Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2010, 18:53   #21
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tego wieczora mogli odpocząć, mając dużo czasu i pewność, że jutro nikt z nich nie spóźni się na pokład "Złotego Sokoła", co było dobre patrząc na nieroztropność Myszy. Towarzystwo było zróżnicowane, ale i tak postawił pierwszą kolejkę, wznosząc kufel.
- Za to, byśmy dotarli na miejsce w komplecie i nie zastali tam tylko gruzów.
Łyknął solidnie, ale tego dnia nie miał zamiaru się upijać. Chciał być trzeźwy i bez kaca nawet, w przypadku Wulfa nie było to co prawda trudne, ale zdarzało się, że następnego dnia cierpiał niedogodności. Dlatego pił tylko piwo, w ilości rozsądnej, która to ilość obie kobiety na pewno zwaliłaby z nóg. On następnego dnia miał jej nie czuć. Odprężył się, chwilowo minęła powaga, z którą obnosił się przez większość dnia. Nawet zamówił mleko dla Myszy, wielce ciekawy jej miny do tej gry. Nie zawiódł się i z trudem powstrzymał się od śmiechu. Przed sobą przyznawał się, że zaczynał ją lubić, ale dla pewności, pozostawiał to wewnątrz siebie. Najpierw chciał jak najwięcej dowiedzieć się o nich wszystkich. Marie zaproponowała wymianę informacji, którą wcześniej poczynił już nieco sam Wulf, ale bez obecności Roberta i grajki. Dlatego teraz się powtórzył, uzupełniając trochę informacje.
-Moje imię pamiętają wszyscy, tak jak ja pamiętam wasze. W tym roku dwadzieścia pięć lat kończyłem. Pochodzę z Cormyru, chociaż moi rodzice przywędrowali tu z dalekiej północy. Dlatego kolor mojej skóry nie pasuje do koloru rodowitych Cormyrczyków. Wychowywałem się najpierw w wiosce na zachodzie, a potem jako nastoletni chłopak trafiłem do szkoły dla wojowników w służbie Tempusa. Tam nauczono mnie tego co umiem. Kilka lat temu zacząłem podróżować, najpierw jako adept, w grupie, teraz również samotnie, jako kapłan-wojownik boga wojny.
Nie mówił więcej, gdyż to już byłoby wgłębianie się w szczegóły, które zawierały w sobie głównie dużą ilość walki. Mógłby zanudzić przynajmniej połowę ze słuchaczy. Takie rozmowy podejrzewał, najłatwiej będą przychodzić z Branem, jedynym porządnym wojownikiem tej grupy.

***

Wulf również udał się na targ, ale nie miał zamiaru kupować nic na handel, nie potrzebował też innych zapasów, wierząc całkowicie w zapewnienia kapitana, że zapewni im jadło i obrok dla jego rumaka - pięknego, olbrzymiego czarnego wierzchowca, specjalnie dostosowanego do przewożenia tak wielkich ludzi jak Tsatzky. Kupił za to coś zupełnie bez sensu dla kupca, u którego zamówienia dokonywał. Trochę różnych długości kawałków drewna, trochę ołowiu, a także kilka kawałków wygarbowanej skóry. Znajdował sobie właśnie zajęcie na długą podróż, z założenia nudną i ograniczoną do bardzo małej chybotliwej przestrzeni. Nie bał się statków, kilka razy już na nich nawet bywał, ale nie przepadał za tym, nie lubił ograniczeń i nudy związanej z wpatrywaniem się w horyzont lub przesiadywaniem pod pokładem, zdecydowanie zbyt niskim i ciasnym jak na jego gabaryty.

Wejście na pokład okazało się lekko problematyczne. Agat nie był przyzwyczajonych do drewnianej, kolebiącej się łajby, ale i tak zadziwił Wulfa. To był szkolony koń, taki, który miał nie bać się takich rzeczy. Nigdy nie można było przewidzieć tego, co się działo. Podziękował więc Robertowi skinieniem głowy, a potem udał się pod pokład, zatroszczyć się o odpowiednie umieszczenie wierzchowca i zapewnienie mu tylu wygód, ile tylko można było w tym nieprzyjaznym wnętrzu. Będzie musiał wyprowadzać go na stały ląd, jeśli będą po drodze zatrzymywać się w jakiś portach na trochę dłużej niż kilka godzin. Potem zaś zrobił oględziny kajuty, którą im przydzielono.
-Są w niej dwa miejsca, akurat dla kobiet. Nie byłoby wskazane, by spały między mężczyznami. Pięć dekadni to dużo czasu, a nie możemy zaufać wygłodniałym marynarzom.
Nie dodał, że prawdopodobnie walory kobiet, albo przynajmniej prowokujące zachowanie Myszy, na pewno przyniosłyby mniejsze lub większe problemy, których można było łatwo uniknąć dzięki tej jednej koi. Dodatkowo wielkie kufry pozwoliły schować tam większość ciężkiego ekwipunku kapłana, który zostawił sobie tylko kolczugę i nadziak, które będą musiały mu wystarczyć w przypadku ataku piratów lub czegoś jeszcze innego. Noszenie ciężkiej zbroi na środku morza nie byłoby rozsądne.

***

Olbrzym odnalazł kapitana zaraz po tym, jak wypłynęli z portu.
-Trójka pasażerów, poza nami? Jako tymczasowy dowódca straży "Złotego Sokoła" chciałbym czegoś się o nich dowiedzieć. To tylko pasażerowie, czy któreś z nich podobnie jak my w walce stawać może?
Kapitan uśmiechnął się słysząc samozwańczy tytuł dowódcy straży w ustach pasażera, ale nie skomentował tego:
-Kobieta i starzec to druidzi. Mężczyzny pod uwagę chyba brać nie warto, bo za tydzień nas opuści.
-Dobrze. Nigdy nie spotkałem druida, ale tutaj lasu nie ma, więc nie będę ich niepokoił rozmową. A twoja załoga kapitanie? Jak sprawna w walce? Jakie macie uzbrojenie?

Teraz już kapitan szczerzył się wyraźnie:
-Widzę panie Wulf, że poważnie przejęliście się swoją rolą - Klepnął kapłana poufale po ramieniu - Wszyscy moi ludzie w razie konieczności staną do walki. Może to nie rycerze, tylko w tym szkoleni, ale każdy z nich ma niewielki udział w zysku z towarów i o stan statków walczyć będzie z całej duszy.
-Zawsze poważnie biorę obowiązki, których się podejmuję. A uzbrojenie? Kordy, krótkie miecze? Jakaś broń zasięgowa?
-Mamy dziesięć kusz i bełty. Każdy marynarz posiada własny kord i sztylet.
-Dziękuję, to wystarczy. Mimo wszystko mam nadzieję, że uda się uniknąć wroga i nasza pomoc nie będzie konieczna.

Skłonił się i skierował pod pokład.

***

Wulf do Roberta podszedł drugiego dnia podróży, gdy byli chwilowo sami na dziobie statku. Przez chwilę tylko stał, wpatrzony w horyzont. Potem się odezwał.
-Odważnyś, tak dziatki i żonę zostawiać w pogoni za czymś, co mrzonką być może.
Robert zmierzył kapłana dość obojętnym wzrokiem.
-Żona moja dawno pod jabłonką śpi, a Pola... - zawahał się, po czym nieznacznie wzruszył ramionami. - Mrzonki czy nie, jak nie teraz to kiedy mi w świat wyruszyć? Młodnieć nie młodnieję, a im człek starszy tym bardziej w swą ziemię wrasta.
Kapłan spojrzał na niego, całkiem zaskoczony. Sądząc po łatwości, z jaką człowiek ten wyruszył w podróż, sądził, że podróżował często.
-Młodzieniaszkiem już nie jesteś. Chcesz małej przyszłość zapewnić, czy wreszcie po prostu wyrwać się z nudnego życia? Bo sądziłem, że przynajmniej do urodzenia małej, to niespokojny duch był z ciebie. Mówisz, że się myliłem, a to ciekawa sprawa.
Robert zawahał się, a potem znów wzruszył ramionami - tym razem do siebie samego. Nawet milczkom przyjemnie czasem do kogo gębę otworzyć, zwłaszcza w trakcie monotonnej podróży; a i tajemnic żadnych nie miał - ot, życie jak życie.
-Gdzie tam niespokojny, całe życie w jednym mieście siedziałem, jeno w interesach wyruszając. Choć może gdzieś w głębi... Ale siła powinności zawsze większa była, niźli moje zachcianki. Poli dobrze będzie się wiodło i bez kawałka zamczyska, lecz teraz przynajmniej wymówkę mam, by z domu ruszyć, choć i tak pewnie okrzykną mnie niespełna rozumu.

-Broń nosisz, ale mówisz, że całe życie w jednym mieście spędziłeś. Umiesz się nią posługiwać? Ćwiczyłeś regularnie?

Przyjrzał się bezceremonialnie jego sylwetce, jakby próbując wyczuć czy mięśnie dawno już nie zwiotczały.
-Chcesz się zmierzyć? - zapytał Robert, po czym roześmiał się, wyraźnie wskazując, że to żart. - Jeśli siekierę uznasz za broń szermierczą, to jestem w niej mistrzem. A poważnie rzecz biorąc - bo domyślam się, że o ocenę sił naszej gromady ci idzie - to lepiej z łukiem sobie radzę i tajniki walki nim nie są mi obce. Z buławą także niezgorzej mi idzie, a o stan moich mięśni bać się nie musisz; nie skapciały mi na starość, nie miały okazji - Robert wspomniał jak bliscy jego narzekali, że wraz z parobkami pniaki nosi, zamiast z batem stać i nieoczekiwanie dla samego siebie bardzo ucieszył się z wyjazdu. - A wam po drodze zamek nasz? Zawsze myślałem, że kapłanów Tempusa jeno obowiązek gna z miejsca na miejsce.
-Tylko młodych i tych, którzy konkretną służbę podjęli. Ja od jakiegoś czasu swojego miejsca szukam, a dotychczas nie znalazłem, nic więc nie stało na przeszkodzie szybkiego mojego podjęcia tej podróży. Słudzy Tempusa sami wybierają swoje cele, muszą być tylko zgodne z wolą naszego pana.

Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś mało konkretnym. Potem podjął.
-Co do mierzenia się, chętnie. - doskonale zrozumiał żart, ale trening był konieczny, mięśnie musiały pracować - Trening się nam przyda, te pięć dekadni to dużo czasu. Nie może pójść na marne, a ja chętnie nauczę się czegoś więcej o mało mi znanych technikach walki.
W końcu wrócił wzrokiem do obserwacji horyzontu.
-Las znasz. A wzrok i słuch masz dobry? Każdej grupie konieczny jest zwiadowca, a na trakcie ktoś taki jak Alto lepszy jest na tylną, nie przednią straż.

-W sumie - czemu nie. Zawsze to i nudę zabije i ciała wzmocni. Obawiam się jednak, że lepiej by ci zrobił trening ze szkolonym szermierzem niż moje niezdarne wymachy. Choć nalegać nie będę - i ja chętnie poznam jak to jest z wytrawnym wojownikiem się mierzyć; zwłaszcza gdy przy tym życia nie stracę jak w prawdziwej walce - skinął głową Robert i również zapatrzył się w horyzont. Morze było piękne, ale po kilku dniach monotonnego krajobrazu tęsknił za zielenią lasu, toteż z ochotą podjął kolejny temat.
-Nie ubliżając zdolnościom naszych towarzyszy sądzę, że do zwiadów najlepiej się nadam, w lesie zwłaszcza. Oczy i uszy niezgorsze mam, a nawet węch niczego sobie - roześmiał się, po czym zapatrzył na siedzącego na maszcie kruka. Uparte ptaszysko przyleciało za nim aż do Miasta Przypraw, a teraz przyczepiło się do statku jak rzep, nie dając się ani przegonić, ani obłaskawić do końca. Stanęło na tym, że musiał go karmić by zwierzak nie padł z głodu - i to potajemnie bojąc się, że marynarze wezmą czarnucha za zły omen.
-Dobrze, przyda się urozmaicenie. A co do szermierzy, treningi zaproponować mam zamiar również Alto i Branowi, szybko poznamy dzięki temu swoje dobre i słabe strony. Jedność przyjdzie z czasem.
Znów zamilkł i przez długą chwilę stali w milczeniu, które nikomu raczej nie przeszkadzało. A potem nagle Wulf zmienił temat.
-A jak to u ciebie z kobietami? Szukasz jakieś na spokojną starość? Mamy trzy całkiem ładne na tej krypie.
Mogłoby się wydawać, że olbrzym mówi to całkowicie poważnie, ale oczy błysnęły mu z pewnym rozbawieniem. Usta nie uśmiechnęły się.

-Jedność... - zadumał się Robert - Na prawdę myślisz, że przyjdzie, kapłanie? Śród obcych ludzi, poróżnionych i płcią, i wiekiem, statusem, a przede wszystkim: pieniędzmi? Nie jest to żadne odkrycie, że mamona zaślepia, bruździ i poróżnia nawet bliskich krewniaków, a co dopiero nieznajomych. Nie mówię tego z groźbą, ale sam doskonale wiesz, że chciwość niejeden sztylet nie tylko w plecy, ale i pierś ludzką wbiła.
-Co do kobiet konkurencji bać się nie musisz
- w przeciwieństwie do Wulfa drwal skrzywił usta w lekkim uśmiechu. - Za babami, po śmierci dwóch żon, ochota oglądać mi się odeszła, zwłaszcza za takimi co same córami mi być by mogły. A i druidki płomienia w mych lędźwiach nie rozpalają - wskazał na obcą kobietę, która przechadzała się po pokładzie.
-Co to za życie, bez kobiet i wyzwań? Chyba nie chciałbym się z tobą zamienić, Robercie. Wydajesz się zniechęcony i znudzony, a nawet podczas tej podróży defetyzm wkrada się w twoje myśli. Tak, wierzę w jedność, jedność grupy i oddziału. W tej wierze mnie wychowano i mnie jej nauczono. Twój kompan plecy ci ochroni, a nie wbije w nie sztylet i takiej pewności ci życzę. Bo bez niej i bez wielu innych, przyjemności z życia się nie doczekasz. Poszukam pozostałych i zaproponuję im trening.
Skłonił lekko głowę, uznając tę rozmowę za zakończoną. Potem odszedł w poszukiwaniu pozostałych męskich spadkobierców.

***

Nie poszedł jednak do nich od razu, najpierw postanawiając przygotować ćwiczebną broń, na którą materiały kupił przed odpłynięciem. Pożyczył młotek i kilka małych gwoździ i z pomocą długiego noża wystrugał kształty mniej więcej przypominające różne rodzaje broni do walki w zwarciu. Drewno było za lekkie, więc do jego środka wkładał ołów, odpowiednio obciążając atrapy. Nie osiągnął ideału, ale było to coś, co treningowo można było uznać, za odpowiedni sprzęt. Kwestia przyzwyczajenia, taka broń i tak się szybko zużywała, chociaż miał materiału na kilka przynajmniej kompletów. Wolał nie próbować walki bronią ostrą, nie znał stylu towarzyszy, a łatwo o nieszczęście. Na koniec owinął "ostrza" skórą, napinając ją mocno i przybijając gwoździkami. Drewniana broń była gotowa, więc obszedł statek i zaproponował codzienne treningi Branowi, Alto i ponawiając zaproszenie dla Roberta.
-Musimy być sprawni każdego dnia, jeśli mamy robić za straż. Dobre zajęcie dla mięśni, rutyny i nudy rejsu, które dodatkowo sprawdzi nasze umiejętności i pozwoli w przyszłości bardziej polegać na grupie. Po niczym tak nie poznasz mężczyzny jak po jego stylu walki.
Szczerzył się i dawał każdemu "patyki" różnej długości i kształtu, by każdy wybrał to, w czym sprawdza się najlepiej. Sam wziął dwa - jeden największy jaki miał, a drugi krótszy, długości nadziaka, ale kształtu miecza. Uznał, że nie ma potrzeby oddawania kształtów broni obuchowych, to i tak miał być tylko delikatny trening. Nie chciał nikogo skrzywdzić.
 
Sekal jest offline