Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2010, 20:15   #37
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
-Czy my przypadkiem nie porywamy się z motyką na słońce?
To pytanie przemknęło w głowach wszystkich żołnierzy starających się opanować most w pobliży Come-du-Mont.
Gdy plan inwazji przedstawiany był na kolejnych prelekcjach i odprawach wydawał się idealny. Na dodatek wszyscy wyżsi oficerowi potwarzali jak modlitwę słowa, że armia niemiecka po porażkach na froncie wschodnim nie jest tą samą niezwyciężoną siłą co w '39. Podobno miał wystarczyć jeden dobry cios, by ten kolos na glinianych nogach upadł, a wojna się skończyła.
Czy jednak nie był to zbyt wielki optymizm?
Może wszyscy po prostu marzyli o zakończeniu tej długiej wojny i uwierzyli w swoje kłamastwa?
Czy rozbita dywizja ma szansę jakichkolwiek skoordynowanych działań?
Czy osamotnione kilkuosobowe oddziały mają szansę na wykonanie postawionych przed nimi zadań?
Prawdopodobnie nie, ale żołnierze rzuceni w wir walki z wrogiem, nie myśleli o wielkich strategicznych celach. Oni myśleli tylko i wyłącznie i przeżyciu.

Most kolejowy niedaleko Come-du-Mont, nie była ani największym ani najważniejszym strategicznym obiektem w Normandii. Jednak dla ludzi porucznika Kelly'ego, był najistotniejszym obiektem w historii w historii.
Większość żołnierzy jaka znalazła się w tej chwili pod dowództwem Kelly'ego przechodziła właśnie swój chrzest bojowy. I już samo to komplikowało w znacznym stopniu zadanie. Na dodatek niemiecki oddział na który natrafili nie składał się z dopiero co zwerbowanych ochotników, ale doskonale wyszkolonych weteranów zaprawionych w bojach.
Kapral O'Donell zauważył to już po kilku minutach od chwili znalezienia kryjówki. Dowodzeni przez oficera, który miał doskonały widok na całe pole walki, wiedzieli co muszą robić by odepchnął amerykanów od przeprawy.

Sierżanta Christophera Deluca
Sierżant tylko przez chwilę poczuł ulgę. Liczył na znacznie większe wsparcie, a to co zobaczył utwierdziło go tylko w przekonaniu, że walka o ten most będzie znacznie trudniejsza niż wydawało się oficerom na szkoleniu w Anglii. Tam nikt nie zakładał, aż tak zażartej obrony każdego centymetra ziemi.
Mimo to DeLuca cieszył się, że ciężar odpowiedzialności spadł teraz na inne barki. Porucznik Kelly wyglądał na człowieka rozważnego i zdeterminowanego. W jego rozkazach czuć było pasje i żarliwą wiarę w to co mówi. Ktoś taki był im właśnie potrzebny.
Tylko czy to wystarczy przeciwko tym z Waffen SS?
Porucznik nie tracił czasu na zbędne grzecznościowe formułki, ale od razu przeszedł do konkretów. W prostych słowach przemówił do zebranych i wyjaśnił istotę czekającego ich zadania. W teorii wszystko wydawało się proste, ale sierżant DeLuca był tutaj już od kilkunastu minut i wiedział, że na pewno nie będzie to takie proste jak próbował im wmówić nowy dowódca.
Zdanie „zupełnie jak na ćwiczeniach” brzmiało conajmniej śmiesznie, wobec tego co widział DeLuca. Jeden z jego ludzi już zginął na tym moście, a reszta walczyła o życie. Młody porucznik starał się jednak wlać w serca zebranych żołnierzy trochę niezbędnej odwagi i wiary w siebie. Sierżant nie zamierzał mu w tym przeszkadzać, jeśli to tylko pomoże mu przeżyć.
Bał się to fakt, ale kto z nich się nie bał. Chyba tylko jakiś głupiec.

Gdy porucznik ogłosił, że potrzebuje kogoś kto szybko biega, zapadła na chwilę nieprzyjemna cisza. Nikt nie był na tyle odważny, by zgłaszać się do tak samobójczej misji.
Nikt poza szeregowym Stevenem Learndorem.
- Ten człowiek ma szaleństwo w oczach – pomyślał DeLuca – Nic dziwnego, że się zgłasza. Chyba myśli, że zostanie bohaterem.
Ranny szeregowy odczekał do końca polowej odprawy i ruszył w stronę krzaków porastających brzeg rzeki.

Szeregowy Greg Sheen
Greg otrzymał zadanie, by wraz ze starszym szeregowym Watsonem rozstawić zdobyczne MG-42. Po krótkiej wymianie zdań z radiotelegrafistą doszli do wniosku, że to Sheen będzie strzelał, a Watson zajmie się podawaniem taśmy. Obsługa niemieckiej broni nie była skomplikowana i Sheen nie potrzebował dużo czasu, by zorientować się w zasadzie jej działania.
Troszkę więcej czasu zajęło im rozpracowanie mechanizmu załadunku taśmy. Jednak i z tym dali sobie radę i już po kilku minutach byli gotowi do działania. W tym czasie kapral O'Donell zajął dogodną pozycję do strzału, a szeregowy Learndor czekał na znak, by rozpocząć swój bieg.
Wszyscy czekali w napięciu na znak dowódcy.

Porucznika Kelly
- Zupełnie jak na ćwiczeniach.
Jego własne słowa brzmiały mu teraz w uszach i świdrowały mózg, nie pozwalając się skupić na tym co wokół.
Zupełnie jak na ćwiczeniach... Tylko na ćwiczeniach nikt do ciebie nie strzela z ostrej amunicji i nie próbuje cię zabić.
Rozglądając się po terenie przez polową lornetkę, zastanawiał się czy aby nie pomylił się w ocenie szeregowego Learndora. Zgłosił się na ochotnika do tej niebezpiecznej misji. Czy to chęć odkupienia win, czy zwykła bezmyślność i nadmierne bohaterstwo?
Nie miał jednak nikogo innego i musiał zawierzyć, temu który jeszcze kilkanaście minut temu gotowy był go zabić.
Kelly po krótkiej polowej odprawie zrozumiał jak muszą czuć się generałowie odpowiedzialni za całą inwazję. Oni też na pewno nie byli pewni swoich pomysłów, ale musieli robić dobrą minę do złej gry, by przekonać innych do swoich racji. Tak działało wojsko i Kelly postąpił dokładnie według tego samego schematu. Wiedział, że wysyła Learndora praktycznie na śmierć, ale nie mógł cofnąć już raz wydanego rokazu. Poza tym musiał zaryzykować śmierć jednego żołnierza, by resztę oddziały poprowadzić do zwycięstwa.
To jest właśnie to o czym kiedyś mówił mu i ojciec i dziadek. Odpowiedzialność za życie innych ludzi i wybór pomiędzy śmiercią jednego, a śmiercią wielu.
Czy miał prawo, by o tym decydować?
Czy on mógł wyrokować kto zginie, a kto przeżyje tę cholerną wojnę?
Nie!
Na pewno nie!
To mógł tylko Bóg, jeśli wogóle jest obecny w tym piekle.
Jednak Kelly był odpowiedzialny za tych wszystkich, którymi dowodził. Jego rolą było sprawić, by wykonali powierzone im zadania i stracili przy tym jak najmniej kolegów.

Musiał pogratulować sierżantowi DeLuce rozmieszczenia radiostacji. Lekkie wzniesienie obrośnięte krzakami było wręcz doskonałe jako punkt dowodzenia. Kelly miał stąd idealny widok całego przedpola. Podobnie jak jego przeciwnik z drugiej strony mostu. Kolejowy nasyp i opancerzony transporter także zapewniały bezpieczeństwo i dobrą widoczność.
Porucznik czekał na umówione znaki.
Pierwszy odezwał się Tim. Dwa głośne gwizdnięcia przebiły się przez kanonadę pocisków wystrzelonych z karabinu umieszczonego w wieżyczce niemieckiego transportera.
Po Timie prawie równoczenie odezwali się szeregowi Sheen i Learndor.
Można było rusząć.

Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann
Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann leżał ukryty w głębokich krzakach porastających brzeg rzeki. Gdy ich dowódca otrzymał meldunek, że alianci wylądowali w Normandii nikt początkowo nie chciał w to wierzyć. Owszem krążyły od kilku tygodni plotki o tym, że brytole szykują jakąś ofensywe, ale nikt nie brał tego poważnie. No może poza najwyższym dowództwem. Tylko oficerowi mogli być tak szaleni, by wogóle brać poważnie plany takiej operacji. Przecież umocnienia francuskiego wybrzeża miały zatrzymać każdą próbę ataku z morza. Koszt takiej operacji wojskowej byłby wprost niewyobrażalny.
Jednak to co nie mieściło się w głowie Klausa i jego kolegów stało się faktem. Anglicy wspólnie z Amerykanami rozpoczęli w nocy ofensywę. Samoloty lecące wzdłuż wybrzeża zrzuciły na ziemię setki spadochroniarzy.
I to właśnie z nimi Uttermann musiał teraz walczyć.

Wyjechali z prostym zadaniem zabezpieczenia mostu, które przerodziło się w małą bitwę. Klaus nie spodziewał się, że spotkają taki opór. Na szczęście mieli przewagę liczebną oraz siły ognia. Jednak ukształtowanie terenu nie pozwalało na otwarta walkę i amerykanie poukrywali się po krzakach i za przęsłami mostu i sytuacji była wręcz patowa.
Obersturmfuhrer Schneider nie zamierzał ryzykować, przynajmniej na razie, otwartego szturmu mostu. Klausowi więc powierzył zlikwidowanie poszczególnych spadochroniarzy.
Udało mu się trafić jednego, gdy ten przebiegał między przęsłami. Na tym się jednak skończyło, gdyż ich dowódca nie podjął dalej ryzykownego szturmu. Na domiar złego po kilkunastu minutach dotarły posiłki. Znacznie to wzmocniło siłę Amerykanów.

Klaus spokojnie czekał i obserwował sytuację. Już po ruchach żołnierzy stwierdził, że ma doczynienia z młokosami którzy pewnie po raz pierwszy zostali rzuceni w wir walki. Przez lunetę swojego Mausera obserwował nieporadne ruchy dwóch żołnierzy próbujących ustawić karabin maszynowy. Jednego z nich miał przez cały czas na celowniku, gdy nagle kilkanaście metrów dalej z krzaków wyłonił się inny żołnierz. Klaus obserwował jego szaleńczy bieg. Przez chwilę zastanawiał się co planują Amerykanie. Wymiana ognia na moście ciągle trwała, ale Uttermann od momentu przybycia posiłków dał sobie spokój z wypatrywaniem żołnierzy ukrytych za przęsłami. Tym musieli się zająć jego koledzy.
Po kilkunastu metrach szalony biegacz padł na ziemię. Klaus wrócił do namierzania obsługi ckm. Wziął głęboki oddech i przyłożył oko do lunety. Palec położył delikatnie na spuście i zaczął namierzać. Nie minęło pół minuty, gdy znowu szalony biegacz zaczął kolejny rajd.
Uttermann uniósł głowę, ale jego Mauser ani drgnął.
W szarości nocy Klaus zauważył, że szaleniec biegnie praktycznie bez żadnego oporządzenia. Po kolejnych kilkunastu metrach znowu padł na ziemię. Mimo tego, że w swoim biegu zbliżał do mostu, Uttermann nie zamierzał się nim na razie kłopotać. Miał inny pewniejszy cel i nim planował się zająć w pierwszej kolejności.
Pomału opuścił głowę i ponownie skupił się na celowniku.
Na szczęście wypatrzony cel także się nie poruszył, gdyż podobnie jak on obserwował popisy szalonego biegacza.
Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann widział jego młodą przerażoną twarz dokładnie w krzyżu swego celownika.



Szeregowy Steven Learndor
Steven pożegnał się z rodzinną pamiątką, choć w głębi serca czuł że jeszcze nie nadszedł jego czas. Coś podpowiadało mu, że to jeszcze nie ta kula, nie dziś. Widział jednak, że misja której się podjął jest śmiertelnie niebezpieczna. Ruszył w miejsce, które sobie upatrzył i po kilku minutach dał znać dowódcy, że jest gotów.
Reszta też była już przygotowana. Porucznik odczekał jeszcze parę chwil i kilkoma krótkimi sygnałami świerszczał dał znać, że Kruk może ruszać.
Learndor czekał w szarości kończącej się nocy próbował wypatrzeć tego niemieckiego sukinsyna, który gdzieś tam się czaił. Niestety poprzez gąszcz trawy i krzaków nic nie mógł dostrzec. Musiał ruszać. Serce waliło mu jak młot, a spod hełmu zaczął obficie lać się pot. Poderwał się nagle zapominając o wszytkim wokół. Biegł ile sił w nogach i płucach. Po kilku sekndach upadł na ziemię.
I nic. Cisza.
Nie było wyjścia musiał znowu ruszyć.
Jak na złość przypomniała o sobie boląca ręka. Kruk zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Czuł na sobie czyjś wzrok. Czuł się jak zwierze uciekające przed myśliwym. Te kilkanaście metrów starsznie się wydłużyło. Piasek pod nogami chrzęścił rytmicznie. Gdy padł po raz drugi płuca serce łomotało jak szalone. Pewnie bardziej z nerwów i stresu niż z wysiłku.
Niestety znowu nie usłyszał strzału. Oznaczało to tylko jedno. Jeszcze raz będzie musiał zacząć biec. Niezależnie od tego co się stanie, na pewno będzie to ostatni raz. Most zaczynał być niebezpiecznie blisko. Na tyle blisko, że Steven stawał się łatwym celem dla Niemców znajdujących się na górze.
Learndor poderwał się po raz trzeci. Zrobił ledwie dwa kroki i wraz ze strzałem rozrywającym powietrze padł na ziemię.

Kapral Tim O'Donell
Tim w ogarniającej wszystko szarości próbował wypatrzeć niemieckiego snajpera. Wszystko wskazywało na to, że mają doczynienia z dobrze wyszkolonym oddziałem. Zarówno postępowanie dowódcy jaki i szczególnych żołnierzy świadczyły o tym dobitnie. Kapral podejrzewał, że niemiecki oddział osiągnął to co chciał. Związał ich w wymianie ognia i czekał teraz na posiłki, które przeważą szalę zwycięstwa. Oni nie mieli na kogo liczyć, ani czekać. To co mieli musieli wykorzystać jak najlepiej.
Tim zdawał sobie sprawę, że od niego zależy w tej chwili najwięcej.
Nie on jednak ryzykował w tym momencie życie. Szeregowy Learndor, mimo że był ranny podjął się dobrowolnie tej samobójczej w gruncie rzeczy misji, jaką było wywabienie niemieckiego snajpera. Tim musiał przyznać, że chłopak mu zaimponował. Fakt, że mogła to być zarówno wielka odwaga jak i bezgraniczna głupota. O'Donell jednak zdążył się przekonać, że pomiedzy jednym i drugim jest naprawdę ciekna granica.

Gdy szeregowy ruszył, Tim zaczął z wielką starannością obserwować ewentualne możliwe kryjówki snajpera. Czasu jednak było niewiele, zaledwie kilka sekund.
To za mało, by dojrzeć dobrze ukrytego zawodowca. Jedyna szansa pojawiłaby się, gdyby Niemiec oddał strzał. Wtedy Tim dostrzegłby rozbłysk wystrzału i mógłby zająć się namierzaniem strzelca. Teraz przypomniało to bardziej szukanie igły w stogu siana.
Learndor przypadł do ziemi.
- Biegnij! Jeszcze raz! Dasz radę! - Tim dodawał w myślach koledze odwagi.
Szeregowy jakby go posłuchał i po krótkiej przerwie ruszył znowu.
Tim dostrzegł jakieś poruszenie w kępie traw. Gdy jednak przyłożył oko do celownika, okazało się, że to tylko wiatr poruszył sitowiem.
Learndor skończył drugi sprint, a snajper nadal nie dał o sobie znać.
Tim zaczął już myśleć, że może ten sierżant się pomylił. Widać po nim był, że raczej nie umie radzić sobie ze stresem, a w sytuacji zagrożenia wyolbrzymia się pewne rzeczy.
Szeregowy ruszył znowu.
Ledwo zrobił dwa kroki, a powietrze rozciął głośny strzał wybijający się metalicznym zgrzytem ponad konandą broni automatycznej.
Tim dostrzegł błysk z lufy i natychmiast przypadł do wizjera. Nie miał czasu na to, by patrzeć w stronę Learndora. Chciał wierzyć, że chłopak żyje. Musiał jednak się skupić na swoim zadaniu.
Wystrzał zdradził co prawda pozycję strzelca i Tim widział kawałek lufy Mausera oraz dłoń snajpera, ale całą resztę ciała skrywały gęste krzaki. O'Donell nie mógł zaryzykować nie pewnego strzału. Musiał mieć czystą sytuację. Strzelać w ciemno oznaczało zdradzić swoją pozycje i zmarnować ofiarę Learndora.

Szeregowy Greg Sheen
Obaj szeregowi z obsługi ckm-u zalegli na ziemi. Na razie ich rola ograniczała się do czekania. To nie oni mieli zająć się zdjęciem snajpera. Mogli go co najwyżej wypatrywać.
Gdy Learndor ruszył starszy szeregowy Watson powiedział szeptem:
- Odważny gość z niego.
Sheen nie skomentował tej uwagi, gdyż przed oczami miał ciągle Learndora celującego do porucznika. Nie miał zamiaru o tym nikomu opowiadać, a już na pewno nie teraz.

Dwa kolejne biegi Learndora skończyły się bezowocnie. Dowódca liczył na to, że takie zachowanie sprowokuje snajpera do oddania strzału. Wyglądało jednak na to, że chyba pomylił się w ocenie.
Steven ruszył po raz trzeci, a po chwili rozległ się strzał.

Greg nie wiedział co było pierwsze, potworny krzyk bólu czy ciepła i lepka krew która zalała jego twarz. Początkowo myślał, że to jego własna krew, ale gdy ponownie usłyszał jęki Watsona zrozumiał co się stało.
Przerażony przypadł do ziemi i wtedy zobaczył starszego szeregowego Patricka Watsona. Młody spadochroniarz leżał w rosnącej z każdą chwilą kałuży krwi, która lała się obficie z jego przestrzelonej szyji. Snajper musiał być doskonale wyszkolony, gdyż strzał był idealny.
Watson już po kilku sekundach zaczął sztywnieć.

Porucznika Kelly i sierżanta Christophera Deluca
Padł strzał, ale tylko jeden. Kelly obserwujący całą sytuację przez lornetkę nie zdołał wypatrzeć snajpera. Wszystko wskazywał na to, że Tim także. W innym wypadku na pewno, by strzelił.
Szeregowy Learndor padł zaraz po strzale, ale porucznik nie wiedział czy oberwał.
Spojrzał na leżącego obok sierżanta, jakby chciał od niego dowiedzieć się co zaszło.
Wszystko stało się tak szybko. Za szybko.

DeLuca poczuł na sobie wzroku nowego dowódcy. Jeszcze parę minut temu pewny siebie i władczy teraz wyglądał tak, jakby cała wiara z niego uszła. Trwało to tylko przez chwilę, ale sierżant zdołał to dostrzec. Obaj byli przerażeni i to było po nich widać. Plan, który wydawał się tak prosty i genialny spalił na panewce. I prawdopodobnie kosztował życie jednego z nich.
DeLuca dałby teraz wszystko za jakieś wsparcie, ale radiostacja milczała i było pewne, że muszą sobie poradzić sami.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 14-03-2010 o 20:57.
brody jest offline