Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2010, 20:43   #25
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wiedział od początku, że to będzie masakra, spodziewał się tego co się będzie działo, starał się przygotować. Życie jak zwykle go nie zawiodło. Nie minęło pół dzwonu odkąd wyszli w otwarte morze i już wisiał przez burtę. Starał się chować choć trochę, by wstyd był mniejszy, ale pokład ciasny, nie było jak. Każdy mógł podziwiać kilkanaście razy dziennie kuper Alta przewieszony przez drewniany reling lub blanki kaszteli. Pływał kilka razy od Athkatli do Waterdeep i za każdym razem było tak samo. Obojętnie, czy na wielkiej galerze, czy na ścigłych szkunerach, nie było rady. Próbował już wszystkiego. Pościł, napychał się sucharami - wszystko z takim samym skutkiem. Zielony łaził za dnia, starając się jak najwięcej siedzieć pod pokładem. Tam przynajmniej nie było widać kołyszących się fal, pokładu, wszystkiego. W nocy spał urywanym snem, budząc się co chwila od żołądkowych sensacji. Zbolałym wzrokiem popatrywał na Megarę, która również często podziwiała z bliska odkosy odbijające się od burt. Jakiś marynarz poradził mu, że najlepiej właśnie nie pod pokładem siedzieć, ale w horyzont patrzeć bo to jedyny stały punkt. Po dwóch dniach trochę się uspokoiło. Wyglądał tak żałośnie, że nawet Mysz nie miała serca uskuteczniać swoich umówionych wcześniej podchodów. Nie uwierzył jej oczywiście, kiedy trzaskając drzwiami odwróciła się na pięcie i zerwała porozumienie.

W końcu zdecydował się na terapię szokową. Zeżarł dwie porcje Marianne i zapiekanych ziemniaczków. Minął łukiem tylko kapustę z grochem, bo wiedział że zemsta bogów morza inaczej mogłaby być zbyt okrutna. Zanim zzieleniał, zdążył jeszcze szczerze pochwalić zdolności kulinarne bardki i już pędził z kambuzu na dek jakby mu sto demonów pięty przypalało. Co dziwne, bogowie okazali się łaskawi. Od tej pory objawy choroby morskiej zelżały na tyle, że mógł zacząć normalnie myśleć i działać.

Zaglądnął do magini, chcąc jej przekazać sposób na ulgę w podróży, ale okazało się że poradziła sobie bez niego. Magia, przydatna rzecz. Gdy wreszcie doszedł do siebie, zajął się swoimi sprawami. Przejrzał dokładnie zakupione figurki i wisiorki. Podprowadził trochę rzemiennego sznurka, zaplótł go potrójnie i przewlekł przez część wisiorków tak, aby można było je nosić na szyi. Wypytał kapitana, gdzie by można je najlepiej sprzedać. Jako rodzony lyrabarczyk na pewno wszystko wiedział na bieżąco, w końcu to jego fach. Kupiec widząc, że te parę bibelotów i żałosna paczka herbaty to żadna dla niego konkurencja chętnie mu opowiedział to i owo. Skupujących egzotyczne towary w samym Lyrabar było sporo. Kartel jednak trzymali kurwie syny, dołując ceny. Oni jednak woleli większe partie towaru, nie robili w drobnicy. Kapitan radził więc w detalu na targu sprzedać, licząc na to że niczyjej uwagi się nie zwróci. Alto jednak mu klarował, że na to czasu nie ma, bo przecież droga im dalej wypada. Wtedy kapitan podał mu namiar na kuzyna, który może towar od niego cały kupi i uczciwą cenę da. Alto podziękował i odchodząc zastanawiał się czy kapitan rzeczywiście swój chłop, czy w ciula go robi właśnie, tak aby towar sprzedał znajomkowi i on, a nie kto inny na tym zarobił. Obiecał sobie, że jak tylko czasu starczy rozglądnie się i rozpyta się o ceny i tego kupca.

Potem zaczęła się nuda. Sam do Wulfa poszedł aby się trochę rozruszać. Na pierwszą propozycję sparingu odpowiedział w dość grubych słowach, bo skakanie z drewnianą bronią jest ostatnią rzeczą na jaką ma się ochotę, rzygając jak kot co dzwon lub dwa. Teraz jednak trochę wysiłku dobrze mu zrobiło, choć może sparring z dwumetrowym wielkoludem walczącym oburęcznym mieczem nie był idealnym rozwiązaniem. Rozumiał jednak, że kapłan chce zobaczyć na co kogo stać i czego się można się spodziewać później jak im przyjdzie żelazem się na ostro zastawiać. Tylko jak takiemu dryblasowi wytłumaczyć, że on zwykle nie walczy z takimi mięśniakami jak on, tylko ucieka na sam ich widok. No i jak tu rzucać takimi drewnianymi patykami. Nie poszło tak źle, pokazał mu kilka wypraktykowanych sztuczek, poskakał trochę. Wulf nie sprał go zanadto.
Mysz za to usypiała jego czujność, tego był pewien. Nie próbowała niczego. Mimo to spał lekko, w hamaku najbliżej masztu, bo tam podobno kiwało najmniej. Pograli trochę w kościanego pokera, bo w karty był kiepski. Podmianę kostki na tą "szczęśliwą" z ołowianym obciążeniem odkryła bardzo szybko. Alto uśmiechnął się tylko krzywo, gdy zarzucała mu swoim pięknym głosikiem oszustwo tak grubymi nićmi szyte, że aż wstyd.
Skorzystał też z okazji kiedy Megara i Marie wyszły na posiłek ze swej kajuty i zamknąwszy się w środku przeglądnął swój ekwipunek. Przezornie zasłonił też bulaj, nie chciał ułatwiać Myszy roboty. Przeczyścił broń i inne szpeje, sprawdził wszystko dwa razy, wreszcie poukładał w pasach i plecaku.

Trzymał się na uboczu, obserwował, słuchał. Niewiele z kompanami rozmawiał. Kontrolnie popróbował nieco zakupionej świeżej zwidki, ale żołądek od razu zaprotestował. Słowa Roberta rozważył dokładnie. Ruszył zaraz na razwiadkę do kapitana, który akurat schodził z wachty na sterze. Widać nie tylko pakunki sam na statku nosił. Zapytał go o najbliższy przystanek, a mężczyzna popatrzył na niego bystro i powiedział, że nijak mu z takimi pasażerami i ładunkiem do sembijskich portów zawijać. W końcu z Cormyru płyną, a on tłumaczyć się ze swojego ładunku nie potrzebuje nikomu, ani tym bardziej zaporowych cel płacić, czy prawa składu respektować. Dlatego też zna małą zatoczkę na uboczu, gdzie można łatwo wpłynąć. Tam w otoczonym skalistymi klifami zaciszu można będzie zapas wody uzupełnić. Alto pytał dalej, a kapitan mówił, że osady żadnej tam nie ma, tylko ujście rzeczki, która do morza wpływa. Tam zresztą ma wysadzić tropiciela, który razem z nimi w Marsember wszedł na pokład.
Alto podumał chwilkę i zaraz o tym wszystkim co się dowiedział poinformował resztę towarzystwa.
- Jak to zadupie takie jak kapitan twierdzi, to ryzyka wielkiego nie ma, że akurat tam ktoś na nas się zasadzi. Z drugiej strony szyper mówił, że jak może, to zawsze tam się zatrzymuje gdy do Lyrabar pływa. Mnie tam za jedno Robercie, co postanowicie tak będzie. Skoro tam żadnej wioski, ni ludzi w ogóle nie ma, to i tak myślę że nie ma po co abyśmy wszyscy na ląd złazili.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 16-03-2010 o 21:01.
Harard jest offline