Dość trudno byłoby powiedzieć, że Paul się nudził z braku zajęć.
Wprost przeciwnie. Zajęć miał co niemiara. Tyle tylko, że w większości przypadków były to zajęcia z gatunku monotonnych, nie dostarczających żadnych pozytywnych emocji poza satysfakcją z wykonanej pracy.
Gdyby marzył o czymś takim, zostałby rolnikiem. Albo nadzorcą przy wyrębie lasu...
Wezwanie Arina zastało go na palisadzie.
Teoretycznie znalazł się tam po to, by sprawdzić solidność wykonanej pracy. W praktyce jednak zamierzał również, po raz któryś już z kolei, rzucić okiem na tak zwane przedpole i zastanowić się, jakie niespodzianki mogą im zgotować ewentualni napastnicy.
I jak zabezpieczyć się przed tymi niespodziankami.
Słowa Arina nie były aż tak wielka niespodzianką. Prace budowlane różnego typu dobiegały końca i jeśli ktoś miał choćby trochę oleju w głowie to musiał sobie zdawać sprawę z tego, że pora wkrótce ruszyć na poszukiwanie pozostałych. Tych, co ruszyli w góry by nie wrócić.
Co prawda nieżyczliwi ludzie powiadali, że aby zostać poszukiwaczem przygód trzeba było nie mieć w głowie oleju, bo co mądrzejsi siedzieli w domu, przy żonie, ale nawet gdyby to była prawda, to i tak od takiej zasady istniałyby wyjątki. Potwierdzające rzecz jasna regułę.
- Uważam - powiedział, gdy tylko Arin skończył mówić - że bardziej słuszna jest ta druga opcja. Mała grupka składająca się z samych doświadczonych ludzi będzie miała większe szanse na w miarę ciche załatwienie sprawy. - Kilka grup snujących się tu czy tam to proszenie się o kłopoty. W dodatku - tu spojrzał na Teariesa - wiemy mniej więcej, gdzie zacząć poszukiwania.
Oczywiście można by wysłać kilka osób dla ewentualnego odwrócenia czyjejś uwagi, ale to mogłoby się skończyć źle - stratą tych 'odwracających uwagę' i zwiększeniem czujności 'tamtych'. |