Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2010, 15:54   #41
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
John jak tylko wrócił do domu zasiadł do komputera dręczony myślami o potrzebie posiadania prywatnego hakera, nie tylko do dezinformacji Polfarmy, ale i do wyszukania klienta spoza Chicago... najlepiej gdzieś z Azji czy Afryki i byle nie z okolic WR-3 o którym przecież nie mógł wspominać...
Miał co najmniej kilka powodów aby mieć własnego i zaufanego netrunera, otworzył więc pośpiesznie laptopa i skrzynkę pocztową.
Zasyp spamu i innych niechcianych wiadomości go nie przerażał. Dawne firmowe konto e-mailowe ślicznie dbało o to, aby jego skrzynka niemal zawsze świeciła pustką a jedyne dostarczane wiadomości pochodziły od szefów działów, czy inszych kierowników firmy.
Przeróżność ofert jaka obecnie otrzymywał, od sprzętu poprzez wszelkiej masy usługi wyraźnie go cieszyły. " Przynajmniej ktoś o mnie pamięta..."
Nie przeglądał ich jednak, niczego nie potrzebował. Kliknął na nowe wiadomości wpisując zapamiętany adres hakera, miał kłopoty z określeniem tematu, więc skupił się wpierw na treści.


Witam, proszę podać koszty wprowadzenia czyichś danych w obieg w Chinach...



"Chmm jak tu go sprawdzić i jednocześnie użyć do czegoś przydatnego..., nie" - zastanowił się wpatrując w napisane właśnie zdanie.

DELATE John wymazał resztę zdania pozostawiając jedynie

Witam, proszę...


" No nie podam mu przecież kurwa swoich danych, mylenie Polfarmy może i jest zaszczytnym zajęciem, ale nie wtedy gdy sam się wystawiam komu innemu... Jak tu sprawdzić hackera?" zastanawiał się mając wrażenie jakby stawał przed problemem nie do rozwiązania, trudniejszym niż połączenie animokwasów z tlenkiem wodoru...
John miał wyraźny kłopot, nigdy żadnego hakera nie najmował, nawet nie znał dobrze możliwości jakie w nich drzemią... wiedział jednak, że będzie musiał mieć jakiegoś, choćby do śledzenia Polfarmy...
"Ale kto zdecyduje się na akcje przeciwko korporacjom?? Chyba tylko idiota... Czyż sam nim nie jestem?" - pytał się retorycznie, po chwili jednak wymyślił sposób na przetestowanie netrunera poprzez osobę która nie tylko się zna na rzeczy, ale może i potrzebować tej czy innej pomocy, którą John był gotów opłacić... w końcu trzeba było kiedyś zacząć budować przyjazne stosunki z fixerem Kosą...
Po za tym wciąż jeszcze nie gadał z nią na temat małp...

Wyszedł z domu zostawiając włączone TV i skierował się do garażu, tam najczęściej przesiadywała większość nomadów. Szybko odnalazł kosę opylającą działkę jakiemuś małolatowi, ten chwycił woreczek i ruszył w długą, nie oglądając się specjalnie za siebie.
John wyciągnął dwa przygotowane wcześniej blanty i podał jednego z nich Kosie. Wiedział, że blant w jej ustach kończy żywot po jakichś trzech maszkach... nie byłoby więc się czym dzielić.
Kosa dla odmiany nałożyła na siebie skórę, choć bielizną dalej nie zwykła się okrywać.

-Cześć kosa, nie masz czasem zapotrzebowania na netrunera? - zapytał spokojnie wręczając jej jointa
- A jeśli nawet, kochanieńki to co Ci do tego? - przyjęła blanta bez zastanowienia i dość szybko odpaliła
- A... bo i ja mógłbym mieć, ale trzeba by go najpierw sprawdzić... no wiesz, ja to się mogę nie połapać czy wporzo koleś, ale Ty...
A tak poza tym to przydałoby mi się kilka małp
- skwitował niezręcznie na koniec, dziwnie mu się rozmawiało z nowym fixerem, tym bardziej kobietą i to nomadką...
Kosa podniosła brew, ale nie wyśmiała Johna, nie zwykła żartować gdy chodziło o interesy...
- Mogłabym mieć, a ile dajesz? - zapytała ciągną blanta tak, że niemal spalił się do połowy.
- A skąd mam wiedzieć? - Powiedział mało dyplomatycznie John,
- Chinol oferował za taniochę
Kosie wyraźnie opadł humor
- Jednak nic nie załatwił i raczej nie załatwi - dodał.
Błysk w oku i uśmieszek ponownie powrócił na oblicze Kosy, z widocznym zadowoleniem wypuszczała dym, przeciągając ta akcję tak samo jak przy jego wciąganiu...
- Więc chyba nie mam wyjścia, ale jak będą zbyt drogie to odpuszczę...zastosuję zamienniki, więc nie przesadzaj proszę...
A co do hackera to masz - przedyktował jej namiary,- jak będzie okazja to go sprawdź jakoś, zawsze możesz przecież czegoś potrzebować... lub coś oferować, no nie? - zapytał wyraźnie ucieszony z przebiegu rozmowy,
-Poza tym przyda mi się coś co raczej nie dostane bez recepty w aptece, zapisz bo trudne nazwy:
-Diandoksylen potasu (III), gaz sezamowy i tlenek mandiadoru-martylenu. Tak po sto gram każdego.


Dorzucił Kosie resztę jaka mu została od klienta, po pobycie w barze - czyli jakieś sześć dyszek w ramach składki na netrunera i kolejna czterdziestkę , z własnych już pieniędzy... na małpy...i chemię
Miał wrażenie, że Kosa zmieniła o nim zdanie... widział to po jej spojrzeniu gdy składał zamówienie na chemię... domyślał się co jej krążyło po jej główce, lecz wątpił by produkcja narkotyków byłaby korzystna... Sam nie inicjował jednak tematu a i Kosa nie była zbyt bezpośrednia... przynajmniej na razie.

Wreszcie zadowolony wrócił do domu by nieco wypocząć, co by nie było dzień należał do udanych... i był tak pięknie różnorodny... nie to co codzienna szarość w Polfarmie. John odkrywał w sobie nowe pokłady możliwości, jakich nigdy wcześniej nie podejrzewał nawet że ma. Stał się śmielszy i sprytniejszy a to powoli owocowało.
Hacker i fixer w jednym dniu... to był spory sukces, choć w przeciwieństwie do Kosy, tego całego Hasha trzeba było sprawdzić, upewnić się że to nie żaden korp... ani że z nimi nie współpracuje. John wiedział, że korporacje często zatrudniają osoby bezpośrednio nie związane z firmą a takich należało obawiać się najbardziej. Byli bowiem trudni do zidentyfikowania...

Radosny ze złożonego zamówienia na małpy i nowy "amoniak" zajrzał z powrotem do tv tym razem na spokojnie oglądając wiadomości. Na swoje nieszczęście pierwszy kanał ustawiony miał na Europejski, dlatego też szybko pożałował, że go włączył...był w końcu w stanach...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 15-03-2010 o 15:46.
Eliasz jest offline  
Stary 15-03-2010, 22:56   #42
 
Zaak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znany
Pożegnał Ricka skinieniem i szerokim, serdecznym, nieszczerym uśmiechem, wykorzystując moment, by obmyślić swoje dalsze działania. Skąd wzięło się to nadopiekuńcze zainteresowanie ze strony Ann, właśnie w tym momencie? Nie mógł spławić nasłanych przez nią dziewcząt, by nie ryzykować ściągnięcia na siebie dodatkowej uwagi zimnej prezydentowej Old Chicago.
- Miło was widzieć, drogie panie, jestem Lance. Domyślam się, że nie macie nic przeciwko drobnemu wypadowi do centrum? Znam bardzo stylowy klub, całkiem niedaleko.
Dowody uznania jego wkładu w rozwój firmy nie protestowały.
Droga na parking dłużyła mu się niemiłosiernie, jego umysł bombardowały myśli o sytuacji, w której się znalazł. O sytuacji, którą w wewnętrznym dialogu nazywał "sytuacją pozornie bez wyjścia" - rzeczone 'pozornie' zdawało się być szczytem optymizmu na jaki było go stać w tej chwili. Może Ann wysyłała go na urlop, by wyglądał lepiej podczas egzekucji, jaką mogła dla niego planować?
Nim zdążył się zorientować, był już za kierownicą służbowego maybacha, nawigując w kierunku "Fatal Delusion".
Sprawiał wrażenie zbyt zmęczonego, by bawić rozmową prezenty, którymi go obarczono, jednak one były przyzwyczajone do różnych klientów, zapewne rzesze milczków w korporacyjnych kołnierzykach nie były dla nich żadną nowością.
"Fatal Delusion" było jednym z niewielu miejsc w mieście, które Vicious mógł traktować jak namiastkę azylu, prywatne sanktuarium w ograniczonej wersji testowej. Od progu zaatakowała ich pełna paleta bodźców, nakładających się na siebie za pośrednictwem wszystkich zmysłów. Dym drażnił nozdrza, kontrastując z delikatnym zapachem jaśminu, który właścicielka klubu uczyniła jednym ze znaków rozpoznawczych lokalu. Kolorowe, migotliwe światła wprowadzały hipnotyczną atmosferę, jednak daleko było im do kiczu. Głośna muzyka na krawędzi dysonansu dyktowała częstotliwość bicia serc klientów. Membrany dynamicznie uderzały w rytm ciężkich drum'n'bassów z początku stulecia, symfonicznych kompozycji nowej ery. Dźwiękowej rekonstrukcja końca świata.
Jak wszystkie inne, ten gatunek również przeszedł do mainstreamu, jednak opowieści o imprezach, które zapoczątkowały ten nurt u zarania XXI wieku były swego czasu bardzo inspirujące dla Lance'a.
Wbrew pozorom, było to miejsce, w którym mógł odpocząć.
Zaprowadził do stolika oba kamienie wiszące u jego szyi, zamawiając po drodze drinki, tym razem biorąc pod uwagę ich preferencje.
To nie było robienie dobrej miny do złej gry.
To nic ponad pozowaniem pełnej nieświadomości otaczających go realiów.
Dziewczyny usiadły dużo bliżej, niż dopuszcza dobry ton, ale on nie miał siły protestować, mimo że po kilku minutach już na nim wisiały, wodząc palcami po jego ramionach.
Przez następne kilka godzin w jego świadomości istniały jedynie ciężkie dźwięki i słodkość zawartości jego kieliszka, przerywane krótkimi kurtuazyjnymi wymianami zdań w tym osobliwym trójkącie.
Wypili kilka drinków, a on starał się sprawiać wrażenie dużo bardziej pijanego niż w rzeczywistości.
Ale po paru godzinach jego rzeczywistość była daleka od trzeźwości.
Nie zważając na to, wsiadł za kierownicę służbowego wozu, by po pół godziny i o dziwo bez uszczerbku na zdrowiu, dotrzeć do swojego apartamentu, w którym w rozpaczy rzucił się na barek, uznając, że te kilka głębszych, które wypił tej nocy, zdecydowanie nie wystarczyło by zalać jego problemy. Skupiony na pryzmacie trzymanej w dłoni szklanki, zdawał się ignorować piękne panie kręcące się po mieszkaniu, by w końcu zasnąć na fotelu, oddalony od rzeczywistości i jej problemów tak daleko, jak tylko pozwalał uciec alkohol i zmęczenie.



Obudził się późnym popołudniem, z obolałą głową. Zwykle jego telefon wył bezlitośnie, wwiercając się dźwiękiem w jego uszy każdego dnia po przepitej nocy, tym razem jednak milczał. Po wczorajszych prezentach nie było śladu, Lance uznał, że musiały zmyć się nad ranem.
Grubo ponad godzinę doprowadzał się do porządku, by w końcu zdać sobie sprawę z faktu, że jego telefon gdzieś zniknął. Wiele momentów z minionej nocy wypadło mu z pamięci, więc nie zwracał uwagi na jego brak.
Po powolnym śniadaniu zalogował się do internetowej obsługi swojego operatora telefonicznego. W kilka kliknięć wywołał listę połączeń, by stwierdzić, że Travis dzwonił do niego kilka razy.
Jeszcze raz rozejrzał się w poszukiwaniu telefonu, by w końcu ze zrezygnowaniem ruszyć na parking, Skąd ruszył mercedesem bliżej centrum, w poszukiwaniu budki telefonicznej. Budki, która okazała się być dość rozbudowanym terminalem internetowo-telefonicznym. Szybko wybrał numer detektywa i przez chwilę wsłuchiwał się w miarowy sygnał oczekiwania.
- Hej Travis, dzwoniłeś... po parokroć, jak widzę. - po jego głosie łatwo było stwierdzić, że miniona noc nie należała do najlżejszych - O co chodziło?
- O co chodziło? Kurwa, odbierałbyś telefony jak dzwonię! - Grady warknął do słuchawki. - Musimy się spotkać, bo sprawy się trochę pokomplikowały. Ale nie przez telefon, musimy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną! Kiedy masz czas?
- Mój telefon... gdzieś wczoraj przepadł, trochę zabalowałem, opowiem Ci jak się spotkamy. - odpowiedział spokojnie - Jestem wolny, możemy się spotkać choćby zaraz. Kiedy i gdzie Ci odpowiada?
- TERAZ! U mnie w biurze! Tylko nie każ mi za długo czekać, bo musimy pogadać... I to POWAŻNIE! - ostatnie słowa detektywa zabrzmiały jak groźba.
- Już jadę.
- Czekam. - chwilę później Travis się rozłączył.
Minutę później Vicious już przemierzał ulice Old Chicago, kierując się do biura Grady'ego. Dzień zniknął z jego życia, nim zdążył właściwie zarejestrować jego istnienie, bo gdy wysiadł z samochodu, zastał go wieczór, jednak Lance nie przywiązywał do tego wagi. Travis brzmiał dość poważnie, a on nie miał zamiaru kazać mu czekać.
Szybkim krokiem pokonał schody i zapukał do drzwi detektywa.
Travis usłyszał pukanie do drzwi swego gabinetu. Nie kwapił się z zapraszaniem gościa do środka - sam podszedł do drzwi, otworzył je energicznym ruchem, po czym widząc Lance'a, chwycił go za kołnierz garnituru i silnym ruchem wciągnął do środka. Chwilę później przycisnął chłopaka do ściany.
- W co ty pogrywasz, chłoptasiu, co? - syknął Travis. - Najpierw zabijają tu laleczkę Ann, potem jej ludzie zawijają mojego medyka, a jedyną osobą łączącą to gówno jesteś ty. Sprzedałeś Stitcha? Lepiej mów prawdę, bo za chwilę nie będę taki delikatny! - warknął.
Zdezorientowany Vicious nie był w stanie powstrzymać nietypowego powitania, choć podejrzewał, że nie dałby rady nawet, gdyby Grady nie zrobił tego z zaskoczenia. Pozycja, w jakiej się znalazł nie pozwalała mu na jakiekolwiek kombinacje.
- Nie! - odpowiedział prosto z mostu. - nie wiedziałem, że Ann dorwała medyka, nie miałem z tym nic wspólnego - przerwał głębokim oddechem - Jeszcze nie powiedziałem jej nawet o śmierci Wade.
- Nie KŁAM! - warknął Grady i zacisnął dłoń na gardle biznesmena. To miasto było wylęgarnią wszelkich kanalii, które często chodziły w najlepszych garniakach od Calvina Kleina III. Lance nie musiał być wyjątkiem. - Gdyby nie wiedziała o Wade, nie wjechałaby do Stitcha! Skąd mogła wiedzieć, że tam będzie ciało? Ty łączysz te elementy, Lance. Więc lepiej przestań mi wciskać tanie gówno i się przyznaj! - detektyw zbliżył się do biznesmena uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, trzymając go w stalowym uścisku.
- Nie miałem kontaktu z szefową odkąd razem z Melissą wyszliśmy z jej biura. - wydusił, łapiąc oddech - Wczoraj wieczorem wysłała mnie na urlop! Travis, po co miałbym to robić? Mógłbym na tym tylko stracić! - dodał, patrząc mu w twarz. - Puść mnie, Travis, proszę.
Grady mruknął coś pod nosem, po czym puścił Lance'a a ten łapiąc się za szyję, odkaszlnął.
- Siadaj! - detektyw wskazał mu krzesło naprzeciw swojego biurka. Chwilę później siedzieli obaj, patrząc sobie twarzą w twarz. - Opowiedz mi o tym urlopie? Co robiłeś ostatniego wieczora od spotkania w moim mieszkaniu. Wszystko, co może być ważne. - nie ufał mu, ale może naprowadzi go na coś, co będzie pożyteczne. Albo sam się na czymś potknie.
Detektyw zagonił go w kozi róg, z którego jedynym wyjściem zdawało się być zreferowanie mu wydarzeń z ostatniej doby - jego instynkt przetrwania działał niezawodnie, zwłaszcza, gdy wiedział jak blisko odzyskania Rosie znajdował się jeszcze dziesięć minut wcześniej.
Wiedział też, że jeśli teraz coś pójdzie nie tak, oddali się od niej niemal o całą odległość, jaką przebył przez ostatnie trzy lata. Odpowiadał spokojnie, nie protestując.
- Po spotkaniu pojechałem do domu, w którym po jakiejś godzinie pojawił się mój współpracownik, Rick, z dwoma dziwkami. Powiedział, że Ann docenia mój wkład w rozwój firmy, że panienki były wyrazem jej wdzięczności i że dała mi trzy dni wolnego. Wspomniał, że szefowa nie chce mnie widzieć póki nie wypocznę. Przekazał mi kopertę, twierdził, że to pieniądze na zabawy podczas urlopu. Nie sprawdziłem zawartości.
Kiedy poszedł, zabrałem te dziwki na imprezę do "Fatal Delusion",
nawaliłem się i wróciliśmy do domu. Obudziłem się po południu, ze strasznym kacem.
- oparł się na krześle i dodał - Dalszy ciąg znasz.
- To czemu, kurwa, nie odbierałeś telefonu jak dzwoniłem? - zapytał detektyw zastanawiając się nad tym, co przed chwilą powiedział Vicious.
- Mówiłem Ci, że gdzieś zniknął tamtej nocy - odpowiedział - może któraś z nich go zwinęła...
- Całkiem prawdopodobne. - powiedział Travis. - Skoro były od twojej szefowej, to pewnie chciały cię sprawdzić. Zostawić jakiś nadajnik, czy coś... Nie dzwoń do mnie z tego numeru, kup sobie nowy telefon. Wygląda na to, że to Prezydentowa pociąga za wszystkie sznurki... Nie zdziwiłbym się, gdyby to ona zleciła zabójstwo Wade... Na wszelki wypadek postaraj się ograniczyć kontakty ze swoimi współpracownikami, Lance.
- Mam nadzieję nie widywać ich przez przynajmniej trzy dni, później będę robił co będzie się dało. Czy teraz możesz mi powiedzieć, co stało się z tym Twoim medykiem?
- Z tego, co powiedzieli mi moi ludzie, żołnierzyki twojej szefowej wjechali mu na dziuplę. Jego zabrali, a budynek wysadzili w powietrze. - mruknął detektyw. - Co się obecnie dzieje ze Stitchem - tego nie wiem. Pewnie wyjedzie stamtąd w plastikowym worku... Szkoda dobrego specjalisty. - Travis skrzywił się na samą myśl, co w Cytadeli może spotkać medyka.
Lance opuścił wzrok - Szkoda człowieka... Ale takie już jest to parszywe miasto. - spojrzał na Grady'ego, szybko zadając kolejne pytanie - Czy to zmienia coś w sprawie Oxyde?
- Póki co - nie. - odparł Travis. - Kończymy zbierać sprzęt, dostałem też od swojego człowieka mapę Oxyde, przejrzę ją pewnie jutro na spokojnie. Kiedy będzie kasa na koncie, Lance? Mam swoje zobowiązania, a wierz mi, że faceci których poznałeś u mnie, nie lubią czekać na monety... - mruknął detektyw.
- Zaliczkę już dostałeś, resztę przeleję po wszystkim. W kwestii portfela Ann, muszę wiedzieć ile mam załatwić. Nie wiem ile będą potrzebować na sprzęt, ani jakie były twoje koszty. Nie potrzebuję paragonów, tylko liczb. Znając kwotę mam nadzieję załatwić to jeszcze dzisiaj, o ile mój urlop nie opiera się na dużo bardziej restrykcyjnych zasadach niż podejrzewałem. W takim wypadku, pieniądze od Ann będą dopiero za trzy dni - urwał na moment, świdrując detektywa wzrokiem. - albo... będę martwy.
- Ponoć dostałeś kopertę, więc możesz ją oddać. - powiedział Travis. - Co do reszty kasy, to się dogadamy - nie oczekuj teraz ode mnie że będę znał dokładne koszta. Ale koperta się przyda. - zagaił raz jeszcze detektyw.
Vicious wyciągnął kopertę z kieszeni i wyrzucił zawartość na biurko detektywa. Plastikowa karta płatnicza uderzyła głucho o powierzchnię.
- Trzymaj, jak źródełko zacznie wysychać, daj mi znać, będę działać dalej.
- Źródełko wyschnie szybciej, niż ci się wydaje. - powiedział Travis, po czym chwycił kartę i włożył ją do terminala przy biurku. Widząc ilość zer na monitorze, wypalił. - Albo i nie... to dziesięć tysięcy eurodolców wygląda bardzo ładnie. - uśmiechnął się szeroko do Viciousa. - Jak dobrze pójdzie, w przyszłym miesiącu będziecie planować z dziewczyną wakacje na Maui, Haiti, albo innej wyspie kończącej się na "i".
- Mam szczerą nadzieję, Travis. A źle... po prostu nie może pójść - zamilkł, by po chwili dodać - Czy mam załatwić coś jeszcze?
- Trzymaj kciuki i życz nam szczęścia. To będzie ryzykowna akcja, ale bądź dobrej myśli. - skwitował Travis. - I jeszcze jedno... Nie radzę ci nas sprzedać swojej szefowej, bo wtedy jeśli nie ja cię dorwę, to zrobią to moi kumple. I lepiej, żebyś rzeczywiście nie miał nic wspólnego ze zgarnięciem Stitcha... Gówno zawsze wypłynie na powierzchnię - prędzej czy później... - mruknął detektyw, a jego twarz w świetle nocnej lampki przyjęła dziwny grymas.
- Ann wiedząca o tej operacji to ostatnia rzecz jakiej mi trzeba, zanim na dobre zniknę z tego miasta. - Lance spojrzał na detektywa, krzyżując ręce na piersi - Czy ustaliłeś już termin akcji?
- To wszystko zależy od tego, kiedy będzie gotowy sprzęt. Czekam na informację od moich ludzi. Jak tylko będzie ewkipunek, to wjeżdżamy do klubu po twoją księżniczkę. - rzucił Grady. - Kup sobie nowy telefon i odezwij się do mnie... powiedzmy za dwa dni - powinienem już wiedzieć, na czym stoimy. Karta którą mi dałeś z pewnością przyspieszy operację. - mężczyzna uśmiechnął się krzywo. - A teraz jeśli pozwolisz, Lance, mam jeszcze trochę roboty... - Travis wyciągnął z szafki flaszkę Maximusa i szyjką wskazał mu wyjście. - Tam są drzwi.
- Do zobaczenia, Travis. - ruszył w stronę drzwi, delikatnie zamykając je za sobą.

Wsiadł do samochodu i spokojnie ruszył w stronę centrum, nie mając właściwie pojęcia, dokąd ma się udać. Od trzech lat nie znalazł się w sytuacji, w której nie musiałby jednocześnie szukać Rosie i dbać o swoją pozycję w korporacji, by utrzymać się w mieście do momentu jej ocalenia.
Ogarniała go pustka...
 
__________________
"Fade, made to fade
Passion's overrated anyway
Say, say my name
I need a little love to ease the pain..."

Ostatnio edytowane przez Zaak : 16-03-2010 o 09:12.
Zaak jest offline  
Stary 16-03-2010, 18:02   #43
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
dialog by Ouz & Płomień & merill

Gdy po półgodzinnej przejażdżce dotarli w końcu do tuneli kanalizacyjno burzowych pod miastem, zniknęli z powierzchni na dobre. Miejsce, do którego nikt nie rościł sobie praw, poprzecinane siecią kabli idącą w betonie do tego stopnia, że nawet nadajniki najnowszej generacji traciły zasięg. W głównych miejscach można było spokojnie wjechać tam małą ciężarówką, w najwęższych tunele były szerokie na nieco więcej niż pojedynczego człowieka. Policja nie wysyłała tutaj patroli, bo wracały jako karma dla psów, biedota szanująca swoje organy też się nie zapuszczała w te strony. Jedynymi gośćmi tutaj były zdesperowane dzieciaki, psychole i od czasu do czasu Golem.
Mimo że sieć rozciągała się pod całym miastem, to tylko na obrzeżach dało się wjechać i ukryć gdzieś pojazdy. Gdy już się zatrzymali, pokazał reszcie ruchem głowy gdzie mogą ukryć swoje maszynki, sam wyciągnął mutację na temat M-60 i ruszył do tuneli. Prowadził ich jeszcze przez parę minut, aż doszli do czegoś w rodzaju pokoju technicznego. Pod ścianą znajdował się stary wojskowy materac, a obok dwie skrzynki. Solos podszedł do jednej z nich, sprawdził z wierzchu czy nie ma tam żadnych niespodzianek i wyciągnął ze środka kilka porcji wojskowych - chemicznego samo podgrzewającego się gówna.


- Zjedzcie coś najpierw, potem możemy pogadać na spokojnie, tutaj nikt nas nie powinien znaleźć przez jakiś czas.
Rodzeństwo skinęło głowami, po czym mężczyzna wziął puszkę od Golema i najpierw sam ją sprawdził, nim oddał siostrze. Było widać, iż jest dobrze zaznajomiony z tego typu posiłkami i uśmiechnął się na widok etykiety.

- Nawet jadalne, trzymaj
- podał kobiecie posiłek. - Itadakimasu.


- Itadakimasu... - odpowiedziała. Musiał jej pomóc "uruchomić" obiad, po czym zaczęli jeść. Azjatka bez wyraźnego zapału, jej brat wręcz przeciwnie.


- Czym tak bardzo nadepnęliście na ogon Białej Suce, że tak bardzo chce was dorwać? - zapytał Golem, spoglądając na nich.
Midoriko spuściła wzrok, wpatrując się w porcję dymiącego czegoś w swoich dłoniach, a jej brat na pytanie zareagował gromkim śmiechem.


- Chyba nie lubią tu twojej koleżanki, siostro
- uśmiechnął się do niej szeroko.
- Koleżanki? - Golem podniósł nieco brew. - Tutaj nikt jej nie lubi, zwykle nawet ci którzy dla niej pracują. No i biorąc pod uwagę że każdy z metalowymi wszczepami jest od razu na liście poszukiwanych raczej nie pomaga całej sprawie?
- Zasadniczo jest to całkiem zrozumiałe
- mruknął Miroku.

John stał nieco z boku, przysłuchując się rozmowie Golema z parą Azjatów. Jego spojrzenie nienachalnie analizowało ruchy i zachowanie dwójki nieznajomych. Nieznajomych, którzy narobili w "ich" miejsce niezłego burdelu, a do tej pory to oni zawsze odpowiadali za tę część podziemia Old Chicago. Solos sam uśmiechnął się do swoich myśli -
"zazdrosny się robisz Johny".

- Z której korporacji zwiałeś, nie wyglądasz jakby twoje cacka dało się dostać gdziekolwiek poza prywatną armią Arasaki.
– zapytał Golem.


- Owszem, kilka z tych rzeczy znajdziesz jedynie na żołnierzach Arasaki. Mam ten luksus, że jak moja droga siostra jakiegoś ubije, to mi zostawia sprzęt. Reszta to robota znajomego. A co? Nie podoba ci się? - spojrzał na Golema przenikliwym wzrokiem czarnych oczu i uśmiechnął się szeroko.
- Tia, mi się podoba, ale w tej okolicy to organiczne są popularne, chociaż ja też wole stare dobre cacka.


- Wyglądacie na nieźle wyposażonych, to samo można powiedzieć o waszym wyszkoleniu ale nadal nie wiemy, dlaczego robicie tutaj taką rozpierduchę? I nikt nie nazywa Ann "Koleżanką", chyba że drwi, albo jest niespełna rozumu
- John skrzywił się przy słowie "Ann" tak jakby zgryzł coś nieprzyjemne


- Jak nas gonią i strzelają, to się bronimy. Prawo miejskie czy jakoś tak - burknął w odpowiedzi, marszcząc lekko brwi i robiąc urażoną minę. Skrzyżował przedramiona na piersi. Chyba podobało mu się to, że ktoś docenił jego sprzęt i wszczepy.

- Ta wasza koleżanka jakoś chce was dorwać z tego co słyszałem i nie liczy się z żadnymi kosztami, akcja typu otwarte konto. Nie wiem czy jej zabiliście matkę, obcięliście łechtaczkę czy wykradliście patent, ale jest na was chyba ostro cięta i wątpię, żeby chodziło o twoje wszczepy tym razem.
- No ale chyba nie robicie tego dla cholernej zabawy?
– dorzucił Gunman.


Rodzeństwo wymieniło między sobą zdziwione spojrzenia i kobieta już się chciała odezwać, ale widząc zaciętą minę brata, powstrzymała się i spuściła wzrok. John drążył wątek:
- Pomogliśmy wam, chyba mamy prawo wiedzieć co się dzieje w naszym mieście? Jak to powiedziałeś, prawo miejskie czy jakoś tak? - zwrócił się do mężczyzny.
- To już nie mój temat... - mruknął i spojrzał na kobietę.

- Co to w ogóle za pomysł żeby nam wpadać do miasta zaraz przed Sylwestrem i robić taki burdel, wiecie jak będziemy się musieli postarać żeby następny z odpowiednim hukiem zacząć? - wypalił nagle Golem, zmieniając temat na nieco wygodniejszy. Skoro nie chcieli mówić wprost, trzeba było jakoś inaczej zagadać.
- Pretensje miej do organizatora imprezy, który wysłał zaproszenie w takim a nie innym terminie - Miroku wzruszył ramionami. - Spokojnie, za rok też możemy wpaść. Weźmiemy jeszcze paru kolegów po fachu - uśmiechnął się szeroko. W jego oczach zabłysło coś jakby szaleństwo.
- Ja tam nic do większej imprezy nie mam, tylko kto was zaprosił a nas pominął bo to prawie faux pass
. - mruknął zaintrygowany Golem.


Zegarek Azjaty zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki, a poirytowany mężczyzna zerknął na niego, szarpnięciem ręki odsłaniając rękaw. Dało się zauważyć aż do krwi popękaną skórę na jego przedramieniu. Wyglądało to tak, jakby kawałki skóry miały mu zaraz odpaść.
- Cholera, pogadałbym, ale wozy nadal krążą i nas szukają - skrzywił się. - Pójdę ich wywabić i odciągnąć, pilnujcie mojej siostry. I niech się stąd nigdzie nie rusza - polecił, po czym skierował się w stronę korytarza prowadzącego do motocykli.

- Poczekaj, złapię coś cięższego i ci pomogę, nie pamiętam, kiedy ostatnio koguty w te okolice zajrzały, trzeba ich nieco oduczyć znowu. Będę za dwie minutki
. - solos zniknął szybko w labiryncie korytarzy, słychać było odgłos szybkich kroków i przesuwanie czegoś cięższego.
- Muzyka dla moich uszu - Miroku uśmiechnął się, po czym odkręcił dłoń i wystawił potężną lufę z rękawa.


Po paru chwilach słychać było że Golem wraca i jeśli to możliwe, jego kroki były jeszcze cięższe. Na ramieniu miał małe działo, inaczej się tego za bardzo nazwać nie dało.
- To jakbyśmy trafili na czołgi, nie lubię się z nimi bawić na gołe pięści. - oświadczył solos z szerokim uśmiechem.

John poczekał, aż Miroku i Golem znikną w korytarzu, po czym skierował pytające spojrzenie w stronę dziewczyny. Musiał przyznać, że choć w Azjatkach nie gustował, to jednak harmonijna twarz dziewczyny go zaintrygowała. - Cóż to za temat, o którym mówił twój brat?
Przez chwilę było widać konsternację i jakby lekkie wahanie, w końcu jednak się odezwała, a w jej głosie nie było słychać nawet śladu obcego akcentu, jak u jej brata.
- Ann to moja przyjaciółka, parę dni temu wysłała mi komunikat.


To mówiąc sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej mały projektor. Weszła na swoją skrzynkę, wrzuciła ostatniego maila i po chwili wyświetliła się wiadomość video. John od razu rozpoznał Białą Sukę, była jednak jakby starsza i miała dłuższe włosy niż na plakatach. Typowe.
- "Ohayou, Kikyou-san" - powiedziała Ann. - "Potrzebuję twojej pomocy. Wiem, że dawno się nie odzywałam, ale twój brat już się zgodził tu przyjechać, więc i ciebie nie może zabraknąć. Sprawy wymknęły się spod kontroli, spotkajcie się ze mną jak najszybciej. I unikajcie wozów. Uważaj na siebie!"


Rozmowa video zakończyła się, a Azjatka spojrzała na Johna z dziwnym wyrazem twarzy.
Mężczyzna prawie nie rozpoznał kobiety z video wiadomości jako Ann, była od niej dużo starsza i w niczym nie przypominała tej wyrachowanej ździry, która trzęsła miastem. McClane nic nie rozumiał:
- Skąd właściwie znasz Ann?
Midoriko uśmiechnęła się szeroko.
- Chcesz przeprowadzać ze mną wywiad, koteczku? - zapytała. - Zaczynałyśmy w tej samej korporacji niemal w tym samym czasie. I to ładny kawał czasu temu. Była wtedy jeszcze nic nie znaczącą medyczką z wielkimi ambicjami i małymi środkami... - zamyśliła się.


- Bez obrazy - John zrobił pauzę - ... koteczku - uśmiechnął się ironicznie - ale nie wyglądasz mi na kogoś bardzo starego, albo kłamiesz, albo masz niezłe wszczepy biologiczne, czy tam inne bajery. - mówiąc to wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę Lucky Strików i zapalił wyciągając ku dziewczynie otwarte opakowanie.


- Nie palę, dziękuję. Dbam o zdrowy tryb życia
- pokręciła przecząco głową i odwzajemniła ironiczny uśmieszek. - Nawet nie wiesz, ile kasy się już wpakowało w to, by wyglądać dobrze i tak samo dobrze działać, nawet po trzydziestu latach - puściła mu oczko i uśmiechnęła się krzywo, gdy usłyszała ciche pikanie. Zerknęła na zegarek, na którym widziała mrugający punkcik na niewielkiej mapie. Zmarszczyła brwi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 18-03-2010, 02:12   #44
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Poranne szaleństwo spotkań, rozmów, informacji w końcu zakończyło się w sterylnym, plastikowym i nijakim wagoniku linii niebieskiej. Co każdy idiota mógł zauważyć po niebieskich ławeczkach, wykończeniach i niebieskawym krajobrazie wyświetlanym na monitorach imitujących szyby. To była jedna z nowszych i lepszych linii w tym pieprzonym mieście. I jedna z droższych, ale w końcu karta Hasha pozwalała na jeżdżenie wszystkimi liniami... Jakoś musiał się po tym fantastycznym mieście poruszać... Był zmęczony tym porannym bieganiem i spotkaniami - jakby nie było telefonów, videokonferencji i maili...


Kuźwa. Niebieska nie stawała na Stanley Park. Kuźwa. Trzeba było wyskoczyć na stacji dla bogaczy i zejść w dół na „underground” - nie znosił tej stacji.
Na pięknej, wyłożonej marmurami i chromem „5th Avenue Station” - jednej z tych stacji dla lepszych ludzi, przez którą Hash wolał przechodzić po prostu najszybciej jak się da udając zblazowanego bogackiego, który dla jaj przebrał się w ciuchy z ulicy, bo to ostatnio takie „jazzy”... Na tej stacji pod wielką reklamą Ssang Yong Motors siedział bezdomny. To był kolejny szok tego dnia. Że w ogóle tutaj siedział psując swoim widokiem estetykę stacji – oj, ktoś z ochrony za to beknie. Niech tylko jakaś wrażliwa, albo delikatny wyciągnie swój telefon z serii „diamond” albo „white gold”...


Wyciągnął z kieszeni dwudziestkę, zwinął w rulonik i wrzucił żebrakowi do kubka:
- Spierdalaj stąd, bo jak cię tu gliniarze dorwą, to bezdomność będzie najmniejszym twoim zmartwieniem.

Nie odwracając się, szybkim krokiem przeszedł do najbliższego zejścia w dół, na stację „5th Avenue Underground Station”. Cholera jasna. Oczywiście musiał wyleźć w jednej z sypialni. Kiedyś, lata temu – jak głosiła jedna z wielu miejskich legend – było tutaj podziemne centrum handlowe. Potem zmieniła się koncepcja i centrum się przeniosło zostawiając potężne i puste przestrzenie, szybko zaadoptowane przez bezdomnych na sypialnie. Oczywiście przy cichym wsparciu miejskich notabli, którzy na „pomocy socjalnej” zarobić całkiem spore pieniądze...


Przedostał się przez całe to towarzystwo udając zagubionego i zahukanego, wymieniając się jakimiś pozdrowieniami i nic nie znaczącymi uwagami. Przyznanie się tutaj do tego, że ma się kasę było równoznaczne z wydaniem na siebie wyroku śmierci. Do tej grupy albo się należało, albo nie...

W końcu znalazł się w kolejnej kolejce i po kwadransie był w domu, a przynajmniej w jego okolicach.

Wstąpił jeszcze do pana Changa i zakupił jedzenia dla co najmniej 3 osób. Sam był już wściekle głodny, bo poza kanapką w „Piekarniku”, która w zasadzie zaostrzyła apetyt zamiast zaspokoić głód – od rana niczego nie jadł. W knajpie z Chińszczyzną spędził znacznie więcej czasu niż powinien. Sam sprzedawca zasugerował ciasteczka z kałamarnicą, co było oczywistym wstępem do „musimy pogadać”. Hash zamówił więc ciasteczka i został poproszony o poczekanie na zamówienie. Usiadł gdzieś z boku prawie przy wejściu na zaplecze i po chwili dosiadła się do niego starsza Chinka. Bez przedstawiania się od razu przeszła do sprawy, a właściwie dwu spraw. Po pierwsze okazało się, że u jej znajomego fixa dwie noce temu wybuchł gaz... Haker współczująco powiedział coś o zrozumieniu sytuacji i jakiejś pladze wybuchów w ostatnich dniach. Dalej już rozmowa potoczyła się szybko – jakoś trzeba było naprawić sytuację po wybuchu... Po drugie „pani Chang” - po wieku pasowałaby na małżonkę właściciela – po wybuchu została z „całym pudłem prezentów”. Hash niezobowiązująco stwierdził, że – w zależności od rodzaju prezentu i jego kosztu - mógłby popytać znajomych lub znajomych znajomych... Pani Chang ucieszyła się wyraźnie i przeprosiwszy udała się na zaplecze. Po kilku chwilach ciasteczka z kałamarnicą, rzecz jasna zapakowane osobno, a także reszta jedzenia była gotowa i chłopak wyszedł z pokaźną torbą i małym pakunkiem. Pierwsze ciasteczko schrupał kilkanaście kroków od restauracji. Skręcił w boczną ulicę i wyciągnął kawałek szkła teraz wyglądającego jak pokryte wodą. Telecom błędnie rozpoznał warunki panujące w torbie i uznał, że pada deszcz...


Uśmiechnął się praktycznie niezauważalnie chowając go do kieszeni. Już wiedział kto dostanie egzemplarz pokazowy. Teraz trzeba tylko policzyć ile było ciasteczek i... komu to pchnąć, aby wszyscy byli szczęśliwi. „Jak nazywa się ten znajomy Travisa?” - pomyślał będąc na klatce swojego bloku. Wyciągnął PDA z kieszeni spodni i wstukał wiadomość:

„Travis, czy możesz mnie skontaktować ze swoim fixem? Znajomy znajomej ma coś do upłynnienia. Dość ciepłe. #”

- Jak pilnowanie kota? - zapytał już w domu stawiając torby na stole. Jak łatwo było przewidzieć – w domu nic do żarcia już nie było, ale przynajmniej Piter wyglądał lepiej.
 
Aschaar jest offline  
Stary 18-03-2010, 15:59   #45
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
John w końcu musiał zejść do piwnicy. "Trzeba nakarmić obiekty i nanieść nową porcję żelu..." - myślał przygnębiony tym, że nawet takie rzeczy musi teraz wykonywać własnoręcznie...

Pomieszczenie piwniczne było całkiem spore, doktorek od razu zwrócił uwagę na swój pierwszy okaz - szczura, zapierniczał on na torze wyścigowym, ścigając się sam ze sobą.



Drugi z kolei siedział w klatce bez jakiegokolwiek ruchu. Oba miały na skórze liczne infekcje, niezagojone rany i różnego rodzaju wypryski - efekt uboczny stosowanego żelu... " Wkrótce trzeba będzie wymienić okazy..." - pomyślał, powoli tracąc już miejsce na dalsze eksperymenty na skórze obiektu.
Każde swoje zwierze labolatoryjne nazywał obiektami, czasem - w przypadku kilku przedstawicieli tego samego gatunku, nadawał im numery. Nie zamierzał jakkolwiek wiązać się z obiektami, byłoby to nieodpowiedzialne i przyniosło by większe cierpienie niż jakąkolwiek radość.

Skóra zaczynała się goić - na ogolonym kawałku poddanym wcześniej jątrzeniu rany. Hodował ją przez dwa tygodnie, wdarła się już gangrena, rozpoczął się proces gnilny, wypływała ropa... A ledwie dzień po nałożeniu żelu...efekty były obiecujące:



To że pyszczek szczura był nieco spieniony było niepokojące...ale po prawdzie nie wiedział już czy z ogólnego wycieńczenia organizmu zwierzęcia czy też z powodu efektów ubocznych żelu. Kolejne testy na innych osobnikach powinny jednak wykluczyć pewne możliwości," I krok po kroku zbliżamy się do celu..."- myślał radośnie, aplikując powstanie kolejnego tężca na skórze kota.



Obiektowi wyraźnie się ten pomysł nie podobał... jak zresztą i wszystkie poprzednie Johna. Syczeniem i parskaniem dał wyraz swemu niezadowoleniu... na więcej pozwolić sobie nie mógł, a przynajmniej nie ze związanymi łapkami i głową. Przy tego typu eksperymentach John nie mógł sobie pozwolić na zadrapanie spowodowane przez zwierzę.

Nawet zwłoki należało spalić dla ogólnego bezpieczeństwa - masywny żeliwny piec umieszczony w piwnicy idealnie się do tego celu nadawał.

Pozostawało jeszcze nakarmić i napoić obiekty a także nałożyć mu nową porcję żelu. Jednak nawet przy tych prostych czynnościach John myslał o rzeczach nieprostych.

Pracując ostatnio nad zwierzętami uzmysłowił sobie, że wraz z projektem robaczek mogłyby być doskonałymi cyborgami... a przynajmniej doskonale wypełniając wszelkie rozkazy. "Cyber-szczur..." Instalacja mini cyberoka, wraz z panelem sterującym w mózgu obiektu... Później wystarczyło zamieścić odpowiedni kawałek plastiku i mamy mini zamachowcę - kamikadze... Myszy, szczury, można by stworzyć całą armię... " Tak Polfarma z pewnością zainicjowałaby nowy projekt...ale tu..."
- rozejrzał się po swym małym zwierzęcym labolatorium. Nie było czego porównywać do kompleksu sal ze zwierzętami na których robiono eksperymenty.

Niestety John obawiając się dopuszczania do tego miejsca kogokolwiek sam musiał sprzątać po zwierzętach, karmić je, torturować eksperymentami i nakładać żel w celach gojąco-poznawczych.
"Albo zwiększę ilość obiektów i przyśpiesze badania, albo te chuje z Polfarmy mnie wyprzedzą..." - co prawda rozpracowanie składu nowego żelu, było także grą wartą świeczki... ale świeczka była w tym przypadku mniejsza, węższa i ogólnie skromniejsza.

Gdy uporządkował i nakarmił zwierzęta, nie mówiąc już o przeprowadzeniu kolejnej serii testów - nakładając nowe próbki żelu, spojrzał jeszcze rzewnie na dużą klatkę, czekającą już niemal od początku przeprowadzki na małpy. Projekt nowych filtrów nosowych był właściwie na zakończeniu... a powstrzymywał go brak obiektu do badań...

Wrócił na górę do przerwanego programu... a właściwie do lokalnych newsów, wciąż nie znał dokładnie miasta a każdy reportaż czy inne wiadomości przybliżały go do zrozumienia i ogarnięcia Cytadeli... o ile było to w ogóle możliwe...
 
Eliasz jest offline  
Stary 20-03-2010, 00:32   #46
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Co on wyprawia? - mruknęła pod nosem. John zerknął i wyglądało to tak, jakby jej brat coraz bardziej się oddalał od kryjówki, jadąc prosto do Cytadeli. Czyżby go zgarnęli? Nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć, zaciągnął się dymem. Musiał pomyśleć o tym wszystkim, czego się dowiedział, co zobaczył i co usłyszał. Sprawa śmierdziała mu na kilometr i aktualnie nie miał punktu zaczepienia. Najlepiej by było się dowiedzieć u samego źródła, czyli pójść do Ann, ale jak to zrobić, by potem wyjść z jej gniazdka w jednym kawałku i bez plastikowego worka bądź betonowych kapci? Mógł pogadać z Gradym, może detektyw by coś wymyślił...
- Mówiłeś, że całe miasto nas szuka - kobieta powiedziała cicho, przerywając jego rozmyślania. - Mój brat kieruje się w stronę tego wielkiego budynku w środku miasta, czyli do Ann, tak? Ona nic mu nie zrobi, wyjaśnią sprawę i... - zamilkła na chwilę. - Ale jeżeli się do mnie niebawem nie odezwie i nie wróci, będę musiała tam iść, bo coś mi tu nie gra. Najlepiej pod pretekstem złapania. Nie chcę was narażać, bo pewnie jesteście tak samo poszukiwani jak my, więc trzeba będzie to jakoś inaczej załatwić.

* * *

Motocykl mknął ulicą, osiągając zawrotną prędkość - niemal maksimum, jakie ta maszyna była w stanie z siebie wyciągnąć. Miroku wydawał się być niczym jedno ciało ze swoim pojazdem i zgrabnie lawirował między pociskami oraz ciężkimi radiowozami. Golem, obserwując go z daleka, musiał przyznać, iż wyglądało to naprawdę imponująco i zdziwił się niezmiernie, gdy nagle jeden z wozów stanął w poprzek - tarasując Azjacie drogę - a ten po prostu na niego wpadł i przekoziołkował nad maską. Kilka psów od razu wyskoczyło, a mężczyzna nie zdążył się nawet podnieść i uzbroić, gdy już go dopadli. Wyglądało to na nieźle zgrane i zsynchronizowane, może nawet za bardzo. Przecież Golem widział, jak Miroku i jego siostra załatwili kolesi w uliczce, czemu więc teraz się nie bronił? Widział, iż facet jest kupą żelastwa tak jak on i wiedział, że taki upadek nie mógł mu za bardzo zaszkodzić. No chyba że rana na ręce to było coś więcej, niż tylko uszkodzenie skóry.

Golem zmarszczył brwi, przyglądając się temu wszystkiemu z bezpiecznego miejsca. Ludzie Ann wzięli Azjatę pod ręce i zawlekli do opancerzonej furgonetki. Tam założyli mu kajdanki obejmujące całe dłonie i Garethowi udało się zauważyć strumień krwi płynący z nosa nowego znajomego. Jeden z psów złapał faceta za kark i wepchnął do pojazdu, po chwili otrzepując ręce z jego włosów.

Miroku odsadził Golema dość sporo, nie wiedział co tamtemu siedziało w głowie, ale było ewidentnie widać, że zbliża się w stronę miasta, a konkretniej Cytadeli. Nawet gdyby nie znał planu miasta na pamięć, to w oddali zaczynało już być widać budynek ze stali i szkła, który symbolizował ucisk całego miasta. Azjata w kaskaderskim stylu radził sobie z normalnym ulicznym ruchem, zresztą kodeks drogowy mieli generalnie w dupie, tym bardziej dziwne było, kiedy mężczyzna wpakował się bezpośrednio na jakiś samochód. Wyreżyserowane prawie jak w sensorium. Gdy z okolicy wypadły oddziały cytadeli, solos prawie zawrócił w miejscu, żeby się zatrzymać. Jakiś złamas chciał już na niego trąbić, ale chyba dostrzegł wystającą z tyłu lufę działka, jakie taszczył ze sobą Gareth. Nie trwało długo zanim nowego gościa w mieście skuli i zaczęli pakować do suki. Nie namyślając się wiele, wyciągnął tą samą minę, którą wcześniej wystawił, kiedy sprzątał ciała po Azjatach. Małe nóżki zabębniły o podłoże i z zadziwiającą prędkością pomknęły w stronę pancernych wozów. Wiedział, że nie ma co się z nimi mierzyć, ale nie zamierzał odjechać bez hałasu. Odpalił ponownie maszynę i ruszył spokojnie razem ze strumieniem zawróconych z miejsca pojmania pojazdów. Kiedy odjechał dalszy kawałek, a na wyświetlaczu zamigotało mu, że mina zrównała się z pojazdami, odpalił ładunek. Wątpił, żeby uszkodziło kogokolwiek w wozach, więc o Miroku był spokojny, ale możliwe że chociaż jeden z wozów stracił napęd lub podwozie, może nawet stracą dodatkowe parę minut na przeczesanie całej okolicy, w ciągu których będzie mógł spokojnie zwiać. Musiał się poważnie zastanowić, o co w tym bajzlu chodzi i komu dać znać. Wypadało postępować tu zgodnie z zasadą: jeśli uważasz, że to gówno za bardzo śmierdzi, to znaczy że lepiej żeby ktoś inny też o nim wiedział, ktoś kto może załatwić jeszcze większe spluwy. Póki co musiał wrócić do Johna i dziewczyny.

Golem wrócił nie niepokojony przez nikogo do kanałów. Gdy odjeżdżał z miejsca gdzie dorwali Azjatę usłyszał jeszcze satysfakcjonującą eksplozję, nie było może to dokładnie to co chciał zrobić, ale czasami trzeba posłuchać tego cieniutkiego głosu rozsądku kryjącego się w najciemniejszym kącie czaszki i podsumowującego krótko sytuację "-o kurwa!". Ustawił maszynę i wszedł do kryjówki w której zostawił Johna i kobietę.
- Twój brat musiałby być totalnie naćpany i zachlany, żeby się wpakować prosto na stojący na środku ulicy wóz cytadeli mając na ręku to cacko? Jeśli tak to chyba sam sobie zaplanował spotkanie z tymi dziesięcioma sukami i ciężkim wsparciem coś mi się zdaje.
- Mój brat nie jest głupcem - oburzyła się kobieta. - Ann nic mu nie zrobi, może ma w tym jakiś cel. Nie wiem, nie będę się za niego wypowiadać. Jak się ze mną nie skontaktuje, to tam pójdę i go odbiję...
- Ale... masz jakąś armię albo atomówkę? Co do Ann nie wiem, tutaj się z nikim nie cacka, a jeśli miał unikać wozów, to zrobił właśnie coś zupełnie przeciwnego.- rzucił spokojnie Golem odkładając działko na bok i siadając pod ścianą.
- Może i zrobił to specjalnie, ale to tylko wybitnie świadczy na niekorzyść jego inteligencji. Z tej fortecy jeszcze nikt nie wrócił żywy. Nawet jeśli twierdzicie, że Ann to wasza przyjaciółka. - John skwitował to krótko. - I naprawdę myślę, że twój brat wpadł w kłopoty.
- Więc będę musiała znaleźć kogoś, kto mi pomoże - prychnęła. - Mówiliście, że pół miasta nas szuka. Więc kto konkretnie? Jeśli jest jakaś nagroda za dostarczenie mnie do Cytadeli, to można to zgrać tak, by wyciągnąć z tego jakieś podwójne korzyści.
- Regularna psiarnia Ann, jej korporacyjne pupilki, policja, grabarze, nikt szczególny. Jeśli tak bardzo chcesz się tam dostać to raczej damy radę to jakoś załatwić, może nawet bezpośrednio do jej gabinetu. Zamawiasz bilet w jedna stronę czy w dwie?
- Hmm... I tak będę musiała wracać do siebie, jak tylko tu załatwię swoje sprawy, więc oczywiście w dwie strony. Macie jakieś wtyczki?
- Ja wiem? Może znajdzie się jakiś podopieczny Ann, żeby dostać cię do środka, w drugą stronę to już będzie poważniejsza sprawa, trzeba by to nieźle zorganizować i skoordynować, faktycznie niewielu ludzi wychodzi stamtąd żywych, a borgów jeszcze mniej.
- Nie jestem borgiem, pyszczku - uśmiechnęła się szeroko. - I z wyjściem mogę sobie poradzić sama, muszę mieć tylko plany tego budynku i coś wymyślę.
- Nie mówiłem o tobie. - Golem podniósł brew. - Nie jestem pewien czy da się to zrobić aż tak szybko, ale możliwe że się da, plany to informacja, informacja to pieniądz, a pieniądz krąży. Fix albo netruner pewnie by coś zdziałali, ja jestem tylko prostym człowiekiem ulicy, robię co się da, mogę co najwyżej popytać.
- Zatem popytaj, mogę dobrze zapłacić - stwierdziła spokojnie.
Golem rozsiadł się wygodniej i odpalił połączenie, nieco wyłączył się na chwilę z rozmowy i zaczął się dobijać do numeru Travisa.

John skorzystał z chwili kiedy Golem łączył się z Travisem, by zagadnąć dziewczynę:
- Więc mówisz, że Ann cię potrzebuje, a mimo to cała siła jej firmy was ściga. Nawet nam się obiło o uszy, a w zasadzie oferowano nam nagrodę za wasze głowy, co jest niezwykłe nawet jak na standardy Old Chicago. Naprawdę nie masz zielonego pojęcia co to za sztuczki?
- Trochę mnie to zaczyna zastanawiać i niepokoić, ale jestem pewna, że nikt się pod nią nie podszywał. Nie mam pojęcia, co jest grane, musiałabym pójść się z nią zobaczyć.
- Skoro mówisz, że jesteś pewna, że pod Ann z twojego video nikt się nie podszywał, to być może ktoś się podszywa pod tą Ann, która postawiła całe miasto na nogi by was dorwać? A tak nawiasem, kim właściwie był ten Akira?
- Nie znam żadnego Akiry, ale jest jeden bardzo dobry snajper Azjata. Właściwie jest tylko w połowie Japończykiem i na dodatek moim współlokatorem. Musiałabym go zobaczyć, żeby powiedzieć, czy to on czy nie. Ale tego nazwiska dość często używał, bo jest popularne - wzruszyła ramionami.
- Załóżmy, że to twój współlokator, nie wysłałaś go może do Old Chicago by wam pomógł? Znajomy znajomego, mówił, że jego znajomy musiał po nim sprzątać trupa. - John miał nadzieję, że dziewczyna zrozumiała aluzję.
- Mógł tu mieć zlecenie, o moim wyjeździe nic nie wiedział - zamyśliła się. - Mieszkamy pod jednym dachem, bo tak bezpieczniej. Raczej nie gadamy... o życiu prywatnym - puściła mu oczko. Miała nadzieję, że facet zrozumiał aluzję.

* * *

- Tak? - odebrał nieco zdziwiony detektyw. - Stało się coś, że dzwonisz do mnie o tej porze? Załatwiliście już sprzęt?
- Możesz zapytać Hasha ile by sobie życzył za plany tej dużej psiarni w środku miasta? Tej która psuje widok na całą okolicę i przyszłość. No i mamy coś dla Ciebie i twojego korpa, to zlecenie które miałeś wziąć od tego trupa co ci w biurze wykitował. Wiemy coś na ten temat, ba nawet sporo.
- To znaczy? Mógłbyś mówić jaśniej? Znaleźliście tych Azjatów? - zapytał Travis. - A co do planów tej plantacji pomidorów, to wam załatwię. Ale że pomidorów jest tam dużo, i raczej zgniłych, to i cena będzie wysoka.
- Nie moja kieszeń, nie mój problem z ceną, chodzi mi o konkrety. Mamy połówkę, mężczyzna wpadł w ręce suk, kobieta chce bilet do cytadeli... w dwie strony. Jestem w miarę bezpiecznym miejscu jakby co.
- Musimy się spotkać, z chęcią z nią porozmawiam. Coś pomyślimy z tymi biletami... Z Hashem pogadam, póki co i tak kombinuje wejściówki do "Oxyde".
- Przekażę co i jak. Do później. - Golem rozłączył się i wrócił do toczącej się rozmowy.

* * *
- Jasna sprawa, tak bezpieczniej, tylko dziwnym trafem ów Akira sprzątnął kogoś, kto był związany z poszukiwaniem was. I ponoć bardzo wysoko postawionym sługusem Ann - ale tak tylko mi się o uszy obiło. - stwierdził John, akurat w momencie, gdy Golem skończył rozmawiać.
- No dobrze, plany da się załatwić, da się nawet załatwić spotkanie i przedyskutować nieco ewentualny plan wejścia i wyjścia z tego burdelu, niestety prawdopodobniej nie wcześniej niż rano. - rozejrzał się po pozostałej dwójce czekając na jakąś reakcję.
- Czyli mam się tutaj rozgościć? - zapytała, robiąc niewinną minkę. - A wracając do Akiry... Jeśli to mój znajomy, to może być ciekawie. Oby tylko nie miał więcej zleceń.
- Kochana jeśli to on, to lepiej się z nim skontaktuj, bo więcej syfu nam tutaj nie potrzeba, ale jeśli to nie on to lepiej oglądać się za siebie, choć do bojaźliwych z kolegom nie należymy.
- Śmiało, weź materac jeśli masz ochotę, mi i tak nie jest potrzebny, a nikt inny raczej z niego nie korzysta, jakaś ciekawa rozmowa mnie ominęła?
- W zasadzie to nie, choć okazuje się, że pani być może zna naszego wspólnego znajomego, co lubi postrzelać z dystansu do nieswoich okien.
Midoriko zaśmiała się.
- Ładne określenie - stwierdziła. - Zaraz do niego zadzwonię... Muszę mu to powiedzieć, może zmieni sobie ksywkę? - rzuciła wesoło, po czym odeszła kawałek i zaczęła wybierać numer kolegi.
- Marka, Stevena, Łysego Joe, Rasputina, Kulawego Moczymordę? Noo sporo mamy takich, więcej precyzji John.
- Żaden z nich nie pochodzi z Azji i nie ma skośnych oczu Golem - uśmiechnął się krzywo John.
Usłyszeli kilka zdań po japońsku, trochę śmiechu i po trzech minutach wróciła do nich.
- Jest w mieście, póki co nie ma innych zleceń. Nudzi mu się... Powiedział mi, że właśnie gra na nowym PlayStation 12 i wpieprza jakąś chińszczyznę. Ot, zwykły wieczór - wzruszyła ramionami.
- Hmm, ten po którym Travis musiał sprzątać biuro? No cóż, to faktycznie jeśli to twój znajomy, to lepiej się dogadać najpierw. Jak nie ma zleceń tym lepiej, mniej bajzlu a może trzeba będzie w Cytadeli zrobić bałagan. - solos zamyślił się, w sumie od dawna chciał zrobić epicką imprezę w Sylwka lub Nowy Rok i nieco rozpłomienić ten budynek.
- Shuri, tak się naprawdę nazywa, nie ma sobie równych - uśmiechnęła się lekko. - W sztuce strzelania do cudzych okien jest mistrzem. Oprócz tego zna trzy sztuki walki, pięć języków i umie strzelać ze wszystkiego. Nie będę wspominać o celności tego pana. Ale spokojnie, nim przyjmie kolejne zlecenie, skontaktuje się ze mną.
- Kurewsko miło z jego strony - rzucił John - pani wybaczy, że przy damie, ale to nie zmienia faktu, że jakiś inny wielbiciel chińszczyzny strzela do cudzych okien. Ten twój Shuri nie orientuje się, kto mógłby w tej okolicy taki sport extremalny uprawiać?
- No przecież to on - zaśmiała się. - Dobra, panowie, przestańcie srać po gaciach. Przy mnie nic wam się nie stanie, obronię was. A teraz wybaczcie, czas na drzemkę... Którędy do mojego materaca? Ach, tak swoją drogą, jestem Kikyou. A wy? Bo chyba się jeszcze sobie nie przedstawiliśmy?
- Nie chodzi tu o sranie po gaciach, po prostu nie lubię konfliktu interesów, ja zajmuję się głównie ciężkim sprzętem i czasem może jakimś mniejszym lub większym budynkiem. Nazywają mnie Golem, miło mi poznać. - solos schylił lekko głowę w stronę Azjatki.
- John - wyciągnął rękę - ale mówią też na mnie Gunman, bo ponoć jeśli chodzi o ołów to jestem rozrzutny.
Kobieta znów się zaśmiała, chyba dość dobrze się czuła w towarzystwie takich "oryginałów".
- Jeśli już przy ksywkach jesteśmy, to na mnie wołają "Dancing Blade". Ale to poufna informacja.
- Chyba nawet wiem skąd pochodzi, te dzisiaj wyglądały jakoś tak podobnie pocięte jak te, które musieliśmy wczoraj posprzątać na innej ulicy. - Golem uśmiechnął się lekko.
- Oj, gomen, czyżbym wam nabałaganiła? Wybaczcie, proszę - uśmiechnęła się rozbrajająco. - Cóż poradzę, że faceci tracą przy mnie głowę? - zaśmiała się. - Macie tu coś mocniejszego do wypicia? I nie mówię o ropie, panie borg...
- Coś mocnego może by i się znalazło, ale nasza najlepsza knajpka wpisała nas na listę "niemile" widzianych gości, chyba, że weźmiemy coś na wynos.
- Ponoć mieli zdrowe wątroby, jak to zawsze ludzie z Cytadeli, coś mocniejszego, hmmm może się znajdzie, skoczę tylko po coś. Chyba że chcecie do knajpki to wołać! - Golem podniósł tyłek i ruszył korytarzami, wszystko miał tu dość mocno porozsiewane po okolicy.
- Dla mnie to cokolwiek, tylko będę musiała filtrowanie wyłączyć - stwierdziła. W końcu mogła pogadać i rozerwać się, więc należało korzystać z okazji, że brata gdzieś wcięło.
John wrócił z dwoma skrzynkami, jedna zawierała kilkunastoletnia whiskey a druga Calhue, na wierzchu widniały trzy szerokie szklanki.
- No co, nie muszę pić ropy dla przyjemności, poza tym ropa to przeżytek. - Stwierdził z szerokim uśmiechem.

Wielkiej imprezy nie robili, ot wychylili kilka butelek, na dobry nastrój, widać że Azjatka potrzebowała nieco się rozerwać i humor też jej się całkiem solidnie poprawił. Nieco już wstawiona udała się spać zajmując jedyny materac w pomieszczeniu. Golem usadził się wygodniej pod ścianą i przymknął jedno oko, czasami musiał dawać im odpocząć. Gunman też położył się niedaleko, najwyraźniej nieco go zmogło.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 25-03-2010, 16:02   #47
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
post by: majk & kset

...gdzieś na ulicach Old Chicago, godz. 12:58

Voltaire przemierzał opustoszałe o tej porze ulice O'Chicago. Ci których było stać na samochód i jego utrzymanie w większości siedzieli teraz w pracy zarabiając na swoją mobilność, nieliczni- ci lepiej sytuowani niż 90% mieszkańców godzinę po południu nie byli "jeszcze" w pracy. Ci którzy nie byli "już" pewnie odsypiali nocki w domach za pozasuwanymi roletami zamiast szlajać się po mieście. Mike po spotkaniu z panem Płotkiem miał to czego chciał, namiar na mechanika którego jak się okazało podczas spotkania u Travisa pilnie potrzebował. Co prawda to właśnie Grady miał załatwić filtry nosowe przed robotą w Oxide, ale musiał mieć ważniejsze sprawy na głowie... albo po prostu olał Woltera. Tak czy inaczej dostał od Hasha namiar na tego speca, jako freebie chłopak dorzucił garść informacji co paradoksalnie pomnożyło niewiadome zamiast je niwelować. Nie mógł mieć za złe netowi kiepskich nowin, był wręcz wdzięczny, że młody go ostrzegł. W razie konfliktu z Cytadelą czy ludźmi prezydentowej Ann była to raczej niewielka pociecha, ale lepsza taka przewaga niż żadna. Idąc tym tropem solo sięgnął po komórkę i wyszukał w Bluetooth Inbox świeżo przetransferowany kontakt potwierdzając wybór zielonym klawiszem...


-Yyy.. witam. Dzwonię w sprawie zepsutego telewizora, znalazłem wasz serwis w sieci... Czy to dobry numer?
- Tak, tu warsztat naprawczy, proszę opisać wiek przedmiotu, rozmiar uszkodzeń i czas nadejścia przesyłki, abym mógł przyszykować osprzęt.
John wyrecytował sprawnie wykutą formułkę... brzmiała jakby coraz lepiej...choć musiał przyznać, że mówił to wciąż sztucznie niczym głos speakera na lotnisku.
-Świetnie... powyżej trzy-zero, brak uszkodzeń zewnętrznych- to chyba kwestia elektroniki wewnątrz. Zależy mi na czasie, mógłbym przywieźć sprzęt jeszcze dziś? Bo, mam nadzieje słusznie, zakładam że im szybciej do was trafi tym szybciej do mnie wróci.. racja?
- Oczywiście, może Pan zjawić się nawet teraz, im szybciej przyjrzę się sprzętowi tym szybciej zostanie on naprawiony. O której mogę się pana spodziewać? " Standardowy test, jeśli nie wie gdzie przyjmuję to nie wie jak szybko się tam dostanie, a wówczas muszę wymieniać ten cholerny adres przez telefon..." - John jak zwykle myślał zapobiegawczo, telefoniczna formułka była w końcu przemyślana...
- Jest 13:05 hmm..., za godzinę?
- Będę czekał. Do widzenia. " Kolejny klient... ciekawe czy znów pan Chang się popisał..." John chwilę później poszedł uprzedzić ochronę i standardowo kopsnąć im dziesiątaka. - Klient po trzydziestce, sam - dodał, wiedząc, że nikt o powierzchownych ranach nie udaje się do niego jako do medyka. Zresztą klientela jaka przychodziła do Johna wykluczała gadaniny o legalnych tematach... wszyscy przychodzili mniej lub bardziej nielegalnie i w środku nie było już co owijać w bawełnę...Chyba że od gościa czuć było korporację...ale John wierzył w swój i nomadów węch do takich przybyszy...

"Filtry to też jakiś plus w razie dymu.. właściwie to czemu tylko filtry..." -Mike trawił sytuację, zastanawiał się nad innymi modami, które mogą okazać się więcej niż użyteczne. Sportowy Nissan GT-R zjechał na prawo, na wolne miejsce parkingowe pod klubem VIACENZA po czym nawrócił wbijając się z piskiem opon w lukę pomiędzy dostawczym Mercem i jakąś osobówką.


...godzinę później, klinika Nowickiego

Zaparkował po drugiej stronie ulicy, zgasił silnik. Masywny budynek ze starej cegły przywodził na myśl remizę w której urzędował Mazursky na Saint Barbara Street. Mike wyjął zza pazuchy gnata, sprawdził komorę, odbezpieczył- jeśli coś miałoby pójść "nie tak" to był na to przygotowany. Przeszedł przez jezdnię i pchnął ciężkie skrzydło drzwi w bramie budynku. "Nomadzi..?!" -był zaskoczony tym co, a raczej kogo, zobaczył po wejściu do środka. Zaskoczenie było tym większe, że te śmierdzące bydlaki nie dość, że nie przywitały go ołowiem to jeszcze wskazały drogę. Jakby robili to już nie raz w przeszłości, a to zastanawiało go... "jaki układ mają z technikiem i jak długo ten układ będzie się sprawdzał w przypadku świrów i klienteli kliniki?" Nigdy nie miał najlepszego zdania o nomadach i ta wyjątkowa sytuacja niczego nie zmieniała. Po chwili stał vis a vis z doktorkiem w jednym z pokoi.


-Wolter... -solo podał rękę gospodarzowi, maniery wyniesione z dobrego domu, zrobił to automatycznie. Poza tym dobrze wiedział, że pierwsze wrażenie zawsze może być tym ostatnim które można wywrzeć.
- Witam, John , w czym problem? - zapytał gdy już klient był wewnątrz "kliniki" i odwzajemnił ucisk, z precyzją lekarza wyszukując jednocześnie wszczepów - w ramach zawodowego nawyku... Każdy kto przychodził do Johna miał problem - lub pilącą potrzebę, która było nie było też była problemem...
-Ładne lokum John, może okolica nie najlepsza, ale widzę, że stawia Pan na bezpieczeństwo -Mike niby serdecznie rzucił do rozmówcy w rzeczywistości gardząc "ochroniarzami"- Problem to może za dużo powiedziane, szukam kilku usprawnień.. cyber-usprawnień. -Sprecyzował by nie było niejasności, w końcu nie wiedział wiele o specjaliście poza tym, że Pan Płotek go poleca.
Uniesiona brew gospodarza wyrażała zaciekawienie tematem - Chmmm co konkretnie chce pan usprawnić, czy też po prostu szuka Pan sprzętu?... Znam fixera który mógłby przynajmniej poszukać wymaganego zamówienia... chyba że modyfikacje i ulepszenia będą w zasięgu moich możliwości - a te jak zwykle zależą od finansów. Nie ma technicznej bariery której eurodolce by nie przekroczyły... - dodał dumnie tonem naukowca.
-Heh, jasne. -"gość jest w temacie nie na żarty skoro otwarcie proponuje wszczepy, a skoro on pierwszy się wychylił..."- Konkretnie to potrzebuję filtrów nosowych, Sandevistana, myślałem też o pogrubionych splotach mięśniowych w górnych kończynach. -doktorek chciał odpowiedzieć, ale Wolter dorzucił jeszcze- Żeby nie było: Nie interesuje mnie sprzęt zdjęty z denatów w miejskiej kostnicy, płacę za jakość gadżetów...
Grymas niedowierzania i zaskoczenia pojawił się na chwilę na twarzy Johna. " Czy to przypadek , że pyta o filtry? Czy może firma go przysłała?? Nie, firma by się nie cackała, wiedzą jak wyglądam..." - pomyślał i nieco uspokojony odrzekł
- To się świetnie składa, zwykłe filtry - powiedział to tak jakby chodziło o niesmaczne cukierki - mam na stanie... rozumiem jednak , że się panu śpieszy i nie będzie miał pan tygodnia lub dwóch na zainstalowanie nowej generacji filtrów nosowych...? Oczywiście po wyjątkowo przystępnej cenie...nawet jeśli przebija ona trzykrotnie cenę filtrów rynkowych... koszt wszczepienia pozostaje jednak ten sam. - dodał, wiedząc że jeśli klient skusi się na zamówienie, to będzie musiał zostawić sporą zaliczkę a ta z pewnością przyśpieszy badania...
-Nowej generacji? Może nie jestem na bieżąco ale pierwsze słyszę żeby wypuścili coś nowego.. Jakieś szczegóły?
- Większa wydajność do dziewięćdziesięciu procent filtracja trucizn, toksyn, dymu i takich tam, wraz z aplikatorem amoniaku, który pobudzi w razie omdlenia...przydatne... a i zapomniał bym, instalacja HUD informująca nosiciela, że filtr działa... filtruje. Jeśli zechce Pan wzbogaconą wersję to dorzucę gaz, na który filtr działa stuprocentowo... " Wszystko właściwie na ukończeniu, aplikacja amoniaku to pestka, najważniejsze że mam składnik , cudowne trio, znacznie lepsze od amoniaku, ale nie ma się co wychylać z recepturami... dla klienta ważne jest żeby działało" - John nie tracił czujności, wiedział ile może powiedzieć a ile nie... a przynajmniej tak mu się wydawało.
-Bardzo ciekawe, szczególnie z tym zintegrowany z cyberokiem HUDem, ale nie odniósł się Pan do kwestii producenta. Mam przez to rozumieć, że to jakiś domowy zestaw filtrujący? I co z Sandevistanem i splotami? -delikatnie, ale jednak podważając skill'e speca i zgrywając obeznanego w cyberyzacjach solo oczekiwał, że może John chlapnie coś więcej na ten albo inny ciekawy temat...
-W dzisiejszych czasach używanie nazw firm jest niemal równoznaczne z przedstawieniem się... Mogę jednak zapewnić że nie używam żadnych niesprawdzonych sprzętów a to co dostaję na wszelki wypadek odkażam i sprawdzam, pojęcia pan nie ma co czasem wychodzi z taśmy, nawet z renomowanych firm... A co do splotów mięśniowych... będę mógł odpowiedzieć jak tylko porozmawiam z fixerem, mogę potwierdzić lub zaprzeczyć telefonicznie. Sandvistana mogę zainstalować od razu - koszt 3400 Eurodolarów , sama wizyta u mnie kosztuje zaś stówkę, tak dla pełnej jasności. "W sumie jeśli jest tak napalony to mogę mu zainstalować Sanda którego używam do badań, mój materiał porównawczy, co prawda będę musiał potem czekać aż Kosa załatwi mi nowe, ale jeśli na czekaniu zarobię..."- analizował John potrzebując większych pieniędzy , nie tylko na modyfikacje filtrów.
Host imprezy był na takie wybiegi zbyt ostrożny, można było wręcz powiedzieć, że ani na jotę nie ufa swojemu klientowi. "Za kogo on mnie ma.. za jakiegoś korpa.. psa..?" -brzmiała pierwsza gniewna myśl, ale druga "pewnie na jego miejscu robiłbym tak samo" korygowała spojrzenie na sytuację i wzbudziła zrozumienie.
-Nie ma pośpiechu, chciałbym załatwić to za jednym zamachem, tj. wizytą.. Ale ta cena.. kosmos..
- Tak... brak pośpiechu wpływa na cenę, - John nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani na zmartwionego - może pan sam przyjść z odpowiednim sprzętem lub mogę go zamówić, wówczas cena będzie bardziej zbliżona do rynkowej, choć nie łudźmy się nie będzie jej równa. Dwa tysiące za dopalacz Sandevistana i dwie stówki za operację z wliczonym znieczuleniem. " No i przynajmniej wiemy że nie korp, nie szasta pieniędzmi, słusznie..." - pomyślał John szybko dostosowując się do wymagań i kiesy klienta...
-Brzmi to już lepiej.. -Wolter zrobił zatroskaną minę, wewnątrz był zadowolony, John rozsądnie zmieniał warunki schodząc z ceny- Zrobimy tak: Pan skompletuje mój zestaw, ja w tym czasie zajmę się kapitałem. Skontaktujemy się na dniach i umówimy na instalację, deal?
- Jeżeli będzie pan uprzejmy poczekać chwilę na zewnątrz kliniki będę mógł od razu zasięgnąć opinii co i na kiedy... unikniemy niepotrzebnych telefonów. - zaproponował John, wiedząc że fixerka siedzi jeszcze w garażu.
Mike spojrzał na zegarek z miną typu "ach zalatany jestem, ale jak prosi to poczekam.." po czym pomacał się po zewnętrznej stronie ud. W wyciągniętej z kieszeni spodni paczce o tekturowe ścianki obijał się ostatni papieros.
-Jasne. Poczekam na dole.
"Na dole" oznaczało de facto czekanie przed bramą, gdzie został odprowadzony przez Johna, plus był taki, że mógł zasiąść w swym aucie i odjechać w każdej chwili. John szybko poszedł do garażu, mówiąc że zaraz wróci. I jak powiedział tak zrobił
- wzmocnione sploty będą za tydzień za sześćset eurodolarów od ręki a dopalacz Sandevistana za dwa dni w cenie uzgodnionej... operacja rąk będzie kosztowała pięćset eurodolarów, ręce to nie przelewki a i środków zostanie zużytych więcej niż do zwykłej operacji nosa... - powiedział po powrocie, wybadanie sprawy zajęło mu mniej niż pięć minut. - Jest jeszcze jedna rzecz, prawdziwe unikaty z centrum... ale na nie potrzeba czasu i nie będą tanie. Do trzech tygodni... chyba że będzie wyjątkowo udana okazja... cena oczywiście do uzgodnienia gdy już będę miał towar - jeżeli jednak jest pan zainteresowany to proszę pomyśleć o zaliczce, bo towar z pewnością będzie - poproszę też stówkę za wizytę, bo chyba obaj o niej zapomnieliśmy - dodał z uśmiechem. W końcu sam miał wydatki a czas kosztował.
-Jasne, -Mike rzeczywiście zapomniał o kosztach naprawy tego telewizora, wyciągnął z portfela stówkę i zwinięty banknot podał Johnowi- priorytetowe są filtry i Sand, więc na razie pozostańmy przy tym, ręce może przy następnej.. "okazji". Czekam na telefon w takim razie, w sprawie instalacji.
- Do usłyszenia zatem. - przyjął stówkę i wrócił do przerwanej rozmowy z Kosą
 
majk jest offline  
Stary 25-03-2010, 16:15   #48
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
John po telefonie powiadomił ochronę i spokojnie czekał na klienta nieco nudząc się przy TV. Domyślał się że chodzi o zakup wszczepów, gdyby nie chodziło o wszczepy to o cóż innego mogło chodzić klientowi lekarza-technika...? Gdyby chodziło o naprawę bądź leczenie - rozmiar obrażeń o który John pytał, dałby mu o tym sygnał.

Rozmowa toczyła się gładko, choć John wbrew oczekiwaniom nie miał za wiele roboty z Wolterem. Wizyta jednak była bardziej owocna niż ktokolwiek mógłby przypuszczać... Sprowokowała bowiem poważną rozmowę z Kosą...

Wolter zrobił dobre wrażenie na Johnie, podobnie jak poprzedni klient ćpun dbający chociaż o syna..."Ciekawe czy sam mu wykręcił rękę..." W dzisiejszych czasach wszystkiego można było się spodziewać także solo obwieszonego wszczepami. Wolter nie wyglądał na solo, nie zachowywał się jak on, jednak doświadczenie technika lekarza mówiło swoje. Cyber-rękę rozpoznał po stwardnieniach w okolicach nadgarstka, zaś temat i zapotrzebowanie klienta mówiło samo za siebie. Mimo to zachowywał się spokojnie, nie jak większość cyber-świrusów, po za tym rozmawiał rzeczowo. John przed przybyciem do Chicago nigdy by nie przypuszczał, że będzie montował ludziom wszczepy na dodatek nielegalnie, a o tym co będzie robił w najbliższych godzinach... to już przekraczałoby wszelkie wyobrażenia starego Jana z WR-3.

Gdy Wolter został odprowadzony za bramę John poszedł porozmawiać z Kosą. Przy okazji zwrócił uwagę na auto i co prawda nie znał się na markach samochodów, ale ten którym przyjechał Wolter robił chyba nawet większe wrażenie niż jego właściciel.

- Hej Kosa, potrzebne są filtry Sandevistana i wzmocnione sploty rąk, jeśli są dostępne to powiedz na kiedy i za ile? - zagadał bez ceregieli.
- Sploty za 450 w ciągu tygodnia a filtry Sanda za 1500... i dopiero za jakieś dwa tygodnie... oczywiście plus coś za fatygę. - Kosa była równie bezpośrednia
- Ok za porządnego Sanda dostaniesz 1800 i po 500 za sploty, ale proszę postaraj się by były dobrej jakości, muszę dbać o reputację, szczególnie na początku - uśmiechnął się i mrugnął okiem.
- Wiesz, to tylko najtańsze i najszybsze opcje. Jak chcesz, mogę ci coś załatwić z prawdziwego zdarzenia, prosto od Białej Suki. Ale to potrwa i będzie więcej kosztować. Na jej sprzęt jest gwarancja, to nie jakaś lipa od chinoli - uśmiechnęła się szeroko.
- Ile czasu... i jaki koszt? Klient wyglądał na zainteresowanego.
- Hmm.. - zamyśliła się. - Do trzech tygodni, choć jak dobrze pójdzie, to nawet w ciągu paru dni się załatwi. Cena do uzgodnienia jak już sprzęt będzie... wyczyszczony z krwi - puściła mu oczko.
- No to Pani koso chyba rozwiniemy interes - uśmiechnął się - klientów przybywa... w sumie jak dopadniesz filtry od ludzi z białej suki to bierz nie pytaj... przydadzą mi się tak czy siak... a organy... no cóż pan Chang pewnie niedługo zacznie mi przysyłać i takich co potrzebują... w sumie to i ja potrzebuje do połatania tych najgorzej zmasakrowanych... lodówkę mam ... mogą się przydać... - dodał ponownie się uśmiechając. - Zresztą najlepiej zwóźcie mi ich całych co by nie było ja przynajmniej ostrożnie pozbawię ich sprzętu - zakończył głosem profesjonalisty, co prawda kaleczącym język angielski, ale nadal z pełna powagą w głosie.
- Jak już rozwiniesz swój interes - nieznacznie zerknęła w stronę jego spodni - to możemy się umówić na stałą sumę. 30% od zlecenia pasuje?
- 25 brzmi rozsądniej... na cztery nawet łatwiej podzielić...
- 33% i będziesz dzielił na trzy - mruknęła.
- Właśnie... dobra co mi tam i tak ostatnio czekam na te małpy... a masz coś na oku? - Nawet nie czekał na odpowiedź, targi nie szły po jego myśli a jak grom spadło na niego przypomnienie o kliencie - Poczekaj chwile , klient czeka - niemal zapomniał o Wolterze, wyszedł za bramę i szybko poinstruował go o możliwościach, nieco naginając fakty dotyczące filtrów Sandevistaina, nie zamierzał bowiem na nie czekać, kiedy mógł użyć własnych. Wrócił do rozmowy z Kosą w niespełna trzy minuty. Kosa ciągnęła temat choć John miał wrażenie, że nie tylko temat zamierzała ciągnąć...

- Ostatnio była niezła sieczka w jednej z uliczek, niektórzy panowie byli dosłownie pocięci na kawałki i póki co leżą w piwnicy. Jak chcesz, to zajrzyj. Oni byli z ciężkiego wsparcia, może coś wygrzebiesz. - niczym kotka wymruczała mu na przywitanie.
- Słoneczko, masz swoje 33, zabieram się do roboty - lepszej okazji nie mógł trafić.
- Wpadnij do mnie wieczorem - posłała mu całusa
" Jak będę miał jeszcze siłę..." - pomyślał ponuro, choć z drugiej strony nocny relaks mógł być tym czego potrzebował,,, może nawet bardziej niż małp...
Piwnica okazała się rozleglejsza niż John przypuszczał, nowinka było dla niego drugie wejście:



Nie wspominając już o widoku ciał jakie znalazł w środku. Piętnastu ciał jak szybko zdołał policzyć leżących bezwładnie na stosie.
Piętnastu rozciachanych i rozprutych pociskami psów białej suki. Much niemal nie było, co świadczyło o względnie świeżych trupach i dobremu działaniu toksyn jakie rozpylone były w piwnicy...
"Przy okazji zapamiętać, aby wzmocnić tą bramę... jakaś porządna stal zanim to wszystko się rozsypie... może truposze dadzą zarobić..."
Najpierw sprawdził ich swym śróbowkrętem który miał przymilna funkcję wykrywania pluskiew, podobnie zresztą jak próg jego kliniki, o zamach niemal się nie obawiał, wiedział jak cenny jest jego umysł.
Urządzenie nie wykazywało żadnych sygnałów, co oznaczało, że zbieracze zwłok znali się na robocie.
Przy pomocy dwóch nomadów przeniósł pierwszego na operacyjny stół. Murzyn, dobrze zbudowany w wieku około trzydziestu lat, John zabrał się za możliwie najmniej uszkodzone zwłoki, licząc że czas zgonu pozwoli na uratowanie co poniektórych narządów i wrzucenie ich do lodówy nim zupełnie zmarnieją. Oczy, uszy, wszelkie wewnętrzne organy które dało się odratować miały swoją wartość, miały dopóki nie zgniły. Znacznie większą wartość miały miały cybernetyczne części w tym takie których potrzebował na zamówienie Woltera... gdyby się dobrze sprawił mógłby je mieć od zaraz... ale to by oznaczało niepotrzebną stratę czasu i organów, poza tym klient najwyraźniej dopiero robił przymiarki pod zamówienie i zbierał pieniądze... " W sumie słusznie, tez bym się nie pakował z tysiącami do nie wiadomo kogo... na przeszczep na dodatek..."


Murzyn był typowym szeregowcem Białej Suki, ale dobrze zachowanym, płynne cięcie przez tętnicę szyjną załatwiło sprawę, odcięta dłoń zapewne miała zabezpieczyć napastnika przed przypadkowym strzałem konającego - bo co do efektu cięcia na szyję nie można było mieć innych diagnoz. "Kurwa, nawet ja chyba bym go nie poskładał" - pomyślał widząc że cięcie właściwie przecięło niemal szyję na pół - ale bardziej z odruchu wycofywania broni - zabójca dociął do końca w ostatnim ruchu...katany? Tylko to przychodziło na myśl Johnowi, niewątpliwie ostrze i z pewnością nie szpony. Miecz byłby niepraktyczny, poza tym cięcia były zadane bronią o wzmocnionym ostrzu, cięły pancerz i ciało niczym rozgrzany nóż masło...nano-katana? Zastanawiał się John... Obrażenia na innych ciałach jedynie potwierdzały tą teorię, co więcej wszystkie obrażenia świadczyły o profesjonaliźmie zabójców. Strzały jedynie z początku wydały się Johnowi chaotyczne, ale tylko dlatego , że było ich wiele. generalnie jednak widać było że pociski zmierzają na serce lub twarz delikwenta, czasami w okolice krocza i podbrzusza.
Co dziwniejsze rodzaj zużytej amunicji... John starał się znaleźć jakąkolwiek i ku zdumieniu odkrył, że wszystkie ciała są przeszyte na wylot! Pomimo pancerza, jakie niewątpliwie psy nosiły, pomimo tonu metalu jaką mieli w sobie. - Niesłychane - powiedział sam do siebie, nie przerywając jednak ni na moment pracy... A tej miał sporo, czystko kryminologiczne spostrzeżenia przychodziły same, wraz z tym jak pozbawiał dowody rzeczowe wartości dowodowej... Zwłoki po tym jak skończył z nimi doktorek właściwie nie przypominały już zwłok. Zarówno czaszka jak i jama brzuszna, płuca, praktycznie każda część ciała poddawana była krojeniu i wycinaniu. Z niebywałą ostrożnością podchodził do szczepów, na szczęście nie musiał przejmować się delikwentem, ani też nie śpieszyło mu się wcale... nie gdy przed oczami miał sprzęt najnowszej generacji porównywalny z osprzętem korporacyjnym a może nawet lepszy.

Wiedział, że niektórzy wyrywali sprzęty uszkadzając i je i ciało. Gdy człowiek żył, należało po prostu ostrożnie wyciągnąć sprzęt z niego przy użyciu niemal tych samych narzędzi których używało się do instalacji wszczepu. Z trupami nie było problemu, po co wyciągać wszczepiony filtr nosowy najnowszej generacji, jeśli można odciąć nos i delikatnie pozbyć się skóry i tkanki miękkiej... Z operacyjną dokładnością lub przy użyciu chemii która nie zniszczy urządzenia a wyżre tkankę ludzką.
Dobra znajomość farmaceutyki umożliwiała Johnowi podejście w nowatorski acz skuteczny sposób na bezinwazyjne usuwanie sprzętu - oczywiście bezinwazyjne dla samego sprzętu, bo o ludzkim ciele można było przy te metodzie zapomnieć. Przy okazji ta metoda zapewniała skuteczne odkażenie wszczepu.

Zaklaskał z zachwytu ( rozbryzgując przy tym nieco krwi na wszystkie strony) gdy na jednym prawie cyborgu zobaczył nienaruszone wzmocnione sploty - a przynajmniej nienaruszone ręce... cyber-ręce, u człowieka rasy białej. Kula w czole - a właściwie wylot po niej, nie pozostawiał wątpliwości, że z tym delikwentem zabójca uporał się dość szybko. John z niepokojem zauważył, że czoło mogło być najbardziej opancerzoną częścią ciała tego człowieka, zakładając że miał ciężki hełm najnowszej generacji... Zakładając, bo po jakimkolwiek sprzęcie który można było po prostu zdjąć lub zabrać nie było już mowy. John miał do dyspozycji prawie gołe ciała, aż dziw że nikt nie pokusił się jeszcze na dobrej jakości bieliznę... Może trochę zachlapaną krwią, ale jednak... "Chyba nie mieli już na to czasu..." - pomyślał zastanawiając się jakąż broń musieli mieć ci goście... Jeśli co najmniej tak nowoczesną jak wszczepy których John po prostu nie rozpoznawał, to musiały siać równie mocne zniszczenie co te od której sami zginęli.

Ofiary masakry miały w sobie coś z artyzmu... A przynajmniej tak starał się na to patrzeć John. Szybka sprawna śmierć, bez wątpienia robota profesjonalistów z niezwykłym uzbrojeniem. Niemal śmiał się na myśl, jak muszą szaleć z wściekłości szefowie poległych. Nie mieli nawet ciał do identyfikacji, a po tym co John robił z ciałami nie pozostawało już nic do identyfikacji. Wanienka z silnie żrącym kwasem pochłaniała każdy niepotrzebny strzęp i każdą kość wrzuconą do kaźni. Wapno czy najczęściej używane chemiczne środki - używane przez amatorów rozkładały ciało po bardzo długim czasie, ryzykownie długim. John nie zamierzał pozostawiać na tak długo śladów, szczególnie nie po takich "pacjentach"


Piętnastu truposzy stanowiło spory kawałek roboty, szczególnie że John był skrupulatny i metodyczny w swoim działaniu. Trzech truposzy było wyjątkowo ciężkich i jak się szybko okazało nie bez powodu. Tonaże sprzętu uczyniły z nich niemal cyborgi, John z trudem doszukiwał się jakichkolwiek prawdziwych, naturalnych organów. Zauważył też, że skórę mieli popękaną i odpadała już od ciała - o wiele za wcześnie jak na czas zgonu i porównanie z tym co działo się z innymi zwłokami. Włosy wychodziły im garściami. W tych przypadkach John, nie piłował, nie przecinał... nie było niemal czego a każda metalowa część, metalowy fragment był na wagę złota. Szczególnie , że dla Johna fundusze stanowiły tylko środek do celu - celem był wynalazek, a to że ten sam generował dalsze fundusze, miało sprawić, że perpetum mobile w końcu ruszy.

Doznał olśnienia podczas pracy, wiedział że w jego rękach ten sprzęt zostanie poddany szybkiej, profesjonalnej analizie... Plany można skopiować, schematy odtworzyć i zwyczajnie ukraść i rozpowszechnić wynalazki Białej Suki... i miał to wszystko pod ręką - czy tez raczej skalplem w danym momencie.

Nowoczesne filtry nosowe i cała reszta nowoczesnych wszczepów pozwalała nie tylko przyśpieszyć obecne wynalazki - niemal galaktycznie popychając do przodu ukończenie Sniffera - o dziewięćdziesięcio procentowej skuteczności filtracji, otwierała się też możliwość na wdrożenie zupełnie nowych projektów, a przynajmniej skopiowanie tego co ma przed sobą.
"Ile może być warty schemat dla konkurencji?? Nie właściwsze pytanie brzmi, ile mogę za to chcieć... A właściwie ile mi potrzeba... 50.000 Eurodolców za projekt Białej Suki nowoczesnych filtrów nosowych, w tym temacie jestem obeznany, a później na rynek wrzucę swoją modyfikację uwzględniającą miesiące drobiazgowej pracy w Polfarmie" W połączeniu z rozwiązaniami Białej Suki czyniło to nowe filtry nosowe Johna niemal doskonałymi... choć słowo niemal dalej go irytowało, ale wiedział też że mikrobiologia i farmaceutyka także przezywają swój rozkwit.
"A właściwie czego ja potrzebuję? ... Może małej linii produkującej filtry?? Przynajmniej kilku nomadów miałoby zajęcie... Koszt... a na chuj mi linia produkcyjna... niech produkcją zajmą się przedsiębiorcy i korporacje, ja kupię sprzęt do badań, bo moje labolatorium nawet nie przypomina dawnego... tak...Mixer Biofarkormu, najlepszy sprzet w swej klasie 20 tysięcy Eurodolców... muszę mieć, dyfuzator biożelu - kolejne 15 ,nowoczesne cyber-łoże operacyjne 20 ... a może komorę kriogeniczną?? Ciekawe ile ona kosztuje... Nieważne... biożel... och lodóweczka, porządna, profesjonalna za kolejne dwadzieścia... nowoczesny biożel powinien zwrócić koszta i wygenerować dalsze zyski, no siebie jeszcze z dwie dychy pozostawię, żeby nie było... Ach i Kosa... no jakże bym mógł o niej zapomnieć, do ceny trzeba będzie doliczyć 33 %, żebym nie wyszedł na durnia... to ile to będzie? - szybko przeliczył i wyszło mu 95 ... z czego 33 % to trzy dychy... ech zażądam 150 tysięcy, w końcu badania od podstaw nad filtrami, zatrudnienie specjalistów, przyzwalanie na ich fanaberie w badaniach... to wszystko kosztuje" John znał ten cały proceder, widział jakie miliony idą w wynajdywanie sprzętu, sam wcześniej szastał środkami firmy nie licząc się z kosztami, teraz zaś wreszcie zamierzał skorzystać na swej wiedzy. Wreszcie będzie miał co odsprzedać netrunerowi, schematy wystawione w sieci szybko znajdą nabywcę i mogą być równie internetowo przekazane jak pieniądze. Bez kontaktu bez nieprzyjemnych spotkań. Udany biznes pociągnie kolejne, a jeśli netruner przemyśli sprawę... zażąda ceny jaką zechce zostawiając sobie nadwyżkę od tego co chciał John. Dopóki John był zadowolony nie obchodziło go specjalnie ile zarobią inni. W Polfarmie był znacznie gorzej wykorzystywany... W Polfarmie po prostu przywłaszczano jego wynalazki, jego dzieła... obecnie to on przywłaszczał cudze. Nie miał jednak wątpliwości, że wykradzenie schematów z systemu korporacji było znacznie kosztowniejsze i niebezpieczniejsze niż to co mógł zaoferować John. Musiał tylko rozpracować cudeńka które były w sporej ilości. Nawet zniszczone wszczepy traktował z ostrożnością - wiedząc, że przynajmniej je zbada, a być może użyje jako części zamiennych lub do naprawy innych... Nic nie mogło się zmarnować.

Kosa z pewnością doceni starania Johna, szczególnie że 33 % przy 150 tysiącach wyglądało obiecująco - i z pewnością kasa z planów i schematów była czymś czego nawet Kosa nie przewidywała. A gra była warta świeczki - jak to mawiał John. Mowa była o jednym schemacie a sprzętu władowanego w sługusów Białej Jędzy było wiele .( John wciąż nie przywykł do "oficjalnych" określeń. Cytadela, bastion, centrum, szklana pułapka - były to zastępcze słowa których używał zamiennie - nie lubił poruszania tematu cytadeli, a zastępcze słownictwo dawało pozory większego bezpieczeństwa.) "Gdy ździra dowie się, że sprzedano plany ich wynalazków będzie szaleć bardziej niż ze straty kilku ludzi - tych zawsze można zastąpić i władować nowy sprzęt, udostępnienie technologii konkurencji było zaś ciosem nie do odrobienia." Ostatecznie John nie zdziwiłby się wielce, gdyby to biała jędza okazała się ostatecznym nabywcą własnych schematów... tyle że te można było wystawiać co tydzień na aukcji... "Tak... cios nie do odrobienia..."
A John lubił zadawać ciosy korporacjom, czerpał z tego satysfakcję, była to jego osobista zemsta za wyzysk jakiego doznał od Polfarmy, za nagonkę, za ukryte pranie mózgu i nerwy. Było się za co mścić, lecz John był już wytrawnym koneserem zemsty, wiedząc, że ta najlepiej smakuje na zimno.
Sekrety były tym co korporacje ceniły najbardziej... Nie było co się w tej kwestii oszukiwać, nie miało znaczenia jak bogata jest korporacja - o ile odkrywała swoje dane i hasła do kont... Natomiast nawet najbiedniejsza korporacja, ale z masą sekretów stanowiła siłę z którą ciężko było się mierzyć... nie bez danych. Johna irytowało zresztą to, że korporacje skrywały swe wynalazki tylko dla siebie, przeciętnego mieszkańca globu mając gdzieś.
W sumie nawet nie przypuszczał, że w trzy tygodnie zbuduje podwaliny do rozpieprzenia korporacji... a przynajmniej zadania jej szkodliwych niepowetowanych strat.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 25-03-2010 o 17:36.
Eliasz jest offline  
Stary 30-03-2010, 01:44   #49
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
John, po tym jak otrzymał od Kosy informację, że Hash jest sprawdzony i nie trzyma z białą suką postanowił wysłać mu maila, auto korektor poprawiał na bieżąco całą masę błędów. Zastanawiał się nad podaniem imienia - ale po co? Hacker przecież go nie znał (przynajmniej w opinii Johna) a wysyłanie swoich danych publicznie uważał za błąd przed którym chciał się ustrzec.

Ksywka Hash kojarzyła mu się z cash - a to było dobre skojarzenie. Wiedział , że musi znaleźć netrunera gdyż fixer ma najczęściej kontakty regionalne, a kontakty z korporacjami lepiej było wykonywać nie osobiście - czyli hacker i tak był potrzebny. Klient był dość jasno określony - korporacja, pytanie tylko brzmiało która. Odpadała Polfarma i raczej odpadała też Cytadela - gdyż John wolał aby ten wynalazek nie wypłynął w tym mieście jako pierwszy. Oznaczało to potrzebę kontaktu z korporacjami spoza miasta - w czym znów kłaniał się internet. Oczywiście w mniemaniu Johna tylko korporacje było stać na zakup jego projektu. Przemyślał też sprawę przesyłu pieniędzy - najlepiej na kilka różnych kont i przy pośrednictwie Kosy, aby na Konie Johna nie było żadnego przelewu... Co najwyżej późniejsza gotówkowa wpłata, choć przy planach Johna nawet jego część wynosząca 60 tys miała zostać dość szybko zużyta...


Witam, chciałbym poprzez internet znaleźć nabywcę, sprzedać towar oraz zainkasować zapłatę. Rozumiem, że Pańskie umiejętności zagwarantują bezpieczeństwo transakcji oraz dopływ gotówki i całkowitą anonimowość, tym bardziej że towar jest w formie elektronicznej, która po prostu można przesłać. Dostanie Pan nadwyżkę od uzgodnionej ceny, innymi słowy za ile Pan sprzeda towar to nie mój biznes, a towar wart jest sporo - o wiele więcej niż sam za niego chcę. Tak korzystne warunki współpracy jakie proponuje wynikają z tego, iż chciałbym w przyszłości wielokrotnie powtórzyć nasz wspólny interes a żeby się w interesie układało, zadowolone powinny być obie strony. Gdzie i jak możemy omówić szczegóły - jeśli wstępnie jest Pan zainteresowany moją propozycją.

klient




Laptop, o ile tą konstrukcję można było jeszcze nazwać laptopem... Zamknięta przypominała zwykły komputerek jaki miał każdy. Problem tkwił gdzie indziej - tytanowa obudowa wytrzymywała nacisk 5,5 tony, a cała konstrukcja mogła bez zakłóceń pracować przy przeciążeniach do 5G, kiedy człowiek już nie reagował. Reszta również spełniała wymogi "ultra tajne i ultra mocne". Maszyna była jedyną rzeczą jaka została po... Cholera...

W każdym razie - laptop odegrał kolejną fanfarę i Hash rzucił okiem na monitor. Kliknął ikonkę maila i przeczytał informację. Wiadomość nadeszła na najbardziej publiczne jego konto, które podawał na wizytówkach, kiedy je dawał... Hmm. Gość się nie podpisał, ale ostatnio wizytówkę zostawił tylko u lekarza... lekarza łamane na technika. Wiadomość zatem musiała pochodzić od niego, albo jakiegoś jego znajomego... Nie miał ochoty zastanawiać się nad tym co może być tym "towarem" - średnio go to obchodziło... Podobnie jak średnio interesował go ten "deal". Warunki były średnie, czyli nie do przyjęcia... Nie miał czasu na jakiś handel obwoźny, czy inne tego typu zabawy... Musiał się nad tym zastanowić przez chwilę. Poszedł do kuchni i wziął kolejny kartonik z żarciem... Zobaczył czy reszta ferajny znaczy Piter i Data znajdują się w mieszkaniu i usiadł na tapczanie. Cholera. To drugi towar tego dnia, który miał upłynnić. Nie przepadał za robotą fixera. Oni znali ludzi, albo ludzi, którzy znali ludzi; mieli wejścia i dojścia... Dla niego cała ta robota była po prostu zbyt... wymagała zbyt wielu kontaktów z ludźmi; nawet jeżeli były to kontakty tylko przez sieć... Wstał i przeczytał maila ponownie grzebiąc w kartoniku z jedzeniem. Zastanawiał się na ile mail jest prawdą, a na ile... Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że adres gdzieś wypłynął i jakaś kochana korporacja, albo gliny, właśnie usiłują coś złowić. Mail zawierał same śmieci. Żadnych informacji tylko ogólniki, na podstawie których można było domyślać się czegokolwiek. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad kliknięciem "skasuj". Tak byłoby najprościej i najszybciej, jednak zdecydowanie najmniej zabawnie...
Wybrał "odpowiedz" i przez chwilę gapił się w pustą formatkę.

"Drogi klient!

Nasza Internetowa Sklep jest bardzo zadowolony z propozycji współpracy. Internetowa Sklep gwarantuje bezpieczeństwo transakcji oraz przelew pieniędzy na konto. Zajmować się również sprzedaż towarów elektronicznych i dóbr niematerialnych zgodnie z prawo autorskie. Internetowa Sklep sprzedaje towary określone przez Sprzedawcę za cenę określoną przez Sprzedawcę. Nasza Internetowa Sklep jest bardzo zadowolony z propozycji współpracy i chętnie nawiąże współpracę teraz i w przyszłości.

Wstępne warunki i szczegóły współpracy (pełny tekst na stronie wwwx://Pumpernickiel.comnet/#):
- określenie towaru i proponowanej ceny. Jako firma działająca zgodnie z obowiązującymi regulacjami prawnymi mamy obowiązek sprawdzić towar i nie dopuścić do obrotu towarami zabronionym i/lub uznanymi za niebezpieczne.
- określenie dostępności towaru do sprzedaży.
- określenie czasu ekspozycji towaru w Sklepie.

Dla Nowych Klientów cennik opłat wygląda następująco:
- pakiet MINI (wystawienie towaru w ogólnym sklepie, jedno zdjęcie, opis do 5000 znaków) - 100 E$ za tydzień ekspozycji
- pakiet STANDARD (wystawienie towaru w ogólnym sklepie, dowolna ilość zdjęć i opisu, reklama w kanale zakupowym) - 10% wartości transakcji, jednak nie mniej niż 500 E$ za tydzień ekspozycji.
- pakiet MAXI (dedykowany tylko i wyłącznie dla Sprzedawcy sklep, reklamy w kanałach zakupowych oraz reklama bezpośrednia dla odpowiedniego, zainteresowanego Kupującego) - 15% wartości transakcji, jednak nie mniej niż 500E$ za tydzień ekspozycji. W tej opcji pobierana jest opłata wstępna w wysokości 1500 E$ za przygotowanie i uruchomienie sklepu.

Těšime se na zprávy od vás.
Sklep Internetowy"




Przeczytał wszystko jeszcze raz - wyglądało na jakiś typowy autoodpowiadacz, który przeanalizował otrzymanego maila i dopasował się do tego co tam napisano. Kliknął "wyślij" i komputery zaczęły przerzucać informację, aby na koniec wrzucić ją na właściwe konto z tak długą historią "prześlij do" aby konto nadawcy zostało usunięte z historii maila. Wyciągając kawałek wołowiny z ryżu zastanawiał się czy gość się odezwie czy da sobie spokój. Wszyscy mieli jakieś paranoje... Pomysł "sklepu" zaczynał powoli kiełkować w jego umyśle; to upraszczałoby również sprawę telefonów pani Chang. Tyle, że załatwianie miliona rzeczy jednocześnie często odbijało się czkawką, a w tym mieście coś się działo i na dupę dwa razy bardziej trzeba było uważać...

John niecierpliwie czekał na odpowiedź. Gdy w końcu nadeszła nieco zbaraniał "Wystawienie, zdjęcia, przecież ja E-buya nie szukam..., tylko legalne rzeczy?? To po co mi hacker...?" John skręcił blanta nim ponownie zabrał się za czytanie e-maila. No tak sprawdzenie towaru to rozumiem, mógłbym podesłać mu z dwie trzy strony projektu, tego pewnie wymagał by klient... Zastrzeżenie legalności - pewnie podobny wybieg jak i u mnie... dobra, może zacznę pisać odpowiedź a skoro haker pyta się przez maila o szczegóły to chyba wie co robi... Johna nieco niepokoił ten czeski który bez problemu rozpoznał, kojarzył go z okolicami WR-3, okolicami dawnej Polski... No ale w końcu był w Chicago nie w WR-3 Palce zaczęły wypisywać kolejnego maila w odpowiedzi:

- projekt technologiczny, 90 tys E$
- dostępność wielokrotna i zróżnicowana
- specyfika towaru oraz cena sugerują bardzo ograniczone możliwości wyboru klienta, dlatego standardowe oferty Państwa sklepu wydają się nieco nie pasować, proponuję ustalić cenę sprzedaży na 100 Tys E$ - lub odpowiednio więcej w zależności od Państwa potrzeb prowizyjnych - które proponuję przerzucić na odbiorcę poprzez dorzucenie jej do ceny sprzedaży.
Istnieje możliwość, że ofertą będzie zainteresowanych kilku odbiorców, stała 10% prowizja od kolejnych odsprzedaży projektu zagwarantuje państwu wyłączność na obsługę moich zleceń.

Próbkę towaru mogę przesłać.

Pozdrawiam
klient


Poszło, John wciąż nie był pewny czy Haker w ogóle zainteresowany jest zleceniem, lecz kolejny e-mail powinien rozwiać choć część wątpliwości...


Hash nie czekał długo na odpowiedź, więc gościowi się spieszyło, co było jakimś wyznacznikiem - czegoś. Przeczytał maila i zaczął zastanawiać się czy to jakaś gierka glin czy facet ma postępującą paranoję, może w połączeniu z przesadną paranoją maniakalną tudzież manię wielkości... Jeżeli był to jakiś projekt, to musiał mieć w łapach coś co dawało się przedstawić klientowi i naciągnąć go na kasę. Cała reszta to były już detale - nie takie transakcje się organizowało... Z drugiej strony - ciężko było domyśleć się czy ta cała sytuacja nie jest jakąś ustawką... Wygenerował standardowy komunikat błędu skrzynki pocztowej:
"Brak wyspecyfikowanego pliku. Oczekiwany format: XEF - skrócona dokumentacja techniczna; lub EXC - wersja demonstracyjna"
Jeżeli to projekt to trzeba będzie ruszyć wiele sznurków i to zapewne nie będzie proste... "Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja." - pomyślał patrząc na komunikat o wysłaniu wiadomości.

Tym razem dość szybko nadeszła ponowna odpowiedź, o wiele krótsza, najwyraźniej hacker chciał zobaczyć czy to nie blef... Tym razem jednak przyszykowanie odpowiedzi - w formie kilku stron projektu - dbale dobranych, zajęło mu dobre pół godziny. Dość szybko znalazł założenia projektu - te były opisane na wstępie i omawiały co jest przedmiotem badań - w tym przypadku były to cyberpaznokcie. Kolejna strona była stekiem niezrozumiałych danych, przynajmniej dla kogoś nie obytego z żargonem technicznym - tabelki, wyliczenia, skomplikowane słownictwo - wyraźnie rzucało się w oczy, że to jedynie cześć większej całości., na trzeciej stronie był schemat - jeden z pazurów w przekroju poprzecznym, widać było gdzie umieszczony jest nadajnik - oczywiście czym ten pazur był wynikało głównie z opisu, gdyż z samego szkicu można byłoby przypuszczać wiele możliwości takiego paznokcia. Zresztą kolejne zdjęcie na którym widniały palce obu dłoni i które numerycznie miały pozaznaczane wszystkie 10 paznokci dawały do zrozumienia, że funkcja każdego jest inna... Po co zresztą komu 10 nadajników? Projekt a właściwie fragmenty wyglądały oryginalnie, John nie chciał odsłaniając zbyt wiele, gdyż pomysł też miał swoją wartość, poza tym skąd mógł wiedzieć czy klienta to zaciekawi czy odstraszy... Na wszelki wypadek uchylił kolejnego rąbka tajemnicy zamieszczając przekrój paznokcia numer 1.
Jego struktura była inna niż poprzedniego, przekrój nie wykazywał żadnych dodatkowych elementów, praktycznie paznokieć niczym się nie różnił od zwykłego paznokcia... tak naprawdę różnił się tylko tym z czego był zbudowany, a był to niezwykła kombinacja polimeru i diotoksyny dająca bardzo zabójcze efekty... Początek farmakologiczno - chemicznego ciągu równań został w próbce projektu niemal całkiem wymazany. W przeciwieństwie do reszty, tu skład budowy paznokcia był wynalazkiem samym w sobie, firmy medyczne za sam wzór mogłyby płacić krocie...
Dopiero gdy przyszykował tak zwaną wersję demonstracyjną... choć daleko było jej od prawdziwej demonstracji, wysłał ją do hackera i wciąż czekał na dalsze instrukcje... właściwie to sam chciał mu udzielić kilku, ale bał się używać słowa korporacja pisząc na necie, od dawna przypuszczał, że są programy natychmiast wychwytujące zastrzeżone słowa. Ruch należał znów do hackera...



Minęło sporo czasu zanim odpowiedź nadeszła, ale nadeszła w formie, a przede wszystkim w treści całkowicie Hasha zadowalającej. Nie musiał rozumieć technicznego żargonu, a przynajmniej nie cały. To rozumienie do niczego nie było mu potrzebne. Przepuścił wszystko co dostał przez kawałek własnego softu, który wyłowił odpowiednie słowa, wskaźniki i wszystko co "miało jakąś wartość" i zaczął przeszukiwać te mniej jawne sieci i serwery w poszukiwaniu czegoś co do tych danych pasowało; mniej lub bardziej. Nawet wykorzystanie dość szybkiej maszynki pewnej korporacji w północnym Meksyku nie skróciło zbytnio czasu poszukiwań... Hash zajął się więc bardziej palącymi problemami dnia codziennego jak pranie i próba rozpracowania "bardzo przyjaznej użytkownikowi" kuchenki mikrofalowej zabudowanej w kuchni. Kuźwa... szybciej by ją złamał przez sieć niż intuicyjnie obsłużył przy pomocy intuicyjnego menu... Przecież to oczywiste, że czas grzania ukryty jest pod czymś co przypomina nienadepnięte gówno. W końcu chińszczyzna na obiad była i ciepła i podzielona na talerze... I kot znowu zeżarł swoje mięso i mięso od Pitera. Mały na szczęście zaczął się już zadamawiać w domu i przemieszczać pomiędzy pokojami, a nie tylko siedzieć na jednym miejscu i maltretować głaskaniem kota - choć sprawiedliwości trzeba oddać, że kot tego głaskania nie miał za złe... W każdym razie - maszyna przekopała się w końcu przez przez ciekawszą część Intersieci i znalazła co miała znaleźć... Produkt bardzo mocno przypominający to co dostał w przesyłce był już na rynku środkowoeuropejskim. To oznaczało dwie sprawy: po pierwsze - tam nawet nie ma się co z tym pokazywać; po drugie - wpasował już nietutejszy akcent lekarza... Zaśmiał się bezgłośnie, sam do siebie. Kolejny klocek wskoczył na miejsce. Skoro jednak projekt "naprawiacza telewizorów", albo coś bardzo do niego zbliżonego, znajdowało się na rynku to znaczyło również, że John nie lubi się ze swoim poprzednim pracodawcą... Oczywiście sprzedaż tego tutaj też nie wchodziła w rachubę... Kilkakrotnie kliknął w monitor wykreślając z przygotowanej przez maszynę potencjalnej listy korporacji, ludzi, agencji i czego tam jeszcze wszystko co siedziało w obszarze CE i NA; komputer sam odrzucił cele "trzymające się razem" z odrzuconymi przez chłopaka. Nie trudno było zgadnąć, że pozostał daleki wschód, Ameryka południowa ze swoimi wojskowymi juntami i narkotykowymi kartelami oraz niedoceniana Afryka... Komputer wyliczył też przybliżoną wartość projektu bazując na dostępnych danych... Skoro doktorek chciał 90 kilo... Było więc z czego zapłacić za drobne przyjemności - zwłaszcza, że jego to w sumie nic nie kosztowało; przecież kosztami i tak obciąży jakaś korporację - najlepiej coś z listy powiązanych ze środkowoeuropejskimi korporacjami medycznymi. Jeżeli coś się wyda - co mało prawdopodobne - to smród pozostanie gdzie indziej. Wrzucił w komputer jeszcze jeden wzorzec poszukiwania - w końcu trzeba to było sprzedać kilka razy, a to wymagało odpowiedniego ustawienia klientów...
Wysłał kolejnego niby-automatycznego maila:
"Transakcja o numerze 52547882#575 zmieniła status na <w realizacji>"
i zajął się czymś zupełnie innym. Pitera trzeba było nauczyć korzystać z telecomu. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw... Sprawa mogła poleżeć kilka, kilkanaście godzin... Nie tylko ze względów bezpieczeństwa.


John ponownie zajrzał w komputer...
"Hmmm... transakcja w realizacji... przecież jeszcze mu nic nie przesłałem...ach, pewnie szuka klientów, kurcze, muszę porozmawiać z Kosą, kilka kont nie na mnie, wybranie gotówki, i ponowna wpłata... czystych przepranych banknotów... W sumie i tak większość pójdzie na sprzęt... no chyba że go nieco przeceniłem... na pewno, zresztą Kosa to i tak nic legalnego mi nie kupi, a jak zamówię nowoczesny mixer do żelu, to Polfarma może mnie odnaleźć... kurcze, transakcja w realizacji a ja mu nie napisałem, by nie oferował w Europie, szlag by to" - John nieco się zdenerwował, nawet bardziej niż nieco, w jego wyobrażeniu praca netrunera polegała na... grzebaniu w sieci, tworzeniu stron, okradaniu kont bankowych... nie miał zielonego pojęcia o możliwościach przeciętnego hakera; a brak wiedzy jak zwykle wywoływał strach przed nieznanym. W tym momencie miał się czego obawiać; sprzedawał towar którego receptura była ściśle tajna, nad którym badania trwały miesiącami i w sumie tylko dlatego, że firma miała jego - Jana Nowickiego, pomysłodawcę i głównego szefa projektu cyberpaznokci.
"Nie dostałem nawet premii, kurwa... A teraz ich ściśle tajny projekcik, ukryty na samym dnie zabezpieczonych danych, najpewniej nawet już nie w systemie, zostanie wystawiony na sprzedaż... wielokrotną. W sumie i dobrze im tak, więcej konkurencji to dostanie za jednym zamachem tym mniejsza szansa, że jeszcze sensownie to odsprzedadzą kolejnym... Tak ich projekcik zostanie sprzedany za grosze, ich tajna wiedza wycieknie ku ich własnemu pośmiewisku... tego tak łatwo nie zatuszują, o nie... I dobrze im tak, niech się zadławią, a jak tu kogoś przyślą, to poczęstuje ich śrutem... hmmm może wrócę do wynajdowania broni??" - John zapomniał już o strachu, spowodowanym tym że korporacja się dowie. Wiedział, że jest już jako tako przygotowany, a za pieniądze, za nowy zastrzyk gotówki przygotuje się lepiej... Oczywiście w jego planach Kosa miała aktywnie zreorganizować obronę tego miejsca, wzmocnić ją działkami, osłonami, ludźmi... Sama zobaczy że warto... John wiedział, że warto trochę poczekać, korporacje nie dokonują decyzji w ciągu godziny... choć przy tak śmiesznie niskiej cenie mogli się zmobilizować... Zresztą był to po prostu osobisty policzek jaki Polfarmie wymierzał Jan. Zemsta za wszystkie ich winy, upokarzająco niska cena za ich pilnie strzeżona tajemnicę, za ich szablonowy ostatnio produkt, utworzony z krwawicy Jana. Zemsta.
 
Aschaar jest offline  
Stary 18-01-2011, 22:36   #50
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Grady odprowadził wzrokiem Lance’a i rozsiadł się w fotelu, rozmyślając nad czymś intensywnie. Coś mu tu zdecydowanie nie grało. Albo Lance był tak głupi, że nie powiedział mu o wszystkim, albo ktoś go tak zastraszył, że Vicious próbował ugrać coś na swoim marnym aktorstwie. Niemniej należało sprawdzić obie wersje.

Travis wybrał numer Hasha i standardowo, zostawił mu wiadomość.

- Witam Psa na Baby. Naszemu najważniejszemu klientowi zaginęła „torebka”. Spróbuj ją zlokalizować i sprawdzić, czy nikt nic do niej nie dołożył. – Nie od dzisiaj znali się z Hashem, więc w prostym tłumaczeniu chłopak miał zlokalizować komórkę Vicious’a i zhakować ją w poszukiwaniu czegoś, co mogło podsunąć im jakiś ślad, że jednak Ann mogła chcieć mieć wgląd na całą sytuację ze swoim pracownikiem. Jeśli tak by się stało – a detektyw nie mógł mieć żadnej pewności, że nie – trzeba było powziąć specjalne środki ostrożności. – Odezwij się do swojej suki, gdy tylko będziesz coś wiedział.

Gdy tylko zostawił wiadomość swojemu informatorowi, wybrał numer Golema. Pewien miły kobiecy głos uświadomił go po chwili, że facet ma wyłączoną komórkę. No cóż, pewnie miał ważniejsze sprawy na głowie, niż włączenie telefonu. Jak to Golem. Grady westchnął i wybrał numer McClane’a. Wow, tu miał więcej szczęścia - chociaż sekretarka się włączyła.

- Tu Grady, jak idzie zbieranie sprzętu? Trzeba się streszczać, przekaż to Golemowi, jak go spotkasz. Chcę mieć całość do piątku i nie interesuje mnie, jak to zrobicie, możecie nawet stanąć na chuju.

Rozłączył się, schował telefon do prawej kieszeni marynarki i założył nogę na nogę, zerkając z fotela za okno, gdzie wśród podmuchów wiatru tańczyły płatki śniegu.

Sprzątaczka już dawno skończyła, a Travis został sam w budynku. Zacietrzewił się, odpływając myślami w najgłębsze czeluści podświadomości, gdy nagle zdał sobie sprawę, że skończył mu się alkohol. Przywdział więc ciepły, czarny płaszcz, zamknął drzwi do biura i ruszył z buta do najbliższego baru na ulicy. Trzeba było zapić, dojechać się, czy jak tam mówili na to w jego kręgach.

Zostawiając za sobą skrzypiące drzwi budynku, gdzie mieściło się jego biuro, uderzyła w niego fala śniegu, tak, że aż zmrużył oczy. Północny wiatr huczał między budynkami i nieco uspokoił się dopiero wtedy, gdy Grady wyszedł na niemal pustą ulicę. Detektyw minął kilka ustawionych w rzędzie domów, przeszedł na drugą stronę oświetlonej lampami jezdni i po chwili zniknął wewnątrz skąpanego w świątecznych dekoracjach pubie. Miał w dupie godzinę policyjną.


- No proszę, kogo moje zmęczone oczy widzą. – Od progu przywitał go wesoły głos Susan, nalewającej piwo jednemu z ostatnich klientów. Ta kobieta, lekko pod czterdziestkę, była jedną z niewielu dobrych znajomych detektywa w tym mieście
- Zawsze mnie tak witasz, więc lepiej polej, Sue. – Travis uśmiechnął się ciężko i zasiadł na pierwszym wolnym taborecie przy barze. Rozejrzał się po świątecznych ozdobach. – Normalnie czuję się jak w domu za dawnych czasów.
- Zawsze tak mówisz. Wiesz, że mam sentyment. Większość dzieciaków nie wie, co to święta i świąteczna atmosfera, no ale takie życie. A ty co taki znowu padnięty?
Kielonek z setką podjechał pod jego dłoń, a kobieta stanęła obok, wciąż trzymając butelkę.
- Przy sobocie, przy robocie, jak to mówią... Muszę się napić. - Z miejsca wychylił kielonek i podsunął go efektownej blondynce. - Dawaj, Sue... ale ostrzegam, że nie jestem ekonomiczny.
- To chyba siebie powinieneś ostrzec, w końcu ty płacisz. - Uśmiechnęła się, nalewając kolejną setkę.
- W sumie... może tak być. - Travis utkwił wzrok w przezroczystym alkoholu.
- Co cię gryzie, Skarbie?
Zbliżyła się, by nikt nie słyszał ich rozmowy, a jej wzrok wyrażał zmartwienie. Niewiele osób w Old Chicago przejmowało się innymi. Widać Grady miał szczęście trafić na jedną z nich.
- Wszystko gra... - Detektyw walnął kolejną setkę i odstawił pusty kieliszek na błyszczący bar. - Może po prostu chciałem sprawdzić, jak miewa się moja stara znajoma? Jeszcze raz to samo, Sue...
- A ja cię znam od wczoraj, nie? Nie pierdol, bo nie ze mną takie numery. Gadaj, może będę mogła jakoś pomóc. Nawet jeśli nie, zwykle sama rozmowa pomaga, choćby spojrzeć na problem z innej strony.
Travis prychnął, poczekał, aż Susan mu naleje i wychylił kolejny kieliszek. Z głośników umiejscowionych pod sufitem sączył się stary kawałek Binga Crosby’ego “White Christmas”.
- Serio, jak przychodzę do ciebie - oczywiście zdarza się to raz na jakieś trzy miesiące - to coraz częściej dochodzę do wniosku, że twoja knajpa zatrzymała się w czasie. I nie chodzi mi tu tylko o wystrój i tak dalej... Normalnie nie spotyka się już takich ludzi. Każdy za czymś goni, każdy ma jakąś skazę na sumieniu. To Old Chicago. - Podsumował. - Oczywiście nie miej mi za złe tego, co powiedziałem. Lubię twoją knajpę, przypomina mi to i tamto...
- Wciąż myślisz o żonie i córce, Travis?
Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie i Grady od razu wyłapał to z jej tonu. Zresztą znali się kilka ładnych lat.
- A co? Bawisz się w psychologa, Sue? - Łyknął zawartość kolejnego kieliszka, nie krzywiąc się przy tym zbytnio. - Tamto minęło i już nie wróci.
- Nie, ale przyjaciele mogą czasami pogadać szczerze, tak od serca. Nie chcesz, to nie mów, przecież nie będę cię na siłę ciągnąć za język. - Uśmiechnęła się krzywo, po czym postawiła przed nim butelkę i oddaliła się na chwilę, by przyjąć zamówienie.
- To już na przyjaciół awansowaliśmy? Chyba, że kiedyś za dużo wypiłem i powiedziałem o dwa słowa za dużo...
Nie skomentowała tego, bądź nie usłyszała. Ale sądząc po lekkiej zmianie na jej twarzy mógł uznać, że jednak słowa dotarły do niej i przyjęła to do wiadomości. Nie naciskała go więcej, w końcu była tam po to, by sprzedawać trunki, a nie dawać jakieś darmowe porady ‘po-małżeńskie’.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172