Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2010, 15:06   #34
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Pomijając z dziesięć radiowozów pędzących na sygnale o czwartej nad ranem, to noc można by uznać za całkiem spokojną. Travis obudził się krótko przed dziesiątą, przetarł oczy i wstał ciężko z łóżka. Suszyło go niesamowicie, ale przynajmniej nie miał kaca – o tyle dobrze. Poczłapał powoli do kuchni, wyciągnął z lodówki sok i nie kwapiąc się z rozlewaniem go do szklanki, przechylił ‘z gwinta’. Od razu poczuł się lepiej.

Chwilę później podszedł do okna i zastanowił się nad czymś. Śnieg ciągle sypał i nie wyglądało na to, by pogoda miała się poprawić w najbliższych dniach. Detektyw wrócił do salonu i usiadł na kanapie. Przetarł twarz i podrapał się po głowie myśląc nad tym, co będzie dzisiaj robił. Póki co miał związane ręce, jeśli chodziło o odbicie dziewczyny Lance’a z Oxyde’a, dopóki jego kumple nie zdobędą potrzebnych rzeczy i wiadomości. Grady bardzo nie lubił czekać, to doprowadzało go zwykle do szału. Co ma być zrobione, miało być zrobione – z takiego założenia wychodził, tyle że w tym mieście nieczęsto udawało się tak wszystko zorganizować, by być z robotą na bieżąco.

Zerknął na telefon. Trzy nieodebrane połączenia. Mirco? Skoro dzwonił o ósmej rano, to pewnie miał Travisowi coś do powiedzenia. Ten szurnięty Niemiec afrykańskiej krwi zwykle odzywał się dopiero wtedy, gdy działo się coś poważnego. Trzeba go będzie zatem odwiedzić. Detektyw odłożył telefon na stolik i po chwili zniknął w łazience. Wziął szybki prysznic, zjadł jajecznicę i zerknął do szafy, gdzie znalazł czarny garnitur – jeden z ostatnich, które wisiały w domu Katharine. Trochę musiał go przetrzepać z kurzu, ale koniec końców stwierdził, że wygląda całkiem dobrze. I nadal się mieści.

Założył gruby płaszcz, kapelusz, nie zapomniał też o broni. Przed wyjściem wychylił jeszcze ostatniego kielonka Maximusa, po czym zniknął za drzwiami mieszkania zamykając je na trzy zamki. Może i ulica nie była jedną z najgorszych w Starej Damie, jak nazywali Old Chic rdzenni mieszkańcy, ale wszędzie zdarzali się złodzieje i inne świrusy.

Gdy znalazł się na zewnątrz, uderzył w niego podmuch lodowatego wiatru i wirujących w jego rytm płatków śniegu. Zmrużył nieco oczy i przedzierając się przez zaspy dotarł na główną ulicę. Ludzie, niczym mrówki, już zdążyli zapełnić ośnieżone chodniki biegając za własnymi sprawami.


Travis rozejrzał się, dostrzegając po drugiej stronie ulicy, wśród tumanów zawiewającego śniegu żółtą taksówkę. Przebiegł przez jezdnię, gestem dłoni zwracając uwagę kierowcy, by ten nie odjeżdżał. Chwilę później był już w środku, otrzepując się z białego puchu.
- Gdzie pan sobie życzy? – wąsaty, pulchny mężczyzna z włoskim akcentem odwrócił się w kierunku detektywa.
- West Madison, pub „Indingo”. I miej pan ciężką stopę, spieszy mi się. – ponaglił go Grady.
- Postaram się, ale mróz przyłapał i ślisko jest. – rzucił kierowca.
- Jak mnie pan podwieziesz w dwadzieścia minut, to zgarniesz coś ekstra. – Travis wiedział, że z takimi trzeba gadać tylko zielonymi papierkami. Gdy zobaczył uśmiechniętą gębę taksówkarza wiedział, że jak zwykle trafił w sedno.

* * *

Dwadzieścia pięć minut później Travis był już na miejscu i dziękował Bogu, że w końcu wysiadł z tej pieprzonej taksówki. W niemal pół godziny dowiedział się prawie całej biografii pyzatego Włocha i aż mu się rzygać chciało. Nie pierwszy raz detektyw stwierdził, że ci kolesie łączą przyjemne z pożytecznym – ale przyjemne chyba tylko dla nich, bo komu się chce wysłuchiwać historii ich życia. I co go obchodziło, że wujek Luigi pieprzył żonę wujka Mario?

Grady poprawił płaszcz, opatulił się nim bardziej, by nie wpuszczać pod ubranie mroźnego wiatru i podszedł do szerokich, metalowych drzwi rozglądając się po okiennicach z roletami. O tej godzinie „Indigo” był standardowo zamknięty, ale nie raz w tych godzinach odbywały się tam jakieś dziwne spotkania i narady. Dlatego Travis wiedział, że zastanie swojego kumpla w środku, zwłaszcza, że sam do niego dzwonił rano. Z rozmyślań wyrwał go odgłos zamka i odsuwanych dwóch zasuw, a po chwili stanął przed nim świetnie zbudowany, wyższy o jakąś głowę mężczyzna z dziwnym irokezem na środku czaszki.

- Czego? – warknął, patrząc na Travisa z góry.
- Chcę się widzieć z Mirco, dzwonił do mnie dzisiaj.
- Nie ma szefa. – wycedził szybko tamten, jakby to była regułka powtarzana od lat.
- Słuchaj, koleś. – Travis tracił powoli cierpliwość. – Albo mnie do niego zaprowadzisz, albo sam wejdę i z nim pogadam.
- Nigdzie nie wejdziesz, pajacu. – mężczyzna w drzwiach chwycił detektywa za ramię.
- No dobra, dobra. – Grady uniósł dłonie w górę i zrobił przestraszoną minę. – Przepraszam, już sobie idę.
- Twoje szczęście, żulu! – ochroniarz puścił go i założył dłonie na biodrach.
Travis odwrócił się, jakby miał odchodzić, zacisnął prawą dłoń w pięść i z całej siły wyprowadził cios prosto w splot słoneczny mężczyzny. Ten, zupełnie zaskoczony, zatoczył się do tyłu próbując złapać powietrze do płuc. Grady nie czekał – podbiegł do niego i chwilę później kolano detektywa spotkało się z miękką przegrodą nosową mięśniaka. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, a ochroniarz padł na kolana chwytając się za krwawiący nos. Detektyw wyminął go, jakby nic się nie stało i wszedł do środka.

Kolejnych trzech ochroniarzy stojących przy kontuarze zmierzało w jego stronę, ale Grady wyciągnął szybko swojego przerobionego glocka, celując w nich, co nieco ostudziło zapał krewkich gentlemanów.
- Travis, spokojnie, odłóż tego gnata do kurwy! – od strony schodów doszedł go głęboki, szorstki głos. Chwilę później detektyw dostrzegł potężnie zbudowanego, brodatego mężczyznę w białej, rozpiętej koszuli. To był Mirco.


- Co tu się dzieje? – czarnoskóry spojrzał na ochroniarzy, a potem na Grady’ego.
- Jeden z twoich chłopców nie chciał mnie wpuścić do środka, choć ładnie prosiłem. – mruknął detektyw. – Więc musiał dostać prztyczka w nos, żeby zrozumieć, że sam sobie wejdę i cię znajdę.
- Wracajcie do swoich zajęć. – mruknął do ochroniarzy Mirco. – I pozbierajcie to gówno przy drzwiach. – wskazał palcem na mięśniaka z rozwalonym nosem. – Ile raz mam wam kurwa powtarzać, że jak pan Grady przychodzi, to żeby go wpuszczać! Pojadę wam po wypłatach, głąby pierdolone! – chwilę potem spojrzał na detektywa i skinął na niego głową. – Chodź, Travis, musimy pogadać.

Mężczyzna podążył za handlarzem broni i po chwili obaj znaleźli się w odizolowanej od reszty lokalu części dla VIP-ów. Stylowe sofy „w zebrę”, stały wokół niewielkiego stoliczka. Travis musiał przyznać, że ten były bokser nieźle wzbogacił się na handlu bronią. Chociaż pewnie to nie był jedyny lewy interes jakim się zajmował, sądząc po tym, jak bogato odwalił wnętrze „Indigo”.


Mirco gestem dłoni wskazał Travisowi siedzisko, po czym zwrócił uwagę młodej kobiecie krzątającej się za barem. Ta po chwili przyniosła do stołu dwie szklanki whisky z lodem. Mirco odesłał ją za kontuar i niczym koneser, upił trochę z naczynka.
- Chyba nie dzwoniłeś po to, żeby się umówić na whisky? – zapytał Grady obracając szklanicę w dłoni.
- Nie, chciałem z tobą pogadać o twoim koleżce, niejakim Stitchu.
- Tony Sixta? Co z nim? Wczoraj nie mogłem się do niego dodzwonić.
- Nie dziwię się. Z moich informacji wynika, że wczoraj wieczorem wjechali do niego ludzie Białej Suki – zgarnęli go, a potem wysadzili całe piętro jakby nigdy nic. – mruknął. – Nastają coraz cięższe czasy, Travis.
- Niech to szlag! – mruknął detektyw i przechylił do dna. – To pewne? – spojrzał na kumpla.
- Jak to, że teraz tutaj siedzimy. – odparł spokojnie Niemiec. – Trzeba będzie uważać. Teraz już w ogóle nie można nikomu ufać.
- Nigdy nie było można, Mirco. – wycedził Travis patrząc mu pewnie w oczy. – Gdzie ja, kurwa, znajdę teraz takiego dobrego medyka. Może masz jakieś namiary?
- Niestety, to nie mój sektor. – czarnoskóry uśmiechnął się szeroko.
- Będę musiał popytać wśród swoich ludzi. Dzięki za info, jak będziesz miał jeszcze jakieś rewelacje, to daj mi znać. Zawsze wpadnę na darmową whisky. – Travis uśmiechnął się krzywo.
- Mam tylko nadzieję, że ten twój znajomek nie puści pary z ust na psach. – wtrącił Mirco.
- Nie sądzę, prędzej dałby się pokroić, niż kogoś sprzedać – Biała Dziwka zabiła mu brata, więc koleś od tamtej pory wegetował. Teraz nie ma już nic do stracenia. W każdym razie jak już tam trafił, to przy dobrych wiatrach wyjdzie w ciuchach z czarnej folii. – Grady przetarł brwi.
- Obyś miał rację, w przeciwnym razie może być gorąco, wiesz jak to jest w tym mieście – ręka rękę myje.
- Nie musisz mi przypominać. – Grady wstał od stolika i poprawił marynarkę. – Będziemy w kontakcie, jak coś to dzwoń.

Czarny skinął mu głową, uścisnął dłoń, po czym detektyw opuścił „Indigo”. Zastanawiał się przy okazji, czy dorwanie Sixty to część jakiegoś większego planu Ann, czy po prostu zrobiła sobie wybiórczą łapankę i padło na medyka. A może po prostu Pani Prezydent czyściła ślady? W końcu to tam trafiła Melissa Wade, gdy została postrzelona. To by się nawet układało w jedną całość. Jedynym, prócz Travisa gościem, który wiedział o Stitchu był Lance… Czyżby Młody sprzedał dziuplę Sixty? To mogło być prawdopodobne, przecież pracował dla niej! Będzie musiał przycisnąć Viciousa, gdy tylko się z nim spotka.

Dzień zaczął się Travisowi od paskudnych wiadomości, a nie było jeszcze południa. Teraz musiał się zastanowić, skąd wytrzasnąć fachowca podobnego do Sixty… Wybrał numer „Płotka” i po chwili zostawił mu wiadomość na sekretarce – „Spotkajmy się jak najszybciej u mnie w biurze, trzeba pogadać”. Póki co, teraz miał zamiar zahaczyć o biuro i zobaczyć, co tam się działo od feralnego wieczora kiedy została zastrzelona partnerka Lance’a. Po drodze kupi jakąś flaszkę i wypije na miejscu. Musiał pomyśleć w spokoju nad dalszymi posunięciami…
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline