- Myślę, że musimy się tu zabarykadować. Pozycja strzelecka jest dobra. Jeżeli wysadzimy pochylnie dostaną się tu tylko Plugery i niektóre Huntery, którym damy radę, resztę po prostu przeczekamy aż odejdą i wtedy sami jakoś wyleziemy przez tę dziurę - starał się analizować sytuację Jackie. Podany mu przez Cyrusa plecak bezwiednie zarzucił na ramię, nie przerywając wypowiedzi. Dopiero, gdy jego dowódca, najwidoczniej niewiele sobie robiąc z wykładu jaki mu urządził, zaczął schodzić, Jack się zająknął. Popatrzył za nim chwilę bezmyślnie, po czym szybkim krokiem go dogonił.
- Hej, Cyrus, gdzie się wybierasz? Za duża masa tu przylazła, nie mamy szans się przedrzeć.
Gdy wypowiedział te słowa usłyszał donośny huk, cały budynek się zatrząsł, a z sufitu znowu poleciał tynk. Jeżeli nawet Parker coś odpowiedział, to dzwonienie w uszach skutecznie go zagłuszyło. Z resztą eksplozja zmieniała nieco położenie, więc pomysł opuszczenia wieży nie był już taki głupi. Zakładając oczywiście, że eksplozja rozwaliła trochę bezmózgowców, a nie tylko naruszyła konstrukcję budynku. Niestety z braku okien na tym poziomie nie mógł określić gdzie dokładnie miał miejsce wybuch. Domyślał się tylko, że to samochód, który przed chwilą wjeżdżał na teren lotniska, właśnie został... zezłomowany.
W końcu dotarli na dół i już pędem wypadli z wieży. Kilka kroków przed nimi szło trzech nieznajomych gości, a z nimi Buch. Jeden z obcych strzelał w ich stronę z uzi. Pierwszym odruchem Jacka było podniesienie pistoletu i wycelowanie w tego kogoś. Na szczęście zanim nacisnął spust, zdążył się zorientować, że cel tego chaotycznego ostrzału znajduje się po jego prawej stronie. Zerknął tam i zobaczył gramolące się na zwał trupów zombiaki. Blisko. Stanowczo za blisko.
- W nogi! - pisnął cicho i ruszył w stronę samochodu. Gdy zrównał się z wycofującymi się mężczyznami odwrócił się w stronę nadciągającego wroga i idąc tyłem zaczął metodycznie ich wystrzeliwać. Wybierał tylko najszybsze cele i oddawał jeden strzał w stronę ich głowy. Nie patrząc nawet, czy pocisk dosięgnął celu, kierował lufę w stronę następnego. Jednemu tylko ucho przestzelił (teraz pewnie będzie kolczyki nosił), ale innego trafił dokładnie między oczy. Tak czy owak była to tylko kropla w oceanie potrzeb. Cóż, nie mógł liczyć na wystrzelanie wszystkich napastników, ale mógł przynajmniej ich nieco spowolnić, rzucając im kolejne trupy pod nogi.
W końcu pistolet głucho szczęknął, sygnalizując koniec amunicji. Jack odwrócił się i kilkoma susami przebył odległość, jaka mu pozostała do samochodu. Notabene pełnego samochodu. Trzymany cały czas w ręce granat na moment wsadził sobie do ust (na tyle ostrożnie, żeby zarówno zawleczka jak i zęby zostały na swoim miejscu), a nadmiarowy plecak rzucił do środka, w stronę Bucha. "A co mi tam. Raz się żyje, a świat do odważnych należy." pomyślał siadając na pokrywie bagażnika. Wolał to, niż siedzenie komuś na kolanach, bo dzięki temu mógł widzieć pogoń. A nawet więcej niż widzieć. Pusty magazynek wysunął się z pistoletu i został rzucony gdzieś na podłogę samochodu. Mógł się jeszcze przydać, ale nie w tej chwili. Po chwili zastąpił go drugi, pełny, wyjęty z kieszonki na pasku, a uśliniony trochę granat znów trafił do dłoni.
- Gaz do dechy, Maksiu! Tylko niech mnie ktoś trzyma. ... I dajcie gumę do żucia - rzucił przez ramię.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Ostatnio edytowane przez Radagast : 14-03-2010 o 14:22.
|