Sytuacja była, jak to powiadano w niektórych opowieściach, dobra, ale nie beznadziejna.
Strzała Rogera, aż dziw, że tylko jedna, trafiła jak należy. Wrogi mag oberwał, zapewne mocniej, i od Sabrie, ale i niektórzy członkowie drużyny nie uniknęli skutków kontrataków. Teu z pewnym trudem podniósł się z ziemi, Dru poleciała do przodu jak wystrzelona z procy i zapewne upadła na głowę, bo bredziła coś o mule, który ją kopnął, zaś Sabrie... Wojowniczka nie nosiła żadnych widocznych śladów starcia, ale coś w wyrazie jej twarzy sugerowało, że nie wszystko jest z nią w porządku. Roger zmierzył wzrokiem odległość dzielącą go od wrogiego maga... Było troszkę za daleko, by móc zaraz dobiec do niego i wsadzić kilka stóp dobrej stali pod żebro, a Sabrie, jak się zdawało, przydałaby się natychmiastowa pomoc. Musiał pozostać przy tej samej broni...
- Lilawader! - krzyknął do Harfiarza. - Biegiem do przodu...
Na poparcie swoich słów zrobił dwa kroki do przodu.
Wiedział co prawda, że magowie, jakimś dziwnym trafem, nie mogą równocześnie biegać i czarować, i że minie dużo czasu, zanim Lilawander zdąży rzucić kolejny czar, zanim zdoła ponownie zaatakować żywiołaka lub maga. Istniały jednak chwile, gdy obrona była ważniejsza od ataku. I taka właśnie chwila nadeszła. Osłonięcie Sabrie i Dru przed zgubnym wpływem otoczenia było czymś, co należało zrobić w pierwszej kolejności.
- Pospiesz się - dodał, wypuszczając w stronę maga kolejne dwie strzały. - Osłoń je...
Zdecydowanie się spóźnił.
Lilawander, miast zająć się obroną, zaatakował.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-03-2010 o 16:24.
|