Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 22:56   #42
Zaak
 
Zaak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znany
Pożegnał Ricka skinieniem i szerokim, serdecznym, nieszczerym uśmiechem, wykorzystując moment, by obmyślić swoje dalsze działania. Skąd wzięło się to nadopiekuńcze zainteresowanie ze strony Ann, właśnie w tym momencie? Nie mógł spławić nasłanych przez nią dziewcząt, by nie ryzykować ściągnięcia na siebie dodatkowej uwagi zimnej prezydentowej Old Chicago.
- Miło was widzieć, drogie panie, jestem Lance. Domyślam się, że nie macie nic przeciwko drobnemu wypadowi do centrum? Znam bardzo stylowy klub, całkiem niedaleko.
Dowody uznania jego wkładu w rozwój firmy nie protestowały.
Droga na parking dłużyła mu się niemiłosiernie, jego umysł bombardowały myśli o sytuacji, w której się znalazł. O sytuacji, którą w wewnętrznym dialogu nazywał "sytuacją pozornie bez wyjścia" - rzeczone 'pozornie' zdawało się być szczytem optymizmu na jaki było go stać w tej chwili. Może Ann wysyłała go na urlop, by wyglądał lepiej podczas egzekucji, jaką mogła dla niego planować?
Nim zdążył się zorientować, był już za kierownicą służbowego maybacha, nawigując w kierunku "Fatal Delusion".
Sprawiał wrażenie zbyt zmęczonego, by bawić rozmową prezenty, którymi go obarczono, jednak one były przyzwyczajone do różnych klientów, zapewne rzesze milczków w korporacyjnych kołnierzykach nie były dla nich żadną nowością.
"Fatal Delusion" było jednym z niewielu miejsc w mieście, które Vicious mógł traktować jak namiastkę azylu, prywatne sanktuarium w ograniczonej wersji testowej. Od progu zaatakowała ich pełna paleta bodźców, nakładających się na siebie za pośrednictwem wszystkich zmysłów. Dym drażnił nozdrza, kontrastując z delikatnym zapachem jaśminu, który właścicielka klubu uczyniła jednym ze znaków rozpoznawczych lokalu. Kolorowe, migotliwe światła wprowadzały hipnotyczną atmosferę, jednak daleko było im do kiczu. Głośna muzyka na krawędzi dysonansu dyktowała częstotliwość bicia serc klientów. Membrany dynamicznie uderzały w rytm ciężkich drum'n'bassów z początku stulecia, symfonicznych kompozycji nowej ery. Dźwiękowej rekonstrukcja końca świata.
Jak wszystkie inne, ten gatunek również przeszedł do mainstreamu, jednak opowieści o imprezach, które zapoczątkowały ten nurt u zarania XXI wieku były swego czasu bardzo inspirujące dla Lance'a.
Wbrew pozorom, było to miejsce, w którym mógł odpocząć.
Zaprowadził do stolika oba kamienie wiszące u jego szyi, zamawiając po drodze drinki, tym razem biorąc pod uwagę ich preferencje.
To nie było robienie dobrej miny do złej gry.
To nic ponad pozowaniem pełnej nieświadomości otaczających go realiów.
Dziewczyny usiadły dużo bliżej, niż dopuszcza dobry ton, ale on nie miał siły protestować, mimo że po kilku minutach już na nim wisiały, wodząc palcami po jego ramionach.
Przez następne kilka godzin w jego świadomości istniały jedynie ciężkie dźwięki i słodkość zawartości jego kieliszka, przerywane krótkimi kurtuazyjnymi wymianami zdań w tym osobliwym trójkącie.
Wypili kilka drinków, a on starał się sprawiać wrażenie dużo bardziej pijanego niż w rzeczywistości.
Ale po paru godzinach jego rzeczywistość była daleka od trzeźwości.
Nie zważając na to, wsiadł za kierownicę służbowego wozu, by po pół godziny i o dziwo bez uszczerbku na zdrowiu, dotrzeć do swojego apartamentu, w którym w rozpaczy rzucił się na barek, uznając, że te kilka głębszych, które wypił tej nocy, zdecydowanie nie wystarczyło by zalać jego problemy. Skupiony na pryzmacie trzymanej w dłoni szklanki, zdawał się ignorować piękne panie kręcące się po mieszkaniu, by w końcu zasnąć na fotelu, oddalony od rzeczywistości i jej problemów tak daleko, jak tylko pozwalał uciec alkohol i zmęczenie.



Obudził się późnym popołudniem, z obolałą głową. Zwykle jego telefon wył bezlitośnie, wwiercając się dźwiękiem w jego uszy każdego dnia po przepitej nocy, tym razem jednak milczał. Po wczorajszych prezentach nie było śladu, Lance uznał, że musiały zmyć się nad ranem.
Grubo ponad godzinę doprowadzał się do porządku, by w końcu zdać sobie sprawę z faktu, że jego telefon gdzieś zniknął. Wiele momentów z minionej nocy wypadło mu z pamięci, więc nie zwracał uwagi na jego brak.
Po powolnym śniadaniu zalogował się do internetowej obsługi swojego operatora telefonicznego. W kilka kliknięć wywołał listę połączeń, by stwierdzić, że Travis dzwonił do niego kilka razy.
Jeszcze raz rozejrzał się w poszukiwaniu telefonu, by w końcu ze zrezygnowaniem ruszyć na parking, Skąd ruszył mercedesem bliżej centrum, w poszukiwaniu budki telefonicznej. Budki, która okazała się być dość rozbudowanym terminalem internetowo-telefonicznym. Szybko wybrał numer detektywa i przez chwilę wsłuchiwał się w miarowy sygnał oczekiwania.
- Hej Travis, dzwoniłeś... po parokroć, jak widzę. - po jego głosie łatwo było stwierdzić, że miniona noc nie należała do najlżejszych - O co chodziło?
- O co chodziło? Kurwa, odbierałbyś telefony jak dzwonię! - Grady warknął do słuchawki. - Musimy się spotkać, bo sprawy się trochę pokomplikowały. Ale nie przez telefon, musimy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną! Kiedy masz czas?
- Mój telefon... gdzieś wczoraj przepadł, trochę zabalowałem, opowiem Ci jak się spotkamy. - odpowiedział spokojnie - Jestem wolny, możemy się spotkać choćby zaraz. Kiedy i gdzie Ci odpowiada?
- TERAZ! U mnie w biurze! Tylko nie każ mi za długo czekać, bo musimy pogadać... I to POWAŻNIE! - ostatnie słowa detektywa zabrzmiały jak groźba.
- Już jadę.
- Czekam. - chwilę później Travis się rozłączył.
Minutę później Vicious już przemierzał ulice Old Chicago, kierując się do biura Grady'ego. Dzień zniknął z jego życia, nim zdążył właściwie zarejestrować jego istnienie, bo gdy wysiadł z samochodu, zastał go wieczór, jednak Lance nie przywiązywał do tego wagi. Travis brzmiał dość poważnie, a on nie miał zamiaru kazać mu czekać.
Szybkim krokiem pokonał schody i zapukał do drzwi detektywa.
Travis usłyszał pukanie do drzwi swego gabinetu. Nie kwapił się z zapraszaniem gościa do środka - sam podszedł do drzwi, otworzył je energicznym ruchem, po czym widząc Lance'a, chwycił go za kołnierz garnituru i silnym ruchem wciągnął do środka. Chwilę później przycisnął chłopaka do ściany.
- W co ty pogrywasz, chłoptasiu, co? - syknął Travis. - Najpierw zabijają tu laleczkę Ann, potem jej ludzie zawijają mojego medyka, a jedyną osobą łączącą to gówno jesteś ty. Sprzedałeś Stitcha? Lepiej mów prawdę, bo za chwilę nie będę taki delikatny! - warknął.
Zdezorientowany Vicious nie był w stanie powstrzymać nietypowego powitania, choć podejrzewał, że nie dałby rady nawet, gdyby Grady nie zrobił tego z zaskoczenia. Pozycja, w jakiej się znalazł nie pozwalała mu na jakiekolwiek kombinacje.
- Nie! - odpowiedział prosto z mostu. - nie wiedziałem, że Ann dorwała medyka, nie miałem z tym nic wspólnego - przerwał głębokim oddechem - Jeszcze nie powiedziałem jej nawet o śmierci Wade.
- Nie KŁAM! - warknął Grady i zacisnął dłoń na gardle biznesmena. To miasto było wylęgarnią wszelkich kanalii, które często chodziły w najlepszych garniakach od Calvina Kleina III. Lance nie musiał być wyjątkiem. - Gdyby nie wiedziała o Wade, nie wjechałaby do Stitcha! Skąd mogła wiedzieć, że tam będzie ciało? Ty łączysz te elementy, Lance. Więc lepiej przestań mi wciskać tanie gówno i się przyznaj! - detektyw zbliżył się do biznesmena uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, trzymając go w stalowym uścisku.
- Nie miałem kontaktu z szefową odkąd razem z Melissą wyszliśmy z jej biura. - wydusił, łapiąc oddech - Wczoraj wieczorem wysłała mnie na urlop! Travis, po co miałbym to robić? Mógłbym na tym tylko stracić! - dodał, patrząc mu w twarz. - Puść mnie, Travis, proszę.
Grady mruknął coś pod nosem, po czym puścił Lance'a a ten łapiąc się za szyję, odkaszlnął.
- Siadaj! - detektyw wskazał mu krzesło naprzeciw swojego biurka. Chwilę później siedzieli obaj, patrząc sobie twarzą w twarz. - Opowiedz mi o tym urlopie? Co robiłeś ostatniego wieczora od spotkania w moim mieszkaniu. Wszystko, co może być ważne. - nie ufał mu, ale może naprowadzi go na coś, co będzie pożyteczne. Albo sam się na czymś potknie.
Detektyw zagonił go w kozi róg, z którego jedynym wyjściem zdawało się być zreferowanie mu wydarzeń z ostatniej doby - jego instynkt przetrwania działał niezawodnie, zwłaszcza, gdy wiedział jak blisko odzyskania Rosie znajdował się jeszcze dziesięć minut wcześniej.
Wiedział też, że jeśli teraz coś pójdzie nie tak, oddali się od niej niemal o całą odległość, jaką przebył przez ostatnie trzy lata. Odpowiadał spokojnie, nie protestując.
- Po spotkaniu pojechałem do domu, w którym po jakiejś godzinie pojawił się mój współpracownik, Rick, z dwoma dziwkami. Powiedział, że Ann docenia mój wkład w rozwój firmy, że panienki były wyrazem jej wdzięczności i że dała mi trzy dni wolnego. Wspomniał, że szefowa nie chce mnie widzieć póki nie wypocznę. Przekazał mi kopertę, twierdził, że to pieniądze na zabawy podczas urlopu. Nie sprawdziłem zawartości.
Kiedy poszedł, zabrałem te dziwki na imprezę do "Fatal Delusion",
nawaliłem się i wróciliśmy do domu. Obudziłem się po południu, ze strasznym kacem.
- oparł się na krześle i dodał - Dalszy ciąg znasz.
- To czemu, kurwa, nie odbierałeś telefonu jak dzwoniłem? - zapytał detektyw zastanawiając się nad tym, co przed chwilą powiedział Vicious.
- Mówiłem Ci, że gdzieś zniknął tamtej nocy - odpowiedział - może któraś z nich go zwinęła...
- Całkiem prawdopodobne. - powiedział Travis. - Skoro były od twojej szefowej, to pewnie chciały cię sprawdzić. Zostawić jakiś nadajnik, czy coś... Nie dzwoń do mnie z tego numeru, kup sobie nowy telefon. Wygląda na to, że to Prezydentowa pociąga za wszystkie sznurki... Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona zleciła zabójstwo Wade... Na wszelki wypadek postaraj się ograniczyć kontakty ze swoimi współpracownikami, Lance.
- Mam nadzieję nie widywać ich przez przynajmniej trzy dni, później będę robił co będzie się dało. Czy teraz możesz mi powiedzieć, co stało się z tym Twoim medykiem?
- Z tego, co powiedzieli mi moi ludzie, żołnierzyki twojej szefowej wjechali mu na dziuplę. Jego zabrali, a budynek wysadzili w powietrze. - mruknął detektyw. - Co się obecnie dzieje ze Stitchem - tego nie wiem. Pewnie wyjedzie stamtąd w plastikowym worku... Szkoda dobrego specjalisty. - Travis skrzywił się na samą myśl, co w Cytadeli może spotkać medyka.
Lance opuścił wzrok - Szkoda człowieka... Ale takie już jest to parszywe miasto. - spojrzał na Grady'ego, szybko zadając kolejne pytanie - Czy to zmienia coś w sprawie Oxyde?
- Póki co - nie. - odparł Travis. - Kończymy zbierać sprzęt, dostałem też od swojego człowieka mapę Oxyde, przejrzę ją pewnie jutro na spokojnie. Kiedy będzie kasa na koncie, Lance? Mam swoje zobowiązania, a wierz mi, że faceci których poznałeś u mnie, nie lubią czekać na monety... - mruknął detektyw.
- Zaliczkę już dostałeś, resztę przeleję po wszystkim. W kwestii portfela Ann, muszę wiedzieć ile mam załatwić. Nie wiem ile będą potrzebować na sprzęt, ani jakie były twoje koszty. Nie potrzebuję paragonów, tylko liczb. Znając kwotę mam nadzieję załatwić to jeszcze dzisiaj, o ile mój urlop nie opiera się na dużo bardziej restrykcyjnych zasadach niż podejrzewałem. W takim wypadku, pieniądze od Ann będą dopiero za trzy dni - urwał na moment, świdrując detektywa wzrokiem. - albo... będę martwy.
- Ponoć dostałeś kopertę, więc możesz ją oddać. - powiedział Travis. - Co do reszty kasy, to się dogadamy - nie oczekuj teraz ode mnie że będę znał dokładne koszta. Ale koperta się przyda. - zagaił raz jeszcze detektyw.
Vicious wyciągnął kopertę z kieszeni i wyrzucił zawartość na biurko detektywa. Plastikowa karta płatnicza uderzyła głucho o powierzchnię.
- Trzymaj, jak źródełko zacznie wysychać, daj mi znać, będę działać dalej.
- Źródełko wyschnie szybciej, niż ci się wydaje. - powiedział Travis, po czym chwycił kartę i włożył ją do terminala przy biurku. Widząc ilość zer na monitorze, wypalił. - Albo i nie... to dziesięć tysięcy eurodolców wygląda bardzo ładnie. - uśmiechnął się szeroko do Viciousa. - Jak dobrze pójdzie, w przyszłym miesiącu będziecie planować z dziewczyną wakacje na Maui, Haiti, albo innej wyspie kończącej się na "i".
- Mam szczerą nadzieję, Travis. A źle... po prostu nie może pójść - zamilkł, by po chwili dodać - Czy mam załatwić coś jeszcze?
- Trzymaj kciuki i życz nam szczęścia. To będzie ryzykowna akcja, ale bądź dobrej myśli. - skwitował Travis. - I jeszcze jedno... Nie radzę ci nas sprzedać swojej szefowej, bo wtedy jeśli nie ja cię dorwę, to zrobią to moi kumple. I lepiej, żebyś rzeczywiście nie miał nic wspólnego ze zgarnięciem Stitcha... Gówno zawsze wypłynie na powierzchnię - prędzej czy później... - mruknął detektyw, a jego twarz w świetle nocnej lampki przyjęła dziwny grymas.
- Ann wiedząca o tej operacji to ostatnia rzecz jakiej mi trzeba, zanim na dobre zniknę z tego miasta. - Lance spojrzał na detektywa, krzyżując ręce na piersi - Czy ustaliłeś już termin akcji?
- To wszystko zależy od tego, kiedy będzie gotowy sprzęt. Czekam na informację od moich ludzi. Jak tylko będzie ewkipunek, to wjeżdżamy do klubu po twoją księżniczkę. - rzucił Grady. - Kup sobie nowy telefon i odezwij się do mnie... powiedzmy za dwa dni - powinienem już wiedzieć, na czym stoimy. Karta którą mi dałeś z pewnością przyspieszy operację. - mężczyzna uśmiechnął się krzywo. - A teraz jeśli pozwolisz, Lance, mam jeszcze trochę roboty... - Travis wyciągnął z szafki flaszkę Maximusa i szyjką wskazał mu wyjście. - Tam są drzwi.
- Do zobaczenia, Travis. - ruszył w stronę drzwi, delikatnie zamykając je za sobą.

Wsiadł do samochodu i spokojnie ruszył w stronę centrum, nie mając właściwie pojęcia, dokąd ma się udać. Od trzech lat nie znalazł się w sytuacji, w której nie musiałby jednocześnie szukać Rosie i dbać o swoją pozycję w korporacji, by utrzymać się w mieście do momentu jej ocalenia.
Ogarniała go pustka...
 
__________________
"Fade, made to fade
Passion's overrated anyway
Say, say my name
I need a little love to ease the pain..."

Ostatnio edytowane przez Zaak : 16-03-2010 o 09:12.
Zaak jest offline