Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2010, 23:18   #16
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
post by: majk & kset; majk & JohnyTRS

Jan Nowicki:

Jan ruszył w stronę TechTower. Wiedział, że Śruba niedawno się przeprowadził i jeszczenie był u niego w mieszkaniu
- Cześć tu Jan - stał przed domofonem, po zaparkowaniu motocykla. Czekał aż Jacek otworzy mu drzwi.
- ...dobra już chwila , bzzzz - Jan usłyszał dźwięk zwalnianych elektrycznie drzwi od bloku, dość szybko wspiął się na poddasze by przywitać się z kolegą
- Dobrze, że cię zastałem, bałem się że ciebie też zgarną... -po chwili jednak zaczął się zastanawiać czy nie na lepsze by mu to wyszło...
To co Jan zobaczył po otwarciu się drzwi tylko go dobiło. Śruba był kompletnie nawalony, do tego stopnia, że na myśl przychodziły mu tylko pewne urodziny z dawnych czasów w podobnym gronie. Śruba patrzył na niego nieobecnym spojrzeniem opierając się o zamknięte przed chwilą drzwi.

- Stary uspokój się , usiądź zapal - Śruba podał mu jointa którego pośpiesznie odpalił, widział że Jan jest blady i wstrząśnięty
A i sobie nie odmówiłby przecież podkręcenia bomby, pomimo groteskowości swojego stanu zdawał się być w świetnym humorze, Jan starał się przypomnieć sobie datę urodzin Jacka, ale to nie mogło być to, dopiero obchodził... w grudniu, chyba.
- ...Wiedziałem, że prędzej czy później bedą mnie chcieli złapać...ale nie sądziłem że tak szybko i zanim wykonam jakiś ruch.... -mówił tajemniczo, jak zawsze niemal gdy rozmawiali o korporacji.- Wiesz że czasami niepotrzebnie panikowałem, ale tym razem to nie przelewki...zatrzymali mojego kolegę Saszę, no wiesz opowiadałem Ci trochę o nim, kurwa on nawet bić się potrafił a go pochwycili jak kukiełkę... Poza tym ktos od Wielkiego Brata był dziś u mnie w biurze... i jestem pewien, że Martyna zna prawdziwy powód tej wizyty, ale nie mogła mi nic powiedziec w biurze...wiesz kamery wszędzie. Muszę się z nią skontaktować a ty możesz mi pomóc, bo jak się firma zczai że to ja do niej dzwonie, to będę miec przejebane na całej lini... Wydaje mi się że chwilowo uspiłem ich czujność, w końcu pozwolili mi wyjechać z biura... z domu... ale obawiam się że tylko w celu dalszej inwigilacji.
-Zwolnij stary bo Cię w ogóle nie widzę, -skrzywił gębę w uśmiechu- wejdź, ty, rozgość się czy coś. Zrobić ci heeerbaty? -po czym parsknął śmiechem, ale zdając sobie sprawę ze stanu kolegi przestał. -No dobra, nawijaj Jasiu...
-Muszę porozmawiać z Martyną, najlepiej w jakiejś knajpce, ustalić o co chodzi... być może będę musiał uciekać z firmy... Ale do kogo ja mówię...czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytał po przydłuższym monologu, skierowanym bardziej chyba do siebie niż Śruby... - Herbata może być - dodał z rezygnacją w głosie, pocieszając się już jedynie buszkami jointa... -Co właściwie brałeś? - zapytał podejrzliwie, nie wierząc że Śruba mógłby się tak zapruć ziołem. Palił w końcu od dawna.
-Pokaż blachę koluniu..., to Ci powiem. -wyśmiał pomysł o wymienianiu nazw i dawek tego co sobie zaaplikował.- A co do tej firmy, to co z tym Saszą? Szedł suchą szosą i żołnierze PF'ki go powinęli? Robiliście coś razem? Z tym Saszą? Podaj tego blanta bo widzę, że się męczysz synu. -mimo takiej dawki dragów Jacuś tryskał ciętymi dowcipami i dobrym humorem.
-Z Saszą właściwie nie, na pewno nie bezpośrednio, być może łączył nas projekt ale nawet ja o tym nie wiem. -Jan oddał blanta faktycznie zauważając, że niemal się zgasił.

-No, no tak..., a Martyna jaki ma w tym udział właściwie? -Śruba podpalił kiepa gdy Jan nagle zdał sobie sprawę, że przecież kiedyś pracowali w trójkę w klinice i Śruba zna Martynę, może nawet zbyt dobrze.
- Hmmm wiesz, ona już ostatnio jest jakaś taka...zdenerwowana? Poruszona? Nie wiem jak to określić, po pracy już sił nie miałem żeby się z nią spotkać, zresztą, gdyby firma zczaiła że się lubimy, na wszelki wypadek by nas rozdzielili... Ochrona danych i zapobieganie knuciom pracowniczym - Jan uśmiechnął się po raz pierwszy od wyjazdu z firmy, choć w tym śmiechu było wciąż sporo smutku i żalu wobec Polfarmy. gdybym nie musiał wracać na motorze, chyba dałbym Ci tą blachę żeby samemu tak odjechać... - wiedział jednak, że taka ucieczka daleko go nie zaprowadzi.
-Przestań się łamać, tak czy inaczej wszyscy jesteśmy tylko pionkami na szachownicy takich jak ci twoi Lekodawcy, czy więksi od nich. Liczy się rozwój bracie. -uśmiechnął się jakby to co powiedział na prawdę miało głębszy sens i chciał o tym zapewnić przyjaciela. -Może Martyna ma gorszy tydzień, może ty też, ale to jeszcze nie koniec świata,nie?!
- Nie wiesz chyba do czego zdolne są korpy... Ech... no dobra, przecież i tak nie wrócę do domu dopóki nie dowiem się o co jej chodzi.... Myślę, że chce mi coś powiedziec, ale nie ma jak. Możesz do niej zadzwonić i umówić nas gdzieś? Tylko nie mów że to o mnie chodzi, ona na pewno ma telefon na podsłuchu...jak i ja pewnie. Kurwa chyba wymyślę jakieś proste przenośne urządzenie do wykrywania czy linia jest na podsłuchu... "O ile wrócę do pracy..." - pomyślał wciąż zafrapowany "Czy będą chcieli wyprać mi mózg??... nie chyba... od tego mogliby uszkodzić wiedzę ... i zdolności... mam nadzieję że nie..."- jan wyglądał tak, jakby pół godziny temu przeczytał wyrok śmierci na samego siebie i wciąż nie wiedział co z tym fantem począć.
-Jasne że mogę, tyle to pestka dla mnie. -uśmiechnął się zagadkowo- Gdzie was umówić, jakiś klubik? Coś teges? -sugestia była bardzo wyraźna. Na pewno nie u mnie, -pomachał palcem- mam nową pościel. -dodał dumnie.
Gdy tak rozmawiali Jan zauważył, że Śruba wcale go nie słucha tylko patrzy gdzieś ponad nim w sufit co strasznie go zdenerwowało. W końcu kto jak kto ale Śruba mógłby okazać trochę zrozumienia dla jego problemów z korpami.
- Liverpool, tam jest fajnie - powiedział niemal rysując od razu w myślach miły lokalik , małe centrum hazardu, jednak z wieloma wygodnymi i dyskretnymi lożami...
-Za blisko centrum, ochrona to śmiecie, dasz im pare stówek to wyniosą ci kogo chcesz przed klub. Znam taki lokal w którym korpy was nie wywęszą, ale musisz się tam zachowywać stary. LasVegas Paranos, tam garniaki nie wchodzą, idealny do spotkań incognito o ile nie masz żyłki do hazardu. Dlatego tobie mogę polecić..., o ile się przebierzesz. -obciął go szyderczo.- Co ty na to?
- Nawet nie wiem co to hazard - zaśmiał się nieco próbując rozładować własne emocje, - może być.
Śruba wrócił wzrokiem do niego na krótką chwilę wskazując coś za jego plecami. Jan przerażony....zobaczył reporterkę która przejęta informowała o czymś społeczeństwo zza szyby ekranu, od razu skupiającym wzrok na napisie-nagłówku. Widział już zdjęcie poszukiwanej osoby w prawym górnym rogu i siebie samego na tym zdjęciu, w fartuchu i z identyfikatorem jakie on sam nosił w godzinach pracy na terenie labolatorium. Omal nie dostał zawału. Na włączonym ekranie telewizora pół nawet ładnej blondynki w czarnym żakiecie przemawiało z pomiędzy okienek, za nią kilkoro ludzi przesuwało się w pół-cieniu. Uwagę Jana zwróciły jednak okienka, właściwie jedno. W prawym górnym rogu ekranu widniało zdjęcie Saszy Sołowczyna, a pod nim nagłówek SZPIEG W WR-03. Wsłuchał się w komentarz blondyny z głębokim dekoltem.
"..o 18:30 zatrzymano groźnego przestępcę, Saszę S., oskarżonego o szpiegostwo przemysłowe, kradzież własności intelektualnej i zabicie współ-pracownika... około 20:30 zbiegł transportującym go funkcjonariuszom przy wsparciu bliżej nie określonych współpracowników, również uzbrojonych i niebezpiecznych."

-To ten twój? No nie gadaj, ale jazzyy. -Śruba cieszył się jak dziecko chyba nie zdając sobie w obecnym stanie powagi z sytuacji, a skoro już TV o tym trąbi to chyba powinien.
-O jasny gwint - Jan musiał aż zaprzeć się na siedzeniu, żeby nie upaść z wrażenia. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to zioło zmieniło mu nieco obserwację i wyciągnęło najgorsze obawy miast prawdziwego obrazu. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to nie jego szukają, to nie on widnieje na zdjęciu, ale Sasza, jeden z nielicznych...przyjaciół. - To przecież nonsens... Ja tam w to nie wierzę... choc może... nie nie Sasza, po co miałby robić takie rzeczy? Nie to po prostu wymówka dla aresztowania... ale nie hola, przecież pieprzona Polfarma nie robi głośnych zatrzymań swoich członków... może i jest dla mnie nadzieja? - dopiero teraz tak naprawdę trochę się uspokoił. Oficjalne zatrzymanie Saszy wskazywało na to że nie stała za tym jego firma, ani też że Jan jest ich głównym celem, dla którego zatrzymują wszystkich innych...
- W sumie jest chyba podwójna okazja do spotkania... I tak masz rację, muszę się przebrać, spociłem się jak świnia - spojrzał po sobie krytycznie.
Po chwili dotarła do niego ostatnia część wiadomości... - Zbiegł?? Jak to kurwa zbiegł? - Słyszałeś ? Wyrwał sie skubaniec, no niech mnie... to jednak można...
-No.. i koniec, ani słowa o Janie Nowickim, pseudonim Pracuś. -podsumował wesoło wypowiedź spikerki kanału 5 patrząc znowu swoimi nienaturalnie wielkimi źrenicami prosto w oczy Jana. -To co, skręcić blancika i dzwonimy do "Panny Super-agent Martyny"? -uparcie ironizował obawy Jana.
-Kurwa, jeszcze mi za tego pracusia podziękujesz... tylko jeszcze nie teraz, serio. Dobra, umawiaj mnie za jakąs godzinkę, jeszcze zdążę się przebrac i podjechać. A ... i mimo wszystko nie wymawiaj mojego imienia, kurwa wiesz że nas obserwują, Saszę też wyłapali, sam widzisz jak szybko... powiedz że stary wspólny znajomy który się denerwujena wiodk garniturowców... chyba zaczai....Jan zabrał się za kręcenie...zastanawiając się czy faktycznie wyrobi się w godzinkę.
-Nie odbiera, sekretarka mnie łapie. -Jacek powiedział po chwili patrzenia się gdzieś w dal ze słuchawką przy uchu.

Napięcie to wchodziło to opadało z Jana, tym razem wyraźnie przybrało na sile, niemal wyszarpał Jackowi telefon, by po chwili, machnąć ręką i samemu spróbować zadzwonić do niej, ze swojego telefonu, nie bacząc na niebezpieczeństwo
- Przecież wróciła do domu, dobrą godzinę przede mną. Kurwa mówiłem że coś jest nie tak - szybko wyszukał Martyna i kliknął na symbol słuchawki.
-Słucham? -głos Martyny zabrzmiał w słuchawce, Jan zastanawiał się czy rozmawiać z nią czy rozłączyć się.
Jana na chwilę zamurowało... spojrzał się na Jacka, lecz zbyt krótko by móc rozważyć czy kłamał czy był zbyt zajebany by właściwie się dodzwonić.
- Cześć, wszystko w porządku? Widziałaś TV? - dyskretnie wciąż obserwował Jacka. " A jeśli Jacek nie kłamie... jeśli nie rozmawiam z Martyną?"
-Nie, nie widziałam... ale coś się stało? -zdawała się być totalnie zaskoczona telefonem od Jana, ale to jednak była ona. Musiała być! -Halo...? -domagała się odpowiedzi po chwili ciszy
- hmm no moze nic takiego, ale pomyslałem że cię to zainteresuje, coś o naszej firmie " A jeśli jestem namierzany??..." - nic takiego, cieszę się że słyszę twój głos, przejrzyj ostatnie wiadomości a sama zobaczysz... " Kurwa umówić się z nią czy nie??... Mogę przeciez jeszcze do niej zadzwonić... z neutralnego miejsca..." W takim razie kończę do zobaczenia w pracy.
-Janek, wszystko w porządku? Jesteś jakiś zdenerwowany.. coś się stało? -zatroskała się, co z jednej strony mu schlebiało, z drugiej przerażało jak łatwo szło jej odczytywanie jego emocji po tych paru słowach które wymienili.
- nieczęsto tak szkalują naszą firmę. sama zobaczysz pa. - rozłączył się sprawdzając czas połaczenia. Od razu skierował wzrok na Jacka - pokaż mi telefon, proszę, musze coś sprawdzić...
Numery się zgadzały chociaż Jan nie łudził się że firma nie posiada urządzeń modulujących głos czy nawet video-botów w razie zaawansowanej inwigilacji pracownika. "Może powinienem zaopatrzyć się w jakiś telefon, mniej narażony na podsłuch." -myśl w swojej wydała się Janowi co najmniej godna realizjacji, w końcu zestawy pre-paid można było kupić w każdym punkcie sprzedaży na ulicy. Tymczasem Jacek patrzył na niego z niedowierzaniem i przerysowaną pogardą.
-Stary... chyba nie myślałeś, że Cię wystawiam? -usiadł na krześle- Musisz wyluzować doktorku... skończ co zacząłeś z tą bibułką, a ja puszcze Ci kilka nowych traków przez głośnik.
Jan nawet nie zamierzał się tłumaczyć po prostu wcisnął słuchawkę Jacka - ponawiając ostatnio wybrany numer. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał z biciem serca jakiego jeszcze nie miał...
-Halo? -głos Martyny w słuchawce brzmiał identycznie jak ten z którym przed chwilą skończył rozmawiać ze swojej komórki
Ale nic więcej nie był w stanie usłyszeć, Śruba już zaczął koncert nie zwracając uwagi na dochodzenie Jana.
Jan się rozłączył, dokończył blanta i spokojnie spalił go ze "Śrubą" zaczynał domyślać się dlaczego ten wprowadził się w taki stan, taki odjazd mieli zazwyczaj ci którzy mieli coś na sumieniu i zwyczajnie chcieli o tym zapomnieć... Jakoś nie usłyszał od Jacka jak dotąd powodów celebracji... Wiedział jednak , że musi zachować pozory " Kurwa nawet już przed własnym przyjacielem? " Dlatego zachowywał się tak jakby się uspokoił, w rzeczywistości wiedział, że Jacek specjalnie go nie połączył... Teoria o przekierowaniu numerów legła w gruzach a wraz z nią spora część zaufania jaką darzył Jacka. Pożegnał się z nim, zastanawiając się czy nie po raz ostatni - i tym serdeczniej. Potem wsiadł na motor nie do końca jeszcze wiedząc czy pojedzie do domu, czy wprost do Martyny.

Marek Fairey:

Marek i Danny stali teraz sami na zapleczu baru, zapanowała cisza.
-Musimy to szybko pogonić, to naprawdę wabik na przypał, jeśli wiesz o czym mówię. -zaczął właściciel patrząc na niego z "tą" poważną miną- Ale spoko młody, ja się tym zajmę -uśmiechnął się nieskromnie- mam swoje ścieżki. Dzisiaj obyło się bez draki, ale dobrze że byłeś, nigdy nie wiadomo.
Plik banknotów położonych na stole przez Dannego przeliczył gdy ten poszedł otwierać lokal, "600... praktycznie za nic, nie ma co marudzić". Zastanawiał się co dalej, "Gruby dil, duże ryzyko... duży zysk... ,a gdyby się nie udało? Czy Dan w ogóle wie w co się pakuje?! Jak on to sobie wyobraża? Pewnie przyda mu się pomoc, może bym mógł..."- takie myśli teraz kłębiły się w jego głowie, ocknął się- "Nie będę tu przecież stał jak ten kołek". Nagle usłyszał odgłos, jakby coś cięzkiego upadło na podłogę w barze. I to dwa razy. Ruszył do głównej sali, chowając banknoty w portfelu.
Wszedł do właściwego baru i stanął jak wryty. Danny i jakiś drugi napakowany koleś krępowali tamtych na podłodze.
-Będziesz tak patrzeć czy ruszysz dupę młody? -jakby nigdy nic powiedział Isaac. Marek podbiegł do nich i klęknął jedym kolanem na plecach jednego, którego wiązał Isaac. Nagle tamten szarpnął się i na chwilę więzy się poluźniły. Marek zareagował i chwycił jego głowę i uderzył nią o podłogę.
- Jeszcze jeden taki numer a twoja twarz będzie płaska jak karoseria czołgu! - krzyknął i docisnął go mocniej kolanem do podłogi, na której pojawiła się krew z nosa wiązanego.
-A co, myślałeś, że ich stąd puszczę? Ehh, -stęknął wiążąc ręce za plecami nieprzytomnemu typowi- chuj z tą kasą, wiesz, ale jeśli ci idioci wygadaliby się pierwszemu lepszemu cwaniakowi z tym co tu zaszło to miałbym ciepło. A tego bym nie chciał, rozumiesz. A to jest Ares, taki kolega. -uśmiechnął się głupio.
-Jak leci. -Ares nie męczył się z tym jak Dan, robił to spokojnie i bez wysiłku jakby wiązał ludzi codziennie.
- Dobrze - odpowiedział i wstał. Obaj kolesie byli porządnie skrępowani.
-Skoro już się kurwa poznaliście to chciałem przypomnieć, -zadowolony wyprostował się- że musimy się ich jakoś pozbyć. Macie jakieś pomysły?
Fairey nie wiedział czy to pytanie retoryczne -"Mnie się pytasz? To twój cyrk kurwa."- czy Danny chce go w ten sposób wciągnąć do gry. Nie znał za bardzo interesów Isaaca, ale na pewno Danny nie żartował.
- Najprościej będzie ich zastrzelić.
Ten przytomny zaczął się miotać na ziemi jak ryba, jego błąd że podniósł spojrzenie na gospodarza, but zmasakrował mu twarz i pozbawił świadomości.
-No, to na pewno. -wyjął chusteczkę z dżinsów i położywszy nogę na krześle wytarł but z krwi Pana Ryby- Ale nie potrzebuję tu bałaganu, rozumiesz.
-Znam jedno miejsce- drugi solo nieśmiało wtrącił się w dyskusję,- na razie wynieśmy ich do auta jakoś dyskretnie.
-Marek, przestaw auto pod wejście. -Dan podał mu kluczyki wyciągnięte spod baru,- ale ruchy, a ja idę po nasze bagaże.
Marek poszedł na zaplecze i wyszedł tylnymi drzwiami na plac pomiędzy budynkami. Stał tam nieśmiertelny Volkswagen Golf, VI już reedycji. Przekręcił kluczyk w zamku i bł już środku. Sprawnie odpalił i po chwili, po wyjechaniu na główną zatrzymał się przed zaułkiem i wjechał do niego tyłem. Danny i Ares już czekali, Arek podtrzymywał obie rybki. Marek stanął i otworzył bagażnik, wciskając odpowiedniu guzik na desce rozdzielczej. Ares załadował do bagażnika jednego, próbował wcisnąć jeszcze drugiego, ale niestety Golf nie był amerykańską limuzyną, do której weszły by trzy "rybki". Więc jeden ze związanych został posadzony na tylnią kanapę, Ares usiadł obok niego, a fixer koło Marka:
-Jedź, najpierw w lewo - powiedział Danny.

Po chwili siedzieli w czwórkę w Volswagenie Golfie VI jadąc spokojnie przez miasto, piąty w bagażniku też jechał, chociaż mniej komfortowo. I nie słyszał radia, a leciała "Brzytwa na skroni" w rokujących dwudziestkach na DBZ FM. Gitarzysta piłował instrument do granic możliwości, perkusista też nie próżnował w tym traku.
-Świetny kawałek -ciągnął Arek- w ogóle cały pierwszy album mi się podoba. W drugim już nie mają tego powera.
-Co ty pieprzysz, dopiero Żmuda rozruszał tą kapelę na drugiej płycie. -Danny oponował chyba z czystej złośliwości, bo Marek przypominał sobie wyraźnie jak w zeszłym tygodniu mówiąc o zespole porównywał całą ich twórczość do wymiotów po koksie do mikrofonu.
Przemierzali ulice WR-03 bacznie lustrując ulice w obawie przed psiarnią czy innym szajsem, "Zero. Czysto, na razie..." -pocieszali się w myślach. Marek prowadził szybko i pewnie, widać że znał okolicę jak własną kieszeń, kręcił silnik do 6000 nie oszczędzając maszyny na każdej możliwej prostej, od świateł do świateł. Na jednym z przymusowych postojów jakieś łeby zaczęły świrować na drugim pasie, kierowca Golfa rozejrzał się po lusterkach, zacisnął ręce na kierownicy dodając delikatnie gazu i wyzywająco spojrzał przez ramię. Gdy światło zmieniło się na zielone szczeniaki w jakiejś starej Mazdzie wystartowali jak z procy przez skrzyżowanie i torowisko co przy takiej prędkości zaowocowało iskrami spod podwozia czerwonej wyścigówki, Golf spokojnie skręcił w prawo na światłach i dalej przez Fabryczną wzdłuż wałów. Po kilku minutach post-przemysłowych widoków opuszczonych i zniszczałych metalowych konstrukcji, magazynów i fabryk, dźwigów, bocznic kolejowych i placów wypełnionych kontenerami dotarli do celu tej wesołej wycieczki.
-To tu. - powiedział Danny wskazując otwartą bramę po prawej.
Wjechali przez zwężenie powoli nie z ostrożności, wielka kałuża była nie do ominięcia a "...szlag wie jakie to głębokie" -kierowca wolał nie ryzykować kapcia czy innych komplikacji. Minęli pustą stróżówkę przy wjeździe i dwa rzędy wielkich drewnianych stelaży i sterty metalowych rur poustawianych jedna na drugiej na placu przed wrotami przeciwległego budynku. Marek minął je kierując się na drugą stronę podwórza zgodnie ze wskazówkami Dannego, zaparkował prawie przy końcu magazynu i zgasił silnik.

- Miejmy to w końcu z głowy - Isaac wysiadł z auta i ruszył do bagażnika.
Wysiedli też Danny i Marek. Stali na betonowej wylewce przy brzegu rzeki ciągnącej wzdłuż jakichś starych magazynów czy przeładowni, bocznic i komór poziomowych. Okolica albo była kompletnie opustoszała albo po prostu było zbyt cicho, Marek słyszał tylko wodę uderzającą o betonową ścianę nabrzeża.
-Młody pomóż mi z tym bydlakiem, -Daniczyn otworzył drzwi pasażera i zaczął wyciągać nieprzytomnego kolesia z fotela- a ty bierz tego drugiego i na brzeg z nimi. -dodał w stronę Arka.
Marek przeszedł przed autem jeszcze raz rozglądając się po pustych rampach i oknach budynków, "Nic"- ucieszył się w myślach i znalazł się przy Dannym wyciągając bezwładne ciało ze środka gdy Arek podnosił klapę bagażnika.
-Aaaa... -krzyknął łapiąc się za iskrzącą rękę- ty... skurwysyn.. ja ci... -krzyczał pół-zdaniami i zaczął wściekle trzaskać klapą bagażnika która nie odskakiwała zamiast się zatrzasnąć.
Gdy Dan i Marek zdążyli doskoczyć za auto by zobaczyć co właściwie się stało po tylnym zderzaku, a właściwie całym rogu auta spływała krwawa papka, zdaje się niedawno jeszcze głowa i bark jednego z pechowców.
-Skurwiel dźgnął mnie, -uderzył klapą jeszcze raz, z całych sił, tak że blacha przecięła ścięgna i krwawy kikut przedramienia upadł na ziemię- miał nóż piłowy montowany w stopie! To nie jest zabawne -rzucił wściekle do Dannego widząc jego reakcję.- Dobrze, że zasłoniłem się cyberręką bo by mnie rozpruł pierdolony ćpun.
Fairey spojrzał na uszkodzone servo-mechanizmy i automatycznie pomyślał o swojej cyber-dłoni, spojrzał na Dannego który z rozbawieniem mierzył wkurwionego Arka i ochlapany juchą samochód po czym wrócił po kolegę tego z bagażnika. Po chwili obydwaj leżeli przy brzegu, skrępowani, gotowi do wodowania.
- Jaki ciężarek bedzie odpowiedni do nurkowania? - rzucił do fixera, patrząc na skrępowaną rybkę, która się i szarpała.
Znaleźli beczkę wypełnioną do połowy jakimś złomem przy ścianie wiaty, szybko znalazł się też łańcuch i wystarczająco długa i cieńka śruba z nakrętką żeby owinąć i skręcić ciała z balastem. Po chwili beczka przechyliła się i wpadła do rzeki, za nią dwa ciała plusnęły o taflę wody, nawet nie mącąc i tak pomarszczonej powierzchni. Równie dyskretnie zniknęły w odmętach zanieczyszczonej zupy.
-Góra tydzień i dowody rozpuszczą się całkiem w tym kwasie. -skomentował Dan donośnie splunąwszy do rzeki i poszedł do samochodu.
- Dobra, teraz musimy spylić ten pył - powiedział do Aresa, który stał, opierając sie o zardzewiały kontener.
- Ano musimy - odpowiedział i poszedł do samochodu, Marek uczynił to samo, by po chwili siedzieć za kierownicą. Przekręcił kluczyk i ruszyli dalej...
 

Ostatnio edytowane przez majk : 13-03-2010 o 23:32.
majk jest offline