Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2010, 11:19   #59
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zabiegi trójki ludzi na łóżkiem nieprzytomnego księdza, przypominały jakiś szamański rytuał. Cała trójka na przemian gestykulowała, krzyczała i zadawała pytania, próbując wybudzić pogrążonego w śpiączce mężczyznę.
Ich starania podobnie jak szmańskie praktyki na niewiele się zdały. I nawet dziwna próba z kartką i zapisanym na niej słowem, zastosowana przez Konrada nie przyniosła oczekiwanego rezultatu.
Ksiądz Antoni był jedyną osobą na świecie, która mogła im wyjaśnić co zdarzyło się ostatniej nocy.
Wydarzenie to było na tyle niezwykłe i niepokojące, że nikt z obecnych w sali szpitala nie mógł przejść nad nim do porządku dziennego, czy o nim zapomnieć.
Dla Władysława najgorsza była świadomość, że ten "sen" może się powtórzyć, gdy tylko zamknie oczy. Bał się, że dziś w nocy znowu obudzi się pośród opustoszałych bloków, ubrany w szpitalny fartuch.

Władysław jeszcze parę minut temu, gdy jechał tutaj autobusem miał nadzieję, że spotkanie z księdzem przyniesie odpowiedź na dręczące go pytania. Niestety, życie po raz kolejny zaśmiało mu się szyderczo w twarz. Spojrzał na stojąca obok niego nastolatkę i Konrada, który w dłoni ciągle ściskał kartkę z zapisanym przed chwilą słowem.
"Tardemah"
To słowo nic mu nie mówiło, nawet nie wiedział z jakiego pochodzi języka. Jednak w dziwny sposób wryło mu się w pamięć.
- "Tardemah" - powtarzał w myślach - "Tardemah" Co to do cholery znaczy?
Spojrzał jeszcze raz na twarze stojących obok niego ludzi. Byli tak samo zawiedzeni i rozgoryczeni jak on. Liczyli, że tutaj dostaną odpowiedź na dręczące ich pytania.
Ksiądz Antoni nadal leżał nieprzytomny na szpitalnym łóżku. Jedynie poruszająca się rytmicznie klatka piersiowa i gałki oczne, świadczyło o tym, że wciąż żyje.
- Jego duch pewnie ciągle leży na wyschniętej trawie pośród tych obskurnych bloków - pomyślał Władysław patrząc na nieruchomą twarz księdza.

- Zaczekajcie tutaj pójdę po lekarza, może on nam pomoże - powiedział w końcu Władysław.
Wyszedł z sali i wrócił korytarzem do okienka informacji.
Pani Mariola widząc zbliżającego się Władka, spuściła wzrok i zaczęła udawać, że jest bardzo zajęta przeglądanie kartotek.
- Przepraszam panią - zaczął - Czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę lekarza który zajmuje się Antonim Grodeckim?
Kobieta z niechęcią odłożyła teczkę i mętnym spojrzeniem obrzuciła petenta.
- Słucham? - zapytała, jakby pytania które przed chwilą zadał Władysław przeleciał jej koło ucha.
- Pytałem, czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę lekarza prowadzacego Antoniego Gordeckiego?
- Dzisiaj sobota i jest tylko lekarz dyżurny, doktor Wierzbicki.
- A jego gdzie go znajdę?
- Zapewne jest w gabinecie lekarskim - rzekła z przekąsem pani Mariola.
- Dziękuję pani. Do wiedzenia.
- Do widzenia.

Władysław z lekką obawą zapukał do drzwi gabinetu. Wyobrażał już sobie jakim wzrokiem przywita go lekarz dyżurny. Przeszywające, groźne spojrzenie mówiące wprost: "Kto mi śmie przeszkadzać?"
- Proszę - w odpowiedzi na swoje pukanie usłyszał miły męski głos.
Władek otworzył drzwi i ostrożnie wsunął głowę do środek.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
- Proszę wejść - zachęcił go młody lekarz - W czym mogę pomóc?
Doktor Wierzbicki okazał się dwudziestoparoletnim uśmiechniętym człowiekiem z gęstą czarną brodą i okrągłymi okularami z drucianych oprawkach.
Zaskoczony miłym przyjęciem, Władysław wszedł do gabinetu i usiadł na krześle.
- Panie doktorze, ja wiem że pan pełni tylko dyżur, ale muszę dowiedzieć się jak przedstawia się stan Antoniego Gordeckiego.
- Rozumiem, że to jeden z naszych pacjentów.
- Tak, oczywiście.
- Przejdźmy na jego salę, bo pan wybaczy ale nie pamiętam kart wszytskich pacjentów.
- Ksiądz Antoni bardzo mi w życiu pomógł. Bardzo się o niego martwię.
- Ksiądz Antoni. Teraz to wiem o kogo chodzi.

- A tobie co się stało? - spytał doktor, gdy wszedł do sali patrząc na przemoczoną do suchej nitki dziewczynę.
- Ewa się przewróciła - wyjaśnił lakonicznie Władysław.
Na szczęście doktor Wierzbicki nie drążył dalej tematu, tylko przeszedł do przedstawienia stanu księdza.
- Pan Władysław wyjaśnił mi, że jesteście państwo znajomymi księdza Antoniego. Spotkać takiego człowieka na swojej drodze, to prawdziwe szczęście. Tym bardziej jest mi przykro, że obecnie jest w takim stanie.
Władysław idąc korytarzem przestawił siebie i towarzyszące mu osoby jak znajomych księdza, którym pomógł on bardzo w naprostowaniu ścieżek życia. Nie minął się aż tak bardzo z prawdą. Przynajmniej w jego życiu ksiądz był kimś bardzo ważnym. Musiał jakoś wyjaśnić obecność całej grupy, a to był najłatwiejszy sposób.
- Niestety nie mogę udzielić państwu szczegółowych informacji na temat stanu zdrowia księdza Antoniego. Nie jestem jego lekarzem prowadzącym, pełnię tylko dzisiaj dyżur.
Z tego co wiem przyjęliśmy księdza około tygodnia temu. W chwili przyjazdu, był świadomy tylko na przemian bredził i krzyczał szamocząc się. Nie było z nim żadnego kontaktu. Podaliśmy mu leki uspokajające i położyliśmy na obserwację. Następnego dnia zapadł w śpiączkę. Na razie nie znamy przyczyny wystąpienia tego zaburzenia. Od tego czasu jego stan jest stabilny. Więcej informacji udzieli zapewne lekarz prowadzący, ale to dopiero w poniedziałek.
- A czy wie pan doktorze co wykrzykiwał ksiądz w chwili, gdy został przywieziony do szpitala? - zapytał Władek.
- To były jakieś modlitwy po łacinie, jednak czasami wykrzykiwał jakieś słowa których nikt nie znał. Tylko tyle wiem. Zdaje sobie sprawę, że moje odpowiedzi nie usatysfakcjonowały państwa, ale więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Musicie państwo uzbroić w cierpliwość.
- Rozumiem - odparł zamyślony Władek - A proszę mi jeszcze powiedzieć kiedy on się może przebudzić.
- Każda śpiączka jest dość specyficznym schorzeniem i medycyna w większości przypadków jest bezsilna. Musimy wszyscy uzbroić się w cierpliwość i mieć wiarę, że przebudzenie nastąpi szybko. Tym bardziej, że z tego co wiem to u księdza Antoniego nie wystąpił żaden uraz centralnego układu nerwowego. Nie mogę jednak podać żadnej daty przebudzenia, gdyż ten stan może potrwać równie dobrze jeszcze dzień jaki i kilka lat.
W takich przypadkach ważna jest obecność kogoś bliskiego. Dobrze jest mówić do śpiącej osoby i dawać jej do zrozumienia, że ktoś przy niej jest.
- To niewiele - powiedział ze smutkiem Władysław.
- Niestety, tylko to możemy zrobić. - odparł doktor - Ja już państwa pożegnam. Gdybym mógł jeszcze jakoś pomóc, to będę w gabinecie lekarskim. Do widzenia państwu.
- Do widzenia.

Po wyjściu doktora zapanowała na nieprzyjemna cisza. Słychać było tylko szum medycznych maszyn i równy oddech księdza Antoniego.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline