Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2010, 13:44   #20
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
No dobrze, może odrobinę przesadziła, tam w gospodzie.
Głupio tak było zwalać winę na pięciolatkę ale Mysz wychodziła z założenia, że dziecku się przecież wszystko upiecze. Jej z kolei mógł, taki Wulf na ten przykład, tyłek sprać. A Robert wziął sobie jej głupie gadanie do serca i na poważnie na nią nawrzeszczał. Musi pamiętać żeby sprostować w swoim notatniku wpis o panu Valstromie. „Jednak nie jest cichy. Potrafi się wściec i pokazać pazur. Więcej nie podpadać!”

Na kolejne uprzejmości Brana chyba się nawet zarumieniła. Początkowo nie była pewna, czy on w ogóle o niej rozprawiał. Szlachetność serca? Bystrość umysłu? Na wszelki wypadek się rozejrzała czy aby jakaś dama, bardziej od Myszy godna uwielbienia, nie czai się za jej plecami. Ale z tyłu było pusto.
Zatrzepotała więc frywolnie rzęskami i tak ją duma rozpychać poczęła, że niemal urosła kilka cali. Bran jej się szczerze podobał. Był elokwentny i taki kulturalny. A do tego wielki jak dąb i na pewno umiał mieczem robić. Mysz by się za nic nie zakochała w mężu co się nie zna na bitce. W końcu ów wybranek serca musiałby często i gęsto Mysz z kłopotów wybawiać a machanie mieczem mogło się okazać przy tym pomocne.

Bran w międzyczasie ofiarował jej skrawek jedwabnej materii. Z wdziękiem przyłożyła go do skaleczonej wargi, chociaż ta już w zasadzie przestała krwawić.
- Dziękuję za komplementy. Nie zasłużone są wcale
Prawdą jest, że z mojej winy wdepnęliśmy w tą kabałę.

Zawstydzona spuściła oczy. A za moment znów syknęła łapiąc się za szczękę.
- Czy nie będę miała blizny? Nie znam się w medycznej sztuce...
A chusteczkę wpierw wypiorę i dopiero czystą zwrócę.


Zwracać nie zamierzała. Nigdy w życiu nie miała takiej ładnej chusteczki.

* * *

Wieczór w drugiej z kolei gospodzie upłynął spokojnie, żeby nie rzec nudno. Mysz wywróciła tylko oczami gdy Wulf składał szynkarzowi zamówienie. Żeby jej miód rozwadniać jak jakiemuś pacholęciu? Uśmiechnęła się kpiarsko do kapłana i pokręciła główką.


- Po miodzie jeszcze zamknie mi się powieka
Lepiej mi, tatusiu, zakup kubek mleka.


Oczywiście to co miało być drwiną Wulf potraktował niezwykle dosłownie. Chociaż może tylko chciał jej na złość zrobić? Za trzy pacierze na stoliku przed Myszy nosem wylądował kufel ciepłego mleczka z pływającym na wierzchu tłustym kożuchem. Bardka aż spąsowiała ze wstydu ale słowa więcej nie rzekła. Napitek wychyliła do samego dna. W końcu kiszki grały jej od rana marsza.

Miejsce przy stole wybrała tuż obok Brana. Jeśli ktoś mógł ją obronić przed tym wyrośniętym czepialskim kapłanem to tylko on przecież. Z jednym musiała dobrze żyć, skoro jej z drugim nie wychodziło.
Jeszcze raz zerknęła spode łba na Wulfa. Gdzie on się w ogóle uchował? W dzikich górach gdzie dzieci karmią surowym mięsem?

- Sądzę, że to dobra pora aby każdy coś zagaił
I o sobie opowiedział. A niczego nie zataił!

Bardka uśmiechnęła się radośnie i wskoczyła na krzesło. Postanowiła pójść na pierwszy ogień i pokrótce się przedstawić.

- Marie Lature, lat dwadzieścia, jako widać płeć niewieścia. Czym się trudnię? Niczym prawie. Na wędrówce i zabawie spędzam życie. Przyznam skrycie, że choć gram i ładnie śpiewam, to ja bardzo ubolewam, że nie umiem nic w zasadzie. I polegam na ogładzie, jeno swojej. A żem jest małego wzrostu, mówią na mnie „Mysz”, po prostu.

Pokłoniła się zamaszyście i usiadła na miejsce. Zachęcała by i każdy z osobna się przedstawił. Najpierw naciskała Megarę bo była niezwykle ciekawa czy to istotnie jest wiedźma. Dała też na głos upust swoim obawom.

- Jeśli rzucasz ty uroki to ja zbieram dupę w troki. Będzie pierwsza lepsza zwada i Mysz skończy jako żaba...

* * *

Tego wieczora czekało ją jeszcze jedno zaskoczenie. Posłaniec wręczył jej list o następującej treści:
"Za uchronienie mej osoby przed uszczerbkiem na ciele i za pocałunek, którego nigdy nie zapomnę."
Sundanael Tsalorane


Nie ma co, elf nie marnował czasu. I jak ją w ogóle wytropił? Śledził ich czy jak?
Długo urazy nie trzymała bo prezent przesyłał wyborny. Bajecznie zdobiony flakon wypełniony po brzegi elfickimi perfumami. Od razu się nimi skropiła. I mimowolnie westchnęła na wspomnienie pocałunku.

* * *
Położyła się wcześnie.

Noc przyniosła ze sobą ciekawe wydarzenia i ciekawe bliższe zapoznanie. Z naciskiem na „bliższe”... Dwa pocałunki jednego dnia. Strach się bać co przyniesie jutro.

* * *

Mysz wstała razem z kurami bo i dzień się zapowiadał pracowity. Najpierw udała się do łaźni. Co jak co, ale na statku takich luksusów się pewnie nie uraczy. Później ugadała się z karczmarzem i zamówiła u niego posłańca. Długo smażyła maczkiem wiadomość dla Fergusa. Opisała mu dokładnie ostatnie dni, przeszła w lamentujący ton kajając się, że nie załatwiła sprawy i zrobiła z siebie durnia sądząc, że sama sobie z nią poradzi. Na koniec uspokoiła, że sprawa jednak załatwiona jest, choć niestety ona, Mysz, zasługi w tym nie ma żadnej. No i podała namiary na zamek Elandone nalegając by ją tam odwiedził. Zakończyła łzawym:
„Siedzę w karczmie na uboczu i łza ciśnie się do oczu gdy ci piszę tą notatkę. Bardziej cię niż własną matkę przecież kocham. Przyjedź, proszę. A odmowy ja nie zniosę!”
No i faktycznie się jak głupia poryczała. Zalakowany glejt i pięć srebrników wręczyła posłańcowi z zapuchniętymi oczami.

Nie miała jednak czasu żeby za długo się użalać nad swoim położeniem. W dalszej kolejności pognała na targ, zakupiła dwa solidne bukłaki z wodą, całą masę ziół i przypraw oraz... sukienkę. Tą ostatnią z rozpędu, bo okrutnie wpadła jej w oko. Mignęła jej po drodze na sklepowej wystawie a później już umarł w butach. O niczym innym nie mogła myśleć! Po godzinie wróciła się w tamto miejsce i wydała na nią fortunę.

Sporo zakupiła też jedzenia bo i chciała w kuchni pokładowej sobie zaszaleć. Gotowanie lubiła równie mocno co bajanie czy łotrzenie (nie mylić łachudrzeniem!). Nie była pewna jakie mięso zakupić żeby się zbyt szybko nie popsuło. Suszone miało co prawda długi termin przydatności do spożycia ale łechtało podniebienie nie lepiej niż krasnoludzka onuca. W końcu zakupiła świniaka. Całego.
Oczywiście nie wchodziło w grę zarzucenie go na plecy więc poprosiła o żywego. Rzeźnik wzruszył ramionami i wręczył Myszy powróz do którego wielgachną sztukę podczepił. No i dreptała sobie Mysz przez pół miasta zawalona tobołami, z naręczem świeżych kwiatów i ze świnią pląsającą pod nogami.


* * *

Dziwnym spojrzeniem ją ludzie obrzucili kiedy właziła na pokład z maciorą na powrozie. Marianne, bo tak już dążyła Mysz świniaka ochrzcić, stąpała dumnie po rampie i pochrząkiwała elegancko. A Mysz z miejsca się zaczęła tłumaczyć przed Wulfem, no i kapitanem, bo ten też podejrzliwym spojrzeniem ją obdarzył.
- Pozwól, że się wytłumaczę, zanim wpadniesz w irytację
To nie pupil. W planach mam ja zrobić Mariann na kolację.


Obdarowała też każdego z nowych towarzyszy ślicznym kwiatem. Panom usilnie wciskała po jednym do kieszeni kurtek albo chciała wplątać w zbroję. Najśliczniejszego wetknęła Megarze za ucho.

Statek oglądała rozentuzjazmowana jak dzieciak. Ciasna kajuta nie spodobała jej się jednak wcale. Za to wspólna sala, wypełniona zabawnymi hamakami, bardzo.
Już gdy kapitan ich oprowadzał Mysz wskoczyła gibko na jedno z tych chybotliwych podwieszonych łóżeczek i zaczęła piszczeć radośnie.
- Ale frymuśne. Tu będę spała!
Jak w kolebeczce tak się bujała!


Jej błogi nastrój przerwał, jak zwykle, baryton Wulfa.
- Ty i Megara śpicie w kajucie. Na siłę, jeśli trzeba będzie. Weź sobie jeden z tych hamaków do środka, jeśli tak bardzo cię to podnieca, dziewczyno.
Mysz podniosła głowę aby sprawdzić czy jej się tyczy ta reprymenda. Czy Wulf to się ma zamiar wszystkiego czepiać? Trochę się w niej zagotowało więc i nakrzyczała:
- Już drugi raz mi to robisz! Na wiedźmę wołasz imieniem
A na mnie głupie „dziewczyno”. Wykazałbyś się sumieniem
I wołał mi „Mysz”, po prostu. Może to mało wyniośle
Lecz będę chociaż wiedziała, że do mnie gadasz, ty ośle!


Zeskoczyła z hamaka, pokazała Wulfowi język i odmaszerowała do kajuty. Czyli dużo krzyku a koniec końców znów zrobiła to co jej kapłan nakazał. Prawie czuła obrzydzenie dla swojej uległości. Za plecami dobiegł ją znów ten karcący baryton.
-Dzieci muszą zasłużyć na to, by zwracać się do nich imieniem. Te tylko rozrabiające mają z tym problem całkiem długo.
Wulf nie mówił do nikogo konkretnego wzruszając ramionami na oburzenie Myszy.


* * *

Czas na morzu upływał leniwie. Mysz od razu zagnieździła się w kuchni. Początkowo kucharz pokładowy przeganiał ją stamtąd wymachując opętańczo ścierą i była zmuszona w popłochu uciekać. Ale za jakiś czas znowu wracała. Wąchała, smakowała, tu coś dosypała, tam znów zamieszała.
Gustav nie wyglądał jak typowy kuchta. Chudy, żylasty o twarzy łasicy i małych świdrujących oczkach. Nieufnie się do Myszy początkowo odnosił ale w końcu pozwolił upichcić w pojedynkę gulaszową zupę. Mysz obgryzała paznokcie kiedy kucharz się zabierał za jej degustację. Posiorbał, pomlaskał i wziął sobie dolewkę. Później już była milej widziana w Gustava kulinarnym królestwie.

Jeśli Myszy nie było w kuchni to panoszyła się akurat po pokładzie. Oddała się dość namiętnie kolejnej swojej słabostce, mianowicie hazardowi. Zazwyczaj była w tej materii ostrożna ale tutaj jakoś jej hamulce wszelkie puściły. Dnia drugiego orżnęła w karty i kości połowę załogi aż ktoś poszedł do kapitana na skargę. Chyba za bardzo uszczupliła ich sakiewki bo się zdrowo obruszyli.
Tegoż dnia wieczorem w kuchni pojawił się Wulf, który całą kwotę kazał jej zwrócić. Nawet nie zapytał czy w ogóle oszukiwała. Kto niby powiedział, że nie można uczciwie wygrać dwadzieścia razy z rzędu?
No i zabronili jej więcej grać na pieniądze. Niedługo zanudzi się tutaj na śmierć.

* * *

Trzeciego dnia Mysz z kuchni nie wychodziła. Tegoż ranka kapitan kazał Marianne ubić bo dość miał maciory buszującej mu pod pokładem. Bardka ryczała jak żałobnica kiedy się krzątała szykując kolację. Aż kucharz pokładowy, który wcześniej tylko na nią fukał, zaczął ją pocieszać i klepać po plecach. Zaproponował też, że sam mięso przyrządzi ale Mysz się uparła, że nikt prócz niej świniaka nie tknie. Zamarynowała więc przyjaciółkę w zalewie z wina i ziół a później nadziała masełkiem i grzybami podług ciocinego przepisu. Do tego przyszykowała zapiekane kartofelki i cały kocioł kapusty z grochem. Z dania była co prawda zadowolona i wszyscy jej kulinarne zdolności chwalili ale sama nic nie mogła przełknąć. Łypała tylko zasmucona na upieczoną Marianne, która z jabłkiem wetkniętym w ryj wyglądała iście nostalgicznie. Nastrój się Myszy udzielił melancholijny i brzdękała cały wieczór na lutni snując smętne ballady.

* * *


Z Meggi mieszkało jej się wygodnie. Głównie z tego powodu, że Myszy w ich wspólnej kajucie praktycznie przez większość czasu nie było. Razu jednego, gdy się akurat kładły spać o tej samej porze Mysz ją nieśmiało zagadnęła.

- Meggi, prośbę bym ja miała, byś te rzeczy obejrzała. Może się w nich magia chować? Umiesz to zweryfikować?
Wręczyła czarodziejce srebrzysty jedwabny szal i cytrę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 14-03-2010 o 13:49.
liliel jest offline