Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 23:20   #92
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Ach, wysłannik Republiki. Jakże się cieszę. Bardzo mi przykro z okoliczności w jakich się spotykamy, ale nastały ciężkie czasy dla mojej planety. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Nazywam się Dongo Ralim. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa, iż nie witałem pani osobiście. Niestety nie mogę pokazywać się publicznie. Wysłałem do portu moich dwóch ludzi, niestety wasz statek nie przybył. To był ich ostatni meldunek. Znaleziono ich martwych w jakimś zaułku. Może mi pani wyjaśnić co się stało? - spytał grzecznie.

Na widok najwyraźniej kogoś starszego stopniem od wszystkich Rodian, których dotąd spotkała, Lira z szacunkiem skinęła głową w powitaniu.

-Musisz mi wybaczyć senatorze mój obdarty, mało zachęcający do prowadzenia dyplomacji wygląd, acz dotarcie tutaj, od samego początku mej misji, nie należało do najprzyjemniejszych – odkaszlnęła cicho , jakby tym samym chciała jednak odwieźć zainteresowanie od stanu jej osoby na coś ważniejszego - Cóż się stało, pytasz.. Macie na planecie Mrocznego Jedi, oto co się stało – odrzekła odpowiednio dozując dramatyzm w swym głosie, a przy tym wypowiadając te słowa w taki sposób, jakby to była ich wina, że ktoś taki tutaj się znalazł. Świadomie pominęła całą kwestię jej Mistrza, bo nie była pewna jak obcy jej Rodianin mógłby na taką wiadomość zareagować – Dwójkę twych ludzi pamiętam, zwolennik Ciemnej Strony się przyznał do ich zabicia. Zapewne mój towarzysz mógłby Tobie więcej powiedzieć o ich ostatnich chwilach życia, bo widział całe zajście, a potem sam został zaatakowany.

- Tak, tak. Wiemy o Jedi na naszej planecie - stwierdził senator, najwidoczniej nie widząc zbyt wielkiej różnicy między Jasną i Ciemną Stroną. Nie powinno to zresztą dziwić, gdyż dla połowy galaktyki Jedi i Sith byli dokładnie tym samym. - Zaraza - dodał, prawdopodobnie nie zauważając, że jego gość również jest Jedi. - Właśnie z jego powodu musieliśmy zejść do podziemia... i to dosłownie. Pod jego wpływem znajduje się większość, wysoko postawionych, osób na Rodii. Nie wiem czy użył na nich jakiegoś rodzaju sztuczek, czy zwyczajnie zastraszył, ale faktem jest, że dla zwykłego obywatela wygląda to tak, jak gdyby nasza planeta samowolnie zerwała sojusz z Republiką. Co więcej podejmowanych jest wiele akcji propagandowych, by przekonać ludność, iż to właśnie Republika jest winna końcowi naszej współpracy. Nieliczni, którzy oparli się temu przeklętemu osobnikowi albo nie żyją, albo podobnie jak ja, ukrywają się. Nie mam niestety z nimi żadnego kontaktu. Zebrałem moich kilkudziesięciu ludzi, ale to przecież za mało. Nie damy rady temu batalionowi droidów, który znajduje się na Rodii, a co dopiero naszym własnym siłom wojskowym. Nasza sytuacja jest na prawdę dramatyczna.

-Ah, to miło, że wiecie, miło. Szkoda tylko, że my tego nie byliśmy świadomi, może wtedy nieco inaczej byśmy się nastawili do całej misji. Ale nic to teraz – kąciki jej ust drgnęły lekko. Słowa mówiły jedno, a umysł młodej Jedi coś zupełnie innego, gdyż niezbyt jej się podobało to, że po raz kolejny nie byli odpowiednio poinformowani co do sytuacji na Rodii, co mogliby pewnie przypłacić życiem. Splotła ręce na piersi i powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu – To wszystko rzeczywiście nie wygląda za ciekawie. I mam rozumieć, że nie masz żadnych dalszych planów? Odnoszę wrażenie, że najlepiej byłoby spróbować się skontaktować z innymi, którzy się ukrywają. Jeśli i oni mają ze sobą swych ludzi, to już byłoby nas trochę więcej przeciwko droidom, prawda?

Senator popatrzył na Lirę jakby rozmawiał z niedorozwiniętym umysłowo. Zdawało mu się, że wszystko co powiedział było dla niej kompletnie niezrozumiałe, albo ona nie chciała tego zrozumieć.

- Jak mamy się skontaktować z innymi, jeśli nawet nie wiemy kim oni są, nie wspominając o miejscach ich pobytu? Nawet nie wiemy, czy w ogóle jest ktokolwiek poza nami. Planu rzeczywiście żadnego nie mamy, ale nie znaczy to, że zamierzamy siedzieć tu z założonymi rękami. Najpierw za konieczne uznaliśmy pozbyć się tego Jedi. Niestety nie mamy nawet co próbować się z nim mierzyć. On posiada moce, o których my możemy tylko marzyć. Teraz myślimy nad jakąś akcją, która zwróciłaby uwagę wszystkich na prawdziwe położenie planety. Sygnał, który spędziłby wszystkich wrogów Konfederacji, gotowych walczyć za wolność swojej ojczyzny. Wtedy mogłoby wybuchnąć powstanie. Tylko cóż by to miało być?

Wzruszyła ramionami, a potem jeszcze dodatkowo rozplotła ręce, by móc jedną z nich machnąć lekceważąco w powietrzu.

-Cóż, nie spodziewałam się aż takiej niewiedzy i kompletnego braku informacji o potencjalnych sojusznikach. Uroki bycia w podziemiu, zapewne. Mój błąd – żachnęła się, ale na szczęście powstrzymała wzmożoną chęć wywrócenia ślepiami – Oczywiście, że można zrobić powstanie. Ale patrząc na to, że nawet nie wiecie czy ktoś jeszcze się ukrywa i byłby gotowy walczyć za planetę, to można się spokojnie liczyć z tym, że odpowie zaledwie garstka. To by nie było zbyt motywujące to „walki za ojczyznę”. Jeśli zaś ten sygnał miałby dotrzeć to wszystkich, albo przynajmniej niektórych, którzy aktualnie stoją za Mrocznym, to musiałoby to być coś prawdziwe spektakularnego, aby miało zerwać jego sieci. Może jakoś drastycznie zszargać opinię? Zwrócić uwagę na jakieś wydarzenie, zbezczeszczenie przez Konfederację czegoś ważnego, może nie tyle dla Republiki, co dla samych Rodian? Można nawet całość zmyślić, cokolwiek, aby tylko mocno poruszyć mieszkańców tej planety.

Ralimowi nie spodobała się wypowiedź Liry na temat braku informacji. Odebrał ją osobiście jako przytyk do jego ukrywania się. Jedi mogła wyczuć z łatwością, że dotknęła go do żywego, a ten z trudem hamuje się, by nie wybuchnąć gniewem. Zanim dziewczyna skończyła, zdążył się uspokoić.

- Podejmujemy kampanię propagandową odkąd Konfederacja znalazła się na naszej planecie, ale to na nic. Oczywiście początkowo, gdy jeszcze mogłem działać otwarcie, była to kampania na skalę całej planety, obecnie musimy ograniczyć się tylko do tego miasta. Zresztą ulotki, plakaty i napisy na murach niczego nie dają. Ludzie zdają się ich nie dostrzegać, lub nie chcieć dostrzec. Słowa tu niczego nie zdziałają, jedynie zbrojna akcja może pomóc.

Ajajaj. Słowa nazbyt łatwo zaczynały się wydobywać z jej ust, co jak dotąd miało dość mało korzystny wpływ na całą sytuację. Musiała zacząć się bardziej skupiać nad tym co mówi i do kogo, w swoisty sposób przefiltrowywać i poddawać ostrej selekcji kolejne myśli chcące się wydostać na zewnątrz.

Tym razem uniesioną wcześniej rękę ku twarzy powiodła, by tam dłoń wesprzeć o czoło, lekko przy tym mierzwiąc króciutką grzywkę. Grymas zmęczenia i jeszcze kilku innych niechętnych jej emocji wstąpił na twarz kobiety.

-Wybacz mi moje słowa, senatorze. Wiele się działo i nadal się dzieje, a to wszystko zdaje się na mnie źle wpływać. Tak to bywa, kiedy potencjalnie prosta misja zmienia się w coś zupełnie nieoczekiwanego. W każdy możliwy sposób – wciągnęła głęboko pozornie oczyszczające powietrze do swych płuc, po czym wypuściła je z cichym gwizdnięciem. Długimi palcami przesunęła w dół po twarzy, aż w końcu ręce na powrót splotła na piersi. Skinęła głową w aprobacie dla wypowiedzi senatora – Widziałam jak co poniektórzy byli obojętni na sytuację waszej planety, a inni zaś w ogóle nie wiedzieli co się dzieje. Rzeczywiście brakuje tutaj miejsca na subtelne metody, bo one zwyczajnie do nikogo nie dotrą. Moglibyśmy rozpocząć jakąś akcję i poczekać, aż kolejni się do nas przyłączą. Ale i do tego potrzebujemy odpowiedniej ilości ludzi, prawda? Czy jesteś gotów wykorzystać do tego kolejnych, którzy zgromadzili się tutaj razem z Tobą? Wydostali mnie z celi, widziałam jak dobrze sobie radzą i są gotowi także do poświęceń. Wierzę, że może eksplozja, która miała miejsce w czasie naszej ucieczki zwróciła uwagę choćby nielicznych mieszkańców. Możesz liczyć na moją pomoc, jednak o wiele uboższą niż bym chciała, ponieważ moja broń tam została, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu. Mogłabym za to spróbować wpłynąć na niektórych, by się opowiedzieli po naszej stronie. Mniej lub bardziej z własnej woli – rozciągnęła wargi w uśmiechu złośliwej satysfakcji na samą tylko wizję ponownego przenikania Mocą do cudzych umysłów. Przy okazji pozwoliła sobie zrobić krótką przerwę dla swego gardła. Moment zaledwie – Na górze zaś Twoi ludzie zostawili mojego towarzysza, drugiego Jedi wysłanego na tę misję, który wprawdzie odniósł ranę w czasie ataku na droidy, ale po odpowiednim opatrzeniu też by się mógł przydać. Choćby do odwracania uwagi, ale to zawsze dodatkowae cz para rąk do pomocy.

- Jedi? Powiedziałaś Jedi? - do Rodianina wreszcie dotarło z kim rozmawia. - Drugiego? Znaczy, że ty również jesteś jednym z nich? - przez chwilę milczał chodząc raz w jedną raz w drugą stronę po pokoju, jakby zastanawiając się nad sytuacją. Wreszcie zatrzymał się i zwrócił znowu do Liry. Najwyraźniej rozważył wszystkie za i przeciw, bo za chwilę powiedział - A zatem mamy rozwiązanie naszych problemów. Musicie zabić tego Mrocznego, a wtedy Rodia będzie znów wolna.

Kobiecie prawie szczęka opadła do ziemi, gdy rozmowa dotarła w końcu do tej niesamowitej wiadomości mówiącej o tym, że ona jest Jedi. Czy to naprawdę miało być aż tak zaskakujące? Myślała, była wręcz pewna, że senator jest świadom tego, kim ma być dyplomata. A tutaj coś takiego, znowu wydarzyło się coś niespodziewanego. Kobieta parsknęła krótkim śmiechem, którego już wstrzymać w sobie nie mogła. To wszystko było dość zabawne, jednak po chwili powróciła do swego spokojnego stanu.

-Tak, jestem Jedi. I cieszę się, że uważasz naszą dwójkę za rozwiązanie Twych problemów, jednak pozbycie się Mrocznego może nie być takie łatwe jak się wydaje. Silny, doświadczony w używaniu Mocy, a do tego jeszcze żadne z nas nie ma mieczy, które to przecież są naszą główną bronią. Ale..Lira, której ciało najwyraźniej bezwiednie poddało się odruchowi naśladownictwa rozmówcy także leniwie ruszyła przed siebie. Towarzyszyła jej cicha zaduma wraz z delikatnym napięciem unoszącym w powietrzu. W końcu zatrzymała się i obróciła się do senatora szeleszcząc przy tym szatą, która chwilę wcześniej tańczyła u jej stóp w rytm kolejnych kroków - .. raz już wam się udało wkroczyć do jego bazy, prawda? Aby nas uratować? Można by było to jeszcze raz zrobić, ale bardziej subtelnie, aby nie zorientowano się od razu o naszej obecności – rozplotła ręce, zacisnęła jedną dłoń w pięść i z jakimś dość mściwym uczuciem uderzyła nią o drugą otwartą – W końcu przecież to w gniazdo Mrocznego należy uderzyć, a my musimy odzyskać naszą własność, aby go jeszcze bardziej zabolało. Jesteśmy w podziemiach, czy z tych wszystkich tunelów jakikolwiek prowadzi do tej jego bazy?

- A niby jak mamy dostać się do jego bazy niezauważeni? To niemożliwe. Wiesz ile czasu zajęło nam przygotowanie planu uwolnienia ewentualnych więźniów? Akurat trafiło, że uwolniliśmy ciebie. Nie możemy przecież powtórzyć tego ataku, gdyż teraz wróg będzie przygotowany na jego odparcie. I nie jesteśmy w żadnych podziemiach, to zwykłe kanały. Pewnie któraś z ich odnóg prowadzi pod ich bazę, ale by stwierdzić która byłby potrzebny plan tych wszystkich tuneli, którego nie mamy. Możemy zorganizować zasadzkę na jakiś konwój, w którym podróżowałby Mroczny, ale raczej nie na jego bazę.

-Oczywiście, jakkolwiek, cokolwiek wymyślisz. Tunele, podziemia.. takie same kanały jak te, którymi tutaj mnie przyprowadzono. Sprowadźcie mi tutaj drugiego Jedi, może on będzie miał więcej pomysłów i więcej cierpliwości do tego niż ja mam teraz -to była prawda najprawdziwsza w tym momencie. Młoda Jedi nie należała do osób posiadających duże pokłady cierpliwości, a te i tak zostały ostatnimi czasy drastycznie nadszarpnięte. Gdyby chciała prowadzić takie rozmowy pełne chaosu komunikacyjnego to zostałaby w mieście i dalej próbowałaby czegoś się dowiedzieć. O ironio, nawet z Mistrzem jej się łatwiej rozmawiało, nawet w aktualnym jego stanie.

-Chcesz zrobić zamach na konwój to proszę bardzo. Nie chcesz, to też proszę bardzo. Nie ja ukrywam się od bogowie jedni tylko wiedzą kiedy, więc to też nie ja miałam wystarczającą ilość czasu na wymyślanie zamachu. Gdy już w końcu jakiś dokładnie stworzysz, wtedy mię o tym poinformuj, a pomogę, mój towarzysz też. Zawsze lepiej mieć po swojej stronie dwójkę Jedi, niż nie, prawda? Szczególnie, kiedy Mroczny robi na planecie co tylko chce..

Powoli, acz odpowiednio pewnie ruszyła ku wyjściu z pomieszczeniu. Jej mimika jak i reszta ciała nie miały już sił na miłe czy przepraszające gesty, dlatego też wolała się oddalić od senatora zanim jednak jej słowa zaczną ciąć niczym ostrza. Z nastawieniem Rodianina na „nie” oraz z jej ogólnym niezbyt dobrym nastrojem, nie byli w stanie teraz dojść do porozumienia. Nie chciała tego przyznawać, ale teraz przydałby jej się Ricon, który to wprawdzie bywał impulsywny, ale zdarzało mu się lepiej dogadywać z ludźmi. Stanęła przy ciągle tam znajdującym się Gurlthonie.

-Znajdzie się tutaj jakieś miejsce, gdzie mogłabym chociaż trochę odpocząć?


- Tak. Oczywiście, że tak - przyznał ochoczo strażnik. Już miał zaprowadzić dziewczynę w jakieś wygodne miejsce do odpoczynku, gdy z pokoju senatora wyszedł jakiś Rodianin i odezwał się do Gurlthona po rodiańsku, potem zniknął za drzwiami. Gurlthon przetłumaczył Lirze:

- Senator stwierdzić, że pomoc Jedi nie być nam potrzebna. Za dwie godziny Gurlthon wyprowadzić panienka z miasta do punktu C. Tam czekać transport - w jego słowach można było wyczuć wyraźny smutek.

-Nie jestem zainteresowana transportem– rzuciła oschle nawet się nie odwracając, aby zaszczycić drzwi do gabinetu senatora choćby spojrzeniem. Zresztą, on sam tak zmalał w jej oczach, że pewnie musiałaby się pochylić, aby dostrzec tego, w jej aktualnym mniemaniu, upartego głupca chowającego się tchórzliwie w swej norze -I w takim razie nie jestem też zainteresowana zostaniem tutaj, choćby na odpoczynek, więc albo już teraz mnie wyprowadzisz do miasta, albo sama spróbuję odnaleźć wyjście.

Pomimo zmęczenia i ogólnych problemów ze skupieniem się, to Lira skorzystała z Mocy, by swoje słowa nią trochę nasączyć. Trochę zaledwie, bo tak naprawdę to było jej to obojętne czy wpłynie na strażnika. Zwyczajnie chciała spróbować. Szczerze też wątpiła, aby miał on próbować ją zatrzymywać. Dlatego nie czekając na reakcję po prostu zaczęła iść przed siebie, a gdyby pretensja i wzburzenie dziwnie wyraźnie o sobie dające znać w każdym stawianym przez nią kroku mogły wzbudzać płomienie, tedy cała ta kryjówka by już stopniowo wypełniała się ogniem. Starała się, starała się bardzo zachować wewnętrzny spokój, ale koniec końców z rozmów wyszło to samo co z całej tej misji – jedno wielkie nieporozumienie, a ona była w samym jego środku. Nie wiedziała jak inni Jedi znosili zniewagi pod ich adresami i osobiste przegrane, ale ona nie potrafiła tego zwyczajnie akceptować, albo zamknąć w zarodku i odepchnąć daleko w odmęty umysłu.

Na całej tej planecie znajdowała się jedna jedyna interesująca osoba, dla której Lira była w stanie jeszcze trochę zostać w tym mieście. Jakże jeszcze gorzej by się ze sobą czuła, gdyby tak po prostu się stąd wyniosła. Nie czarowała się – nie mogła wiele zdziałać w kwestii odebrania Ciemnej Stronie jej mistrza, ale skoro już los sobie tak zakpił i ich drogi ponownie ze sobą skrzyżował na moment, to nie miała zamiaru tego tak po prostu porzucić. Chociaż z drugiej strony, nie miała chwilowo też i pomysłu co mogłaby z tym zrobić. Tak naprawdę, to na razie tylko coś w niej krzyczało z ogólnej frustracji i nie dawało dojść do głosu myślom z pomysłami na ciąg dalszy jej eskapady.
 
Tyaestyra jest offline