Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2010, 23:12   #67
Bronthion
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Zasadzka, tak w sumie tym zajmował się jego lud przez wiele, wiele lat. Napadali nagle, grabili co się dało nie żałując krwi ludności i znikali równie szybko jak się pojawili. „Atak” na mnicha różnił się od tego znacznie co bardzo Bjorna cieszyło, nie chciał przelewać krwi niewinnych… chociaż tym określeniem wolał się wstrzymać. Kto wie jakie grzechy i grzeszki ma na sumieniu świątobliwy mąż…

Jednak jedna rzecz bardzo mu się nie podobała – czekanie. Nie był przyzwyczajony do takiego marnowania czasu… chociaż jakby spojrzeć na to z innej strony to owo oczekiwanie mogło dać bardzo pożądany efekt w postaci kufra pełnego monet. Jednak… co innego przeczytać „czekali długo” niż samemu stać w upale niczym kołek. Od czasu do czasu zerkał na Robin, jeśli już musieli tu czekać to wolał spędzić ten czas obserwując zdecydowanie ciekawsze „rzeczy” niż pusta droga.

Kiedy do uszu chłopaka dotarły kojące dźwięki wozu był już zniecierpliwiony i jakoś… zdenerwowany, starał się tego jednak nie pokazać. Razem z dwójką towarzyszy zagrodził drogę mnichowi, na którego spojrzał chłodnym wzrokiem. W jego oczach mógł zapewne uchodzić za kogoś kto nie potrzebuje specjalnej zachęty by spuścić komuś lanie.

Plan Cecila udał całkowicie co nieco Bjorna uspokoiło, dodatkowym czynnikiem był kuferek, który obecnie znajdował się w ich posiadaniu. Mimo wszystko coś nie dawało mu spokoju…

Zapewne owo „coś” wywierałoby zły wpływ jeszcze przez długi gdyby nie rozmowa z Robin, podczas której zapomniał o dręczących go sprawach, śmiał się i szczerze uśmiechał. Tak, był jej za to bardzo wdzięczny.

Uświadomił sobie, że przez ostatnie wydarzenia zapomniał o nakazach ojca, zapomniał o codziennym ćwiczeniu swego ciała. Zdobyte wczoraj srebro nieco ukoiło jego niepokój, a rozmowa z Robin wniosła w jego „wewnętrzne ja” nieco uśmiechu co zbawiennie na niego wpłynęło. Czuł jakby miał za sobą pewien etap, bardzo przykry etap. Teraz mógł zacząć, spróbować żyć normalnie ze swym brzemieniem.

***

Wstał o świcie jak zwykł to robić przez większość swojego życia. Najpierw odwiedził strumyk, z którego poprzednio korzystał i obmył swe ciało. Koszuli ze sobą nie zabierał – tylko by ją zapocił, a nie chciał tego. Wyszukanie odpowiedniego miejsca nie zajęło mu długo, właściwie to było tuż obok osady.
Na sam początek przebiegł się po okolicy, gdy poczuł się nieco rozgrzany wykonał kilka rodzajów pompek, które wycisnęły z niego nieco potu głównie przez to, że było bardzo ciepło. Kiedy uznał, że wystarczy rozejrzał się w poszukiwaniu solidnej gałęzi i na swoje szczęście znalazł taką, podszedł do niej i podskoczył. Chwycił pewnie dłońmi i zaczął wykonywać szybkie podciągnięcia, które z pewnością były bardziej męczące od poprzednich ćwiczeń.

Gwen wracała właśnie z porannego spaceru, gdy dostrzegła jakiś dziwny ruch niedaleko obozu. Jak zawsze nie mogła się oprzeć ciekawości, więc podeszła ostrożnie by sprawdzić co się dzieje. Półnagi potomek wikingów wyglądał zupełnie inaczej niż Noah, to nasunęło jej niewątpliwie niepokojące wnioski, że jeszcze sporo musi się dowiedzieć. Podeszła bliżej, raczej nie ukrywał się ze swoimi działaniami, więc dziewczyna nie miała skrupułów. Usiadła na ziemi. Podparła brodę na dłoni, a łokieć na kolanie i patrzyła z ciekawością.

Przez dłuższą chwilę chłopak nawet nie spostrzegł dziewczyny wpatrującej się w niego, był zbyt pochłonięty tym co robił. „Siedemdziesiąt, siedemdziesiąt jeden, siedemdziesiąt dwa…” W końcu jednak spostrzegł ją i uśmiechnął się mimowolnie. Nie przypominał sobie by jego ćwiczenia obserwował ktoś poza ojcem lub ewentualnie innymi członkami rodziny, więc było to dla niego nowe doświadczenie, czuł się z tego powodu nieco dziwnie. Zwolnił nieco tempo by móc poświęcić część swojej uwagi siedzącej dziewczynie:

- Witaj Gwen, od dawna tu siedzisz? Nie zwróciłem uwagi wcześniej gdyż byłem po prostu zbyt pochłonięty.
- Jakieś trzydzieści uniesień - powiedziała uśmiechając się.
- Nie przeszkadza Ci, że będę kontynuował? Za chwilę skończę no i nie przywykłem do tego by mnie ktoś obserwował co nie znaczy, że mi się to nie podoba, całkiem nieźle… motywuje. –uśmiechnął się do niej-
Gwen uśmiechnęła się również. Najwyraźniej mężczyźni lubili gdy się im przyglądało. To była ciekawa informacja.
- Nie przerywaj. Musisz być silny - stwierdziła - Ja bym się nawet raz nie uniosła, a mam zdecydowanie mniej do unoszenia niż ty.

Kontynuował więc w milczeniu, trwało to jednak całkiem krótko z jednego głównie powodu… świadomość obserwującej go Gwen dziwnie na niego wpływała. Wykonywał powtórzenia szybciej niż było potrzeba przez co zaczął czuć silne pieczenie w mięśniach, które zbliżały się do granic. W końcu skończył i opadł na ziemię. Skierował swe kroki w stronę Gwen.

- Ojciec przygotowywał mnie do roli kowala jak i… wojownika. Niemal codziennie poddawał mnie ciężkim próbom tak by nasi przodkowie byli zadowoleni. –usiadł obok dziewczyny- Ty nie musisz się podciągać Gwen, każdy z nas ma inne zdolności i inne role są mu przeznaczone. Mojej zupy… jeśli można by było ją tak nazwać nie dałoby się zjeść –uśmiechnął się pod nosem-
- Zdecydowanie nie pozwoliłabym Ci się mieszać do moich garnków - dziewczyna pokiwała głową - jedzenie można bardzo łatwo zepsuć, a bardzo trudno potem naprawić. Nie lubię jak coś się marnuje.
- Nie mam zamiaru się mieszać –uniósł dłoń w obronnym geście- Wystarczy mi to co dostanę na talerzu. Tak samo zapewne byłoby z Twoją ewentualną pomocą w kuźni jeśli kiedyś się dorobimy. Nie tak łatwo naprawić krzywe lub nierówne ostrze chociaż żeby zrobić coś takiego musiałbyś trochę poćwiczyć. -wyszczerzył się-
- Wyobrażasz sobie mnie machającą kowalskim młotem? - zapytała śmiejąc się w głos - pewnie bym go nawet nie uniosła, a jeśli nawet by mi się udało w następnej kolejności spuściłabym go sobie na stopę. Ponieważ zaś lubię swoje stopy zdecydowanie nie będę ryzykować. Co do kuźni... rozmawiałam wczoraj z Rafaelem. Narysował plan naszej obozowej wioski i przewidział tam kuźnię dla ciebie, więc pewnie niedługo będziesz ja miał.
- Nie, nie wyobrażam –roześmiał się również- Masz racje, Tobie nie tylko młota nie dawać co nic ostrego bo sobie krzywdę zrobisz, a szkoda by było. Nie mówię oczywiście o nożyku, którego używasz przy gotowaniu –zerknął na nią starając się powstrzymać śmiech- Być może narysował… ale wybudować ją i przetransportować odpowiednie narzędzia to co innego.
- Mamy już wóz i muła. Najpierw zbudujecie budynek, a potem pojedzie się do miasta i zakupi co trzeba - Gwen nie rozumiała sceptycznego podejścia Bjorna. Ona najpierw robiła plan, a potem skrupulatnie go realizowała. Wszystko było możliwe jeśli człowiek miał solidną motywację i sporo determinacji.
- Zobaczymy jak będzie. Najpierw trzeba zadbać o wszystko co niezbędne.
Gwen pokiwała głową w odpowiedzi.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 18-03-2010 o 23:30.
Bronthion jest offline