Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2010, 15:40   #91
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Kastar otworzył powoli oczy, wszystko go bolało, przez chwilę zmagał się z bólem próbując wstać, szybko jednak zrezygnował z tego śmiałego planu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, na tyle na ile był w stanie poruszać szyją. Nic nadzwyczajnego, ściany były z drewna, ciężko się jednak dziwić ostatecznie na Kashyyyk to główny materiał budowlany. Pokoik nie był zbyt duży, a to co imitowało łóżko na którym leżał zdecydowanie nie było wygodne. Induro zastanawiał się co mogło się stać, z zamkniętymi oczami przywoływał każde wspomnienie tamtej chwili.
- Spadłem?! - zapytał sam siebie.
Po tych słowach ktoś wszedł do pomieszczenie. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby istota ta zdecydowanie nie pasowała wyglądem do rdzennych mieszkańców Kashyyyk. Kastar przez chwile przyglądał się kobiecie.
- Witaj - spróbował zagaić rozmowę - Jestem Kastar, podałbym ci rękę ale jak widzisz nie jest w najlepszym stanie
Kobieta wybiegła z pomieszczenia i zaczęła z kimś rozmawiać w języku którego Induro nie był w stanie zrozumieć. Westchną ciężko
- Pięknie, ciekawe jak to wyjaśnię radzie, nawet nie wiem ile czasu minęło.
Z wysiłkiem uniósł rękę i pogładził się po twarzy

- Pomyślimy - wyszeptał - Byłem nieprzytomny to na pewno, zarost raczej mały. Dzień, góra dwa. Nie jest tak tragicznie, gorzej z obrażeniami, przynajmniej dwa złamane żebra. Z rękoma chyba w pożąda - poruszał najpierw lewą, potem prawą - nie, nie w porządku, prawa stłuczona. Nogi, nogi o dziwo bez szwanku, chociaż trochę boli mnie prawe udo. Co dalej głowa, bandaże mogą sugerować że jest trochę poharatana. Nie jest tak tragicznie, może nie będę już taki ładny jak kiedyś ale powinienem dojść do siebie.
Induro powoli usiadł na łóżku. W tej samej chwili do pokoju ponownie weszła ta sama kobieta. Pomogła mu wstać i wprowadziła do drugiego pomieszczenia gdzie był mistrz Kota. Jedi wpatrywał się weń przez chwilę z niedowierzaniem. Mistrz przemówił:
- Kastar! - prawie krzyknął Kota. - Ty żyjesz.
Jedi Spojrzał zdziwiony na mistrza
- Owszem przecież tylko spadłem z drzewa, nie sądziłem że zakon tak szybko dowie się o tym wypadku
- Co? - Kota spojrzał na Jareda i K'Kruhka. - Czy ty się dobrze czujesz?
- Biorąc pod uwagę urazy, całkiem nieźle - przerwał na chwilę - Mistrzu na Kashyyyk nie powinno być nikogo poza mną co tu robicie ?
- Na Kashyyyk? Chłopcze, jesteś na Elom? Poczekaj... - Kota zamyślił się przez chwilę. Zdawał się na czymś skupić. Zamknął oczy i milczał przez dłuższą chwilę. - Nic nie pamiętasz? - spytał wreszcie.
Jared rozejrzał się po wszystkich zebranych w chacie, rzucił krótkie spojrzenia Elomianom, po czym skupił swoją uwagę na reszcie Jedi
-Nie chciałbym być tym, który psuje zabawę, ale to nie jest chyba najlepsze miejsce, na przeprowadzanie takiej rozmowy -
- Spokojnie - stwierdził Kota. - Droidy nie znajdą nas na bagnach. Nie powinny się tutaj zapuszczać.
- Mistrzy to musi być jakaś pomyłka, przecież miałem wykonać zadanie na Kashyyyk, badałem pewną chatę. nie jestem pewny ale zdaje się że zostałem zepchnięty z drzewa kiedy wyglądałem na zewnątrz - Kastar spojrzał na młodego Jedi stojącego nieopodal mistrza. - Chyba nas sobie nie przedstawiono, jestem Kastar Induro, co masz na myśli że to nie odpowiednie miejsce? - spytał zdezorientowany
-Jared Codd, bardzo mi miło - uśmiechnął się lekko chcąc trochę uspokoić zdezorientowanego Jedi -Jak już mistrz wspomniał nie jest to Khasyyk, a Elom ... a nie jest to najlepsze miejsce, bo znajdujemy się za liniami wroga - po tych słowach spojrzał na mistrza Kotę -Nie chcę być tutaj czarnowidzem, ale mam naprawdę złe przeczucia. Co jeśli droidy postanowią urządzić sobie krótki urlop nad bagnami? Kuracja odmładzająca i do tego spokojna i cicha lokalizacja, ludzie z Courscant zabijali by się o miejsca w tutejszym spa
- Spokojnie Jaredzie. Jeżeli droidy nas nie wykryły, o co się postaraliśmy, to nie powinny nas szukać, a w takim wypadku, po cóż miałyby zaglądać na bagna? - zauważył Kota.
-Grill integracyjny? - zapytał z przekąsem Jedi -Po prostu z doświadczenia wiem, że nic nigdy nie idzie zgodnie z planem. Jednak ma mistrz rację, pozostanie tutaj nawet kilka godzin, nie powinno nam zaszkodzić
Kastar wzdrygną się
- Chwila, jak to możliwe że jesteśmy na Elom, przecież to niemożliwe - spojrzał na mistrza - Co tu się dzieje, przecież to zwykła misja. Jestem bliski jej rozwiązanie... jednak skąd droidy... nic nie rozumiem
- Spokojnie. Powoli do wszystkiego dojdziemy. Opowiedz nam to co robiłeś ostatnio.
Kastar pocierając skronią zastanawiał się nad swymi ostatnimi poczynaniami
- No więc - zaczął - Dostałem misje od rady by sprawdzić na Kashyyk, chodziło o jakąś zbrodnie, Gdy sprawdzałem jeden z według mnie podejrzanych domów - zawahał się przez chwile - albo sam spadłem, albo ktoś mnie zepchną, nie jestem pewien mistrzu. Później obudziłem się tutaj. opatrzonym, góra pół godziny przed waszym przybyciem.
Kota milczał dłuższą chwilę zastanawiając się nad czymś. W końcu powiedział:
- A zatem straciłeś pamięć. Nie mamy za wiele czasu, gdyż jednak lepiej będzie, jeśli się stąd wyniesiemy, ale oto co pokrótce się wydarzyło. Wróciłeś z Kashyyyk. Hrabia Dooku, o którym z pewnością słyszałeś, okazał się być zdrajcą. Zebrał przedstawicieli tysięcy systemów i wypowiedział wojnę Republice. Obecnie znajdujesz się na planecie Elom. Zostałeś zestrzelony, gdy walczyłeś z siłami Konfederacji, czyli wojskami Dooku. Ja, Jared Codd i K'Kruhk, wraz z klonami-komandosami wyruszyliśmy, gdy otrzymaliśmy sygnał z twojego nadajnika. Odnaleźliśmy cię tutaj.
-I tym sposobem znajdujemy się daleko za liniami wroga - dodał Jared
Jedi złapał się za głowę, zachwiał się po czym usiadł na krześle które było najbliżej niego
- Nie - zdołał wyjęknąć
podciągną nogi pod siebie. głowa straszliwie go rozbolała
- No niemożliwe, to straszne. Nigdy bym nie pomyślał... - Kilkukrotnie wziął głębszy wdech.
Kastar potrzebował chwili czasu by dojść do siebie. Nagle spoważniał
- Jeradzie, Mistrzu, jakie są plany, co powinniśmy teraz zrobić - Spytał wciąć roztrzęsiony a zarazem skupiony jak nigdy w życiu.
- Spokojnie Kastarze. Straciłeś około tygodnia swojego życia. Może trochę więcej. Teraz najważniejsza jest jednak teraźniejszość. Musimy wydostać się z terenu droidów.
-W takim razie, może pójdę poszukać jakieś taksówki? - zapytał Jared,
Kastar walcząc z bólem podniósł swoją prawą rękę, ukłonił się po czym powiedział:
- Co tylko zechcesz mistrzu, wprawdzie moja sprawność w boju jest ograniczona, mam jednak nadzieję że przydam się do czegoś
Wciąż starał się przetrawić informację jakie do niego dotarły, wiedział jednak że są ważniejsze kwestie niż jego wewnętrzne dylematu
- Jestem gotów - powiedział z lekkim drżeniem głosu
- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale musisz dać radę - rzekł Kota, kładąc rękę na ramieniu młodego Jedi. - Dobrze, pora ruszać.
- Generale - odezwał się komunikator mistrza Koty. To był Hawkeye - W naszą stronę zbliża się kolumna blaszaków. Cokolwiek tam robicie, lepiej kończcie to szybko i... - kontakt został przerwany.
- Do broni! - krzyknął Kota.
- Tak Mistrzu - krzykną młody Jedi - Nie mam jednak miecza - powiedział powoli
Codd zadziałał błyskawicznie, w jego ręku pojawił się miecz świetlny ... na razie niezapalony, ale gotowy do użytku. Jedi skoczył pod okno, aby rozejrzeć się po okolicy
- Jered - zakrzykną Kastar - uspokój się, musimy się przygotować, nie ma sensu na zbędną panikę
-To żadna panika przyjacielu - odpowiedział mu Jedi -W tym momencie to konieczność
K'Kruhk właśnie oprzytomniał po wpatrywaniu się w scenę rozmowy między Tahmem Kotą i Kastarem. "Trzymaj" rzekł podając Kastarowi jego własny miecz.
-Znalazłem go przy twoim myśliwcu.
Kastar spojrzał na Jedi
- Nie - powiedział spokojnie - Nie jest to konieczność, w tej chwili powinniśmy unikać walk
Wzrok przerzucił na mistrza. Wziął swój miecz w lewą rękę tę która znacznie mniej go bolała.
- Dziękuję mistrzu, jestem gotów. Proponuję jednak unikać walki o ile to możliwe.
Odwrócił się jeszcze tylko na chwilę do swych wybawczyń, ukłonił się delikatnie.
- Jestem gotów na rozkazy
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.
Mizuichi jest offline  
Stary 15-03-2010, 23:20   #92
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Ach, wysłannik Republiki. Jakże się cieszę. Bardzo mi przykro z okoliczności w jakich się spotykamy, ale nastały ciężkie czasy dla mojej planety. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Nazywam się Dongo Ralim. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa, iż nie witałem pani osobiście. Niestety nie mogę pokazywać się publicznie. Wysłałem do portu moich dwóch ludzi, niestety wasz statek nie przybył. To był ich ostatni meldunek. Znaleziono ich martwych w jakimś zaułku. Może mi pani wyjaśnić co się stało? - spytał grzecznie.

Na widok najwyraźniej kogoś starszego stopniem od wszystkich Rodian, których dotąd spotkała, Lira z szacunkiem skinęła głową w powitaniu.

-Musisz mi wybaczyć senatorze mój obdarty, mało zachęcający do prowadzenia dyplomacji wygląd, acz dotarcie tutaj, od samego początku mej misji, nie należało do najprzyjemniejszych – odkaszlnęła cicho , jakby tym samym chciała jednak odwieźć zainteresowanie od stanu jej osoby na coś ważniejszego - Cóż się stało, pytasz.. Macie na planecie Mrocznego Jedi, oto co się stało – odrzekła odpowiednio dozując dramatyzm w swym głosie, a przy tym wypowiadając te słowa w taki sposób, jakby to była ich wina, że ktoś taki tutaj się znalazł. Świadomie pominęła całą kwestię jej Mistrza, bo nie była pewna jak obcy jej Rodianin mógłby na taką wiadomość zareagować – Dwójkę twych ludzi pamiętam, zwolennik Ciemnej Strony się przyznał do ich zabicia. Zapewne mój towarzysz mógłby Tobie więcej powiedzieć o ich ostatnich chwilach życia, bo widział całe zajście, a potem sam został zaatakowany.

- Tak, tak. Wiemy o Jedi na naszej planecie - stwierdził senator, najwidoczniej nie widząc zbyt wielkiej różnicy między Jasną i Ciemną Stroną. Nie powinno to zresztą dziwić, gdyż dla połowy galaktyki Jedi i Sith byli dokładnie tym samym. - Zaraza - dodał, prawdopodobnie nie zauważając, że jego gość również jest Jedi. - Właśnie z jego powodu musieliśmy zejść do podziemia... i to dosłownie. Pod jego wpływem znajduje się większość, wysoko postawionych, osób na Rodii. Nie wiem czy użył na nich jakiegoś rodzaju sztuczek, czy zwyczajnie zastraszył, ale faktem jest, że dla zwykłego obywatela wygląda to tak, jak gdyby nasza planeta samowolnie zerwała sojusz z Republiką. Co więcej podejmowanych jest wiele akcji propagandowych, by przekonać ludność, iż to właśnie Republika jest winna końcowi naszej współpracy. Nieliczni, którzy oparli się temu przeklętemu osobnikowi albo nie żyją, albo podobnie jak ja, ukrywają się. Nie mam niestety z nimi żadnego kontaktu. Zebrałem moich kilkudziesięciu ludzi, ale to przecież za mało. Nie damy rady temu batalionowi droidów, który znajduje się na Rodii, a co dopiero naszym własnym siłom wojskowym. Nasza sytuacja jest na prawdę dramatyczna.

-Ah, to miło, że wiecie, miło. Szkoda tylko, że my tego nie byliśmy świadomi, może wtedy nieco inaczej byśmy się nastawili do całej misji. Ale nic to teraz – kąciki jej ust drgnęły lekko. Słowa mówiły jedno, a umysł młodej Jedi coś zupełnie innego, gdyż niezbyt jej się podobało to, że po raz kolejny nie byli odpowiednio poinformowani co do sytuacji na Rodii, co mogliby pewnie przypłacić życiem. Splotła ręce na piersi i powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu – To wszystko rzeczywiście nie wygląda za ciekawie. I mam rozumieć, że nie masz żadnych dalszych planów? Odnoszę wrażenie, że najlepiej byłoby spróbować się skontaktować z innymi, którzy się ukrywają. Jeśli i oni mają ze sobą swych ludzi, to już byłoby nas trochę więcej przeciwko droidom, prawda?

Senator popatrzył na Lirę jakby rozmawiał z niedorozwiniętym umysłowo. Zdawało mu się, że wszystko co powiedział było dla niej kompletnie niezrozumiałe, albo ona nie chciała tego zrozumieć.

- Jak mamy się skontaktować z innymi, jeśli nawet nie wiemy kim oni są, nie wspominając o miejscach ich pobytu? Nawet nie wiemy, czy w ogóle jest ktokolwiek poza nami. Planu rzeczywiście żadnego nie mamy, ale nie znaczy to, że zamierzamy siedzieć tu z założonymi rękami. Najpierw za konieczne uznaliśmy pozbyć się tego Jedi. Niestety nie mamy nawet co próbować się z nim mierzyć. On posiada moce, o których my możemy tylko marzyć. Teraz myślimy nad jakąś akcją, która zwróciłaby uwagę wszystkich na prawdziwe położenie planety. Sygnał, który spędziłby wszystkich wrogów Konfederacji, gotowych walczyć za wolność swojej ojczyzny. Wtedy mogłoby wybuchnąć powstanie. Tylko cóż by to miało być?

Wzruszyła ramionami, a potem jeszcze dodatkowo rozplotła ręce, by móc jedną z nich machnąć lekceważąco w powietrzu.

-Cóż, nie spodziewałam się aż takiej niewiedzy i kompletnego braku informacji o potencjalnych sojusznikach. Uroki bycia w podziemiu, zapewne. Mój błąd – żachnęła się, ale na szczęście powstrzymała wzmożoną chęć wywrócenia ślepiami – Oczywiście, że można zrobić powstanie. Ale patrząc na to, że nawet nie wiecie czy ktoś jeszcze się ukrywa i byłby gotowy walczyć za planetę, to można się spokojnie liczyć z tym, że odpowie zaledwie garstka. To by nie było zbyt motywujące to „walki za ojczyznę”. Jeśli zaś ten sygnał miałby dotrzeć to wszystkich, albo przynajmniej niektórych, którzy aktualnie stoją za Mrocznym, to musiałoby to być coś prawdziwe spektakularnego, aby miało zerwać jego sieci. Może jakoś drastycznie zszargać opinię? Zwrócić uwagę na jakieś wydarzenie, zbezczeszczenie przez Konfederację czegoś ważnego, może nie tyle dla Republiki, co dla samych Rodian? Można nawet całość zmyślić, cokolwiek, aby tylko mocno poruszyć mieszkańców tej planety.

Ralimowi nie spodobała się wypowiedź Liry na temat braku informacji. Odebrał ją osobiście jako przytyk do jego ukrywania się. Jedi mogła wyczuć z łatwością, że dotknęła go do żywego, a ten z trudem hamuje się, by nie wybuchnąć gniewem. Zanim dziewczyna skończyła, zdążył się uspokoić.

- Podejmujemy kampanię propagandową odkąd Konfederacja znalazła się na naszej planecie, ale to na nic. Oczywiście początkowo, gdy jeszcze mogłem działać otwarcie, była to kampania na skalę całej planety, obecnie musimy ograniczyć się tylko do tego miasta. Zresztą ulotki, plakaty i napisy na murach niczego nie dają. Ludzie zdają się ich nie dostrzegać, lub nie chcieć dostrzec. Słowa tu niczego nie zdziałają, jedynie zbrojna akcja może pomóc.

Ajajaj. Słowa nazbyt łatwo zaczynały się wydobywać z jej ust, co jak dotąd miało dość mało korzystny wpływ na całą sytuację. Musiała zacząć się bardziej skupiać nad tym co mówi i do kogo, w swoisty sposób przefiltrowywać i poddawać ostrej selekcji kolejne myśli chcące się wydostać na zewnątrz.

Tym razem uniesioną wcześniej rękę ku twarzy powiodła, by tam dłoń wesprzeć o czoło, lekko przy tym mierzwiąc króciutką grzywkę. Grymas zmęczenia i jeszcze kilku innych niechętnych jej emocji wstąpił na twarz kobiety.

-Wybacz mi moje słowa, senatorze. Wiele się działo i nadal się dzieje, a to wszystko zdaje się na mnie źle wpływać. Tak to bywa, kiedy potencjalnie prosta misja zmienia się w coś zupełnie nieoczekiwanego. W każdy możliwy sposób – wciągnęła głęboko pozornie oczyszczające powietrze do swych płuc, po czym wypuściła je z cichym gwizdnięciem. Długimi palcami przesunęła w dół po twarzy, aż w końcu ręce na powrót splotła na piersi. Skinęła głową w aprobacie dla wypowiedzi senatora – Widziałam jak co poniektórzy byli obojętni na sytuację waszej planety, a inni zaś w ogóle nie wiedzieli co się dzieje. Rzeczywiście brakuje tutaj miejsca na subtelne metody, bo one zwyczajnie do nikogo nie dotrą. Moglibyśmy rozpocząć jakąś akcję i poczekać, aż kolejni się do nas przyłączą. Ale i do tego potrzebujemy odpowiedniej ilości ludzi, prawda? Czy jesteś gotów wykorzystać do tego kolejnych, którzy zgromadzili się tutaj razem z Tobą? Wydostali mnie z celi, widziałam jak dobrze sobie radzą i są gotowi także do poświęceń. Wierzę, że może eksplozja, która miała miejsce w czasie naszej ucieczki zwróciła uwagę choćby nielicznych mieszkańców. Możesz liczyć na moją pomoc, jednak o wiele uboższą niż bym chciała, ponieważ moja broń tam została, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu. Mogłabym za to spróbować wpłynąć na niektórych, by się opowiedzieli po naszej stronie. Mniej lub bardziej z własnej woli – rozciągnęła wargi w uśmiechu złośliwej satysfakcji na samą tylko wizję ponownego przenikania Mocą do cudzych umysłów. Przy okazji pozwoliła sobie zrobić krótką przerwę dla swego gardła. Moment zaledwie – Na górze zaś Twoi ludzie zostawili mojego towarzysza, drugiego Jedi wysłanego na tę misję, który wprawdzie odniósł ranę w czasie ataku na droidy, ale po odpowiednim opatrzeniu też by się mógł przydać. Choćby do odwracania uwagi, ale to zawsze dodatkowae cz para rąk do pomocy.

- Jedi? Powiedziałaś Jedi? - do Rodianina wreszcie dotarło z kim rozmawia. - Drugiego? Znaczy, że ty również jesteś jednym z nich? - przez chwilę milczał chodząc raz w jedną raz w drugą stronę po pokoju, jakby zastanawiając się nad sytuacją. Wreszcie zatrzymał się i zwrócił znowu do Liry. Najwyraźniej rozważył wszystkie za i przeciw, bo za chwilę powiedział - A zatem mamy rozwiązanie naszych problemów. Musicie zabić tego Mrocznego, a wtedy Rodia będzie znów wolna.

Kobiecie prawie szczęka opadła do ziemi, gdy rozmowa dotarła w końcu do tej niesamowitej wiadomości mówiącej o tym, że ona jest Jedi. Czy to naprawdę miało być aż tak zaskakujące? Myślała, była wręcz pewna, że senator jest świadom tego, kim ma być dyplomata. A tutaj coś takiego, znowu wydarzyło się coś niespodziewanego. Kobieta parsknęła krótkim śmiechem, którego już wstrzymać w sobie nie mogła. To wszystko było dość zabawne, jednak po chwili powróciła do swego spokojnego stanu.

-Tak, jestem Jedi. I cieszę się, że uważasz naszą dwójkę za rozwiązanie Twych problemów, jednak pozbycie się Mrocznego może nie być takie łatwe jak się wydaje. Silny, doświadczony w używaniu Mocy, a do tego jeszcze żadne z nas nie ma mieczy, które to przecież są naszą główną bronią. Ale..Lira, której ciało najwyraźniej bezwiednie poddało się odruchowi naśladownictwa rozmówcy także leniwie ruszyła przed siebie. Towarzyszyła jej cicha zaduma wraz z delikatnym napięciem unoszącym w powietrzu. W końcu zatrzymała się i obróciła się do senatora szeleszcząc przy tym szatą, która chwilę wcześniej tańczyła u jej stóp w rytm kolejnych kroków - .. raz już wam się udało wkroczyć do jego bazy, prawda? Aby nas uratować? Można by było to jeszcze raz zrobić, ale bardziej subtelnie, aby nie zorientowano się od razu o naszej obecności – rozplotła ręce, zacisnęła jedną dłoń w pięść i z jakimś dość mściwym uczuciem uderzyła nią o drugą otwartą – W końcu przecież to w gniazdo Mrocznego należy uderzyć, a my musimy odzyskać naszą własność, aby go jeszcze bardziej zabolało. Jesteśmy w podziemiach, czy z tych wszystkich tunelów jakikolwiek prowadzi do tej jego bazy?

- A niby jak mamy dostać się do jego bazy niezauważeni? To niemożliwe. Wiesz ile czasu zajęło nam przygotowanie planu uwolnienia ewentualnych więźniów? Akurat trafiło, że uwolniliśmy ciebie. Nie możemy przecież powtórzyć tego ataku, gdyż teraz wróg będzie przygotowany na jego odparcie. I nie jesteśmy w żadnych podziemiach, to zwykłe kanały. Pewnie któraś z ich odnóg prowadzi pod ich bazę, ale by stwierdzić która byłby potrzebny plan tych wszystkich tuneli, którego nie mamy. Możemy zorganizować zasadzkę na jakiś konwój, w którym podróżowałby Mroczny, ale raczej nie na jego bazę.

-Oczywiście, jakkolwiek, cokolwiek wymyślisz. Tunele, podziemia.. takie same kanały jak te, którymi tutaj mnie przyprowadzono. Sprowadźcie mi tutaj drugiego Jedi, może on będzie miał więcej pomysłów i więcej cierpliwości do tego niż ja mam teraz -to była prawda najprawdziwsza w tym momencie. Młoda Jedi nie należała do osób posiadających duże pokłady cierpliwości, a te i tak zostały ostatnimi czasy drastycznie nadszarpnięte. Gdyby chciała prowadzić takie rozmowy pełne chaosu komunikacyjnego to zostałaby w mieście i dalej próbowałaby czegoś się dowiedzieć. O ironio, nawet z Mistrzem jej się łatwiej rozmawiało, nawet w aktualnym jego stanie.

-Chcesz zrobić zamach na konwój to proszę bardzo. Nie chcesz, to też proszę bardzo. Nie ja ukrywam się od bogowie jedni tylko wiedzą kiedy, więc to też nie ja miałam wystarczającą ilość czasu na wymyślanie zamachu. Gdy już w końcu jakiś dokładnie stworzysz, wtedy mię o tym poinformuj, a pomogę, mój towarzysz też. Zawsze lepiej mieć po swojej stronie dwójkę Jedi, niż nie, prawda? Szczególnie, kiedy Mroczny robi na planecie co tylko chce..

Powoli, acz odpowiednio pewnie ruszyła ku wyjściu z pomieszczeniu. Jej mimika jak i reszta ciała nie miały już sił na miłe czy przepraszające gesty, dlatego też wolała się oddalić od senatora zanim jednak jej słowa zaczną ciąć niczym ostrza. Z nastawieniem Rodianina na „nie” oraz z jej ogólnym niezbyt dobrym nastrojem, nie byli w stanie teraz dojść do porozumienia. Nie chciała tego przyznawać, ale teraz przydałby jej się Ricon, który to wprawdzie bywał impulsywny, ale zdarzało mu się lepiej dogadywać z ludźmi. Stanęła przy ciągle tam znajdującym się Gurlthonie.

-Znajdzie się tutaj jakieś miejsce, gdzie mogłabym chociaż trochę odpocząć?


- Tak. Oczywiście, że tak - przyznał ochoczo strażnik. Już miał zaprowadzić dziewczynę w jakieś wygodne miejsce do odpoczynku, gdy z pokoju senatora wyszedł jakiś Rodianin i odezwał się do Gurlthona po rodiańsku, potem zniknął za drzwiami. Gurlthon przetłumaczył Lirze:

- Senator stwierdzić, że pomoc Jedi nie być nam potrzebna. Za dwie godziny Gurlthon wyprowadzić panienka z miasta do punktu C. Tam czekać transport - w jego słowach można było wyczuć wyraźny smutek.

-Nie jestem zainteresowana transportem– rzuciła oschle nawet się nie odwracając, aby zaszczycić drzwi do gabinetu senatora choćby spojrzeniem. Zresztą, on sam tak zmalał w jej oczach, że pewnie musiałaby się pochylić, aby dostrzec tego, w jej aktualnym mniemaniu, upartego głupca chowającego się tchórzliwie w swej norze -I w takim razie nie jestem też zainteresowana zostaniem tutaj, choćby na odpoczynek, więc albo już teraz mnie wyprowadzisz do miasta, albo sama spróbuję odnaleźć wyjście.

Pomimo zmęczenia i ogólnych problemów ze skupieniem się, to Lira skorzystała z Mocy, by swoje słowa nią trochę nasączyć. Trochę zaledwie, bo tak naprawdę to było jej to obojętne czy wpłynie na strażnika. Zwyczajnie chciała spróbować. Szczerze też wątpiła, aby miał on próbować ją zatrzymywać. Dlatego nie czekając na reakcję po prostu zaczęła iść przed siebie, a gdyby pretensja i wzburzenie dziwnie wyraźnie o sobie dające znać w każdym stawianym przez nią kroku mogły wzbudzać płomienie, tedy cała ta kryjówka by już stopniowo wypełniała się ogniem. Starała się, starała się bardzo zachować wewnętrzny spokój, ale koniec końców z rozmów wyszło to samo co z całej tej misji – jedno wielkie nieporozumienie, a ona była w samym jego środku. Nie wiedziała jak inni Jedi znosili zniewagi pod ich adresami i osobiste przegrane, ale ona nie potrafiła tego zwyczajnie akceptować, albo zamknąć w zarodku i odepchnąć daleko w odmęty umysłu.

Na całej tej planecie znajdowała się jedna jedyna interesująca osoba, dla której Lira była w stanie jeszcze trochę zostać w tym mieście. Jakże jeszcze gorzej by się ze sobą czuła, gdyby tak po prostu się stąd wyniosła. Nie czarowała się – nie mogła wiele zdziałać w kwestii odebrania Ciemnej Stronie jej mistrza, ale skoro już los sobie tak zakpił i ich drogi ponownie ze sobą skrzyżował na moment, to nie miała zamiaru tego tak po prostu porzucić. Chociaż z drugiej strony, nie miała chwilowo też i pomysłu co mogłaby z tym zrobić. Tak naprawdę, to na razie tylko coś w niej krzyczało z ogólnej frustracji i nie dawało dojść do głosu myślom z pomysłami na ciąg dalszy jej eskapady.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 21-03-2010, 20:13   #93
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir


Tamir nie zawitał ponownie w owym ponurym lesie, w którym był świadkiem śmierci Ery. W jego snach nie pojawił się już ani Jared, ani klony, ani nic związanego z wojną. Były to sny spokojne, szczęśliwe, w których dostrzegał wiele znajomych twarzy. Yalare, K'Kruhk, Era przewijali się przed jego oczyma, uśmiechnięci i weseli. Świat zdawał się piękny i spokojny, wręcz idealny.

I właśnie wtedy piękna wizja została przerwana, gdy promienie słońca wpadły przez otwarte okno, wprost na twarz Zabraka. Ten automatycznie skrzywił się i starał zasłonić oczy dłonią. Nie miał jednak wątpliwości, że dłużej już nie pośpi, chyba że wstanie z łóżka i zasłoni to przeklęte okno. Już miał to zrobić, gdy nagle usłyszał dźwięk przesuwanej zasłony. Poczuł jednocześnie, że słońce nie oświetla już jego oblicza.

"Era!" przeszło mu przez myśl i szybko odsłonił oczy, by rozejrzeć się po pokoju. Przeżył mały zawód, gdy przy oknie dojrzał stojącego Shiviego.

- Wybacz, wydawało mi się, że trochę ciemno w tym pokoju. Nie pomyślałem, że okno wychodzi na wschód - powiedział dość uprzejmym tonem. - Mam nadzieję, że się wyspałeś? Przyniosłem ci coś do jedzenia - wskazał nocną szafkę, na której postawił talerz z jakąś papką i kubek z napojem. - Nie wygląda za dobrze, ale da się zjeść. Trzeba się tylko przełamać.

Tamir zauważył, że Elomianin ma pewne problemy z chodzeniem, gdy ten podchodził do krzesła, by na nim usiąść. Lekko kulał, chociaż nogi bez wątpienia miał zdrowe. Przechylał się jednak na lewą stronę, co mogło oznaczać ból w boku.

- Spytałbym cię jak się czujesz, ale wiem jakie to denerwujące, gdy w kółko cię o to pytają - powiedział tonem kogoś, kto sam przeżywa tę mękę. - Więc może mi opowiesz jak się układają sprawy między tobą i tą dziewczyną? - spytał szczerząc zęby. Był w zdecydowanie lepszym humorze niż Zabrak kiedykolwiek go widział.


Era

- Tak jest - odpowiedział Duck z wyraźnym entuzjazmem, co było dość dziwne jak na niego. Gdy Era stanęła przy kanonierce, zobaczyła pochylającego się mistrza Torlesa, który wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna chwyciła ją i zgrabnie wspięła się do środka. Wewnątrz oprócz dwójki Jedi przebywało jeszcze kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt klonów, ale prawie wszyscy zdawali się być szeregowcami. Można było wśród nich zauważyć też kilka zbrój z ciemnożółtymi zdobieniami, czyli sierżantów, oraz jedną z niebieskimi, czyli porucznika.

- Twój komandor poleci inną kanonierką - Torles starał się przekrzyczeć świst powietrza, gdy już byli w górze. - Zawsze to większa pewność, że do celu doleci choć jeden dowódca - powiedział puszczając oczko.

Podróż nie trwała zbyt długo, przynajmniej dla Ery, która starała się nadrobić nieprzespane godziny i chyba zasnęła na chwilkę. Oprzytomniło ją lekkie uderzenia LAAT/i o ziemię i krzyk porucznika "Wyłazić!". Dziewczyna otworzyła oczy i znów ujrzała Jafera Torlesa podającego jej rękę. Ponownie skorzystała z pomocy mistrza, tym razem by się podnieść z ziemi, po czym opuściła pojazd.

Jej oczom ukazał się gigantyczny obóz. Setki klonów przewijały się pomiędzy dziesiątkami namiotów. Gdzieniegdzie stały olbrzymie pojazdy, których Era nigdy wcześniej nie widziała. Wyglądały groźnie, a ich olbrzymie działa musiały siać grozę na polach walki. Niektóre miały olbrzymie koła, inne coś w rodzaju nóg, a jeszcze inne zwyczajni unosiły się nad powierzchnią. Były też śmigacze, używane zapewne do zwiadu lub czegoś takiego. Wszędzie pełno było metalowych skrzyń, a jeszcze ich przybyło, gdy zaczęto rozładowywać transporty 31 Regimentu.

- Witaj w 13 Legionie - zakomunikował Torles. - Czuj się jak u siebie.

Era rozejrzała się wokół. Daleko na horyzoncie dojrzała las. Pierwszą zmianę w równinnym krajobrazie, jaką zarejestrowała na tej planecie. Mistrz, widząc na co patrzy, powiedział:

- Twój regiment będzie miał za zadanie pilnować, by z tego lasku nie wypadła na nas jakaś banda droidów i nie uderzyła w nasz odsłonięty bok. Dam ci trochę Juggernautów i AT-TE - widząc, że dziewczyna niewiele z tego rozumie, zaczął wskazywać na poszczególne pojazdy - Ten z dziesięcioma kołami to Juggernaut, a ta machina krocząca to AT-TE - powiedział spokojnie, wiedząc, że nie każdy musi to wiedzieć. - Dołączę do twojego regimentu batalion zmechanizowany. Z pewnością ci się przyda.

* * * * *

Kilka godzin później 31 Regiment był już na swoich pozycjach. Zabezpieczał prawe skrzydło całej operacji i chociaż Era nie była specjalistką od taktyki, zdawała sobie sprawę, że to duża odpowiedzialność. Gdy nad tym rozmyślała, do jej namiotu wszedł jakiś sierżant.

- Sir - zasalutował - Komandor prosi panią do sztabu.

W sztabie, który zorganizowano w nieco większym namiocie, przebywały te same klony co w sztabie w wiosce. Dodatkowo pojawili się tam również inni, zakuci w biało-żółte zbroje, oficerowie, do złudzenia przypominający komandorów. Wywód Ducka uświadomił jednak Erze, że nimi nie są:

- Sir, zna już pani zapewne, majora AZ-1121, dowódcę 1 batalionu i majora AJ-5914 dowódcę 4-tego? - spytał wskazując poszczególne klony, które przytakiwały głowami. - To jest AY-4256, dowódca 2 batalionu - wskazał kolejnego żołnierza, który zasalutował - a to AR-9945, dowódca zmechanizowanego batalionu, od teraz zwanego 5-tym.

- To zaszczyt walczyć pod pani dowodzeniem - prawie krzyknął wskazany klon.

- A to jest pani komandor Era D'an, pod która od dzisiaj będziemy wojować, miejmy nadzieję, już zawsze - "Słoneczko" zwrócił się do zebranych oficerów, a następnie znów do Jedi. - Proszę pozwolić wprowadzić się w sytuację - wskazał na holograficzną mapę. - To są nasze pozycje. Najważniejszy wydaje się ten las, w którym mogą skrywać się jakieś oddziały droidów. Jeżeli chociaż na chwilę zaniedbamy środków ostrożności, mogą zadać nam spore straty, nawet jeśli jest to tylko nieliczny, ale dobrze uzbrojony, oddział. Pragnę również panią poinformować, że należy wybrać dowódcę 3 batalionu, na miejsce zabitego majora AR-8422. Dlatego pozwoliłem sobie tutaj zaprosić kapitanów z tego batalionu.

Dopiero teraz dziewczyna dojrzała czwórkę klonów, ubranych w zbroje z czerwonymi paskami. Wśród nich stali Helio i Krayt.


Kastar & Jared

Droidy rozstawiły się przed domem. Jedi nie mieli szans na opuszczenie budynku wyjściem innym niż od frontu, gdyż takowe nie istniało, a sam domek przylegał tylną ścianą do, godziwych rozmiarów, drzewa i przebicie się przez nie było praktycznie niemożliwe. Czołgi wymierzyły w małą chałupkę, podobnie jak piechurzy. Puszki utworzyły ścisły półokrąg, jakby od początku były pewne, gdzie znajduje się ich cel. Nawet nie brały pod uwagę możliwości, że inni wrogowie mogą czyhać gdzieś w lesie.

Blaszaki jednak nie strzelały, jakby czekały na coś. Spomiędzy ich szeregów wyłoniła się dwójka B2, ciągnąca po ziemi jakiś ciemny kształt. Gdy wyszły na pustą przestrzeń pomiędzy domkiem, a linią droidów Jared rozpoznał go. To był Hawkeye, jeden z komandosów. Martwy. O tym Jedi był przekonany, nie wyczuwał nawet iskierki jego życia. B2 wycofały się spokojnie pozostawiając ciało na ziemi. Wtedy właśnie rozległ się głos, który musiał należeć do droida:

- Poddajcie się, albo skończycie tak samo.

Smoke nie wytrzymał. Hawkeye był jego kumplem, od wczesnych lat dzieciństwa na Kamino i chociaż liczyła się dla nich przede wszystkim walka, to braterstwo krwi było równie ważne, jeśli nie ważniejsze. A teraz jego brat leżał martwy na gnijącym podłożu, a jego zabójcy grożą, że zrobią mu to samo. Szybkim ruchem otworzył okiennicę i już miał nacisnąć spust, by posłać do piachu pierwszego z blaszaków, gdy nagle padł bez ducha na ziemię. Jego towarzysze nie zdążyli nawet zobaczyć co się stało. Byli pewni jednego, żaden z droidów nie strzelił. Doc podczołgał się do sapera.

- Nie żyje - stwierdził, jakby bez emocji. Ale emocje się w nim burzyły, co obecni Jedi mogli z łatwością dostrzec. Gniew przybierał na sile, ale medyk mimo tego nie zrobił nic.

- Będziemy zabijać jednego z was co minutę - orzekł blaszak i jakby na potwierdzenie tych słów Doc znieruchomiał, leżąc obok Smoke'a. Tym razem jego towarzysze mogli zaobserwować mały błysk, wydobywający się z jego pleców. Kota przyjrzał się uważnie zwłokom klona. Sięgnął do jego zbroi i wydobył coś z jej zakamarków. Był to mały, metalowy dysk, przypominający pieniądze z bardziej prymitywnych planetach. Z jednej strony był wklęsły, jakby w wyniku detonacji małego ładunku. Na plecach zbroi Smoke'a i Doca znajdowały się dziury o identycznej wielkości. To coś zabijało komandosów.

- Jared, sprawdź Serge'a. Zdejmij mu to cholerstwo - rozkazał Kota.

Młody Jedi szybko znalazł dziwne urządzenie i gdy tylko wyrzucił je przez okno, dojrzał mały błysk. Najwidoczniej minęła kolejna minuta. Po kolejnej droidy, którym musiało zabraknąć małych ładunków, rozpoczęły ostrzał. Wiązki z ich blasterów uderzały w ściany domku. Elomianki krzyczały płacząc. K'Kruhk starał się je osłaniać i jednocześnie uspokajać, ale jego wygląd tylko potęgował ich strach. Na szczęście dla okrążonych nie odezwały się jeszcze czołgi.

Nagle jeden z nich wyleciał w powietrze. Uwięzieni w chatce, aż wyjrzeli na zewnątrz chcąc się dowiedzieć, co to był za wybuch. Chwilę potem kolejne dwa AAT przestały istnieć. Grupa blaszaków, która nacierała na chatkę zatrzymała się, a potem skierowała swój ogień w stronę gęstwiny lasu, skąd kolejne niszczące wiązki uderzały w oddział Konfederacji.


Shalulira


Po przejściu kilkuset metrów i kilku zakrętów, dziewczyna stwierdziła, że nie ma zielonego pojęcia w jakim miejscu się znajduje. Przyszło jej do głowy, by spróbować wyczuć Nejla i w ten sposób, prawie po omacku, odnaleźć właściwą studzienkę, przez którą mogłaby się wydostać z kanałów. Nie było to jednak konieczne, gdyż usłyszała za sobą kroki. To był Gurlthon.

- Gurlthon odprowadzić panienka do wyjścia - powiedział, nie kryjąc smutku. Nic już nie zostało z jego niedawnego ożywienia.

W głowie strażnika trwała walka, którą Lira mogła z łatwością wyczuć. Rodianin musiał wybrać między lojalnością dla swojego przywódcy, a uczuciem, które można nazwać zauroczeniem, zwróconym w kierunku młodej Jedi. Gurlthon nie podjął jednak decyzji wciąż się gnębiąc. Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Przewodnik ruszył po drabinie pierwszy, by odsunąć właz do studzienki. Chwilę później oboje byli na górze.


Shalulira i Nejl


Młody rycerz spędził sporo czasu w samotności. To wręcz zadziwiające, że przez tak długi okres czasu nikt nie pojawił się w tym miejscu. Nawet ktoś kto by po prostu chciał tędy przejść. Najwidoczniej Rodianie dobrze wiedzieli w jakim go zostawiają miejscu. Chwile dłużyły mu się niemiłosiernie, a jedyne co pozostawało to rozmyślanie nad własnym położeniem. Z tych rozważań wyrwało go pojawienie się jego towarzyszki.

Nejl zobaczył jak Lira powraca w towarzystwie jednego Rodianina. Nie wyglądała na szczęśliwą, wręcz przeciwnie. Nic nie powiedziała, odezwał się jednak jej towarzysz:

- Niech Jedi przemówi do rozumu panience. Wy musieć uciekać z Rodia. Sami nie dać sobie rady - powiedział niemal błagalnym tonem.
 
Col Frost jest offline  
Stary 25-03-2010, 23:09   #94
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Kamień uciekł spod stup dziewczyny, ciałem szarpnęło gwałtownie w dół. Nagle czas zwolnił gdy pomiędzy jednym i drugim uderzeniem serca zawisła na ledwie kilku palcach. Umysł zazwyczaj tak pełen pomysłów zupełnie opustoszał jakby przemienił się w jedną wielką ciszę. Zostało tylko głębokie zdziwienie, gdy opuszki odrywały się od ostrej skały.
I już wokół była tylko pustka, zimna i świszcząca, zdradliwe wiotkie ramiona młóciły powietrze bezskutecznie szukając oparcia, czegoś co mogłyby schwycić, przytrzymać. Ale nic nie było w stanie jej ocalić.
Ciemność. Mrok tak gęsty że zdawał się wypełniać wszystko. Nieubłagany czaił się tuż obok jak bestia gotowa do ataku.
A potem, był upadek, trzask rozrywanego mięsa i kości, ból eksplodujący wraz ze zrywanymi przez przyspieszenie organami. Oszalała z bólu i strachu dziewczyna czuła jakby zakatowała ją bestia rwąc ciało na strzępy pazurami mroku, szarpiąc je kłami zapomnienia i pustki.
W ostatnim pełnym spienionej krwi oddechu poznała imię bestii.
Śmierć.

- Wyłazić!
Era obudziła się zlana zimnym potem. Przez chwilę patrzyła nierozumiejącym wzrokiem na wylewające się z kanonierki klony. Gdy rzeczywistość wskakiwała na miejsce wypierając senne koszmary dziewczyna podniosła zesztywniałe od twardej podłogi ciało.
Zasnęła? Kiedy? Nie miała takiego zamiaru. Po prostu zamknęła oczy.
Sen. Przecież nie miała ich od dobrych kilku lat. Czemu wrócił?
„...wiem jak i z czyjej ręki zginiesz”. Śmierć.
Nie miała czasu zbytnio zglebić tematu gdyż zobaczyła and sobą uśmiechniętą twarz mistrza Torlesa który pomógł jej wstać.
Gdy wyszli z kanonierki dziewczyna oniemiała. Nawet nie próbowała tego ukryć. Ogrom samej arami i przygotowywanej akcji uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Wystarczyło przesunąć wzrokiem po tym mrowiu żołnierzy by poczuć się nikim. Bo czymże właściwe była? Pyłem na wietrze. I to chwilowo bardzo zagubionym pyłem.
- Witaj w 13 Legionie - zakomunikował Torles. - Czuj się jak u siebie.
Nagle pojęła co znaczy dowodzić choć małą częścią tej potężnej machiny. I choć wciąż czuła głównie strach nie mogła pozbyć się też subtelnego uczucia dumy.
- Mistrzu... - zwróciła się do Torlesa chłonąc niecodzienny widok. Usiłując uwierzyć, ze jest prawdziwy. - Rozumiem, że dopiero się rozkładamy, ile czasu minie nim na dobre ruszymy?

- Tego dokładnie nie wiem. Musimy skoordynować nasze działania z naszym sąsiadem z lewej, więc czekamy na rozkaz. Myślę jednak, że nie wcześniej niż za cztery godziny.

Westchnęła. Mało czasu, zbyt mało by nadrobić zaległości w spaniu.
- Rozumiem. Jak z wsparciem z orbity? Mamy jakieś zdjęcia terenu przed nami? Szacunkowe dane o droidach? – sprawy praktycznie zawsze dobrze zajmowały myśli. Odpychały widmo snu. Widmo śmierci która przerażała dziewczynę do szpiku kości. Łatwiej było być dzielną gdy miała obok siebie Tamira.

- Coś tam mamy, niestety tobie to niewiele pomoże. Ciężko przeanalizować sytuację w lesie, z powietrza. Prawdopodobnie nie natrafisz na siły większe niż ze dwa bataliony, ale nigdy nie wiadomo.

- A ciężki sprzęt? Czy to da rade wykryć?

- Tylko na płaskim terenie. W lesie drzewa są zbyt wysokie.

- Jakieś wieści o Kastarze Induro?

- Niestety żadnych.

- Rozumiem... – Słowa Mistrza wcale nie pokrzepiały. Do tego wciąż nie mogła się pozbyć uporczywego niepokoju. „Uświadomić jak kruche jest życie? Że wystarczy jeden błysk klingi miecza świetlnego, by ciało padło martwe? A może uświadomić, że nie powinno się pokładać w innych zaufania? ” Słowa Zabraka wciąż dźwięczały w jej głowie. Nie pytała o szczegóły ale wzmianka o mieczach wyraźnie wskazywała na sprawcę. - Czy wiadomo coś o mrocznych Jedi na plecenie?

- Nie, nic. Nikt oprócz Tamira ich nie widział. Nikt inny się z nimi nie zetknął.

- To nie znaczy, ze się nie zetknie. - stwierdziła cicho, słowa niemal stanęły jej w gardle.

- Tak, to oczywiscie prawda, ale... - mistrz przez chwilę się zawahał. - Zresztą nieważne. W każdym razie lepiej miej się na baczności. Jak się czujesz przed pierwszą akcją?

- Jakbym dostała wibromłotem w potylicę. – odparła uśmiechając się przy tym krzywo. - Ale to chyba normalne. Co chciał mistrz powiedzieć przed chwilą?

- Nic ważnego. W każdym razie to tylko moje domysły niczym nie poparte.

A to ciekawe. Pomyślała. Cóż każdy nowy temat był lepszy niż rozważania o wizji Zabraka.
- Wie Mistrz z domysłami jest tak, że gdy są czymś poparte zazwyczaj jest już za późno.

- Może i Dass miał rację, że w młodym pokoleniu tkwi więcej mądrości niż przypuszczamy. Zresztą ty znasz Tamira lepiej ode mnie, więc może powinienem się z tobą podzielić moimi przypuszczeniami - Torles zrobił w tym miejscu przerwę, jakby zastanawiał się od czego zacząć. - Nie zrozum mnie źle, nikogo nie oskarżam, ale... Nie wydaje ci się dziwne, że tylko on wpadł na dwójkę sługusów Dooku? I to od razu na dowódcę armii droidów na Elomie. Tymczasem nie pojawili się ani w momencie, gdy mieli szansę zgnieść odcięte wojska Republiki, ani teraz nie próbują się mieszać w powstrzymywanie naszego ataku. Trochę to niepokojące. Nikt inny ani ich nie widział, ani ich nie wyczuł.

W jednej chwili wnętrzności Ery zamarzły. Czuła się tak jakby Mistrz właśnie pachnął ja mieczem świetlnym prosto w serce. To co mówił było...
Przed oczami stanęła jej twarz Tamira, oblicze jasne i szczere otoczone koroną złotych włosów. On przecież nie mógł mieć nic wspólnego z mrokiem. Nie miał w sobie zła ani fałszu. Wyczułaby to.
- Może sam się jeszcze maltretował? - oburzyła się, czuła jakby wraz z Zabrakiem stary mistrz oskarżał ją. - Mistrzu gdy był w niewoli przywołał mnie przez Moc. Czułam jego ból, jego strach. Opatrywałam jego rany. Te na duchu są znacznie głębsze niż te na ciele. To co mu zrobili jest prawdziwe.

- Mroczni Jedi potrafią sami się okaleczyć.

- I mistrz uważa, ze po wyglądzie rany nie da się tego rozpoznać? To co pobiło Tamira miało pazury i pięści znacznie większe niż on, większe niż człowiek. Świadczy o tym rozmiar sińców i otarcia. – Na to jedno miała dowody zawarte w szpitalnych kartach pacjentów, Tamir nie mógł sam się tak urządzić.

- Lata w Zakonie nauczyły mnie, że nie zawsze wszystko jest tym na co wygląda.

- To czemu Mistrz z nim o tym nie pomówił? Widzę co się z nim dzieje mistrzu. jaki był przed Elom i jaki jest teraz. Czułam przez Moc jego ból i patrzyłam jak dręczą go koszmary, wizje. Najchętniej posłałabym go do uzdrowiciela dusz. Nie mam wątpliwości, że mówi prawdę.

- A jak ty byś się czuła, gdyby cię ktoś bezpodstawnie oskarżał o zdradę? Nie mam żadnych dowodów. Wszystko to tylko moje przypuszczenia, a raczej branie pod rozwagę wszystkie możliwości. Miejmy nadzieję, że to ty masz rację i miejmy nadzieję, że wasza przyjaźń nie przysłania twoich zmysłów.

Dobrze, teraz się wściekła. I nawet czuła z tego powodu ulgę. Wszystko było lepsze niż ten strach.
- Nawet jeśli przyjaźń sprawia, że jestem stronnicza to co z tego? Troska i zaufanie to nic złego. Ktoś nas zdradził, haniebnie zaatakował Republikę, sprzeniewierzył wszytko w co wierzymy. To straszne i wciąż boli. Ale trzeba pamiętać o co walczymy i kim jesteśmy. Trzeba wierzyć w siebie i innych. Jedi to jedność i tylko jako jedność mamy szanse. Musimy się wspierać nie atakować nawzajem. Ataki zostawmy Dooku skoro tak je lubi.

- Pamiętaj, że Dooku też był kiedyś Jedi. Zdradzić cię może jedynie ten, komu ufasz. Wyczuwam w tobie bunt. Nie zawsze wierzysz w mądrość mistrzów, prawda?

A co miał piernik do wiatraka?
- Ufam, że nikt lepiej niż oni nie poprowadzi nas teraz. Ale moja mistrzyni nauczyła mnie tego bym zawsze kierowała się swoim sercem. Robiła tylko to w co wierze. Zło zawsze znajdzie tysiące logicznych przesłanek na których może się oprzeć, tysiące szeptów wynikających ze strachu. Dobro za to zazwyczaj nie ma nic na swoją obronę. A jednak nasze serca je znają i rozpoznają. - powiedziała już łagodniej, uznając że najwyższy czas ie uspokoić zanim zacznie się wydzierać.

- Rozpoznaję w tym logikę Caprice Leh, czyżbym się mylił? Tylko ona mogła coś takiego powiedzieć - Torles pokręcił delikatnie głową. - Aż dziwne, że spod jej ręki wyszła taka mądra i opanowana uczennica. Zapamiętaj jednak też moje słowa: serce łatwiej zwieść niż umysł. A teraz może wróćmy do naszych obowiązków. Myślę, że na dysputy filozoficzne znajdziemy czas, gdy już pogonimy blaszaki - Era po raz pierwszy zobaczyła jak Torles się uśmiechał. Było to jedynie delikatne wykrzywienie warg, ale to już zawsze coś.

Mistrzowie. Niemal zrób im awanturę a ci będą się z tego cieszyć. Pokręceni niemal jak ona sama.
- Któraś z nas musiała być opanowana Mistrzu. I owszem serce można zwieść lecz zazwyczaj robi to ktoś inny. Tymczasem nikt nie jest tak dobry w oszukiwaniu nas samych jak nasz własny umysł. Dlatego trzeba słuchać ich obojga. A chwilowo argumenty mojego serca potwierdza obdukcja lekarska obrażeń.

- Dobrze, dobrze - mistrz próbował zakończyć temat. - Wracajmy do wojny bo jeszcze skończy się bez naszego udziału. Sztab twojego regimentu powinien być tam - Torles wskazał namiot na wzniesieniu, który można było dostrzec z daleka. - Niech Moc będzie z tobą, młoda pad... Znaczy młoda Jedi - poprawił się, przez chwilę dziewczyna zastawiała się co to przejęzyczenie miało znaczyć. - Jeżeli w boju również przewyższasz swoją mistrzynię to o twój los jestem spokojny.

- Niestety nie sądzę bym przewyższała ją w czymkolwiek Mistrzu. Życzę powodzenia. Przyda się nam obojgu.

Gdy Era odeszła już na pewna odległość Torles szepnął sam do siebie "Tylko tak ci się wydaje" po czym ruszył w swoją stronę.

Era przez chwile stałą w miejscu usiłując zebrać myśli. Nie udawało się. Miała wrażenie, że podejrzenia Mistrza Torlesa rozbiły ja na tysiące kawałków. A sen, strach i wyczerpanie dodały jeszcze swoje. Chwilowo nie była w stanie pokazać się swoim klonom na oczy. Musiał wpierw poskładać to co z niej zostało.
D’an poszukała swojego namiotu po czym z ciężkim westchnieniem zwaliła się na prowizoryczne posłanie. Była wykończona a czas jak na złość znów uciekał jej między palcami. Niedługo ruszała ofensywa. Powinna wykorzystać każdą chwile na sen jaka jej się nadarzyła. Tymczasem powoli podniosła się do siadu sięgając po komlink.
Przez chwilę obracała przedmiot w dłoniach usiłując zwalczyć pokusę po czym westchnęła tylko ciężko i nawiązała połączenie. Jak tego nie zrobi i tak nie będzie spała spokojnie.
Ten mężczyzna zaczyna być dla ciebie jak narkotyk wiesz? Odezwał się jakiś głos w jej myśli. W szpitalu prowadziłaś całkiem logiczny tok myślowy czy jechać na front czy zostać, a potem gdy pomyślałaś o nim cała logika poszła się gryźć. To nie jest dobry znak. Skrzywiła się boleśnie. Wiem, i pomyśle o tym. Niedługo. Ale nie teraz. Mocy wszechpotężna błagam jeszcze nie teraz.

Papka, która była śniadaniem, jakoś smakowała gorzej niż kilka minut wcześniej. Właściwie to Zabrak wmuszał ją w siebie. Żołądek dawał mu znać o tym, że jest pusty, a i tak niczego innego do jedzenia by tutaj nie znalazł. A kanibalem nie jest, by jadać tych, którzy leżeli na łóżkach w sali albo polować na kogoś.
Kolejna łyżka papki znalazła się w jego ustach. Gdy tylko Tamir poczuł jej smak, wzdrygnął się. A może to było spowodowane wspomnieniem słów Shiviego, którego odbijały się echem w jego głowie? Nie wiedział. A raczej, wolał nie wiedzieć. Na szczęście, nie musiał się nad tym zastanawiać, gdyż coś przykuło jego uwagę. Mały dysk, który leżał na stoliku, obudził się do życia, dając znać o zbliżającym się połączeniu. Torn drgnął. Czyżby wezwanie od któregoś z Mistrzów? Sięgnął ręką po dysk i odebrał. Kiedy zobaczył, kim był jego rozmówca, uśmiechnął się. Uśmiech jednak szybko zmalał, wciąż jednak pozostając na twarzy.
- Jak sytuacja na froncie? - zapytał lekkim tonem

Dziwnie było patrzeć na malutki hologram Zabraka, wydawał się niedostępny jak duch czy cień. Mimo to Era cieszyła się, ze go widzi. Zwłaszcza w stosunkowo dobrym humorze.
- Harmider. Nadgorliwe klony wszędzie w zasięgu wzroku i dowiedziałam się, że mój komandor wcale nie jest z natury marudą tylko po prostu nie umie się cieszyć z życia jak nikt do niego nie strzela – odparła żartobliwym tonem. Na usta cisnęło się jej masę słów jednak trzeba było pamiętać, że słucha ich penie cała armia wroga i pół ich własnej. Musieli uważać co mówią. – Jak się spało?

Tamir był spokojny widząc, że młoda Jedi jest cała. To oznaczało, że tam gdzie była, było spokojnie. Przynajmniej na razie. A to dawało mu powód, by przestać się o nią martwić i zabrać się za rehabilitację. Za to, co w tej chwili było dla niego ważne.
- Spałoby się lepiej, gdyby Shivi, nie zafundował mi pobudki. Ale i tak nie mam na co narzekać. Przynajmniej przyniósł mi śniadanie.

- Takie w sam raz dla wojownika jak widzę? Pobudzi twoją chęć do walki z osłabieniem, zaczynasz rehabilitację przyda ci się. Pamiętaj jak boli w czasie ćwiczeń to znaczy, że jest dobrze. – Jakiś czas temu miała cichą nadzieję, że sama przy nim w czasie tych ćwiczeń będzie. Zakuło ją to trochę ale nie spędziło z ust uśmiechu. Cóż przynajmniej był bezpieczny. – Masz wciąż mój datapad. Zaopiekuj się nim i nie upubliczniaj moich koszmarnych zdjęć z padawąńskim warkoczykiem. – powiedziała z przerysowaną powagą grożąc mu palcem.

- Masz na nim zdjęcia z padawańskim warkoczykiem? - natychmiast podchwycił, unosząc brew i kierując jeden z kącik ust nieco wyżej. Chwilę później na jego twarzy odmalował się łobuzerski uśmiech.
- Właściwie nie miałem takiego zamiaru, ale skoro sama podrzucasz mi takie pomysły...

- To może nie będę ci wspominać o tych z czasów młodzików... – wciąż się uśmiechała. - Tak oczywiście zyskuj popularność klonów moim kosztem. Bardzo szlachetnie komandorze. Przyznaj się, że zamierzasz mi podkopać reputacje i podebrać Regiment.

- Cóż, skoro i o tych wspomniałaś... Chłopaki pewnie lepiej się poczują, kiedy zobaczą swojego dowódcę, jako zasmarkanego dzieciaka - szerszy uśmiech zakwitł na jego twarzy. - Oczywiście bez obrazy, za tego zasmarkanego dzieciaka. Sam nie byłem lepszy. Chociaż ja do tego byłem jeszcze posiniaczony. -
To było zaskakujące, jak sama rozmowa z nią, pozwalała mu się odprężyć. Zapomnieć o problemach. Zupełnie, jakby nie siedział na łóżku szpitalnym w tej głupiej piżamce, a cała wojna nie miała miejsca.

- A ja miałam wieczne karne dyżury w stołówce. Jak musisz coś oglądać masz tam całą moją galerię najgłupszych horrorów klasy B. Polecam „Poślubiłam mrocznego władcę z serca grobowca”. – zagadnęła z szerokim uśmiechem. – Mają tam najlepszą parodie Sitha jaka w życiu widziałam.

- Widziałem już jeden z tych twoich... "horrorów" - powiedział przewracając oczami. - Tytuł ciekawy, ale fabuła... Znawcą kina, czy krytykiem filmowym nie jestem, ale jak można było nakręcić coś takiego? - Wzmianka o Sithu obudziła w nim lekki niepokój. Nawet, jeżeli miało to związek z horrorem klasy B, który bardziej podpadał pod czarną komedię. Temat Sithów i przechodzenia na Ciemną Stronę, ostatnio nie był jego ulubionym. Na szczęście nie dał tego po sobie poznać, a i Era nie była w pobliżu, by wyczuć jego zawahanie i lekki niepokój w polu Mocy.

- Bo te filmy traktuje się z przymrużeniem oka. Nie można podchodzić do nich poważnie – westchnęła przybierając łagodny, troskliwy uśmiech. – Wiesz lubię te filmy z jednego powodu. Można się albo nimi załamać, albo z nich śmiać. To tak jak z życiem. Albo widzisz to co dobre, albo to co złe. To ty wybierasz.

- Nie można widzieć tylko na czarno albo tylko na biało. - odparł. - Nie można widzieć rzeczy tylko dobrych albo tylko złych, bo istnieją i takie i takie. Dodatkowo są jeszcze rzeczy pośrednie, między dobrymi, a złymi. - zamilkł na chwilę i pokręcił głową. - Dlaczego rozmowa o filmach, nagle zamieniła się w filozoficzną dysputę?

- Może za dużo ostatnio mamy do czynienia z Mistrzami. Nie dość, że wszystko obrócą w filozofie to jeszcze teraz starszą ciemną stroną. Jakbyśmy byli dziećmi które nic o życiu nie wiedzą. – W głosie dziewczyny zabrzmiała lekka nutka gniewu. Może i brzmiało to jak marudzenie rozwydrzonego bachora ale trudno, tak się w tej chwili czuła. Zmęczona, zła, przerażona i potwornie samotna.

Straszenie Ciemną Stroną... Może nie było zupełnie bez sensu? Mistrzowie przecież chcieli dla nich jak najlepiej. Patrzyli na nich z innej perspektywy niż oni sami i potrafili dostrzec rzeczy, których oni nie wiedzieli. Mimo wszystko, nie znali ich całkowicie.
- Taka już rola Mistrzów. Dbają tylko o nasze dobro. Chcą nas chronić, czasem na siłę, przed popełnianiem błędów. Przekonasz się, kiedy sama staniesz się dla kogoś mentorem -

- Nie można nikogo chronić na siłę. Uczymy się tylko na własnych błędach. A mądrość jest w sercu i w czynach nie w rzucanych na wszystkie strony frazesach. – westchnęła nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że sama też właśnie rzuciła frazesem. Ostrzec go? A może lepiej pozwolić by zdrowiał w spokoju? – Przestrzegają nas przed Ciemną Stroną tak jakby można było na nią przejść przez przypadek. Tymczasem żeby tak się stało trzeba świadomie zrobić coś złego.

- Przestrzegają nas, byśmy zdawali sobie sprawę, że dany czyn, może nas pchnąć w objęcia ciemności. Doskonale wiedzą, że nie mogą za nas zdecydować. Oni wskazują nam tylko drogę. Sami wybieramy, czy nią podążymy, czy nie. - to przypomniało Tamirowi o trzech drogach, które zaproponował mu Shivi. Sprawiło, że uśmiech tylko tlił się na jego twarzy i za chwilę mógł zgasnąć

- Wszystko sprowadza się do metody małych kroczków. W tej chwili coś robię. Niezależnie czy decyzja jest trafna czy chybiona mogę ją podjąć poprzez zło lub dobro. Każdy wybór się liczy, nawet ten najmniejszy. – krążyła wokół tematu. Nie umiejąc podjąć decyzji. Nie chciała by był nieprzygotowany i nie umiała go zranić teraz gdy była tak daleko. Czuła się jakby go porzuciła, zdradziła. Caprice zawsze mówiła by ufać sercu. Ono wie co jest dobre. Ja swojemu ufam. – uśmiechnęła się łagodnie. – Ufam też twojemu.

Ufać sercu. Tamir nie wiedział, czy potrafiłby zaufać swojemu. Nie był pewny, czy jego serce wiedziało co jest dobre. Nie dość, że jego serce było rozerwane, pomiędzy dwoma rzeczami, które chciało, to jeszcze umysł wszystko rozrywał bardziej, chcąc zupełnie czegoś innego. Zabrak walczył więc z samym sobą. W tej chwili to on był swoim największym przeciwnikiem.
- Dlaczego? - zapytał wpatrując się w hologram Ery.

To było trudne pytanie. Potwornie trudne. Zwłaszcza, że musiała uważać na słowo. Nie mogła go po prostu przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze. Że choć Mistrz Torles z pewnością jest mądry tym razem chybił kulą w płot. Że nikt mu nie uwierzy, że ona w to nie wierzy.
- A czemu miałabym nie ufać. Moje serce nie zrobiło mi nic złego. Ty też nie zrobiłeś nic złego. – westchnęła. - Wiesz jak byłam mała mistrzowie powiedzieli mi, że Jedi powinien być dla siebie surowy ale nie okrutny. Nigdy okrutny.

- Nie jestem okrutny. - odparł Zabrak. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego akurat sercu. Ja pokładam wiarę w wolę Mocy. Słucham jej podszeptów i staram się podążać ścieżkami, które mi wytacza. - Chciał dodać, że wiara w Moc jak i w serce, jest tak samo mylna, ale postanowił zachować to dla siebie.

- Moc jest ostrzem z serca – zacytowała słowa które powtarzała jej mistrzyni gdy budowała miecz. Nie był okrutny tak? A te wizje? Z drugiej strony może potrzebował tylko więcej czasu i dystansu. Być może nawet dystansu od niej. – Wiesz jest jednak ważna prawda. Jak wierzysz w siebie i w innych możesz wszystko, ponieważ nie ważne ile razy poniesiesz klęskę i upadniesz to da ci siłę by wstać. Jak nie wierzysz w siebie i w nikogo nie możesz nic. Bo nawet nie próbujesz. – Czuła się tak potwornie zmęczona mimo to przywołała na twarz uśmiech. – Ja wierze, że razem z innymi... – nie odważyła się powiedzieć razem z tobą. – ...mogę wszystko.
Już otwierała usta by dodać coś jeszcze ale nagle je zamknęła.
Co ty właściwe wyrabiasz D’an? Spytała siebie samą. Nie słuchasz go. Ba, siebie też nie słuchasz. Cały czas zarzucasz was oboje słowami. Co usiłujesz uciszyć. Przetarła zmęczone oczy usiłując pozbierać myśli w głowie. Dlaczego zadzwoniłaś? Odpowiedź była dość prosta. Bo rozmowa z Torlesem przeraziła cię do nieprzytomności. Przelała jakąś czarę którą sama pieczołowicie napełniałaś. Zadzwoniłaś czujesz się przy Tamirze spokojniejsza. Zadzwoniłaś bo potrzebujesz... Spojrzała na mglisty hologram Zabraka. ...przyjaciela. A zamiast tego traktujesz go jak wydmuszkę. Ostrożnie żeby się nie rozbił. To silny chłopak. Wytrzymał coś czego nawet nie umiesz sobie wyobrazić. Na pewno nie potrzebuje tego co mu właśnie fundujesz. Był jak utkany z mgły tuż przed jej oczami. Ale dobrze pamiętała jak solidne wydawało się jego ramię gdy przylgnęła do niego po raz pierwszy. Może on też potrzebuje przyjaciela. Co byś powiedziała przyjacielowi? Komuś nie obarczonemu tym całym bałaganem emocji jaki ściągnęłaś na was oboje?
- Moc czasami wydaje mi się tak odległa i potężna. Jak siła natury na którą nie mam wpływu – zaczęła cicho. – Chyba ta moja uparta wiara w serce to jakiś ratunek przed bezsilnością. Nasila się zawsze jak pakuje się w kłopoty. – westchnęła ciężko szukając w drobnym hologramie znajomych zielonych oczu. – Zabierali moje klony Tamirze, ot tak bez żadnej konsultacji. Lubię tych żołnierzy, czuje się za nich odpowiedzialna i... chyba nie umiałam pozwolić żeby ich wystawili na niebezpieczeństwo beze mnie. – Była mu winna te wyjaśnienia i chyba była je winna sobie. – Z drugiej strony teraz mam ich życie w swoich rękach i nie wiem czy sprostam temu wyzwaniu. Dlatego chyba wole wierzyć, że mam na coś wpływ. Że wciąż mogę coś zrobić. Chyba dlatego wole wierzyć w swoje serce.

- Poradzisz sobie Ero. - powiedział przywołując uśmiech na twarz. - Cokolwiek by tam na was nie czekało, wiem, że dasz sobie radę. No i nie jesteś sama. Masz przy sobie klony, z którymi zdążyłaś już rozegrać jedną, zwycięską bitwę. Możesz też liczyć na Jedi, którzy są tam z tobą. - chciał powiedzieć, że może liczyć na niego. Nie w sensie fizycznym, a przynajmniej nie w tej chwili, ale w sensie duchowym. Był z nią myślami. Tak, jak obiecał jej, kiedy się żegnali. Tylko czy ona chciała usłyszeć takie słowa? Chciał ją wesprzeć, ale nie wiedział, czy mu się to udało. Wolała wierzyć w swoje serce... Dobrze, że w nie wierzyła. Jemu wystarczało, że on wierzył w nią. - Wierzę, że sobie poradzisz. Ba! Jestem tego pewny - powtórzył

Poradzisz sobie. Co innego powtarzać je sobie w myśli a co innego usłyszeć je od kogoś kogo zdanie się dla nas liczy. Nabierają wtedy mocy, stają sie prawdziwsze. Tak jakby już były faktem.
- Dziękuje. Chyba tego mi teraz było trzeba – westchnęła. Uśmiech jakoś sam pchał się jej na twarz.
Poradzi sobie. Nie miała innego wyjścia. Zbyt wiele od niej zależało.
A nawet jeśli sobie nie poradzi to... to przynajmniej on wciąż gdzieś tutaj będzie. Myśl była pocieszająca jednak przywołała wspomnienie rozmowy z Jaferem Torlesem.
Coś zapiekło ją w środku. Mimo szacunku dla starszego Jedi wiedziała, że szybciej skona niż uwierzy w jego teorie. Przecież nie mogła się aż tak mylić.
- A jak ty się czujesz?

Znów to pytanie. Już oszczędził mu go Shivi. Niestety Era je zadała, a była pewnie jedną z wielu osób, które jeszcze je zadadzą tego dnia. Jednak nie to teraz było najważniejsze. Najważniejsze było to, jak na nie odpowiedzieć. Jeżeli chodziło o fizyczny stan zdrowia, to czuł się dobrze. Złamane kończy trochę jeszcze bolały, ale to było nic w porównaniu do tego, co czuł jeszcze jakiś czas temu, w więzieniu. Ze stanem psychicznym było nieco gorzej. Zwłaszcza po dzisiejszej rozmowie z Elomianinem. No i wciąż nie dawał mu spokoju ten sen...
- Właściwie dobrze... Będę wiedział więcej, kiedy udam się na spacer. No i kiedy przyjdzie z wizytą lekarz dyżurny na zmianę opatrunków. - nie miał serca jej mówić o rozmowie z Shivim.Era miała już wystarczająco na głowie.

- Jak zaczniesz się rehabilitować przestanie być dobrze – Dziewczyna puściła oko do Zabraka. – No ale to nie potrwa długo, szybki czas leczenia sprawił, że mięśnie nie powinny być zbytnio osłabione. – westchnęła. – Wytrzymaj, to już nie potrwa długo. Za najdalej kilka dni ruszysz się stamtąd. Chyba jakieś zajęcie dobrze ci zrobi.
Powiedziałby jej gdyby coś było nie tak, prawda? Kto wie. To mężczyzna, ci są bardziej przywiązani do własnej dumy. Z drugiej strony przez komlink nie można powiedzieć wszystkiego. Ona też milczała na temat rozmowy z mistrzem Torlesem. W końcu starszy Jedi powiedział jej to w zaufaniu. Nie mogła teraz polecieć na skargę.
Musiała tylko zobaczyć Tamira, przypomnieć sobie samej, że ma racje.
- Może jeśli dobrze ci pójdzie rehabilitacja niedługo znów pomówmy w cztery oczy. Na razie w razie nudów masz moje filmy i kompromitujące zdjęcia. Śmiać się lub płakać, ty decydujesz. – stwierdziła z łagodnym uśmiechem.

Jakże jedna rozmowa z osobą postronną potrafiła wszystko skomplikować. Sprawić, że Tamir nie wiedział, czy bardziej cieszy się na myśl o szybszym spotkaniu z nią, czy martwi tym, że może lepiej będzie, gdy takie spotkania znikną. A może posłuchać serca? Nie musiał długo się wsłuchiwać, by wiedzieć, że nie chce zaprzestania spotkań.
- Zawsze jeszcze pozostaje opcja, że zabijać czas pomogą mi klony, które tu zostały. Mam już nawet jeden pomysł jak. Właściwie to dwa, ale tego jednego ci nie zdradzę, bo na pewno nie przydałby ci do gustu - stwierdził puszczając dziewczynie oczko.

- O przepraszam mam w tej armii monopol na deprawowanie klonów – Skrzyżowała ramiona na piersi z udawaną surowością. – Poza tym w tym szpitalu obowiązuje kilka zasad. Żadnych burd, dzikich popijaw, pokątnego hazardu, zawodów na wózkach ani dzikich orgii z przemyconymi z Nar Shaddaa twi’lekańskimi striptizerkami... – wyliczała prostując kolejne palce u dłoni. - ...beze mnie.

Twarz Zabraka rozpromienił szczery uśmiech. Era potrafiła poprawić mu humor. Nawet jeżeli nie miał na myśli żadnej z tych rzeczy, to sprawiła, że zaczął rozmyślać nad wyścigami na wózkach. Właściwie tylko ze względu na to, że na pozostałe wymieniony rzeczy nie było możliwości. Burd wszczynać nie zamierzał, chociaż jego pomysł krążył wokół tematu walki. Dzikie popijawy także odpadały. Hazard... hmm nie miał ze sobą kart, a i grać o co nie było. Co zaś się tyczyło orgii... Tak czy inaczej, jedynie zawody na wózkach były w miarę realne. Ale jedynymi uczestnikami byliby Tamir i Shivi. Klony pewnie nie dałyby się na to namówić.
- Ech... musiałaś lecieć? Wszystko co najlepsze odpada... - powiedział smutnym tonem. Na połowy udawanym, a poły nie.

- Ależ ja właśnie dlatego się zmyłam. Jak sądzisz jaki byłby procent przywróconych zdrowiu pacjentów gdyby na sprzęcie do dializy destylować zacier pędzony na bazie odżywki i probiotyków. W jednym skrzydle palono przyprawę, w drugim chlano rzeczony wydestylowany zacier nad talią rozbieranego sabaca? – pokręciła głową w udawanym zmartwieniu. – Jak mam gdzieś siać zamieszanie, anarchie i apokalipsę to lepiej na froncie nie? – Atmosfera była lżejsza. Dobrze. Obojgu im przyda się trochę śmiechu. Zwłaszcza, że jej czas przeznaczony na odpoczynek umykał a bardzo potrzebowała snu.
A teraz wybacz by siać zniszczenie potrzeba sił a ja muszę złapać moją drzemkę zanim major „Krzykacz” znowu weźmie się za przekrzykiwanie własnych maszyn. Zadzwonię jak będę miała chwilę.

- Wyśpij się. A raczej wykorzystaj maksymalnie czas, jaki ci jeszcze pozostał, by zregenerować siły - powiedział stanowczym tonem, jakiego nie powstydziłby się nadopiekuńczy mistrz, czy rodzic. Wpatrywał się przy tym cały czas w hologram dziewczyny. Chciał zapamiętać jej obraz, by wyrył się w jego umyśle. Kto wie, ile czasu minie, nim znów ją zobaczy.
- Swoją drogą, kiedy zaczniesz siać zniszczenie, to postaraj się nie zagalopować na tyle, by dla mnie została chociaż jedna puszka. -

Oho, ktoś uderzył w troskliwy ton. Musiała przyznać, że jej się to nawet podobało, sprawiało, ze nagle w namiocie zrobiło się ciepło. Ale nie byłaby sobą gdyby nie wykorzystała tego.
- Ależ tak mamo już się grzecznie udaje do łóżka. Ciepłe mleko gotowe, chce mama poczytać bajkę lub pocałować na dobranoc? – przekomarzanki powinny być bezpieczne. W końcu tak rozmawiałby z Caprice, tak rozmawiała z przyjacielem. – I nie przejmuj się jak puszki tu będą padać to raczej z zażenowania na widok tego jak dowodzę.
Powinna na cisnąć ten przycisk a jednak to było takie trudne. Może jeszcze jakieś słowo. Choć jedno zdanie.

- Mama idzie oglądać swój ulubiony serial - odbił piłeczkę. Mógłby się z nią tak pobawić jeszcze jakiś czas. W potyczkach słownych nigdy nie był najlepszy, ale przecież nie chodziło o to, kto wygra. Nie było jednak czasu na to. Erze potrzebny był odpoczynek. Brak snu i zmęczenie, prędzej czy później odbiją się na zdolności do szybkiego reagowania. A skutki, łatwo było sobie wyobrazić.
- Poważnie, powinnaś się przespać. - powiedział znów tym samym, nieco nadopiekuńczym tonem. Uśmiech, mimo iż mniejszy, ciągle był szczery i gościł na jego twarzy. - I nie wątp w swoje umiejętności dowodzenia. Zdobyłaś wioskę, to wystarczające referencję, by wiedzieć, że potrafisz dowodzić.- na pewno lepiej niż ja. Tego jednak nie powiedział. - Udanych łowów i kolorowych snów Ero - posłał jej jeszcze jeden uśmiech, nacieszył oko jeszcze jednym spojrzeniem i z trudem, ale rozłączył się.

- A to wyrodna matka. – powiedziała już do siebie nie mogąc przestać się uśmiechać. Zwinięta w kłębek na posłaniu zamknęła oczy. Wciąż czułą ciepło i spokój jakie niosła ze sobą troska przepełniająca słowa Tamira. Otuliła się nimi tak samo jak i pledem. Przed zaśnięciem miała wrażenie, ze faktycznie przy niej był.

***

Gdy weszła do sztabu wciąż gdzieś pod powiekami miała sen. Tym razem był to wypoczynek spokojny, nastawiony na odbudowę sił, choć niestety rozpaczliwie krótki. Do odzyskania pełni sił wciąż potrzebowała jeszcze przynajmniej kilku godzin. Cóż przynajmniej czuła już przypływ sił. I głód. A to był zdecydowanie dobry znak.
Obsada sztabu była znajoma co dodało jej trochę pewności siebie. Od tak by stawiać kolejne kroki po tym kruchym lodzie jakim było dowodzenie.
A jeśli kogoś nie znała Duck zaraz ochoczo zaczął nadrabiać zaległości.
- Sir, zna już pani zapewne, majora AZ-1121, dowódcę 1 batalionu i majora AJ-5914 dowódcę 4-tego? - spytał wskazując poszczególne klony, które przytakiwały głowami. - To jest AY-4256, dowódca 2 batalionu... - wskazał kolejnego żołnierza, który zasalutował – ...a to AR-9945, dowódca zmechanizowanego batalionu, od teraz zwanego 5-tym.
No i w końcu cała rodzinka była w komplecie.
- To zaszczyt walczyć pod pani dowodzeniem – AR-9945niemal krzyczał. Dziewczyna ledwie powstrzymała grymas bólu. Ma jej zaspaną głowę to było trochę za dużo. A on co? Szczególnie nadgorliwy czy te jego maszynki tak hałasują, że przywykł się ciągle drzeć?
Ledwie zdążyła dojść do siebie gdy Duck ponownie wprawił ją w osłupienie.
- A to jest pani komandor Era D'an, pod która od dzisiaj będziemy wojować, miejmy nadzieję, już zawsze. – powiedział z entuzjazmem który zaczynał dziewczynę przerażać. Przez chwilę walczyła z pokusą położenia mu ręki na głowie i sprawdzenia temperatury, zajrzenia do gardła, spytania czy mu nie przygrzało słońce i ogólnego narobienia mu wstydu przed innymi oficerami.
Gdyby czuła się w swojej nowej sytuacji choć trochę pewniej pewnie żadna siła by jej nie powstrzymała. A tak to Słoneczko dostał chwilową amnestię od wygłupów przełożonej.
- Proszę pozwolić wprowadzić się w sytuację - wskazał na holograficzną mapę gorliwie, tak jakby sądził, że jak to zrobi będą mogli wreszcie ruszać do walki. - To są nasze pozycje. Najważniejszy wydaje się ten las, w którym mogą skrywać się jakieś oddziały droidów. Jeżeli chociaż na chwilę zaniedbamy środków ostrożności, mogą zadać nam spore straty, nawet jeśli jest to tylko nieliczny, ale dobrze uzbrojony, oddział. Pragnę również panią poinformować, że należy wybrać dowódcę 3 batalionu, na miejsce zabitego majora AR-8422. Dlatego pozwoliłem sobie tutaj zaprosić kapitanów z tego batalionu.
Gdy zobaczyła Helia i Krayta westchnęła w duchu. Przymus wybierania pomiędzy nimi zupełnie ją zaskoczył. Kolejna rzecz na którą nie byłą zupełnie przygotowana. Ale stanowisko rzeczywiście wymagało obsadzenia.
- Co pan na ten temat sądzi Duck? – spytała licząc w duchu, ze komandor zechce się trochę porządzić. Nic bardziej mylnego.
- Pani zdążyła ich lepiej poznać Sir. Nie jestem upoważniony do podejmowania takich decyzji. – Takiej odpowiedzi powinna się chyba spodziewać, prawda? „Zrobię wszystko co pani każe” – to chyba taka choroba zawodowa klonów. Cóż na ich szczęście nie miała aż tak perwersyjnej duszy żeby tą chorobę porządnie wykorzystać.
Jeszcze raz spojrzała na klony. Pozostali dwaj kapitanowie byli dla niej niemal zupełnie anonimowi. Ot migali gdzieś w oddali w czasie zdobywania wioski. A jeśli miała wybierać to z tych których zna.
Krayt radził sobie fenomenalnie w akcji. Umiał ją zaplanować i sprawnie przeprowadzić, o tym się już przekonała. No i zdawał się mieć fenomenalną siłę przebicia. Pocisk samonaprowadzający, tak zdecydowanie to była dobra metafora.
Helio z kolei wydawał się jej bardziej stateczny, spokojny, rozważny, mniej skłonny do ryzyka. A czy był skuteczny?
- BH-8426 zleciłam panu pewne zadanie w szpitalu. Proszę złożyć raport. – poleciła. Klon natychmiast wyprężył się w postawie zasadniczej.
- Elomin kręcił się po wiosce intensywniej niż inni pacjenci, był na lądowisku przed wyruszeniem grupy generała Koty. – relacjonował kapitan, skrzywiła się na tą wieść. To wścibstwo bardzo się jej nie podobało. – Ran usiłował odwiedzić komandora Torna ale zrezygnował, podobno wycofał sie po zajrzeniu za kotarę.
A niech to! Zaklęła w duchu czując lodowaty ucisk paniki. Przecież byśmy go zauważyli prawda? Aż tak zajęci sobą nie byliśmy... Może wycofał się bo Tamir spał? Tak na pewno musiało tak być. A jeśli nie to i tak nic z tym stąd nie zrobię.
Odepchnęła myśli koncentrując się na bieżących sprawach.
- Widzę, że skutecznie organizujesz swoich ludzi. No cóż od teraz masz ich do organizacji trochę więcej. Przejmujesz trzeci batalion Helio.
Krayt był skuteczny na polu walki i obawiała się, ze gdyby przydzielić mu batalion musiałby się w dużym stopniu wycofać z czynnych akcji. A to było marnotrawstwo. No i styl działania Helia lepiej się komponował z ostrożną taktyką jaką wolała na razie przyjąć.
- Tak jest sir! – klon zasalutował.
- Dobrze... wiesz czy ktoś z kąpani medycznej przejął obserwacje?
- Nie wiem sir.
- To w wolnej chwili złap ich przez szyfranta i każ go dalej obserwować. Jak zrobi coś podejrzanego niech meldują się komandorowi Tornowi póki maja go pod ręką – poleciła. Czuła się trochę jak jędza, jak Mistrz Torles ze swoją teorią spiskową. No ale w końcu jeśli był niewinny ogon mu nie zaszkodzi.
Przeszła wolno do stołu taktycznego.
- Poza lasem nie ma wielu droidów na naszej drodze, no i będziemy o nich wiedzieć z wyprzedzeniem dzięki skanerom na orbicie, może wiec dwa bataliony skupić pod lasem, skoro tylko stamtąd mogą nas zaskoczyć? – odezwała się po chwili.
- Sir może lepiej by było jeden batalion z kompania zmechanizowaną wstawić do lasu, a drugi postawić na skraju?- zasugerował Duck.
Bardzo nie miała ochoty dotykać tego lasu. Był jak tykająca bomba. No ale Słoneczko mógł mieć rację, wtedy trudniej ich będzie zaskoczyć. No i on znał się na tym lepiej niż ona. Nie bał się aż tak bardzo narazić żołnierzy. A przecież na tym polegała wojna. Ktoś musiał ginąć. Chory układ jednak teraz nie mogła tego zmienić.
- No i trzeba wysłać przodem zwiadowców. Dwie drużyny na płaski teren i dwie do lasu. Wykorzystajmy jakoś te śmigacze.
Duck pokiwał tylko głową.
- Dobrze, stawiamy wiec bataliony w szeregu przy czym czwórka ląduje w lesie, a jedynak najbardziej na zewnątrz w polu. Duck ty idziesz z pierwszym batalionem, ja z trzecim. Może nas obojga nie utłuką po drodze. Wszystko jasne?
Pokiwali zgodnie głowami.
- Dobrze, to bierzmy się za przygotowania.

***

Regiment wprost kipiał niecierpliwością. Klony miały przed sobą walkę, to do czego byli stworzeni. Era D’an miała wiele wątpliwości. Sen o spadaniu a wraz z nim ponure widmo wizji nie chciało jej opuścić. Kończyli właśnie przygotowania gdy Helio zastał ja zapatrzoną w horyzont z kubkiem kawy i suchą racją które sam jej jakiś czas temu podrzucił przez szeregowca. Nieobecny wzrok dziewczyny błądził po bezkresnym polu. Czy tam gdzieś był ten miecz od którego miała zginąć?
- Co sądzisz o śmierci Helio? – zagadnęła. Cóż już i tak robił za jej pupilka, mogła go chyba trochę pomęczyć.

- O śmierci? - zdziwił się klon. – Nic. Każdego czeka, nie ma sensu o niej myśleć.

Nie spodziewała się wielkich filozoficznych dysput ale aż taki minimalizm kompletnie ją zaskoczył. Przecież śmierć co chwila dotykała klonow.
- Tak po prostu?

- Jak po prostu? - spytał z nieudawanym zainteresowaniem.

Jak niby miała mu opisać ten stan? Tą pustkę i strach które się w niej zalęgły.
- Najpierw jesteś, myślisz, czujesz, masz jakieś poglądy, jakieś plany. A potem nagle cię nie ma. Wszystko się urywa, kończy. I ciebie to po prostu nie obchodzi?

- Przecież i tak nie da się tego uniknąć. Zastanawianie się coś daje?

To była słuszna uwaga. Tyle że taka nieludzka.
- Nie wiem czy daje. Ale jest naturalne.

- Klony zostały stworzone przez technologię, a nie naturę.

No tak powinna się była spodziewać, że on z tym wyskoczy. Zirygowała się nieznacznie. Wszyscy na około odczłowieczali ich już jak mogli. Czy on sam też musiał to sobie robić?
- Przez technologie owszem ale nie z technologii. To z czego was stworzono jest znacznie bardziej skomplikowane i pierwotne niż wiedza klonerów. - stwierdza po czym dodaje. – Z resztą waszą przewagą nad droidami nie jest właśnie myślenie? – uwaga wyszła trochę bardziej sucha niż chciała.

- Myślenie o walce.

Jasne, bo nic innego do życia nie potrzeba. Echani wierzyli, że wszystko to walka. Filozofia Jedi zakładała wieczne zmagania. Wszystko było próbą, testem, bitwą. Może ten klon miał wobec tego więcej pokory niż. ona sama? A może zwyczajnie nie pojmował jak wiele może stracić.
- I nie myślicie o niczym innym?

- Oczywiście, że myślimy, ale na polu walki głownie o walce.

- A dużo czasu spędzacie poza polem walki? – Nagle pojęła jak trudno byłoby jej wyobrazić sobie Helia w cywilu. Co klony porabiały w wolnym czasie?

- Pragnę zauważyć, że cały czas na nim jesteśmy, sir. Proszę wybaczyć, ale czy pani komandor chciała ze mną porozmawiać, o czym myślą klony?

- Nie. Ale to nie zmienia faktu, że miło by było się tego dowiedzieć. – westchnęła odwracając się by uważniej przyjrzeć się swojemu rozmówcy. – Chciałabym wiedzieć co myślisz o śmierci.

- Tylko tyle, że jest nieunikniona, sir. Może jeszcze, że podczas wojny o nią nietrudno.

Miał rację. Aż za dużo naoglądała się konających klonów przez ostatnie dni. W milczeniu lustrowała twarz Helia szukając jakiś oznak obawy.
- A jak wysoko cenisz życie?

- Czyje, sir?

A czy to miało znaczenie? Dla Jedi nie powinno. Ale jego nie wiązały reguły zakonu.
- Swoje chociażby. – Jak oceniał własną wartość.

- Jestem gotów, by poświęcić je dla dobra Republiki, sir!

Nie zdziwiło jej to, ale zasmuciło. Umiałby umrzeć dla Republiki bo tak go wychowano. Ale czy umiałby dla niej żyć? Tak z własnej woli.
- Chwalebnie. Jakieś refleksje poza tym?

- Czy pani komandor spodziewa się z mojej strony jakiejś konkretnej odpowiedzi?

Sama nie wiedziała czego oczekiwała. Chyba niczego poza podtrzymaniem na duchu. I chyba to właśnie otrzymała w ten klonowo skonkretyzowany sposób. By umrzeć na wojnie nie trzeba było wizji. Może faktycznie powinna po prostu pozwolić by Moc zdecydowała tak jak pierwotnie chciała, nim naszły ją wątpliwości.
- Pani komandor dotąd nauczyła się spodziewać po was absolutnie wszystkiego. - stwierdziła. – Nie. Nie spodziewam się konkretów usiłuje tylko poukładać sobie coś w głowie.

- W tym raczej nie mogę pani pomóc.

- Już pomogłeś. – oznajmiła. I to nie po raz pierwszy. Ciekawe czy pomimo rygorów regulaminu udałoby się zaprzyjaźnić z jakimś klonem. Co to by była za przyjaźń? Cóż może uda się jej to kiedyś sprawdzić.

- W takim razie mogę chyba tylko powiedzieć "nie ma za co", sir.

Uśmiechnęła się do siebie.
- Jest za co. Dziękuje Helio. A teraz chyba mamy wojnę do wygrania, prawda?

- Tak jest!

Dopiła kawę i z krzywym uśmiechem ruszyła za klonem na swoje miejsce w szyku.
Jestem Jedi. Służę mocy. Jeśli ona chce mojej śmierci dobrze, jeśli chce życia. Będzie co ma być.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 26-03-2010 o 12:15.
Lirymoor jest offline  
Stary 27-03-2010, 20:37   #95
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Rozkosze snu, który przez kolejną część nocy, był relaksujący, zostały brutalnie przerwane. Promienie słoneczne były i owszem, czymś przyjemnym, ale nie wtedy, gdy atakowały cię, wyrywając ze snu. Gest właściwie niekontrolowany, odruch, dość śmieszny, odgradzający drogę promieni od zamkniętych oczu Zabraka. Jednak jak długo można było tak leżeć? A już z pewnością, nie można było zasnąć w takiej pozycji. Chwila walki ze sobą, by w ogóle znaleźć chęć, aby zwlec się z łóżka i zasłonić ponownie okno wystarczyła, by ktoś wyręczył w tym Tamira. To wystarczyło, by jego myśli pomknęły w kierunku jednej osoby. Ciało dłużej nie protestowało przed otwarciem oczu. Niestety, zamiast Ery przy oknie stał Shivi. Cóż, Zabrak poczuł lekki zawód, ale nie pokazał tego po sobie. Skarcił się jednak w myślach. To nie mogła być przecież młoda Jedi. Jej od dawna nie było już na terenie szpitala.
- Cóż, lepsze takie jedzenie niż żadne - stwierdził podnosząc się do pozycji siedzącej i sięgając po miskę ze śniadaniem, które przyniósł mu Elomianin. Zabrak nałożył trochę papki na łyżkę i z nieciekawym grymasem na twarzy, skierował ją do ust. Zatrzymał ją jednak w połowie drogi, obserwując jak Shivi podchodzi do krzesła. Nie pamiętał, by Elomianin kulał, kiedy w asyście klonów i Jareda opuszczali więzienie Separatystów. Czyżby więc jakaś kontuzja odniesiona tutaj? Ale przy czym? Te myśli musiały jednak zejść na dalszy plan. Temat jaki poruszył tubylec sprawił, że Tamir przestał na chwilę przeżuwać papkę, która znalazła się w jego ustach. Pamiętał co Era mówiła na jej temat jeszcze na pokładzie Venatora, nim zdążyli przekonać się na własnej skórze, czym jest wojna. Stwierdziła wtedy, że armia karmiona czymś takim, będzie niezwyciężona. Cóż, jak na razie jej słowa się nie sprawdzały.
- Co masz na myśli? - zapytał lekkim tonem, kiedy zdołał przełknąć to, co udało mu się przeżuć.

Shivi wybuchnął śmiechem. Śmiechem zdrowym, ciepłym, a co najgorsze dla Tamira, długim.
- Nie musisz przede mną udawać - powiedział w końcu. - Myślisz, że skoro jestem ranny to już ślepy? A może uważasz, że uszkodziło mi słuch? - znowu się roześmiał. - Nie, mój drogi, z moimi zmysłami jest jak najbardziej w porządku, a i makówka pracuje jak należy. Potrafię kojarzyć fakty - rzekł puszczając oko do Zabraka.

Tamir przyglądał się z niepewnością Shiviemu. Ślepy... głuchy... kojarzyć fakty... Kiedy mógł ich widzieć, czy słyszeć? No i o jakie fakty mogło mu chodzić?
- Jakie fakty, Shivi? - zapytał trochę zbity z tropu. - No i czemu ślepy albo głuchy? -

Ech - pokręcił z robawieniem głową. - Wy Jedi, siedząc w swoich pokojach medytacyjnych chyba kompletnie zatraciliście zdolność myślenia, a co ważniejsze nie potraficie skrywać swoich sekretów. Gdybym teraz na przykład blefował od razu mógłbym poznać, że jest coś na rzeczy, chociażby po twojej minie - znów krótki śmiech. - Słuchaj, jeśli chcesz mnie okłamywać, proszę bardzo. Jednak według mnie powinieneś się cieszyć, że to ja was nakryłem, a nie któryś z waszych mistrzów. Zdaje się, że zabraniają wam zbliżać się tak bardzo do drugiej osoby? - spytał z dziwnym wyrazem twarzy.

Zabrak siarczyście zaklął w myślach. Kiedy? Jak? Przecież by go wyczuli. Powinni byli... Mina Jedi stężała. Spoważniał i zamyślił się. Shivi miał rację. Dobrze, że to był on, a nie któryś z mistrzów. A przecież sporo było ich w szpitalu.
I tak oto, szlag trafił cały poranny spokój pomyślał z goryczą, która jednak nie wypłynęła na twarzy młodzieńca. Problem istniał. Był realny. Pytanie, co teraz? Czy mógł być pewien, że Shivi nikomu nie powie? Ale z drugiej strony, gdyby miał to zrobić, już by zrobił, a Tamir rozmawiałby teraz, z którymś z mistrzów, zamiast z Elomianinem.
- Dobra Shivi... Kiedy nas nakryłeś, hm? - udawanie, że nic się nie stało, nie miało teraz sensu. Tubylec był bystry, a Jedi nie miał ochoty na zabawy psychologiczne. Wolał ustalić wszystko tu i teraz.

- No widzisz, a już miałem się na ciebie obrazić - rzekł ponownie puszczając oko. - Pewnego dnia chciałem do ciebie zajrzeć.Pomyślałem, że powinienem ci podziękować za te dobre słowa, wtedy w celi. Gdyby nie one, pewnie bym skończył z sobą, brakowało mi już nadziei - zamilkł na chwilę. Widocznie wciąż przeżywał niewolę. - Ale nie będę cię zanudzał swoimi problemami. Otóż rozsunąłem delikatnie kotarę i zobaczyłem was dwoje w objęciach. Postanowiłem więc się szybko wycofać, zanim mnie zauważycie. W końcu nie jestem jakimś podglądaczem...

Tamir spoglądał na Shiviego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czuł się... Sam właściwie nie wiedział jak się czuł. Na pewno w jego sercu zrodził się delikatny strach. Strach o to, że może stracić to, co zaczęło się rodzić między nim, a Erą. Z drugiej jednak strony, doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co robią, jest zabronione przez kodeks. No i najważniejsze. Co powiedzieć Shiviemu? Ery nie zamierzał tym obarczać. Na razie nie. To by mogło być zbyt niebezpieczne dla niej, gdyż mogłaby mieć problemy ze skupieniem się na tym, co było w tej chwili ważne. Czyli na wykonywaniu powierzonego jej zadania. Sam musiał stawić czoła temu problemowi.
- Jeżeli chcesz mi podziękować za to, co mówiłem w celi, to proszę, zapomnij o tym, co widziałeś. Najlepiej nie wracajmy do tego tematu, dobrze? - Tamir o dziwo zachowywał stoicki wręcz spokój.

- Co złego ja ci zrobiłem, że w ogóle mi nie ufasz? Myślisz, że polecę z donosem do twoich zwierzchników licząc na nagrodę? - jego ton zmienił się zupełnie. Był teraz nerwowy, jakby za chwilę miał wybuchnąć. - Naprawdę takie masz zdanie o żołnierzach? O swoich też? - Shivi wstał i z trudem ruszył w kierunku wyjścia. - Możesz być spokojny. Nie zdradzę waszego sekretu - rzucił, najwidoczniej wzburzony.

- Nie o to mi chodziło - powiedział w ślad za Elomianinem - Chciałem po prostu zmienić temat. A do tamtego już nie wracać. -

Shivi zatrzymał się przed wyjściem.
- Uważasz, że od nierozmawiania problem sam się rozwiąże?

- Nie jestem tak głupi, by tak myśleć. - odparł. - Postaraj się jednak zrozumieć moją sytuację. Jeżeli masz jakieś rozwiązanie, to chętnie cię wysłucham -

- Rozwiązań jest kilka - Shivi wrócił powoli na krzesło. - ale wątpię, by którekolwiek przypadło ci do gustu. Za każdym razem coś stracisz.

- Zawsze mogę ich wysłuchać i rozważyć wybór jednego z nich - Tamir odłożył talerz ze śniadaniem. Na chwilę obecną, stracił apetyt.

- No cóż, a więc możesz zapomnieć o dziewczynie - Elomianin zaczął spokojnie, jakby mówił o pogodzie. - ale rozumiem, że znajdujesz się w stanie, w którym emocje zastępują trzeźwe myślenie, więc taką ewentualność odrzucisz. Możesz dalej żyć w kłamstwie, łudząc się, że nikt tego nie zauważy, ale gdy już ktoś to odkryje, źle się to skończy dla was obojga. Wreszcie możecie opuścić Zakon, skoro nie potraficie żyć w zgodzie z jego ideałami. Jestem pewien, że znaleźlibyście jakieś spokojne miejsce w galaktyce. Może... po drugiej stronie?

Tamir zamyślił się jeszcze bardziej, słuchając słów Shiviego. To wszystko brzmiało tak abstrakcyjnie. Właściwie to dwie z jego propozycji kołatały się po głowie Zabrakowi. Zapomnieć o Erze albo zapomnieć o Zakonie. Ani jedno, ani drugie wyjście mu się nie podobało. Zresztą jak mógł teraz decydować? Sam nawet nie wiedział, co ich łączy. Musiałby najpierw to ustalić, by podjąć jakąś decyzję. Na razie chciał tylko w spokoju dojść do siebie. Przejść przez rehabilitację i wrócić na front. Ale oczywiście wszystko się musiało zawsze komplikować.
- Wiesz Shivi... trwa wojna. Wyjście samo może się nasunąć - powiedział nieco posępnym tonem.

- Liczenie na to, że wszystko samo się rozwiąże jest jeszcze bardziej naiwne niż liczenie na to, że nikt się tego nie dowie. Zobacz sam. Długo coś do siebie czujecie? A ja już o tym wiem. Sam pomyśl co może być za tydzień, miesiąc albo rok. Odkładanie decyzji jest głupotą.

- Shivi, ja nawet nie wiem, czy my coś do siebie czujemy - odparł Zabrak wzruszając ramionami. - To było... po prostu stało się. - powiedział spokojnie. - Era jest teraz na froncie, a ja tutaj. Tak naprawdę problem nie istnieje. - próbował wmówić to sobie, czy jemu? - Powiedz mi lepiej, co się stało, że kulejesz. Masz tu leczyć rany, a nie nabywać nowych - Jedi udało się nawet zdobyć na uśmiech.

- Nic wielkiego. Fatalnie upadłem na spacerze. Chyba na jakiś kamień. Nie wiem czy nie złamałem sobie żebra, chyba poproszę któregoś z tych klonów, żeby to sprawdził. Ale mniejsza z tym. Jeżeli uważasz, że problemu nie ma to albo jesteś głupszy niż myślałem, albo okropnie krótkowzroczny - Shivi nie przebierał w słowach. Mówił to co myślał. - Kto ci każe walczyć w wojnie? Cierpią twoi bliscy? Nie, Jedi ich nie mają. Może twoja planeta tkwi w jażmach Konfederacji? Nie, Jedi pewnie nawet nie przejmują się swoim pochodzeniam. Co cię trzyma na froncie? Na prawdę myślisz, że jeszcze jedna ofiara wiele zmieni? Myśl o sobie i o niej. I nie wmawiaj mi, że nie wiesz czy coś do siebie czujecie, nie jestem idiotą.

- Jedi mają bliskich. - sprostował. - Po prostu ich nie znają. Przynajmniej większość. Co się zaś tyczy pochodzenia... To jest indywidualna sprawa. A na froncie trzyma mnie obowiązek. Nie uważam, by udział Jedi w tej wojnie był czymś dobrym, ale skoro już jesteśmy jej częścią, to zrobimy wszystko, by jak najszybciej ją zakończyć. - Do ostatniej wypowiedzi Elomianina nie wiedział jak się odnieść. Nie znał się na uczuciach. Jedyne więzi jakie do tej pory poznał, to były więzi przyjaźni. Nie wiedział co czuje do Ery, a ona do niego. Nie wiedział nawet czy coś do niej czuje. - Wiem, że nie jesteś idiotą... Ale musisz mi uwierzyć, że naprawdę nie wiem. Przez lata nauki w Świątyni i podczas podróży przez Galaktykę, nie zaznałem niczego innego oprócz przyjaźni. Jeśli chodzi o te pozytywne uczucia. Nie wiem czy coś do siebie czujemy, a nawet jeśli, to nie potrafię tego nazwać. -

- Nie myśl o sobie jako Jedi. Myśl jak o Tamirze. Myśl o tej dziewczynie. Ale jeżeli ty sam nie chcesz sobie pomóc, to ja tym bardziej tego nie dokonam.

- Ależ nie mogę o sobie myśleć inaczej, niż jak o Jedi. - odparł Tamir z uśmiechem. - Jestem Jedi. Przede wszystkim. -
Shivi tylko pokręcił głową:
- Beznadziejny przypadek. Cóż, ja chciałem pomóc, ale albo nie chcesz pomocy, albo jej nie potrzebujesz. Bądź pewny, że więcej się wtrącać w wasze sprawy nie będę, ale jeśli będziesz jednak potrzebował tej pomocy, to możesz na mnie liczyć. Teraz już pójdę. I tak cię nie przekonam. Życzę zdrowia - to powiedziawszy wstał i skierował się do wyjścia.

- Będę pamiętał. Dziękuję za rozmowę. - odparł odprowadzając go wzrokiem do wyjścia. - Idź przebadaj to żebro. Kuruj się - powiedział na pożegnanie.

***

Zabrak przyglądał się chwilę dyskowi, który ułamek sekundy wcześniej wyświetlał sylwetkę Ery. To był właściwie jedyny kontakt, jaki ze sobą teraz mieli. Mimo to, Tamir nie chciał zanadto go używać. Komlink nie był bezpieczną drogą by porozmawiać. Nie mogli tego robić swobodnie. No i nigdy nie zastąpi rozmowy z kimś z na żywo. Zresztą, kto wie, kiedy znów będzie miał okazję z nią porozmawiać? Jedi znajdowała się teraz na fronci. Co prawda, kiedy z nim rozmawiała panował spokój, ale w każdej chwili mogło zrobić się gorąco, a cały horyzont zaroić od blaszaków. Pamiętał doskonale ten widok. Podczas bitwy o wzgórze ZX11. Bitwy, którą przegrał. Tak wiele się od tego czasu wydarzyło, że Zabrak miał wrażenie iż minęły całe wieki.
Chwycił łyżkę, nabrał kolejną porcję papki i wsadził do ust. Rozmowa z Erą, a najbardziej przekomarzanki, poprawiła trochę humor i przywróciła apetyt. Śniadanie, mimo iż nie należało do wykwintnych, było pożywne. Poza tym potrzebował energii na rehabilitację i własne pomysły na zabicie czasu. W końcu treningi pod okiem Yalare odbywały się w trudnych warunkach i nie zawsze w szczytowej formie fizycznej. Kilka ćwiczeń mógł wykonać nawet ze złamaną nogą.

Po wizycie lekarza, który, jakżeby inaczej, zadał ulubione pytanie każdego pacjenta i zmianie opatrunku, Tamir postanowił zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nie przyzwyczaił się do chodzenia o kulach. Zresztą nie miał zamiaru się do tego przyzwyczajać. W końcu za, góra, dwa dni, miał zamiar ruszać na front, by wspomóc siły Republiki. Do rehabilitacji miał trochę czasu, który poza dotlenieniem się, miał zamiar wykorzystać na rozciąganie i kilka technik relaksacyjnych.
Poczuł się lepiej, gdy tylko poczuł na sobie promienie słońca. Wiatr otulił jego ciało, sprawiając, że włosy luźno zafalowały na wietrze. Jednak czegoś mu brakowało. Zwykle, gdy czuł na sobie dotyk wiatru, słyszał też trzepot jego płaszcza i szat. Tym razem tego dźwięku nie słyszał. Ale już niedługo. Jeszcze kilka dnia, może tydzień i opuszczą Elom. Wszyscy. Znów zobaczy Świątynię na Coruscant. Poczuje jej niezwykły klimat, który zawsze sprawia, że ilekroć znajdzie się w tym, magicznym wręcz, budynku, czuje się jak Padawan. Jak młodzik. Nie może się też doczekać, kiedy spotka się z Yalare. To chyba jedyna osoba w Zakonie, z którą będzie mógł na poważnie porozmawiać o problemie, jakim jest Korel. Będzie jej też chciał zaprezentować swoje postępy we władaniu mieczem, więc będzie się szykował sparing. Swoją drogą z Mistrzynią Ery także chciałby skrzyżować miecze. Nie wspominając o tym, że z samą Erą chciałby spędzić trochę czasu poza miejscem, gdzie ciągle muszą martwić się o własne życie.
Biorąc głęboki wdech, oparł kule o ścianę budynku. Cały ciężar ciała przeniósł na zdrową nogę, drugą stawiając delikatnie na czubkach palców. Zamknął oczy, prostując przed siebie ręce. Odizolował swój umysł od reszty otoczenia. Wyłączył myślenie. Poczuł jak Moc przepływa przez jego ciało. Swobodnie, bez żadnych przeszkód. Jak koi delikatne ukłucia bólu. Jak pozwala się odprężyć. Nie myślał, działał. Jego dłonie gładko, płynnie, powoli i delikatnie przecinały powietrze. Wykonywał wyuczone ruchy. Nie raz powtarzał te sekwencje podczas treningów. Nie musiał skupiać się na ruchach. Ciało doskonale wiedziało co ma robić. Ten niemal taniec, w wykonaniu dłoni Zabraka, przykuł uwagę kilku klonów, które z zainteresowaniem przyglądały się poczynaniom komandora. Wszystko trwało niemal godzinę. Po jej upływie, Tamir otwarł oczy i sięgnął po kule. Podpierając się na nich, wrócił do budynku, by udać się na rehabilitację.
 
Gekido jest offline  
Stary 05-04-2010, 19:44   #96
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Przez chwilę wydawało się, że sytuacja, w której się znaleźli jest bez wyjścia. Był taki moment, gdy chatę wypełniła złowroga cisza, gdy wszyscy rozważali dostępne im opcje. Nie było ich zbyt wiele, według Jared dostanie się do niewoli nie wchodziło w grę. Zwłaszcza, że był tym który odnalazł Tamira, nie chciałby skończyć jak tamten. Poza tym duże zagrożenie stanowiło tych dwóch ciemnych Jedi. Niebezpieczeństwo przejścia na drugą stronę wisiało nad każdym Jedi. Zwłaszcza w takich niepewnych czasach. Wojna zmieniała ludzi. Stanięcie na polu bitwy zawsze zmieniało życie.

Codd był szkolony przez samego Mistrza Windu. Przeżył wiele podczas swojego treningu i widział wiele. Brał udział w niejednej walce, nawet zdarzyło mu się znaleźć na wojnie. Oczywiście żadna nie była na taką skalę. Zadania chociaż podobne do tych jakie mieli spełniać teraz mimo wszystko różniły się. Był jednak przygotowany na każdą ewentualność. Nie chciał umierać ... nikt nie chciał, ale wiedział, że gdy nadejdzie taki moment nie ugnie się. "Lepiej żyć jeden dzień jak lew, niż całe życie jak owca". W jego głowie raz po raz przebrzmiewały te słowa. Gdy blaszaki zostały zaatakowane z boku poczuł ulgę. Wydawało się, że dostali szansę. Musieli teraz ją wykorzystać. Popatrzył po wszystkich zebranych i odezwał się spokojnym głosem

-Musimy spróbować stąd wyjść. W obecnej chwili nie będzie nas potrzeba wielu, żeby osłaniać odwrót reszty w stronę lasu. Myślę, że ja i jeszcze jedna osoba powinny wystarczyć -

Pierwszy odezwał się mistrz Kota -Ja pójdę -.

W sumie młody rycerz spodziewał się takiej deklaracji z jego strony i był zadowolony. Nie wszyscy spędzali całe życie ćwicząc się w walce mieczem, a Codd uważał się za bardzo dobrego szermierza. W końcu gdy jest się uczniem najlepszego, chcąc nie chcąc pozna się pewne techniki i chcąc nie chcąc nawet będąc kompletnym beztalenciem uda się wyrobić jakąś markę. On miał talent do fechtunku.

-Dobrze wyjdziemy we dwójkę i będziemy osłaniać resztę. - powiedział do nikogo konkretnego

-Musicie się spieszyć, jak znajdziecie się w lesie następny pójdzie Mistrz Kota. Ja pójdę ostatni, osłaniany przez was z lasu. Mam zresztą nadzieję, że nie zwrócą na nas zbyt dużej uwagi - po wyjaśnieniu swoich planów Jedi odetchnął kilka razy, po czym zwracając się do Mistrza Koty powiedział:

-Jestem gotów - uruchomił swój miecz świetlny, ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz gotowy do obrony siebie i innych wychodzących z chaty. Powinno im się to udać ... powinno
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 06-04-2010, 18:18   #97
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Dzieło grupowe

Nejl zamrugał zdziwiony na słowa Gurlthona, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Skierował swą niedoinformowana i niemą uwagę na Lirę, czekając na jakieś wytłumaczenie, lecz gdy milczenie po kilku sekundach przestało być czymś przypadkowym, zdołał sformułować jakieś sensowne pytanie
- Zaraz zaraz, po kolei... Co się do licha stało?

Kobieta stanęła nieopodal swego towarzysza i plecami oparła się nonszalancko o ścianę, która akurat się napatoczyła przy okazji. Dzięki odpowiedniemu ułożeniu języka, zębów i ogólnie ust, zdołała wydać z siebie coś, co zabrzmiało wyraźnie jako krótkie, sykliwe „tsssst” mające być odpowiednim komentarzem do całej sytuacji.
-Głupiec. Ileż można rozmawiać z kimś, kto jest ciągle na nie, cokolwiek by mu się zaproponowało. Na początku nawet nie wiedział, że w ogóle jesteśmy Jedi. Bezczelny w całej swej postaci. Ale cóż się dziwić, kiedy tyle czasu zapewne już siedzi schowany, mając za swoje towarzystwo głównie własne ego.

Jedi zmarszczył czoło próbując skojarzyć te strzępki informacji, jakie do tej pory zdołał wyciągnąć ze słów tej dwójki. Problem polegał jednak na tym, że rycerzowi wydawało się jakby Lira zakończyła relację, za nim ją nawet zaczęła i tym samym pominęła wszystko co, najprawdopodobniej dla niej i całej widowni było czymś całkowicie oczywistym, a mężczyźnie choć trochę rozjaśniłoby sytuację. znów zapadło milczenie, jakby właśnie skończył się kolejny akt tego przedstawienia, w którym wszyscy, poza oczywiście jednym aktorem Riconem, wiedzieli co się stało. Nejl odetchnął i spytał się spokojnym tonem o jedyny wniosek, który nasuwał się mu:
- Chcesz powiedzieć, że senator nie chce naszej pomocy?

-Właśnie to. Nie chce naszej pomocy –
odpowiedziała takim tonem głosu, jakby mówiła o czymś równie fascynującym jak pogoda na Rodii. Idealnym tego zwieńczeniem byłoby jakieś rozciągające kobiece usta ziewnięcie, ale Lira pozostała tylko przy uniesieniu głowy i zapatrzeniu się w górę bez większego powodu. Tak, młoda Jedi w tej chwili była prawdziwym źródłem wiedzy, którą dzieliła się z resztą świata z prawdziwie promieniejącą z niej ochotą i radością.

Ricon spóścił głowę biorąc głębszy oddech. I to wszystko? Lecieli na tą przeklętą planetę by tak po prostu ponieść porażkę? Ledwo nie zginęli stawiając czoła mrocznemu jedi i wszystko na nic? Mają to tak zostawić? Podniósł oczy i spojrzał na swą dumną towarzyszkę.
- Oni tu zginą bez pomocy z zewnątrz, a Rodia stanie się jednym z pól bitew- odrzekł cicho, smutnym głosem- My zresztą też sobie nie poradzimy, bez ich pomocy.

-Nie chce naszej pomocy, tak powiedziałam, prawda? Ja nie mam zamiaru się prosić o jego uwagę, a jeśli nagle sam zmieni zdanie co do tego jak ważnymi sojusznikami są Jedi, to już będzie jego sprawa.
Odrzekła nie wyzbywając się swojego ciągłego, pozornie obojętnego nastawienia. Może rzeczywiście tego całego senatora już miała w głębokim poważaniu. Może duma jej wszystko przysłoniła i tylko błaganie tamtego o ich pomoc mogłaby to zmienić. Może.. może to nieważne. Żaden smutny, cichy, spokojny czy każdy inny głos nie był w stanie teraz na nią zadziałać kojąco, a i jej niezadowolenie właśnie objawiało się głównie w bezdusznym spojrzeniu godnym jakiego posągu, którym nagrodziła towarzysza.
-Przywitano nas tutaj wymuszonym lądowaniem, a potem polowaniem na nas w tutejszej dżungli jakbyśmy byli zwierzętami, a nie Rycerzami Jedi. O ironio, później w mieście wcale nie było lepiej, wcale, zaczynając od mieszkańców, a kończąc na Mrocznym. Ty zostałeś przez niego zaatakowany, mnie aresztowały droidy, które potem nas wrzuciły do celi. W trakcie ucieczki musiałam się wdawać w jakieś czcze dyskusje na temat tego, czy Ciebie też zabiorą, czy może tam zostawią, jakby im to robiło olbrzymią różnicę. Że nie wspomnę już o tym, że gdzieś tam został mój… - myśli krzyczały „mistrz”, ale usta w inne słowo się ułożyły, ani przez chwilę się nie wahając – miecz, którego brak nie należy do zbyt przyjemnych odczuć - w końcu parsknęła krótkim śmiechem, w którym jednak na próżno było się doszukiwać radości. Owy śmiech więcej miał wspólnego z błazeńską kpiną niż z odgłosem szczęścia i pełnym ciepła - I po co wszystko? Po to, aby jakiś schowany przed światem senator mógł stwierdzić, że nie potrzebuje naszej pomocy. Jedynym pozytywnym aspektem tej całej misji było to, że mój mistrz jednak ciągle żyje. Ale moja cierpliwość w tym momencie ma prawo się skończyć.

Nejl zaczął się mimowolnie zastanawiać czy istnieje jakiś bezpieczny temat, który nie doprowadza Liry do frustracji. Z pewnością nie byłą to praca, ani wspomnienia o jej mistrzu. Może jakiś sport? W każdym bądź razie byłby to niewątpliwie krok w przód, jeśli chodziło jego relację z tą trudną partnerką, korą moc wplatała jego ścieżki.

Lira w tym czasie odbiła się od ściany i otrzepała dłońmi szatę, bardziej dla zajęcia czymś czasu niż aby naprawdę ją oczyścić z niechcianego kolorytu. Następnie zaś postąpiła kilka kroków ku wyjściu z uliczki w której się znajdowali, acz zaraz się zatrzymała i stojąc tak tyłem do Ricona machnęła od niechcenia ręką w powietrzu.
-Zresztą, spytaj się Gurlthona, może zgodzi się zaprowadzić Ciebie do senatora, jeśli chcesz coś zmienić w tej sytuacji. Bo ja? Ja swojej nogi tam nie postawię, dopóki tamten nie zgodzi uciszyć nieco swego ego i wziąć pod uwagę także cudze pomysły, a nie tylko swoje.

Teraz doskonale wyczuł jej odczucia, które próbowały znaleść swe ujście w młodej jedi. Czy to one kierowały tym zachowaniem, czy były słuszne, Nejl nie wiedział, ale był pewny, że to nie odczucia powinny kierować Jedi... Zbyt blisko od nich do upadku.
-Chcę spróbować.- oznajmił Ricon, z trudem próbując podnieść się nieco wyżej- Nie wiem czy Republikę... czy nas stać na utratę kolejnych sojuszników. Zbyt wiele wydarzyło się na Geonosis, i jeszcze więcej może się wydarzyć w najbliższej przyszłości. - przez chwilę przyglądał się uważnie Lirze, jakby czekał na jej zdanie. Ta jednak zamiast znów wybuchnąć, czy cokolwiek powiedzieć, zignorowała jego słowa, za co w pewnym sensie powinien jej być wdzięczny. Zwrócił się do Gurlthona:
-Zaprowadź mnie do senatora.

Rodianin obserwował przez cały czas dyskusję, jakby zupełnie nie rozumiał o czym oboje Jedi rozmawiają. Prawda była jednak taka, że w jego słaby umysł nie był w stanie pojąć dlaczego mówią o nieistotnych rzeczach, zamiast stąd uciekać. Nawet on wiedział, że Lira nie ma zamiaru zrobić niczego, a mimo to nie chciała opuścić planety? Zupełnie tego nie rozumiał. Słowa Nejla jakby obudziły go z transu:
- Co? - spytał niezbyt mądrze. Dopiero po chwili doszło do niego znaczenie zdania wypowiedzianego przez rycerza. - Nie! - sprzeciwił się energicznie. - Nie pora na to! Musieć się ratować. Senator zły, nie słuchać wy. Gurlthon oberwać, gdy przyprowadzić wy drugi raz. Droidy złe, chcieć wy zabić. Musieć uciekać!

- Muszę z nim porozmawiać- naciskał młody rycerz. nie chciał użyć mocy, tego typu decyzja powinna być podjęta przez niego dobrowolnie, był jednak gotowy na to. Zbyt wiele od tego zależało - Choćby przez pół godziny. Jeśli nie przekonam senatora, odejdę. Tyle czasu nikogo nie zbawi, a może się okazać, że już nigdy nie będzie okazji. Proszę.

- Ty odejść, ale ja zostać! - krzyknął Gurlthon. Spojrzał na Lirę, ale widząc, że jego los zupełnie jej nie obchodzi, spuścił głowę i powiedział - Dobrze. Gurlthon się poświęcić.
I pomagając rannemu jedi ruszyli w stronę kanałów.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 13-04-2010, 15:31   #98
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era

Cztery śmigacze mknęły przez las. Prowadzące je klony zwinnie manewrowały pomiędzy niemałymi pniami drzew. Raz w lewo, raz w prawo, a potem jeszcze raz w lewo. Nie była to łatwa sztuka, zwłaszcza przy takiej prędkości. Jej opanowanie wymagało całych godzin spędzonych na symulatorze. Sama jazda różniła się od symulatora tylko poczuciem, że każdy może sobie pozwolić tylko na jeden błąd - ostatni w życiu. Ale tego wymagała od nich wojna, tego potrzebowała Republika. Chociaż może są to zbyt wielkie hasła, jak na czteroosobowy oddział zwiadowców. Żołnierze zdawali sobie jednak sprawę, że każdy z nich składa się z osobna na cały ten konflikt i starania każdego, pozornie nic nieznaczące w skali całego konfliktu, mogą przeważyć szalę zwycięstwa na właściwą stronę.

Patrolem dowodził sierżant GF-3098. Szczycił się rekordem na symulatorze, którego nawet wówczas, gdy byli już na Elomie, nikt nie mógł pobić. Różnica pomiędzy nim, a innymi rekrutami była wręcz kosmiczna. Nikt nie potrafił nawet zbliżyć się do jego wyniku. Właśnie temu osiągnięciu zawdzięczał stopień sierżanta. Zresztą teraz oczekiwał już nominacji na porucznika. Dwa dni temu, w ogniu walki, rzucił się na pancerz płonącego AT-TE, żeby wyciągnąć uwięzioną załogę. Nie dość, że mu się to udało, to jeszcze potem zdusił ogień, dzięki czemu machina krocząca, po wizycie w warsztacie, będzie jeszcze mogła wrócić na pole walki. Sam major AR-9945 pochwalił go za ten wyczyn i obiecał, że zwróci się do głównodowodzącego o nominację, a niewykluczone, że i oznaczenie. Tak, GF miał z czego być dumny.

Jakąś godzinę przed wyruszeniem do lasu widział Jedi, która teraz dowodzi batalionem. Wraz z komandorem i otoczką majorów musiała ustalać plany na najbliższe dni, gdyż wskazała różne punkty na horyzoncie, energicznie tłumacząc coś zgromadzonym oficerom. Pierwszy raz w życiu zobaczył jednego, a właściwie jedną z nich. Sam nie wiedział co myśleć. Słyszał wiele o heroizmie członków Zakonu, ale wyobrażał sobie ich zupełnie inaczej. Nie pojmował jak taka drobna istota, do tego kobieta, może poradzić sobie na polu walki i to jeszcze jako dowódca. Nie wyjawił jednak nikomu tej myśli.

Teraz jechał z dużą prędkością po lesie. Śmigacze, mimo swej szybkości, miały jedną zasadniczą wadę, jeśli chodzi o zwiad. Były dosyć głośne i z daleka można było usłyszeć, że ktoś nadciąga. Niestety uzyskanie mocy, potrzebnej do rozpędzenia pojazdu, wymagało głośnej pracy silnika, którego nijak nie można było już bardziej wyciszyć bez obniżenia jego osiągów. Niewątpliwie jakiś patrol droidów, albo inna jednostka, zorientował się dzięki temu, że zbliża się przeciwnik, gdyż śmigacz sierżanta nagle eksplodował. Klon został wyrzucony, przez siłę wybuchu, w górę, a następnie uderzył o pień drzewa i zsunął się na ziemię. Więcej się nie poruszył.

* * * * *

Era stała na pancerzu jednego z AT-TE, który mozolnie kroczył drogą, prowadzącą na północ. Podróżowała w środku kolumny złożonej z wielu AT-TE i Juggenautów. Po obu jej stronach maszerowali piechurzy, których zadaniem była osłona transportu. Między innymi przez to wojska Republiki poruszały się straszliwie wolno. Na wschodzie, blisko linii horyzontu, Jedi mogła dojrzeć las, który bardzo ją niepokoił. Wiedziała, że może się tam ukrywać całe mnóstwo blaszaków, które w każdej chwili mogły zaatakować, podległe jej siły.

W momencie, gdy zastanawiała się nad tym czy wydała odpowiednie rozkazy, z oddali doszły ją głuche odgłosy eksplozji. Było ich tylko kilka, potem nastąpiła niepokojąca cisza. Co gorsza nikt jej o niczym nie meldował. Już miała sięgnąć po komunikator, by skontaktować się z dowódcą 4 batalionu, gdy usłyszała kolejne eksplozje, ale już trochę inne. Co więcej towarzyszyły im odgłosy wystrzałów dział, w których rozpoznała odgłosy głównych dział AT-TE. Chwilę potem na małym urządzeniu, przypiętym do jej nadgarstka, pojawił się mały hologram majora AJ-5914.

- Pani komandor, napotkaliśmy opór sił droidów, które wstępnie oceniam na jakieś dwie kompanie piechoty, bez wsparcia cięższego sprzętu i artylerii. Mają kilka wyrzutni rakiet i sporo zamaskowanych stanowisk ognia, ale systematycznie posuwamy się naprzód.


Tamir

Ćwiczenia rekonwalescencyjne dawały coraz wyraźniejsze efekty. Tamir mógł już właściwie chodzić bez pomocy kul, tylko lekarz wciąż się upierał, że nóg nie można zbytnio przeciążać. Ręce również zdawały się odzyskać dawną sprawność. Nawet bóle głowy już minęły. Sam Jedi uważał, że wrócił do dawnej formy i dopiero na ćwiczeniach klon-doktor udowadniał mu, że jest inaczej. Dlatego Torn, mimo wszystko wciąż pozostawał w szpitalu, zadręczając się myślami o Erze, powrocie na front i zaginionych żołnierzach jego batalionu.

Podczas jednego ze swoich spacerów zauważył lądującą, na głównym placu, który teraz był już nazywany Lądowiskiem A, kanonierkę. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż teraz, po rozpoczęciu ofensywy, codziennie przylatywało ich kilkadziesiąt. Zabraka zainteresowało jednak, że była to pojedyncza sztuka. Zawsze widywał je w grupkach po pięć, czasem dziesięć. Uważał to za naturalne, gdyż w takich transportach LAAT mogą się nawzajem osłaniać, a co więcej przysługuje im dodatkowa osłona w postaci kilku V-19. A teraz ląduje tylko jedna?

Tamir, z braku lepszego zajęcia, postanowił to sprawdzić. Uznał, że skoro ktoś wysłał do szpitala pojedynczą kanonierkę, musi to być wyjątkowo ważny transport, może nawet ranny Jedi. Gdy zaświtała mu ta myśl, od razu przyszła mu do głowy Era, ale przecież by ją wyczuł, gdyby była tak blisko. Trochę go to uspokoiło, ale mimo wszystko żwawiej ruszył w stronę lądowiska.

Potem wstydził się tej myśli, ale w chwili gdy ujrzał, że z kanonierki wynoszony jest ranny klon, ulżyło mu na sercu. Gdy z pojazdu wyszli, o własnych siłach, dwaj kolejni żołnierze, Zabrak musiał mocno zwątpić w swój wzrok. Przetarł oczy i znowu spojrzał na wysiadających. Poznał zbroję, z charakterystycznie odłamanym ramieniem, najprawdopodobniej w wyniku uderzenia jakiegoś odłamka. BR-5521 wyglądał dokładnie tak samo, gdy Torn rozstawał się z nim i innymi swoimi żołnierzami.

Zabrak ruszył w stronę przywiezionych wojskowych. Gdy ci go dojrzeli wyprężyli się i zasalutowali. Nawet ten siedzący na noszach wypiął pierś i przyłożył dłoń do czoła. To był VG-8743. Najwyraźniej oberwał w nogę. JH-2542 stał obok kapitana. Obaj wydawali się cali. Tamir rozkazał aby dali spokój z oddawaniem honorów, w szczególności ranny snajper. Tego ostatniego wniesiono do budynku, gdzie najprawdopodobniej za chwilę miał zostać połatany. Komandor natomiast skorzystał z okazji by porozmawiać ze swoimi podwładnymi, ostatnimi klonami 30 Regimentu. Postanowił wypytać o ich losy po tym jak oddał się w łapy droidów.

- Sir, nie było łatwo przejść przez front... – zaczął oficer.

* * * * *

Czwórka klonów stała jak wryta. Nawet sierżant nie ruszył się z miejsca i nie wiedział co o tym myśleć. Komandor zamierzał poświęcić się dla kilku żołnierzy. To nie mieściło się w ich głowach. Od zawsze byli wychowywani w przekonaniu, że to właśnie dowodzący musi pozostać nietkniętym, jako ten, który zna najwięcej tajemnic i planów strategicznych. Natomiast oni, zwykli wojacy, mogli poświęcić się i zaryzykować nawet niewolę, gdyż i tak za wiele zdradzić wrogowi nie mogli.

- Sir... - zaczął BR, ale Tamir gwałtownie mu przerwał:

- Już! Jazda!

Nikt nie śmiał przeciwstawić się rozkazowi i jeden po drugim ruszali w drogę powrotną. Jako ostatni ruszył kapitan, który jeszcze, jakby na odchodne, zwrócił wzrok w stronę swojego dowódcy. Wielokrotnie się z nim nie zgadzał, podobnie jak teraz, ale musiał przyznać jedno: komandor ma jaja! Ruszył za swoimi ludźmi i wkrótce do nich dołączył.

Drużyna zmierzała dokładnie tą samą drogą co przed chwilą z tym, że w przeciwnym kierunku. Wracali na wzgórze, a potem dalej licząc, że linia frontu jeszcze się nie ustabilizowała i łatwiej będzie się przemknąć do swoich. Wiedzieli, że to blaszaki w tej chwili nacierają, ale liczyli na to, że ich bracia wreszcie je zatrzymają.

Nikt nie śmiał się odezwać. Wszyscy rozmyślali nad tym co przed chwilą zrobił dowodzący byłym 30 Regimentem. Żaden z nich nigdy nie spotkał Jedi, a ich logika diametralnie różniła się od tej wyznawanej przez protektorów Republiki. Sami nie wiedzieli jak ocenić Zakon zakładając, że inni rycerze podobni są do Tamira Torna. Każdy z nich czuł pewnego rodzaju rozgoryczenie porażką w ostatniej bitwie, a jednocześnie nie mógł źle myśleć o dowódcy z racji tego co przed chwilą zrobił. Długie milczenie przerwał dopiero sierżant:

- Przynajmniej wreszcie się do czegoś przydał - powiedział jakby bez przekonania. Nikt mu nie odpowiedział. Chociaż mieli geny tej samej osoby, każdy z nich widział obecną sytuację zupełnie inaczej...

Kilka godzin po świcie dotarli do miejsca, które dobrze znali. Wzgórze ZX11 wciąż zasłane było ciałami poległych klonów i zniszczonych droidów. Pomiędzy nimi dojrzeć można było leje po eksplozjach i kilka wraków Hien. Jeden wciąż wypuszczał obłok czarnego dymu. Każdego z grupy nawiedziły w tej chwili obrazy ze stoczonej tu walki. Po kilku chwilach zamyślenia ruszyli dalej...

Dalsza droga była już wyjątkowo niebezpieczna. Z wielkim trudem klonom udawało się unikać wrogich patrolów. Biorąc pod uwagę, że cały teren wokół był wielką równiną, ukrycie się w biały dzień było tym trudniejsze. Plusem zaistniałej sytuacji było tylko to, że i przeciwnik był widoczny z daleka.

W pewnym momencie na horyzoncie ukazał się kolejny patrol. Cała czwórka momentalnie padła na ziemię. Po chwili VG-8743 odważył się wyjrzeć spośród traw. Spojrzał przez lunetę swojego karabinu, by przyjrzeć się bliżej zbliżającej się grupce. Dziewiątka piechurów rozglądała się dookoła, ale... byli klonami. Snajper poinformował o wszystkim dowódcę. Nie było sensu dłużej się ukrywać. Kapitan wstał i pomachał w kierunku nadchodzących sojuszników. To samo uczynili pozostali.

Kilka minut później obie grupki spotkały się pośrodku stepu. Porucznik, dowodzący patrolem, wyciągnął rękę w kierunku BR-5521, a ten śmiało ją uścisnął.

- Cieszę się, że was spotkaliśmy. Front został przerwany? - spytał.

Tamten tajemniczo milczał, co zdziwiło nieco kapitana. Tymczasem ZV-2451 przyglądał się pozostałym braciom. I wtedy to dojrzał. Jeden pancerz był dziurawy. Na samym środku korpusu znajdował się, doskonale widoczny, otwór. Dodatkową uwagę zwracało osmolone, w wyniku trafienia, miejsce. Niemożliwe by żołnierz noszący ten uniform uniknął zranienia. Ba, cudem byłoby gdyby przeżył. Sierżant nie wytrzymał:

- To puszki! - krzyknął i strzelił w kierunku wroga. Pozostali nie bardzo wiedzieli co się dzieje i dopiero, gdy trafionemu, gdy upadł, spadł hełm, zorientowali się co jest grane. Zamiast twarzy klona, zgromadzonym ukazała się głowa droida B1. Dlatego się nie odzywali.

Rozgorzała prawdziwa bitwa. Obie grupy oddaliły się od siebie na sporą odległość, po czym zaczęły się ostrzeliwać. Droidy nie były jednak zaprogramowane do obsługi republikańskiej broni i trafianie z niej sprawiało im niemało problemów. Skutkiem tego po dwóch minutach zostały pokonane.

- Co za gnoje! Używają naszych zbroi przeciwko nam! - krzyknął JH-2542, po skończonej walce. - Mają nawet specjalnie przerobione dłonie, żeby w rękawicach mogły emitować ludzkie!

- Nic w tym dziwnego. Gdybyśmy mogli, zrobilibyśmy to samo - odpowiedział spokojnie BR.

- Heh, nie ma z nami "pana komandora" i od razu robota idzie jak należy - stwierdził ZV. Tego już było za wiele. Kapitan nie wytrzymał i strzelił sierżanta w twarz.

- Zamknij się wreszcie! Gdyby nie on bylibyśmy teraz torturowani przez blaszaki, a może już byśmy leżeli martwy, a nasze mundury robiły by za kolejną przynętę.

- Gdyby nie on nasi bracia by... - nie dokończył. Strzał z blastera trafił go w plecy. To jeden z droidów wciąż funkcjonował i postanowił pozbyć się chociaż jednego klona. Pozostała trójka szybko z nim skończyła. Jednak dla trafionego żołnierza było już za późno. Leżał pośród traw, twarzą do ziemi.

* * * * *

- Przez kilka kolejnych dni i nocy przebijaliśmy się na naszą stronę. W końcu dotarliśmy do jednostek frontowych, skąd zabrała nas kanonierka i przywiozła tutaj. VG oberwał odłamkiem ostatniej nocy, podczas wymiany ognia z innymi patrolem droidów - BR skończył opowiadanie. Nie wspomniał swojemu dowódcy o narzekaniach ZV-2451. Nie chciał szkalować pamięci poległego przyjaciela.


Nejl

Jedi z trudem zdołał zejść do kanału. Gurlthon robił co mógł, byle tylko pomóc młodemu rycerzowi w nieodniesieniu kolejnej kontuzji. Dzięki jego asekuracji udało się, chociaż Nejl nie wyobrażał sobie, jakim cudem wyjdzie z powrotem na powierzchnię.

Wąskie korytarze, przez które płynęły hektolitry nieczystości, zdawały się nie mieć końca. Młody rycerz musiał się poruszać zgięty w pół, co jednak nie było najgorsze. Nie do wytrzymania zdawał się wszechobecny smród, jakiego Ricon nigdy nie czuł. Najwidoczniej Rodianie byli jedną z najbardziej śmierdzących ras w galaktyce.

Wreszcie po, zdawało by się, niekończącej się wędrówce, dotarli do drabinki, identycznej jak ta, po której zeszli na dół. Wspinaczka była o wiele trudniejsza, ale dzięki ponownej pomocy strażnika, Nejl zdołał pokonać tę przeszkodę. Zdziwił się, gdy zamiast wrócić na ulicę miasta, wylądował w jakimś pomieszczeniu. Zanim zdołał się wygrzebać z dziury w podłodze, pod jego twarz została podsunięta lufa blastera.

- Czego tu? Kim ty w ogóle jesteś? - zapytał, dobrze umięśniony przedstawiciel rasy tej planety.

Z dołu zabrzmiał głos Gurlthona, który prawdopodobnie uspokajał wartownika, gdyż ten po chwili wciągnął Jedi do środka, a gdy zjawił się również Rodianin, zaczął go pytać. Nietrudno było się domyślić co było źródłem jego zainteresowania, tym bardziej, że wskazywał na Nejla. Gurlthon, niezbyt udanie, udał zaskoczenie i zaczął coś tłumaczyć. Musiał całkiem nieźle skołować swojego rozmówcę, gdyż ten wreszcie machnął ręką i odsunął się, żeby przypuścić przybyszów.

Ricon ponownie musiał polegać na pomocy przewodnika. Po kilku chwilach dotarli do zwykłych, drewnianych drzwi, które Rodianin, nawet nie pukając, otworzył. Za stołem siedziało kilku kolejnych tubylców i o czymś żywiołowo dyskutowali w swoim języku. Podnieśli się, gdy zauważyli, że ktoś wchodzi. Młody rycerz z łatwością mógł poznać, który z nich jest senatorem. Spośród zgromadzonej czwórki, dwójka wyglądała na, wprawionych w bojach, żołnierzy, a jeden na coś w rodzaju sekretarza. Ostatni był ubrany w szare, ale całkiem wykwintne stroje. Nawet jeśli to nie on tu rządził, z pewnością był jakąś ważną szychą.

Dobrze ubrany Rodianin zaczął krzyczeć coś w swoim języku, co najprawdopodobniej było pytaniem o przyczyny tego wtargnięcia. Potwierdzał to fakt, że wszyscy zgromadzeni spojrzeli na Gurlthona. Ten nie miał odwagi się odezwać. W jego oczach dostrzec można było strach. Samo przyprowadzenie tu Jedi, mimo wyraźnego zakazu przełożonego, było już szczytem odwagi strażnika. Teraz tylko błagalnie spoglądał na Nejla, prawdopodobnie chcąc by to on zaczął.


Tyaestyra


Shalulira została sama. Nie myślała o tym, po prostu za nic nie chciała wchodzić z powrotem do tych śmierdzących kanałów, by znowu oglądać gębę upartego senatora. Jednocześnie jednak za nic nie chciała opuszczać planety. Rada zleciła jej zadanie i chociaż niemal żadne instrukcje nie zgadzały się z rzeczywistością, za nic nie zamierzała z niego rezygnować. Wypełni je do końca, to wiedziała na pewno. Nie wiedziała tylko jak.

Nie docierało do niej, że praktycznie sama zamknęła sobie drogę do jedynego sojusznika, jakiego mogła pozyskać. Okazał się kompletnym ignorantem i wolała już obejść się bez jego pomocy. Nejl postanowił spróbować rozmowy z Ralimem na własną rękę. Jego sprawa, ale może mu się coś uda, chociaż Jedi nie miała na to zbyt wielkiej nadziei. Stała tak zdenerwowana, nawet nie zwracając uwagi na to, że emocje zaczynają w niej brać górę. Stała sama dopóki...

Dopóki ktoś nie wyłonił się zza rogu. Czuła jego obecność wyraźnie. Jakby był tu od zawsze. Wręcz dziwiła się samej sobie, że wcześniej go nie zauważyła. Wyglądało to tak, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z istnienia tego jednego, małego punktu całego otoczenia. Można było nawet powiedzieć, że w pewnym sensie dopełnił całość.

- Witaj - powiedział swoim dawnym tonem. - Wreszcie cię odnalazłem. A teraz, bądź dobrą dziewczynką i powiedz mi gdzie przebywa aktualnie senator Dongo Ralim - Ennrian wyraźnie triumfował.


Jared & Kastar

Jared wyskoczył z budynku jako pierwszy, a zaraz za nim Kota. Młody Jedi wyczuwał mistrza i jego determinację. Oboje zapalili swoje miecze. Zielona i pomarańczowa klinga, wspólnie wbiły się w ścianę blaszanej masy. Droidy, które kompletnie straciły zainteresowanie małym domkiem, teraz padały jeden po drugim.

Tymczasem K'Kruhk, po uprzednim rozejrzeniu się, rozkazał Serge'owi wyprowadzić Kastara z chaty. Niedawny padawan mógł poruszać się o własnych siłach, ale tu chodziło o szybką ucieczkę, a do tego już potrzebował pomocy klona. Gdy tylko obaj zniknęli między krzakami Whiphid wszedł ponownie do chaty. Obejrzał się raz w prawo i w lewo, aż znalazł to czego szukał. Pod ścianą kuliły się dwie Elomianki, ściskając między sobą trzecią, najmłodszą, która zdawała się nie bać aż tak bardzo. Chyba do końca nie wiedziała co się dzieje. Jedi nie miał wiele czasu, zresztą i tak nie znał ich języka, więc starał się chwycić trójkę dziewczyn i wyprowadzić z chaty. Z wielkim trudem wreszcie dopiął swego i ruszył do wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz, mała dziewczynka wyśliznęła mu się i ruszyła w stronę krzaków, za którymi niedawno zniknęli przyjaciele K'Kruhka. Ten zwolnił starając się ją ponownie pochwycić i wtedy oślepiło go jasne światło.

Jared właśnie uciął głowę kolejnemu blaszakowi, gdy usłyszał za sobą głośną eksplozję. Mimowolnie odwrócił się w tamtym kierunku i zobaczył, że jakaś zbłąkana wiązka bądź rakieta trafiła prosto w małą chałupkę. Młody rycerz miał tylko nadzieję, że nikogo tam nie było, że pozostali zdołali uciec. To czego Codd nie był w stanie dostrzec w ogniu walki, Rahm Kota wyczuł z łatwością.

- K'Kruhk! - krzyknął. Nie wyczuwał go, ale wiedział, że w momencie eksplozji był w pobliżu domku. Teraz nie można było w tamtym miejscu dostrzec żadnego ruchu.

Whiphid przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Czuł, że leży na ziemi. Czuł smak krwi w ustach i ból głowy, ale co się stało? Musiał upaść. Tylko czemu? Poczuł jakiś ruch pod sobą. Leżał na kimś. Delikatnie wstał by ujrzeć dwie Elomianki, cicho jęczące. K'Kruhk otarł rękawem szaty twarz, a następnie wstał i pomógł się podnieść dziewczynom. Rozejrzał się, by napotkać twarz trzeciej już w krzakach. Odwrócił się też w stronę pola walki. Tam Rahm i Jared zamiast walczyć, wpatrywali się w ich stronę. Pomachał im na znak, że wszystko w porządku i wspólnie z towarzyszkami ruszył przed siebie.

Kota i Codd wrócili do swoich czynności. Walka powoli się nasilała. To co atakowało droidy, powoli odpuszczało, a uwaga blaszaków koncentrowała się coraz bardziej na dwójce Jedi. Gdy minęło kilka minut od czasu ucieczki K'Kruhka, Kota krzyknął:

- Dobra, spadaj stąd. Osłaniam cię - młody rycerz chciał zaprotestować, nie taka była umowa, ale nie zdążył. Mistrz widząc jego zawahanie rzucił - No już! To jest rozkaz!

Nie było sensu się sprzeciwiać. Korelianin ruszył w stronę w jaką uciekli inni. Przebiegając obok ruin chatki odwrócił głowę, by upewnić się czy Kota nie potrzebuje aby pomocy, ale nic takiego nie miało miejsca. Staruszek rozkręcił się na całego, jakby przy młodszym podwładnym hamował się. Stawiał teraz samotnie opór kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu droidom naraz, tnąc je bezlitośnie. Zielona klinga jego miecza poruszała się tak szybko, że wręcz wydawała się niematerialna. Gdy Rahm uporał się z całą grupą ruszył za towarzyszem. Niedługo potem dognał go i wspólnie ruszyli w ślad za przyjaciółmi.

Trochę trwało zanim dotarli do miejsca, w którym czekała na nich reszta grupy. W międzyczasie Kota pochwalił młodego rycerza za jego kunszt, chociaż tamtemu nieco ciężko było uwierzyć w szczerość tych gratulacji, po tym jak zobaczył umiejętności mistrza. Nawet ze strony własnego nauczyciela nigdy nie widział czegoś takiego, ale inna sprawa, że nigdy nie widział go w takiej sytuacji. Z pewnością potrafił nawet więcej, w końcu uchodził za jednego z najpotężniejszych Jedi. Najwyraźniej Jareda czekało jeszcze dużo nauki mimo tego, że już nie był padawanem.

Gdy przeszli przez któreś z kolei krzaki odebrali mentalną wiadomość wysłaną im bez wątpienia przez K'Kruhka. „Nie idźcie za nami. Wpadliśmy w pułapkę.” I to wszystko. Próba nawiązania kontaktu nie powiodła się.

Obaj Jedi nie mogli wiedzieć, że zaledwie kilka chwil po tym jak Whiphid, wraz z Elomiankami, dotarł do miejsca, w którym zatrzymali się Serge i Kastar, z krzaków wyłoniły się kolejne droidy. Wpadli prosto w pułapkę blaszaków. Te najwyraźniej doszły do wniosku, że do pierwszej dwójki dołączyli już wszyscy towarzysze i postanowiły ich pojmać. K'Kruhk walczył dzielnie, ale nie był w stanie powstrzymać nacierających przeciwników. W końcu został ogłuszony, akurat w momencie, gdy wysyłał wiadomość. Kastar wyczuł ją, ale sam nie znał ani Koty, ani Codda, a przynajmniej ich nie pamiętał, dlatego też nie był w stanie nawiązać z nimi kontaktu.
 
Col Frost jest offline  
Stary 16-04-2010, 13:20   #99
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Dziwnie tak było stać i patrzeć na wszystko z góry. Na drobne, zlewające się w jeden sylwetki klonów. Ich białe pancerze odbijały światło rażąc dziewczynę w oczy. Zerkała wiec na toczące się wozy bojowe. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że są jak wielki pochód robaków. Wielkie kanciaste żuki w postaci AT-ET, Jaggenauty jak gąsienice i to niezliczone mrowisko klonów.
Era czuła pod sobą każdy kolejny ruch maszyny. Drgania pancerze przenosiły się na ciało. Kolos wydawał się niestabilny na swoich chudych nóżkach, gdyby przetrącić mu choć jedną zwaliłby się jak długi.
Patrząc w milczeniu na swoje oddziały czuła się nieprzyjemnie wyniesiona, niemal zapominała jak sama jest mała.
Na górze jednocześnie wiało niemiłosiernie i grzało, co chwila rozpinała więc kurtkę by zaraz potem znowu się nią szczelnie opatulić. Wyborny przepis na paskudny katar. Po jakiś pięciu minutach przestała próbować opanować łatające na wszystkie strony włosy. Do tego czasu wyglądała już zapewne jak zmora z najczarniejszego koszmaru.
Wbrew targającym dziewczyną obawom dotąd było spokojnie, wręcz monotonnie tak, ze powoli zaczynała się już niemal śmiertelnie nudzić.
I dziko cieszyła się każdą sekundą tej nudy. Bo skoro nic się nie działo nikt nie ginął.
Odgłos eksplozji z tej odległości wydawał się dziwnie cichy i odległy jak wszystko inne, jednak wystarczył żeby zmrozić jej krew w żyłach.
Nie chciała patrzeć na ten las, specjalnie odwracała się do niego bezczelnie tyłem. Był piękny ze swoim wijącym się, kipiącym zielenią życiem, majestatem potężnych pni. Tyle że jak wiele wspaniałych rzeczy niósł ze sobą śmierć. Zakradała się niepostrzeżenie w cieniu listowia, pełzła podszytem. Polowała. I zdaje się właśnie kogoś dopadła.
Odwróciła się powoli unosząc do twarzy markorolrnetkę. Szukała śladów dymu, czegokolwiek co wskazywałoby na źródło dźwięku. Pustka i cisza były niepokojące.
Odpowiedź dział, tym razem zapewne ich była zarazem pocieszała jak i przyprawiała o gęsią skórkę.
Komlink odezwał się akurat gdy zamierzała sprawdzić czy tałatajstwo w ogóle działa.
Na widmowym maleńkim ludzku ledwie rozpoznawała symbole znaczenia charakterystyczne dla oficera.
- Pani komandor, napotkaliśmy opór sił droidów, które wstępnie oceniam na jakieś dwie kompanie piechoty, bez wsparcia cięższego sprzętu i artylerii. Mają kilka wyrzutni rakiet i sporo zamaskowanych stanowisk ognia, ale systematycznie posuwamy się naprzód. – stwierdził AJ-5914, jego głos brzmiał pewnie.
No to zabawa się zaczęła. Dziewczyna mogła pomachać na do widzenia nudzie. Już otwierała usta żeby powiadomić że już tam zmierza ze wsparciem po czym gwałtownie je zamknęła.
Kompanie bez ciężkiego sprzętu kontra jeden batalion i kompania zmechanizowana. Dwa i pół klona na jednego droida. I ty myślisz o pomocy? Chcesz żeby się obrazili? „systematycznie posuwamy się naprzód” czyli jest dobrze. Przestań panikować. Upomniała się w myśli. Nie możesz biegać do każdego wystrzału. Klony radzą sobie lepiej niż ty, potrzebują dowódcy nie przewrażliwionej mamusi.
Prawda była dziwnie gorzka i trudna do przełknięcia. Gdzieś głęboko chciała uchronić każdego z podwładnych, osłonic go. Tyle że top było nie możliwe. Jeśli Era miała być sprawnym dowódcom musiał przestać trząść się nad każdym klonem jakby była figurką z porcelany która się zaraz stłucze. Gdzieś głęboko czuła jak bardzo jak bardzo sprzeczne to było z tym czego przez lata uczono dziewczynę.
- Dobra robota AJ-5914, trzymaj tak dalej. Informuj mnie o postępach, podawaj też co jakiś czas pozycje batalionu, przez te krzaczory w ogóle was nie widać. - poleciła.
Musiała się skupić na tym co niósł ze sobą atak dla całej reszty wojsk. Gdyby czwarty batalion został z tyłu trzeci byłby narażony na taka blaszaków od strony lasu. Tak więc jeśli z powodu walki czwórka zacznie się wlec będą musieli zwolnić i wyrównać. Co prawda przy ich obecnie zawrotnym tempie oznaczałoby to zapewne, że zamiast iść zaczną się czołgać, ale co poradzić. Lepsza nuda niż druzgocący atak z zaskoczenia. Regiment musiał pozostać mniej więcej w jednej linii dla własnego bezpieczeństwa.
Gdy major wyłączył się wywołała Helia.
- Czwarty batalion natrafił na gospodarzy i teraz wita się z nimi w typowo dla nas uprzejmy sposób. Dobrze im idzie ale w razie czego daj znać kompani pod lasem żeby była gotowa włączyć się do zabawy. Przegrupuj tam więcej ciężkiego sprzętu. Strzeżonego Moc strzeże.
Pochód trwał nadal.
Era zamknęła na chwilę oczy recytując modlitwę za zmarłych. Nie pytała o straty, było na to za wcześnie ale jakieś być musiały. Nie wiedziała kto poległ, jakim był człowiekiem, co lubił uciekły te wszystkie drobnostki składające się na jego istotę. Ale nie ulegało wątpliwości, że zasługiwał na tą chwilę zadumy, cichy lament żalu.
- Nie ma śmierci, jest Moc – szepnęła sama do siebie. Kogokolwiek stracili teraz był już bezpieczny w stanie gdzie nic już nie mogło go zranić.
Ilu jeszcze się tam wybierze?
Stojąca na pancerzu AT-ET dziewczyna znów poczuła ciężar potężnego pochodu, tysięcy żyć które trzymała w dłoni, czuła jak niektóre wyciekają przez palce. Tym razem nie oderwała już wzroku od lasu.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 16-04-2010 o 13:23.
Lirymoor jest offline  
Stary 17-04-2010, 22:29   #100
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
To miał być kolejny nudny dzień. Właściwe wszystko na to wskazywało. Jednak już wizyta u lekarza przekonała Tamira o tym, że się mylił. Mógł już chodzić bez pomocy kul, co znacznie przyspieszyło jego poruszanie się. To i fakt, że ręce także miał już sprawne, zwiększyły jego pewność siebie i poczucie, że będzie mógł się jakoś przydać Mistrzom. Jednak rehabilitacja pokazała, że wcale nie jest tak dobrze, jakby mogło się wydawać. Minie jeszcze trochę czasu, nim wróci poprzednia sprawność i siła kończyn.

Kolejną rzeczą, która urozmaiciła nudny dzień, było lądowanie kanonierki. Fakt, że pojazd lądował sam, bez towarzystwa innych i eskorty V-19stek, wzbudził zainteresowanie Zabraka. Możliwości było kilka. Być może była to kanonierka wysłana po niego, co oznaczałoby, że Tamir jest potrzebny na froncie i skończył się dla niego czas lenistwa. Ta myśl jednak została szybko zastąpiona przez inną, bardziej niepokojąco. Era... Torn ruszył więc w kierunku kanonierki, by sprawdzić przyczynę tej solowej eskapady.

Klon. Kolejny ranny klon, których leżało już całe mnóstwo w szpitalu. Nie wyglądał jednak na mocno rannego, co ucieszyło Tamira. Oni i tak wiele cierpieli. Poświęcali swoje życie na rozkaz. Całym sensem ich istnienia, było tylko wykonywanie poleceń. Umieranie za Republikę, która właściwie nic im nie dała. To było smutne. Dla większości istnień, za które walczyli, byli anonimowi. Nie mieli nawet imion. Tylko symbole i liczby, które nie było łatwo zapamiętać.
Z zamyślenia został wyrwany wyjściem kolejnego żołnierza. Żołnierza, którego... zaraz, przecież on go znał! Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przecież to był BR! A wraz z nim klony, które były pozostałością jego regimentu! Radość na ich widok sprawiła, że serce zabiło mocniej w piersi Zabraka.

Skrót tego, co przeszła ta trójka sprawił, że uśmiech zniknął z twarzy Jedi. BR, VG i JH stracili kolejnego brata. Pamiętał to co czuł od ZV, kiedy opuszczali jaskinię i kierowali się w kierunku wyznaczonym przez Zabraka. Sierżant mu nie ufał, słyszał tylko fragment jego marudzenia, ale to przecież było to, co sprawiało, że wyróżniał się spośród swoich braci. A teraz odszedł. Pozostało po nim jedynie wspomnienie.
- Przykro mi z powodu śmierci sierżanta. - powiedział Tamir - Cieszy mnie jednak fakt, że waszej trójce udało się przedostać do nas. Jestem z was dumny. - położył dłoń na ramieniu BR. - Za chwilę będziecie mogli wypocząć, chciałbym zadać tylko kilka pytań. -
Zabrak zdawał sobie sprawę, że klony mogą i na pewno są wyczerpane, ale musiał zapytać ich o kilka rzeczy. Niepokoiło go wykorzystanie przez droidy zbrój klonów. Ale bardziej był ciekaw innej rzeczy.
- Kapitanie, czy spotkaliście po drodze jakiś większy oddział? Albo czy pomiędzy napotkanymi droidami znajdował się ktoś, kto nie był droidem? -

- Nie bardzo rozumiem, sir.

- Rosły Shistavanen albo człowiek. Strój przypomina nieco ten noszony przez Jedi. -

- Nie bardzo wiem czym jest Shistaenen, sir, ale niczego niezwykłego, poza droidami w strojach klonów, nie zauważyliśmy. -

No tak, Zabrak zapomniał, że klony były bardziej zaznajamiane z bronią i taktykami stosowanymi w walce, niż rasami występującymi w galaktyce. Właściwie, to pewnie nawet nie wiedzieli jakiej rasy był Tamir. Dla nich nie miało to przecież większego znaczenia.
- Rozumiem. Możesz powiedzieć coś jeszcze o tych droidach w strojach klonów? Jeszcze jakieś modyfikacje poza dłońmi imitującymi ludzkie? -

- Nie mieliśmy za dużo czasu by się przyglądać, ale raczej nie, sir. Jeśli mogę przedstawić własną opinię, uważam iż jest to polowa modyfikacja, wymyślona tu na Elomie. Wyjaśniałoby to brak modułu emitującego głos klona. -

- To, że polowa, nie znaczy, że nie wejdzie w życie... - powiedział zamyślony. - Nie jest dobrze, panowie. Przez to, że ciał waszych braci na Elomie nie brakuje, droidy mają spore możliwości kamuflażu. Mogą tak podejść do naszych oddziałów wystarczająco blisko, by zdobyć przewagę i przechylić szalę starcia na swoją stronę. Trzeba będzie poinformować o tym dowództwo. -

Kapitan i szeregowiec stali patrząc na Tamira, nie bardzo wiedząc czego ten od nich oczekuje.

- Kapitanie, czy widzieliście coś jeszcze, co z punktu widzenia strategicznego mogłoby być przydatne? - zapytał spoglądają na klona.

- Niestety, sir. Bardziej niż na zauważeniu czegokolwiek koncentrowaliśmy się by to nas nie zauważono... Przepraszam, sir - dodał po chwili.

Przepraszam? Czy BR przed chwilą go przeprosił? Przeprosił za to, że starał się przeżyć i pozostać niezauważonym? Tamir poczuł się winny. Przez niego klon pomyślał, że zawiódł. A tak przecież nie było. Dla Zabraka liczyło się to, że kapitan i jego towarzysze są żywi.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział z uśmiechem, klepiąc BR po ramieniu. - Najważniejsze, że żyjecie. To się liczy najbardziej. A teraz odpocznijcie. -

- Tak jest, sir.

Tamir patrzył na odchodzących żołnierzy. Ciągle czuł wyrzuty sumienia spowodowane wywołaniem poczucia zawodu u klona. To była kolejna lekcja, którą musiał odbyć. Musiał zapamiętać, by uważać na to, co się mówi w obecności swoich żołnierzy. Nie chciał im sprawić w jakiś sposób przykrości. O ile to było w ogóle możliwe. Nie było jednak czasu na takie rozważania. Wieść o droida używających zbroi klonów musiała zostać przekazana dalej. Tamir ruszył więc niezwłocznie do sztabu.

Wchodząc do środka, sprawił, że znajdujące się tam klony, wyprężyły się jak struny, by zasalutować. Zabrak odpowiedział tym samym gestem próbując nie wyobrażać sobie, jak musi wyglądać ktoś odziany w szpitalną piżamkę i salutujący klonom. Skierował się do żołnierza pełniącego służbę jako łącznościowiec.
- Wysłać zakodowaną wiadomość do generała Glaive'a. - powiedział. - Poinformować jego i pozostałych dowódców o tym, że puszki używają naszych pancerzy jako kamuflażu. -
Jedi nie czekał, aż klon potwierdzi nadanie wiadomości, czy choćby to, że ją zrozumiał. Czym prędzej ruszył do wyjścia, by udać się do szpitala...

Tamir oparł się plecami o ścianę próbując złapać oddech. Kilka dni lenistwa i już pokonanie odległości z lądowiska do sztabu i ze sztabu do jego pokoju w szpitalu, sprawiała, że miał zadyszkę. Teraz znajdował się na zewnątrz. Jak najdalej od czyichkolwiek uszu, chociaż wiedział, że i tak ktoś go usłyszy. Choćby przechodzący obok Shivi, któremu też nudziło się w szpitalu. Ale przecież chciał przekazać tylko informację. Wyczekał więc aż na komlinku wyświetli się sylwetka Ery
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. - zaczął, nie dając szans na przywitanie się. - Droidy mają nowy patent, by podejść bliżej naszych linii. Puszki używają pancerzy martwych klonów. Mają nawet przerobione ręce, by imitowały ludzkie. Modulatorów głosu jeszcze nie mają, a przynajmniej nie miały, gdy moi ludzie się na nich natknęli. - starał się przekazać wiadomość szybko i wyraźnie. Ale nie wiedział czy mu się udało, zatem gdy skończył mówić, zapytał jeszcze. - Zrozumiałaś? -

D'an spoglądała z góry na szumiące morze koron drzew gdy odezwał się komlink. Gdy odebrała połączenie mimowolnie uśmiechnęła się, jednocześnie czując ukucie niepokoju. Nie sądziła by Tamir aż tak szybko się stęsknił.Czy coś się stało w szpitalu? Już otwierała usta by zapytać gdy wyjaśnienia pojawiły się same. Słyszała je nawet pomimo szumiącego na wysokości wiatru.
- Zrozumiałam, zaraz przekaże swoim ludziom... szlak by to trafił. - westchnęła po czym uśmiechnęła się krzywo. - A ty skąd masz takie rewelacje? Nie uciekłeś chyba z rehabilitacji, co?

Zabrak odetchnął z ulgą. Poinformował zatem wszystkich, którzy musieli zostać poinformowani. Swoje zadanie, które sam sobie przydzielił, uznał za wykonane. Cóż, tak to już jest kiedy się siedzi w szpitalu. Wydaje się rozkazy samemu sobie.
- Mówiłem, moi ludzie mi je przynieśli. - powiedział uśmiechając się łobuzersko. - Klony, które ocalały z mojego regimentu zostały przywiezione do szpitala kilka, a może już nawet kilkanaście minut temu. -

- No to jest za co wypić, ale najwyżej sok bo przypominam ze ktoś wciąż bierze leki. - uśmiechnęła się, liczyła że pojawienie się ocalonych klonów poprawi trochę humor Zabrakowi i pokarze mu, że mimo wszystko zrobił na Elom parę dobrych rzeczy. - Mam nadzieję, że nie są w złym stanie.

- Na pewno są wykończeni. Od czasu, jak widziałem ich po raz ostatni przedzierali się przez teren Separatystów próbując pozostać niezauważeni. - powiedział z powagą, ale lekkim tonem. - Z czwórki, która mnie opuszczała wróciła tylko trójka. Kapitan, snajper, który został ranny i medyk. - wymienił ich stopnie, czy funkcje, nie chcąc wyliczać Erze ich symboli i cyferek. Przy okazji pomyślał, że mógłby nadać im imiona, tak jak zrobiła to młoda Jedi. Miał już nawet pomysł na imię dla kapitana i snajpera.
- Co sądzisz o imieniu Frost? Albo Bullseye? - zapytał nagle zmieniając temat.

- Frost? Powiało chłodem, ale mi się podoba. Bullseye... kojarzy mi się z czerwonym okiem wizjera... - stwierdziła usiłując opanować latające pod wpływem wiatru czarne kosmyki, zasłaniały jej widok, a nie miała teraz wielu okazji by oglądać Tamira. Chciała widzieć go najwyraźniej jak mogła, choć przez tą chwilę. - A skąd to pytanie jeśli można wiedzieć?

Tamir uśmiechnął się słysząc ją. Uśmiech sprawił też widok Ery walczącej z niesfornymi kosmykami włosów. Chciał popatrzeć na nią jeszcze chociaż przez chwilę.
- Czyli dobre imiona dobrałem. - powiedział szczerząc się. - Postanowiłem pójść za twoim przykładem i nadać imiona moim protegowanym. Frost jest dla kapitana. Opanowany, rzeczowy i można na nim polegać. A Bullseye to imię dla snajpera. Jeszcze tylko imię dla medyka i będzie komplet. - powiedział wzdychając sztucznie. - U ciebie coś się ruszyło? - znów zmienił temat.

- No dokładnie, nie lubię zwoływać swoich ludzi czując się jakbym czytała indeks numerów kierunkowych na Coruscant. Dla medyka też coś na pewno znajdziesz. - stwierdziła z szerokim uśmiechem, osłabł on jednak trochę przy pytaniu o front. - Wpadliśmy na droidy ale jest ich póki co na tyle mało, że większość Regimentu i tak nie ma co robić. Może to samotni maruderzy a może zapowiedź większych jednostek, nie wiem. Jesteśmy w gotowości.

Jakże chciałby tam teraz być. Nie tylko z powodu strasznej nudy i braku zajęć. Przede wszystkim dlatego, że Era była tam, a on tutaj. Ale takie było życie. Nie zawsze łatwe i komplikujące wszystko na tyle sposobów, na ile się tylko da.
- Nie mam wątpliwości, że jesteście w gotowości. Ale chyba lepiej, jak większość regimentu jest w gotowości i nie ma co robić, niż wszyscy musieliby nagle zacząć walczyć. - stwierdził. Wiedział, że musiał kończyć, nie mógł jej narażać i skupiać uwagi na sobie. On siedział w szpitalu, a ona była na froncie. A jeszcze nie tak dawno sytuacja była odwrotna.

- Nie skarżę się na nudę, wręcz przeciwnie to teraz mój najukochańszy przyjaciel - stwierdziła nie przestając się uśmiechać. - Chociaż ty swoją pewnie przeklinasz. - wiedziała, że póki rozmawiają kanał jest zamknięty dla jej dowódców, a przecież 4 regiment wciąż walczył. - Ale zobaczysz, jak się wyrwiesz ze szpitala jeszcze będziesz za nią tęsknił... - ja tęsknie za tobą. - ...a teraz wybacz... - trudno było to powiedzieć jednak miała teraz obowiązki i życie żołnierzy w swoich rękach. - ...czekam na wieści od majora dowodzącego starciem.

- Rozumiem... I tak miałem przekazać tylko wieści, które dostałem od klonów. - powiedział ze zrozumieniem w głosie. Liczył się z tym, że nie będą mogli rozmawiać długo, a chciałby z nią rozmawiać wiecznie. Sam chciał kończyć rozmowę, więc nie odczuł aż tak wielkiego zawodu.
- Miej oczy szeroko otwarte i baw się dobrze. - rzucił z uśmiechem. - Niech Moc będzie z Tobą. -
Jakże sztucznie to brzmiało. Jak bardzo chciałby się z nią pożegnać inaczej. Ile chciałby powiedzieć. A mógł tylko tyle. Mógł tylko to.

- Niech będzie, popatrzy sobie na rozpadające się droidy... muszę się za nie wziąć bo jak cie wypuszczą ze szpitala to wszystkie zaraz zagarniesz. Trzymaj się tam i pamiętaj, żadnego deprawowania klonów beze mnie. - mrugnęła nie zamierzając kończyć tej rozmowy na zbliżającym się niebezpieczeństwie. - Do zobaczenia wkrótce. - Z ciężkim sercem i szelmowskim uśmiechem zakończyła połączenie. Do zobaczenia wkrótce. Oby się jeszcze zobaczyli kiedykolwiek. W końcu na wojnie różnie bywało...

Gdy obraz przedstawiający hologramową miniaturkę Ery zniknął, Zabrak westchnął. Tym razem naprawdę, bez udawania. Ta wojna zmieniała naprawdę wiele. Zmieniła Galaktykę w pole bitwy, Strażników pokoju w generałów i komandorów... zmieniła też jego. Cóż, zmiany, zmianami, ale Tamir aż tak bardzo się nie zmienił. Ciągle szukał we wszystkim dobrych stron. Pozostając w szpitalu spotkał pozostałości swojego regimentu, a dzięki temu mógł przekazać informacje o wykorzystywaniu przez droidy pancerzy klonów. Z uśmiechem na ustach i myślą, że nawet będąc w szpitalu może być pożyteczny, ruszył w kierunku swojego pokoju.
 
Gekido jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172