Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2010, 14:14   #33
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Melodia starego kawałka Metaliki "Nothing alse matter", która wydobywała się z komórki Johna, rozbrzmiała nagle w łazience.

John słysząc sygnał komórki zaklną siarczyście - Kurwa, miał właśnie w głowie wizję łączonych molekułów polfarmożelu, mógł odpuścić sobie cały szereg nieudanych prób z labolatorium i skupić się na ostatnich wynikach, pomijając całą resztę. Oszczędności zmusiły go do zmniejszenia liczby experymentów, zwyczajnie nie mógł pozwolić sobie na nieudane próby, lub mało znaczące efekty. Z nostalgią wspominał czasy gdy ilości materiału badawczego miał w bród a środki prawie nieograniczone. Wychodząc spod prysznica przepasał się ręcznikiem i sięgnął po komórkę.

- Witam chciałbym skorzystać z usługi - rozpoczął rozmowę Hash.
- Tak, tu warsztat naprawczy, proszę opisać wiek przedmiotu, rozmiar uszkodzeń i czas nadejścia przesyłki, abym mógł przyszykować osprzęt.
" I skalkulować cenę..." -pomyślał. Pierwsze dwa pytania nie były konieczne, choć uzmysławiały mu z czym przyjdzie mu mieć do czynienia i pozwalały jako tako opisać nadchodzącego gościa, trzecie pytanie było jednak zasadnicze, gdyż pozwalało przygotować kumpli nomadów. Niezapowiedziane wizyty mogły się różnie skończyć...
Mówił oczywistymi kodami, przynajmniej dla zorientowanych... Lecz słowa wyraźnie wskazywały obcy, rusko-podobny akcent, pewne braki gramatyczne również były widoczne, co ewidentnie wskazywało na niepełną znajomość języka angielskiego. Przynajmniej uważnemu słuchaczowi, gdyż powyższej formułki John nauczył się już na blachę.
Na wejściu kasował stówkę a dalsze koszty zależne były od czasu pracy i środków zużytych na leczenie. Mógł wydawać się drogim lekarzem, ale nigdy nie twierdził że zabrania komukolwiek iść do szpitala... Jedynie Nomadzi obsługiwani byli za pół darmo płacąc jedynie za zużyte środki medyczne, nie była to jednak wielka cena w zamian za ochronę którą zapewniali.

- Dziecko, około osiem, poobijane, za pół godziny. - głos należał również do osoby młodej, mężczyzny. - Znajomy mi polecił pana jako doskonałego, a przede wszystkim dyskretnego lekarza. Pasuje?

- Przykro mi, ale nie zajmuje się leczeniem, wyłącznie naprawa sprzętu, ale proszę przyjść z tym zepsutym radiem, o którym Pan wcześniej wspominał...
Po czym odłożył słuchawkę, nie chcąc słyszeć przez nią "jakie radio?", czy też "mówię o dziecku..."

Starał się nie irytować specjalnie, niektórzy dzwonili zupełnie nie zorientowani co do sposobu w jaki mają mówić. Była jednak poważna różnica między naprawą sprzętu a leczeniem ludzi, to pierwsze nie wzbudzało zainteresowań stróżów prawa, a to drugie już owszem, szczególnie jeśli pacjent szukał ukrytych dziupli miast iść wprost do szpitala. Praktycznie za każdą wizytą u Johna stała rozróba, napad lub inne zdarzenie które nie pozwalało pacjentowi zgłosić się do szpitala, a czasami to sami pacjenci byli tak poszukiwani, że nie pojechaliby do szpitala nawet z ciężkimi ranami postrzałowymi.

Hash z kolei zastanawiał się nad innym aspektem tej samej prawy.
"Czy w tym pieprzonym mieście, w którym co dziesiąta linia telefoniczna była na podsłuchu, a co dwudziesta osoba była jakaś wtyczką można było mówić otwarcie do kogokolwiek? Wszyscy gadali kodami... Szlag jasny. czasami to były już kody do kodów i zaczynało być zabawnie" - kupienie hotdoga z wózka na rogu kończyło się transakcją na pół miliona dotyczącą nikomu niepotrzebnych (jeszcze nikomu nie potrzebnych) wszczepów... Tia... "znajomy mi polecił" - "spoko jestem swój ziomuś"; "doskonałego" - "płacę nieźle, więc wymagam"; "dyskretnego" bomba wieczoru - "ja nie znam Ciebie, Ty nie znasz mnie, tylko gotówka, żadnych papierków"... W głosie lekarza Hash wyłowił jakąś obcą nutę - na pewno nie było rodowitym (kuźwa jak to brzmi - rodowity) Amerykaninem. Nuta jednak nie była też latynoska, czy chińska... Intrygujące. W każdym razie - wygląda na to, że jest nowy w mieście. A to znaczy, że nie ma jeszcze stałych klientów, albo ma ich niewielu... Warto więc było z panem doktorem zawrzeć bliższą znajomość... W tym mieście wszystko opierało się na znajomościach, a one miały często tendencję do "gubienia się".

John ubrał się po czym ruszył ku wyjściu, ominął garaż nawet nie próbując przekrzyczeć bawiącej się tam bandy. Ciężki metal pobrzmiewał w rytm silników i palonych opon. "Tak...zapachu palonej gumy też w WR-3 nie czułem" - pomyślał starając się wstrzymać na chwilę oddech. Zadowolony jednak z nowego klienta ruszył ku bramie aby oznajmić chłopakom kiedy mają się spodziewać pacjenta i jak on będzie wyglądał. Jak zwykle odpalił im dziesiątaka aby nie męczyli już o drobne jego klientów. Mimo podłej - w jego mniemaniu - dzielnicy, starał się swym klientom zapewnić maksymalny komfort. Potem wrócił do domu i odpalił tv.

Lecznica sprawiała wrażenie dobrze chronionej fortecy, co oczywiście można było przypisać temu, że "bo to zła dzielnica była". Historyjka pasowała do dziewięćdziesięciu procent miejsc na świecie... Wnętrze jednak robiło dobre wrażenie...

Po pół godziny od telefonu John później przyjął u siebie Hasha wraz z małym pacjentem. "No przynajmniej są punktualni" - pomyślał, z uśmiechem przywitał się z oboma gośćmi, po czym przeszedł do interesów.

- Biorę stówkę za przyjęcie pacjenta a reszta kosztów uzależniona jest od mojego czasu i środków jakie zużyje... W tym przypadku - spojrzał na lekko poranionego chłopca, - Obejdzie się raczej bez większych dodatkowych kosztów... Pasuje? - wolał się jeszcze upewnić, nie mógł za bardzo mówić o cenach przez telefon, wiedząc że nasłuchujący w końcu skojarzą że stawki nie pasują do tych jakie woła się za naprawę sprzętu.
- Tak - odpowiedział Hash, nie dając się przeniknąć lekarzowi czy realnie odpowiada mu ta kwota, John nie wiedział czy uważa ją za wygórowaną czy niską, najważniejsze jednak, że się zgodził.
- A i następnym razem proszę opisać pacjenta, jakby opisywał pan zepsute TV - w zależności od stanu poturbowanego. Ta klinika jest bezpieczna i sekretna tylko dlatego że tego pilnuję...I nie zwykłem zwracać tej uwagi dwukrotnie. - dodał jakby po chwili, zbyt krótka odległość czasowa dzieliła go od chwili gdy opuścił Polfarmę. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek ryzyko...bał się ryzyka wiedząc co mu grozi.

To co lekarzowi niemal od razu rzuciło się w oczy to powiązane taśmą elastyczną palce Hasha. Typowy objaw dla osób uzależnionych od narkotyku "zielony ptak" wywołującego drżenia palców podobne do Parkinsona

- Chmmm - już lepszy byłby automatyczny aplikator...trzeba by było tylko opracować surowicę - Johnowi wymsknęło się z ust na widok przewiązanych taśmą palców. Domyślał się że to dla powstrzymania drgawek, był jednak nie tylko medykiem i farmaceutą, był także genialnym technikiem, który widząc problem starał się po prostu stworzyć coś co go rozwiąże..."Kurwa!" - zaklął w myślach natychmiast zmieniając temat.
Podniósł chłopaka i posadził go na operacyjnym łożu, włączył lampki i począł badać młodzieńca. W międzyczasie toczył rozmowę - aby uspokoić malucha.

- No mały wszystko będzie dobrze, czy coś cię boli?...
- T-tak ramię.
- odpowiedział nieco wystraszony chłopak wskazując na okolice łokcia.
Rozległy siniak wskazywał , ze ktoś próbował wykręcić rękę małemu i że omal mu się to nie udało. - Tym się nie martw, za parę dni nie będzie już tak bolało.
Przemawiał do chłopca spokojnie i łagodnie, nie raz wywołując na jego twarzy uśmiech z powodu niedoszlifowanej mowy. Dopiero teraz słychać było wyraźnie, że John mylił czasy i najwyraźniej sporo mu jeszcze brakuje do pełnej płynności mowy. Poprzekręcane słowa najbardziej jednak rozśmieszły malca. Lampką poświecił mu w oczy każąc wodzić za światłem, prawe oko reagowało z drobnym opóźnieniem, jednak nie było w tym nic niepokojącego zważywszy na widoczne podbicie tego oka. John nie zauważył na pierwszy rzut oka żadnych trwałych obrażeń, przytargał swe urządzenie medyczne - własnego pomyślunku, jedno z niewielu rzeczy jakie udało mu się uratować.



Z maszynerii wyciągnął metalowe czujniki pomiarowe - które wystarczyło przyłożyć do kilku newralgicznych punktów na ciele, aby po chwili otrzymać pełen skan na monitorze. Na ekraniku po chwili pojawiła się sylwetka chłopca z zaznaczonymi na czerwono obszarami zranień oraz ukrytych jeszcze dla gołego oka problemów.

- Chłopak jest nie tylko poobijany, jest poważnie niedożywiony, ale przestrzegam przed nagłym zapychaniem go wszelkiego rodzaju żarciem, jego żołądek musi się dostosować do większej ilości pokarmu...

Regenerującym żelem posmarował rany co większe także zakleił plastrem, poprzestał dopiero gdy chłopak wyglądał już w miarę dobrze.
Na koniec podał mu dwie tabletki o ładnych kolorach - czerwonym i niebieskim, pytając się malca którą z nich chce.
Chłopak już chyba dawno nic nie dostał, bo patrzył jak zamurowany nie mogąc się zdecydować na żadną z nich, po chwili jednak sięgnął po niebieską - chyba bardziej pasował mu kolor. W nagrodę dostał kubek wody i polecenie połknięcia tabletki, zawierającej podstawowe minerały, witaminy i składniki, mała witaminowa bomba przeróżnych mikroskładników, ale bez nadmiernej ilości żadnego z nich. W sam raz dla wycieńczonego organizmu.
Czerwona tabletka zawierała praktycznie to samo, tyle że innej firmy, różnicy w wyborze więc nie było, a chłopak pochłoną szybciej tabletkę niż gdyby ktoś go do tego zmuszał. Drugą tabletkę wręczył Hashowi - Dopilnuj by zażył ją jutro rano. Na koniec za dzielną postawę malec dostał wyciągniętego z szafki syntetycznego batona, mimo uwag dotyczących odżywiania małego nie mógł tak po prostu wypuścić go z gabinetu nie upewniając się , że mały poczuje się tu dobrze
" Przy odrobinie szczęścia będzie tu ciągał tatusia każdorazowo..."
John nie komentował zachowania rodzica, cieszył się że starczyło mu na tyle rozumu, żeby chociaż przyjść z poturbowanym malcem do lekarza... Wiedział, że ćpuny czasami się nie kontrolują i że zapominają na całe tygodnie o rodzinie, a Hash który przyszedł z zaniedbanym malcem i z taśmą na palcach wyglądał jak jeden z ćpunów... I tylko pobudzone żywe i nie zamglone oczy zdawały się lekarzowi podpowiadać co innego. Nie zamierzał jednak krytykować ojca, wujka czy za kogo by się gość nie podał, wiedział, że dzięki temu, następnym razem gdy złamie malcowi rękę, przyjdzie ponownie i to do Johna, który przecież nie zadaje pytań...
Ponieważ z malcem nie miał praktycznie żadnych kłopotów ani kosztów, ograniczył się do wejściowej stówki - która należała się za ryzyko jakie podejmował i samo przyjęcie.

Na koniec zwrócił się jednak do Hasha

- Mam też trochę kolonitu na składzie, pewnie nie wiesz, że biorąc go razem z narkotykami nie zmniejszasz działania, ale ratujesz organizm, niemal o połowę ograniczając skutki uboczne.
Był prawie pewny że tamten nie wiedział, mało który ćpun brał swe "leki" tak jak należało, mało który miał jakąkolwiek świadomość jak inne specyfiki mogą zmienić i wpłynąć na działanie narkotyku. jak za pomocą dostępnych w aptece składników zdopingować narkotyk lub na przykład przedłużyć jego działanie. Była to wiedza lekarska i farmaceutyczna a raczej mało który lekarz doradzał pacjentowi lepsze stosowanie narkotyków... A już na pewno żaden z oficjalnych przedstawicieli tego zawodu.
Gdyby Hash był zainteresowany to mógł odsprzedać mu za kolejną stówkę porcję starczająca na dwa miesiące dodawania.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-03-2010 o 14:45.
Eliasz jest offline