Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 21:04   #185
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Bohaterowie z głupimi minami wpatrywali się w miejsce, w którym zniknęła Liliel. Wiedzieli, że lilendzi potrafią podróżować w ten sposób, lecz mimo to teleportacja demona była dla nich niemałym zaskoczeniem. Latien jednak szybko opanował zdumienie i rzekł z wielkim przekonaniem w głosie: I tak ją złapiemy; po czym wysłuchał życzeń pozostałej dwójki. Zgodnie z przypuszczeniami Anzelma jego pozostanie na wyspie nie było w smak jej obrońcom, lecz nie protestowali - w czym niemałą zasługę miała Selena. Dysponując wspomnieniami Fosth'ki poniekąd rozumiała motywy Anzelma i, mimo zła, jakie w nim drzemało, współczuła mu na tyle, na ile potrafiła. Wraz z kapłanem ruszyła więc w drogę do Miee'sitil, a Latien objął Phaere swym muskularnym ramieniem. Obiecuję, rzekł. Kot wskoczył swej pani na ramię i razem zniknęli w błysku światła.

***

[media]http://sayane.wrzuta.pl/sr/f/2GXPhQeyTSb/aion_10_-_forgotten_sorrow.mp3[/media]


Dni w opustoszałym mieście mijały powoli, podobne do siebie jak dwie krople wody. Fosth'ka-Selena leżała w miękkim łóżku w swym domostwie. Była blada, a słaby oddech ledwie poruszał jej klatką piersiową. Stan ten utrzymywał się od wielu, wielu dni. Nie pomagały lecznicze napary, jakimi poił ją Anzelm, ni słodkie, wypełnione uzdrowicielską mocą pieśni śpiewane przez Latiena. Dusza Seleny nikła w oczach, a wraz z nią umierało ciało Fosth'ki.

Bohaterowie również próbowali pomóc. Jednak nie wiedząc co uwięziło duszę czarodziejki w okowach śmiertelnego lęku nie mogli nic zrobić. Czuwali tylko na zmianę, modląc się do Zivilyn. Ich zdaniem jednak Selena spełniła swoje przeznaczenie, a teraz odchodziła do boskich ogrodów Matki.

I w końcu odeszła - o poranku, gdy słońce nieśmiało przedzierało się przez gałęzie, oświetlając pusty grób jej córki i męża, który zrobiła gdy miała jeszcze dość sił; i w którym sama chciała spocząć.

- Karrramba... szefowo...? - zakrakał niepewnie Calcifer, wyczekująco wpatrując się w ciało swej pani; ciało, które leżało nieruchomo, nie dając żadnych oznak życia. - Sze... kra... kra... - chowaniec przeskoczył z zagłówka łóżka na krzesło, po czym wyfrunął przez okno, na powrót stając się zwyczajnym krukiem.


***

Phaere siedziała w swoim mieszkanku w Sigil, studiując księgę thana. Rzecz jasna nikt nie zwrócił uwagi ani na jej zniknięcie, ani na powrót - w końcu w Mieście Drzwi takie wydarzenia były zupełnie normalne. Nie było nawet wiele sprzątania; przecież nie było jej niespełna dwa dekadni. Tiloup mruczał na oknie, wygrzewając się w bladych promieniach słońca, ona zaś po raz kolejny przeglądała magiczny tom. Pamiątkę po niezwykłej przygodzie, utraconych towarzyszach, kiełkującym zaufaniu... Zaś czary w księdze były... czuła, że nie były dla niej. Po co nekromatyczna magia służce Eilistrae? Zmieniła się. Nie rzucała się już jak ryba pyrimo na wszystko co los jej cisnął. Miała wybór. I potrafiła go dokonać.

W zamyśleniu otworzyła księgę na zaklęciu Międzywymiarowe drzwi. Tiloup zerknął na swoją panią, zamruczał głośniej i wywrócił się brzuszkiem do góry. Chyba mu się spodobało...


***

Anzelm z mozołem wlókł za sobą przycięty pień drzewa. A raczej koń wlókł, orząc leśne poszycie, a mężczyzna mu w tym pomagał. Chata nad jeziorem rosła w oczach, mimo że budował ją sam. Póki co mieszkał w sporym namiocie, który dostał od Latiena na odchodnym. Po śmierci Seleny Lilend kilkukrotnie ponawiał propozycję opuszczenia Lavondyss, jednak kapłan uparcie odmawiał. Tu było jego miejsce. Przynajmniej na razie.

Początkowo widział przemykające w lesie cienie. Najpierw kilkanaście, po jakimś czasie kilka. Pilnowano go. Pozwolono mu zostać, lecz traktowano jak niebezpieczne zwierze, które lepiej mieć na oku. Tylko Latien wpadał czasem w odwiedziny, lecz i te wizyty były rzadkie. W końcu leśni strażnicy zniknęli. Lilend wyjechał gdzieś, zajęty swoimi sprawami. Wreszcie zostawiono go w spokoju. Choć tak było mu to obojętne.

Po walce z thanem moc Nerulla opuściła Anzelma. Po prostu którejś nocy obudził się nagle, czując w duszy pustkę... jeszcze większą niż do tej pory. Kapłan nie dotrzymał słowa, nie zdobył nowej domeny, więc bóg porzucił go. Mężczyzna nie rozpaczał jednak. Skupił się na budowaniu nowego życia w miejscu śmierci Maureen. Codziennie stawał nad jeziorem, wpatrując się w miejsce, w którym zapłonął jej pogrzebowy stos. Pozostałości po walce ze szkieletami już dawno zarosły trawą, lecz ten wypalony skrawek odradzał się dużo wolniej. Przez jakiś czas Anzelm wyrywał młode pędy, chcąc jak najdłużej zachować symboliczny grób ukochanej. Mijały jednak dni, tygodnie, miesiące... A któregoś dnia Anzelm wyszedł z chaty i spojrzał na miejsce, w którym żegnał się z łowczynią. Nie różniło się ono niczym od otoczenia. Symbol śmierci zajęło nowe życie, tak jak nowe życie zaczął Anzelm w świecie pod skrzydłami bogini, której zaufała Maureen.


***

Mieszkańcy Kedros byli tak naiwni, prości... nie stanowili żadnego wyzwania. Absolutnie żadnego. Ich niewinne dusze były dla sukkuba jak nektar. Wysłano za nią pościg, ale nawet on nie ekscytował demona - dzięki swej polimorfii i teleportacji była praktycznie nie do wytropienia. Psociła, zabijała, pieprzyła się i wysysała żywoty z kobiet i mężczyzn, starych i młodych, byle by mieć różnorodność. Upajała się bezkarności i władzą. Ale - ile można?

Liliel dopadło jej najgorsze przekleństwo: nudziła się.

Nie wiedziała co popchnęło ją do powrotu w góry. Stagnacja, szaleństwo czy może zwykłe przyzwyczajenie? W każdym razie któregoś dnia - tak dla zabawy - teleportowała się do Imil. Wylądowała w błysku światła... i znalazła się w samym sercu bitwy.

Przez kilka sekund ogłupiałej ze zdumienia Liliel wydawało się, że cofnęła się w czasie. Że znów jest w okowach paktu z thanem, a wizgające nad jej głową pociski, wrzaski demonów, bojowe pieśni lilendów i krzyki konających są zwiastunem jej rychłego końca. Rozejrzała się w panice, czując jak znajome szaleństwo ogarnia jej umysł. Tam... tam stoi jej strażnica! Będzie mogła ukryć się głęboko w podziemiach i przeczekać tam kilka kolejnych stuleci, aż wszystko się uspokoi, aż będzie mogła bez przeszkód zatracić się w swoim obłędzie.

- Na prawdę tego chcesz? - głoś mężczyzny, wyraźny jakby mówiący stał koło niej, a równocześnie dziwnie głuchy i daleki zadźwięczał w uszach Liliel. - Na prawdę tego chcesz?

Sukkub uniósł głowę. W jej stronę nieśpiesznie zmierzał wysoki, brodaty półelf o kasztanowych włosach zaplecionych gdzieniegdzie w warkoczyki. Kroczył przez pole bitwy jak przez pustą, kwiecistą łąkę. A walczący... jakby go nie zauważali. Żaden cios nie sięgnął młodego ciała, żaden pocisk nie osmalił twarzy. Półelf zatrzymał się kilka kroków przez Liliel. Błękitny owal portalu zajaśniał i uformował się obok niego. Przez blade światło kobieta widziała jałowe ziemie Otchłani.

- Idziesz? - rzekł Bast, leniwym krokiem wchodząc w portal. I Liliel, biedna, gnana strachem i szaleństwem Liliel posłusznie ruszyła w magiczny owal. Dopiero gdy portal zamykał się za nimi ujrzała na karku mężczyzny niewielką bliznę w kształcie pająka. Symbol Lolth.


***

Nad Waterdeep zapadał zmierzch. Słońce zniknęło już za wysokimi murami miasta, a jego ostatnie promienie barwiły wody Morza Mieczy na kolor krwi. Phaere stała na nabrzeżu patrząc na znikającą kulę ognia. Morska bryza owiewała jej twarz, przeganiając smród doków i kanałów miasta. Wróciła do swego świata... Tylko właściwie po co? Wróciła przecież do miejsca, gdzie każdy praktycznie drow był jej wrogiem, gdzie rodzina w każdej chwili może przypomnieć sobie, że ona jeszcze żyje. A co gorsza - że odwróciła się od Lolth...

Phaere usłyszała ciche miauknięcie. Tiloup stał kilka kroków od niej. Jego srebrne futerko lśniło intensywnie, odbijając promienie zachodzącego słońca. Zupełnie jak księżyc... Widząc, że jest obiektem zainteresowania swej pani kot zamruczał intensywnie i wbiegł w uliczkę prowadzącą do Skullportu. Phaere ruszyła za nim. Jednak nie była w tym świecie zupełnie sama, a kapłanki na Promenadzie niedługo zaczną odprawiać wieczorną modlitwę...


***

Gdzieś między światami...




"Night upon Loch Dubh" copyrights by ~Versatis


Nad jałową ziemią unosił się kurz. Dwójka bogów kłóciła się zażarcie. Od ich podniesionych głosów drżały góry. Ponieśli porażkę - oboje - i teraz jedno zrzucało winę na drugie. W końcu kobieta ostatni raz wrzasnęła z wściekłością i owinąwszy się peleryną utkaną z pajęczych nici zniknęła w mroku.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał w miejscu, spoglądając na trzymany w dłoni przedmiot.
- To już mi chyba nie będzie potrzebne - mruknął, po czym cisnął kryształową fiolkę na ziemię. Magiczne naczynie rozprysnęło się w drobny mak. Uwięziona w nim dusza brązowowłosej kobiety rozpłynęła się w nicość.




 
Sayane jest offline