Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2010, 12:12   #19
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Alto spojrzał na wylatującego przez okno karczmy jegomościa i skrzywił wargi w lekkim uśmieszku. Słuchał wcielenia świętej niewinności, która próbowała wiązaną mową przekonywać kapłana, że to nie tak jak myśli, a jednocześnie strzelała łzawymi oczkami w jego kierunku. Przyglądnął się elfowi, którego zdaje się Marie uratowała od mordobicia. Ze zdziwieniem spostrzegł, że ani Robert ani szpiczastouchy nie mają żadnych śladów po bijatyce. Rozcięta warga bardki od razu rzucała się za to w oczy. Hmm… nieładnie panowie. Na wszelki wypadek stanął za obcym elfem, gdy Bran wszedł do gospody i ustawiał się z karczmarzem. Już miał się wtrącić, ale rycerz zdecydował się na uszczuplenie swojej kasy. Alto był pod wrażeniem, gotowizny chyba herbowemu panu nie brakowało, miał gest. Tyle forsy lekką ręką, zamiast powiedzieć typkowi żeby się chędożył.

***

Gdy czarodziejka podeszła i poprosiła o pomoc w sprzedaży konia, Alto zgodził się od razu. I tak droga mu wypadała na targ i do portu, trzeba było się rozpytać co też ludzie kupują w tym całym Implitur. Szkoda byłoby taki szmat świata przepłynąć i nawet trochę na tym nie zarobić.
Alto przyjrzał się więc koniowi, który przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Rozczłapane kopyta, poszerszeniona sierść, ciężki chód. Pokręcił głową, gdyż marnie widział cały ten handel. Więcej chyba rząd był warty, porządnie zapuszczone oliwą wodze, błyszczący nowością munsztuk, dobre siodło. Psiakrew może by sprzedać osobno, skoro jak mówił kapłan nikt nie chciał tego kupić razem. Może jako pociągowego by się dało… Złapał wreszcie za uzdę i poprowadził na targ. Długo chodził, przyglądając się kupcom na sporym padoku. Wypytał upapranego błockiem jak siedem nieszczęść smyka przy bramie, który z nich jest miejscowy i ma niewiele koni. Gdy chłopak wskazał mu wysokiego i chudego człowieka o imieniu Ludovic, rzucił mu miedzianą monetę i ruszył w jego kierunku. Siodło niósł przerzucone przez ramię, starając się nie sugerować nawet, że człapiące za nim zwierzę mogło być używane do jazdy wierzchem.
- Witaj panie, widzę że macie tu świetny tabunek - spojrzał na wydzieloną zagrodę w kilkoma wałachami, które przywiódł kupiec na handel - Może chcielibyście go wzbogacić o to wspaniałe zwierzę? - Alto uśmiechnął się kwaśno wskazując na "rumaka"
- Wiem, zdrożony on, ale czas przecież czyni cuda. Dekadzień na dobrym obroku i będzie z wiatrem się ścigał.
Kupiec popatrzył na konia potem na mężczyznę, znowu na konia, a potem powiedział kiwając z wyrozumiałością głową:
- Chyba dawno nie oglądałeś się za siebie, bo po drodze ktoś ci rumaka zamienił na szkapinę.
- Oj pożartować nie można, mości kupcze? Przecież wiem że on z wiatrem może się ścigać jakby z urwiska spadł. Nie próbowałbym wam wciskać takiej durnoty na poważnie, bo przecież widać żeście profesjonalista pełną gębą i swój fach znacie. Ale mam propozycję, oglądnijcie go bliżej, przecież czasu wam nie ubędzie.
Kupiec podszedł i zaczął z uwagą obserwować konia. Zajrzał mu w uzębienie, pod ogon i obejrzał kopyta.
- Dziwne... ogólnie wygląda jakby zaraz miał się położyć i zdechnąć, a w detalach niczego mu nie brakuje - powiedział do siebie zaskoczony.
- No widzicie? A patrzcie tutaj! Siodło przedniej, ba mistrzowskiej roboty, uprząż jak malowana.
Podał siodło kupcowi wciskając mu niemalże je w ręce.
- No powiedzcie sami, pierwszorzędna robota.
- No tak, jako żywo. Ale ten koń... niby zdrowy, ale kto kupi konia co tak wygląda? Nie mogę dać więcej niż dukata.
- Co tam koń, patrzcie na siodło, przecież ono pasuje do waszego deresza jakby rymarz na miarę je szył. Nie za szerokie, nie będzie odparzać. Jak go będziecie takim siodłem sprzedawać od razu ze dwa dukaty kupujący dorzuci. No sami powiedzcie!
- No za siodło i resztę uprzęży mogę bez problemu zapłacić dukata, nie więcej –
powiedział kupiec przymierzając siodło do swojego konika.
- A widzicie, leży jak ulał. - Alto popatrzył na kupca, chyba już dość go skołował. Człowiek popatrywał na konia, na siodło, ale ceny nie popuszczał.
- Koń wygląda marnie, to żeście od razu pomiarkowali, bo przecież fachowiec z was, wszyscy koniarze w okolicy mówią, że nie ma lepszego nad Ludovica - po raz kolejny powtórzył pochlebstwo grubymi nićmi szyte. Ludzie jednak różni byli, spróbować nie zaszkodzi.
- Ale zważcie, to że przecież bez trudu go odsprzedacie nie pod siodło, a gospodarzowi jakiemu okolicznemu. Do ciągnięcia pługa po niwie nie potrzeba królewskiego wyglądu. Konik wygląda jakby miał paść, ale przecież on u mnie tyle lat już służy. Odpaść go tylko potrzeba, co mi nijak teraz robić, bo czas mnie goni. Wyjeżdżam z miasta w interesach, a wy w stajnie go przyjmiecie i za miesiąc, ledwie trzy razy tyle weźmiecie niż te sześć dukatów coście mi za niego dali. A ja po uczciwej cenie, za dwa dukaty wam siodło do niego dam, byście stratni na obroku nie byli.
- Ile lat służy? - Zapytał kupiec, który nagle stał się czujny.
- Czterolatek, od źrebięcia przeze mnie chowany. Z mocnej rasy, do roboty zdatny. Żal mi się z nim rozstawać, ale jak rzekłem, mus.
- Pociągowy mówicie... no to trzy dać mogę, ale na więcej nie liczcie - Kupiec wyglądał jakby sam nie wierzył że zgodził się na taki interes.
- No to przecież rozbój w biały dzień! - Alto uśmiechnął się pod kapturem lekko, używając ulubionego powiedzonka ojca - Przecież to inwestycja panie, a nie zakup konia. Pewnie że teraz to on i może tyle warty. Ale pomyślcie o zysku jaki za miesiączek przyniesie... Dobra widzę, że gadką nie zwojuję nic więcej. – Podniósł ręce do góry w geście poddania się. - Cztery za konia, półtora za siodło, no za półdarmo daję.
- Pięć za wszystko - powiedział twardo kupiec
- Stoi - Alto dyskretnie odetchnął z ulgą, potem napluł w dłoń i przybił umowę.

Pieniądze przekazał Megarze, po czym Wulfowi i reszcie powiedział że musi swoje klamoty z tawerny odebrać, ale na poczęstunek się stawi pewnie dzwon po zmroku. Ruszył w kierunku portu, ale po drodze wszedł jeszcze do speluny z krzywym szyldem na którym chyba widniała jakaś ryba. Albo wiadro, ciężko było poznać. Nie miał wiele czasu na podchody, więc po prostu wcisnął karczmarzowi talara do garści. Po chwili rozmówił się z kolejnym typkiem spod ciemnej gwiazdy i biedniejszy o dwa dukaty wyszedł z brudnego i cuchnącego wszystkim tylko nie przyprawami przybytku. Za pazuchą za to tkwiło zawiniątko ze świeżymi liśćmi zwitki i drugie z kruszonym jej suszem. Zapasy się kurczyły, a żyć trzeba. W okolicach tego zameczku, które to Alto sobie wyobrażał jako epicentrum zadupia, pewnie nikt nie słyszał nawet o porządnej zwidce. Po drodze do swojej tawerny wypytał dokładnie szyprów i kupców portowych na czym można by w Implitur zarobić. Po zwiadzie, zebrał swoje bagaże, które zostawił w wynajętym parę dni temu pokoju. Pustawy plecak spakowany porządnie i zostawiony pod łóżkiem spoczął wreszcie na ramionach mężczyzny. Nie spóźnił się nawet wiele na kapłańskie piwo. Podziękował za napitek, swoją drogą bardzo zacny. Krasnoludy wiedziały jak się psiakrew ciemne piwo warzy. Lekko słodkawy, ciężki smak mile spływał do gardła. Alto sam niewiele mówił, za to słuchał pilnie. Towarzysze na razie stanowili zagadkę, ale on lubił zagadki. Postawił kolejkę towarzystwu, wybierając tym razem ulubione jasne, pszeniczne, a miód lub wino dla kobiet. Nie siedział długo, pożegnał się krótko przed północkiem i poszedł na górę, do zamówionego wcześniej pokoju. Zamknął drzwi i okiennicę i zaległ wreszcie na wyrku. Rzucał się niespokojnie, nie mogąc zasnąć. Rozmyślał ciągle o spadku, nowych kompanach, podróży. Coś się szykowało, wiedział o tym. Kto był przeciwko niemu? Kim był ten skurwiel w czarnym płaszczu i kapturze?

***

- Jeszcze jeden ruch i zapoznasz się z nim znacznie głębiej.
Przygwożdżony do ziemi zakapturzony jegomość odezwał się rozbawionym nieco głosem. Zadziwiająco znajomym i dziewczęcym.
- Daj już sobie na wstrzymanie,
Jeszcze mi się krzywda stanie.


Alto sięgnął do amuletu zawieszonego na piersi i założył szkiełko jak gnomi monokl na oko. Powietrze zadrgało lekko, a ciemność nocy rozjaśniła się na tyle, że dostrzegł wreszcie twarz intruza. Intruzki poprawił się w myślach szybko i zagotował od razu:
- Co ty psiakrew wyprawiasz kobieto! - wrzasnął, wciągając ją do pokoju i rozglądając się nerwowo po korytarzu. Zaraz jednak uspokoił się na tyle żeby zacząć myśleć. Zamknął drzwi, ale broni nie chował. Z przyzwyczajenia.
- Dobrze, że się otwierają do środka - powiedział już spokojniej, i dużo ciszej wskazując na drzwi. Nie zależało mu specjalnie na obudzeniu połowy gospody. - Inaczej otwierałbym butem, nie barkiem i impet byłby większy.
Uśmiechnął się lekko, przypatrując się dziewczynie.
- Niech zgadnę, szukałaś łaźni po nocy i przez przypadek trafiłaś tutaj?

- Chcesz powiedzieć, żem przypadkiem do pokoi twych trafiła?
To nie łaźnia? Głupia dziewka. Jak tyś się tak pomyliła?


Mysz zgrabnie poderwała ciało do pionu i uśmiechnęła się szeroko. A później bezceremonialnie rzuciła się na łóżko Alto i zaplótłszy ramiona pod głowa zaczęła gapić się w sufit.

- Humor całkiem mi zepsułeś. Było jasne, że dam ciała
Lecz umoczyć tak z kretesem? Nawet jam nie przypuszczała
Że tak jestem beznadziejna. Dno zupełne, amatorka!
Rozpoznałeś mnie w ciemnościach? Tako działa moc wisiorka?
Daj obejrzeć. Alem wściekła. Się ze wstydu zaraz spalę.
Włamywacza i zabójcy to nie będzie ze mnie wcale...


Alto zbaraniał. Na chwilkę, ale chyba wystarczyło aby się zorientowała. Mruknął coś niezrozumiale i schował krótki miecz i lewak do pochew. Zastanowił się chwilę, coś świtało mu w głowie, pomimo roztrzęsionych rąk. Bardka w żaden sposób nie pasowała do stylu Cienistych. No przecież ktoś wysłany za nim, nie wywoływałby burdy w karczmie, a potem nie włamywałby się na rympał pierwszej nocy do jego pokoju. Nerwy powoli puszczały, a Alto zdał sobie wreszcie sprawę, ze piękna kobieta wlazła mu w nocy do łóżka.
- Znaczy, eee tak tego, magiczny... - Ściągnął srebrny łańcuszek z szyi na którym był zawieszony amulet i podał dziewczynie, pogrążony w swoich myślach.
- Chcesz poćwiczyć? - zerknął na łóżko - O tej porze? Przecież ktoś usłyszeć może. Zrymował bezwiednie i zaśmiał się krótko. To chyba było zaraźliwe.
- Pewnie jak zwykle, nie lubią tu ludzi z naszym fachem. Nie to co w moim mieście - dziwna nutka nostalgii i czegoś jeszcze pojawiła się w głosie Alto. Popatrzył bystro na bardkę i spytał - Byłaś kiedyś w Athkatli?
Dziewczyna usiadła na łóżku, przyłożyła szkiełko do oka i zaczęła rozglądać się wokoło strojąc, oczywiście, głupie miny. W końcu zatrzymała wzrok na Alto i zbliżyła się do jego twarzy na odległość paznokcia, przyglądając się bezczelnie jego nadal świeżej bliźnie.

- Pierwsze słyszę. To daleko? Skąd w ogóle masz tą bliznę?
Ktoś się starał ciebie zabić? Ja bym wlała ci truciznę...

Monokl wypadł wprost na dłoń Myszy, która wręczyła go z powrotem właścicielowi. Wcale się jednak nie oddaliła i jej mały, lekko zadarty, nos prawie się stykał z policzkiem łotra.
- Lecz odbiegłam od tematu... Ja tu przyszłam w interesie
I ciekawam wielce jak pan mi do tego się odniesie.
Starczy spojrzeć jak się ruszasz, łypiesz okiem rozbieganym.
Tu nie trzeba być geniuszem by wnioskować, żeś szemranym
mocno typem. Wpadł mi zamysł, mamy razem podróżować
W morzu pewnie będą nudy. Nie ma czasu co marnować.
Czy łotrowskie me zdolności pomógłbyś mi podszlifować?
Gdzie uderzyć ostrzem w plecy, jak się zakraść, gdzie się schować...
Plan mam taki: na początek będę w nocy cię podchodzić
Lub sakiewkę podprowadzę... Musisz ty się na to zgodzić!
Potrenuję ciche kroki. Trochę lekcji, ciut zabawy.
Obopólne to korzyści, bo ty też nie wyjdziesz z wprawy.


Zbliżenie bardki, było dość niespodziewane. Szczególnie, że bez amuletu Alto widział tylko zarysy, kontury i cienie. Wziął szkiełko i zawiesił sobie na szyi. Na pierwszą kwestię nie odpowiedział, pocierając tylko lekko ręką policzek ze szramą, co dziewczyna obserwowała z odległości paru cali. Podszedł wreszcie do stolika i zapalił oliwny kaganek.
A więc ćwiczenia i przemyślany plan - krzywy uśmieszek znów zagościł na twarzy Alta.
- No więc mamy układ. - powiedział odprężając się wreszcie - Odrobina praktyki nikomu nie zaszkodzi. Jak już znudzi nam się taka zabawa, przerzucimy się na resztę spadkobierców - powiedział wciąż złośliwie uśmiechnięty.
Mysz uśmiechnęła się po raz kolejny. Ruszyła w jego stronę delikatnie kołysząc biodrami, zrzuciła kaptur i potok ciemnych włosów posypał się na jej plecy. Przeczesała je niespiesznie palcami.
- Rada jestem, że przystałeś. Ja z kolei chcę zaręczyć
że za dobre twoje rady będę chętna się odwdzięczyć...

Położyła dłoń na piersi łotra, wspięła się na czubki placów i delikatnie pocałowała go w usta.
Znów się dał zaskoczyć, tej małej żmijce. Chyba wchodziło jej to w nawyk. Szybko jednak oddał pocałunek, pochylając nieco głowę i przymykając na chwilę oczy. Lewą rękę położył dziewczynie na talii i delikatnie zsunął cal niżej. Prawą oczywiście sięgał do jej sakiewki, starając się rozplątać troki, którymi była przywiązana do paska. Zabawa w podchody zaczynała się od razu i to od razu na ostro.
Dziewczyna wyglądała jakby się w tym pocałunku całkiem zatraciła. Jej oddech był przyspieszony a usta ciepłe i niezwykle chętne. Przynajmniej do czasu aż chętne być przestały. Mysz uśmiechnęła się rubasznie i wydała z siebie triumfalny pisk. Ostrze sztyletu należącego do Alto, a który mu właśnie zgrabnie podprowadziła, skierowane było prosto w trzewia chłopaka.
- Nie mówiła ci matula, że nie ufa się bajarzom?
Choć mam małą satysfakcję. Wyszłam z tego, w miarę, z twarzą.

Oddała mu sztylet nie przestając się, z wyższością, uśmiechać. Ale wtedy zaczęła macać się zdezorientowana po pasie i mina jej dramatycznie zrzedła.
- O cholewka... Ma sakiewka...
Całowała z pasją i wprawnie, profesjonalizm Alta wystawiany na próbę cierpiał katusze. W końcu poczuł jak węzeł puszcza i sakiewka ląduje mu w ręce. W tej samej chwili zimna stał dotknęła jego brzucha, a Marie zapiszczała tryumfalnie. Alto spojrzał w dół i zobaczył własny sztylet wyłuskany z zza pasa. Nic psiakrew nie poczuł, miała talent, znaczy i w złodziejce i w całowaniu. Gdy zaczęła się macać po pasie w poszukiwaniu sakiewki, Alto podniósł kieskę brzęknął jej zawartością i uśmiechnął się krzywo, swoim zwyczajem:
- Bardzo mi się podobają takie ćwiczenia, musimy częściej dbać aby rutyna i nuda nas na statku nie zjadła.

Wyszarpnęła sakiewkę z jego dłoni a oczy jej się przy tym gniewnie zaświeciły.
- Ja się angażuję, namiętnie całuję, a on przy sakwie gmera... Innego fortela ja jutro spróbuję. Prędzej ząb wypluję niż, po raz kolejny, ciebie pocałuję!
Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała do drzwi. Gdy chwyciła za klamkę odwróciła się jednak i podejrzanie uśmiechnęła.
- Anuluję tą umowę bo zmieniłam jednak zdanie
Chyba nad to łotrowanie wolę jednak ja bajanie...

Trzasnęła drzwiami. Nie szkodzi, że noc głęboka i goście się mogą pobudzić...
Do swojego pokoju pędziła w podskokach. Obmyślała jak tego spryciarza cichcem podejść najbliższej nocy. Pewnie i tak nie kupił tej gadki o rezygnacji, ale warto było zasiać ziarno. Jak jej się nie będzie spodziewał, to może uśpi lekko czujność?
~ Niedoczekanie twoje - Mysz pomyślała rozbawiona mknąc ciemnym korytarzem. ~ Tacy jak on zawsze się czegoś spodziewają. Ale głowa do góry, w końcu ci się uda wydusić grymas zaskoczenia na jego zaspanej buźce.

***

Wstał razem ze słonkiem. Zjadł na dole szybkie i lekkie śniadanie – dziś przecież zaczynała się udręka. Nienawidził morza, przypomniał sobie że musi kupić trochę sucharów i podpłomyków. Kołysany żołądek Alta tylko takie pokarmy tolerował, i to czasami nie na długo. Szlag. Wyszedł z gospody i ruszył znów na targ. Łaził, oglądał, pytał o ceny. Klarowało mu się powoli co zabrać na geszeft. Wyglądał ogona, ale w tłumie ludzi ciężko było się zorientować czy ktoś za nim chodzi. Z drugiej strony łatwo było taki ogon zgubić. Kluczył więc, znikał, cały czas dając baczenie aby jakiś przypadkowy tubylec nie wzbogacił się jego kosztem.
Wreszcie znalazł wielki skład kupiecki, od którego na milę chyba czuć było suszoną paprykę, kmin, szafran i inne cholerstwo. Wszedł do środka i kupił sporą prasowaną paczkę najlepszej herbaty. Nie stargował wiele, ale cena w porównaniu z detalistami na targu i tak była dobra. Za resztę gotowizny, którą wydzielił na inwestycje w towar, kupił u kurduplastego gnoma wisiorki i figurki z kości słoniowej. Ten przynajmniej nie wciskał kitów, że są antyczne, a dał uczciwie sprawdzić że to rzeczywiście kość słoniowa a nie podróba dla turystów. Policzył trochę taniej, bo i sporo tego Alto kupił. Całość towaru zajmowała pół jego plecaka, paczka herbaty troczona do niego na dole obijała mu się o uda kiedy szedł wreszcie do portu. Zeszło trochę, jak zwykle przy takiej robocie i słonko stało już wysoko. Kupił jeszcze po drodze nieszczęsne suchary i wszedł jako ostatni po trapie na kogę. Poszedł od razu za chłopakiem do dziobowego kasztelu i wydzielonej im kajuty, zostawiając plecak w jednym z wielkich kufrów. Bagaż nie zajął więcej niż połowę miejsca, także inni też mogli dołożyć coś swojego. Rzucił potem okiem na hamaki w pomieszczeniu załogi i wybrał jeden na środku, po czym wrócił na dek. Kabestan zazgrzytał przeraźliwie, gdy czterech osiłków zaczęło pchać handszpaki i łazić w kółko. Kotwa podniosła się z dna i zaczęli się powoli toczyć pchani wiosłami. Alto oparł się o niską burtę na śródokręciu i patrzył na port. Kątem oka taksował pasażerów, którzy zaokrętowali się razem z nimi na pokład. Kobieta, nawet ładna, ze starcem i jakiś łazik. Uspokoił się trochę, kiedy podpytany kapitan powiedział, że facet wyglądający na tropiciela okrętował się i płacił za podróż dzień przed nimi. Nie miał więc pojęcia, że wybiorą akurat ten statek, bo przecież sami się zdecydowali dopiero wczoraj. Z kobietą było jeszcze lepiej, bo ona i starzec płacili dekadzień temu.

Tam! Alto wyprężył się jak struna, serce mu stanęło. Skurwiel w czarnym kapturze! Gdy wyciągnął trzos i wskazał na kogę, było jasne że nie udało się go zgubić mieście. Przynajmniej tyle dobrego, że musiał go namierzyć w ostatniej chwili i teraz spiesząc się, musiał się odkryć. Alto przeszedł szybko na rufę i skrył się za blankami kasztelu. Wytarł nagle spotniałe dłonie o spodnie i patrzył. Na tej łajbie nie prześcigną dwumasztowca, zresztą i tak Czarny Kaptur wiedział dokąd płyną. Altowi zaczynał świtać w głowie jakiś plan działania. Kto wie może przy okazji uda się przetestować się Brana od razu. Uspokoił się nieco. Na razie tylko przeklęte kołysanie, przecież ogon nie rzuci się sam do abordażu. A w Lyrabar się pomyśli jak skurwielowi kark skręcić.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 14-03-2010 o 13:21. Powód: poprawki w dialogu z Liliel
Harard jest offline