Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2010, 22:31   #31
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Johny - a właściwie Jan Nowicki, nie mógł jeszcze przyzwyczaić się do poranków w Chicago. Nigdy by nie przypuszczał , że na swój sposób będzie mu brakowało porannego budzika o szóstej rano. Jednakże prawda była taka, że wcale za nim nie tęsknił, po prostu przyzwyczajenie, utrwalone przez lata wciąż jeszcze dawało o sobie znać. "Podobnie jak i inne sprawy" - pomyślał z niepokojem zerkając na komórkę i podnosząc się z łóżka. Brak nowych wiadomości nie dziwił, podobnie jak odgłosy palonych gum gdzieś z okolic garażu.

Wciąż jeszcze pamiętał, jak w oszalałym biegu wskakiwał pod prysznic, a później w galopie pędził do pracy na swym motorku. Wciąż pamiętał Martynę... którą musiał zostawić z jej własnymi problemami. " Tak bardzo się popieprzyło... " - pomyślał jeszcze ponuro, ale nie żałował. Nie żałował odkąd dotarł bezpiecznie do tego miasta z dala od Polfarmy, chorej korporacji , która każdego dnia wysysała z niego resztki życia i sił. Wiedział, że współuczestniczył w tworzeniu monstrum, które pożerało wszystko i wszystkich. Omal nie pożarło i Jana - obecnie Johna.
Nigdzie się nie śpieszył, od niedawna nie musiał, prywatna klinika o której wiedzieli nieliczni, prywatny warsztat - z podobnie wielką liczbą klijentów, nie generowały zysków, a przynajmniej nie takich jakich John by chciał, jakich John by potrzebował...

John znalazł ciekawy stary budynek, potężne masywne cegły, wielkie okiennice, budynek wyglądał jak nie z tej epoki... podobnie jak jego mieszkańcy - całkiem pokaźna grupka nomadów, która zajęła cały budynek. O dziwo płacili za niego, jednakże John zdołał się z nimi porozumieć, w zamian za darmową pomoc medyczną - z wyjątkiem zużytego sprzętu, i drobny miesięczny czynsz, miał do dyspozycji sześciopokojowe mieszkanko z łazienką, na parterze, wychodzące na wielki garaż - stanowiący zazwyczaj skład nomadzkich pojazdów. W jednym z pokoi urządził salę operacyjną, kolejny - składał się z wygodnego łóżka i stanowił nocleg dla pacjentów lub gości... W kolejnym mieścił się podręczny warsztat, w którym John przetwarzał wszelkie mechanizmy i próbował odwzorować tworzone niegdyś projekty. Dopiero ostatnie dwa przeznaczył na własne potrzeby. Sypialnia i salon z kuchnią. Całe mieszkanie - w przeciwieństwie do okolicznych mieszkańców, miał niemal wysterylizowane, choć bez przesady. John dbał o porządek, wyniósł to z pracy, wszystko musiał mieć na swoim miejscu... i gdyby tylko nie te nocne hałasy bandy... Czasami pakowali mu się do sali operacyjnej całą gromadą, gdy wracali z rozróby... właściwie to nie pamiętał kiedy ostatnim razem przyjmował pojedynczo pacjenta - nomada. Inną sprawą byli klienci... mało kto miał odwagę zapuszczać się na ten adres, ale jeśli ktoś wiedział do kogo idzie i po co , nie musiał się obawiać. Przynajmniej dopóki sam nie był kimś kto miał zadrę z nomadami...

Poranna kawa z ekspresu... nigdy by nie przypuszczał że tak może smakować. I nie chodziło tylko o to, że 10 % większego zagęszczenia oryginalnej kawy w niby kawie robiło różnicę smakową... nigdy by nie przypuszczał z jaką różnicą pije się ją na spokojnie. Bez przymusu gnania do pracy i dawania z siebie wszystkiego w zamian...w zamian..."No właśnie co ja z tego kurwa miałem? Bat na plecach, kajdany i brak emerytalnych perspektyw. Kurwa, gdyby mi obiecali chociaż jeden procent , chociaż jeden kurewski procent od wynalazku, nie musiałbym kombinować ucieczki..." - w zdenerwowaniu zaciskał kciuki aż zbladły z odpływu krwi.

Jan uciekł, nim było na to za późno, nim dopadła go konkurencja od dawna ostrząca sobie na niego zęby, nim strażnicy Polfarmy zemścili się na Janie za kolegę, który przez Jana wyleciał z roboty, nim wreszcie Polfarma postanowiła dla bezpieczeństwa własnych interesów skierować Jana na oddział zamknięty, by do końca życia robił dla nich badania... Jan czuł że koszmar jest bliski realizacji, sam jednak nie dał by rady wyrwać się ze szpon korporacji, pomógł mu Śruba, choć od tamtej pory nie miał żadnego kontaktu z przyjacielem... i na żaden nie liczył. Sam musiał poodcinać wszystkie korzenie - telefony, adresy , znajomych, aby Polfarma juz nigdy go nie dopadła, aby nawet nie była w stanie z daleka go szantażować losem przyjaciół. Dla ich bezpieczeństwa wolał już nigdy nie próbować ich odszukać.

I tak Jan Nowicki stał się Johnym Nowickim przy wydatnej pomocy przyjaciela fixera zdołał opuścić własny kraj - choć o jakiejkolwiek państwowości już nie było mowy. Nie udało by mu się to bez środków, ale Jan był wybitnym naukowcem, z nie małymi uprawnieniami, poza tym to on był mózgiem wynalazków które tworzył, a przynajmniej większości. Znał wzory, wyniki, efekty wieloletniej pracy i badań, przy pomocy fixera sprzedał gotowy projekt... nadal gotów był powtórzyć ów wybieg. Wiedza ta nadal była sporo warta...ale czy warto było wspierać kolejną korporację? John zastanawiał się nad tym od momentu przyjazdu do miasta, wierzył że nie miałby problemu ze znalezieniem pracy w korporacji, ale czyż nie od tego się właśnie wyrwał? Czyż nie powtarzał sobie latami, że jest mu nie najgorzej w Polfarmie, bo ją chociaż zna, a inne korporacje są jeszcze gorsze? Tylko to powstrzymywało go przed popełnieniem kolejnego błędu, ale wiedział, że tym razem raczej by się nie wyrwał, nie po pierwszej inwigilacji wyjawiającej że już raz uciekł i oszukał korporację, sprzedając patenty wynalazków. Co prawda żadna firma nie mogła wrzucić wynalazków na rynek - przynajmniej nie tych ukończonych i opatentowanych...zawsze jednak mogła wyposażyć swoich pracowników w podrobione sprzęty... a nie dokończone projekty ukończyć szybciej niż firma która nad nimi pracowała...
John nie zamierzał powielać błędów Jana, żyło mu się po raz pierwszy dość szczęśliwie - bo spokojnie, bez presji, nie miał wiele pieniędzy, ale też i ich nie potrzebował na bieżąco. Poważną zmiana było jedynie jedzenie, chcąc jako tako odłożyć na dokończenie wynalazków musiał oszczędzać i tak niewielkie przychody. Nie stać go było już na naturalne jedzenie, musiał zadowalać się tym syntetycznym, ale niesmak w podniebieniu , nie był gorszy od dni, miesięcy, lat strachu i upodlania za psie pieniądze... Wiedział że jeszcze przyjdzie i jego pora, a że wolność cenił ponad jakiekolwiek pieniądze, nie mógł żałować zmian.

Tym razem spokojnie, niemal leniwie skierował się do łazienki, chcąc zażyć powolnego prysznica. Dopiero wewnątrz gdy ciepła woda obmywała jego ciało odzyskiwał pełną sprawność umysłu i jak niegdyś jego myśli kierowały się ku rozwiązaniom problemów technicznych...
 
Eliasz jest offline  
Stary 12-03-2010, 12:49   #32
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Miarowe pikanie laptopa w końcu obudziło Hasha. Pierwszą noc spał w nowym miejscu i gdy otworzył oczy zerwał się prawie na równe nogi. Nieznane otoczenie podziałało jak najlepszy budzik. Dopiero po kilku chwilach uświadomił sobie gdzie jest i co się dzieje. Stał tak przez chwilę starając się uspokoić i dojść do siebie... Pewnych ludzi miał nadzieję już nigdy i nigdzie nie spotkać... Nigdy i nigdzie... Teraz, wczoraj zaś... okazało się, że będzie jednemu z tych ludzi pomagać...

To było bez sensu. To po prostu było bez sensu. Czy potrafił zdusić swoją nienawiść, złość... To wszystko co odżyło gdzieś w jego wnętrzu... i... tak po prostu robić swoją robotę? Czy był w stanie wrzucić wszystko do worka pod tytułem „pieniądze”? Wmówić sobie, że robi to dla pieniędzy, i nic innego się nie liczy...

Cholera...


Podszedł do laptopa i kliknął jeden z klawiszy. Maszyna wyświetliła wiadomość:

>receiving object, graphic

>received object, graphic
>received link, R-class: httpsx://mycompany.com.net
>received message, text: 85,05E$ stocked


Zablokował maszynę i zajrzał do drugiego pokoju. Piter spał z kotem... znaczy, w jednym łóżku... Przy czym to kot zajmował większa część jego szerokości... Zamknął drzwi, narzucił na siebie kurtkę i wyszedł na dwór... Zimne powietrze schłodziło jego umysł, co nie znaczy, że przyniosło jakieś rozwiązania...

Kuźwa, znów sypało.

Błądził trochę po ulicach i w końcu znalazł się przy wejściu do restauracji znajomego Chińczyka. Obsługa w środku była inna, ale pan Chang zdążył już wszystkich poinformować i gdy przyszła jego kolejka – Hash został zalany rzeką chińskiego... Co słychać, w rodzinie wszyscy zdrowi, pani Stavenhoff złamała nogę bo chodnik był nieposypany, dzisiejsza zupa z siedmiu narządów jest wyjątkowo dobra, w nocy była bijatyka na starej stacji metra, pikantne czy łagodne, czy dodać również herbatę?

Chiński Hasha nie był zły... był wystarczający. To wbrew pozorom była bardzo dobra karta przetargowa – wiele zyskiwało się w oczach Chińczyków, którzy, nie czarujmy się, byli wszędzie... Jednak to, że był wystarczający nie znaczyło, że potrafił mówić z taką szybkością i śpiewnością jak oni... Jego chiński był znacznie wolniejszy i zdecydowanie bardziej szorstki:

- Yīncǐ, yāoqiú chá Tak poproszę herbatę – powiedział uświadamiając sobie jeszcze jeden z problemów – Yǒu zai fùjìn mǒu chù shì yī mang yīshēng, shua kěyǐ xìnrèn? Suǒyǒu zhèxiē zhèngquan bìxū mǎnzú zai yīyuan... Wǒ de péngyǒu bìng bù jué dé bù tai hǎo... Czy gdzieś tu w okolicy jest jakiś lekarz, któremu można by zaufać? Te wszystkie papiery jakie trzeba wypełnić w szpitalu... Mój znajomy jednak nie czuje się zbyt dobrze...
- Dayuē O, - wyraźnie zmartwił się sprzedawca – Wǒ huì pāo chū wánměi dangāo yùzhao cóng gōngsī. Fùjìn shì yīgè xīn de yīshēng, qazhōng yīrén méiyǒu shuō yīgè huai zì. Wǒ xiǎng nǐ kěyǐ xìnrèn tā. Yǒu shahou, wǒ zai zhèlǐ kěyǐ kan dao. Fēicháng hǎo, rúguǒ yǒudiǎn nèixiang... Kěnéng bù shǔyú zhèlǐ. Dorzucę doskonałe ciasteczka z wróżbą od firmy. W okolicy jest jeden nowy lekarz, nikt o nim złego słowa nie powiedział. Myślę, że można mu zaufać. Czasami go tutaj widzę. bardzo sympatyczny, choć trochę zamknięty w sobie... Chyba nietutejszy. - powiedział pisząc coś na opakowaniu z potrawy.
- Fēicháng gǎnxiè nǐ, zhège bǎoguì de zīliao. Bardzo dziękuję, to cenna informacja.

Hash wyszedł i kilka przecznic dalej wszedł do budki bankomatowo – telefonicznej. Pożyczył od znanej nieznanej korporacji trochę gotówki i wybrał numer z opakowania z chińszczyzną. Potem trzeba będzie jeszcze zadzwonić do Travisa... Podrzucić mu informacje o sprzęcie i pogadać... o wszystkim.

Numer lekarza nie odbierał. Zamierzał już odłożyć słuchawkę i spróbować później...
 
Aschaar jest offline  
Stary 12-03-2010, 14:14   #33
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Melodia starego kawałka Metaliki "Nothing alse matter", która wydobywała się z komórki Johna, rozbrzmiała nagle w łazience.

John słysząc sygnał komórki zaklną siarczyście - Kurwa, miał właśnie w głowie wizję łączonych molekułów polfarmożelu, mógł odpuścić sobie cały szereg nieudanych prób z labolatorium i skupić się na ostatnich wynikach, pomijając całą resztę. Oszczędności zmusiły go do zmniejszenia liczby experymentów, zwyczajnie nie mógł pozwolić sobie na nieudane próby, lub mało znaczące efekty. Z nostalgią wspominał czasy gdy ilości materiału badawczego miał w bród a środki prawie nieograniczone. Wychodząc spod prysznica przepasał się ręcznikiem i sięgnął po komórkę.

- Witam chciałbym skorzystać z usługi - rozpoczął rozmowę Hash.
- Tak, tu warsztat naprawczy, proszę opisać wiek przedmiotu, rozmiar uszkodzeń i czas nadejścia przesyłki, abym mógł przyszykować osprzęt.
" I skalkulować cenę..." -pomyślał. Pierwsze dwa pytania nie były konieczne, choć uzmysławiały mu z czym przyjdzie mu mieć do czynienia i pozwalały jako tako opisać nadchodzącego gościa, trzecie pytanie było jednak zasadnicze, gdyż pozwalało przygotować kumpli nomadów. Niezapowiedziane wizyty mogły się różnie skończyć...
Mówił oczywistymi kodami, przynajmniej dla zorientowanych... Lecz słowa wyraźnie wskazywały obcy, rusko-podobny akcent, pewne braki gramatyczne również były widoczne, co ewidentnie wskazywało na niepełną znajomość języka angielskiego. Przynajmniej uważnemu słuchaczowi, gdyż powyższej formułki John nauczył się już na blachę.
Na wejściu kasował stówkę a dalsze koszty zależne były od czasu pracy i środków zużytych na leczenie. Mógł wydawać się drogim lekarzem, ale nigdy nie twierdził że zabrania komukolwiek iść do szpitala... Jedynie Nomadzi obsługiwani byli za pół darmo płacąc jedynie za zużyte środki medyczne, nie była to jednak wielka cena w zamian za ochronę którą zapewniali.

- Dziecko, około osiem, poobijane, za pół godziny. - głos należał również do osoby młodej, mężczyzny. - Znajomy mi polecił pana jako doskonałego, a przede wszystkim dyskretnego lekarza. Pasuje?

- Przykro mi, ale nie zajmuje się leczeniem, wyłącznie naprawa sprzętu, ale proszę przyjść z tym zepsutym radiem, o którym Pan wcześniej wspominał...
Po czym odłożył słuchawkę, nie chcąc słyszeć przez nią "jakie radio?", czy też "mówię o dziecku..."

Starał się nie irytować specjalnie, niektórzy dzwonili zupełnie nie zorientowani co do sposobu w jaki mają mówić. Była jednak poważna różnica między naprawą sprzętu a leczeniem ludzi, to pierwsze nie wzbudzało zainteresowań stróżów prawa, a to drugie już owszem, szczególnie jeśli pacjent szukał ukrytych dziupli miast iść wprost do szpitala. Praktycznie za każdą wizytą u Johna stała rozróba, napad lub inne zdarzenie które nie pozwalało pacjentowi zgłosić się do szpitala, a czasami to sami pacjenci byli tak poszukiwani, że nie pojechaliby do szpitala nawet z ciężkimi ranami postrzałowymi.

Hash z kolei zastanawiał się nad innym aspektem tej samej prawy.
"Czy w tym pieprzonym mieście, w którym co dziesiąta linia telefoniczna była na podsłuchu, a co dwudziesta osoba była jakaś wtyczką można było mówić otwarcie do kogokolwiek? Wszyscy gadali kodami... Szlag jasny. czasami to były już kody do kodów i zaczynało być zabawnie" - kupienie hotdoga z wózka na rogu kończyło się transakcją na pół miliona dotyczącą nikomu niepotrzebnych (jeszcze nikomu nie potrzebnych) wszczepów... Tia... "znajomy mi polecił" - "spoko jestem swój ziomuś"; "doskonałego" - "płacę nieźle, więc wymagam"; "dyskretnego" bomba wieczoru - "ja nie znam Ciebie, Ty nie znasz mnie, tylko gotówka, żadnych papierków"... W głosie lekarza Hash wyłowił jakąś obcą nutę - na pewno nie było rodowitym (kuźwa jak to brzmi - rodowity) Amerykaninem. Nuta jednak nie była też latynoska, czy chińska... Intrygujące. W każdym razie - wygląda na to, że jest nowy w mieście. A to znaczy, że nie ma jeszcze stałych klientów, albo ma ich niewielu... Warto więc było z panem doktorem zawrzeć bliższą znajomość... W tym mieście wszystko opierało się na znajomościach, a one miały często tendencję do "gubienia się".

John ubrał się po czym ruszył ku wyjściu, ominął garaż nawet nie próbując przekrzyczeć bawiącej się tam bandy. Ciężki metal pobrzmiewał w rytm silników i palonych opon. "Tak...zapachu palonej gumy też w WR-3 nie czułem" - pomyślał starając się wstrzymać na chwilę oddech. Zadowolony jednak z nowego klienta ruszył ku bramie aby oznajmić chłopakom kiedy mają się spodziewać pacjenta i jak on będzie wyglądał. Jak zwykle odpalił im dziesiątaka aby nie męczyli już o drobne jego klientów. Mimo podłej - w jego mniemaniu - dzielnicy, starał się swym klientom zapewnić maksymalny komfort. Potem wrócił do domu i odpalił tv.

Lecznica sprawiała wrażenie dobrze chronionej fortecy, co oczywiście można było przypisać temu, że "bo to zła dzielnica była". Historyjka pasowała do dziewięćdziesięciu procent miejsc na świecie... Wnętrze jednak robiło dobre wrażenie...

Po pół godziny od telefonu John później przyjął u siebie Hasha wraz z małym pacjentem. "No przynajmniej są punktualni" - pomyślał, z uśmiechem przywitał się z oboma gośćmi, po czym przeszedł do interesów.

- Biorę stówkę za przyjęcie pacjenta a reszta kosztów uzależniona jest od mojego czasu i środków jakie zużyje... W tym przypadku - spojrzał na lekko poranionego chłopca, - Obejdzie się raczej bez większych dodatkowych kosztów... Pasuje? - wolał się jeszcze upewnić, nie mógł za bardzo mówić o cenach przez telefon, wiedząc że nasłuchujący w końcu skojarzą że stawki nie pasują do tych jakie woła się za naprawę sprzętu.
- Tak - odpowiedział Hash, nie dając się przeniknąć lekarzowi czy realnie odpowiada mu ta kwota, John nie wiedział czy uważa ją za wygórowaną czy niską, najważniejsze jednak, że się zgodził.
- A i następnym razem proszę opisać pacjenta, jakby opisywał pan zepsute TV - w zależności od stanu poturbowanego. Ta klinika jest bezpieczna i sekretna tylko dlatego że tego pilnuję...I nie zwykłem zwracać tej uwagi dwukrotnie. - dodał jakby po chwili, zbyt krótka odległość czasowa dzieliła go od chwili gdy opuścił Polfarmę. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek ryzyko...bał się ryzyka wiedząc co mu grozi.

To co lekarzowi niemal od razu rzuciło się w oczy to powiązane taśmą elastyczną palce Hasha. Typowy objaw dla osób uzależnionych od narkotyku "zielony ptak" wywołującego drżenia palców podobne do Parkinsona

- Chmmm - już lepszy byłby automatyczny aplikator...trzeba by było tylko opracować surowicę - Johnowi wymsknęło się z ust na widok przewiązanych taśmą palców. Domyślał się że to dla powstrzymania drgawek, był jednak nie tylko medykiem i farmaceutą, był także genialnym technikiem, który widząc problem starał się po prostu stworzyć coś co go rozwiąże..."Kurwa!" - zaklął w myślach natychmiast zmieniając temat.
Podniósł chłopaka i posadził go na operacyjnym łożu, włączył lampki i począł badać młodzieńca. W międzyczasie toczył rozmowę - aby uspokoić malucha.

- No mały wszystko będzie dobrze, czy coś cię boli?...
- T-tak ramię.
- odpowiedział nieco wystraszony chłopak wskazując na okolice łokcia.
Rozległy siniak wskazywał , ze ktoś próbował wykręcić rękę małemu i że omal mu się to nie udało. - Tym się nie martw, za parę dni nie będzie już tak bolało.
Przemawiał do chłopca spokojnie i łagodnie, nie raz wywołując na jego twarzy uśmiech z powodu niedoszlifowanej mowy. Dopiero teraz słychać było wyraźnie, że John mylił czasy i najwyraźniej sporo mu jeszcze brakuje do pełnej płynności mowy. Poprzekręcane słowa najbardziej jednak rozśmieszły malca. Lampką poświecił mu w oczy każąc wodzić za światłem, prawe oko reagowało z drobnym opóźnieniem, jednak nie było w tym nic niepokojącego zważywszy na widoczne podbicie tego oka. John nie zauważył na pierwszy rzut oka żadnych trwałych obrażeń, przytargał swe urządzenie medyczne - własnego pomyślunku, jedno z niewielu rzeczy jakie udało mu się uratować.



Z maszynerii wyciągnął metalowe czujniki pomiarowe - które wystarczyło przyłożyć do kilku newralgicznych punktów na ciele, aby po chwili otrzymać pełen skan na monitorze. Na ekraniku po chwili pojawiła się sylwetka chłopca z zaznaczonymi na czerwono obszarami zranień oraz ukrytych jeszcze dla gołego oka problemów.

- Chłopak jest nie tylko poobijany, jest poważnie niedożywiony, ale przestrzegam przed nagłym zapychaniem go wszelkiego rodzaju żarciem, jego żołądek musi się dostosować do większej ilości pokarmu...

Regenerującym żelem posmarował rany co większe także zakleił plastrem, poprzestał dopiero gdy chłopak wyglądał już w miarę dobrze.
Na koniec podał mu dwie tabletki o ładnych kolorach - czerwonym i niebieskim, pytając się malca którą z nich chce.
Chłopak już chyba dawno nic nie dostał, bo patrzył jak zamurowany nie mogąc się zdecydować na żadną z nich, po chwili jednak sięgnął po niebieską - chyba bardziej pasował mu kolor. W nagrodę dostał kubek wody i polecenie połknięcia tabletki, zawierającej podstawowe minerały, witaminy i składniki, mała witaminowa bomba przeróżnych mikroskładników, ale bez nadmiernej ilości żadnego z nich. W sam raz dla wycieńczonego organizmu.
Czerwona tabletka zawierała praktycznie to samo, tyle że innej firmy, różnicy w wyborze więc nie było, a chłopak pochłoną szybciej tabletkę niż gdyby ktoś go do tego zmuszał. Drugą tabletkę wręczył Hashowi - Dopilnuj by zażył ją jutro rano. Na koniec za dzielną postawę malec dostał wyciągniętego z szafki syntetycznego batona, mimo uwag dotyczących odżywiania małego nie mógł tak po prostu wypuścić go z gabinetu nie upewniając się , że mały poczuje się tu dobrze
" Przy odrobinie szczęścia będzie tu ciągał tatusia każdorazowo..."
John nie komentował zachowania rodzica, cieszył się że starczyło mu na tyle rozumu, żeby chociaż przyjść z poturbowanym malcem do lekarza... Wiedział, że ćpuny czasami się nie kontrolują i że zapominają na całe tygodnie o rodzinie, a Hash który przyszedł z zaniedbanym malcem i z taśmą na palcach wyglądał jak jeden z ćpunów... I tylko pobudzone żywe i nie zamglone oczy zdawały się lekarzowi podpowiadać co innego. Nie zamierzał jednak krytykować ojca, wujka czy za kogo by się gość nie podał, wiedział, że dzięki temu, następnym razem gdy złamie malcowi rękę, przyjdzie ponownie i to do Johna, który przecież nie zadaje pytań...
Ponieważ z malcem nie miał praktycznie żadnych kłopotów ani kosztów, ograniczył się do wejściowej stówki - która należała się za ryzyko jakie podejmował i samo przyjęcie.

Na koniec zwrócił się jednak do Hasha

- Mam też trochę kolonitu na składzie, pewnie nie wiesz, że biorąc go razem z narkotykami nie zmniejszasz działania, ale ratujesz organizm, niemal o połowę ograniczając skutki uboczne.
Był prawie pewny że tamten nie wiedział, mało który ćpun brał swe "leki" tak jak należało, mało który miał jakąkolwiek świadomość jak inne specyfiki mogą zmienić i wpłynąć na działanie narkotyku. jak za pomocą dostępnych w aptece składników zdopingować narkotyk lub na przykład przedłużyć jego działanie. Była to wiedza lekarska i farmaceutyczna a raczej mało który lekarz doradzał pacjentowi lepsze stosowanie narkotyków... A już na pewno żaden z oficjalnych przedstawicieli tego zawodu.
Gdyby Hash był zainteresowany to mógł odsprzedać mu za kolejną stówkę porcję starczająca na dwa miesiące dodawania.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-03-2010 o 14:45.
Eliasz jest offline  
Stary 12-03-2010, 15:06   #34
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Pomijając z dziesięć radiowozów pędzących na sygnale o czwartej nad ranem, to noc można by uznać za całkiem spokojną. Travis obudził się krótko przed dziesiątą, przetarł oczy i wstał ciężko z łóżka. Suszyło go niesamowicie, ale przynajmniej nie miał kaca – o tyle dobrze. Poczłapał powoli do kuchni, wyciągnął z lodówki sok i nie kwapiąc się z rozlewaniem go do szklanki, przechylił ‘z gwinta’. Od razu poczuł się lepiej.

Chwilę później podszedł do okna i zastanowił się nad czymś. Śnieg ciągle sypał i nie wyglądało na to, by pogoda miała się poprawić w najbliższych dniach. Detektyw wrócił do salonu i usiadł na kanapie. Przetarł twarz i podrapał się po głowie myśląc nad tym, co będzie dzisiaj robił. Póki co miał związane ręce, jeśli chodziło o odbicie dziewczyny Lance’a z Oxyde’a, dopóki jego kumple nie zdobędą potrzebnych rzeczy i wiadomości. Grady bardzo nie lubił czekać, to doprowadzało go zwykle do szału. Co ma być zrobione, miało być zrobione – z takiego założenia wychodził, tyle że w tym mieście nieczęsto udawało się tak wszystko zorganizować, by być z robotą na bieżąco.

Zerknął na telefon. Trzy nieodebrane połączenia. Mirco? Skoro dzwonił o ósmej rano, to pewnie miał Travisowi coś do powiedzenia. Ten szurnięty Niemiec afrykańskiej krwi zwykle odzywał się dopiero wtedy, gdy działo się coś poważnego. Trzeba go będzie zatem odwiedzić. Detektyw odłożył telefon na stolik i po chwili zniknął w łazience. Wziął szybki prysznic, zjadł jajecznicę i zerknął do szafy, gdzie znalazł czarny garnitur – jeden z ostatnich, które wisiały w domu Katharine. Trochę musiał go przetrzepać z kurzu, ale koniec końców stwierdził, że wygląda całkiem dobrze. I nadal się mieści.

Założył gruby płaszcz, kapelusz, nie zapomniał też o broni. Przed wyjściem wychylił jeszcze ostatniego kielonka Maximusa, po czym zniknął za drzwiami mieszkania zamykając je na trzy zamki. Może i ulica nie była jedną z najgorszych w Starej Damie, jak nazywali Old Chic rdzenni mieszkańcy, ale wszędzie zdarzali się złodzieje i inne świrusy.

Gdy znalazł się na zewnątrz, uderzył w niego podmuch lodowatego wiatru i wirujących w jego rytm płatków śniegu. Zmrużył nieco oczy i przedzierając się przez zaspy dotarł na główną ulicę. Ludzie, niczym mrówki, już zdążyli zapełnić ośnieżone chodniki biegając za własnymi sprawami.


Travis rozejrzał się, dostrzegając po drugiej stronie ulicy, wśród tumanów zawiewającego śniegu żółtą taksówkę. Przebiegł przez jezdnię, gestem dłoni zwracając uwagę kierowcy, by ten nie odjeżdżał. Chwilę później był już w środku, otrzepując się z białego puchu.
- Gdzie pan sobie życzy? – wąsaty, pulchny mężczyzna z włoskim akcentem odwrócił się w kierunku detektywa.
- West Madison, pub „Indingo”. I miej pan ciężką stopę, spieszy mi się. – ponaglił go Grady.
- Postaram się, ale mróz przyłapał i ślisko jest. – rzucił kierowca.
- Jak mnie pan podwieziesz w dwadzieścia minut, to zgarniesz coś ekstra. – Travis wiedział, że z takimi trzeba gadać tylko zielonymi papierkami. Gdy zobaczył uśmiechniętą gębę taksówkarza wiedział, że jak zwykle trafił w sedno.

* * *

Dwadzieścia pięć minut później Travis był już na miejscu i dziękował Bogu, że w końcu wysiadł z tej pieprzonej taksówki. W niemal pół godziny dowiedział się prawie całej biografii pyzatego Włocha i aż mu się rzygać chciało. Nie pierwszy raz detektyw stwierdził, że ci kolesie łączą przyjemne z pożytecznym – ale przyjemne chyba tylko dla nich, bo komu się chce wysłuchiwać historii ich życia. I co go obchodziło, że wujek Luigi pieprzył żonę wujka Mario?

Grady poprawił płaszcz, opatulił się nim bardziej, by nie wpuszczać pod ubranie mroźnego wiatru i podszedł do szerokich, metalowych drzwi rozglądając się po okiennicach z roletami. O tej godzinie „Indigo” był standardowo zamknięty, ale nie raz w tych godzinach odbywały się tam jakieś dziwne spotkania i narady. Dlatego Travis wiedział, że zastanie swojego kumpla w środku, zwłaszcza, że sam do niego dzwonił rano. Z rozmyślań wyrwał go odgłos zamka i odsuwanych dwóch zasuw, a po chwili stanął przed nim świetnie zbudowany, wyższy o jakąś głowę mężczyzna z dziwnym irokezem na środku czaszki.

- Czego? – warknął, patrząc na Travisa z góry.
- Chcę się widzieć z Mirco, dzwonił do mnie dzisiaj.
- Nie ma szefa. – wycedził szybko tamten, jakby to była regułka powtarzana od lat.
- Słuchaj, koleś. – Travis tracił powoli cierpliwość. – Albo mnie do niego zaprowadzisz, albo sam wejdę i z nim pogadam.
- Nigdzie nie wejdziesz, pajacu. – mężczyzna w drzwiach chwycił detektywa za ramię.
- No dobra, dobra. – Grady uniósł dłonie w górę i zrobił przestraszoną minę. – Przepraszam, już sobie idę.
- Twoje szczęście, żulu! – ochroniarz puścił go i założył dłonie na biodrach.
Travis odwrócił się, jakby miał odchodzić, zacisnął prawą dłoń w pięść i z całej siły wyprowadził cios prosto w splot słoneczny mężczyzny. Ten, zupełnie zaskoczony, zatoczył się do tyłu próbując złapać powietrze do płuc. Grady nie czekał – podbiegł do niego i chwilę później kolano detektywa spotkało się z miękką przegrodą nosową mięśniaka. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, a ochroniarz padł na kolana chwytając się za krwawiący nos. Detektyw wyminął go, jakby nic się nie stało i wszedł do środka.

Kolejnych trzech ochroniarzy stojących przy kontuarze zmierzało w jego stronę, ale Grady wyciągnął szybko swojego przerobionego glocka, celując w nich, co nieco ostudziło zapał krewkich gentlemanów.
- Travis, spokojnie, odłóż tego gnata do kurwy! – od strony schodów doszedł go głęboki, szorstki głos. Chwilę później detektyw dostrzegł potężnie zbudowanego, brodatego mężczyznę w białej, rozpiętej koszuli. To był Mirco.


- Co tu się dzieje? – czarnoskóry spojrzał na ochroniarzy, a potem na Grady’ego.
- Jeden z twoich chłopców nie chciał mnie wpuścić do środka, choć ładnie prosiłem. – mruknął detektyw. – Więc musiał dostać prztyczka w nos, żeby zrozumieć, że sam sobie wejdę i cię znajdę.
- Wracajcie do swoich zajęć. – mruknął do ochroniarzy Mirco. – I pozbierajcie to gówno przy drzwiach. – wskazał palcem na mięśniaka z rozwalonym nosem. – Ile raz mam wam kurwa powtarzać, że jak pan Grady przychodzi, to żeby go wpuszczać! Pojadę wam po wypłatach, głąby pierdolone! – chwilę potem spojrzał na detektywa i skinął na niego głową. – Chodź, Travis, musimy pogadać.

Mężczyzna podążył za handlarzem broni i po chwili obaj znaleźli się w odizolowanej od reszty lokalu części dla VIP-ów. Stylowe sofy „w zebrę”, stały wokół niewielkiego stoliczka. Travis musiał przyznać, że ten były bokser nieźle wzbogacił się na handlu bronią. Chociaż pewnie to nie był jedyny lewy interes jakim się zajmował, sądząc po tym, jak bogato odwalił wnętrze „Indigo”.


Mirco gestem dłoni wskazał Travisowi siedzisko, po czym zwrócił uwagę młodej kobiecie krzątającej się za barem. Ta po chwili przyniosła do stołu dwie szklanki whisky z lodem. Mirco odesłał ją za kontuar i niczym koneser, upił trochę z naczynka.
- Chyba nie dzwoniłeś po to, żeby się umówić na whisky? – zapytał Grady obracając szklanicę w dłoni.
- Nie, chciałem z tobą pogadać o twoim koleżce, niejakim Stitchu.
- Tony Sixta? Co z nim? Wczoraj nie mogłem się do niego dodzwonić.
- Nie dziwię się. Z moich informacji wynika, że wczoraj wieczorem wjechali do niego ludzie Białej Suki – zgarnęli go, a potem wysadzili całe piętro jakby nigdy nic. – mruknął. – Nastają coraz cięższe czasy, Travis.
- Niech to szlag! – mruknął detektyw i przechylił do dna. – To pewne? – spojrzał na kumpla.
- Jak to, że teraz tutaj siedzimy. – odparł spokojnie Niemiec. – Trzeba będzie uważać. Teraz już w ogóle nie można nikomu ufać.
- Nigdy nie było można, Mirco. – wycedził Travis patrząc mu pewnie w oczy. – Gdzie ja, kurwa, znajdę teraz takiego dobrego medyka. Może masz jakieś namiary?
- Niestety, to nie mój sektor. – czarnoskóry uśmiechnął się szeroko.
- Będę musiał popytać wśród swoich ludzi. Dzięki za info, jak będziesz miał jeszcze jakieś rewelacje, to daj mi znać. Zawsze wpadnę na darmową whisky. – Travis uśmiechnął się krzywo.
- Mam tylko nadzieję, że ten twój znajomek nie puści pary z ust na psach. – wtrącił Mirco.
- Nie sądzę, prędzej dałby się pokroić, niż kogoś sprzedać – Biała Dziwka zabiła mu brata, więc koleś od tamtej pory wegetował. Teraz nie ma już nic do stracenia. W każdym razie jak już tam trafił, to przy dobrych wiatrach wyjdzie w ciuchach z czarnej folii. – Grady przetarł brwi.
- Obyś miał rację, w przeciwnym razie może być gorąco, wiesz jak to jest w tym mieście – ręka rękę myje.
- Nie musisz mi przypominać. – Grady wstał od stolika i poprawił marynarkę. – Będziemy w kontakcie, jak coś to dzwoń.

Czarny skinął mu głową, uścisnął dłoń, po czym detektyw opuścił „Indigo”. Zastanawiał się przy okazji, czy dorwanie Sixty to część jakiegoś większego planu Ann, czy po prostu zrobiła sobie wybiórczą łapankę i padło na medyka. A może po prostu Pani Prezydent czyściła ślady? W końcu to tam trafiła Melissa Wade, gdy została postrzelona. To by się nawet układało w jedną całość. Jedynym, prócz Travisa gościem, który wiedział o Stitchu był Lance… Czyżby Młody sprzedał dziuplę Sixty? To mogło być prawdopodobne, przecież pracował dla niej! Będzie musiał przycisnąć Viciousa, gdy tylko się z nim spotka.

Dzień zaczął się Travisowi od paskudnych wiadomości, a nie było jeszcze południa. Teraz musiał się zastanowić, skąd wytrzasnąć fachowca podobnego do Sixty… Wybrał numer „Płotka” i po chwili zostawił mu wiadomość na sekretarce – „Spotkajmy się jak najszybciej u mnie w biurze, trzeba pogadać”. Póki co, teraz miał zamiar zahaczyć o biuro i zobaczyć, co tam się działo od feralnego wieczora kiedy została zastrzelona partnerka Lance’a. Po drodze kupi jakąś flaszkę i wypije na miejscu. Musiał pomyśleć w spokoju nad dalszymi posunięciami…
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 12-03-2010, 21:24   #35
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Rozmowa przy badaniu małego Pitera toczyła się o wszystkim i o niczym - przynajmniej początkowo. Po stwierdzeniu o automatycznych aplikatorach, Hash odparł automatycznie myśląc o czymś zupełnie innym:

- Automatyczny aplikator to już były by okolice techniki nie medycyny... Techników medycznych z własną, nieźle chronioną, placówką... - urwał zdając sobie sprawę, że jako postronny obserwator nie powinien tego wiedzieć. Zmienił temat - Pan Chang mi pana polecił, jako zaufaną osobę... Mam nadzieję, że na to zaufanie będę mógł jeszcze liczyć... Nigdy nie wiadomo kiedy komuś coś się stanie... A każdy ma jakichś znajomych...

John wyraźnie uśmiechnął się na wymienione imię pana Changa, był on jednym z pierwszych poznanych w okolicy ludzi... i był ewidentnie pierwszym jego dostawcą.

- Oczywiście, może Pan na mnie liczyć... kto wie może i ja niedługo będę potrzebował pomocy kilku osób w dochodowym przedsięwzięciu ...
Nie był to jednak moment na zgłębianie tematu, szczególnie nie przy postronnym obserwatorze. Nie wątpił, że gdyby tylko korporacja podejrzewała że malec cokolwiek wie, cokolwiek słyszał, nie zawahałaby się przed torturami aby wyciągnąć prawdę.
- W tym mieście wszystko opiera się na znajomościach. Ja znam kogoś, ktoś zna kogoś, ktoś coś może, ktoś zna mnie, tak to się toczy. Gdyby coś było potrzebne, nie tylko w kontekście "dochodowego przedsięwzięcia" - Hash położył na stole niewielki kartonik - Jak dobrze pamiętam to znam nawet kogoś z branży komputerowej...

- Z pewnością w przyszłości skorzystam - zabrał wizytówkę, myśląc jednocześnie:"Hmmm netruner to połowa sukcesu... i połowa bezpieczeństwa, ale to już zawsze coś..." Przeczytał "Hash" i zapamiętał numer telefonu oraz maila. Numer powtórzył trzykrotnie zapamiętując go na zasadzie skojarzeń. Z zapamiętaniem reszty nie miał problemu po czym oddał karteczkę Hashowi.

- Nie lubię nosić przy sobie rzeczy z których musiałbym się tłumaczyć. Pamięć mam niezawodną.

Na koniec lekarz zwrócił się jeszcze do Hasha z propozycją dotycząca... hmm. Płotek zaczynał doceniać nos pana Changa. Raczej mało który lekarz doradzał pacjentowi lepsze stosowanie narkotyków... A już na pewno żaden z oficjalnych przedstawicieli tego zawodu. Co powodowało, że na dr. Johna można było liczyć w różnych przypadkach. Jednak Hash - póki co - nie miał zamiaru się w nic pakować. Nic czego nie dałoby się jakoś wyjaśnić. Oczywiście lepiej byłoby trzymać się swojej historyjki i kupić dragi, ale z drugiej strony, wyjść z nimi na ulicę...

- Na moje skutki uboczne nie ma lekarstwa, ale dzięki za troskę. A propos skutków ubocznych... Ostatnio mój znajomy, a właściwie znajomy znajomego miał problem z latającymi obiektami. Czy zabiegi związane z ołowicą są również specjalnością pana kliniki?

Hash po raz kolejny wywołał uśmiech na twarzy Johna:
- Nie ma chorób na które nie ma lekarstwa - odpowiedział tajemniczo, - na większość już dawno coś wynaleziono, choć nie udostępniono tego na rynek. Można je ukraść... odtworzyć... lub po prostu spreparować coś nowego - choć w tym ostatnim przypadku mówimy już o sporych kwotach... które jednak powinny się zwrócić wielokrotnie.

John wątpił aby rozmówca kiedykolwiek usłyszał coś podobnego... w końcu jak często można się spotkać z wynalazcą??
- Dystrofia mięśniowa Duchenne'a - na to nie ma lekarstwa. Nie istotne.
- Radziłbym zastosowanie proste elementy punktowe z ładunkami elektrycznymi powinny pobudzić pana mięśnie ...do życia, proponował Panu to ktoś kiedyś? Nie wyleczy... no może z czasem, a na pewno polepszy stan funkcjonalności organizmu. Jestem tego pewny. Oczywiście nie tak proste i nie tak szybko jak zapewne by sobie Pan tego życzył... ale jestem pewien, że zadziałałoby. Hmmm pozostaje też farmakologia, to że nie ma na nią oficjalnie lekarstwa nie znaczy że nie mozna go stworzyć, ale mówiąc szczerze na to potrzeba środków... i to względnie duzych... Prostsze będą biopunkty z ładunkami elektrycznymi, ładowane biciem serca, pobudzające mięśnie okresowo, badające na bieżąco ich stan dzięki czemu w właściwym momencie uruchamiał by się sygał...
- Zostawmy to. -
przerwał Hash - Zostało zrobione wszystko, a może nawet więcej niż bym sobie życzył. Po prostu - zostawmy to.

Cholera, czy nawet zwykła wizyta u lekarza musiała się wpierdalać w wspomaganie sterowania mięśniami, punktowe bioprądy i całe te cholerstwo??? tak miał to, kurwa mać miał to wszystko w swoim organizmie od kilku ładnych lat. Od kurewskich kilku ładnych lat był większym cyborgiem niż wielu pakerów z wszczepami... Kilka sekund mu zajęło odparowanie i wrócenie do tematu rozmowy, skoncentrowanie się na lekarzu...


- I tak... mam tu niezbędny sprzęt do odciągania nadmiaru ołowiu i innych szkodliwych substancji, zatrucie, napromieniowanie i inne badziewia - defibrylator krwi i kilka innych medyczno technicznych formułek które nic panu nie powiedzą, powinny załatwić sprawę... choć będzie to pewnie wymagało dnia lub dwóch w klinice - w zależności od poziomu zatrucia.
Wykonuję wszechstronne operacje...włącznie z zakładaniem wszczepów... a nawet ich naprawą.

- O! - zdziwienie chłopaka było ewidentnie szczere - to bardzo dobrze wiedzieć... Myślę, że będę mógł - jak to się ładnie mówi "rozpuścić wici"... Bardzo dziękuję za dzisiejszą poradę. Będę pamiętał o psującym się sprzęcie RTV. - uśmiechnął się zostawiając dodatkowych kilka Eurodolarów.

To była naprawdę udana wizyta.
 
Aschaar jest offline  
Stary 12-03-2010, 22:14   #36
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
John wiedział, że prędzej czy później będzie potrzebował odnaleźć dobrego fixera w tym mieście i netrunera, nie mówiąc już o jakimś osobistym solo czy zastępcy. Póki co były to jednak odległe mrzonki, pozbawionego funduszów naukowca.
"Przynajmniej mam czas na golenie..." - pomyślał jadąc ręką po ogolonej szyi, pamiętał jak często brakowało mu czasu nawet na tak elementarne czynności.

Gdy już goście opuścili lokum, podszedł do mixera aby odczytać dane i odseparować próbki, musiał je jeszcze zmrozić nim będą zdatne na kolejną porcję testów. Obiektów do badań miał nadzwyczajnie wiele, więcej niż by się spodziewał. Przyzwyczajony był do składania zamówień na konkretne zwierzęta, do wypełniania nieciekawych formularzy i do oczekiwania na nadejście zwierząt. Niemalże nic nie można było załatwić od ręki. Aż dziw brał jak wiele Johny znalazł w knajpie chińczyka Changa- która znajdowała się całkiem niedaleko. Po nie małych trudnościach w zrozumieniu. Gdy John pytał o żywe zwierzęta, chińczyk usilnie próbował mu wcisnąć w tym czasie gotową już porcję obiadową... John patrząc na nią nie mógł się nawet domyślać z czego się składała, odstawił jednak talerz i po kilkukrotnych próbach porozumienia - włącznie z naśladowaniem głosów: - miałł...hau hau, i pokazywaniem gestykulacją jak "zabiera żywe zwierzę" chińczyk zrozumiał, że John nie przyszedł się do niego stołować, zaprowadził go więc na zaplecze, aby klient sam mógł sobie dobrać interesujące go zwierzaki.
Momentalnie John ucieszył się że nie tknął porcji, na widok dziesiątek zwierząt poutykanych w kilku klatkach ( czyli w jednej klatce był mix różnych zwierząt ) zrobiło mu się niedobrze. Smród i krew wołały o pomstę do sanepidu...który prawdopodobnie nigdy nie widział tego miejsca. John jednak nie wzruszał się specjalnie cierpieniem zwierząt, owszem nie lubił gdy cierpiały bez potrzeby, jednak po latach testów na zwierzętach nieco zobojętniał na ich ból. Sprawnie wskazał na kilka tłustych szczurów i dwa koty ( na szczęście w osobnych klatkach), zamierzał jeszcze nie raz odwiedzić chińczyka, szczególnie gdy cena jaką przyszło mu za okazy zapłacić, była śmiesznie niska...
Za chojnością chinola stało jednak coś więcej, niecodziennie przecież klienci przychodzą po żywe okazy...a przynajmniej nie ci spoza azji...
- Voo-doo?? - zapytał z widocznym zaciekawieniem, wskazując na Johna.
"No to jedno chociaż rozumiem" - Choć mimo wszystko zdziwił się, że starszy chińczyk podejrzewa go o takie rzeczy... Po chwili jednak dostrzegł w chińczyku doskonałą okazję do zarobku i jako takiego zareklamowania usług. Klienci z okolicy byli tym cenniejsi, blokowiska, dzielnice czy inne odizolowane strefy, zazwyczaj trzymały się razem, zazwyczaj chroniły swoich członków, John zrozumiał, że aby liczyć na ochronę musi szybko stać się jednym z nich.
Lata spędzone w korporacji, zupełnie nie przygotowały go do nowego trybu życia, lecz ku własnemu zdumieniu odkrywał, że nie jest ono takie trudne, a na pewno przyjemniejsze od tego jak żył wcześniej.

- No no, medicine, healtth ... - narysował czerwony krzyż, aby być lepiej zrozumiałym... po czym pozostawił chińczykowi do siebie numer
- Juu sick, ju col - Powiedział pokazując najpierw na Changa a potem przykładając dłoń do ucha, wyraźnie poprawiając staruszkowi humor, był chyba jednym z niewielu klientów którzy mówili gorzej po angielsku od niego...
Na do widzenia usłyszał jeszcze chińską wiązankę po czym z ukłonem odpowiedział mu:
- Juu tu, po czym z uśmiechem odszedł. Mówił tak zawsze do pozdrawiających go osób których nie rozumiał, gdyby życzyły mu dobrze to i on im życzył, gdyby go wyklinali... widziałby to po wyrazie ich twarzy po jego odpowiedzi. Chińczyk jednak nie miał mu za złe, co znaczy że dobrze mu życzył...

Nawet nomadzi nie byli tacy straszni jak początkowo myślał, choć na wstępie zaakceptowali go chyba wyłącznie z uwagi na motocykl. Yamaha 60GS0.



Może nie była czymś w ich stylu, ale była dwuśladem, a John nie należał do jakieś subkultury ścigaczów aby nie lubić się z Harleyowcami...czy cokolwiek. A układ który dość szybko sobie zaproponowali , wzajemnie uzupełniał ich potrzeby i był jednym z niewielu przykładów udanej symbiozy naukowca z bandziorami...Choć on ich by tak nie nazwał, był pewny że tak określa ich Cytadela, nieliczne informacje jakie posiadał o mieście , cytadeli czy prezydentowej, posiadał od Nomadów i poza określeniami typu " Głupia kurwa, która całkiem nas wypchnie z miasta... cytadelskie ścierwa nadciągają... nie idź do centum bo już nie wrócisz..." - nie mówiły zbyt wiele, ale dawały już jakąś orientację.

Znacznie większe dawały obszerne relacje z rozróby jaką co jakiś czas urządzali nomadzi. John o nic się nie pytał, nomadzi traktowali go już niemal jak swego - w końcu dzielił się zarobkami i u nich mieszkał. Poznał w tym czasie skróty stoczonych ostatnio walk, przynajmniej przez nomadów... nie lubili: policji...cyberświrów...korporacyjnych...miastow ych... Nie znosili sąsiednich gangów... właściwie to mało kogo lubili - może poza innymi bandami nomadów...to było ich siłą.

Co prawda w dzielnicy John częściej słyszał strzały niż w najgorszych snach wcześniej śnił, lecz po prawdzie wcale w najgorszym miejscu nie mieszkał. Raczej cisza i spokój jaką miał w korporacyjnym lokum nie przygotowała go na coś takiego... A jeszcze nie zdążył nawet poznać innych dzielnic miasta, miał zbyt dużo pracy z urządzaniem się w nowym lokum i oswajaniem się z miejscem w zasięgu przecznicy od mieszkania.
Początkowo uporządkowanie lokum uznał za niewykonalne biorąc pod uwagę syf jaki zastał w tym sześciopokojowym mieszkaniu w którym przebywało na zmianę chyba ze trzydzieści nomadów - a przynajmniej syf wskazywał na co najmniej trzydziestkę.

Nawet pchły były w tym miejscu zawszone.

No ale z czym nie mógłby sobie poradzić żrący aceton wzbogacony dekofibryną?? Co prawda budynek trzeba było opuścić na cały dzień, a i nawet po tym przez tydzień John chodził w masce, ale wszystko co żyło w budynku padło... Nomadzi byli tym wręcz zachwyceni i dość szybko zaczęli prosić Johna o kilka litrów podobnego płynu... John wolał nawet nie wiedzieć do czego im to, ale jak mógł im odmówić...?

Po trzech tygodniach John z dumą musiał przed sobą przyznać, że mieszkanko wyglądało schludnie i w niczym nie przypominało zastanego koszmaru. Z cała masą rąk do pomocy odświeżenie i pomalowanie wszystkiego zajęło trzy dni, oczywiście wszystko z ostatnich kurczących się środków Johna.

Tym bardziej piliła go chęć ponownego odsprzedania patentu, nawet za połowę ceny biorąc pod uwagę jego obecną dostępność (co najmniej już dwie korporacje) , powstrzymywała zaś obawa, że jeśli patent wypłynie w Chicago, to Polfarma skieruje tutaj swoich agentów...

Tym razem jednak John , po raz pierwszy w życiu czuł się jako tako gotowy do konfrontacji, był z dala od terenów kontrolowanych przez Polfarmę, tu miał jako takie szansę, a nomadzi, zwiększali je wielokrotnie...
Wiedział, że jeśli pomysł ma wypalić będzie potrzebował zaufanych ludzi, którzy będą wiedzieli komu sprzedać i jak to zrobić aby sprawa nie wypłynęła na powierzchnię...

W wizytówce którą otrzymał i oddał po zapamiętaniu "Hash +1-12 58 44 69 87-5 44 hash@Nextertraders.com" - powtórzył sprawnie w myślach
zobaczył swoja szansę...

"Ponadto dobry netruner ostrzegłby mnie gdyby agenci Polfarmy się zbliżali... w końcu znam swoja firmę od podszewki...mógłbym mu pomóc w ich identyfikacji..."- pomyślał ruszając do "labolatorium"

Pełen nowego optymizmu, zabrał się do dalszej pracy... Nieuchronnie jednak bolączka Hasha na moment zawładnęła jego myślami. W wyobraźni rysował już sobie podskórnie wszczepiane małe akceleratorki, znacznie podwyższjące sprawność mięśni i funkcjonalność... każdego. " Kurwa nawet paralityka byłbym w stanie przywrócić do chodzenia i mówienia... przy odpowiednim czasie i środkach, nawet sex miałby jak dawniej..." - burzył się w myślach, nie mogąc pogodzić się w zwątpienie jakim obdarzali go ludzie spoza pracy... w Polfarmie z założenia nic nie było niemożliwe...

W mniemaniu Johna także nie było rzeczy niemożliwych, nie było problemu, choroby czy inszego paskudztwa którego nauka nie mogła by przełamać. Ponadto wiedział, że wiele z bolączek ludzkości mogłoby już dawno zostać zapomnianych gdyby tylko korporacje uchyliły wrota swojej wiedzy.
Ten korporacyjny świat John - a właściwie Jan znał od podszewki, niemal urodził się w nim a już na pewno wychował. W podziemno - naziemnych labiryntach korporacji czuł się prawie jak w domu, liczne zapory, testy, zamki utrudniały poruszanie, choć nic tak nie wkurwiało jak wszechobecne kamery.
Inwigilacja była najstraszliwszą bronią kroporacji, sięgającej samego wnętrza organizmów ludzkich - dosłownie, badającą każdy obszar jego życia, mierzącą nawet czas snu i porę powrotu czy wyjścia z domu.
Od trzech tygodni John nie czuł już nic z dawnego uścisku i szpiegowania, nawet brakowało mu dawnych sposobów działania polegających na umykaniu czujnemu oku korporacji - Wielkiemu Bratu - jak zwał bezpośredni organ śledczy Polfarmy.

Wiedział, że każda korporacja jest dręczona przez swoja najgorszą bolączkę - schematy. Schematy działań, schematy postępowań ( określające nawet takie rzeczy jak to kiedy pracownik powinien srać i w jaki sposób ! ), od najniższego szczebla po najwyższy czuć było stęchłą atmosferę strachu i schematów. Nikt nie ważył się nawet odstępować od nich - szybko bowiem był wyławiany.

"Ta cała cytadela nie może się chyba mocno różnić... pewnie kolejna wielka korporacja, tyle że kierowana przez charyzmatycznego przywódcę... chmmm czy to może być duża różnica?? W naszej firmie chyba tylko pies szefowej był charyzmatyczny..." Uśmiechnął się na wspomnienie pupilka szefowej - wyjątkowo wrednej i brzydkiej chinki. Pies na szczęście oddziedziczył po szefowej głównie urodę...


MIKUŚ

Zdołał się z nim zaprzyjaźnić, dzięki czemu i szefowa stała się jakby nieco mniej wredna wobec Jana.
"Kto wie, może nawet lubiła mnie ta wredna suka? Może nawet osłabiła pościg?? Nie... Nie oszukuj sam siebie, wiesz jak działają schematy firmy, wiesz, bo dzięki nim się wyrwałeś..." - stale upominał sam siebie, oddalając złudzenia. Złudzenia były największym zagrożeniem dla Johna, wiedział, że firma wykorzysta każde z jego złudzeń - podobnie jak robiła to z innymi.

John już nie łudził się, że przyjaźń z psem szefowej, czy nawet całym jej gabinetem i nią samą, uchroniła by go przed pościgiem firmy... gdyby wchodziły kwestie osobiste, pościg byłby tym większy, bo i życie szefowej wisiałoby na włosku. Ona także podlegała schematom i pilnowała ich aby nikt nie mógł jej niczego zarzucić. Nieprzestrzeganie postanowień i uregulowań jakie wprowadzała na okrągło firma, było idealnym pretekstem do wywalenia konkurenta z działu...choć częściej kończyło się to znacznie gorzej, gdyż osoby z kilkumiesięcznym choćby stażem nie mogły już tak po prostu wylecieć, czy pożegnać się z robotą... stanowili zbyt wielkie niebezpieczeństwo, mogli zdradzić choćby tylko powierzchowne, ale jednak sekrety firmy. John wolał obecnie nie myśleć jakim zagrożeniem był on sam dla Polfarmy a przy tym co już narobił...

Tak ... zabunkrowanie się w mieście mogło stanowić najlepszą linię obrony. "Najlepszą formą obrony jest skuteczna obrona"... Zgodnie z iście mistrzowską taktyką Jana którą opracował na podstawie znajomości działań fimy. Wiedział że będą go szukali wszędzie, choć wysiłki z racji znajomości terenu i siły oddziaływania skupią najpierw na WR-3, na wszystkich znajomych i przyjaciół Jana, na wszystkich jego kontaktach...
Potem... potem już wszystko zależało od stopnia ważności celu, a nie wątpił że jest istotny dla Polfarmy. Może obecnie nawet na szczycie... - choć do takich sekretów nie miał dostępu...o tym mógł wiedzieć tylko Wielki Brat...i szefowa. Wiedział, że będą go szukać wszędzie i jego oficjalna kariera naukowa jest już skończona. Wiedział, że nie może przystąpić do żadnej innej korporacji, wiedział , że uwięziony i porwany targnie się na swoje życie pochłaniając za sobą tak wiele korporacyjnych szumowin jak zdoła. A tak właściwie to miał nadzieję że starczy mu na to odwagi i sił, wiedząc że alternatywą jest iście niewolnicza praca.
" A gdyby wydali mnie Polfarmie??" - taki scenariusz także wchodził w grę, zgodnie ze schematem, kalkulacyjność korporacji w wzajemnych stosunkach była nadzwyczaj zaskakującym elementem, czasem wymykającym się schematom. Najczęściej jednak firmy bezpośrednio wrogie Polfarmie zatrzymałyby Johna dla siebie - ale takie mógł znaleźć co najwyżej w okolicach WR-3, cała reszta prawdopodobnie kalkulowała by co im się bardziej opłaca, i tylko wysiłki Johna przekonujące o swej genialności mogłyby przekonać firmę na nie dokonywanie transakcji, której John byłby nieodłącznym elementem. Wolał nawet nie myśleć co Polfarma by z nim zrobiła... dla zachowania zasady własnych schematów postępowań z niegodnymi pracownikami... Choćby po to by zdyscyplinować jeszcze bardziej pozostałych pracowników.

Schematy były okrutne i bardzo rozbudowane, ich znajomość dawała jednak pewną przewagę w walce z korporacjami, pozwalała domyśleć się kolejnych ruchów i środków, pozwalała wyjść naprzeciw planom firmy, zmylić ją, powtórnie nakierować na początkowy etap schematu, a potem kolejny raz, aż wąż zapląta się sam i udusi...
Optymistyczna mrzonka, ale Jan zadbał przed wyjazdem by w nierównych comiesięcznych odstępach jakiś "ślad" Jana Nowickiego pojawiał się w WR-3, od zakodowanych i uwalnianych czasem e-mailów, poprzez głuche telefony z karty Jana, na uchwycie jego twarzy pojawiającej się na granicy wizji przemysłowych kamer...
"Co by nie było, schemat i tak zmusi ich do sprawdzenia, a grupę śledczą będzie trzymał na miejscu, a nawet zawracał..." pocieszał się w myślach.

Jan znał metody walki z korporacją, choć sam nigdy by nie przypuszczał że po nie sięgnie... zresztą sam gówno by zdziałał i dobrze o tym wiedział, gdyby nie jego przyjaciele...Nie mógł już nic dla nich zrobić, nie jeśli nie chciał jeszcze bardziej pogorszyć ich sytuacji. Martynie nie powiedział nic, nie mógł, choć wiedział, że jako najbliższy współpracownik w pracy będzie poddana najcięższym przesłuchaniom - z pewnością z zastosowaniem serum prawdy. Gdyby cokolwiek wiedziała... Najchętniej zabrałby ją ze sobą - co było praktycznie niewykonalne, a samym pytaniem już by ją skazał co najmniej na pranie mózgu...
A Śruba... miał tylko nadzieję że się im wywinął. "To w końcu fixer... " - czuł jak bardzo brakuje mu starego przyjaciela... "Gdyby tylko tu był... nie byłoby problemu z zaopatrzeniem, szybko odnowiłby kontakty a z moimi projektami wreszcie doszlibyśmy do fortuny... Zresztą gdyby nie on , nie sprzedał bym projektu i nie było by żadnych funduszy..."- Johnowi zebrało się mimowolnie na płacz. Bał się o swego przyjaciela, wiedział, że pozostawia go w szponach lwa. Śruba odwiedzał Johna w jego własnym mieszkaniu! Co oznaczało że Wielki Brat wiedział jak wygląda... wiedział przypuszczalnie o nim o wiele więcej niż obaj chcieliby to przed sobą przyznać...
Ale John miał plan, Śruba zresztą też... zmiana wizerunku Johna bezpośrednio w danych firmy, bez kosztownej operacji plastycznej na którą co prawda mieli środki, ale nie mieli czasu i nie przeszłoby to niezauważenie...
John w ostatni dzień pracy wrzucił w swój komputer wirusa, miał wysoki poziom dostępu, więc umiejscowił go wyjątkowo perfidnie. Wirusa zakupili, niemal za połowę środków z sprzedanego projektu, zmieniał bezpośrednio dane Jana, jego wygląd głos i wszystko inne - oczywiście w komputerze...i z pewnym spowolnieniem, inaczej John nie wydostał by się z firmy. John niestety nie znał się na informatyce, lecz net-haker, a właściwie Śruba, (bo Jan nigdy nie poznał osobiście żadnego innego współuczestnika wymyślnej ucieczki) przekonywał go że wirus jest tak paskudny, że w Polfarmie minie z pół roku zanim nadrobią choć połowę strat. - Wirus miesza w systemie nie do poznania, zjada własny ślad i zmienia dane w plikach, zanim się połapią że coś jest nagrzebane... zanim dojdą co !... - mówiąc tworząc wizję niemal bankructwa firmy. Jan już wtedy się nie łudził, wiedział ,że firma ma zapasowe dyski, przechowuje dane... ale coś mu mówiło, że to ma sens, jeśli nie wiedzą co zostało zmienione... nawet jeśli postanowią wszystko odnowić to zajmie im to szmat czasu... - taką przynajmniej miał nadzieję, wiedział że pomoże to w ucieczce, lecz nie łudził się by miało to powstrzymać Polfarmę na długo.

Pieniędzy na ucieczkę było mnóstwo ale koszta też mieli nie małe, nie chodziło tylko o zorganizowanie ucieczki Janowi, ale o takie jej zorganizowanie, aby firma przez grube lata nie mogła natrafić na jego ślad, nie bez wypłynięcia nazwiska Jana na powierzchnię... ale nazwisko Jana było jego tarczą, było tak powszechne - nawet wśród "polonii" amerykańskiej, że nic nie mówiło poszukującym. Musieliby ograniczyć poszukiwania do naukowców, medyków i techników... a było ich przecież nie mało, a żadna korporacja nie handlowała za friko swymi danymi - o ile w ogóle handlowała...

John chciał powrócić do swego głównego projektu nad którym ostatnio w firmie siedział:
Filtry nosowe - "Sniffer 1.1" - projekt był w połowie ukończony, filtry podnosiły już prawie do 80% skuteczności filtracji, niemal rozwiązał problem aplikacji amoniaku bezpośrednio do zatok ( w przypadku omdlenia ) nie mówiąc już o funkcjach dodatkowych jak - HUD, drobny ale widoczny dla właściciela ( rzuca mu się coś pod okiem) informacja, że urządzenie właśnie filtruje, bo przy 80% właściciel mógłby się nie domyślić że powietrze zatrute, miał do tego dołączyć wykrywacz materiałów wybuchowych - hologram z czerwona czaszką czy wydalacz gazu bardzo stężona porcja wystarczająca do wypełnienia dużego pokoju...samochodu... No bo skoro właściciel jest odporny i to w stu procentach na konkretny specyfik to byłoby to doskonałe narzędzie samoobrony. Obecne realia zmuszały go jednak do znacznego ograniczenia projektu, niemal na pewno odpadało urządzenie do wykrywania materiałów wybuchowych - bo prace nad nim miały dopiero się rozpocząć... i to z użyciem wiedzy i zdolności kolegów z pracy, bo znajomość tej tematyki w przypadku Jana nie wystarczała.

Podobnie jak stężony gaz, zbyt późno rozpoczął projekt pod kątem znalezienia nań miejsca, nie wątpił że znalazłby je, miał już nawet kilka pomysłów - m. inn. rurki w nosie, ale obecnie... z ograniczonymi środkami mógł co najwyżej o tym pomarzyć... Lub stworzyć osobny rozpylacz gazu, na który filtry będą uodpornione...
Co by nie było pozostałe elementy były już niemal zapięte na ostatni guzik, brakowało mu jedynie... małp człekokształtych, by sprawdzić swoje modele aplikatorów amoniaku - efekt niedokończonych testów w Polfarmie, powoli godził się z myślą, że poza korporacją nie dostanie małp, Chang co tydzień zarzekał się, że małpa będzie, ale miast niej co rusz pokazywał inne zwierzę...
Powoli zaczynał zastanawiać się nawet czy nie użyć do testów bezdomnej masy... za kilka eurodolarów...
"Nie no, miej zasady, inaczej skończysz jak korpy...wiesz jak niewiele brakowało..." Etyczna strona Johna chwilowo przeważyła...ale też i unieruchomiła stojący już od trzech tygodni, niemal gotowy projekt ulepszonych filtrów nosowych. John miał nadzieję, że każdy solo zapłaciłby grube siano, by mieć lepszy sprzęt od innych... Unikalny wręcz na rynku.
Oczywiście sprzedaż na sztuki takiego wynalazku nie wchodziła jeszcze w rachubę...najpierw należało odsprzedać wynalazek w całości... Jedynym rozsądnym klientem z okolicy zdawała mu się Cytadela, ale zdążył już nieco przesiąknąć nastawieniem jakie mieli Nomadzi. Wiedział , że świat jest wielki a kupcy będą się zabijali o towar - dosłownie, to leżało w kręgu schematów każdej korporacji - zdobywać przewagę nad innymi, nie dać się wyprzedzić, oddać jak biją i zetrzeć przeciwnika w proch... W tajemnicy przed światem toczył się szalony wyścig zbrojeń, jakiego świat jeszcze nie widział, tyle że tym razem zbroiły się korporacje a nie państwa. John zaś doskonale wiedział, że korporacje rosną w siłę każdego dnia a rzesze poddańczych służbistów tworzą tak mordercze wynalazki, że samo opisanie ich działania przyprawiłoby o wymioty twardzieli... John także pracował przy takich...i nie był z tego dumny, jedyne co tak naprawdę go pocieszało to świadome torpedowanie projektu "robaczek", dla ściemy zlecał więcej badań, ale mniej trafnych , aby udawać że robi wiele...ale postępy posuwały się zasadniczo bardzo wolno, Jan miał wszakże wytłumaczenie, nikt mu nie mógł zarzucić że się nie stara, czy że nie pracuje nad projektem...
Obecnie nie miał nawet co marzyć o powrocie do pewnych projektów, z których chyba najciekawszy był jego autorskim pomysłem - Kseno Statyczny Emultor Transmisji, czy inaczej biopistolet, biokarabin... cokolwiek co można było na trwale połączyć z ręką ( operacyjnie) wyposażyć w moduł samodzielnego strzelania, które korzysta z cyberoka i cyberucha właściciela. Broń która sama wyszukuje cele, kieruje ręką i strzela, zanim posiadacz dłoni zdąży w ogóle pomyśleć... A strzela na mistrzowskim poziomie...
W tej chwili praca nad tym projektem była czystym scince-fiction , choć jeszcze nie tak dawno... zlecał konkretne badania mające na celu pchnięcie projektu...co ciekawsze prace posuwały się na przód i były oczkiem w głowie firmy...
"Kurwa na pewno mnie szukają...beze mnie tracą całe lata do ukończenia tego projektu... chyba muszą szaleć z wściekłości" - tym razem myśli o firmie poprawiły humor Johnowi.

Do mixera załadował ostatnie już próbki Polfarmożelu "Jak ukończę swój biożelik, nadam mu koniecznie inną nazwę..." - pomyślał zafrapowany, że na cześć firmy tak zatytuował projekt. Nie wątpił, że jak i w pozostałych przypadkach, niewielka kreatywność korpo-urzędników sprawi, że nazwa się ostanie... "Ale nie jeśli ja wcześniej wypuszczę to na rynek...lub jakakolwiek inna konkurencja" - pomyślał nie bez satysfakcji. Ostatnie porcje mikstur załadował do miksera i ustawił godzinę mieszania z chłodzeniem. Testy na zwierzętach miały rozpocząć się jutro a Chang miał w tym celu przygotować kilka zdrowych okazów kotów... i kilka myszy...

Nowy żel Johna miał w założeniu nie tylko zasklepiać rany i szybko przywracać funkcje zdrowotne, miał leczyć także infekcje i działać na choroby skórne...ostatecznie miał tez służyć jako pożywienie, wystarczające na tydzień czasu... Choć oczywiście z powodu braku środków John po raz kolejny musiał odrzucić ta ostatnią właściwość. Już w firmie wywoływała sporo problemów, powodując całą masę skutków ubocznych.
"Żarcie z żelu, koniom lżej" - sparafrazował stare powiedzenie i odstawił całą maszynerię, wiedząc, że może jeszcze miesiąc, dwa i nowy żel będzie na ukończeniu... Konkurencyjny wobec biożelu...o niewiele droższym sposobie wytwarzanie - ale też wiedział, że cena biożelu jest wygórowana, biorąc pod uwagę jej skład. Jak każdy inny lek czy tabletka, płaciło się w tym wypadku za wiedzę i wykonanie a nie za sam składnik preparatu. Niewiele większy skład, o wiele większa funkcjonalność... Nie mówiąc już o tym, że wypuszczenie tego na rynek w masowej ilości po cenie tańszej od biożelu, zmusiłoby sprzedawcę biożelu do obniżenia cen, szukania lepszych produktów, słowem wolny rynek i prawdziwa konkurencja... z korzyścią - jak mniemał dla klientów...i dla niego samego.

Postanowił zrobić sobie małą przerwę - rzecz nie do pomyślenia gdy pracował w Polfarmie. Zastanawiał się ile z jego korporacyjnej wiedzy można zastosować do Cytadeli. Ciężko mu było dokonać porównania bo nie spotkał jeszcze żadnego jej pracownika - i zresztą wcale mu się do tego nie śpieszyło, był jednak niemal pewien, że pewne podstawowe reguły rządzące organizacjami są niezmienne. " Mimo wszystko ta cała prezydentowa burzy schemat... jest postrachem sama w sobie, nawet jakby większym niż cała jej korporacja..."

John zastanawiał się czy nie warto wreszcie zwiedzić choć najbliższych okolic, oczywiście na motorze i oczywiście nie samemu. Czytał kiedyś, że okolice Johanesburga były tak straszliwe, że reporter wraz z kamerzystą i przewodnikiem którzy się w nie zapuściłi , już po pięciu minutach natrafili na barykadę ze śmietników i wraków samochodów. Po chwili przywitała ich seria kamieni i żelastwa rzucanego w samochód, niczym salwa powitalna. Szybki zmysł kierowcy który rozpoczął cofanie i wystająca z za auta ręka przewodnika uzbrojona w Glocka, pozwoliły im umknąć z zasadzki. Przewodnik stwierdził, że to co widzieli to praktycznie "niegroźne" nastolatki i że nawet jeszcze nie wyjechali z centrum...
Tak, to miasto przypominało opowieść reportera z Johanesburga - przynajmniej z odległych, lat John wolał nawet nie myśleć, jak tam jest teraz. A może nie było w Chicago tak źle? John pragnął się wreszcie przekonać, nie po to przecież uciekł z jednego więzienia aby trafić do drugiego...
Z drugiej strony i tak musiał poczekać godzinkę za zmiksowanie nowych próbek żelu.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-03-2010 o 22:47.
Eliasz jest offline  
Stary 13-03-2010, 13:14   #37
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Po powrocie do domu Hash odsłuchał swoje poczty głosowe, właściwie to komputer je odsłuchał przedstawiając tylko tekstowy komunikat o tym kto, kiedy i co powiedział. Zapakował to co już wiedział w zgrabnego maila i pchnął na skrzynkę Travisa. Wybrał numer detektywa i gdy odebrano powiedział:
- Wysłałem Ci maila z tymi numerkami, które Cię interesują. Niestety przez tą laskę, która u Ciebie ostatnio była jestem dość zabiegany i nie za bardzo mogę wpaść do twojego biura... Co sądzisz o spotkaniu na mieście? - zapytał i dał w końcu wypowiedzieć się detektywowi.
- Nawet mi to pasuje, ciągle jebie tu trupem. – mruknął Grady i zerknął na zegarek. – Mamy za kwadrans pierwszą, co powiesz na spotkanie o drugiej na Roosevelt Road? Koło cmentarza Oak Ridge jest taka przyjemna knajpka „Biały Jeleń”. Będziesz?
- OK. - Hash skasował połączenie i odpalił wirtualny plan miasta. Spokojnie, na dotarcie potrzebował jakichś 40 minut w metrze. Musiał tylko pogadać z Piterem; nawinął mu jakąś gadkę o tym, że ma pilnować kota, jedzenie jest w kuchni i dobrze by było, aby zostało coś na obiad (skoro mały miał się nie przejadać), a on za jakiś czas przyjdzie. Narzucił na siebie kurtkę, wrzucił PDA do kieszeni i wyszedł.



Knajpka „Biały Jeleń” była jednym z tych lokali, gdzie czuło się klimat retro. Stare, drewniane ławy, obite satynowym materiałem siedzenia przywodziły na myśl początki Starej Damy, tak samo jak czarno-białe obrazy na ścianach przedstawiające pierwsze budynki miasta. Ze starego, drewnianego radia sączył się cicho jakiś jazz, a w sporej sali siedziała lokalna, wierna klientela. W powietrzu unosił się cierpki zapach zważonego piwa.

Travis dotarł na miejsce jakiś kwadrans przed czasem – wypita wcześnie połówka uniemożliwiła mu poruszanie się jego Astonem Martinem, więc znów wziął taryfę. U pulchnej barmanki zamówił piwo i sok, w końcu „Płotek” nie przepadał za browarem. Nie czekał zbyt długo na kumpla – gdy ten pojawił się w środku, gestem dłoni dał mu znać, że siedzi w kącie sali. Chwilę później siedzieli już razem przy stoliku.

- Coś z tego co podesłałem pasuje? W ogóle to kto będzie sie zajmował wyborem sprzętu? Jest jakaś lista tego co mamy mieć, co jest potrzebne? Jak każdy w tym, pieprzonym, mieście mam jakiegoś znajomego, który coś ma, albo może mieć. Sęk w tym, że wiele osób spotka się tylko ze mną i transakcja tylko za gotówkę... Nie wiem czy jesteś świadomy, ale dla wielu, praktycznie dla wszystkich, to gość którego widzisz przed sobą tylko współpracuje z Hashem... - nawet dla postronnego obserwatora netrunner wyglądał na lekko poirytowanego.
- Wyluzuj, stary. - Grady wziął łyk piwa. - Golem i McClane zajmują się sprzętem, skontaktuję się z nimi niedługo, żeby się dowiedzieć, co już mają. Takiej akcji nie organizuje się w dwa dni. Ja też mam swoje kontakty i mógłbym coś załatwić, ale skoro oni się zaoferowali, to droga wolna. Druga sprawa, że nie mogę się ostatnio skontaktować z Vicious'em, co mnie bardzo wkurwia. Wczoraj wieczorem Biała Suka zawinęła mi mojego zaufanego medyka. Najlepsze jest to, że tam zawiozłem zastrzeloną babkę i był wtedy ze mną Lance. Czy tylko ja widzę jakieś powiązanie? - detektyw poprawił marynarkę. - Będę miał dla ciebie jeszcze jedno zlecenie - znajdź mi kogoś, kto potrafi łatać ludzi i potrafi być dyskretny.
- Czyli, abym dobrze zrozumiał - właśnie nasza cudowna ekipa do sprawy wiadomej została bez medyka? A-HA. - ostatnie głoski przypominały odgłos spadających kamieni. - Dlatego nie chciałem się spotykać u Ciebie w biurze. Tu jest za dużo zbiegów okoliczności. Nie jestem jedynym netkiem w mieście, więc to, że gość trafił do mnie jest przypadkiem, to, że chciał się bliżej zaprzyjaźnić z danymi o naszej drogiej koleżance jest przypadkiem, to, że Lance przyszedł z nią do twojego biura akuratnie wtedy, gdy Akira czatował na budynku to kolejne dwa przypadki... Prawdziwy zbieg okoliczności... Jak dla mnie za duży, dużo za duży. Teraz, okazuje się, przypadkowo szefowa Lance'a robi pacyfistyczny wjazd na chatę medyka, bo jak mniemam to o tym wybuchu trąbią wszystkie media? Prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności jest bliskie zeru. Oczywiście nie sugeruję, kto bardzo ładnie łączy wszystkie te przypadki... To twój znajomy i w sumie Ty za niego ręczysz. Ja mogę powiedzieć tylko tyle - miałem nadzieję, że nigdy pewnych osób nie zobaczę. Twój znajomy jest jedną z nich. Nie ufam mu i gdybym wiedział, że jest w zasięgu wzroku tej sprawy - nigdy by mnie w niej nie było, za żadne pieniądze, aby było jasne. - pociągnął solidny łyk soku robiąc dużą pauzę w wypowiedzi. - Zmieniłem miejscówkę i prawie tożsamość - zaśmiał się - i póki co nikomu nie mówię gdzie siedzę... A co do medyka mogę popytać... Tylko - wiesz, że to ryzykowne, wymieniać kogoś w grupie przed robotą. Najlepiej byłoby zmontować jakiś test...
- Obaj wiemy, że to nie jest zbieg okoliczności, Hash… Akira musiał wiedzieć, że Lance i ta zastrzelona babka będą u mnie o tej porze, co oznacza, że albo został wysłany przez kogoś z wyższych szczebli Cytadeli, albo Vicious gra na dwa fronty we własnej sprawie. – Grady zmarszczył brwi. - Załóżmy, że Melissa stała się niewygodna dla Viciousa, on więc wynajął płatnego zabójcę, by sprzątnął kobietę, będąc z nią u mnie, co daje mu alibi, gdyby ktoś go podejrzewał. Następnie jedziemy wspólnie do mojego zaufanego człowieka, by ten ją uratował – wcześniej Melissa chce mi coś powiedzieć, ale schodzi, zanim jej się to udaje. Następnego dnia do dziupli mojego medyka wpadają ludzie Ann i robią czystkę. A teraz nie udaje się skontaktować z Lance’em bo włącza mu się pieprzona sekretarka. Ta sprawa śmierdzi na kilometr... – detektyw upił piwa. – Co do medyka, to ważne, żeby jakiś w ogóle był, gdyby w czasie akcji coś poszło nie tak. Jeśli by się okazało, że będziemy potrzebować pomocy, a koleś będzie się nadmiernie denerwował, to dostanie kulkę w łeb i po sprawie. – Travis wzruszył ramionami. – W tym mieście trzeba sprzątać gówno wokół siebie, bo w końcu samemu się w nie wpadnie. Póki co, poczekamy na dalszy rozwój wydarzeń - jeśli Vicious nam bruździ, dostanie kulkę.
- Problemem jest to, aby dostał ją dostatecznie szybko; jak już będziemy na plakatach wszystkich posterunków, to chętnie nauczył bym się chirurgii plastycznej zamiast zabijania. Chociaż mnie nie klei się ta historyjka o niewygodniej Wade dla Lance'a. On miał wiele lepszych okazji na zapewnienie sobie alibi i jednocześnie niedopuszczenie do tego, aby ona się wygadała - bo to, że jej się nie udało to zbieg okoliczności... Chyba, że Vicious to idiota... - zastanowił się i zaczął z innej beczki - Oczywiście można kropnąć i medyka, tyle, że wtedy ma się dalej rozwalonego żołnierzyka, nie ma się medyka i w bonusie ma się trupa. To moim zdaniem kupa gówna rośnie, a nie maleje... Fakt, faktem - tylko nie całuj, a najwyżej po rękach - mam medyka...
- Nie zrozumieliśmy się chyba... Jeśli któryś z naszych zostanie ranny, a medyk się będzie denerwował, to dostanie kulkę PO robocie, a nie przed. No chyba nie myślisz, że jestem idiotą, który rozwali faceta, zanim ten załata naszego? - prychnął Travis i pokręcił głową. - Czasami mnie nie doceniasz, "Płotek". Co to za jeden? Dobry jest? - zapytał, gdy Hash wspomniał o medyku.
- Nie, nie, nie o to mi chodziło - Płotek uśmiechnął się popijając sokiem - Problem widzę gdzie indziej. Bądźmy szczerzy - ci co mogą oberwać to w w sobie mają taka ilość wstawek, wszczepów, dopalaczy i innego technicznego badziewia, że tkanki żywej to tam trzeba szukać. Więc medyk to musi być w zasadzie technik i to niezły, który coś wie o leczeniu, a nie lekarz, który coś wie o technice. U tu jest problem bo jeżeli znaleziony lekarzyna sobie nie poradzi z techniką to mamy opisany przeze mnie problem... Co do mojego znaleziska - wiesz poszukiwania kosztują jakąś stówę plus 50 koszty - zauważył ten charakterystyczny uśmiech zrezygnowania na twarzy detektywa, ale poranne badania małego właśnie zostały opłacone - Facet jest nowy w mieście, ma całkiem niezłą i nieźle chronioną klinikę; wygląda na to, że siedzi razem z jakimiś nomadami... jest paranoikiem jeżeli idzie o tajemniczość swoich działań, wiec podejrzewam, że też nawiał jakiejś korporacji i zamelinował się w naszym miasteczku. Z tego co mówi, jak się zachowuje - wie więcej o technice niż wielu lekarzy pracujących w R&D korporacji... Zresztą powiedział mi, ze jakbym miał klienta to mogę mu podesłać dowolny kawał złomu a on to poskłada do kupy, za odpowiednie pieniądze...
- Stitch taki był. Poskładałby nawet cyborga do kupy i zrobiłby mu jeszcze jakiś mikser do kawy w bonusie. - uśmiechnął się krzywo Grady. - Ja się nie znam na technice, a tym bardziej na leczeniu, więc jeśli chcesz mu robić jakiś test, to na mnie nie licz, bo tu trzeba kolesia z głową do takich rzeczy... - gdy Hash wymienił cenę, Travis uniósł lewą brew w górę. - Spoko, kasa będzie jeszcze dzisiaj, a potem pociągnę Viciousa żeby mi zwrócił należne koszta.
- W ramach testów myślałem o podesłaniu mu kogoś do poskładania. Tylko, że ja nie mam kogoś kogo trzeba poskładać, ale może ty znasz kogoś, kto się uszkodził w jakiejś burdzie z policją, czy coś? Podesłać naszemu medykowi klienta i zobaczyć co będzie... Czy klient przeżyje, czy policja się nie dowie, etc... Ja u niego byłem po powiedzmy poradę - kulturalnie, grzecznie, bez pytań. Dla mnie spoko, choć gościa znam 4 godziny? Zresztą polecił go znajomy, wiesz jak to jest...


Grady zastanowił się nad zaproponowanym przez Hasha typem. Jeśli rzeczywiście był tak anonimowy i dbał o zachowanie swojej tożsamości w tajemnicy, to mogli być w domu. Takich konspiracji nie robi się bez powodu - swego czasu Sixta również przy odbieraniu telefonów twierdził, że petent dodzwonił się do rzeźni. W sumie stwierdzenie nie było aż tak chybione…

- Zobaczę co da się zrobić z naszą przynętą na tego medyka, może uda mi się kogoś załatwić. Golem byłby najodpowiedniejszy, ale to zwykle on komuś coś urywa i uszkadza, a nie na odwrót. –
Travis uśmiechnął się krzywo. – Pomyśli się… Póki co, muszę się skontaktować z naszymi współpracownikami, a przede wszystkim z Vicious’em i przycisnąć go odpowiednio.
- Więc chyba wszystko? Jakby co to telefon mam jeszcze ten sam, a przynajmniej wydaje mi się, że mam...
- Na razie chyba wszystko, będziemy w kontakcie. -
powiedział Travis. - Nie wychodźmy razem, ja mam jeszcze piwo do zrobienia... Poza tym chyba lepiej dla ciebie, jeśli nikt cię ze mną nie zobaczy.
- Mhm. - Hash wypił resztę soku i powędrował ze szklanką w kierunku baru, kupił jakieś orzeszki i wyszedł z knajpki. Kilka minut później będąc już na stacji metra.

Travis łyknął piwa, odprowadził wzrokiem netrunnera, po czym dokończył złocisty napój i po dziesięciu minutach również opuścił "Białego Jelenia".
 
Aschaar jest offline  
Stary 13-03-2010, 15:34   #38
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Nim minęła godzina podczas której mixer czynił swe zadanie, John skręcił jointa, odpalił tv i niemal jednocześnie włączył laptopa w poszukiwaniu technologicznych nowinek, "Science-google", "New day in science" "Tehnological-future"... i wiele innych...
Praktycznie w ostatnich latach nie miał do czynienia z pacjentami - nie licząc ostatnich trzech tygodni, gdzie miał ich zwyczajny nadmiar - w większości stare nie wyleczone czy zainfekowane wręcz rany nomadów. Był bardziej cyber technikiem wynalzacą niż lekarzem, Tym bardziej chciał opracować nowy żel, bo większość ich kłopotów można było usunąć w prostszy sposób niż przez zamianę chorej części na coś mechanicznego...

John nie był zwolennikiem wkładania w siebie cudów cyborgizacji, praktycznie te które miał - a było ich niewiele, zainstalował pod naciskiem firmy... i po części dla własnego bezpieczeństwa.
Filtry nosowe które posiadał wkurzały go niepomiernie. Już nawet nie to, że miał uczucie jakby w nos ktoś mu wsadził rurę ( do czego przywykł po latach noszenia) , ale fakt, że nie były w pełni doskonałe, nie w pełni funkconalne, irytował go najbardziej. Ale czymże była niewygoda Johna w porównaniu z grzybicą i innymi chorobami skórnymi które dręczyły masy... John wolał nie myśleć jak sam by wyglądał po trzech tygodniach spędzonych w dziurze jaką tu zastał, robactwo pewnie całkiem by go oblazło...
"Może jakiś mały robot do wychwytywania insektów...." - pomyślał zadowolony z własnego geniuszu, "Proste acz skuteczne... taka mechaniczna rosiczka...rozpylająca feromony i ściągająca owady... kurwa, byleby mi to paskudztwo nic z okolicy nie ściągnęło! ... Nie feromon musi być na tyle słaby żeby nie roznosił się poza pomieszczenie... wystarczy dobrać proporcję i stężenie... prosty czujnik który zauważy małą ofiarę szukającą pożywienia... i CIACH ...metalowe szczęki zamykają się miażdżąc insekta... Doskonałe !"
Tak główna motywacja i pomysły Johna wynikały z potrzeb na jakie natykał się w swym życiu. Starał się jednocześnie ograniczać koszty - przynajmniej obecnie - swoich wynaazków...gdyby był w Polfarmie robocik wzbogacony by był o mały miotacz płomieni - na owady będąc blisko, ale nie sięgające po "nektar", sygnały dźwiękowe wabiące ofiary..."Chmmm w sumie mógłbym ściągać je i na dźwięk, wysoka częstotliwość jak pamiętam...nawet koszt niewielki..." oraz kilka innych gadżetów, w full opcjonalnej wersji, roboto-rosiczka pełniła by funkcję budzika, radia, telefonu, i co tam jeszcze przyszłoby do głowy Janowi bądź współpracownikom.

Joint zgasł w połowie, a popiół spadł na klawiaturę laptopa, John zwrócił dopiero na to uwagę odrywając się od pasjonującej lektury o mikrogenetyce w mikrowszczepach, prawdziwa i nieodległa przyszłość biotechnologi...

Ponownie podpalił blanta dokończając artykuł i palenie, po kilku następnych (artykułach, nie jointach) usłyszał jak mixer przestaje buczeć, więc podszedł i odstawił kolejne, ostatnie już próbki do lodówki. "No to teraz kilkudniowa hibernacja, w czasie której wyhodujemy na zwierzątkach kilka chorób skórnych i infekcji..." - z wyraźnie poprawionym humorem, spowodowanym kolejnym zrealizowanym etapem pracy nałożył skórzana kurtkę i ruszył do wyjścia. Odkąd znalazł się w Chicago, praca na własny rachunek dawała mu niepomierną satysfakcję, tym bardziej warte...może i nawet miliony, wynalazki - a właściwie kolejne etapy pracy. Czuł, że w końcu nadejdzie upragniony efekt, i nie będzie musiał oddawać go za darmo już nikomu.

W garażu stała grupka nomadów a wśród nich "Kosa" - pamiętał tylko jej trafną ksywkę


"KOSA"

Od początku miał wrażenie że wpadł jej w oko, jednak ona nie była kim w jego guście... nie miała jak dorównać Martynie... choć i w Kosie było coś nietuzinkowego, lecz John nie wiedział jeszcze co... jeszcze...

Podszedł do grupki nomadów pucujących swe maszynki
- Wszytko w porzo? zapytał "... Rudy?? jak mu było..." czyszczący właśnie na błysk Harleya

ATOM
- No jasne, nie wybieracie się gdzieś na miasto?? - odparł John wiedząc, że chłopaki zawsze się wybierają...tylko nie zawsze mają na to kasy.
- A co klijencik zostawił trochę sianka na spożytkowanie? - zapytał wielki czarny mięśniak " Atom, no tak jak mogłem zapomnieć..."
- Jasne, rozumieli się niemal bez słów... To gdzie jedziemy...Atom....?
- Fallen haus, fajna knajpka, dziwka na rurze daje występ co godzinkę, piwo dla nas mają dobre, a poza tym to kurwa i tak za bardzo nie ma gdzie się ruszać, tam sami swoi , zobaczysz - uśmiechał się cały czas a na koniec klepną przyjacielsko Johna w plecy, tak że ten przez moment myślał że mu płuca ustami wyskoczą, ale zachował jako takie pozory i ruszył w stronę swojej Yamahy... zauważył, że znacznie mniej jej czasu poświęcał i że wygląda wręcz brudno w porównaniu do reszt motocykli " Jak wrócę dam małolatowi z pięć baksów niech mi ją umyje... " - Lata przyzwyczajenia do room service odzwyczaiły go od zwykłych prac porządkowych, tym bardziej, że starał się stosować prosty przelicznik którego podstawą była nauko-godzina, czyli możliwości Johna do tworzenia nowych códów technik w przeciągu godziny. Był w stanie wynaleźć przeciętnie funkcjonalne urządzenie... właściwie to nawet w przeciągu tygodnia, mając pod ręka materiały i pomysł - jak w przypadku robota-rosiczki elementy konstrukcyjne takiego wynalazku były proste jak budowa cepa ( dla Johna ) i aż dziw brał, że jeszcze nie były w powszechnej sprzedaży...
Tak więc sporo liczył sobie za godziny... na pewno więcej niż pięć eurodolców... rozrywka i jego czas wolny zaś... nie był na sprzedaż i nie podlegał sztywnym kalkulacjom nauko-godzin. Gdyby nie to, pewnie nie ruszał by się z miejsca i wiódł życie jak wcześniej...

I wyruszyli na siedmiu łącznie motorach, praktycznie same harleye i tylko John wyróżniał się na tym tyle jak wisienka na kupie gówna... lub raczej gówniana kropka na białym torcie... Nie było to jednak w tej chwili najważniejsze, John potrafił założyć różne skarpetki czy koszulę na odwrót, nie przejmował się tym wcale, nie po to jego umysł, nawet podczas jazdy myślał o wynalazkach i dalszym postępie badań, by zajmować go sprawami tak mało istotnymi dla nauki jak wygląd zewnętrzny naukowca...

Po niespełna kwadransie dojechali do wspomnianego baru. Wydawało by się, że mała knajpka, do której wchodziło się jak do piwnicy - po schodkach w dół, na samym rogu jakieś ciemnowrogiego skrzyżowania. Nie było to nigdzie przy głównych ulicach, raczej melina której nikt by nie miał szans wypatrzeć gdyby nie równiutko ustawione na zewnątrz motory, co najmniej z dwadzieścia, na szczęście przeróżne, co uświadomiło Johnowi, że nie wszyscy w tym mieście mają Harleye.

Powitalna kamerka z przymocowanym doń karabinkiem uśmiechała się złowrogo swym jedynym ślepiem z czerwoną źrenicą. Wszyscy jednak ruszyli po schodkach na dół i tylko ruch obracanej kamery, cały czas mierzącej do grupy , świadczył, że ochrona nie śpi, bo oprócz muzyki nikt jakby nie reagował na przybycie.

- Bum Bum...dziesięcio-sekundowa pauza- Bum Bum - zapukał Atom w metalowe, okute dodatkową blachą drzwi. " Lepszy byłby stop żelaza i tytanu..." pomyślał ulegając swemu odwiecznemu dążeniu do ulepszania rzeczy - które czasem innych wpędzały w irytację, no bo ile można słuchać, że wszystko co masz jest do kitu i że mogłoby być lepsze... Czasami więc milczał...
Drzwi otworzyły się, za sobą ukazując masywną postać w ciemnych okularach, ale miast standardowej marynarki miał jedynie kamizelkę kuloodporną na gołej klacie. Prawdopodobnie chwalił się tatuażami, które niemal nie zostawiały już miejsca na skórze rąk i na korpusie, kto wie gdzie jeszcze.

Weszli do środka, sygnał był tylko dodatkowym ubezpieczeniem, tak na wypadek gdyby ktoś się podszywał - wyjaśnił mu szybko Ares.

- No wiesz, przebierze się taki cwaniaczek jak my, wsiądzie na harleya a potem będzie pierdział kto tu był i co tu robił u swoich szefuńciów, a wierz mi te gnidy mają swoje gnidy wszędzie... no może nie tu - z duma rozejrzał się przedstawiając niewielki lokal, mieszczący jednak od biedy i ze setkę ludzi. Nie był tak mały jak z zewnątrz dawał się być, kolejna sala została bowiem dołączona znacznie powiększając pierwotną przestrzeń, po niedokończonej robocie John domyślił się, że ktoś po prostu rozpierniczył ścianę - co gorsza zapewne jedną z konstrukcyjnych, aby powiększyć lokal. Nagle John poczuł się niemal jak klaustrofobik, bał się że to wszystko zawali się nagle na niego... a piwnica jako miejsce na śmierć nie wydała mu się zbyt zachęcająca...
Po chwili jednak dostał piwo ( faktycznie smaczne) i postanowił więcej się nie martwić w swym czasie wolnym. Nawiązał z nomadami nieco dłuższą rozmowę, a w myślach starał się zapamiętać i dopasować ksywki do twarzy, ale ciężko mu było jeszcze rozróżnić całą masę poznanych nomadów.
"Świrus" - tego dobrze pamiętał, bo jako pierwszy zaczął zaczepiać Johna o litr acetonu zmieszanego z dekofibryną, mówił o tym jak o środku na szczury... a John wolał nie zdradzać składników.
"Atom" - Był typowym solo, ale o dziwo o całkiem spokojnym usposobieniu . " Może nie ma tylu wszczepów?"
Po knajpowej popijawie zapamiętał też "Krzywego" i to tylko dlatego, że przypomniał sobie jego ksywkę widząc jak ten po dwóch piwach wraca na motorze do domu... Lepiej dla wszystkich było nie jechać przy jego boku, najlepiej za nim lub przed nim... Ustalił jednak rzecz o wiele cenniejszą niż utrwalanie ksywek...

- Kurwa ten Chang obiecuje już mi dostawę od tygodnia i raczej nic nie załatwi - powiedział gdy akurat dyskutowali o zaopatrzeniu.
- Trzeba się nim zająć? - zapytał całkiem poważnie Atom podnosząc jedną brew.
- Nie nie, odparł John szybko, omal się nie zakrztuszając piwem, - chodzi o to , że on ma chyba ograniczone dostępy, ... potrzebny mi jakiś fixer a nie przydrożny pracownik chińskiej knajpy...
- To czemuś od razu nie mówił? Nie wiesz że Kosa załatwia wszystko?? Dosłownie wszytko??
John wyraźnie ucieszył się z tej informacji " Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć, no jasne, przecież Ci nomadzi całkiem wygodnie się urządzili i byli co ważniejsze samowystarczalni... po prostu istny cud bez znajomości fixera... Jedyny problem polegał pewnie na braku gotówki, no bo jak fixer nomad ma się wyróżniać? Pewnie tak samo liczy cienkie eurodolce jak każdy inny... Tak... wiedział, że będzie musiał z nią porozmawiać, może Kosa załatwi mu ...małpy?

Plan Johna powoli nabierał realnych kształtów... Fixer był mu potrzebny do odsprzedaży wynalazku, najlepiej jak najdalej stąd ( może do Azji??...) ale fixer nie wystarczał - raz że mógł mieć głównie lokalne znajomości i kontakty a dwa ... to chodziło o zbyt wielkie pieniądze jak na zadanie dla jednego fixera, zostałby prawdopodobnie sprzątnięty tuż po dokonaniu transakcji...
Netruner mógł załatwić nie tylko bezpieczny transfer gotówki i zabezpieczyć miejsce transakcji, mógłby nawet najpierw znaleźć interesujących Johna klientów - choć ta ostatnia opcja mogła ściągnąć uwage Polfarmy...ale też pewnie i znacząco podniosłaby cenę produktu...na swoistej aukcji, taki wynalazek mógłby kosztować fortunę - nie chodziło bowiem nawet o koszty badań, w korporacji idące spod grubego palca, chodziło o czas - kto pierwszy ten lepszy, pierwszy - może ogłosić patent i wrzucić na rynek a każdego następnego określić mianem naśladowcy i złodzieja patentów... może nawet rozpocząć z nim wojne mając piękne Casus Beli do tego. Nie mówiąc już o milionach egzemplarzy sprzedawanych każdego dnia na całym świecie, generując kolejne miliony...

Tylko jak zatrudnić hakera...? ( Dla Johna netruner, hacker, czy nawet surfer sieciowy było to pojęcia tożsame) Pytanie nie było tak głupie, bo nie chodziło Johnowi o zwyczajny kontakt - miał przecież numer, po prostu nie wiedział co mu powiedzieć. : cześć mam wynalazek warty fortunę, byłoby miło jakbyś znalazł klienta najlepiej z Azji lub końca świata, który dałby na to choć grube eurotysiaki??...
Nie, to nie była rozmowa na telefon... poza tym John musiałby zwyczajnie chyba pokazać swoje prototypy, aby sprzedawca w ogóle wiedział co sprzedaje... Tyle że nie miał żadnego zaufania do całego tego Hasha, z wyjątkiem tego że polecił mu go klient, któremu z kolei Johna polecił Chang... "Jaki ten świat jest mały" , nic nie przemawiało za tym, że można mu powierzyć takie zadanie. John obawiał się, że hacker po prostu zwietrzy w tym swą życiową jednorazową szansę i ograbi Johna oddając go wraz z projektami w ręce...wolał już nie myśleć w jakie ręce by go oddano.

Powoli rozumiał dlaczego tak niewielu naukowców decydowało się opuścić szeregi korporacji. Na zewnątrz byli po prostu skazani na łaskę innych, Johny zaś robił co mógł, aby ta kolej rzeczy w swoim wypadku odmienić.

Chmmm jak sobie zagwarantować wypłatę tak aby nie wykołował mnie haker... " Jak mu każe przelać na moje konto to tak naprawdę nie będę miał tej pewności dopóki nie dojdę do bankomatu... Nie , nie konto wykluczone, a więc co walizka eurodolców? Nie też niebezpiecznie... Worek diamentów i innszych kamieni wartościowych - to mogłoby być to. Oczywiście nadal musiałby polegać na uczciwości osoby która otrzymałaby zapłatę... Kosa co prawda nie wyglądała na zbyt uczciwą, ale nie wyglądała też na głupią. Po co raz chleptać mleczko, skoro można zamówić codziennie kartonik...
Gdyby tylko udało się to wypuszczać cichaczem i dyskretnie, byłaby szansa że nikt by nie zwietrzył skąd dokładnie pochodzą wynalazki. Jakakolwiek wpadka, mogła go drogo kosztować, znacznie drożej niż zyski jakie juz liczył ze sprzedaży wynalazków...

John zrozumiał jedno, że nie wystarczy mieć jeden gotowy projekt i go odsprzedać, bo jeśli kupujący uzna, że klient nie jest mu już potrzebny spróbuje się go pozbyć... To musi być długotrwała i uczciwa wymiana... tylko z kim? Wiedział, że będzie musiał mieć gotowe dwa wynalazki, a może nawet trzeci w zapasie, aby po sprzedaży pierwszego od razu zaproponować kupcowi kolejny deal...
Wychodziło na to, że wcześniej będzie musiał ukończyc badania biożelu i zakończyć konstrukcję nowych filtrów nosowych, nim będzie mógł sprzedać cokolwiek. Poza tym wiedział, że nie powinien się wychylać.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 20-03-2010 o 11:25.
Eliasz jest offline  
Stary 13-03-2010, 20:03   #39
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Opuścił biuro Mazurskiego bardziej zadowolony niż mógłby przypuszczać że będzie wchodząc. Co prawda czuł się zobligowany do dopilnowania drugiej żony szefa, ale "zawieszam cię z innymi kursami" brzmiało bardzo wygodnie bo miał już szczerze dość wożenia Vip-ów po nocnych klubach i agencjach. W końcu czuł, że wraca do gry, czas zapomnieć o tym co wydarzyło się we wschodnim Berlinie, czas wziąć się w garść i zacząć od nowa. Istotnie, zlecenie w które się wpisał przez Hasha wydawało się wystarczającym punktem podparcia by wreszcie odbić się od dna i wypłynąć w Old Chicago, ale.. -spojrzał na prywatny telefon- Grady milczał, za to była wiadomość od Alex.

MIKE CO ROBISZ? WPA-
DNIJ DO KLUBU, STAWIAM
DRINKI WSZYSTKIM
PRZYSTOJNIAKOM PRZY
BARZE ;*

Uśmiechnął się do telefonu, nie żeby łapał się na "przystojniaka", ale... coś w tej dziewczynie... Wsiadł do starego sportowego Nissana którego odkupił od syna Mazurskiego w zeszłym miesiącu i przekręcił kluczyk w stacyjce, bez rezultatu. Auto było na chodzie, młody jeździł nim dopóki nie potrzebował pieniędzy na mieszkanie bliżej centrum.

W sumie nie był zdziwiony, Nissan stało tu od zeszłego czwartku, a było dość zimno, przez ten czas jeździł firmowym Lincolnem praktycznie z kursu na kurs. "No maleńki, ogień!" -syknął w stronę deski rozdzielczej patrząc ze skupieniem na diodę informującą o grzaniu świec, przekręcił kluczyk gdy lampka zgasła. Znowu bez oczekiwanego rezultatu. "Świetnie..." -pomyślał schylając się do dinksa otwierającego maskę po czym wyszedł z auta zostawiając na fotelu marynarkę. Podwinął rękawy i ruszył w stronę szafek na przyległej ścianie po chwili tłukąc drzwiczkami kolejnych pojemników, przewalał narzędzia luzem w poszukiwaniach z coraz większą irytacją. "Jest!" -ucieszył się szarpiąc z wnętrza szafki metalową skrzynkę, po rozplątaniu kabli położył sprzęt na krześle ustawionym wcześniej przed maską Nissana i sprawnie podłączył prostownik do akumulatora. Spojrzał na zegarek i z wyraźnie zmartwioną miną podszedł do auta, wyciągnął marynarkę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni. Kluczyki do Lincolna były na tyle kuszącą alternatywą dla metra, że nie zastanawiał się długo, "Mazursky przecież troszczy się o żonę... a ja przecież nie będę tu kwitł do naładowania akumulatora." -uspokajał sam siebie pakując się za kierownicę limuzyny i wyjechał z firmowego garażu.

Przemierzając brudne ulice lśniącą limuzyną Michael wystukał numer Silly w komórce.
Biiip... Biiiii..
-Kotku nie mogę rozmawiać, Liza poszła po klucze do magazynku i zostawiła mnie samą na barze.
-Okej, dzwonie tylko żeby powiedzieć że będę za jakieś pół godziny.
-Oo w końcu masz chwilę dla mnie. -usłyszał jeszcze w słuchawce- To czekam. Pa!

Był już prawie na miejscu, Roosevelt Road była dość długa, a Mike zmierzał prawie do końca alei. Klarysa Mazursky-Turch mieszkała w jednym z niskich bloków przy kościele Św. Patryka. Osiedle Polanka było spokojną okolicą, wręcz nudną. Kilka mniej uczęszczanych knajp świeciło szyldami zachęcając do wejścia na "jednego", wspomniany kościół górujący nad świeckimi budynkami i blokami mieszkalnymi po przeciwnej stronie ulicy, zaraz obok świątyni niewielki cmentarz Oak Ridge i stara, opuszczona już chyba od jakiegoś czasu drukarnia, ot Roosevelt Road. Mike zatrzymał auto przed jedną z knajp, "Biały Jeleń- nic dziwnego że okolica jest taka cicha, nawet nie mają się gdzie napić biedacy..." -skomentował szyld widoczny przez przednią szybę. Szybko jednak przypomniał sobie o celu tej przejażdżki i zwrócił uwagę na drugą stronę jezdni, cztery trzypiętrowe płytowce. "34/4, mieszkania 3c"- powtórzył w myślach i wysiadł z auta kierując się do klatki jednego z budynków. Nie bardzo wiedział czego się spodziewać i czego właściwie szukać, dlatego był czujny na wszystkie niuanse rzucające się w oczy. W żadnym z zaparkowanych wzdłuż chodnika aut nie zauważył szpicli, nikt też z ludzi kręcących się po ulicy nie zwracał niezdrowego zainteresowania jego osobą. Szybko znalazł się w windzie, którą wjechał na dach bloku Klarysy. "Stąd powinno być widać wszystko jak na dłoni" -wyszedł z blaszanej skrzyni i obszedł krawędź dachu zaglądając to tu, to tam, zawieszając wzrok na podejrzanym typku po czym ruszając dalej zauważywszy jak diler schyla się do podjeżdżającego auta i wsuwa rękę przez uchyloną szybę. Nic w najbliższym sąsiedztwie nie zwróciło jego uwagi, nic niepokojącego dla żony szefa, wrócił więc do zablokowanych jakąś rurką drzwi windy i klepnął w klawiaturę okrągły guzik (3). Miał zamiar jeszcze tylko sprawdzić czy na piętrze wszystko gra, nie oparł się jednak myśli, że może dobrze byłoby sprawdzić czy w mieszkaniu wszystko ok przed tym jak skończy dzień w barze z Silly. Podszedł do drzwi najdyskretniej jak tylko mógł w garniturze i lakierkach, "Mógłbym w końcu się ubrać w coś mnie oficjalnego"- pomyślał nachylając się nad pozłacanym numerkiem 3c. Zza drzwi rozległ się hałas, piskliwe szczekanie, Mike zaklął w myślach obracając się na pięcie w kierunku windy, zbyt wolno.
-Prze... czy.. czy ja pana skądś znam? -kobieta stojąca w drzwiach trzymała na rękach małego shi-tzu.
Nie tak to sobie wyobrażał pięć minut temu, nie tak. "Nie wiem, jak to załatwisz, ale ma się czuć bezpiecznie i nie wiedzieć o twojej obecności" -w głowie kołatały się słowa Mazurskiego. Teraz już nie było istotne jak to widział wcześniej, sytuacja zmieniła się, a piłka była po jego stronie. "Chyba, że będzie to niezbędne" -echo w głowie nabierało sensu. Zresztą nie miał za bardzo wyjścia, gdyby odszedł to kobieta pewnie przerażona zadzwoniłaby do męża, że znowu ktoś ją śledzi itp. a tego przeciez Mazursky chciał uniknąć włączając w to kierowcę. "Przynajmniej będę wiedział o co dokładnie chodzi... jak mam ją chronić skoro nie wiem w czym rzecz... Na pewno zrozumie..." -ważył wszystkie za i przeciw po czym obrócił się w stronę drzwi.
-Pani Mazursky, myślałem, że nie ma pani w domu. -zaczął niepewnie, "Nawet nie zadzwoniłeś do drzwi idioto". -Michael Voltaire, pracuję z pani mężem, poznaliśmy się kiedyś w jego biurze. -dodał już składniej.
-Ach tak, tak. Kojarzę Pana. Ale co Pana do mnie sprowadza o tej późnej porze?
Mike szybko acz delikatnie naświetlił powody swojej nieoczekiwanej wizyty pod drzwiami kobiety broniący przy tym rozpaczliwie zleceniodawcy-męża, tłumacząc go troską o bezpieczeństwo ukochanej, jego prośbami o pomoc w ochronie i tym podobnymi bzdetami, które kobiecie nie wydawały się tak durne jak jemu kiedy je wymyślał z wredną gębą Mazurskiego proszącą go o pomoc w głowie. "No cóż, może szef w domu jest innym człowiekiem" -przemknęło mu przez myśl, ale szybko stłumił te domniemania.

***



Siedział na hookerze przy ladzie za którą uwijała się Alex to rozlewając alko po szklankach, to kasując klientów za napitki, to puszczając mu kokieteryjne spojrzenia i dolewając zawartość szejkera do jego szkła. Ruch był jak nigdy toteż postanowił dać jej pracować, obkręcił się na siedzisku taksując salę. Ochroniarze przy wejściu wyraźnie mieli mu za złe to co zrobił ich koledze w zeszłym tygodniu gdy ten podwalał się do Alex, "Niech wiedzą..." -pomyślał olewając dryblasów, "...tamten już raczej nie stanie na bramce" -popił drinka. Ta myśl przyniosła gorzkie pytanie, "Jak będzie wyglądać moja sytuacja za tydzień?", cała ta akcja z Oxide to jeszcze rozumiał, ale fakt, że sprawa w jakimś stopniu jest związana z Żelazną Ann? Do tego pan Akira aka. Snajper i jego robótka u detektywa? I co to za ekipa? O ile Grady i Hash zrobili dobre wrażenie to tym bardziej nie ufał im z powodu tego zrozumienia. I w końcu cała ta sprawa szefa, a właściwie szefowej... "Pomyślmy..." -starał się zebrać najistotniejsze informacje odnośnie tego czego dowiedział się od żony Mazurskiego.
 
majk jest offline  
Stary 14-03-2010, 13:20   #40
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Siedzenie przy barze było, dla Mike'a, już nie tyle nużące, co po prostu bez produktywne, a na to nie mógł sobie pozwolić, "Może się mnie wstydzą? Jacyś nieśmiali czy co.. A co mi tam." -wyjął prywatny telefon,

[klik] wiadomości > nowa wiadomość...
HEJ TOM. SZUKAM TANIEGO SKLEPU RTV.
ODEZWIJ SIE NA 012 92874755712
W WOLNEJ CHWILI. VOLT.
[klik] wyślij > pan # >wysłano...


Wysłał do Pana Płotka krótkiego tekstowca pewny że net w locie załapie o co mu chodzi, a skakanie z numeru firmowego na prywatny i odwrotnie dawało mu złudne poczucie bezpieczeństwa. Dobrze wiedział, że jeśli ktoś na prawdę chciałby go dorwać to żadne zmiany numerów nic nie zmienią, z drugiej strony dla zwykłych botów inwigilacyjnych taki zabieg wprowadzał sporo zamieszania. Zresztą prędzej podejrzewałby, że to Hash jest namierzany niż on sam. Czekał na odpowiedź popijając drinka przy ladzie.

PDA w kieszeni Hasha piknęło ostrzegawczo i wyciągnął jednostkę. "Czy w tym mieście wszyscy gadają kodami?" - zastanawiał się czytając wiadomość... Choć w sumie niewielu potrafiło się schować tak w cyfrowym świecie, żeby nikt ich nie znalazł... Maszyna poszukała telefonu z którego wysłano wiadomość... Centrum, kuźwa w tym mieście było tylko centrum lub zadupie... Ściągnął jakąś reklamę i zedytował na szybko: "Restauracja "Głuchy Królik" poleca doskonałe fondue. W godzinie promocyjnej 10:30 - do każdego zamówienia "z płotkiem" mp7 gratis." Wysłał, a w zasadzie, serwer "Chicago Daily" wysłał. A co niech też pogłówkuje - uśmiechnął się. Sam mógł być w króliku nawet za niecałe pół godziny, ale bardziej pasowało mu spotkanie następnego dnia - teraz miał ciężki łeb i Pitera jako "bonus pack". Przy restauracji był zaułek, tam można było postać i poudawać bezdomnego. A to gdzie będą siedzieć się ustali, na miejscu...

Po chwili Wolter dostał reklamę restauracji "Głuchy królik.. 10:30..." -nawet nie śmiał marzyć o fondue na śniadanie, <kk> -odpowiedział szybko z prywatnego bezkrytycznie przyjmując, że reklama to jego dzieło i wrócił do rozmowy z uroczą Silly.

Rankiem następnego dnia Hash musiał trochę pobiegać. Lekarz z Pitrerem, spotkanie z Travisem i szybkie metro pod Głuchego... Kurwa, czego ludzie nie używają sieci?!? Wszyscy myślą, że osobiście jest lepiej i bezpieczniej... Zapewne, bo tysięcy kamer monitoringu to nikt nie ogląda... Jaaasne. Ale ponieważ on nie przepadał za tłumaczeniem czemu sieć jest bezpieczniejsza... Uf. Udało się. Do spotkania zostało parę minut, więc w zaułku udawał bezdomnego, który nigdy nie doczeka się na datki.

Rano, w końcu w luźniejszych ciuchach zamiast tej pieprzonej czarnej koperty, podjechał do firmy zmienić samochód. Mazursky chyba nie przejął się wypożyczeniem limo, nawet nie pofatygował się zostawić mu jakiejś pro-regulaminowej uwagi u Pani Caroline. Dosłownie w pięć minut spalił papierosa w garażu i odpiął prostownik, odłożył na miejsce i już swoją wyścigówką udał się pod wyznaczony adres. Przed "królikiem" o dziwo nie było wolnych miejsc, "I dobrze" -zatrzymał się za pierwszym zakrętem i odpalił papierosa jeszcze w aucie. Powoli szedł w stronę spotu obserwując czy nikt nie obserwuje, sprawdzając czy nikt nie sprawdza, zerkając czy nikt nie zerka. "Wygląda schludnie..." - kolejny raz Pan Płotek wykazał się w jego oczach.

Hash zauważył zbliżającego się Majka i wyszedł z zaułka dając zarówno jemu czas na zauważenie siebie, jak i ewentualnie na zmianę lokalu... Królika znał tylko z informacji znajomego jakiegoś znajomego... Jak większość rzeczy w tym, mieście...


Mike zauważywszy "znajomego" krytycznie ocenił zagęszczenie ludzi w restauracji, wzrokiem przeczesał okolicę, 20 metrów dalej bar śniadaniowy "Piekarnik" wyglądał bardzo incognito. Net chyba zauważył bar bo ruszył w tamtym kierunku, Mike podążył szukając jeszcze jakiejś reakcji wśród niewielu o tej porze przechodniów. Po chwili siedzieli przy podłużnym, wysokim blacie obudowanym dookoła kolumny po środku lokalu. Nie wielkiego, może 80m2, i o jeszcze skromniejszej klienteli. Bar śniadaniowy sprawiał jednak wrażenie w miarę czystego, przynajmniej na tyle by nie obawiać się czegoś zjeść. Za ladą prosty robot obsługiwał klientów którzy zamówienia składali na wyświetlaczach dotykowych, a cyber-asystent przygotowywał na oczach klienta zamówienie i podawał gotowe życząc "Smacznego i niech ten dzień będzie tak dobry jak śniadanie w Piekarniku". Obaj spojrzeli po sobie w duchu śmiejąc się z tej chyba jednej z nie wielu radosnych stron cybernetyzacji i globalizacji.

- Ciekawe gdyby w tym robocie zainstalować jakieś nowe części? - zaczął niby myśląc na głos Voltaire. - Ale nie jakiś tani domowy bubel. Cena za jakość... Rozumiesz. - dodał po chwili nie wiedzieć czemu, aż sam się zdziwił. Jednak na te słowa # ledwie dostrzegalnie zareagował, co było jeszcze dziwniejsze. Nie chciał jednak psuć tego spotkania, w końcu obu sprowadzały tu sprawy ważniejsze niż dzieje hakera. Spojrzał na chłopaka popijając rogalika kawą z mlekiem i oczekując podjęcia tematu robota czy części.
- Zawsze jak się coś nowego do czegoś dołoży to wychodzą ciekawe efekty... - zaczął zupełnie bez wielkiego związku z czymkolwiek; wcześniejsza rozmowa z Travisem ciągle tkwiła w jego pamięci... - Interesują cię bardziej części czy monter? - zapytał od niechcenia przegryzając kanapkę.
- Chciałbym podwójną kanapkę, monter+mody. - dodał półgębkiem.
- Może mój znajomy miałby części do tego typu telewizora, pewnie nie będzie to tanie - nietypowy model, części na zamówienie - nawet gdyby ktoś go słyszał to takich dilujących dzieciaków były setki - zakład RTV, który by to naprawił też znam. Może nie jakoś dobrze znam, ale wygląda na profesjonalny zakład...
-Świetnie. -
skomentował krótko - podaj linka, - wyciągnął prywatny i położył na stole obok talerza. Hashowi rzuciło się w oczy logo bluetooth które zgasło po paru sekundach. Po chwili telefon zarejestrował połączenie i odebranie informacji. "Naprawa RTV +1-25485569-658". Haker wyciągnął rękę z kieszeni i wrócił do kanapki.
- Umów się telefonicznie na instalację tunera w telewizorze... - powiedział jakby nigdy nic - wszyscy dbamy o swoją prywatność, zresztą przy zakładzie jest dość głośne towarzystwo i czasami... wynikają nieporozumienia przy nieumówionych wizytach... Jakaś listę potrzebnych, czy preferowanych części masz? Mogę czegoś poszukać...
- Nie, nie kłopocz się, chodzi mi tylko o dekoder i instalację... to już tam mi doradzą. -
uciął delikatnie dając do zrozumienia, że to już zależy od skill'sów technika którego mu podał.
- Spoko. Wiesz już o naszym małym problemie? - zapytał z zupełnie innej beczki - U naszego wspólnego znajomego w nocy wybuchł gaz. Stan można określić na krytyczny, ale leczą go najlepsi specjaliści z Cytadeli...

Mike zasłonił twarz rękoma oparłszy łokcie na blacie pomiędzy nimi. "Że co?" - nie mógł uwierzyć w to co Pan Płotek od tak, przy okazji powiedział przy tym tak przyjemnym posiłku. Starał się tego nie zdradzać zasłaniając twarz, ale dosłownie zagotował się na te niusy. "No nie wierzę.. w co znowu.. przecież dopiero.." -wczoraj wieczorem zastanawiał się co będzie z nim za tydzień, a dziś rano coś takiego?! "...o nie, nie.. nie mam ochoty na kolejne miasto" - zdeterminował się na myśl o drugiej ucieczce ze szponów "złych". "Jak mogli tak szybko ich namierzyć?! Dlaczego tylko medyk a nie Hash albo Vicious? No tak on dla nich pracuje to po co mają go porywać... chyba, że.. to on maczał w tym palce." -zastanawiał się nad dalszymi krokami w stronę "misji Oxide".


-Teraz bez pierdolenia i gadki szmatki. Mów szybko i wszystko, jeśli jesteśmy na widelcu to wolę wiedzieć co jest grane.
- W sumie wiem to też od jakichś dwu godzin. O wybuchu doniosły serwisy informacyjne, potem dowiedziałem się u kogo. Drugiej takiej wódeczki nie będzie. -
głos Hash miał trochę przerażający, ze stoickim spokojem relacjonując zejście - Po prostu uważam, że powinieneś wiedzieć... Na wszelki wypadek. Ja nie jestem przekonany czy wszyscy gramy tymi samymi kartami. A technicznie to ja Cię w tą partię wciągnąłem. W nocy ludzie prezydentowej wpadli do medyka, którego wprowadził Travis... Sprawa śmierdzi na kilometr, tylko sam nie wiem czym śmierdzi... Namiar na nowego techa mam tylko ja i teraz ty...
-Kurwa.. nawet dobrze nie zaczęliśmy. Chodź, przejdziemy się w stronę tej restauracji. -
dopił kawę, a o rogaliku zdążył już zapomnieć to też drugiego i drugą kawę wziął na wynos.

Gdy opuścili lokal Mike wyciągnął tekturowy sześcian z kieszeni częstując Neta. Ruszyli powoli i ostrożnie przez ulicę.
- Myślisz, że chodziło o "naszą" sprawę z tym medykiem?
- Dzięki, nie kurzę. -
uśmiechnął się i postawił kołnierz - tego nie wiem, ale za dużo zbiegów okoliczności widzę w całym zajściu. Albo ktoś tutaj gra na dwa fronty, albo HGW co się dzieje...
-No fatalnie kurwa, falstart jak kulą w łeb. Informuj mnie na bieżąco, oczekuj tego samego -
jeśli ci z Cytadeli na nas polują to mamy większe szanse. - przyłożył rękę do twarzy imitując telefon gdy Pan # zasugerował, że jedzie metrem.
- Spoko. Na razie - Hash skręcił w zejście podziemne do kolejki metra i wsiadł do pierwszego pociągu jaki przyjechał. "Miło" - pomyślał gdy drzwi wagonu się zamykały - "Mike mógł bezpiecznie i w miarę pewnie sprawdzić umiejętności i dostęp do części u doktorka. Sam chciał to załatwić więc - w sumie - nie będzie wielkiej draki, jak coś nie wypali. Test więc się odbędzie niejako przy okazji... Pieprzona sprawa z medykiem... Kurwa, Mike wydawał się zaskoczony, prawdę powiedziawszy nie sądził, aby miał on z tym coś wspólnego... Ale do cholery - tak naprawdę - każdy mógł mieć z tym coś wspólnego... Nawet Piter... Cholera."
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172