Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2010, 15:34   #38
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Nim minęła godzina podczas której mixer czynił swe zadanie, John skręcił jointa, odpalił tv i niemal jednocześnie włączył laptopa w poszukiwaniu technologicznych nowinek, "Science-google", "New day in science" "Tehnological-future"... i wiele innych...
Praktycznie w ostatnich latach nie miał do czynienia z pacjentami - nie licząc ostatnich trzech tygodni, gdzie miał ich zwyczajny nadmiar - w większości stare nie wyleczone czy zainfekowane wręcz rany nomadów. Był bardziej cyber technikiem wynalzacą niż lekarzem, Tym bardziej chciał opracować nowy żel, bo większość ich kłopotów można było usunąć w prostszy sposób niż przez zamianę chorej części na coś mechanicznego...

John nie był zwolennikiem wkładania w siebie cudów cyborgizacji, praktycznie te które miał - a było ich niewiele, zainstalował pod naciskiem firmy... i po części dla własnego bezpieczeństwa.
Filtry nosowe które posiadał wkurzały go niepomiernie. Już nawet nie to, że miał uczucie jakby w nos ktoś mu wsadził rurę ( do czego przywykł po latach noszenia) , ale fakt, że nie były w pełni doskonałe, nie w pełni funkconalne, irytował go najbardziej. Ale czymże była niewygoda Johna w porównaniu z grzybicą i innymi chorobami skórnymi które dręczyły masy... John wolał nie myśleć jak sam by wyglądał po trzech tygodniach spędzonych w dziurze jaką tu zastał, robactwo pewnie całkiem by go oblazło...
"Może jakiś mały robot do wychwytywania insektów...." - pomyślał zadowolony z własnego geniuszu, "Proste acz skuteczne... taka mechaniczna rosiczka...rozpylająca feromony i ściągająca owady... kurwa, byleby mi to paskudztwo nic z okolicy nie ściągnęło! ... Nie feromon musi być na tyle słaby żeby nie roznosił się poza pomieszczenie... wystarczy dobrać proporcję i stężenie... prosty czujnik który zauważy małą ofiarę szukającą pożywienia... i CIACH ...metalowe szczęki zamykają się miażdżąc insekta... Doskonałe !"
Tak główna motywacja i pomysły Johna wynikały z potrzeb na jakie natykał się w swym życiu. Starał się jednocześnie ograniczać koszty - przynajmniej obecnie - swoich wynaazków...gdyby był w Polfarmie robocik wzbogacony by był o mały miotacz płomieni - na owady będąc blisko, ale nie sięgające po "nektar", sygnały dźwiękowe wabiące ofiary..."Chmmm w sumie mógłbym ściągać je i na dźwięk, wysoka częstotliwość jak pamiętam...nawet koszt niewielki..." oraz kilka innych gadżetów, w full opcjonalnej wersji, roboto-rosiczka pełniła by funkcję budzika, radia, telefonu, i co tam jeszcze przyszłoby do głowy Janowi bądź współpracownikom.

Joint zgasł w połowie, a popiół spadł na klawiaturę laptopa, John zwrócił dopiero na to uwagę odrywając się od pasjonującej lektury o mikrogenetyce w mikrowszczepach, prawdziwa i nieodległa przyszłość biotechnologi...

Ponownie podpalił blanta dokończając artykuł i palenie, po kilku następnych (artykułach, nie jointach) usłyszał jak mixer przestaje buczeć, więc podszedł i odstawił kolejne, ostatnie już próbki do lodówki. "No to teraz kilkudniowa hibernacja, w czasie której wyhodujemy na zwierzątkach kilka chorób skórnych i infekcji..." - z wyraźnie poprawionym humorem, spowodowanym kolejnym zrealizowanym etapem pracy nałożył skórzana kurtkę i ruszył do wyjścia. Odkąd znalazł się w Chicago, praca na własny rachunek dawała mu niepomierną satysfakcję, tym bardziej warte...może i nawet miliony, wynalazki - a właściwie kolejne etapy pracy. Czuł, że w końcu nadejdzie upragniony efekt, i nie będzie musiał oddawać go za darmo już nikomu.

W garażu stała grupka nomadów a wśród nich "Kosa" - pamiętał tylko jej trafną ksywkę


"KOSA"

Od początku miał wrażenie że wpadł jej w oko, jednak ona nie była kim w jego guście... nie miała jak dorównać Martynie... choć i w Kosie było coś nietuzinkowego, lecz John nie wiedział jeszcze co... jeszcze...

Podszedł do grupki nomadów pucujących swe maszynki
- Wszytko w porzo? zapytał "... Rudy?? jak mu było..." czyszczący właśnie na błysk Harleya

ATOM
- No jasne, nie wybieracie się gdzieś na miasto?? - odparł John wiedząc, że chłopaki zawsze się wybierają...tylko nie zawsze mają na to kasy.
- A co klijencik zostawił trochę sianka na spożytkowanie? - zapytał wielki czarny mięśniak " Atom, no tak jak mogłem zapomnieć..."
- Jasne, rozumieli się niemal bez słów... To gdzie jedziemy...Atom....?
- Fallen haus, fajna knajpka, dziwka na rurze daje występ co godzinkę, piwo dla nas mają dobre, a poza tym to kurwa i tak za bardzo nie ma gdzie się ruszać, tam sami swoi , zobaczysz - uśmiechał się cały czas a na koniec klepną przyjacielsko Johna w plecy, tak że ten przez moment myślał że mu płuca ustami wyskoczą, ale zachował jako takie pozory i ruszył w stronę swojej Yamahy... zauważył, że znacznie mniej jej czasu poświęcał i że wygląda wręcz brudno w porównaniu do reszt motocykli " Jak wrócę dam małolatowi z pięć baksów niech mi ją umyje... " - Lata przyzwyczajenia do room service odzwyczaiły go od zwykłych prac porządkowych, tym bardziej, że starał się stosować prosty przelicznik którego podstawą była nauko-godzina, czyli możliwości Johna do tworzenia nowych códów technik w przeciągu godziny. Był w stanie wynaleźć przeciętnie funkcjonalne urządzenie... właściwie to nawet w przeciągu tygodnia, mając pod ręka materiały i pomysł - jak w przypadku robota-rosiczki elementy konstrukcyjne takiego wynalazku były proste jak budowa cepa ( dla Johna ) i aż dziw brał, że jeszcze nie były w powszechnej sprzedaży...
Tak więc sporo liczył sobie za godziny... na pewno więcej niż pięć eurodolców... rozrywka i jego czas wolny zaś... nie był na sprzedaż i nie podlegał sztywnym kalkulacjom nauko-godzin. Gdyby nie to, pewnie nie ruszał by się z miejsca i wiódł życie jak wcześniej...

I wyruszyli na siedmiu łącznie motorach, praktycznie same harleye i tylko John wyróżniał się na tym tyle jak wisienka na kupie gówna... lub raczej gówniana kropka na białym torcie... Nie było to jednak w tej chwili najważniejsze, John potrafił założyć różne skarpetki czy koszulę na odwrót, nie przejmował się tym wcale, nie po to jego umysł, nawet podczas jazdy myślał o wynalazkach i dalszym postępie badań, by zajmować go sprawami tak mało istotnymi dla nauki jak wygląd zewnętrzny naukowca...

Po niespełna kwadransie dojechali do wspomnianego baru. Wydawało by się, że mała knajpka, do której wchodziło się jak do piwnicy - po schodkach w dół, na samym rogu jakieś ciemnowrogiego skrzyżowania. Nie było to nigdzie przy głównych ulicach, raczej melina której nikt by nie miał szans wypatrzeć gdyby nie równiutko ustawione na zewnątrz motory, co najmniej z dwadzieścia, na szczęście przeróżne, co uświadomiło Johnowi, że nie wszyscy w tym mieście mają Harleye.

Powitalna kamerka z przymocowanym doń karabinkiem uśmiechała się złowrogo swym jedynym ślepiem z czerwoną źrenicą. Wszyscy jednak ruszyli po schodkach na dół i tylko ruch obracanej kamery, cały czas mierzącej do grupy , świadczył, że ochrona nie śpi, bo oprócz muzyki nikt jakby nie reagował na przybycie.

- Bum Bum...dziesięcio-sekundowa pauza- Bum Bum - zapukał Atom w metalowe, okute dodatkową blachą drzwi. " Lepszy byłby stop żelaza i tytanu..." pomyślał ulegając swemu odwiecznemu dążeniu do ulepszania rzeczy - które czasem innych wpędzały w irytację, no bo ile można słuchać, że wszystko co masz jest do kitu i że mogłoby być lepsze... Czasami więc milczał...
Drzwi otworzyły się, za sobą ukazując masywną postać w ciemnych okularach, ale miast standardowej marynarki miał jedynie kamizelkę kuloodporną na gołej klacie. Prawdopodobnie chwalił się tatuażami, które niemal nie zostawiały już miejsca na skórze rąk i na korpusie, kto wie gdzie jeszcze.

Weszli do środka, sygnał był tylko dodatkowym ubezpieczeniem, tak na wypadek gdyby ktoś się podszywał - wyjaśnił mu szybko Ares.

- No wiesz, przebierze się taki cwaniaczek jak my, wsiądzie na harleya a potem będzie pierdział kto tu był i co tu robił u swoich szefuńciów, a wierz mi te gnidy mają swoje gnidy wszędzie... no może nie tu - z duma rozejrzał się przedstawiając niewielki lokal, mieszczący jednak od biedy i ze setkę ludzi. Nie był tak mały jak z zewnątrz dawał się być, kolejna sala została bowiem dołączona znacznie powiększając pierwotną przestrzeń, po niedokończonej robocie John domyślił się, że ktoś po prostu rozpierniczył ścianę - co gorsza zapewne jedną z konstrukcyjnych, aby powiększyć lokal. Nagle John poczuł się niemal jak klaustrofobik, bał się że to wszystko zawali się nagle na niego... a piwnica jako miejsce na śmierć nie wydała mu się zbyt zachęcająca...
Po chwili jednak dostał piwo ( faktycznie smaczne) i postanowił więcej się nie martwić w swym czasie wolnym. Nawiązał z nomadami nieco dłuższą rozmowę, a w myślach starał się zapamiętać i dopasować ksywki do twarzy, ale ciężko mu było jeszcze rozróżnić całą masę poznanych nomadów.
"Świrus" - tego dobrze pamiętał, bo jako pierwszy zaczął zaczepiać Johna o litr acetonu zmieszanego z dekofibryną, mówił o tym jak o środku na szczury... a John wolał nie zdradzać składników.
"Atom" - Był typowym solo, ale o dziwo o całkiem spokojnym usposobieniu . " Może nie ma tylu wszczepów?"
Po knajpowej popijawie zapamiętał też "Krzywego" i to tylko dlatego, że przypomniał sobie jego ksywkę widząc jak ten po dwóch piwach wraca na motorze do domu... Lepiej dla wszystkich było nie jechać przy jego boku, najlepiej za nim lub przed nim... Ustalił jednak rzecz o wiele cenniejszą niż utrwalanie ksywek...

- Kurwa ten Chang obiecuje już mi dostawę od tygodnia i raczej nic nie załatwi - powiedział gdy akurat dyskutowali o zaopatrzeniu.
- Trzeba się nim zająć? - zapytał całkiem poważnie Atom podnosząc jedną brew.
- Nie nie, odparł John szybko, omal się nie zakrztuszając piwem, - chodzi o to , że on ma chyba ograniczone dostępy, ... potrzebny mi jakiś fixer a nie przydrożny pracownik chińskiej knajpy...
- To czemuś od razu nie mówił? Nie wiesz że Kosa załatwia wszystko?? Dosłownie wszytko??
John wyraźnie ucieszył się z tej informacji " Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć, no jasne, przecież Ci nomadzi całkiem wygodnie się urządzili i byli co ważniejsze samowystarczalni... po prostu istny cud bez znajomości fixera... Jedyny problem polegał pewnie na braku gotówki, no bo jak fixer nomad ma się wyróżniać? Pewnie tak samo liczy cienkie eurodolce jak każdy inny... Tak... wiedział, że będzie musiał z nią porozmawiać, może Kosa załatwi mu ...małpy?

Plan Johna powoli nabierał realnych kształtów... Fixer był mu potrzebny do odsprzedaży wynalazku, najlepiej jak najdalej stąd ( może do Azji??...) ale fixer nie wystarczał - raz że mógł mieć głównie lokalne znajomości i kontakty a dwa ... to chodziło o zbyt wielkie pieniądze jak na zadanie dla jednego fixera, zostałby prawdopodobnie sprzątnięty tuż po dokonaniu transakcji...
Netruner mógł załatwić nie tylko bezpieczny transfer gotówki i zabezpieczyć miejsce transakcji, mógłby nawet najpierw znaleźć interesujących Johna klientów - choć ta ostatnia opcja mogła ściągnąć uwage Polfarmy...ale też pewnie i znacząco podniosłaby cenę produktu...na swoistej aukcji, taki wynalazek mógłby kosztować fortunę - nie chodziło bowiem nawet o koszty badań, w korporacji idące spod grubego palca, chodziło o czas - kto pierwszy ten lepszy, pierwszy - może ogłosić patent i wrzucić na rynek a każdego następnego określić mianem naśladowcy i złodzieja patentów... może nawet rozpocząć z nim wojne mając piękne Casus Beli do tego. Nie mówiąc już o milionach egzemplarzy sprzedawanych każdego dnia na całym świecie, generując kolejne miliony...

Tylko jak zatrudnić hakera...? ( Dla Johna netruner, hacker, czy nawet surfer sieciowy było to pojęcia tożsame) Pytanie nie było tak głupie, bo nie chodziło Johnowi o zwyczajny kontakt - miał przecież numer, po prostu nie wiedział co mu powiedzieć. : cześć mam wynalazek warty fortunę, byłoby miło jakbyś znalazł klienta najlepiej z Azji lub końca świata, który dałby na to choć grube eurotysiaki??...
Nie, to nie była rozmowa na telefon... poza tym John musiałby zwyczajnie chyba pokazać swoje prototypy, aby sprzedawca w ogóle wiedział co sprzedaje... Tyle że nie miał żadnego zaufania do całego tego Hasha, z wyjątkiem tego że polecił mu go klient, któremu z kolei Johna polecił Chang... "Jaki ten świat jest mały" , nic nie przemawiało za tym, że można mu powierzyć takie zadanie. John obawiał się, że hacker po prostu zwietrzy w tym swą życiową jednorazową szansę i ograbi Johna oddając go wraz z projektami w ręce...wolał już nie myśleć w jakie ręce by go oddano.

Powoli rozumiał dlaczego tak niewielu naukowców decydowało się opuścić szeregi korporacji. Na zewnątrz byli po prostu skazani na łaskę innych, Johny zaś robił co mógł, aby ta kolej rzeczy w swoim wypadku odmienić.

Chmmm jak sobie zagwarantować wypłatę tak aby nie wykołował mnie haker... " Jak mu każe przelać na moje konto to tak naprawdę nie będę miał tej pewności dopóki nie dojdę do bankomatu... Nie , nie konto wykluczone, a więc co walizka eurodolców? Nie też niebezpiecznie... Worek diamentów i innszych kamieni wartościowych - to mogłoby być to. Oczywiście nadal musiałby polegać na uczciwości osoby która otrzymałaby zapłatę... Kosa co prawda nie wyglądała na zbyt uczciwą, ale nie wyglądała też na głupią. Po co raz chleptać mleczko, skoro można zamówić codziennie kartonik...
Gdyby tylko udało się to wypuszczać cichaczem i dyskretnie, byłaby szansa że nikt by nie zwietrzył skąd dokładnie pochodzą wynalazki. Jakakolwiek wpadka, mogła go drogo kosztować, znacznie drożej niż zyski jakie juz liczył ze sprzedaży wynalazków...

John zrozumiał jedno, że nie wystarczy mieć jeden gotowy projekt i go odsprzedać, bo jeśli kupujący uzna, że klient nie jest mu już potrzebny spróbuje się go pozbyć... To musi być długotrwała i uczciwa wymiana... tylko z kim? Wiedział, że będzie musiał mieć gotowe dwa wynalazki, a może nawet trzeci w zapasie, aby po sprzedaży pierwszego od razu zaproponować kupcowi kolejny deal...
Wychodziło na to, że wcześniej będzie musiał ukończyc badania biożelu i zakończyć konstrukcję nowych filtrów nosowych, nim będzie mógł sprzedać cokolwiek. Poza tym wiedział, że nie powinien się wychylać.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 20-03-2010 o 11:25.
Eliasz jest offline