Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-02-2010, 08:30   #31
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim stał przez chwilę zastanawiając się co robić. Nie wiedział, czy tamci mówią poważnie i chcą się poddać, czy tylko go podpuszczają, żeby wpakować mu serię z maszynki. We Włoszech kilku chłopaków dało się na to nabrać. Nie znał dobrze niemieckiego, ale podczas kampanii na półwyspie, podłapał nieco podstawowych słówek, wykrzyknął więc w odpowiedzi:

- Rzućcie broń i wychodźcie z rękami w górze!!! Szybko!!! Mam jeszcze kilka granatów szkopy!!!

Przez chwilę nasłuchiwał, potem usłyszał skrzypnięcie ciężkich drzwi i odgłos kroków. Zza załomu wyszło trzech mężczyzn w mundurach koloru feldgrau. Trzymali ręce bardzo wysoko, nie mieli broni. Snajper trzymał w jednej ręce pistolet a w drugiej granat, lufą Colta dał im znak by szli przed nim do wnętrza bunkra. Posłusznie wykonali jego polecenie. Wkrótce przekroczyli pancerne drzwi i znaleźli się w środku żelbetonowego sarkofagu. Widok jaki zastał w środku zaskoczył go. Na prowizorycznych noszach leżało to trzech rannych. W najgorszym stanie był niemiecki oficer, leżał bez przytomności, a z rozszarpanej w okolicy łokcia ręki sączyła się przez warstwę bandaży krew. Pozostali dwaj ranni byli jego rodakami. Spadochroniarze ze 101 tak jak on. Jeden z nich był przytomny, po szybkiej wymianę zdań dowiedział się, że nazywa się Daniels i jest radiotelegrafistą, a ten drugi Simmons. Byli z różnych kompani, po skoku spotkali się, a potem trafili na ten cholerny bunkier. Szkopy stały posłusznie pod ścianą.

O'Donnel obejrzał dokładnie wnętrze i stwierdził, że jest tam jeszcze jedno pomieszczenie. Sprawdził co w nim jest, kilka prycz i prowizoryczne szafki, nie stwierdził obecności broni. Stanowczy głos i wycelowany we wziętych do niewoli szkopów pistolet, szybko skłonił ich do wykonywania poleceń. Zabrali swego rannego oficera i weszli do drugiej komory. Tim zamknął za nimi drzwi na solidną żelazną sztabę.

Potem zagadnął znowu Danielsa:

- Co z twoją radiostacją? Jest gdzieś tutaj?

- Nie - ranny mówił z wysiłkiem - szlag ją trafił przy lądowaniu.

- Muszę wezwać pomoc, żeby was stąd ewakuowali, potrafisz obsługiwać to szkopskie radio?

- Tak, ale w tym stanie nie dam rady - jego oddech był co raz bardziej świszczący.

- Będziesz mi mówił co mam robić i jakoś sobie poradzimy - Tim przeszukiwał papiery, które leżały przy niemieckiej radiostacji i wkrótce znalazł to czego szukał. Mapę z zaznaczoną pozycją bunkra i działa i z danymi służącymi do kierowania ogniem działa. Dzięki temu obsługa armaty nie musiała się już wstrzeliwać w cel, mieli gotowe koordynaty.

Dzięki wiedzy pomocy rannego radiotelegrafisty spróbował nawiązać łączność ze sztabem pułku, musiał sprowadzić chociażby lekarza, czy zespół sanitariuszy... ranni chłopcy nie mieli wiele czasu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 01-03-2010, 22:21   #32
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
To wszystko nie tak miało wyglądać.
Rozrzuceni po zbyt dużym terenie żołnierze, trafili pod obcych im i przypadkowych dowódców. Zarówno dla oficerów jak i szeregowych taka sytuacja daleka była od komfortowej. W walce nie tylko liczy się sprzęt czy umiejętności, ale przede wszystkim ludzie i wzajemne zaufanie. I właśnie tego brakowało w tej chwili najbardziej i to było aż nazbyt widoczne.
Obcy sobie ludzie, rzuceni w środek wrogiego terytorium, pełni stresu i napięcia reagowali nad wyraz impulsywnie i byli bardzo drażliwi.
Nie jednemu wydawało się, że wie lepiej niż dowódca co jest w tej chwili słuszne i właściwe. Dotyczyło to nie tylko ludzi, którzy znaleźli się w otoczeniu porucznika Kelly'ego, ale także wszystkich żołnierzy rozrzuconych wzdłuż francuskiego wybrzeża.
Także inni oficerowi, podobnie jak porucznik Kelly, musieli perswazją i siłą zmuszczać szeregowych żołnierzy do posłuszeństwa.
Konflikt pomiędzy najstarszym oficerem, a szeregowym Learndorem przybierał na sile i nie wróżyło to niczego dobrego na przyszłość. Odmowa wykonania rozkazu i próba szabrowania zwłok, na pewno będą miały swoje konsekwencje w przyszłości, gdy sytuacja uspokoi się na tyle że będzie można złożyć meldunek przełożonym.
W tej chwili wszelkie nieporozumienia i niesnaski musiały siłą rzeczy zejść na plan dalszy. Znadowali się na całkowicie im obcym terenie, zajętym przez wrogie wojska i mieli do wykonania zadanie. A od jego powodzenia zależało nie tylko życie każdego z nich, ale i przyszłe losy wojny.


Drużyna Porucznika Kelly'ego
Po krótkim zapoznaniu się z niemieckimi mapami porucznik zadecydował, że ruszają w stronę baterii przeciwlotniczej o której mówił oficer. W obecnej sytuacji i składzie nie miał co myśleć o wyprawie na miasto, czy próbie zajęcia drogi. Miał zdecydowanie za mało ludzi na takie wyczyny. Poza tym w bunkrze dowodzenia, który znajdował się na mapie zapewne jest jakaś radiostacja, a to dawało możliwość nawiązania kontaktu z innymi drużynami. Porucznik cały czas miał nadzieję, że szybko odnajdzie innych żołnierzy i będą mogli włączyć się do walki. Na razie czuł się bardzo zagubiony, ale nie dawał tego po sobie poznać. Mógł sobie wyobrazić jak czują się szeregowi żołnierze. W obcym kraju, nieznanym i na dodatek wrogim terenie. Musiał swoim zachowanie pokazać im jak mają działać.

Ruszyli ostrożnie wzdłuż żywopłotu. Jeden za drugim mocno pochyleni. Cały czas nasłuchiwali i próbowali wypatrzeć w panującym półmroku niebezpieczeństwo. Teraz gdy artyleria przeciwlotnicza ucichła było o wiele spokojniej.
Wszyscy mieli w świadomości, że muszą się spieszyć. Na wyznaczone im zadania mieli określony czas. Ich koledzy płynęli właśnie po wzburzonym morzu w stronę normandzkich plaż. Bez ich pomocy, bez wypełnionych zadań, desant od strony morza będzie skazany na klęskę.

Kapral Tim O'Donell
Poddali się.
Radość kaprala była równie wielka, jak zdziwienia młodych niemckich żołnierzy, gdy za rogu transzei wyszedł tylko jeden Amerykanin. Nawet to jednak nie zachęciło ich do walki. Mieli inne plany i marzenia niż honorowa śmerć za fuhrera i tysiącletnią Rzeszę. Trudno im się dziwić.
Sytuacja może wygladałaby troszkę inaczej, gdyby oficer dowodzący tą baterią nie był tak poważnie ranny.
Jego stan wskazywał na to, że nie przeżyje najbliższych godzin.
Kapral nawet się nim nie zajmował. Nie znał na tyle niemieckiego, by próbować przesłuchać oficera. Szukał swojej szansy w niemieckiej radiostacji.
Tim siedząc na krześle dla radiotelgrafisty przejrzał pobieżnie mapy, by choć częściowo zorientować się, gdzie jest.
Wykonując polecenia szeregowego Danielsa, Tim uruchomił radiostację i zaczął wywoływanie w nadziei, że kto go usłyszy:
- Tu kapral Tim O'Donell z 3 batalion 502 kompanii 101 dywizji, słyszy mnie ktoś? Halo, halo, tu kapral Tim O'Donell z 3 batalion 502 kompanii 101 dywizji, słyszy mnie ktoś?
Wywołanie powtórzył kilkakrotnie, ale poza szumem fale nie usłyszał odpowiedzi. Gdy zamierzał spróbować kolejny raz, szeregowy Daniels powiedział:
- Panie kapralu albo mi się wydaje albo ktoś chodzi po traszei.
Tim odłożył słuchawki i nadstawił ucha. Trzeba było chłopakowi przyznać, że miał słuch. Ktoś faktycznie zbliżał się w ich stronę.

Drużyna Porucznika Kelly'ego
To co zobaczyli w niemieckiej transzei zmroziło im krew w żyłach. Ciała kilkunastu spadochroniarzy leżały rozrzucone i porozrywane na przestrzeni kilkunastu metrów. Nie wielką pociechą było, że nie daleko leży prawie taka sama liczba zabitych Niemców.
W milczeniu szli dalej.
Porucznik Kelly zauważył, że ktoś pozbierał nieśmiertelniki. Oznaczało to tylko jedno, bunkier mimo dużych strat został zajęty.
Ruszyli odważniej naprzód.
Gdy zbliżali się do wejścia do bunkru, porucznik usłyszał znajomy głos.


Kolejni żołnierze dołączyli do drużyny Kelly'ego. Niestety realna siłą jednostki wzrosła naprawdę niewiele. Na dodatek dwóch rannych spadochroniarzy, raczej nadawali się do hospitalizacji a nie do walki.
W czasie krótkiego zapoznania odezwała się radiostacja.
- Tu sierżant Chris DeLuca z 1 batalionu 506 pułku, kompania D. Proszę o pomoc! Jestem przy kolejowym moście niedaleko Come-du-Mont, podaje współrzędne....
Prosimy o wsparcie....

Sierżant DeLuca nie był doświadczonym żołnierzem. Swój stopień zdobył na szkoleniu i nigdy nie miał okazji uczestniczenia w prawdziwej walce. Gdy jego radiotelegrafista starszy szeregowy Watson nawiązał kontakt z innym oddziałem, ucieszył się jak małe dziecko. Niepotrafił odnaleźć się w obecnej sytuacji.
Po wylądowaniu dość szybko trafił na innych spadochroniarzy. Pech jednak chciał, że to on był najwyższy stopniem i jemu przypadło dowództwo drużyną. Będą w powietrzu widział, że niedaleko jest most kolejowy. Zajęcie przeprawa na rzece Douve, było jednym z zadań postawionych przed 101 dywizją. Opanowanie i wysadzenie mostu miało na celu uniemożliwienie przeprowadzenia kontrataku przez wojska niemieckie oraz zdobyć przyczółka na rzece Douve na północny wschód od Carentan.
Niestety i tutaj sierżant DeLuca nie miał szczęścia. Gdy wraz z oddziałem dotarł nad rzekę okazało się, że na moście jest już spory oddział niemieckich saperów. Tylko dzięki szybkiej i brawurowej akcji karpala Dereka Salivana, który przeszedł swój chrzest bojowy we Włoszech, udało się odrzucić Niemców na drugą stronę.
Teraz jednak, gdy Niemcy spostrzegli się że mają przewagę, zaczęli przygotowywać się do ataku.
Nic dziwnego, więc sierżant DeLuca liczył na to, że porucznik Kelly przybędzie szybko wraz z oddziałem i wspomoże go, a przede wszystkim przejmie dowodzenie.


W bunkrze zapanowała cisza. Po tym jak odezwała się radiostacja wszyscy aż uśmiechnęli się z radości. Jednak po wysłuchaniu słów sierżanta Deluci jasne było, że to on potrzebuje pomocy. Porucznik Kelly spojrzał na swoich ludzi i widział ich przygnębienie i zniechęcenie. Co prawda w czasie szkolenia i przygotowań powtarzano na każdym kroku, że czekające ich zadanie będzie niezwykle trudne, ale nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy że może to wyglądać właśnie w ten sposób.

Szybkie przeszukanie bunkra pozwolił zdobyć kolejne jakże cenne mapy z naniesionymi pozycjami oddziałów niemieckich oraz zdobyć trochę przydatnego uzbrojenie. Oddział porucznika Kelly'ego wzbogaciła się o skrzynkę niemickich tzw. granatów trzonkowych oraz ciężki karabin maszynowy MG-42 z czterema taśmami nabojów. Było to realne wzmocnienie siły ognia, ale stan osobowy zwiększył się zasadniczo o jednego człowieka zdolnego do walki. Dwaj pozostali byli na tyle ciężko ranni, że zabieranie ich gdziekolwiek groziło ich śmiercią.
Porucznik Kelly miał ciężki orzech do zgryzienia i niewiele czasu, by podjąć słuszne decyzje.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 08-03-2010, 00:36   #33
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu


Drużyna Sierżanta Christophera Deluca.

Dwadzieścia kilka lat.
I co właściwie? Nic właściwie. Brudne ulice Nowego Yorku, zeszmaceni ludzie, wciskająca się wszędzie nędza. Lata czterdzieste. I on, Christopher Deluca. Nic więcej, jak drobny złodziejaszek, który stara się związać koniec z końcem. Europa? Wojna? Hitler? Pojęcia tak abstrakcyjne, jak milion dolarów leżący pod łóżkiem. Coś, co się nigdy nie wydarzy.
Idąc wzdłuż żywopłotu, jakieś normandzkiej zagrody, zastanawiał się, jak to się właściwie stało, że się tutaj znalazł? Kto wbił go w ten mundur, nadał stopień, włożył karabin do rąk i wypchnął z samolotu płonącego gdzieś nad Francją?
Deluca był udupiony. Ewidentnie udupiony. Popolupo.
Za bardzo głupi, by chować się po kątach przed komendą uzupełnień, a zbyt bystry, by dać się zrobić jakimś pieprzonym szeregowcem i dźwigać ten CKM. Ich niedoczekanie.

***

Odkręcił manierkę i wypił solidny łyk wina, znalezionego kilkanaście minut temu, w wywróconym wozie. Miał jeszcze jedną butelkę w plecaku.
Gdy kiedyś będzie, a na pewno będzie, opowiadał o kilku poprzednich dniach i tych następnych, to ze śmiechem, przed kuflem piwa, jako bohater, w jakimś zadymionym pubie. Teraz myśląc o nich wolałby być martwy.
Ogarnął wzrokiem grupę żołnierzy. Pięciu straceńców, oderwanych od swoich oddziałów, zagubionych gdzieś we Francji. Jego kumpel z drużyny, Justin Grisham z ciężkim karabinem maszynowym, piechociarz, bez broni (podobno zgubił przy lądowaniu), który szybko stał się ładowniczym, idący na przodzie strzelec i wlekący się z tyłu radiotelegrafista. I najwyższy z nich w stopniu kaprala. Czemu nie mógł natknąć się na jakiegoś zagubionego podporucznika? Cholera.
- Sierżancie! - krzyknął żołnierz idąc na czujce. - Coś tam jedzie. - Powiedział pokazując na szosę przed nimi. Christopher podniósł lornetkę do oczy i szpetnie zaklął.
- Ciężarówka.. niemiecka. - Powiedział. - Justin i ty.. drugi. Schowajcie się w tamtych krzakach. Wycelujcie erkaem na drogę. Strzelać, dopiero gdy ja. - Co jeśli te krzaki nie są wystarczająco gęste i tamten ich zauważy? Może już widzi? A jeśli na pace jedzie uzbrojony po zęby oddział SS? Uspokój się, cholera. - Reszta za mną. Do szopy. Nie strzelać bez mojego rozkazu! - Ostatnie zdanie wykrzyknął, jakby właśnie od niego zależało ich życie. Chciał tak sądzić.

***

Kilkanaście minut później znów szli szosą w kierunku mostu niedaleko miasteczka Come-du-Mont. Kierowca tamtego Opla przejechał obok, nie dostrzegając, albo nie chcąc ich dostrzec. Paka była pusta.
Ten most. Powinien być kilometr, może dwa od nich. Tym tempem, to jakieś pół godziny marszu. Nigdzie mu spieszyło, chyba że do Stanów. Rozejrzał się po okolicy. Spokojny krajobraz francuskiej wsi.


I wtedy po raz pierwszy uderzyła go ta myśl. Świat jest tak piękny, a ja w każdej chwili mogę zginąć.
Z zamyślenia wyrwał go potok słów. - ... i co pan, o tym sądzi panie sierżancie? - Mówiący mężczyzna miał około później trzydziestki. Właśnie ten, którego ochrzcił wcześniej "Ty.. drugi". Kilka miesięcy temu, to Christopher, zwracałby się do niego per "Panie". A teraz to tamten patrzył na niego pytającym wzrokiem uczniaka.
- Jak ma pan na imię? - odparł Deluca.
- Szeregowy Hubert Darow, panie sierżancie. - Ten zwrot, coraz bardziej go irytował.
- Odpuść, sobie tego pana, panie Darow. Mógłbym być twoim synem, ale nie wiem, czy takiego byś chciał. - rzucił i roześmiał się.
Tamten skonsternowany odrzekł. - Ale to jest wojsko.. i pan ma wyższy stopień ode mnie... - Deluca, odpowiedział mu salwą jeszcze głośniejszego śmiechu. Aż sam musiał przyprowadzić siebie do porządku. Szkopy przecież... - Widzisz, i dlatego pan, panie Darow musi nosić erkaem. - Ładowniczy odpowiedział mu skwaszonym uśmiechem. "Pan Sierżant" znów pogrążył się w myślach.
Może tam jest już jakiś oddział sprzymierzonych? Może udało się komuś już zająć ten most i właśnie nasi saperzy obracają go w puch? Byłoby pewnie słychać. Albo jest opustoszały. Szkopy pewnie tak dostają po tyłkach, że nie już dawno się stamtąd wycofali. Albo...

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=695jCTsj3m4[/media]

Krew pulsowała w skroniach. Krew z domieszką ołowiu, próbująca rozsadzić skronie.
Huk. Eksplodowała czaszka?
Granat.
- Za mną! Za mną, do kurwy nędzy! - darł się Deluca. Pociski zastały ich, gdy przekradali się przez zagajniki, kilkanaście metrów od mostu. Deluca schylony biegł w stronę przęseł mostu - jedynej solidnej ochrony przed kulami w tej okolicy. Nagle seria erkaemu wzbiła grudki ziemi kilka kroków przed nim. Poczuł mocne szarpnięcie.
Boże, dostałem! Przemknęło przez głowę.
Leżał na ziemi, tuż obok kaprala Salivana. To on pociągnął go za mundur obalając na ziemię.
Żyje. Żyje. Wyryło się dłutem, po wewnętrznej stronie czaszki.
Deluca był przerażony. Widział wcześniej strzelaniny, znaczy kilka godzin temu, ale w żadnej nie uczestniczył tak blisko. Nie czuł gorąca kul ślizgającego mu się po ciele. Próbował poderwać ciało do biegu, ale nie mógł. Coś trzymało go w miejscu.
Salivan wystrzeliwał raz po raz w pozycje wroga. Christopher zerknął w tamtym kierunku. Jeden ze szkopów, zerwał się do biegu, zatoczył i upadł na ziemię. Czyjeś ręce wciągnęły go z powrotem zza worki z piaskiem. Wtedy sierżant usłyszał charakterystyczny odgłos wypadającego magazynka z Garanda towarzysza. Nie wiele myśląc podciągnął do ramienia własnego Thomsona i puścił kilka serii w stronę wciąż ostrzeliwującego się przeciwnika. Zagłębienie, w którym leżeli dawało im idealną osłonę od kul, które rozbijały się albo o nasyp przed nimi, albo przelatywały ze świstem powyżej.
Gdy Salivan przeładował, wspiął się na klęczki, wystrzelił i rzucił się biegiem w kierunku mostu, zostawiając bezpieczne schronienie.
- Co on robi...? - wyszeptał sam do siebie. - Salivan! Salivan, cholera! - Tamten wydawał się nie słyszeć. - Justin! Dawaj tu ten cholerny erkaem! Za mną! - Wykrzyczał i ruszył za kapralem. W biegu szarpał się z granatem dymnym, który nie chciał odczepić się od kamizelki. W końcu zrezygnował, ujął broń oburącz i zasypał przeciwnika gradem kul. Salivan już był przy przęśle. Odbezpieczył granat, wziął rozbieg i potężnym zamachem cisnął go prawie do końca mostu, zaraz za prowizorycznie ustawioną barykadą. Sekundę później wybuch wyrzucił, zza niej pokaleczone ciało niemieckiego żołnierza.


Nim kule zdążyły, go dosięgnąć, kapral był już za osłoną. Za to Deluca dopiero dosięgnął przęsła. Zaraz za nim, uderzyły o niego ciała Justina i "pana" Darowa. Niemieccy saperzy pod osłoną MG 42, powoli wycofywali się, zostawiając za sobą zabitego.
- Salivan, odpierdoliło Ci?! - Krzyknął Deluca. Był wściekły. Wtedy, gdy leżeli obok siebie w rowie, mogli się jeszcze cofnąć. Teraz było po nich. Każdy ich ruch zasypywany był kulami. Kapral, wykrzyczał coś do niego niezrozumiale. Kilka kul zrykoszetowało od przęsła.
Christopher nie mógł, ani nie chciał, choć chwilę dłużej zostać w tym miejscu. Albo naprzód, albo w tył. Wszystko jedno. Wszędzie śmierć. Wszędzie umieranie.
- Justin! Rozłóż tu erkaem! Pokryj ogniem ich czterdziestkę dwójkę! Ja pobiegnę do przodu, postaram się dosięgnąć go granatem! I gdzie jest radiowiec?!
- Nie wiem! - Wzruszył ramionami, mocując się z trójnogiem. - Chyba został w tamtym lasku! Ruszaj się szybciej, kurwa! - Wykrzyczał na "Pana" Darowa. Deluca przeładował, wreszcie wyszarpał z zawieszki skorupę "dymnego", rzucił go, jak najdalej potrafił i momentalnie wybiegł zza przeszkody. Powitały go niemieckie kule. Granat nie zdążył jeszcze wypuścić całej swojej zawartości, więc widoczność była wciąż dobra. Błąd nowicjusza.
Jak kaczka. Jak pies.
Nagle ciało, wydawać by się martwego Niemca poruszyło się. Blondyn, cały we własnej krwi dźwignął się ciężko na pokrwawionych ramionach, ledwie oddychając, rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem i dostrzegł amerykańskiego żołnierza biegnącego wprost w jego stronę. Łaknącą krwi bestie. Potwora idącego go zabić. Próbował więc wstać, uciec, ale nie mógł. I wtedy spojrzał w dół. Jego lewa noga, wyglądała jak złamana zapałka. Amerykański granat wyszarpał kawał mięsa, połamał kość, która teraz wystawała na zewnątrz, a chyba ścięgno, włóczyło się obok. I wtedy go uderzył. Obezwładniający ból, odbierające zmysły cierpienie. Jeszcze raz spojrzał na Amerykanina. Kuląc się przed smugami pocisków i ostrzeliwując się, biegł w jego stronę.
- Biegnij, Chris, biegnij... - wycedził przez zęby Grisham. Jego ciało podrygiwało, wstrząsane serią erkaemu. Ładowniczy podprowadzał taśmę z oczami szeroko otwartymi ze strachu.
Po drugiej stronie mostu, taki sam Grisham, tylko w niemieckim mundurze, z nazwiskiem Steffen Bachmann, na nieśmiertelniku, cedził przez zęby. - Los, Hans, los... - Wiedział, że mógł uratować swojego przyjaciela, tylko gdy zabiję, biegnącego do niego spadochroniarza. Wstrzymał więc na kilka sekund ogień, wziął go na muszkę i przydusił spust. Tamten potknął się, upuścił broń i upadł zza barykadę. W tym samym momencie długa seria przeszyła leżącego na ziemi, rannego Hansa. Amerykański erkaem nie był już dłużny. Może Steffen zobaczyłby jeszcze wyszczerzoną w grymasie dopełnionej zemsty twarz Grishama, gdyby nie to, że wszystko spowił biały dym.

***

Kule niemieckich żołnierzy nie próżnowały. Z nienawiścią szukał wśród dymu miękkiego ciała amerykańskich spadochroniarzy.
Wiesz, o czym myśli się, leżąc skulonym za workami piasku, które raz po raz rozrywane są przez kulę?
O dwóch rzeczach. Po pierwsze zastanawiasz się, jak dużo piachu, do każdego z nich nasypały fryce i za ile nie będzie go wystarczająco, by ochronić twe ciało.
I wiesz, zauważyłem, że coś, co kiedyś rozpamiętywałbyś dniami, teraz ulatywało Ci w ciągu sekundy. Christian zapomniał już prawie, że gdyby nie uszkodzony kawał bruku, biegnąc nie potknąłby się, a gdyby się nie to, seria cekaemu rozerwałaby go na strzępy.
Kilkanaście sekund, które przeleżał zza workami, rozkoszując się wśród latających kul swoim szczęściem, minęło bezpowrotnie. Wiatr rozwiał kłęby dymu, znów podnosząc poplamioną posoką kurtynę, pomiędzy wrogami. Ogień wzmógł się.
DeLuca musiał uciekać. Jak najszybciej. Próbował więc podnieść się i sięgnąć po swój karabin, leżący poza bezpieczną barykadą. Kilka pocisków momentalnie przeleciało zaraz obok jego głowy. A może tylko mu się wydawało? Może nie były tak blisko?
I znów dwie myśli. Czy tamci zauważą wyciągniętą rękę, sięgającą po Thompsona i czy da się przyszyć kilka palców?
Szybkim ruchem złapał za pasek broni i przyciągnął ją do siebie. Załadował i wystrzelił na ślepo znad chroniącej go przeszkody. Niech fryce wiedzą, że ktoś jeszcze broni tego przyczółku.
Sierżant rozejrzał się po swoich pozycjach. Ich erkaem przestał nagle strzelać. Deluca, widział jak Justin mocuje się z zacięciem. Pozostali jego ludzie raz po raz oddawali strzały w stronę przyczajonego wroga. Jeden z nich, Darow wychylił się właśnie, złożył do strzału ze zdobycznego mausera i wtem na sekundę jego twarz przysłoniła bordowa mgła. Jego ciało upadło na drżący od kul bruk. Klęczący obok niego żołnierz wykrzyczał. - Dajcie opatrunek! Ładowniczy oberwał! - Wtedy dopiero spojrzał w na twarz współtowarzysza. - Nie, zostań! Nie trzeba! Nie żyje! - Z rozbitej czaszki powoli sączyła się krew. Zamiast oka miał dziurę wielkości piłeczki do ping ponga. Z tyłu głowy zionęło poszarpane mięso.
Snajper.
- Sierżancie! Trzeci batalion! Trzeci batalion na linii! - Histeryczny krzyk radiotelegrafisty wzbił się ponad zgiełk strzelaniny. - Dowódca, do radiowca! - Powtórzył Salivan. Sekundę później odezwała się upragniona melodia ich cekaemu.
Trzymając się jak najniżej, Deluca musiał pokonać dwoma skokami odległość do żołnierza. Pierwszym, do przęseł i drugim, aż do zagłębienie w zagajniku, gdzie najpewniej leżał radiowiec.
- Ogień zaporowy! - Wykrzyczał w biegu. Myśli. Tamten, który nieprzerwanie do nich walił, nie strzela. Zmienia właśnie taśmę? Czy zajmie mu to tak długo, że zdążę dobiec? Czy snajper jest na tyle dobry by trafić? Czy właśnie obserwuje go przez lunetę?
Minął przęsła, strzelającego Justina. Rozbryznął ciężkim, wojskowym butem kałuże krwi z rany zabitego. Przebiegł przez trawy i dysząc, jak po maratonie zwalił się ciężko obok młodego radiotelegrafisty.
- Trzeci batalion, sierżancie? Przyjdą po nas? Wyciągną nas stąd? - Watson, wyrzucał z siebie pytania, podając mu słuchawkę. DeLuca zignorował je, i starając się przekrzyczeć jazgot karabinów, wydarł się do mikrofonu. - Tu sierżant Chris DeLuca! - To nic więcej tylko nieznaczący zlepek słów. Kiedyś go może określał. Teraz nic nie znaczył. - Z 1 batalionu 506 pułku, kompania D! - To było jego nowe nazwisko. 1 batalion 506 pułku, kompanii D. On. - Proszę o pomoc! Jestem przy kolejowym moście niedaleko Come-du-Mont, podaje współrzędne.... Prosimy o wsparcie! - Nie, nie. My, błagamy o nie. My, nic nieznaczące ziarenka piasku, na ogromnej plaży. Zmywane przez fale. Zadeptywane przez ludzi.
Wciąż tu jednak jesteśmy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 08-03-2010 o 19:36.
Lost jest offline  
Stary 09-03-2010, 15:38   #34
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Szczęśliwe i te mniej szczęśliwe powitania. Tak można by określić tą noc. Jedna myśl w tym momencie przebijała się w głowie Porucznika nad wszystkie inne. Dzień się dopiero zaczął, a straty już wydawały się spore. Ich zadania wydawały się odległe. Jednakże musieli wstać i ruszyć do boju. Kolejne walki, kolejne potyczki. W tym momencie były tylko trzy sposoby na powrót do domu i ukochanych: Śmierć, ranna oznaczająca powrót i zwycięstwo. Dla Kelly'ego w tym momencie było jasne, że ma tylko jeden możliwy wybór i zamierzał zrobić wszystko, żeby dodać swoją cegiełkę do niego.

Po rozmowie przez radio, wiedział co musieli zrobić. Mosty były ważną częścią planu. Poza tym w tej chwili to było jedyne pewne miejsce. Gdyby ruszyli gdzie indziej musieliby szukać oddziałów i zbierać więcej żołnierzy.

-Dobra panowie, koniec przerwy, zabieramy sprzęt i ruszamy pod most. Nasi są w kłopocie - wierzył, że to powinno wystarczyć. Każdy spadochroniarz musiał liczyć na swojego towarzysza, stwierdzenie, że któryś z nich jest w niebezpieczeństwie, nawet jeżeli się go nie znało, działał stymulująco, a przynajmniej powinien działać.

W czasie gdy żołnierzy zaczęli pakować sprzęt podszedł do dwóch rannych
-Panowie wy tu zostajecie. Przypilnujecie radia, jeżeli uda się wam z kimś skontaktować, powiadomicie ich o swoim stanie. Niedaleko stąd jest uszkodzony transportowiec z rannym niemieckim oficerem w środku. Człowiek ten był bardzo pomocny, poza tym dałem mu słowo, że zrobię co w mojej mocy, aby przeżył. Jeżeli nawiążecie z kimś kontakt, powiadomcie ich o tym. Dodajcie, że facet chętnie porozmawia z kimś z dowództwa jak będzie już pod naszą opieką - po wypowiedzeniu tych słów pokazał żołnierzom położenie na mapie. Chciał życzyć tym żołnierzom szczęścia, chciał powiedzieć, że być może dane będzie im się jeszcze kiedyś spotkać, ale nie mógł tego zrobić. Kiwnął tylko głową i cicho dodał -Uważajcie na siebie panowie -

Szybki rozkaz wymarszu, nie mieli czasu do stracenia. Nie wiedział jak długo jeszcze sierżantowi uda się utrzymać tamtą pozycję. Przez radio wydawali się zdesperowani. Pozostawało mieć nadzieję ...

W końcu dotarli pod most. Kelly był jednym z pierwszych, który znalazł się przy amerykańskich pozycjach. Dowodzić przykładem było dla niego nie tylko jakimś hasłem. Było swego rodzaju credo. -Porucznik Kelly, przejmuję dowodzenie - powiedział do żołnierzy -Jaką mamy sytuację? - spokojnie wysłuchał "opowieści" żołnierzy. Faktycznie nie wyglądało to za wesoło, ale nie było też beznadziejnie. Pewien plan dość szybko skrystalizował mu się w głowie. Przewaga liczebna Niemców nie będzie miała znaczenia, jeżeli zdołają ich "odizolować" i niszczyć małe grupki. Zupełnie jak na szkoleniu, tak jak powtarzali wiele razy

-O'Donell - powiedział zwracając się w stronę kolegi -Mają tam snajpera, idź zająć dogodną pozycję, będzie potrzebny ktoś, żeby go zdjąć, a to twoje zadanie. - obserwując przygotowania snajpera zwrócił się do pozostałych -Potrzebuję kogoś kto szybko biega. Niech pozbędzie się całego niepotrzebnego obciążenia. Będzie musiał pognać w stronę najbliższej kryjówki. Wystawi go to na strzał snajpera, ale da kapralowi możliwość zdjęcia tego sukinsyna. Jeżeli zostaniemy tutaj, to nie uda nam się wykonać zadania, a Niemcy będą mogli się nas pozbyć. Wiem, że to niebezpieczne, ale jeżeli ruszymy w takiej sytuacji to już po nas - to był logiczny rozkaz, atak z możliwością ostrzelania przez snajpera, mógł oznaczać śmierć dla kilku osób. Zaryzykować życie jednej, też nie było łatwo, ale jeżeli im się uda, oszczędzi to więcej strat. A szybki biegacz miał szansę, zwłaszcza bez obciążenia.

-Potrzebuję też rozstawić MG-42. Zróbcie to tak, żeby mieć możliwość ostrzelania całego terenu. Jeżeli będziecie musieli, to wsadźcie go nawet na cholerne drzewo. - Patrick nie zdawał sobie nawet sprawy, ze swojego zdenerwowania, ale rzucał dość ostrym słownictwem. Dobrze, że narzeczona go w tym momencie nie słyszała.

-Potem ruszamy do przodu. Musimy zająć ten most. Tim i MG42 będą nas osłaniali. Zrobimy to zupełnie jak na ćwiczeniach, wy się upewnijcie, że najbliżsi Niemcy nie mogą nam zrobić krzywdy, my wychodzimy na pozycję, z których możemy ich zdjąć i to robimy. Wy przenosicie ogień na kolejnych, a my powtarzamy nasz manewr. Jak na ćwiczeniach- plan był prosty, ale również dobry, jeżeli uda się go wykonać powinni zająć most bez większych strat. Niemcy będą się ukrywali przed ostrym ostrzałem, a oni będą mogli ich zdejmować z dogodnych pozycji ... oby się udało ..
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 13-03-2010, 17:03   #35
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim wyszedł z bunkra i odetchną pełną piersią chłodnym powietrzem czerwcowej nocy. W środku uderzał w nozdrza ostry zapach krwii i śmierci, a samo wejście do bunkra przypominało bardziej obskurną, rzeźnicką jatkę niż okop.
„Wojna…” – pomyślał i westchnął cicho.
Wkrótce dołączył do nich porucznik Kelly. Tim ucieszył się na to spotkanie… z dwóch powodów. Im ich było więcej, tym łatwej mogli wykonać zadanie, a z drugiej strony, nareszcie nie był najstarszy stopniem. Cieżar dowodzenia spadł na kogoś innego… a on mógł zająć się tym co potrafił najlepiej – wykonywac rozkazy, sensowne rozkazy, sensownego dowódcy, a porucznik Kelly udowowdnił już na Wsypach, że świetnie sobie radzi w polu.
Szybko złozył krótki raport z podjętych działań, między innymi zniszczenia działka przeciwlotniczego i obsługi bunkra, po rannych spadochroniarzy, którzy mieli zdecydowanie mniej szczęścia niż on i jego towarzysze.
Po ledwo kilkunastu minutach odpoczynku, ruszli ku przeprawie rpzez rzekę, która była i ch celem, a teraz dodatkowo musieli pomóc innym żołnierzom. Niemcy ponoć przygowździli ich do ziemi cieżkim ogniem zaporowym. Zabrali wszystkie przydatne rzeczy, w tym amunicję i granaty. On sam taszczył dodatkowo dwa pasy od MG 42, który teraz miał być ich osłoną ogniową.
Kiedy dotarli w poblize mostu, Tim utwierdził się w przekonaniu, że sytuacja nie jest za wesoła. Część żołnierzy utkwiła między przęsłami mostu, kryjąc się przed morderczym ogniem z karabinu maszynowego ustawionego na wprost przejścia mostowego. Napotkani żołnierze informowali takż eo niemieckim snajperze, którego ofiarą padł już jeden z ich kolegów.
„Snajper i cekaem… - mordercza kombinacja”.

Wysłuchał rozkazów porucznika i zaczął rozglądać się za odpowiednim miejscem na zasadzenie się. Nie podnosił zbyt wysoko głowy, bo kule świstały tuż nad nimi, kiedy niemieccy cekaemiści wypruwali kolejne taśmy z lufy swojej maszynki. Spore drzewo leżało oparte o resztki jakiegoś zruinowanego ogrodzenia. Jego pień nosił się kilkanaście centymetrów nad ziemią, tworząc zupełnie przyzwoitą kryjówkę. Szybko pdczołgał się kilkanaści emetrów i przybrał odpowiednią pozycję strzelecką. Nie wystawiał lufy Springfielda za daleko, jedynie tyle, y bez problemu sięgnąć okiem do lunety celownika. Wszystko na przedpolu tonęło w szarości nocy, dymie wybuchów granatów, a Tim ocenał wzrokiem , gdzie ewentualnie mógłs ie kryć wrogi strzelec. Upatrzył sobie trzy takie miejsca i choć miejscami miał żołnierza obsługującego ciężki karabin maszynowy na celowniku, to jednak musiał poczekać na snajpera. Bez zdjęcia go, ich natarcie skończyłoby się masakrą.
Położył palec na spuście i czekał…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 14-03-2010, 16:49   #36
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Steven szedł razem z innym przeklinając pod nosem porucznika. Mało go obchodziło kim ten był daleko w stanach a jeszcze mnie kim był tutaj. Młody spadochroniarz po raz kolejny przeklął sam siebie za to że ukrył przed komisją poborową fakt że studiował medycynę, gdyby tego nie zrobił byłby zwykłym sanitariuszem walczącym tylko za pomocą swojej torby z medykamentami, a walczącym o życie swoich kolegów. A teraz? Idzie z pistoletem maszynowym zabijać tych którzy nic mu nie zrobili. Steven nie miał rodziny w Perl Harbor, nie miał rodziny w europie. Wynik tej wojny nic go nie obchodził. Był inni niż ci którzy na ochotnika zgłosili się na tą wojnę. Steven na ochotnika zgłosił się tylko do spadochroniarzy. Chciał przejść przez tę wojnę z najlepszymi. Steven kiedyś był świetnym sportowcem, jeszcze trzy miesiące przed tym jak wcielili go do armii był w reprezentacji uczelni w bieganiu. Miało mu się do niestety przydać. Jeszcze tego samego dnia.

Idąc grupą spotkali kolejnego spadochroniarza. Było ich coraz więcej. Tylko że wreszcie doszli tam gdzie chcieli dojść. Dowiedzieli się o cekaemie i snajperze. Zaiste niedobre połączenie. Porucznik chciał kogoś kto szybko biega aby ten spowodował to że snajper wyda swą pozycje.

Czekali na ochotników, wreszcie szeregowy Steven podszedł do porucznika i powiedział: Panie poruczniku, ja to zrobię. Tylko jakbym nie przeżył proszę to wysłać moim rodzicom. Powiedział steven wręczając porucznikowi krzyżyk zdjęty przed chwilą z piersi. Krzyżyk był prezentem od ojca stevena. Spadochroniarz na koniec ucałował krzyżyk, przeżegnał się nabożnie i czekał na rozkaz aby rozpoczął bieg. Miał nadzieję że nic mu się nie stanie. A jak przeżyje to może nawet dostanie medal, brązową gwiazdę lub nawet srebrną. W końcu purpurowe serce miał już zapewnione z powodu rany ramienia. Steven wiedział że przez ranę w walce nie będzie zbyt przydatny wiec mógł chociaż przysłużyć się wywabiając snajpera z kryjówki.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 14-03-2010, 20:15   #37
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
-Czy my przypadkiem nie porywamy się z motyką na słońce?
To pytanie przemknęło w głowach wszystkich żołnierzy starających się opanować most w pobliży Come-du-Mont.
Gdy plan inwazji przedstawiany był na kolejnych prelekcjach i odprawach wydawał się idealny. Na dodatek wszyscy wyżsi oficerowi potwarzali jak modlitwę słowa, że armia niemiecka po porażkach na froncie wschodnim nie jest tą samą niezwyciężoną siłą co w '39. Podobno miał wystarczyć jeden dobry cios, by ten kolos na glinianych nogach upadł, a wojna się skończyła.
Czy jednak nie był to zbyt wielki optymizm?
Może wszyscy po prostu marzyli o zakończeniu tej długiej wojny i uwierzyli w swoje kłamastwa?
Czy rozbita dywizja ma szansę jakichkolwiek skoordynowanych działań?
Czy osamotnione kilkuosobowe oddziały mają szansę na wykonanie postawionych przed nimi zadań?
Prawdopodobnie nie, ale żołnierze rzuceni w wir walki z wrogiem, nie myśleli o wielkich strategicznych celach. Oni myśleli tylko i wyłącznie i przeżyciu.

Most kolejowy niedaleko Come-du-Mont, nie była ani największym ani najważniejszym strategicznym obiektem w Normandii. Jednak dla ludzi porucznika Kelly'ego, był najistotniejszym obiektem w historii w historii.
Większość żołnierzy jaka znalazła się w tej chwili pod dowództwem Kelly'ego przechodziła właśnie swój chrzest bojowy. I już samo to komplikowało w znacznym stopniu zadanie. Na dodatek niemiecki oddział na który natrafili nie składał się z dopiero co zwerbowanych ochotników, ale doskonale wyszkolonych weteranów zaprawionych w bojach.
Kapral O'Donell zauważył to już po kilku minutach od chwili znalezienia kryjówki. Dowodzeni przez oficera, który miał doskonały widok na całe pole walki, wiedzieli co muszą robić by odepchnął amerykanów od przeprawy.

Sierżanta Christophera Deluca
Sierżant tylko przez chwilę poczuł ulgę. Liczył na znacznie większe wsparcie, a to co zobaczył utwierdziło go tylko w przekonaniu, że walka o ten most będzie znacznie trudniejsza niż wydawało się oficerom na szkoleniu w Anglii. Tam nikt nie zakładał, aż tak zażartej obrony każdego centymetra ziemi.
Mimo to DeLuca cieszył się, że ciężar odpowiedzialności spadł teraz na inne barki. Porucznik Kelly wyglądał na człowieka rozważnego i zdeterminowanego. W jego rozkazach czuć było pasje i żarliwą wiarę w to co mówi. Ktoś taki był im właśnie potrzebny.
Tylko czy to wystarczy przeciwko tym z Waffen SS?
Porucznik nie tracił czasu na zbędne grzecznościowe formułki, ale od razu przeszedł do konkretów. W prostych słowach przemówił do zebranych i wyjaśnił istotę czekającego ich zadania. W teorii wszystko wydawało się proste, ale sierżant DeLuca był tutaj już od kilkunastu minut i wiedział, że na pewno nie będzie to takie proste jak próbował im wmówić nowy dowódca.
Zdanie „zupełnie jak na ćwiczeniach” brzmiało conajmniej śmiesznie, wobec tego co widział DeLuca. Jeden z jego ludzi już zginął na tym moście, a reszta walczyła o życie. Młody porucznik starał się jednak wlać w serca zebranych żołnierzy trochę niezbędnej odwagi i wiary w siebie. Sierżant nie zamierzał mu w tym przeszkadzać, jeśli to tylko pomoże mu przeżyć.
Bał się to fakt, ale kto z nich się nie bał. Chyba tylko jakiś głupiec.

Gdy porucznik ogłosił, że potrzebuje kogoś kto szybko biega, zapadła na chwilę nieprzyjemna cisza. Nikt nie był na tyle odważny, by zgłaszać się do tak samobójczej misji.
Nikt poza szeregowym Stevenem Learndorem.
- Ten człowiek ma szaleństwo w oczach – pomyślał DeLuca – Nic dziwnego, że się zgłasza. Chyba myśli, że zostanie bohaterem.
Ranny szeregowy odczekał do końca polowej odprawy i ruszył w stronę krzaków porastających brzeg rzeki.

Szeregowy Greg Sheen
Greg otrzymał zadanie, by wraz ze starszym szeregowym Watsonem rozstawić zdobyczne MG-42. Po krótkiej wymianie zdań z radiotelegrafistą doszli do wniosku, że to Sheen będzie strzelał, a Watson zajmie się podawaniem taśmy. Obsługa niemieckiej broni nie była skomplikowana i Sheen nie potrzebował dużo czasu, by zorientować się w zasadzie jej działania.
Troszkę więcej czasu zajęło im rozpracowanie mechanizmu załadunku taśmy. Jednak i z tym dali sobie radę i już po kilku minutach byli gotowi do działania. W tym czasie kapral O'Donell zajął dogodną pozycję do strzału, a szeregowy Learndor czekał na znak, by rozpocząć swój bieg.
Wszyscy czekali w napięciu na znak dowódcy.

Porucznika Kelly
- Zupełnie jak na ćwiczeniach.
Jego własne słowa brzmiały mu teraz w uszach i świdrowały mózg, nie pozwalając się skupić na tym co wokół.
Zupełnie jak na ćwiczeniach... Tylko na ćwiczeniach nikt do ciebie nie strzela z ostrej amunicji i nie próbuje cię zabić.
Rozglądając się po terenie przez polową lornetkę, zastanawiał się czy aby nie pomylił się w ocenie szeregowego Learndora. Zgłosił się na ochotnika do tej niebezpiecznej misji. Czy to chęć odkupienia win, czy zwykła bezmyślność i nadmierne bohaterstwo?
Nie miał jednak nikogo innego i musiał zawierzyć, temu który jeszcze kilkanaście minut temu gotowy był go zabić.
Kelly po krótkiej polowej odprawie zrozumiał jak muszą czuć się generałowie odpowiedzialni za całą inwazję. Oni też na pewno nie byli pewni swoich pomysłów, ale musieli robić dobrą minę do złej gry, by przekonać innych do swoich racji. Tak działało wojsko i Kelly postąpił dokładnie według tego samego schematu. Wiedział, że wysyła Learndora praktycznie na śmierć, ale nie mógł cofnąć już raz wydanego rokazu. Poza tym musiał zaryzykować śmierć jednego żołnierza, by resztę oddziały poprowadzić do zwycięstwa.
To jest właśnie to o czym kiedyś mówił mu i ojciec i dziadek. Odpowiedzialność za życie innych ludzi i wybór pomiędzy śmiercią jednego, a śmiercią wielu.
Czy miał prawo, by o tym decydować?
Czy on mógł wyrokować kto zginie, a kto przeżyje tę cholerną wojnę?
Nie!
Na pewno nie!
To mógł tylko Bóg, jeśli wogóle jest obecny w tym piekle.
Jednak Kelly był odpowiedzialny za tych wszystkich, którymi dowodził. Jego rolą było sprawić, by wykonali powierzone im zadania i stracili przy tym jak najmniej kolegów.

Musiał pogratulować sierżantowi DeLuce rozmieszczenia radiostacji. Lekkie wzniesienie obrośnięte krzakami było wręcz doskonałe jako punkt dowodzenia. Kelly miał stąd idealny widok całego przedpola. Podobnie jak jego przeciwnik z drugiej strony mostu. Kolejowy nasyp i opancerzony transporter także zapewniały bezpieczeństwo i dobrą widoczność.
Porucznik czekał na umówione znaki.
Pierwszy odezwał się Tim. Dwa głośne gwizdnięcia przebiły się przez kanonadę pocisków wystrzelonych z karabinu umieszczonego w wieżyczce niemieckiego transportera.
Po Timie prawie równoczenie odezwali się szeregowi Sheen i Learndor.
Można było rusząć.

Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann
Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann leżał ukryty w głębokich krzakach porastających brzeg rzeki. Gdy ich dowódca otrzymał meldunek, że alianci wylądowali w Normandii nikt początkowo nie chciał w to wierzyć. Owszem krążyły od kilku tygodni plotki o tym, że brytole szykują jakąś ofensywe, ale nikt nie brał tego poważnie. No może poza najwyższym dowództwem. Tylko oficerowi mogli być tak szaleni, by wogóle brać poważnie plany takiej operacji. Przecież umocnienia francuskiego wybrzeża miały zatrzymać każdą próbę ataku z morza. Koszt takiej operacji wojskowej byłby wprost niewyobrażalny.
Jednak to co nie mieściło się w głowie Klausa i jego kolegów stało się faktem. Anglicy wspólnie z Amerykanami rozpoczęli w nocy ofensywę. Samoloty lecące wzdłuż wybrzeża zrzuciły na ziemię setki spadochroniarzy.
I to właśnie z nimi Uttermann musiał teraz walczyć.

Wyjechali z prostym zadaniem zabezpieczenia mostu, które przerodziło się w małą bitwę. Klaus nie spodziewał się, że spotkają taki opór. Na szczęście mieli przewagę liczebną oraz siły ognia. Jednak ukształtowanie terenu nie pozwalało na otwarta walkę i amerykanie poukrywali się po krzakach i za przęsłami mostu i sytuacji była wręcz patowa.
Obersturmfuhrer Schneider nie zamierzał ryzykować, przynajmniej na razie, otwartego szturmu mostu. Klausowi więc powierzył zlikwidowanie poszczególnych spadochroniarzy.
Udało mu się trafić jednego, gdy ten przebiegał między przęsłami. Na tym się jednak skończyło, gdyż ich dowódca nie podjął dalej ryzykownego szturmu. Na domiar złego po kilkunastu minutach dotarły posiłki. Znacznie to wzmocniło siłę Amerykanów.

Klaus spokojnie czekał i obserwował sytuację. Już po ruchach żołnierzy stwierdził, że ma doczynienia z młokosami którzy pewnie po raz pierwszy zostali rzuceni w wir walki. Przez lunetę swojego Mausera obserwował nieporadne ruchy dwóch żołnierzy próbujących ustawić karabin maszynowy. Jednego z nich miał przez cały czas na celowniku, gdy nagle kilkanaście metrów dalej z krzaków wyłonił się inny żołnierz. Klaus obserwował jego szaleńczy bieg. Przez chwilę zastanawiał się co planują Amerykanie. Wymiana ognia na moście ciągle trwała, ale Uttermann od momentu przybycia posiłków dał sobie spokój z wypatrywaniem żołnierzy ukrytych za przęsłami. Tym musieli się zająć jego koledzy.
Po kilkunastu metrach szalony biegacz padł na ziemię. Klaus wrócił do namierzania obsługi ckm. Wziął głęboki oddech i przyłożył oko do lunety. Palec położył delikatnie na spuście i zaczął namierzać. Nie minęło pół minuty, gdy znowu szalony biegacz zaczął kolejny rajd.
Uttermann uniósł głowę, ale jego Mauser ani drgnął.
W szarości nocy Klaus zauważył, że szaleniec biegnie praktycznie bez żadnego oporządzenia. Po kolejnych kilkunastu metrach znowu padł na ziemię. Mimo tego, że w swoim biegu zbliżał do mostu, Uttermann nie zamierzał się nim na razie kłopotać. Miał inny pewniejszy cel i nim planował się zająć w pierwszej kolejności.
Pomału opuścił głowę i ponownie skupił się na celowniku.
Na szczęście wypatrzony cel także się nie poruszył, gdyż podobnie jak on obserwował popisy szalonego biegacza.
Hauptscharfuhrer Klaus Uttermann widział jego młodą przerażoną twarz dokładnie w krzyżu swego celownika.



Szeregowy Steven Learndor
Steven pożegnał się z rodzinną pamiątką, choć w głębi serca czuł że jeszcze nie nadszedł jego czas. Coś podpowiadało mu, że to jeszcze nie ta kula, nie dziś. Widział jednak, że misja której się podjął jest śmiertelnie niebezpieczna. Ruszył w miejsce, które sobie upatrzył i po kilku minutach dał znać dowódcy, że jest gotów.
Reszta też była już przygotowana. Porucznik odczekał jeszcze parę chwil i kilkoma krótkimi sygnałami świerszczał dał znać, że Kruk może ruszać.
Learndor czekał w szarości kończącej się nocy próbował wypatrzeć tego niemieckiego sukinsyna, który gdzieś tam się czaił. Niestety poprzez gąszcz trawy i krzaków nic nie mógł dostrzec. Musiał ruszać. Serce waliło mu jak młot, a spod hełmu zaczął obficie lać się pot. Poderwał się nagle zapominając o wszytkim wokół. Biegł ile sił w nogach i płucach. Po kilku sekndach upadł na ziemię.
I nic. Cisza.
Nie było wyjścia musiał znowu ruszyć.
Jak na złość przypomniała o sobie boląca ręka. Kruk zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Czuł na sobie czyjś wzrok. Czuł się jak zwierze uciekające przed myśliwym. Te kilkanaście metrów starsznie się wydłużyło. Piasek pod nogami chrzęścił rytmicznie. Gdy padł po raz drugi płuca serce łomotało jak szalone. Pewnie bardziej z nerwów i stresu niż z wysiłku.
Niestety znowu nie usłyszał strzału. Oznaczało to tylko jedno. Jeszcze raz będzie musiał zacząć biec. Niezależnie od tego co się stanie, na pewno będzie to ostatni raz. Most zaczynał być niebezpiecznie blisko. Na tyle blisko, że Steven stawał się łatwym celem dla Niemców znajdujących się na górze.
Learndor poderwał się po raz trzeci. Zrobił ledwie dwa kroki i wraz ze strzałem rozrywającym powietrze padł na ziemię.

Kapral Tim O'Donell
Tim w ogarniającej wszystko szarości próbował wypatrzeć niemieckiego snajpera. Wszystko wskazywało na to, że mają doczynienia z dobrze wyszkolonym oddziałem. Zarówno postępowanie dowódcy jaki i szczególnych żołnierzy świadczyły o tym dobitnie. Kapral podejrzewał, że niemiecki oddział osiągnął to co chciał. Związał ich w wymianie ognia i czekał teraz na posiłki, które przeważą szalę zwycięstwa. Oni nie mieli na kogo liczyć, ani czekać. To co mieli musieli wykorzystać jak najlepiej.
Tim zdawał sobie sprawę, że od niego zależy w tej chwili najwięcej.
Nie on jednak ryzykował w tym momencie życie. Szeregowy Learndor, mimo że był ranny podjął się dobrowolnie tej samobójczej w gruncie rzeczy misji, jaką było wywabienie niemieckiego snajpera. Tim musiał przyznać, że chłopak mu zaimponował. Fakt, że mogła to być zarówno wielka odwaga jak i bezgraniczna głupota. O'Donell jednak zdążył się przekonać, że pomiedzy jednym i drugim jest naprawdę ciekna granica.

Gdy szeregowy ruszył, Tim zaczął z wielką starannością obserwować ewentualne możliwe kryjówki snajpera. Czasu jednak było niewiele, zaledwie kilka sekund.
To za mało, by dojrzeć dobrze ukrytego zawodowca. Jedyna szansa pojawiłaby się, gdyby Niemiec oddał strzał. Wtedy Tim dostrzegłby rozbłysk wystrzału i mógłby zająć się namierzaniem strzelca. Teraz przypomniało to bardziej szukanie igły w stogu siana.
Learndor przypadł do ziemi.
- Biegnij! Jeszcze raz! Dasz radę! - Tim dodawał w myślach koledze odwagi.
Szeregowy jakby go posłuchał i po krótkiej przerwie ruszył znowu.
Tim dostrzegł jakieś poruszenie w kępie traw. Gdy jednak przyłożył oko do celownika, okazało się, że to tylko wiatr poruszył sitowiem.
Learndor skończył drugi sprint, a snajper nadal nie dał o sobie znać.
Tim zaczął już myśleć, że może ten sierżant się pomylił. Widać po nim był, że raczej nie umie radzić sobie ze stresem, a w sytuacji zagrożenia wyolbrzymia się pewne rzeczy.
Szeregowy ruszył znowu.
Ledwo zrobił dwa kroki, a powietrze rozciął głośny strzał wybijający się metalicznym zgrzytem ponad konandą broni automatycznej.
Tim dostrzegł błysk z lufy i natychmiast przypadł do wizjera. Nie miał czasu na to, by patrzeć w stronę Learndora. Chciał wierzyć, że chłopak żyje. Musiał jednak się skupić na swoim zadaniu.
Wystrzał zdradził co prawda pozycję strzelca i Tim widział kawałek lufy Mausera oraz dłoń snajpera, ale całą resztę ciała skrywały gęste krzaki. O'Donell nie mógł zaryzykować nie pewnego strzału. Musiał mieć czystą sytuację. Strzelać w ciemno oznaczało zdradzić swoją pozycje i zmarnować ofiarę Learndora.

Szeregowy Greg Sheen
Obaj szeregowi z obsługi ckm-u zalegli na ziemi. Na razie ich rola ograniczała się do czekania. To nie oni mieli zająć się zdjęciem snajpera. Mogli go co najwyżej wypatrywać.
Gdy Learndor ruszył starszy szeregowy Watson powiedział szeptem:
- Odważny gość z niego.
Sheen nie skomentował tej uwagi, gdyż przed oczami miał ciągle Learndora celującego do porucznika. Nie miał zamiaru o tym nikomu opowiadać, a już na pewno nie teraz.

Dwa kolejne biegi Learndora skończyły się bezowocnie. Dowódca liczył na to, że takie zachowanie sprowokuje snajpera do oddania strzału. Wyglądało jednak na to, że chyba pomylił się w ocenie.
Steven ruszył po raz trzeci, a po chwili rozległ się strzał.

Greg nie wiedział co było pierwsze, potworny krzyk bólu czy ciepła i lepka krew która zalała jego twarz. Początkowo myślał, że to jego własna krew, ale gdy ponownie usłyszał jęki Watsona zrozumiał co się stało.
Przerażony przypadł do ziemi i wtedy zobaczył starszego szeregowego Patricka Watsona. Młody spadochroniarz leżał w rosnącej z każdą chwilą kałuży krwi, która lała się obficie z jego przestrzelonej szyji. Snajper musiał być doskonale wyszkolony, gdyż strzał był idealny.
Watson już po kilku sekundach zaczął sztywnieć.

Porucznika Kelly i sierżanta Christophera Deluca
Padł strzał, ale tylko jeden. Kelly obserwujący całą sytuację przez lornetkę nie zdołał wypatrzeć snajpera. Wszystko wskazywał na to, że Tim także. W innym wypadku na pewno, by strzelił.
Szeregowy Learndor padł zaraz po strzale, ale porucznik nie wiedział czy oberwał.
Spojrzał na leżącego obok sierżanta, jakby chciał od niego dowiedzieć się co zaszło.
Wszystko stało się tak szybko. Za szybko.

DeLuca poczuł na sobie wzroku nowego dowódcy. Jeszcze parę minut temu pewny siebie i władczy teraz wyglądał tak, jakby cała wiara z niego uszła. Trwało to tylko przez chwilę, ale sierżant zdołał to dostrzec. Obaj byli przerażeni i to było po nich widać. Plan, który wydawał się tak prosty i genialny spalił na panewce. I prawdopodobnie kosztował życie jednego z nich.
DeLuca dałby teraz wszystko za jakieś wsparcie, ale radiostacja milczała i było pewne, że muszą sobie poradzić sami.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 14-03-2010 o 20:57.
brody jest offline  
Stary 15-03-2010, 15:46   #38
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Steven czekał w napięciu kilka minut zanim wreszcie dostał rozkaz rozpoczęcia biegu. Wiedział że wszyscy, cała reszta ma go za wariata i samobójcę, ale obchodziło go to tyle ile śnieg na Florydzie. Wreszcie padł rozkaz rozpoczęcia biegu Steven ruszył jakby gonił go sam szatan, przebiegł kawałek, upadł czekał. Strzał się nie rozległ, pobiegł po raz kolejny, padł, po raz drugi strzał nie padł, Steven pobiegł trzeci raz gdy nagle padł strzał. Młody spadochroniarz już myślał że snajper go trafił, jednak nie. Może uznał że to że Steven biegnie bez żadnej broni wydał mu się dziwny i uznał to za próbę znalezienia jego pozycji, może po prostu nie chciał się ujawniać. W każdym razie Steven leżał na ziemi i obserwował, zauważył że rzeka ma tylko 30 metrów szerokości. Kruk rozpoczął powolny proces czołgania się z powrotem do porucznika, miał nadzieję że tym razem snajper go wypatrzy i zdradzi swą pozycję, Steven miał też pewien plan, nie był pewny czy porucznik go zaakceptuje czy nie ale plan należało przedstawić. Steven chciał też odebrać swój ekwipunek no i krzyżyk. Wiedział że ten bieg będzie go kosztował kilka lat życia oraz garść włosów. Plan Kruka był prosty, znaleźć bród lub przepłynąć rzekę w sile kilku ludzi a resztę dla niepoznaki zostawić tutaj. Gdyby odeszli około pięćset metrów w dół rzeki Niemcy raczej by ich nie zauważyli a oni mogliby później pójść bardziej lądem i pod osłoną przestawionego karabinu maszynowego zaatakować nieprzyjaciół od tyłu. Tak jak mówił porucznik, jak na ćwiczeniach. „Nasze zadanie było proste, zając groblę i przeżyć do desantu. A teraz? Wszystko się spieprzyło, jest nas mało, nie ma sztabu, jesteśmy pod ogniem snajpera, a w dodatku czołgam się na widoku dla snajpera żeby inni mogli przeżyć. Jak tylko znajdziemy jakieś miasto to przysięgam że zaleję się w trupa, wytrzeźwieję i spiję się znowu.”

Steven miał nadzieję przedstawić plan porucznikowi jednak nie mógł być pewien czy snajper się nie rozmyśli i czy go nie zastrzeli…
 
pteroslaw jest offline  
Stary 17-03-2010, 21:11   #39
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Punkt dowodzenia.

Leżeć.
Nie ruszyć nawet palcem. Nawet kącikiem ust. Tylko nerwowo drga powieka.
Deluca z niedowierzaniem przyglądał się straceńcowi, który zgłosił się na ochotnika do samobójczej misji. Młody chłopak, z tępym wyrazem twarzy, zakrwawionym rękawem battledresu i cieniem szaleństwa w szeroko otwartych oczach. Znał już kilku takich. Nowy Jork jest ich pełen. Przejdź się tylko się po tych wszystkich zapomnianych uliczkach.
A może chłopak marzy, jak dziecko, o medalach? O kawałkach blaszki, które będzie mógł zaprezentować na dumnie wypiętej piersi. Co mu z tego przyjdzie, gdy kula rozbije kręgosłup i do końca życia będzie jeździł na wózku? Nic.
Leżeć. Czekać. Nie ruszać się.
Usłyszeli umówiony z snajperem sygnał. Szeregowiec ruszył do szaleńczego biegu. Deluca nawet nie śledził, jak daleko zabrnął. Nie obchodziło go. Idioci mogą ginąć. Jeden po drugim.
Albo nosić erkaem.
Deluca obserwował zaciętą twarz nowego porucznika. Po kilku sekundowej walce sam ze sobą, zebrał się z klęczek i powoli podpełznął do dowódcy. Złapał za lornetkę zwisającą mu z szyi, przystawił ją do oczu i zlustrował przedpole. Choć wydawało się, to niemożliwe, ale tamten szeregowiec wciąż biegł w stronę rzeki. Może nie było żadnego snajpera?
- Sukinsyn wciąż biegnie... - Wyszeptał z niedowierzaniem.
I wtedy strzelanina ucichła na jedną przerażającą sekundę. Jakby wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na ruch snajpera. Deluca wstrzymał oddech.
Rozrywający ciszę strzał. Szeregowy przebiegł jeszcze kilka kroków i dopiero padł na ziemię.
- Dostał?! - Krzyknął. - Nie, chyba nie. - Odpowiedział mu porucznik.
Ich snajper jednak nie strzelał.
Wtedy Deluca oderwał oczy od lornetki i spojrzał na porucznika. Jeszcze parę minut temu pewny siebie i władczy teraz wyglądał tak, jakby cała wiara z niego uszła. Trwało to tylko przez chwilę, ale sierżant zdołał to dostrzec. Obaj byli przerażeni i to było po nich widać. Plan, który wydawał się tak prosty i genialny spalił na panewce. I prawdopodobnie kosztował życie jednego z nich.
DeLuca dałby teraz wszystko za jakieś wsparcie, ale radiostacja milczała i było pewne, że muszą sobie poradzić sami.
- Więc, co o tym sądzisz? - Chyba bardziej bzdurne pytanie nie mogło przyjść na myśl Deluce.
-Jesteśmy w strasznej sytuacji. - Odparł równie głupio oficer, jakby Deluca był przez kilka ostatnich minut w innym miejscu. - Chociaż w sumie byliśmy do tego szkoleni. - Przyjrzał się jeszcze raz polu bitwy, po czym wskazał sierżantowi palcem pozycję znajdującą się na prawej flance Niemców. - Tam. Ukryjemy się i ostrzelamy tych saperów kryjących się za mostem, może uznają to za przybycie większych sił i spróbują przenieść swoje pozycja. Jak nie to zawsze to trochę wyrówna nasze szanse. - Komenderował, mimo, że bez zastanowienia, to jednak głosem, zupełnie pozbawionym pewności we własne słowa.
- Nie wiem, poruczniku. Przybili nas ogniem. Dwóch ludzi nie żyje. Kurwa... To jest bez szans. - Rzucił sierżant.
-Jeżeli spróbujemy się wycofać to snajper i ciężkie karabiny maszynowe zadadzą nam dodatkowe straty. A nasi ludzie zginęliby na próżno. Szturm na most, będzie samobójstwem. Mamy jednak możliwość wyrównania szans. Jeżeli zapewnią nam wsparcie ogniowe mamy szansę podejść niezauważeni. A jak Niemcy zobaczą padających kolegów będą musieli przynajmniej przenieść jedną z pozycji. W innym wypadku ryzykowaliby, że wpadniemy na ich flankę. Jak zaczną się ruszać, mamy możliwość ich wystrzelania. To ryzykowne, ale lepsze to niż siedzenie, które i tak długo nie potrwa. Jak zorientują się w przewadze to oni nas zaatakują. - Porucznik był zdeterminowany i nic nie mogło zatrzymać go w drodze do celu. Właśnie tacy przerażali Christophera.
- Rozkazy? - Wydusił z siebie. Gdzieś w głębi duszy cieszył się, że te słowa nie są skierowane do niego.
-Musimy im przekazać, żeby przycisnęli ogniem saperów, jak będą zajęci chowaniem się, przekradniemy się na ich flankę. Przycupniemy za jakąś kryjówką i ich zdejmiemy, z praktycznie czystej pozycji. - zakomenderował porucznik. - Będzie trudno powiadomić resztę, która znajduje się po drugiej stronie rzeki. Mam nadzieję, że jak zobaczą ruch, to zaczną strzelać. Ruszajmy.

Ruszajmy. Bo już nic więcej nam nie zostało.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 18-03-2010 o 19:42.
Lost jest offline  
Stary 24-03-2010, 17:35   #40
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
W jednej chwili zrozumiał prawdziwy ciężar dowodzenia. Wszystkie czyny miały konsekwencje, dla każdego działania była reakcje. Proste prawdy, o których być może w pełni nie zdawał sobie sprawy. Wydał rozkaz w najlepszej wierze, stworzył plan, który chociaż niebezpieczny miał szanse powodzenia i przez niego stracił człowieka. Na całe szczęście tylko jednego. Jednakże śmierć ta przyniosła niewyobrażalny ból.

W pewnej chwili zadał sobie pytanie jak można tak żyć? W jaki sposób to on mógł otrzymać to stanowisko i prawo do decydowania o czyimś życiu lub śmierci. Szeregowi mieli to szczęście, że odpowiadali tylko za siebie, podoficerowie, powinni wykonywać rozkazy takich jak on, nieśli już jednak z sobą pewien ciężar dowodzenia, on musiał go akceptować w pełni. Jak można coś takiego zrobić? Przez chwilę w głowie przebiegały mu różne obrazy z dzieciństwa. Setki oficerów, których zdołał poznać. W ich oczach pobrzmiewało to samo. Z pewnością Generał Eisenhower musiał w swojej kwaterze zadawać sobie to samo pytanie. Przełknął ślinę. Na wyższych stanowiskach będzie odpowiedzialny za większą rzeszą osób i ktoś zawsze może stracić życie. Trudno, ktoś musi to zrobić ... ktoś musi podjąć te decyzję. Wiedział, że nie może żałować konsekwencji decyzji, które podejmował w jak najlepszej wierze. Plan był dobry ... nie udał się, trzeba było działać, a rozmowa z sierżantem jeszcze bardziej mu to uświadomiła.

Pewność siebie .... w tym momencie to mogło ich uratować. Na migi ... znakami, które ćwiczone były od lat przekazał Sulivanovi, żeby przekazał pozostałym aby pozostali na pozycjach. Znaki przeszły wzdłuż grupy. W tym momencie musiał działać osobiście, miał nadzieję, że jego żołnierze będą wiedzieli co mają robić, kiedy go tutaj nie będzie, ale ściąganie żołnierzy z innych pozycji mogło być zbyt niebezpieczne, a Patrick nie chciał niepotrzebnie ryzykować.

-Sierżancie, jest pan gotów? - gdy tamten potwierdził dał kapralowi znak ostrzelania Niemieckich saperów. Gesty ćwiczone od lat zostały szybko zrozumiane. -Ruszamy jak zacznie strzelać - cicho odliczał sekundy, przygotowując się do biegu. Kolejny plan był prostszy. Mieli w dwójkę zajść wroga od boku i zniszczyć saperów. Wróg będzie musiał zaatakować i prawdopodobnie przerzuci inne siły. Ponieważ ciężko będzie mu to zrobić z MG42 jest szansa, że przerzuci sapera, albo wóz ... tak czy siak, da to okienko możliwości innym. Kelly wolałby żeby ruszył się snajper, gdyż istniała wtedy duża szansa, że namierzy go Tim ... za chwilę miało się wszystko wyjaśnić.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172