Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 16:48   #20
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Bob leżał na ziemi. Dookoła znajdowały się wysokie bloki, które zamieszkiwał raczej margines miasteczka. Co prawda swoim dziwnym poczuciem honoru i wpieprzaniem się w nie swoje sprawy podziałał mu na nerwy, to nie zamierzał zostawić go w takim stanie na pastwę dresiarzy i bezdomnych, których sporo się tu kręciło.
- Dawaj, dokopiemy cwelowi – odezwał się John, jednakże Robert gestem ręki uspokoił jego temperament. Uznawał, iż leżącego się nie bije, a gdyby pozwolił na to, by jego kumple wmieszali się w walkę to stałby się pieprzonym hipokrytą, to nie były ich interesy. Po prostu nienawidził gdy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy.

- Chłopaki, nie zostawimy go tak. Dawajcie go do wozu.

Robert szybkim krokiem udał się do auta, trzęsła mu się nieco ręka, z początku miał problemy z wsadzeniem klucza do stacyjki. Musieli się śpieszyć, z okna ktoś zapewne zauważył całą akcję, możliwe, iż policja była już w drodze. John i Michael wzięli Boba pod ręce i wsadzili na tylne siedzenie. Krew ciekła mu z nosa niczym z kranu, więc Hedfield zdjął koszulkę i podał ją Strachanowi.
- Wycieraj mu mordę, ok.? Trzeba się śpieszyć.
Robert nacisnął gaz i szybko wyjechał z niebezpiecznej okolicy. Spojrzał w lusterko, szczęśliwie nie miał ogona. Zmienił jednak bieg i popędził do domu. Wiedział, że do późnego wieczora nie będzie nikogo w chacie, więc spokojnie może tam przetrzymać Bobiego póki ten nie wydobrzeje.

Auto zaparkował w garażu, nie chciał by sąsiedzi oglądali zalanego krwią chłopaka wnoszonego do domu. Stamtąd, schodami ruszył na górę. John i Michael zanieśli Boba i położyli go na podłodze w przedpokoju. Po chwili Hedfield doniósł koc i jakąś starą poduszkę. Sam nie wiedział czemu to robi. Czemu nie zostawił gościa na blokowisku, przecież to nie była jego sprawa. Może czuł się nieco winny za tę całą aferę? Dziwne. Nigdy wcześniej nie miał podobnych rozterek.

- Kurwa mac! – krzyknął kiedy zobaczył, że w zamrażalniku nie ma kostek lodu. Wyciągnął więc kawałek zamrożonego na kamień mięsa i przyłożył je do twarzy gościa. Pamiętał jak matka robiła mu podobnie, gdy wracał poobijany z jakiejś ustawki za młodu.
Na szczęście nie złamał Bobowi nosa. Ciosy poszły głównie na policzki, najprawdopodobniej miało obejść się na paskudnej opuchliźnie. Już wyobrażał sobie minę Kate, która dowie się, że wdał się w kolejną bójkę. Powinni odpocząć. Nie miał wcale ochoty iść na to głupkowate święto Halloween, strachy rajcowały go parę lat temu, teraz wydawało mu się to infantylne i nieco żałosne. I jeszcze ten dyrektor… robienie dekoracji… ja pierdolę.

Wolał pojechać z Kate do jakiegoś hoteliku czy choćby lasu pod miasteczkiem. Nie zamierzał kontynuować waśni z Henrym i Bobem i miał nadzieję, że jakoś się dogadają. Sam nie wiedział, czy Henry miał jakieś plany co do Kate, a nawet jeśli to chyba po tej całej aferze zaniecha ich czym prędzej. W sumie, to miał nadzieję, że Henry wyszedł już z gabinetu pielęgniarki i ma się dobrze. Nie ma co owijać w bawełnę, najadł się strachu kiedy ziomek stracił przytomność.

- Robert, kurwa! – krzyknął John, wyglądał na nieźle wkurzonego, ręce miał upaprane w krwi i najwidoczniej nie miał zamiaru dalej pieścić się z Bobem – Ogarnij się, chłopie! Sprowadzasz na chatę jakiegoś poobijanego mięczaka i gapisz się w okno jak dureń! – z impetem cisnął poplamioną krwią szmatą i poszedł do barku. Jego śladem udał się Michael.
„Taa, cóż, nie mogę ich winić. Może faktycznie powinienem się nieco ogarnąć?"
- Żyjesz? - Wyglądało na to, że Bob zaczął kontaktować, krwawienie ustało i wyglądało na to, że zamrożone mięso pomogło, bo opuchlizna urosła do wszak niewielkich rozmiarów.
Robert wstał i skierował się do barku. Znajdowała się tu pokaźna kolekcja jego ojca i wydawało się, iż ten nigdy nie skapnie się, że jakiś trunek znikł z szafki. Wyciągnął więc butelkę gorzałki i nalał do kieliszków. Jeden z nich zaniósł dochodzącemu do siebie Bobowi.
- Żyjesz? – powtórzył, tymczasem John i Michael obalali pół litra wódki.
- Taaaaa ...- Wyszeptał Boby, szumiało mu w głowie, nic nie kontaczył a dookoła było jakoś dziwnie pusto i głucho - Gdzie ja jestem?
- U mnie w chacie - odezwał się Robert - Chcesz kielonka? - zapytał podsuwając mu alkohol pod nos.
Boby nienawidził alkoholu, ale teraz to było najlepsze wyjście, ryj go naparzał jak głupi.
- Taaaa...
Wziął kieliszek od Roberta. Pijąc zachłysnął się, miał w ustach posmak krwii, wspomnienia wracały. A ból łba się wzmagał wraz z nimi. Spojrzał zamglonym wzrokiem na gościa, który mu dokopał.
- Dobry jesteś, naprawdę dobry. Masz fajka?
- Jasne - Robert wyciągnął z kieszeni paczkę Lucky Strików i podsunął ją Bobowi. Sam wyciągnął jednego i zapalił. Boby wziął drżącą ręką papierosa. "Boże jaki byłem żałosny, chciałem pomścić kumpla, a skończyłem gorzej od niego. Dostałem tęgie baty". Wsadził szluga do buzi. Popatrzył niemrawo na Roberta.

- Czemu mnie ze sobą zabrałeś? I masz ogień?
Głos stawał mu w gardle. Czuł się fatalnie. Kolo ma cios.
- Bo chcę zakończyc ten cyrk. Poza tym, tamta okolica nie jest bezpieczna - podał Bobiemu zapalniczkę, zaczynał lubic tego szpenia.
- Cyrk? W sumie... - Boby do końca nie wiedział o co poszło, może chciał zgrywać bardziej bohatera niż kumpla. Kumpel by został przy rannym przyjacielu, tymczasem on chciał zwojować cały świat. Wziął zapalniczkę i bez słowa odpalił szluga.
- Starsi będą późnym wieczorem. Jak chcesz możesz tu zostac - Robert nie przejmował się chichrającymi z tyłu kumplami - Możesz też zadzwonic do Henry'ego - rzucił Bobowi telefon - powoli rozumiał czemu nie zostawił Bobiego na blokowisku. Cholernie zależało mu na Kate, próbował jej zaimponowac, pokazac, że jest w nim trochę normalnego człowieka. Ta niby niegroźna podwózka dokonana przez Henry'ego obudziła w nim swego rodzaju instynkt. Obawiał się, że ją straci. Starzy będą późno, zaprosi ją wieczorem do siebie.
Boby spojrzał na komórkę.
- Dzięki, jednak wolę nie.
- Spoko - Robert odwrócił się do Michaela, nie mógł już znosic tych pełnych pogardy uśmieszków. Wziął więc telefon i wyszedł do ogrodu. Wykręcił numer, zadzwonił do Kate. - Halo? Cześc Kate, wpadłem na taki pomysł, może wpadniesz dziś wieczorem do mnie? Starzy wrócą bardzo późno.
 
Kirholm jest offline