem. Nie zdążyła nawet zapłakać, gdy przeraźliwy gwizd, a potem śpiew miłej pani odwróciły jej uwagę. A potem tatuś chwycił Polę w ramiona, mocno wciskając jej twarz w swoją kurtkę i już byli na zewnątrz.

Robert nie wiedział o co poszło i wcale nie chciał wiedzieć. Starczyło mu, że zobaczył jak dziecko zmierza wprost pomiędzy szykujących się do walki zbirów. Rzucił się on, rzucił jakiś elf, Mysz zagwizdała jak, nie przymierzając, chłopak stajenny i już tulił córkę w objęciach. A potem rozpętało się zwyczajowe w takich sytuacjach piekło, przez które biegł skulony, starając się równocześnie ochronić Polę i sprawić, by nic nie zobaczyła.

Na zewnątrz stanął pod ścianą z dzieckiem w ramionach, a serce łomotało mu w piersiach z przerażenia. Gdyby Poli się coś stało... Szlag by trafił ten przeklęty spadek. Z trudem opanował się na tyle, by podziękować elfowi za szybką reakcję.
- Nie dziękuj panie. Ratowanie niewinnego piękna mam we krwi - odpowiedział elf, mrugając wesoło do Poli, która przyjrzała mu się z zaciekawieniem. W Ronwyn prawie nie było elfów.

Robert postał jeszcze chwilę pod ścianą jednym uchem słuchając przegadywania się młodych i bezskutecznie próbując zdusić panikę, jaka zalęgła się w jego sercu; a gdy Wulf nie przebierając w słowach skomentował jego osobę Roberta szlag trafił. I do tego ta wierszokletka zrzucała winę na Polę! Miał zamiar podziękować jej za odwrócenie uwagi bandytów, ale po tym popisie zmienił zdanie.
- A kto do cholery powiedział, że ją ze sobą wezmę? I że w ogóle pojadę? - huknął tak, że zagłuszył nawet dochodzący z karczmy rwetes. - Choć pewnie byście się za to ostatnie nie obrazili. Może dla was tajemnicze spadki od obcych i trzymiesięczne podróże od przyłożenia są zupełnie normalne, ale dla mnie nie! Ja z domu wyjechałem odwiedzić kancelarię w Mersember, a nie zamek w Damarze! Toć niby czemu miałem córki nie brać, szerokiego świata jej skąpić? Za trzy dni to ja w domu powinienem być, a nie na morzu...
- Tatuś...? - Pola niepewnie spojrzała na ojca, wystraszona podniesionym tonem głosu rodziciela bardziej niż wydarzeniami w karczmie, których nawet nie pojmowała. A tatuś prawie nigdy nie krzyczał, chyba że na parobka co konia zmarnował. Rozumiała tylko, że tamten wielki pan ma do taty pretensje bo ona zrobiła coś złego i usta wygięły jej się w podkówkę.
- Już dobrze - mruknął do niej Robert, kołysząc córkę uspokajająco, po czym rzekł do reszty: Chodźmy więc na ten targ; po drodze jest karczma gdzie moja służba czeka - dajcie mi tam pięć minut i ruszymy dalej. - Co oni sobie ubzdurali, że weźmie córkę w tak daleką wyprawę?! Nie do wiary. Widać, że nigdy nie mieli dzieci - w końcu sami prawie jeszcze nimi byli.

Na szczęście jego podwładni czekali już z zakupami w gospodzie. Nie wdając się w wyjaśnienia Robert wziął ze sobą resztę broni, którą wcześniej zostawił wraz z wozem nie sądząc, że jej będzie potrzebował, obu zbrojnych pachołków i dołączył spowrotem do grupy spadkobierców. Polę umieścił sobie na barkach, nie zważając na krzywe spojrzenia "towarzyszy". Mimo - a może właśnie z powodu - wydarzeń w gospodzie jeszcze bardziej nie chciał jej zostawiać samej. Miał wrażenie, że skończyłoby się to równie źle.
 
Sayane jest offline