Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2010, 17:49   #61
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
W pewnym sensie życie w lesie z takimi ludźmi, było czymś niesamowitym. Choćby ta kąpiel, a on myślał, że poznał już odważne kobiety! A w życiu, żadna z tych całych mieszczek nie weszłaby z nim do jeziora ubrana tylko w jedną warstwę cienkiego materiału. Ale to był tylko wierzchołek góry, bowiem to co robili również sprawiało przyjemność. Samowystarczalność, tylko kilka osób, ale zdeterminowanych do tego, by przetrwać w lesie. Nie tylko przetrwać, ale też czerpać z tego przebywania przyjemność. Noah nie miał od jakiegoś czasu poważnych obowiązków życiowych, ale z drugiej strony, życie miał także niezbyt ułożone. Kantował, ale tylko w dni targowe utarg był niezły, w pozostałe ledwo wiązał koniec z końcem, nie mając żadnego kąta na własność. A tutaj? Budowali sobie własną osadę! Osób było tylko dziewięć, dlatego mogło się udać. Im osób więcej, tym o porozumienie trudniej, podobnie jak z miłymi stosunkami. A i w mniejszej grupie zawsze mogło się coś popsuć, tylko po co się przejmować? Na razie było dobrze.

"Zasadzkę" od początku uważał, za dobry pomysł, ale nie miał pojęcia, że pójdzie tak prosto! Faktycznie był tylko jeden bezbronny zakonnik, który nie wykazywał nawet najmniejszej ochoty na konfrontację. Łuki i noże nawet do postrachu nie były potrzebne, gdyż świętoszek dygotał raczej na myśl o przyniesieniu złych wieści. Ciekawe jak cała ta duchowność czy tam duchowieństwo, jakkolwiek się nie nazywali, reagowała na złe wieści. Coś kiedyś słyszał o nadstawianiu drugiego policzka. Zakonnik nie wyglądał na takiego, co miałby ochotę to robić. O wybaczaniu nawet Noah nie myślał, takie rzeczy to tylko w opowieściach.
Sam nie mówił wiele podczas tego napadu, zostawiając zakonnika innym. Zastanawiał się tylko nad wozem i tym, co na nim było. Wóz i muła mogli przecież odkupić, a na pewno by się przydały. Materiały do budowy wioski należało przecież jakoś wozić. Tylko czy jak odkupią to klecha uwierzy w prawdziwość bandytów? Raczej nie, jak ma w głowie coś prócz swoich bezużytecznych modlitw. Lepiej było to po prostu zabrać, w końcu należały do bogatego klasztoru!

***

Noah rozejrzał się po obozie i westchnął. Co co wisiało na drzewach było na poziomie szałasów, jakie budowały sobie dzieci w młodości. Zbliżył się wiec do Rafela, trochę niepewnie przyglądając się jego ciemnej cerze. Potem wzruszył ramionami i wskazał dłonią na obóz.
-Myślałeś już nad tym wszystkim? Ponoć znasz się na architekturze, ja się wolę trzymać samego budowania.
-Znam się, nie znam się. Poznałem podstawowe zasady budownictwa i to też bardziej praktycznie. Ale myślę, że damy radę coś porządniejszego tutaj stworzyć. W końcu prymitywne domki na drzewach nawet dzieci potrafią budować. I mamy już jakieś podstawy, więcej tu odnawiania niż budowania od zera. Kwestia dobrego rozplanowania.
-A zajmiesz się planem? Ja się szczerze zastanawiam, czy sens jest budować to na drzewach. Trudniej, a w zimy potrafią być paskudne u nas. Może większość budynków zrobić na ziemi? Sam nie wiem, pytać się tych co się na tym nie znają też sensu nie ma. A ziemianki z dobrą wentylacją... Co myślisz?
-Mogę spróbować. Przyznam, że póki co patrzyłem na to pod kątem chatek na drzewach, ale właściwie nie byłoby problemu z budowaniem ich na ziemi. Zwłaszcza, że niektóre zabudowania muszą być na ziemi, na przykład kuźnia dla naszego kowala. Pytanie też czy potrzebujemy jakichś obwarowań?


-Nie ma sensu, palisady i tak nie wybudujemy, nie ma siły. Ja bym to rozłożył, mniej więcej. Kuźnia, magazynek na zapasy - to na ziemi na pewno. Chaty dla wszystkich też, ale wspólne bardziej. Co powiesz na jedną dużą, która w razie czego ogrzeje nas wszystkich? Dobrze wkopać je w ziemię i zamaskować. Podobnie jak to na drzewach, im mniej widoczne tym lepiej. Mając takie trzy domy na ziemi będzie można zająć się tymi na drzewach. Tam ocieplenie będzie znacznie trudniejsze, ale warto, bo tam bezpieczniej. I w razie czego zbrojnych łukami możemy odeprzeć i przed wściekłym niedźwiedziem się schować.
Mrugnął do kompana, zadzierając głowę do góry. Arab uśmiechnął się lekko słysząc te dość precyzyjne plany.
-Racja. Poza tym łatwiej chyba byłoby zasadzić jakieś gęste krzaczory dookoła obozu, które mogły by pełnić funkcję swojego rodzaju muru obronnego. I też mi się wydaje, że dobrym pomysłem jest zbudować teraz jedną porządniejszą chatę, która pozwoli nam spokojnie przeczekać zimę, a dopiero potem zająć się innymi. Poza tym święte słowa z maskowaniem. I trzeba chyba pamiętać o jakimś wyjściu 'awaryjnym' w razie potrzeby. Ta cała zima... faktycznie jest taka ciężka?
-Różnie bywa, czasem jest dużo deszczu, ale mróz nie nadchodzi. Czasem pojawia się śnieg i mocne mrozy, trzymające aż do późnych dni marca. Ale to na tą drugą ewentualność musimy się zabezpieczyć.

Zastanawiał się jeszcze przez chwilę.
-Myślę, że tę jedną dużą wybudujemy dość szybko, przed jesienią. Kuźnia obecnie mało ważna, nic Bjornowi na to nie poradzę. A mając tę jedną weźmiemy się za domy na drzewach. Ale do wszystkiego plany są potrzebne. Pergamin z tym srebrem bez problemu w mieście kupimy, wtedy wyrysujesz dokładniej. Teraz może węglem po deskach, chociaż te dolne budowle? Mój ojciec najczęściej z dokładnych planów korzystał, lepiej to znacznie wyglądało po skończeniu.

-Postaram się, choć nie wiem czy będę w stanie narysować dokładny plan. Chata powinna być jak najprostsza prawda? Żeby ją szybko zbudować... - zapytał bardziej sam siebie niż Noaha. - Jedna izba, czy więcej?
-Jak najprostsza, ale ciepła, z wentylacją i solidna. Czyli wcale nie taka prosta.

Roześmiał się i poklepał Rafela po plecach.
-Jedna izba na mniej więcej dziesięć osób. Musi być dość łatwa do ogrzania dzięki temu, to ma być głównie nasze ubezpieczenie na bardzo zimne dni.
-Właśnie!
- spojrzał na rozmówcę nieco się rozluźniając - Jak mamy zamiar ją ogrzać? Wiszące ognisko? Raczej ciężko będzie nam zbudować drewniany piec...
-Z kamienia buduje się równie łatwo, a są jeszcze lepsze materiały. Nie tak trudno je zdobyć. Ale to tylko jedno rozwiązanie. W niektórych miejscach budowano chaty z dziurą na środku, którą uciekał dym. Pomyśl, ty się ponoć na tym znasz. Ja zbuduję to co zaplanujesz.
-Całkiem dobry pomysł, ale myślę, że uda nam się zbudować coś na wzór prowizorycznego komina, aby uniknąć dymu wewnątrz pomieszczenia. Pomyślałem jeszcze, że można by w rogach chaty ustawiać rozgrzane w palenisku kamienie, wtedy ciepło byłoby bardziej rozłożone i łatwiej byłoby utrzymać wilgoć z dala od wnętrza.
-No to liczę na ciebie. Sprężymy się i do jesieni będziemy mieli ciepłe leże. Jak zwierzaki szykujące się do zimowego snu.

Mrugnął do niego wesoło.
-Chociaż ja myślałem o okrągłych chatach, albo zaokrąglonych. Wkopane w ziemie i przykryte mchem dobrze się zakamuflują, a i chyba łatwiej je rozgrzewać. A może mi się tylko kształt podoba. No dobra, to ja spróbuję zrobić coś z łopatami, musimy wykopać dołek na magazyn. A potem na tę dużą chatę. Bjorna trzeba z siekierą wysłać by nam drzewa narąbał, bo bale najlepsze do takich ziemianek. Czeka nas sporo roboty, oj sporo. A żyłem sobie spokojnie w mieście...
-A ja głównie w namiocie, przez ostatnie kilka lat. Ale, na każdego przychodzi pora do pracy. Jeżeli odpowiednio uszczelnimy chatę suchymi trawami i nawet liśćmi to powinna już być mało zauważalna.
- Arab parsknął delikatnie -No i musimy zmierzyć Bjorna, chata powinna być niska, żeby ciepło nie uciekało zbyt szybko. Dlatego powinniśmy ją zbudować tylko odrobinę wyższą od niego samego. Chyba, że nie. - mrugnął do rozmówcy wysuwając w tym samym momencie koniuszek języka na wargę i błyskawicznie go chowając.
-Jeśli wkopiesz trochę w ziemię i zrobisz spiczasty dach, to wystarczy. Może się trochę pogarbić. Kuźnie mu zrobimy normalnych rozmiarów. To i tak będzie widoczne, gdy ktoś już odkryje ten obóz. Dlatego te krzaki to dobry pomysł, porozmawiam z Ann. Ona się zna na ziołach, może również i na kolczastych żywopłotach.


***

Ann nie mógł znaleźć, ale za to zauważył Marthę, znów samotnie udającą się gdzieś poza obóz. W dłoni trzymała nieodłączny łuk. Decyzję podjął w jednej chwili, podbiegając do niej. I tak chciał porozmawiać, a na dodatek mógł poznać trochę okolice. Las przecież nie mógł być aż tak odmienny od miasta, trzeba było tylko zauważać inne szczegóły. A miał dla niej coś jeszcze, kwiat, których symboliki nauczył się jakiś czas temu. Pomijał w myślach niecne powody, teraz intencje były inne. Wręczył Marthcie kwiat czerwonego maku, uśmiechając się przyjaźnie, ale nie nachalnie. Musiał być delikatny, to wiedział. Tylko rzadko mu wychodziło bycie delikatnym, niestety.
-Hej... nie mieliśmy jeszcze sposobności, by w cztery oczy porozmawiać. Grupa mała, musimy trzymać się razem, no i chciałem chociaż wiedzieć, czy wszystko w porządku. Ten kwiat oznacza pokrzepienie. Marne, wiem, w końcu to trochę przez nas...


Martha przyjęła podarunek, uśmiechając się słabo i spuszczając głowę. Mówiła cicho, ale bez negatywnych emocji, których nie czuła do żadnego z nich. Nie mogła, chociaż pierwszej nocy przychodziły jej do głowy.
-Wszystko w porządku, Noah. Wszystko będzie w porządku... I nie mów, że marne. Mało czasu spędzałam z innymi ludźmi niż dziadek, ale potrafię docenić gesty i dobre serce.
Szli przez chwilę w milczeniu. Noah uznał, że ktoś jednak musi pociągnąć z nią ten temat. Zamykanie się w sobie nie było dobre, a kto wie co działo się z tą dziewczyną?
-Mieszkałaś tu przez całe życie? W Sherwood?
Spojrzała na niego, pierwszy raz odkąd dołączył do niej. Obóz już zniknął za ich plecami. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie kazać mu odejść, bo jego oczy mówiły, że nie daruje tego tematu, jeśli nie dostanie jasnego sygnału. Ale czuła w dłoni kwiat maku. Westchnęła i pokazała na małą polankę.
-Siądźmy. Widzę, że nie ucieknę.
Słaby uśmiech, znowu. Noah spełnił jej prośbę, siadając obok niej, przy jednym z większych dębów. Nie odzywał się, czekając aż będzie kontynuować.
-Prawie odkąd pamiętam. Moi rodzice... wychowali się tutaj. Również przysięgali, tak jak mój dziadek. Było nas wtedy wielu, a wioska tętniła życiem. Większość znam tylko z opowieści. A potem wszyscy odeszli.
Spuściła głowę, jakby szukając czegoś w trawie.
-Dziadek tłumaczył mi, że coś nas wtedy poróżniło, przestało się wieść. Podobno porwano i skazano naszego przywódcę... mojego ojca. Wszyscy uciekli, nawet moja matka... Nie pamiętam jej zupełnie. Miałam więc tylko dziadka, ale przecież mogło być gorzej...
Noah przymknął oczy. Historia nie była wesoła, a dziewczyna opowiadała ją chyba pierwszy raz. Objął ją pocieszająco, nie wiedząc jak zareaguje na ten gest. Ale ona się nie poruszyła. Gdy zaczęła, słowa same płynęły.
-To był dobry człowiek. Jedyny, który nie złamał wtedy przysięgi, który opiekował się lasem. I mną. A ja nawet nigdy nie miałam pewności, czy to rzeczywiście mój dziadek. Ale nie mieliśmy dokąd pójść.
Teraz opowiadała prawie szeptem, drżąc lekko. Przytuliła się bardziej do nieznajomego przecież mężczyzny, ale czuła, że może to zrobić. Nie bała się jak wcześniej, choćby tego z kuźni.
-Już od jakiegoś czasu był bardzo słaby. Mówił, że coś się wydarzy i to mu dawało siły. Dlatego tam na was czekałam. Wiedziałam, że tak może się skończyć... Ale to i tak okropny ból, Noah.

A potem płakała. Długo, wtulona w ramię mężczyzny, którego nie znała, ale już traktowała jak przyjaciela. Noah tulił ją tylko, gdyż słowa były zbędne. Gdy wreszcie łzy się skończyły, poczuła jak jakiś ciężar znika z jej piersi. Uśmiechnęła się, smutno, ale bardzo szczerze, unosząc kwiatek do nosa.
-Dziękuję. Mimo wszystko, cieszę się, że osada znów jest zamieszkała. Ten... ten gest miał jednak duże znaczenie.
Zakręciła kwiatkiem w dłoniach. Mężczyzna wstał i podał jej dłoń.
-Cieszę się, że mogłem pomóc. Zaopiekuję się tobą, inni pewnie też. Pokazałbym ci muskuły, jakbym jakieś miał, by udowodnić, że wiem jak się opiekować bezbronnymi niewiastami. Czasem żałuję, że nie jestem taki wielki jak Bjorn.
Udał, że napina mięśnie.
-Inna sprawa, że prędzej to ty mnie ochronisz.
Martha patrzyła na niego dziwnie, ale potem roześmiała się. Pierwszy czas od dość dawna. Noah miał w sobie coś, co pozwalało mu ufać i śmiać się jednocześnie.
-Zwariowałeś! Nigdy do człowieka bym nie strzeliła nawet. A ostatnio i tak czuję się jak mała dziewczynka.
Przyjrzał się jej. Była niewiele od niego niższa, za to pewnie smuklejsza, czego po ubraniu nie udało się stwierdzić. Wskazał na jej łuk.
-Nauczysz mnie z tego strzelać? I rozpoznawać szczegóły w lesie? Źle się czuję, nie wiedząc dokładnie jak wygląda okolica i na co mogę sobie w niej pozwolić. Całe swoje wcześniejsze życie spędziłem w mieście!
Wzięła go za rękę i pociągnęła w gąszcz.
-Jasne! Pokażę ci. A ty mnie kiedyś weźmiesz do miasta.
Skinął głową i z uśmiechem podążył za jasnowłosą, jakże odmienioną. Podejrzewał, że po prostu im właśnie zaufała, uwierzyła, że życie może być wciąż dobre i przyjemne. A może nawet przyjemniejsze. Obawiał się tylko jej znajomości spraw damsko męskich, z których mogą wyniknąć niezręczne sytuacje. A może bardziej zabawne? Przypomniał sobie niedawną kąpiel z dwoma dziewczynami i uznał, że tutaj na zbytnią skromność i głupie zasady nie ma miejsca. A dotyk jej dłoni był całkiem przyjemny, chociaż miała ją twardszą niż on.
 
Sekal jest offline  
Stary 14-03-2010, 10:16   #62
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Złotowłosy chłopaczek z kręconymi loczkami siedział na gałęzi majtając nóżkami do taktu jakiejś przedziwnej melodii. To było jego ulubione miejsce. Piękna polanka lasu Sherwood, której urok zniewalał nawet jego wymagające spojrzenie. Lubił tu odpoczywać od codziennej pracy. Tyle spotkań, tylu ludzi, tymczasem tutaj … nieczęsto widywał kogokolwiek poza zwierzętami, kwiatami i ptakami, z których jeden, gadatliwy zimorodek, właśnie usiadł mu na ramieniu, kompletnie nie obawiając się niechętnej reakcji. Widocznie dobrze znał chłopca, bo coś mu zaczął gwałtownie ćwierkać w ucho gestykulując przy tym skrzydłami niczym jakiś kaznodzieja. Widać przekazywał coś ważnego, bo jego towarzysz aż gwizdnął z głębokim przejęciem:
- Ludzie? Tu? Hm, owszem w okolicach mieszkał wprawdzie siwowłosy człowiek wraz z wnuczką, ale wyczułem, że odszedł. Las powiedział mi o tym, wiewiórki, jelenie, owoce borówek … ale ty mówisz, że są kolejni … - chłopak nie dokończył zdania, gdy naocznie mógł przekonać się o prawdzie słów zimorodka. Coś zaszumiało, zaszeleściło, jakieś malutkie fragmenty rozmowy przebiły się przez przesycone sierpniowym aromatem powietrze.

- Oho, to chyba oni – szepnął do siebie chłopiec wpatrując się intensywnie w wylot ścieżki leśnej, skąd dochodziły odgłosy słów i zbliżających się kroków. Pochylił się nieco, a na krąglutkiej, pyzatej buzi pojawił się wyraz szczerej ciekawości.

Zimorodek ostro zaćwierkał.
- Cii, bo ich spłoszysz. Nie martw się, nie spadnę. Czy widziałeś, żebym kiedykolwiek spadł? – szepnął mu chłopiec widząc, że powoli z leśnego gąszczu wyłaniają się dwie sylwetki: mężczyzny lat jeszcze młodzieńczych oraz kobiety. Na jej widok aż cichutko gwizdnął.
- No no – ocenił świdrując ją wzrokiem, który, wydawało się, potrafił przenikać nie tylko delikatną materię ubrania, ale również głębie serca, zakamarki umysłu … Ani to przenikliwe niczym morski wiatr spojrzenie, ani cichutki głos, który jakoś niesamowicie idealnie łączył pełne uczucia tony szalonej emocji oraz chłód profesjonalisty nie pasowały do tego pucołowatego ciała. - Jest rzeczywiście ładna – przyznał – jedna z najładniejszych. Popatrz, jaką ma klasyczną sylwetkę. Jak ta dziewczyna, która była modelką przy posągu matki. Hm, jak ona się nazywała? Fryne … tak Fryne – wyjaśniał ptakowi … - była naprawdę ładna. Miała tak gwieździste oczy, jak ta dziewczyna, pełne usta, delikatną szyję … wiesz, lubię niewieście szyje. Tak naprawdę po nich można oceniać urodę – ocenił chłopczyk. Chciał dalej coś objaśniać ptakowi w tym zakresie, ale ten gwałtownie zaprotestował podnosząc ton i żwawo gestykulując skrzydłami.
- Tak … tak … wiem, wiem … według ciebie, to ja się niej znam, bo jak ktoś nie ma skrzydeł i kolorowych piórek wystających kupra, to nie może być ładny.

Ptak pokiwał z przekonaniem długim dziobem, jakby potwierdzał kwestię oczywistą, dziwiąc się niepojętemu gustowi chłopca. Według niego panie zimorodkowe miały w sobie to coś, czemu nie mogła dorównać najatrakcyjniejsza ludzka kobieta.
- Nie znasz się – ocenił dobrodusznie chłopiec uśmiechając się od ucha do ucha i nie zważając na głośne, ćwierkające protesty ptaka zastanowił się. – A może by to zrobić teraz? Właściwie patrząc na nich, tak czy siak, wypadnie się tym zająć … - rozważał podpierając dłonią bródkę tuż nad głowami przybyłej niedawno pary, która jakimś cudem nie zauważyła jeszcze jego majtających przy ich włosach stóp. - Zawsze to będzie już załatwione i tylko czasem wypadnie podlecieć, ażeby przysłuchać się graniu ich serc … tak, chyba … tak zrobię! - zdecydował się wreszcie, gdy mężczyzna i kobieta już znaleźli się w wodzie. On nagi, a ona, dziewiczo zarumieniona, w gieźle, które wstydziła się zdjąć.

Wstał otrzymując bez problemu równowagę i niczym cyrkowy akrobata skoczył na pobliską, cieniutką gałąź, która jakimś niezrozumiałym sposobem utrzymała jego ciężar. Stąd miał doskonały widok na kąpiących.
Ptak coś złośliwie zaćwierkał.
- Że co? Haha, czy widziałeś, żebym kiedykolwiek chybił? - i nie czekając nawet na odpowiedź usadowił się wygodnie do strzału, przepraszając tylko jakąś pszczołę, za niewielkie utrudnienie w zbieraniu nektaru. Pracowity owad chyba jednak był sam zaciekawiony, co się dzieje, bo nie tylko nie miał pretensji, ale pobzykując dźwięcznie, sam zaczął się przyglądać poczynaniom chłopca swoimi kilkudziesięcioma oczyma.
- No to życzę wam powodzenia, kochani – uśmiechnął się życzliwie, a w ręku mu mignął, niewielki, nie wiadomo skąd wyciągnięty łuk. Nagły ruch prawej ręki, która naciągnęła cięciwę do policzka i migotliwy połysk złocistego grotu strzały, na którym spoczął promyk porannego słońca. A potem palce zwolniły napiętą linkę, która całym ogromem swojej siły wyrzuciła gwałtownie dwa srebrzyste pociski … leciutkie niczym mgiełka, twarde, jak stal ... które pognały niczym błyskawice przebijając po chwili serca kapiących się ludzi. A oni nawet … nie zauważyli? Dalej rozmawiali się, śmiali, ale … ale nie! To był już inny śmiech, inna rozmowa oraz … nagłe pocałunki, tulenie i niezwykła aura, która gorąco krwistym płomieniem buchnęła ogrzewając słodkim ciepłem całe jezioro.

- Miłe, prawda? - spytał chłopiec, a zimorodek tym razem pokiwał zgodnie dziobem i zaćwierkał coś pytając.
- Hm, że strzały miłości? - odpowiedział ptakowi. - Nie, naprawdę możesz mi wierzyć, nawet ja nie potrafię stworzyć z niczego prawdziwego uczucia . Jeśli nic pięknego nie bije w sercu, jestem bezsilny. Lecz gdy przypomina ono zamek warowny otoczony przez wroga, wypełnione uczuciem, lecz z zamkniętymi bramami, moje strzały są niczym klucz, który potrafi je otworzyć i obudzić. Nie daję nikomu czegoś, czego by tak naprawdę nie pragnął. Budzę śpiącego, wskazuję kierunek, oświetlam drogę, dalej zaś … - westchnął – muszą już sobie radzić sami.
- Dobrze, dość leniuchowania na dzisiaj
– powiedział po dłuższej chwili do zimorodka. - Zostawmy ich, a my musimy wrócić do pracy. Ponadto to niezbyt ładnie podglądać
Ptak zaćwierkał.
- Że co? Że nigdy się tym nie przejmowałem? Nieprawda! - zaperzył się chłopczyk. - A te 75, nie, 97 lat temu, to co? Pamiętasz? Nie mogłeś zapomnieć tak ważnego faktu. Też zostawiliśmy naszych podopiecznych samy sobie. Teraz zaś … teraz zaś też uważam, że powinniśmy zrobić to samo.
- Co? Że niby ty się nie przejmujesz, jak z panią zimorodkową majstrujecie nowe pisklaki
– odpowiedział na kolejne uwagi swojego skrzydlatego towarzysza. - Ale ludzie lubią inaczej, zwłaszcza takie niedoświadczone dzieciaki – pokiwał z leciutką ironią, ale również sympatią - jak ci tutaj. Podleć jeszcze nad jezioro i zaczep to odpływające giezło o jaką gałąź, bo jeszcze chwila, a dziewczyna będzie musiała wrócić bez spodniej części odzieży … - chłopiec mówił coś jeszcze, ale jego słowa utonęły w szumie ciepłego, letniego wietrzyka, który nagle zagrał na wszystkich liściach okolicznych drzew.

Oddychali sobą nawzajem, tuląc się do siebie, niczym brakujące połówki dawno zaginionej, teraz zaś odnalezionej jedności. Przemierzając swoje ciała, całując, pieszcząc Robin i Cecil … nie widzieli, nie mieli szans zobaczyć zimorodka, który podleciał niedaleko i walcząc z nurtem wody zdołał jakoś zahaczyć rękaw giezła o niewielką gałązkę. A potem zaś i on i dziwny chłopiec, któremu nagle wyrosły na plecach niewielkie skrzydełka, ulecieli w górę i po chwili zniknęli w porannej jasności wschodzącego słońca.



***

Nieustanna krzątanina w obozie pomagała obydwojgu. Nagłe chwile bliskości oraz narastające w nich uczucia zaskakiwały ich samych swoją siłą i bezkompromisową gwałtownością. Ale jednocześnie, to było coś tak nowego … Obydwoje musieli się do tego przyzwyczaić oraz pozwolić oddać się się wzbierającym uczuciom. Póki co jednak wszystko to powoli dojrzewało, to wybuchając, to nieco tonując, ale odruchowo już szukali swojego spojrzenia, dotyku, chociażby przez chwilkę, powiedzenia kilku ciepłych słów. Potem znowu następowała przerwa, ale jakby … jakimś czarem niesione spojrzenia spotykały się znowu. Robin zapadła mu w serce. Nagle, niespodziewanie. Owszem, czuł podczas ucieczki, że jest w niej coś więcej, niżeli jedna z towarzyszek tego szalonego wydarzenia. Ale nagle, podczas kąpieli, jak gdyby łuski opadły mu z oczu. Piękna, naga, niczym nimfa wypełniająca serce miłosnym czarem, urzekła go. Czuł, że ją kocha, pragnie, że nic nie jest ważne bez niej i widział na jej licach tą samą pełnię oddania, jakby w jednej chwili została im objawiona najistotniejsza prawda. Wiedział, iż cokolwiek się wydarzy, tej chwili nie zapomni nigdy i że właśnie ona pokieruje losem obydwojga.

Pracowali wszyscy niczym mrówki, kombinowali, czasem zaś mieli pomysły, jak ten rzucony przez Gwen. Nie był specjalnie zachwycony, ale dziewczyna uspokoiła go opowiadając przed snem o ksieni. Jeżeli rzeczywiście jej dawna przełożona odrzuciła zasady chrześcijańskie, nie mówiąc już o zakonnych regułach, to nie miał nic przeciwko na lepsze wykorzystanie funduszy. Potem jeszcze porozmawiał z Roweną, której głęboka znajomość lasów oraz roślin zdecydowanie pomogła mu w sprawie, którą chciał przedstawić innym następnego dnia.

Następnego dnia rankiem zebrał wszystkich i zaproponował:
- Realizacja pomysłu Gwen stanowi nie tylko spełnienie naszej przysięgi, ale także chrześcijańskich zasad dzielenia się, czy wreszcie po prostu ludzkiej przyzwoitości. Nie mówiąc oczywiście, że my także na tym nieco skorzystamy. Gwen mówi, że będzie jechał samotny zakonnik na wozie, bowiem przecież takiej fortuny nie wrzuci za pazuchę. Nie musimy więc bezpośrednio uczestniczyć w akcji wszyscy. Właściwie nawet nie byłoby to wskazane. Zaraz wyjaśnię, dlaczego tak uważam – starał się wykładać jasno, jak raporty wojskowe. - Najpierw szeryf. Nawet nasze podobizny naszkicowane umieścił po wsiach, ale co on może on nas myśleć nie wiedząc, że zatrzymaliśmy się w Sherwood. Po pierwsze, że ukryliśmy się gdzieś, przy pomocy naszych rodzin. Pewnie naśle ludzi z groźbami, ale miejmy nadzieję, że nic im nie zrobi – ocenił krzywiąc się. - Na pewno jednak każe sprawdzić, czy wiedzą, gdzie jesteśmy, lub może obserwować. Nie zobaczy jednak nic, bo przez jakiś czas musimy się od naszych bliskich trzymać z dala dla ich własnego bezpieczeństwa. Drugie natomiast, co mogliśmy zrobić, to po prostu uciec poza granice hrabstwa decydując się na los tułaczy. Zresztą taki Rafel tak czy siak nie miałby wyboru. Nie widząc nas przy rodzinach, po jakimś czasie będzie o tym właśnie przekonany. Według mnie powinniśmy go utrzymywać w takim stanie, jak najdłużej. Przynajmniej dopóki nie poznamy dobrze lasu, nie znajdziemy informatorów po wioskach, nie zdobędziemy jakiegoś oręża. Oczywiście, kiedyś się dowie, ale póki co, nie ma sensu, żeby cokolwiek wiedział. Przecież nie chcemy, żeby podejmował dodatkowe środki ostrożności, czy nawet obserwował pobliskie wioski. Popatrzcie, jak blisko jest od naszej siedziby, osada, gdzie robiliśmy zakupy. Gdyby tam sir William urządził bazę znając jaki taki kierunek do nas, to sami wiecie. Czyli podstawowy element: zachowanie tajemnicy, że to akurat my przejmiemy pieniądze wiezione od ksieni do opata. Jak to uzyskać? Banalnie. Wystarczy na samotnego mnicha dwóch czy trzech mężczyzn. Brak kobiet już będzie jakąś sugestią, że to nie uciekinierzy. Dlatego lepiej, żeby panie podczas napadu robiły za tło skryte nieco gąszczem, ażeby mnich wiedział, iż tam ktoś jest, ale nic poza tym. Podobnie Rafel. Wybacz druhu, ale twoja twarz cię zdradza.
Zaiste, niewielu spośród twojego narodu stąpa po angielskiej ziemi, może wręcz nawet ty sam. Jeżeli mnich zobaczy cię i zapamięta ciemne lico, to szeryf może się zainteresować. Albo więc zakryjesz twarz jakąś przepaską, albo bądź, proszę, skryty. Wiem, że dla męża żądnego działania to ciężka sprawa stanąć w drugim szeregu, ale nie widzę innego wyjścia. Czyli pozostają: Noah, Bjorn i ja. Całkowicie wystarczy do bezpośredniego zajęcia się naszym bogatym niezwykle podopiecznym.

- Teraz, co zobaczy mnich
? - kontynuował. - Pewnie będzie zdrowo przestraszony, niepewny, jeśli więc coś przyjdzie mu do pamięci, to coś najwyraźniejszego, niezwykle charakterystycznego. Porozmawiałem wczoraj z Roweną – wskazał na stojącą z boku dzielną łuczniczkę – a dziś rano przekazała mi to – pokazał wszystkim pęk brunatnych roślinek. - Zebrała przed tym spotkaniem – wyjaśnił. - Jeżeli się je mocno rozetrze powstaje sok, który doskonale trzyma się skóry, a naniesiony na twarz, doskonale przypomina bliznę. Jeżeli mnich więc będzie przepytywany, a będzie, to powie, że uczyniło to kilku mężczyzn, między innymi taki jeden, charakterystyczny, mający czerwona bliznę na twarzy. Ponieważ żaden z nas blizny nie miał … - zawiesił głos. Sprawa rozumiała się sama przez się.

- Kolejna rzecz pewnie ucieszy Gwen, proponuję zrobić mały problem twojej byłej znajomej, przeoryszy, która, jak wspominałaś, zachowuje się niczym bizantyjska księżniczka. To się nawet dobrze składa, bo widać, że lubi pieniądze i jest pewnie znana z tego wśród odpowiednich kręgów. Wyobraźmy więc sobie prostą sytuację, że przeorysza zmuszona do odesłania pieniędzy opatowi, wcale nie ma ochoty tego uczynić. Jednocześnie zaś musi zachować pozory. Cóż więc łatwiejszego, niż wynająć bandę opryszków, którzy niby to odbiją łup dla siebie, ale tak naprawdę zwrócą do poprzedniej właścicielki. Jakby się opat pytał to cóż, odpowie mu: Wysłałam, ale ktoś napadł na transport, uprowadził etc. Czy opat uwierzy? Może, ale my damy mu kilka powodów, żeby sadził, iż naprawdę ksieni może być zamieszana we wszystko.

- Po pierwsze, to ksieni ustaliła datę dokładną wyjazdu. Poza nią oraz zaufanymi jej, nikt nie znał dokładnego czasu. Bez tej znajomości rabusie musieliby się zdać na przypadek, mu zaś się niby to niechcący wygadamy, że wiedzieliśmy, kiedy ruszył transport. Któż wobec tego mógł nam zdradzić, jak nie sama przeorysza lub jej najważniejsze współpracowniczki?

- Po drugie, przeorysza nagle w tym roku zrezygnowała z eskorty. Czy dlatego, żeby oszczędzić kosztów, czy raczej dlatego, żeby ktoś łatwo mógł przejąć pieniądze? Gdyby przewieźć się udało, uwierzonoby jej, ale po rabunku? Przecież każdy wie, że jakby dała kilku zbrojnych, nikt nie miałby szans, może więc specjalnie nie dała eskorty specjalnie dlatego, żeby wynajęci przez nią rabusie mieli możność załatwienia sprawy. Sądzę, że niejeden tak właśnie pomyśli. Dziwny zbieg okoliczności.

- Po trzecie wreszcie, któryś z nas się wygada przy mnichu, że to właśnie przeorysza. Inny go tam zgromi, żeby to niby trzymał jęzor za zębami. Zakonnik tym bardziej powinien więc zapamiętać. Noah, ty jesteś dobry w te klocki. Dałbyś popisową lekcje aktorstwa pod postacią niefrasobliwego puszczenia pary z ust przed mnichem
?
Lewy kupiec, prawy zaś szalbierz, szuler oraz zawodowy naciągacz skinął. Dla niego musiał to być chleb powszedni.

- No to chyba tyle – podsumował. - Po czymś takim nikt nie będzie podejrzewał, że jesteśmy w Sherwood, wszystko zaś skrupi się na biednej, tfu, dobrotliwej przeoryszy.

***


Plany czasem wychodzą, czasem nie. Ten jednak udał się całkiem nieźle. Mnich nie stawiał oporu, bo tez większych szans przeciwko trójce mężczyzn nie miał, a z boku wśród cienistych krzaków, stali kolejni, gotowi się rzucić natychmiast na pomoc kamratom, gdyby tylko stawiał opór. Zresztą celujące w niego groty strzał skutecznie zniechęcały do jakichkolwiek mocniejszych protestów, poza tymi słownymi.

Ale nie wszystko wydawało się stracone! Braciszek zapamiętał doskonale tą rozległą bliznę na twarzy, która uderzała swoją czerwienią. Takiego kogoś będzie można wytropić. Takiej szramy nie ukryje! Ponadto jeden spośród rabusiów nieopatrznie wygadał się, że, uf, niewiarygodne, ze to sama przeorysza … Co prawda ten bliznowaty od razu kazał mu trzymać gębę na kłódkę, ale … no właśnie … Nie wiedział, czy wierzyć tym niespodziewanym rewelacjom.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-03-2010, 15:56   #63
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Napad został w końcu ustalony i przeprowadzony bez żadnych problemów. Wyzwanie nie było też prawdę mówiąc zbyt duże, a Ann zgodnie z radą Cecila trzymała się gdzieś z tyłu.
Nie miała specjalnych wyrzutów sumienia związanych z nastraszeniem mnicha, wszak to same władze skazały ich na banicje i uczyniły przestępcami.

Po napadzie emocje ciągle gotowały się w jej krwi więc opuściła wioskę i ruszała by pozbierać kilka ziół, ot tych najpotrzebniejszych kuchennych, to ją zawsze uspokajało.

***
Noah w końcu odnalazł Ann, jak zwykle coś robiącą. Dogonił ją i odetchnął.
- Uff, ciężko cię złapać. Musisz czasem usiąść i odpocząć, szkoda nóg.
Mrugnął do niej wesoło, przyglądając się przy okazji czym w zasadzie była zajęta. Na widok chłopaka podniosła się z kolan otrzepując wełnianą spódnicę.
- Ja tylko zbieram zioła do mięsa na kolację, nic specjalnego bazylia, tymianek. A ty znowu się migasz?
Chuchnęła sobie w grzywkę przy tym zaczepnym pytaniu.
- Ja się nie migam, ja organizuję pracę! - szczerzył się bezczelnie - Nasz przyjaciel z dalekiego kraju ma narysować nam plan. Bez planu nie pracuję! Ot co. Ale zaproponował coś ciekawego - żywopłot z bardzo kłujących krzaków, dookoła obozu. Mógłby zniechęcać do sprawdzania się co jest dalej. Ja znam tylko jeżyny, z tych kłujących. Dlatego też chciałem cię znaleźć i się dopytać.
Mówił szybko, jak zawsze gdy był zaaferowany.
- Żywopłot... - zastanowiła się - Taki jak w ogrodach zamkowych i klasztornych?
- Eee... czyli jaki? -
zaśmiał się - Po prostu dość szeroka linia kolczastych krzaków. Nawet nie muszą zasłaniać widoczności, a tylko kłuć jak najdotkliwiej wszystkich, którzy chcieliby przez niego przejść.
- No w zamkach taki zielony, bukszpanowy mają, on nawet zimą ma zielone listki. Ale skoro to ma kłuć to chyba jeżyny są najlepsze, a grab za to gęsty jest strasznie. I berberysy mają spore ciernie.
-A da się tak wszystko na raz? I w zasadzie... -
zagryzł wargi i spojrzał jej w oczy - Potrafiłabyś je posadzić i trochę przyspieszyć ich rozrost? By urosły przed zimą. Umiesz takie rzeczy?
Jego spojrzenie było zdecydowanie ciekawskie.
- Nooo, mogę się pomodlić do Herna... – przygryzła pełne usta patrząc gdzieś na skórzane buty, ale jakby pod wpływem impulsu spojrzała mężczyźnie prosto w twarz - To o co pytasz to nie na moje umiejętności. Mogę poprosić niedźwiedzia czy wilka by krążył niedaleko, ale nie mogę sprawić by rośliny rosły szybciej niż rosną.
- Aha... szkoda, ciekawe jakby to było. Zwierzęta cię słuchają? Pokażesz mi kiedyś? Ale może z sarenką, a nie takimi, co mają wielkie kły?
Podszedł do niej bliżej. Nie miał zamiaru się dziwić, ani jej nie lubić za jej zdolności. Sam by takie chciał mieć!
- Nie słuchasz mnie! - w jej głosie brzmiał autentyczny wyrzut - To nie tak, że mnie słuchają, że im rozkazuję. Ja proszę, a one mi ufają. Nie postrzegają mnie jak innych ludzi, tych co karczują lasy i obsiewają pola.
- Dobrze już dobrze! Przecież wiesz, że nie znam się na tym. Przepraszam, pewnie masz już całkiem dość moich pytań.

Uśmiechał się jednak wciąż, unosząc tylko dłonie w obronnym geście.
- Ale damy radę to posadzić? Zebrać nasiona czy co tam jest potrzebne? Mógłbym ci pomóc, póki nasz architekt nie dokończy planu.
- Pewnie, że damy. Trzeba tylko poszukać żeńskich nasion. A najlepiej by było przesadzić małe krzewy.
Powkładała zebrane już zioła do torebek przy kibici.
- Pamiętasz jak uciekaliśmy były krzewy jeżyn... Myślisz, że trafimy tam z powrotem?
-
Ja na pewno nie. Zaczekaj, spytam Marthę o kierunek i wezmę jakąś łopatkę. Tylko to potrwa, obóz jest duży, a jeśli to ma byś skuteczne, musimy obsadzić go dookoła. Za to to znacznie lżejsza praca od budowania domów.

Odbiegł i wrócił po kilku minutach, z łopatą, workiem i kierunkiem, w którym trzeba było iść.
- No to ja jestem gotowy. Prowadź, piękna niewiasto!
Zarzucił łopatę na ramię i stanął prosto jak strażnik na warcie.
- Umm.... a gdzie? - roześmiała się na jego pozę - Ty miałeś wypytać Mathę o drogę.
- Ale to ty znasz las! Ja tylko wiem w którym kierunku. -
wskazał ręką - Po prostu trzeba się go trzymać. Tego też nie umiem, pamiętaj, że mieszkałem w mieście przez całe życie!
- To może zacznij rzucać okruszki chleba za siebie byśmy wrócili - w doskonałym humorze poprowadziła w wybranym kierunku - Szkoda, że nie mam nakrycia głowy ani rękawiczek... Mogłabym udawać damę na spacerze.
- Możesz za to wziąć mnie pod rękę, bym mógł być twym rycerzem i bronić twego honoru za pomocą tego oto wspaniałego oręża!

Zaprezentował pordzewiałą łopatę i podał jej ramię.
- Ale rycerze są cnotliwi! Czyżeś był cnotliwy sir Noah?!
- Oczywiście, lady Ann! Tylko chwilami robię sobie od tego przerwę, ale kto by zwracał na to uwagę!
- Ależ szlachetny panie czyż wiara twych przodków nakazuje ci żyć godnie bez przerw? To się wszak nie godzi!

Napad śmiechu prawię zgiął dziewczynę wpół, ale mocniej oparła się na ramieniu towarzysza.
- Ja jestem bardzo godny. Pokażę ci jak będziesz chciała.
Wyszczerzył się i roześmiał, przyglądając się roześmianej dziewczynie. Potem nagle zmienił temat, trochę przy tym różowiejąc.
- Mówiłaś, że odbierałaś porody. Ale znasz się też na ziołach. Są jakieś, które uniemożliwiają kobiecie... no wiesz... nabranie brzucha?
Patrzył badawczo, ale pytanie było na tyle nietypowe, że zrobił się czerwony, chociaż do nieśmiałych nie należał.
- Oczywiście - spoważniała - zdziwiłbyś się ile dziewcząt udaje cnotliwe, a później przychodzi po zioła. Albo ile zostało wziętych siłą... te też potrzebują medykamentów. Nie trudno jest spędzić brzuch
- Bo sobie myślę, że na razie w tej małej naszej osadzie, to dzieci... byłyby przedwczesne. Oczywiście to takie słodkie istotki, ale różnie z ludźmi przecież bywa. No i chociażby ty jesteś atrakcyjna, zapragniesz któregoś z mężczyzn... nie jesteśmy gotowi nawet na zimę.
Trochę kłamał, ale tylko trochę. Pytanie bowiem było trochę osobiste, ale przecież jej tego nie powie! Znacznie lepsza była odpowiedź dziewczyny, do której przez całą drogę się uśmiechał. Wesołość towarzyszy podsycała jego własną.
- Jak się która zwróci i będzie pewna to podam jej mieszankę. Jak będzie chciała rodzić... cóż jej decyzja, dziecko ma takie same szanse na przeżycie jak w wiosce. A ja umiem sobie radzić.
- A chciałabyś mieć dzieci?

Przez chwilę nie miał uśmiechu na ustach, trochę poważniejąc.
- Jakbym był za bardzo bezczelny, to mnie walnij. Języka i tak mi nie uspokoisz, ale chociaż co innego będę ględził.
- Uwierz mi, że jakby co to to zrobię -
pokiwała z zapałem głową - a co do dzieci... Nieee... One są takie strasznie absorbujące. I często umierają. To straszne kochać kogoś tak bardzo, a on potem umiera...
- Słyszałem, że większość matek nawet imię daje dzieciakom dopiero po kilku latach, gdy przeżyją. Ja się nigdy nad tym nie zastanawiałem... nad kobietą i rodziną. Żyłem za szybko i zbyt niebezpiecznie, by się w takie coś pakować. Aż taki drań ze mnie nie jest.

- Poza tym żeby mieć dzieci to trzeba mieć z kim. Jakbym tak sama… oj nie dosyć, że wiedźma to jeszcze nierządnica... Wieśniacy by mi dali popalić.

To co mówiła było całkiem poważne, ale jej uśmiech po chwili wrócił na buzię.
- Nie wierzę, że nigdy nie spotkałeś panny, która nie zawróciła ci w głowię i nie skradła serca... - zdanie niby żartobliwie, ale oczy poważne patrzące na wskroś.
Nie odwrócił wzroku, nie miał zamiaru robić z tego tajemnicy.
-Spotkałem, nawet kilka. Ale to zawsze było przelotne zauroczenie, żadna nie zawróciła mi w głowie na tyle, bym zostawił swoje życie i związał się z nią na stałe. To były... przelotne znajomości. A ty tak nie udawaj! Nikt tu nie patrzy na ciebie jako na wiedźmę a tylko na Ann. Ładną dziewczynę, a nie mów, że żaden z mężczyzn ci się nie podoba. Bjorn ma całkiem ładne mięśnie!
Wciąż patrzył w jej oczy.
- Jakbym interesowała się tylko masą byłabym z niedźwiedziem - prychnęła lekko - Bjorn jest miły naprawdę, ale wygląd wbrew pozorom rzadko przyciąga kobiety. I tak wiem, że wy patrzycie na mnie inaczej. Bardzo mnie to cieszy...
- Ale wygląd jest istotny. Każdy lubi co innego.

Ściszył głos, tak jakby ktoś ich podsłuchiwał.
- Przyznaj się, który ci się podoba?
Wyszczerzył się i mrugnął radośnie.
- Chciałbyś wiedzieć co?

Zamachnęła się uciekając spod jego ramienia. Bardzo żałowała, że nie ma w ręku mokrego prania, którym mógłby dostać. Zamiast tego skorzystała z liści akacji rosnącej opodal. Zielone płatki masowo obsypały twarz mężczyzny. Ann śmiejąc się głośno pobiegła w las. Była strasznie ciekawa czy podejmie wyzwanie.
- Osz ty! Pewnie, że bym chciał. Jak cię złapię, to mi powiesz?!
Pobiegł za nią. Zawsze był szybki i sprawny, zwinnie przeskakiwał więc między gałęziami. Tyle, że targał ze sobą sporą łopatę, która haczyła o co tylko mogła.
- Bo zaraz zgubię swój miecz!
Śmiejąc się i przeklinając na zmianę, starał się dogonić dziewczynę.
Dogonił ją bez problemu, dużo zwinniejszy i szybszy nie miał problemu z kobietą w niewygodnej sukni śmiejącej się do rozpuku. Razem wypadli na leśną polankę i tam Ann miękko upadła na miękką zieloną trawę. Jej ciemne włosy rozsypały się dookoła, a ona sama przymknęła oczy chłonąc promienie słońca.
-Ha!
Lekko zdyszany, przez tę cholerną łopatę, usiadł na trawie obok Ann, odkładając na bok nieporęczny przedmiot i worek. Patrzył na jej twarz.
-Jestem bardzo ciekawski, wiesz?
Roześmiał się.
- Zauważyłam.
-I nigdy nie sądziłem, że życie w jakimś dzikim lesie może być przyjemne.

Milczała przez chwilę, dalej nie otwierając oczu.
- Życie w lesie jest przyjemniejsze, nie jesteśmy skrępowani żadnymi okowami, nie musimy robić tego co uznał za przyzwoite kiedyś gdzieś tam, ktoś tam. My sami wyznaczamy nasze granice i sami możemy je przekraczać.
-Nieprzyzwoite rzeczy są zazwyczaj przyjemne.

Położył się i obrócił na bok, podpierając głowę na łokciu. Jego twarz znalazła się blisko Ann. Pachniała ziołami.
-A jakie to mogą być te granice?
- Każdy ma chyba inne -
Wyczuła go blisko, jego zapach, jego oddech na policzku - Podstawy dała nam przysięga pod świętym dębem. Na tą chwilę innych granic nie mam.
- To najwyżej mi się oberwie.

Zbliżył się nagle jeszcze bardziej i delikatnie musnął wargami jej usta.
Ciężko było uznać ją za zaskoczoną, znała zapach podnieconego mężczyzny. Jej pełne wargi łapczywie wpiły się w jego usta, a po chwili dołączyły do nich zęby przygryzając niemal do krwi.

Noah zamruczał, czując, że Ann nie dość, że wcale bić go nie zamierzała, to na pewno również nie była cnotliwą i delikatną damą. Podobało mu się to. Całował ją coraz bardziej namiętnie, a jego dłoń wplotła się w jej włosy, jeszcze mocniej przyciskając do niego jej głowę.


Ich języki splatały się w coraz dzikszym rytmie, drobna dłoń dziewczyny bez ceregieli znalazła drogę pod koszulę by przez umięśniony brzuch oprzeć ją na piersi.
Och, mieszkanie w lesie było zdecydowanie przyjemne! I pomyśleć, że to dopiero początek! Mężczyzna zachęcony zachowaniem Ann, objął ją ramieniem, szukając wejścia po jej ubranie. Oderwał się na chwilę od jej ust, patrząc prosto w oczy.
- A kąpać to chciałaś się w halce...
Szczerzył się radośnie, bo w takich kategoriach odbierał to co właśnie robili.
Prychnęła lekko podnosząc się trochę do góry i rozsupłowując sznurki na plecach. Już po chwili suknia była tylko kawałkiem materiału leżącym pomiędzy nią, a mężczyzną.
- Nie chciałam deprawować Gwen - na powrót chwyciła jego koszulę i przyciągnęła ku sobie.
- Nagą kobietę to ona akurat raczej widziała.
Roześmiał się i zbliżył na tyle, by otrzeć się o jej ciało. Znów wpił się w jej usta, spragniony i podniecony teraz już całkiem. Kilkoma ruchami poradzili sobie z jego koszulą, pozostawiając na nim tylko spodnie, a potem jego dłoń objęła pierś dziewczyny, zachłannie masując ją przez cienki materiał halki.
Nie zdołała mu odpowiedzieć, że wszak chodziło o nagość niedoszłej zakonnicy aniżeli wiedźmy, bo znów zamknął jej usta pocałunkiem. Nie oponowała, a jej ręce drżąc z podniecenie z trudem radziły sobie z sznurami przy jego spodniach. Jego dłoń zaś nieustannie masująca jej biust dobitnie świadczyła o doświadczeniu i wprawie.
Szybko zdjął z siebie buty, pozwalając dziewczynie na rozsupłanie sznurków do końca. Jego męskość i tak już rozpychała materiał, ale nie zdejmował z siebie reszty ubrania, zbyt zajęty jej ciałem. Przeniósł pocałunki najpierw na policzek i ucho, a potem na szyję, przygryzając lekko. A dłoń podążyła znacznie niżej, wnikając pod halkę i sunąc najpierw po zgrabnej łydce a potem pełnym, ponętnym udzie.
Jej lepkie od soków nogi same się rozchyliły ułatwiając mu dostęp, dawno nie była z mężczyzną toteż błyskawicznie była gotowa pod wpływem jego pieszczot. W dłonie wzięła jego męskość sunąc w górę i dół, coraz mocniej i szybciej.
Jęknął, czując jej dłoń na wyprężonym członku, a potem sam wniknął palcem do jej wnętrza. Była taka gorąca i wilgotna! Zaprzestał pocałunków i pieszczot, tylko po to, by móc zrzucić z siebie spodnie. Cały czas patrzył na nią łakomie.
-Nie widzę tu nigdzie niedoszłej zakonnicy, więc chyba możesz pokazać mi się naga?
Oblizał się pochłaniając wzrokiem jej ciało.
- Stanowczooo zbyt dużo gadasz - między pojękiwaniami udało jej się zsunąć halkę i objawić w całej okazałości. Jej szczupłe ciało dygotało wręcz pod jego dotykiem, a karminowe sutki prężyły się na niewielkich piersiach. Jasne, delikatne włoski na jej ciele uniosły się jak w czasie burzy. Odchyliła głowę i całkowicie rozłożyła nogi. Była na granicy wytrzymałości.
Uśmiechnął się jeszcze słysząc jej komentarz, a potem zachwycony jej chęcią, która spokojnie dorównywała jego własnej, nachylił się nad jej obnażonym ciałem. Ustami musnął płaski brzuch i na poły liżąc, na poły całując, sunął w górę, nie omijając sterczących piersi a kończąc z językiem zachłannie penetrującym jej usta. Jednocześnie jego męskość otarła się o lepkie włoski łona. To przeważyło szalę, nie mógł już dłużej wytrzymać. Wniknął w nią mocno i westchnął.
Jej nogi zwinnie splotły się na jego pośladkach, a ciało zaczęło instynktownie wykonywać posuwiste ruchy. Pojękiwania zmieniły się w całkiem głośne jęki, które musiały przestraszyć sporo okolicznej zwierzyny. Co jakiś czas ich usta trafiały na siebie wzajemnie tłumiąc okrzyki.
Nie można było sobie wyobrazić lepszego początku leśnego życia. W takiej chwili groźba czegokolwiek była absolutnie nierzeczywista, liczyło się zupełnie co innego. Jego ruchy przyspieszały z każdą chwilą, męskość mocno ocierała się o jej wnętrze. Wsłuchany w jęki, sam też nie pozostawał cicho, obsypując pocałunkami twarz dziewczyny. Byli w niebie, ale oboje wyposzczeni, mieli świadomość, że długo to nie potrwa. I chyba żadne z nich się tym nie martwiło.
Szczupłe ciało Ann już po chwili wygięło się w łuk, a okrzyk zamarł w gardle, rozkosz zalewała ją falami nie pozwalając opaść przez dłuższy moment. Opadła na wilgotną od ich ciał trawę ciągle dając przyjemność mężczyźnie, którego coraz szybsze i gwałtowniejsze ruchy też znamionowały zbliżający się koniec, który nadszedł wraz z krótkim okrzykiem. Soki ich obojga zmieszały się ze sobą w jej wnętrzu, a ufny jej wcześniejszym słowom Noah uśmiechnął się nie martwiąc się konsekwencjami, i wciąż zamroczony przyjemnością jeszcze raz pocałował mocno prosto w usta.


Łapała oddech głęboko ponownie zamykając oczy. Doświadczenie mówiło jej, że mężczyźni po cielesnym obcowaniu znikają nadzwyczaj szybko przypomniawszy sobie ile to jeszcze roboty w obejściu. Jej dłoń szukająca neutralnego zajęcia natrafiła na niebieskawy chaber, który zerwany położyła na brzuchu. Bawiąc się nim ciągle milczała czekając na ucieczkę Noah. Kwestią do rozwiązania pozostawało miejsce ucieczki w Sherewood,
Mężczyzna nie uciekł, ale wysunął się z niej i położył obok. Palce jego dłoni powoli przesuwały się po jej wciąż odsłoniętym ciele.
- Ten kwiatek... nie wiem jak się nazywa, ale pasuje do ciebie. Powinnaś zrobić sobie z nich wianek.
Uśmiechnął się, a jego oczy wciąż błyszczały.
- To bławatek. A wianki są dla dziewic, jak mogłeś zauważyć zdecydowanie nią nie jestem - uśmiechnęła się poddając kojącej pieszczocie dłoni.
- W mieście żadne kobiety nie noszą wianków. Nawet nie wiedziałem ile głupot można powiedzieć nie znając się na lesie i życiu na wsi. W każdym razie pasuje do ciebie niebieski kolor. Najlepiej ciemno niebieski, hmm...
Przyglądał się jej całkiem bezpośrednio, nie mówiąc na razie nic więcej, za to bardziej skupiając się na błądzeniu po jej skórze. Opuszek palca krążył przez chwilę wokół jednej z piersi, powoli przenosząc się na drugą. Noah wykazywał przy tym dużo cierpliwości, ciesząc się sytuacją.
- Ciężko tu o tego typu materiały. Wszystko z wełny lub przędzy. Słyszałam, że w mieście są farbiarze zajmujący się tylko kolorowaniem materiałów, prawda to?
Otworzyła oczy i uniosła się na łokciu patrząc na mężczyznę. Miasto musiało być fascynujące.
-Miasto... jest inne. Pokażę ci kiedyś. Będę musiał się odwdzięczyć za wiedzę o lesie. I różnych innych sprawach. Kupię ci za to niebieską sukienkę.
Roześmiał się i pocałował ją jeszcze raz.
- Sukienkę i korale i zamek - roześmiała się radośnie - a teraz chodź już. Mamy coś jeszcze do zrobienia, a po raz wtóry znikamy i jeszcze plotki się pojawią.
Zaśmiała się sarkastycznie pokazując gdzie tak naprawdę plotki ma.
- Zamek najpierw. Zrobimy z ciebie wiedźmią księżniczkę.
Śmiejąc się, pomógł jej się podnieść i z pewnym żalem patrzył jak się ubiera.
- I znów do roboty gonią. A było tak miło...
- To koło zamku sad jabłkowy, wiedźmy królowe -
dyskretnie zmieniła rangę tytułu, który w żartach jej nadał - zatruwają jabłka czy jakoś tak. I trzeba pracować, ale niedługo niedziela więc pewnie nasi świętoszcy zarządzą wolne. Wtedy cały dzień będzie można biegać po lesie.
- W niedzielę miałem często najlepszy utarg. I jeden dzień wolny na sześć pracy?! Cóż za katorga. Ale przynajmniej pani piękna mi towarzystwa dotrzymuje. Źle zacznie być, gdy do budowania domów znów zagonią. Chodźmy po te jeżyny. Może gdzieś po drodze będzie miłe jeziorko, w którym znów będzie można przerwę zrobić.
Mrugnął do niej, poprawiając portki i chwytając nieszczęsną łopatę. Zdecydowanie nie praca była mu w głowie, gdy patrzył obecnie na Ann.


***

Grab znaleźli tuż za polanką, a jeżyny kawałek dalej. Zręcznie wykopali niewielkie krzaczki, które wedle wiedzy dziewczyny powinny się przyjąć w nowym miejscu bez zbytnich problemów. Berberys zaś rósł przy dróżce, którą podążyli do wioski. Na jej obrzeżach instrukcje jakie dołki wykopać pozostawiła Noah, sama zaś podążyła by nakarmić kurkę, którą kupili. Póki co nikomu nie pozwoliła jeść jajek mając nadzieję, że z któregoś wykluje się kurczak, albo dajcie bogowie, kogut. Kokoszka zajęta wysadzaniem z wdzięcznym gilganiem przyjęła ziarna śmiesznie przekrzywiając łepek. Jej miejsce było przy jednej z chat, której cień zapewniał prowizoryczną ochronę przed ptakami drapieżnymi.

Po tym krótkim oporządzeniu gospodarstwa powróciła do mężczyzny, który szybko, acz niezbyt dokładnie ciągle kopał. Przekomarzając się i żartując zajęli się sadzeniem roślin.
 
Nadiana jest offline  
Stary 16-03-2010, 18:11   #64
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Gdy ucichły głosy Gwen ostrożnie zeszła z drzewa. Wdrapała się na nie by mieć lepszy widok, aż dziwne że tamci jej nie usłyszeli... choć z drugiej strony nie takie znowu dziwne, w końcu byli dość mocno... zajęci sobą. Przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków i oparła się o drzewo, bo nogi się pod nią trochę ugięły. Nie żeby nagiego mężczyzny nigdy nie widziała. Podglądała kiedyś w latrynie ojca Herberta, ale ten brzuch miał tak wielki, że sadło mu dokładnie wszystko przykrywało. Normalnie nawet dla przyzwoitości przepaski nosić by nie musiał. To co było pod spodem z trudem mieściło mu się w serdelkowych palcach i zupełnie nie dało się dostrzec szczegółów.
Za to Noah... Noah zdecydowanie nie miał brzucha. Znaczy brzuch miał, przecież nic mu dziury w tym miejscu nie wygryzło, ale jego był płaski i taki... i wyglądał na miły w dotyku.
Gwen westchnęła i zsunęła się plecami po korze. Klapnęła tyłkiem na ziemi.
No i Noah był duży... taki duży że jak go zobaczyła to myślała, że Ann z krzykiem ucieknie. Ze wstydem musiała przyznać, że prawdopodobnie ona by uciekła... przynajmniej przedtem, bo teraz to już by się dwa razy zastanowiła.
Położyła się na brzuchu. Zobaczyła urwaną gałązkę, a na jej czubku kilka liści. Musiała ją złamać wspinając się na drzewo. Odruchowo wzięła do ręki i wsunęła we włosy. Podparła brodę na łokciu. Tyle niesamowitych rzeczy się działo. I pomyśleć ile by straciła zabawy, gdyby nie nagły impuls, który kazał jej iść za znikającymi w lesie zielarką i długonogim chłopakiem. Co tam zabawa... ile by straciła ze względów poznawczych... bo przecież Gwen przede wszystkim rządna była wiedzy!


Nareszcie mogła zrozumieć dziwne szepty Jolanty i Amandy, gdy wracały do klasztoru po świątecznej wizycie w domu. Najstarsze wychowanki przyklasztornej szkoły zawsze zadziewały nosa. Gwendolina nie znosiła tego ich pełnego wyższości tonu i pewności siebie, ale teraz już wiedziała... szkoda, ze nie może im tego w twarz powiedzieć. Najfajniejszą rzeczą w wiedzy było to, że można ją było na swoją korzyć spożytkować. Po co komu informacja, jak nie można z niej korzystać?
Jak choćby ta sprawa ze złotem przeoryszy... gdyby nie jej wścibstwo byliby dziś biedniejsi o cały kuferek srebra. Wóz z osiołkiem i inne produkty też były nie do pogardzenia. Dobrze, że zdecydowali się zatrzymać wszystko.
No i był jeszcze ten jakże często kierujący jej poczynaniami impuls. Coś, co kazało dziewczynie iść w konkretne miejsce o określone porze. Jak dziś. Sama nie rozumiała do końca co nią kierowało gdy zaczęła iść po kryjomu za Ann i Noahem. Nie zbliżała się zanadto, wiec niestety nie mogła słyszeć co ich tak rozbawiło, ale jak zlegli na polanie, zbliżyła się ostrożnie. Drzewo było rozłożyste, a jego zielona korona doskonale nadawała się na kryjówkę. Przeżyła chwile grozy, gdy jakaś gałązka złamała się pod jej stopą. Nie usłyszeli zajęci wymianą gorących pocałunków.
Patrzyła chłonąc niezwykłe widoki. To było piękne i przerażające zarazem. Nie sądziła że to jest możliwe. Szczerze mówiąc nie wyobrażała sobie nigdy wcześniej. Może to złe ujęcie... nie wyobrażała sobie, że to co dzieje się między mężczyzną i kobietą jest takie... takie... dogłębne. Enigmatyczne dotąd pojęcie „stali się jednym ciałem” nagle zmieniło swoje znaczenie.
Musiało to być jednak bardzo przyjemne... przynajmniej sądząc po jękach i okrzykach jakie oboje wydawali. Najbardziej intrygująca zaś była końcówka...

***

Gwen zamknęła oczy. Pod powiekami przesuwały jej się nagie ciała złączone w miłosnym uścisku. Nie do końca było to to samo co widziała wcześniej: Dziewczyna była drobniejsza i miała jasne włosy...
Położyła się na trawie i rozprostowała ręce, chłonąc zimno ziemi próbowała uspokoić gorączkę ciała. Nie wiedziała jak długo tak leżała, ale w końcu chyba musiała zasnąć. Obudziło ją zimno. Przez chwilę nie pamiętała gdzie się znajduje, potem powróciły wspomnienia. W klasztorze karmiła nimi swoją wyobraźnię, zaspokajając potrzebę bliskości, odwieczną tęsknotę dziecka za uczuciem i ciepłem.
Obraz z dzieciństwa pojawiły się nagle. Widok rodziców złączonych w uścisku. Ich usta w pocałunku i wesoły śmiech gdy zauważyli swoją małą córeczkę przyglądająca im się z uwagą, a potem wspólną zabawę całej trójki.

Nie lubiła wspomnień z dzieciństwa miały taki słodko - gorzki smak...
Otarła łzę spływająca po policzku i odepchnęła je od siebie.
Wiedziała już za to czego chce. Nagle to pragnienie wypełniło jej serce. Przepełniło wszystkie komórki ciała. Na twarzy dziewczyny ukazał się radosny uśmiech. Zerwała się na równe nogi i podskakując radośnie ruszyła w kierunku obozu. Chyba Leśny Duch czuwał nad nią bo jakimś cudem już po dwóch godzinach udało jej się do niego dotrzeć. Wprawdzie wydawało jej się, że droga w tamtą stronę była znacznie krótsza, ale to pewnie z powodu natężenia uwagi, by jej nie wykryli, minęła jej tak szybko.
Zobaczyła Noaha poprawiającego coś przy jednej z chatek. Uśmiechnęła się do niego szeroko:
- Pięknie ci to wychodzi – powiedziała przymilnie wlepiając w niego wzrok, a że akurat stał na drabinie, na wysokości jej głowy znalazło się akurat jego przyrodzenie, tam zatrzymała go na dłuższą chwilę – czy... czy możesz zaspokoić moje wielkie pragnienie? - zaczęła niepewnie, jego wspomnienie, gdy był nagi zakłóciło na chwile tok myślenia dziewczyny. Podniosła swój wzrok wyżej i spojrzała mu w oczy:
- Proszę zrób mi huśtawkę! - wypaliła w końcu
- Huśtawkę? - zamrugał i spojrzał na nią zaskoczony - A po co ci huśtawka, Gwen? Przecież mamy znacznie ważniejsze rzeczy do roboty!
- Ludzie potrzebują w życiu też trochę zabawy - Przymknęła oczy, uniosła palec wskazujący w górę i wyrecytowała zabawnie próbując naśladować męski głos i napuszony, mentorski ton:
- Nie samym chlebem żyje człowiek...
- Tak, prócz chleba potrzebuje jeszcze piwa, mięsa, snu i miłości.

Mrugnął do niej.
- Nie jesteś już dzieckiem, dziewczyno. Lepiej przekaż Robin, by uszyła nam sienniki i wypchaj je czymś. Jeśli będziemy wygodnie i sucho spać to i na zabawę będzie większa ochota.
Gwen wydęła wargi:
- Mogę zrobić susz do sienników, mięso upiekę jeśli ktoś upoluje, piwa też mogę naważyć, podobno zawsze mi dobrze wychodziło, a na brak miłości ty akurat narzekać nie powinieneś - zakończyła dwuznacznie.
Uniósł brew.
- A co, zakochałaś się?
Roześmiał się, nie wnikając głębiej w sens ostatnich słów. Ale zaciekawiły go pozostałe.
- Wy w tym klasztorze to się modliłyście czy harowałyście jak woły ucząc się wszystkiego, co mogło przynieść zysk przeoryszy?
Gwen umiała zdecydowanie więcej niż mógłby się po niej spodziewać.
- Modlitwy od czwartej rano do dziesiątej godziny nocą, a między tym praca, praca, praca. Matka Winifreda twierdziła, że dzięki temu głupie myśli nie będą nam chodzić po głowie.
- Sprytnie. Ja za to tutaj pracuję najwięcej w życiu, odkąd opuściłem rodzinny dom! A tu jeszcze jakiejś huśtawek się komuś zachciewa. Zresztą to prosta sprawa, może ktoś inny miałby na to czas? Inaczej będziesz musiała chwilę poczekać, młoda damo.

Rozczarowanie na jej wyrazistej twarzy było mocno widoczne, po chwili jednak skinęła głową:
- Dobrze zapytam Rafaela, może on mi pomoże...
Noah westchnął.
- Spytaj może Cecila? Rafel jest jedynym, który zna się na tym, co właśnie budujemy.
Popatrzyła na chłopaka uważnie sprawdzając czy nie żartuje:
- Cecila? Chyba bym się nie odważyła usiąść na huśtawce wykonanej przez niego.
- To przecież łatwe...
- przyjrzał się jej i uśmiechnął - zrobisz mi wygodny siennik, to ja zrobię ci huśtawkę. Zgoda?
- Zgoda... jaki lubisz zapach? Mogę tak dobrać zioła by Ci pasował
- powiedziała przymilnie.
- Zdaję się na twój osąd, Gwen. Na ziołach i tak się nie znam.
Zastanowiła się chwilę:
- Przyniosę Ci różne zioła i sam wybierzesz. Zapytam też innych. Każdemu mogę dodać to co najbardziej się spodoba.
- Tylko potem jak mi wymagania co do huśtawki podasz to padnę.

Roześmiał się i wrócił do pracy.
Dziewczyna roześmiała się do swoich myśli. Dobrze, że Noah nie potrafił w nich czytać.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 16-03-2010 o 18:55.
Eleanor jest offline  
Stary 17-03-2010, 14:10   #65
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
No to postanowione, obrabują sługę Bożego. Robin aż się trzęsła w środku na myśl o tym jak ona ostatnio ciągle grzeszy! A jak długo tu jest jeszcze ani razu nie zmówiła pacierzu, no oprócz tego za duszę dziadka, ale to inna sprawa. Z dala od cywilizacji znaczy tu chyba z dala od Boga. Inni jednak wydawali się tym nie przejmować, i raczej ochoczo przystali na owe rabowanie.

Czas tu mijał tak szybko! Ledwo wszyscy zgodzili się na ten wyczyn, i już trzeba było brać łuki w ręce i jazda do lasu. A w tych krzakach było nie tylko niewygodnie i gorąco. Było zdecydowanie za dużo czasu na myślenie. I od tego myślenia Robin już sama nie wiedziała co myśleć! Biegała od jednej myśli do drugiej. Raz myślała o Cecilu ukrytym wśród runa leśnego kawałek od niej. Raz o tym jak pójdzie im ta zasadzka. Raz znowu o tym czy nie wrócić do rozmowy o małżeństwie. By w końcu dojść do wniosku, że jest na to wszystko za głupia i lepiej jej wyjdzie jak sprawy potoczą się swoim własnym biegiem. Jeśli mają obrabować mnicha, to zrobią to. Jeśli dane jej wyjść za mąż, niech i tak będzie.

I wtedy na horyzoncie zobaczyli wyczekiwaną postać. Na znak mężczyźni wybiegli ze swoich kryjówek i otoczyli księżulka. Na nic zdały się jego prośby. Na widok bogactw nikt już nie miał wątpliwości, zasadzka była dobrym pomysłem. Łatwe pieniądze, a jak się przydadzą! Będzie można kupić więcej przydatnych rzeczy, zrobić porządnie dachy, może jeszcze jedna chatkę. A może... w wyobraźni Robin zobaczyła chatkę z otwartymi okiennicami, porośniętą lekko leśnym bluszczem. A przed tą chatkę dwójka dzieci goniąca się, bawiąca wesoło. Dzieci te obserwowała przytulona para, ta sama która tak namiętnie tuliła się w przepięknym, magicznym jeziorku zaledwie dzień wcześniej.

Robin zmusiła się by przegnać ten obraz. Głupia, nie czas i miejsce na takie bajki - skarciła się w myślach. Przecież teraz są w trakcie przestępstwa i wypadałoby poświęcić temu zdarzeniu większą część swojej uwagi. Mnich został odciągnięty na bok i wdrożono plan Cecila by sprzedać mnichowi bajeczkę. Pomysł nie był głupi i mógł się sprawdzić.

Wracali do obozu szczęśliwi i uśmiechnięci, choć podniecenie związane z tym wybrykiem powoli opadało. Mogli teraz tyle zrobić! Ale zaczną od zjedzenia czegoś i umycia się, bo pot aż po nich spływał. Ważne, że wszystko się udało i przyszłość zaczyna wyglądać coraz lepiej!

Wciąż jednak było wiele pracy. Robin wzięła kilka kawałków materiału, usiadła sobie w oddali od obozu gdzie słońce trochę bardziej prześwitywało przez gałęzie i zaczęła szyć. Szybko jednak jej wesołość gdzieś uleciała, przypomniała sobie jak siedziała tak jeszcze parę lat temu z matką i pobierała od niej nauki. Łzy same zaczęły pojawiać się w kącikach oczu. I nagle usłyszała obok głos Bjorna.

- Robin? -zapytał zdziwiony nieco- coś się stało? Dlaczego płaczesz?
- Oj - dziewczyna zlękła się i zdziwiona spojrzała na Bjorna. - Nie, to nic, zaraz mi pewnie minie. Po prostu... tęsknie za rodziną i martwię się o nich.
Spojrzał gdzieś w bok. - Rodzina? To nie minie od tak Robin - wiem coś o tym. Ciesz się, że masz o kogo się martwić - przeniósł wzrok z powrotem na nią i wymusił na swej twarzy uśmiech, który jednak bardzo sztucznie mu wyszedł.
- No tak, ale ze mnie głuptas! Przecież Twoja rodzina... Przepraszam, masz rację. Choć tak naprawdę nie wiem czy żyją. Kto wie co wymyślił szeryf?
- Nie przepraszaj, nic się nie stało
-usiadł obok- Już bardziej mnie to nie uderzy... -zrobił krotką pauzę- Muszą żyć, bądź dobrej myśli. Myślałem, żeby poprosić Ann... wspominała, że potrafi nakłonić duchy do pomocy. Może mogłaby je zapytać... o pewne osoby, czy żyją lub co się z nimi dzieje. Mogłabyś i Ty to zrobić -ponownie na nią zerknął.
- Duchy? O nie, bałabym się takich rzeczy, dusze lepiej zostawić w spokoju bo mogą Cie potem nawiedzać - przeżegnała się szybko i z przejęciem.
- Z pewnością masz rację, to nie jest coś z czym można igrać... ale czy nie jest to warte ryzyka? Ja... chciałbym się dowiedzieć co u nich, jak sobie radzą tam po drugiej stronie...-na chwilę głos mu zadrżał- usłyszeć ich głos... ten jeden ostatni raz.
- Rozumiem Cię, ale jednak u Ciebie jest inna sytuacja. Ja na razie wolę nie kusić losu. Ale nie rozmawiajmy o tym bo tylko robi się nam przez to bardziej smutno. Powinniśmy się cieszyć jak inni, w końcu dzisiejszy dzień przyniósł nam sporo dobrego.
- Jak można się cieszyć? Nie umiem... z takim ciężarem na plecach. Przynajmniej jeszcze nie teraz, być może kiedyś odzyskam spokój ducha. Chciałbym by odpowiedzialnych za to... ludzi spotkała zasłużona kara, z mojej ręki lub kogoś innego to nieważne. By zapomnieć będę musiał wrócić do pracy... pomaga mi to pozbyć się uporczywych myśli.
-westchnął niemal niezauważalnie- Masz racje, nie rozmawiajmy o tym, nic to nie da. Jeszcze innych zmartwię swoim gadaniem, wybacz.

Robin położyła mu rękę na przedramieniu. - Czas leczy wszystkie rany a jestem pewna, że kara dosięgnie złych ludzi. Ale... powiedz, co sądzisz o tych strasznych przestępcach jakimi jest nasza banda zbiegów? - zaśmiała się, ale delikatnie by nie urazić Bjorna.
Spojrzał na jej dłoń, potem na nią, uśmiechnął się nieznacznie by w końcu wybuchnąć śmiechem. - Zaiste nasza banda zbiegów jest całkiem przyzwoita. Co prawda nie poznałem jeszcze tych wszystkich bandytów -uśmiechnął się do niej- innych niepozornych, ale zapewne nie mniej niebezpiecznych przestępców. Dziękuję - uścisnął jej rękę z wdzięcznością.
- Ależ nie ma za co. Możesz to rozpruć? - podała mu dwa zszyte kawałki materiału. - Po prostu pociągnij mocno, ja nie mam tyle siły. Pomyliłam się i źle zszyłam.
Wziął ów kawałek materiału i zrobił o co prosiła. - Proszę, szycie dla mnie zawsze chyba będzie niepojętą sztuką, dobrze, że przynajmniej w taki sposób mogę pomóc.
- Widzisz, siła przydaje się wszędzie! W naszym obozie potrzeba sporo siły, więc na pewno się przydasz. Choć jak chcesz mogę Cię nauczyć szyć!
- uśmiechnęła się wesoło.
Spojrzał najpierw na swoje duże dłonie, potem powiedział: - Nie wiem czy dam radę, moje ręce chyba nie będą na tyle zręczne by wprawnie posługiwać się igłą i nitką. Spróbuję jednak - uśmiechnął się radośnie- przynajmniej własnymi ubraniami mógłbym się zająć, nie musiałbym zawracać innym głowy. Ale to nasza tajemnica, na razie niech nikt o tym nie wie - wyszczerzył się.
- Świetnie! Jak będzie trzeba zszywać skórę te umiejętności się przydadzą, po prostu prze skórę ciężko przebić igłę ale taki chłop jak Ty nie będzie miał problemów. Zasada jest prosta, wzbija się igłę z jednej strony, wyjmuje z drugiej. Spójrz, teraz szyję akurat w najprostszy możliwy sposób, na okrętkę. O tak. Widzisz? - pokazywała mu każdy ruch powoli potem trochę szybciej. - To ciągle tylko wbijanie z jednej strony wyjmowanie z drugiej. Teraz Ty spróbuj, te dwa kawałki trzeba tak zszyć do samego końca więc możesz sobie popróbować.

Skupił się i słuchał, obserwował jej ruchy i stwierdził, że to nie takie trudne jak myślał. Przynajmniej nie to co mu pokazała, z pewnością istnieją bardziej skomplikowane metody. Wziął dwa kawałki, które mu dała i spróbował. Jeden ruch igły, drugi, trzeci, czwarty; skrzywił się nieco bo wyszło trochę krzywo, ale kontynuował, nie można się poddawać z takiego błahego powodu. Raz nawet się ukłuł, ale to nic. Zastanawiał się jaką minę może mieć Robin obserwująca jego działania, ale starał się nie rozpraszać. Kiedy skończył przyjrzał się krytycznie swojej pracy, potem zerknął na dziewczynę.
- Jakoś poszło - uśmiechnął się niczym dziecko radujące się z nowej zabawki.
- Jak na pierwszy raz naprawdę dobrze. O tu, widzisz? trochę za duże odstępy na początku, ale widzę, że potem poszło już dużo lepiej. Wszystko zależy od praktyki, po prostu trzeba poćwiczyć. Zaraz, a nie jesteś czasem potrzebny gdzieś przy robocie?
- Mhm, następnym razem bardziej się postaram. Nie powinienem się chyba zabić tą igłą.
- zrobił krótką przerwę- Chyba masz rację, mamy mnóstwo roboty, a ja się obijam, ale dziękuje za miło spędzony czas Robin - wstał i ukłonił się nieznacznie.
- Zawsze do usług. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy.

Ha, a teraz ona też uczy kogoś szyć! Nie przypuszczała, że Bjorn zgodzi się na jej głupiutką propozycję, ale było to z jego strony nie tylko miłe, lecz także odważne. W końcu szycie jest dosyć... niemęskie. Chociaż... Bjornowi nie można zarzucić brak męskości, jego ciało zdecydowanie temu zaprzeczało. Dziewczyna cieszyła się, że powoli zawiązuje przyjaźnie z innymi osobami tak jak ona skazanymi na życie w tym lesie.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 17-03-2010, 21:24   #66
 
Phil v. Roden's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłość
Arab przemyślał słowa Cecila i faktycznie w fazie napadu na wędrującego mnicha postanowił jednak pozostać w ukryciu. Nie dało się zaprzeczyć, że jego twarz faktycznie zwracała uwagę, co bardziej mogło się przydać w innych sytuacjach. Póki co lepiej byłoby też, aby szeryf jak najszybciej o nich zapomniał, więc przypominanie mu o sobie było kiepskim pomysłem. Nie omieszkał jednak udać się z pozostałymi na miejsce grabieży. Tak na wszelki wypadek. Zważając na to, że cała akcja przebiegła dość pomyślnie stał oparty o pień drzewa obserwując sytuację ze znacznej odległości. Na tyle dużej, aby nie dało się go ujrzeć, a zarazem na tyle blisko aby dojrzeć ewentualne problemy i słyszeć krzyki. Nie martwił się zbytnio o to czy zostanie ujrzany, jego ciemna twarz doskonale wtapiała się w otoczenie, dodatkowo stojąc w cieniu był praktycznie niezauważalny. Ubranie, które też nie było już pierwszej czystości nie uwidaczniało jego postaci. Zasadniczo nie cierpiał zbytnio z powodu oczekiwania i bezczynności. Uczono go cierpliwości, trwania w bezruchu w jednym miejscu i błyskawicznego reagowania w określonych przypadkach. Poza tym czuł się już coraz lepiej. Las nie przyprawiał go o dreszcze i zaczynał czuć się coraz pewniej w nowym miejscu i między tak odmiennymi od niego ludźmi. Początkowo bał się lekko uprzedzeń z ich strony, ale zauważył już, że praktycznie nie zwracają uwagi na jego wygląd zewnętrzny. Pozatym spodobał mu się pomysł Gwen, aby nieco urzeczywistnić miejscowe legendy o diable. Chyba przyszło mu do głowy kilka pomysłów jak sprawić, aby niepowołani ludzie jeszcze szerszym łukiem omijali las Sherwood...

***

Niedługo po krótkiej wymianie zdań z Noahem Arab zabrał się za przygotowanie planów chaty. Usiadł przy zwęglonych kawałkach drewna które wyszukał w popiole pozostałym po ognisku, chwycił jakąś deskę i zaczął rysować. Starał się robić w miarę czytelny rysunek, opisując go od czasu do czasu. Opisywanie szło mu wyjątkowo kiepsko, gdyż nie do końca wiedział jak prawidłowo pisze się niektóre angielskie słowa. Dlatego też kiedy skończył postanowił pokazać plany komuś, aby stwierdzić czy są one czytelne. Akurat w pobliżu była blondwłosa Gwen. Rafel mimowolnie uniósł jedną brew patrząc na jej włosy, gdyż w jego ojczyźnie nie spotykało się kobiet o tej barwie włosów i póki co niewiele owych widział. Podszedł więc do niej machając wcześniej dłonią.
- Witaj Gwen. - powiedział siadając obok na ziemi i kładąc wyprostowane ręce na kolanach - Cóż czynisz w ten piękny dzień?
Gwen popatrzyła na niebo. Dzień dobrze już chylił się ku zachodowi. Przypomniała sobie swoje dzisiejsze poczynania. Mimowolnie na jej policzkach pojawił się mocny rumieniec.
- Zasnęłam w lesie. - powiedziała w końcu.
- To bardzo zrozumiałe przy tak pracowitych dniach. - Spojrzał w niebo wędrując za jej wzrokiem - Ładne słońce. Jakieś ciekawe sny?
Dziewczyna popatrzyła uważnie na ciemnoskórego chłopaka. Czyżby potrafił zaglądac w jej myśli?
- Dlaczego tak sądzisz? - Powiedziała ostrożnie, a rumieniec objął już całą jej twarz i szyję. Nigdy nie nauczyła się ukrywać swoich uczuć.
- To proste. - odparł z uśmiechem zrywając jakąś trawkę i wkładając ją do ust. - W moim kraju mówi się, że sen to życie duszy. Dlatego też, kiedy wstajemy ze snu, nasza dusza naznaczona jest uczuciami, które przytrafiły jej się podczas snu. Gdy śni nam się coś dobrego wstajemy radośni, gdy mamy koszmar, budzimy się w złym humorze. A wyczytać uczucie z Twarzy jest łatwo. Poza tym sny, to całkiem ciekawy temat do rozmowy, dlatego zapytałem. Ale zasadniczo przyszedłem do Ciebie z dwiema sprawami...
Przyłożyła dłonie do twarzy. Uśmiechneła się niepewnie. Wolała nie myśleć o tym co mógł sobie pomyśleć. Nie miała najmniejszego zamiaru opowiadać komukolwiek o swoim dzisiejszym śnie, więc zmianę tematu przyjęła z wyraźna ulgą.
- Po pierwsze, przygotowałem mały plan... - pokazał dziewczynie deskę z którą przyszedł - Czy to Ci się widzi w miarę zrozumiałe?





- Pokaż. - wzięła od niego kawałek drewna i przyjrzała mu się z uwagą - To nasza przyszła wioska prawda? Bardzo mi się podoba to co narysowałeś. Ja zupełnie nie potrafię rysować.
Przyjrzał się uważniej obrazkowi - Zastanawiam się, gdzie tu widzisz całą wioskę... I chyba to by było na tyle, jeżeli chodzi o moje zdolności do rysowania - uśmiechnął się - pozatym rysowanie artystyczne to coś zupełnie innego niż kreślenie planów, do tego ładniejszego kompletnie nie mam talentu.
- Myślałam że to wioska. - Dziewczyna pokazała na obrazek w lewym górnym rogu - Tu na środku jest duża wspólna chata i trzy małe w koło, ta rozmazana kropka połączona z centralną chata to kuźnia. Dzięki połączeniu ciepło z kuźni nie marnuje się i wpływa do chaty. Jest też łaźnia między kuźnią i jedną chatą oraz spiżarnia pomiędzy drugą. I wszystko jest otoczone palisadą, a tutaj na dole jest brama wejściowa. - Uśmiechnęła się - To wszystko zobaczyłam na twoim rysunku. Cała wioska.
- Hmm... To może wystarczy jeden plan na chatkę i wioskę. Planowałem narysować tu raczej ogólny plan chaty z wyszczególnionymi elementami, a ta Twoja brama wejściowa to ściana z drzwiami. Widać, każdy widzi to co chce. - mrugnął do niej. - W każdym razie, podoba się?
- Tak. - kiwnęła głową z entuzjazmem.
- To dobrze. - uśmiechnął się i odrzucił deske, uważając aby upadła rysunkiem do góry. - Poza tym Gwen... - spojrzał na nią nieco uważniej - Czy... nie chcę Cię urazić... Czy mógłbym dotknąć Twoich włosów?
Zaskoczona dziewczyna popatrzyła na niego uważnie:
- Chodzi Ci o mój warkocz? - Zapytała niepewnie.
- Po prostu o włosy. Dla Ciebie pewnie to normalnie, ale dla mnie... Cóż, pierwszy raz w życiu mam okazję być tak blisko kogoś o tej barwie włosów.
- Dobrze. Poczekaj chwilę.
Gwen wstała i pobiegła w kierunku chaty w której sypiała. Wróciła po chwili ze swoim workiem podróżnym. Usiadła obok chłopaka, rozsupłała węzeł i przez jakis czas grzebała w nim uważnie. Potem ostrożnie wyjęła spore zawiniątko:
- Nigdy wcześniej ich nie ścinałam, ale pomyslałam sobie, że łatwo byłoby mnie w nich rozpoznać jako dziewczynę - zaczęła tłumaczyć odwijając materię - No więc spięłam w warkocz i odcięłam nożem na wysokości szyi, ale nie miałam serca go wyrzucić. Po za tym gdyby go znaleźli wiedzieliby co zrobiłam. - Mówiąc to wyciągnęła w kierunku Rafaela dłoń, w której trzymała gruby jak nadgarstek i długi na ponad trzy łokcie złocisty warkocz.
Rafel wyglądał na mocno zszokowanego. Wyciągnął rękę z całkowitym namaszczeniem i wziął warkocz do ręki. Przyglądał mu się przez chwilę uważnie, jakby zbierając myśli.
- Trudno mi to sobie wyobrazić... ale pewnie musiałaś wyglądać jeszcze piękniej niż teraz... - mrugnął do niej i zamyślił się na chwilę - Nie wiem jak u Was, ale w naszej kulturze włosy, to jedna z największych wartości kobiety... ciężko było je tak po prostu zciąć?
Blondynka wzruszyła ramionami:
- Żal, mój ojciec mówił zawsze, że to najpiękniejsze włosy jakie widział. Gdyby jednak nie udała mi się ucieczka i tak by mi je ścięli podczas ceremonii wyświęcenia. I nie tak przy szyi, ale całkowicie, prawie do gołej skóry. Byłam w desperacji
Arab spojrzał na nią bardzo poważnie. - Jesteś bardzo dzielna. A po tym co dotychczas zobaczyłem, stwierdzam, że w waszym kraju dzieje się wiele złego. Mogę zapytać jak właściwie trafiłaś do zakonu?
- Po wyjeździe ojca macocha oddała mnie tam cytuję: "Bym się nauczyła pokory". - Gwen przewróciła zabawnie oczami.
- I jak, udało się? - kiwnął głową wesoło.
Pokręciła przecząco głową i roześmiała się:
- Naprawdę nie wiem, czemu przeorysza mnie znosiła? Może ćwiczyła na mnie "anielską cierpliwość"? - odpowiedziała w końcu między atakami śmiechu - Byłam przecież najgorszym "diabelskim nasieniem" jakie kiedykolwiek spotkała.
Roześmiał się. - Widzę, że nie tylko ja miałem problemy z religią. Właściwie tylko przez to jestem dziś tutaj. - spojrzał jeszcze raz na warkocz, który bezmyślnie owinął wokół przedramienia - Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz. - uśmiechnął się lekko w jej stronę.
Popatrzyła z powagą w jego oczy:
- Nie mogę. Jeśli od tego będzie zależało moje życie albo wolność zrobię to bez wahania jeszcze tysiąc razy.
- Rozumiem. - oddał jej warkocz - Pozwól mi zatem dołożyć wszelkich starań, abyś już nie musiała tego robić. - pokręcił głową przez chwilę.


- Skąd w ludziach bierze się tyle zła i niezrozumienia?
- To proste - wzruszyła ramionami - z rządzy posiadania, z rządzy władzy i pieniędzy.
- A Ty? Czego Ty pragniesz? - zapytał opierając się o pień drzewa.
- Huśtawki. - powiedziała bez zastanowienia, ponownie starannie owijając złoty kłos z włosów białą tkaniną - Noah obiecał, że mi ją zrobi jeśli zrobię mu siennik. - dodała z uśmiechem. Podniosła głowę i spoważniała:
- Ale najbardziej na świecie chciałabym znowu mieć osiem lat i by żyli moi rodzice.
Rafel też spoważniał i oderwał głowę od pnia, patrząc jej w oczy. - Pamiętasz swoich rodziców?
- Tak - Pokiwała głową - Czasami obrazy sa bardzo wyraźne, czasami zamazane. Wracają w snach, albo pod wpływem mysli lub tego co się dzieje. - Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękami - Mieliśmy w zamku hustawkę. Tata brał mnie na kolana. Mama siadała obok i lecieliśmy razem wysoko ku słońcu... - powiedziała z rozmarzeniem.
- Piękne wspomnienia... - powiedział i położył rękę na jej ramieniu delikatnie ściskając - Jeszcze przyjdą wspaniałe chwile, zobaczysz. Niestety ja nie mogę powiedzieć, że mam dobre wspomnienia o moich rodzicach.
- Rodzice Cie bili? Twój ojciec był pijakiem? - spytała pocieszając klepiąc go po dłoni - I u nas to często się dzieje. Wiem że miałam wielkie szczęście.
Roześmiał się lekko. - Nie, nie. Nie o to chodzi. Matki nigdy nie znałem. Dlatego też, może tak za nią nie tęsknię, nie wiem jak to jest mieć matkę. Wychowywały mnie opiekunki. Ojciec natomiast... cóż, ojciec był wpływowym człowiekiem. Razem ze stryjem niestety. Dlatego nie bardzo się mną interesował. A kiedy dowiedział się od stryja o moich przekonaniach całkowicie przestało mu na mnie zależeć, wręcz przeciwnie, nie wyraził sprzeciwu na rozkaz zabicia mnie. Dlatego musiałem uciec gdzieś daleko.
- Ojciec zgodził się na twoją śmierć? - Jej oczy rozszerzyły sie ze zdumienia - I Ty mówisz, że w naszym kraju źle się dzieje?
- Tak, ale w naszej kulturze jest to słuszny wyrok. Człowiek sprzeciwiający się woli kapłanów jest zagrożeniem spójności narodu. Dlatego musi zostać usunięty. Jak w opowieści o zepsutym jabłku, od którego zepsuły się wszystkie w skrzyni. U was każdy może ucierpieć bez powodu i ludzie możni sami tworzą prawo. I to w momentach, w których akurat o nim pomyślą.
- Jak widać nie ma świata idealnego... Chciałabym zobaczyć różne kraje... ojciec opowiadał mi o Ziemi Świętej. Był tam na wyprawie z królem Ryszardem. To musi być niezwykły kraj. Tak myślę, choć niewiele już z tego pamiętam.
- To zupełnie inny kraj niż wasz. Mógłbym długo opowiadać. Ale już późno. Innym razem.
- Dobrze. - Zgodziła się ochoczo - Koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć. Jutro? - Dodała z uśmiechem.
- Chętnie. - uśmiechnął się - Dobrej nocy Gwen. - mrugnął do niej wesoło.
Dziewczyna zebrała swoje rzeczy i wstała. Pomachała mu wesoło i pobiegła do chaty.


Rafel odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła usiadł z powrotem pod pniem drzewa. W niebieskawym świetle zapadającej nocy oparł głowę i korę i nabrał powietrza w płuca.
Po chwili dało się słyszeć cichną gwizdaną melodię, rozbrzmiewającą z pod jednego z drzew...
 
Phil v. Roden jest offline  
Stary 18-03-2010, 23:12   #67
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Zasadzka, tak w sumie tym zajmował się jego lud przez wiele, wiele lat. Napadali nagle, grabili co się dało nie żałując krwi ludności i znikali równie szybko jak się pojawili. „Atak” na mnicha różnił się od tego znacznie co bardzo Bjorna cieszyło, nie chciał przelewać krwi niewinnych… chociaż tym określeniem wolał się wstrzymać. Kto wie jakie grzechy i grzeszki ma na sumieniu świątobliwy mąż…

Jednak jedna rzecz bardzo mu się nie podobała – czekanie. Nie był przyzwyczajony do takiego marnowania czasu… chociaż jakby spojrzeć na to z innej strony to owo oczekiwanie mogło dać bardzo pożądany efekt w postaci kufra pełnego monet. Jednak… co innego przeczytać „czekali długo” niż samemu stać w upale niczym kołek. Od czasu do czasu zerkał na Robin, jeśli już musieli tu czekać to wolał spędzić ten czas obserwując zdecydowanie ciekawsze „rzeczy” niż pusta droga.

Kiedy do uszu chłopaka dotarły kojące dźwięki wozu był już zniecierpliwiony i jakoś… zdenerwowany, starał się tego jednak nie pokazać. Razem z dwójką towarzyszy zagrodził drogę mnichowi, na którego spojrzał chłodnym wzrokiem. W jego oczach mógł zapewne uchodzić za kogoś kto nie potrzebuje specjalnej zachęty by spuścić komuś lanie.

Plan Cecila udał całkowicie co nieco Bjorna uspokoiło, dodatkowym czynnikiem był kuferek, który obecnie znajdował się w ich posiadaniu. Mimo wszystko coś nie dawało mu spokoju…

Zapewne owo „coś” wywierałoby zły wpływ jeszcze przez długi gdyby nie rozmowa z Robin, podczas której zapomniał o dręczących go sprawach, śmiał się i szczerze uśmiechał. Tak, był jej za to bardzo wdzięczny.

Uświadomił sobie, że przez ostatnie wydarzenia zapomniał o nakazach ojca, zapomniał o codziennym ćwiczeniu swego ciała. Zdobyte wczoraj srebro nieco ukoiło jego niepokój, a rozmowa z Robin wniosła w jego „wewnętrzne ja” nieco uśmiechu co zbawiennie na niego wpłynęło. Czuł jakby miał za sobą pewien etap, bardzo przykry etap. Teraz mógł zacząć, spróbować żyć normalnie ze swym brzemieniem.

***

Wstał o świcie jak zwykł to robić przez większość swojego życia. Najpierw odwiedził strumyk, z którego poprzednio korzystał i obmył swe ciało. Koszuli ze sobą nie zabierał – tylko by ją zapocił, a nie chciał tego. Wyszukanie odpowiedniego miejsca nie zajęło mu długo, właściwie to było tuż obok osady.
Na sam początek przebiegł się po okolicy, gdy poczuł się nieco rozgrzany wykonał kilka rodzajów pompek, które wycisnęły z niego nieco potu głównie przez to, że było bardzo ciepło. Kiedy uznał, że wystarczy rozejrzał się w poszukiwaniu solidnej gałęzi i na swoje szczęście znalazł taką, podszedł do niej i podskoczył. Chwycił pewnie dłońmi i zaczął wykonywać szybkie podciągnięcia, które z pewnością były bardziej męczące od poprzednich ćwiczeń.

Gwen wracała właśnie z porannego spaceru, gdy dostrzegła jakiś dziwny ruch niedaleko obozu. Jak zawsze nie mogła się oprzeć ciekawości, więc podeszła ostrożnie by sprawdzić co się dzieje. Półnagi potomek wikingów wyglądał zupełnie inaczej niż Noah, to nasunęło jej niewątpliwie niepokojące wnioski, że jeszcze sporo musi się dowiedzieć. Podeszła bliżej, raczej nie ukrywał się ze swoimi działaniami, więc dziewczyna nie miała skrupułów. Usiadła na ziemi. Podparła brodę na dłoni, a łokieć na kolanie i patrzyła z ciekawością.

Przez dłuższą chwilę chłopak nawet nie spostrzegł dziewczyny wpatrującej się w niego, był zbyt pochłonięty tym co robił. „Siedemdziesiąt, siedemdziesiąt jeden, siedemdziesiąt dwa…” W końcu jednak spostrzegł ją i uśmiechnął się mimowolnie. Nie przypominał sobie by jego ćwiczenia obserwował ktoś poza ojcem lub ewentualnie innymi członkami rodziny, więc było to dla niego nowe doświadczenie, czuł się z tego powodu nieco dziwnie. Zwolnił nieco tempo by móc poświęcić część swojej uwagi siedzącej dziewczynie:

- Witaj Gwen, od dawna tu siedzisz? Nie zwróciłem uwagi wcześniej gdyż byłem po prostu zbyt pochłonięty.
- Jakieś trzydzieści uniesień - powiedziała uśmiechając się.
- Nie przeszkadza Ci, że będę kontynuował? Za chwilę skończę no i nie przywykłem do tego by mnie ktoś obserwował co nie znaczy, że mi się to nie podoba, całkiem nieźle… motywuje. –uśmiechnął się do niej-
Gwen uśmiechnęła się również. Najwyraźniej mężczyźni lubili gdy się im przyglądało. To była ciekawa informacja.
- Nie przerywaj. Musisz być silny - stwierdziła - Ja bym się nawet raz nie uniosła, a mam zdecydowanie mniej do unoszenia niż ty.

Kontynuował więc w milczeniu, trwało to jednak całkiem krótko z jednego głównie powodu… świadomość obserwującej go Gwen dziwnie na niego wpływała. Wykonywał powtórzenia szybciej niż było potrzeba przez co zaczął czuć silne pieczenie w mięśniach, które zbliżały się do granic. W końcu skończył i opadł na ziemię. Skierował swe kroki w stronę Gwen.

- Ojciec przygotowywał mnie do roli kowala jak i… wojownika. Niemal codziennie poddawał mnie ciężkim próbom tak by nasi przodkowie byli zadowoleni. –usiadł obok dziewczyny- Ty nie musisz się podciągać Gwen, każdy z nas ma inne zdolności i inne role są mu przeznaczone. Mojej zupy… jeśli można by było ją tak nazwać nie dałoby się zjeść –uśmiechnął się pod nosem-
- Zdecydowanie nie pozwoliłabym Ci się mieszać do moich garnków - dziewczyna pokiwała głową - jedzenie można bardzo łatwo zepsuć, a bardzo trudno potem naprawić. Nie lubię jak coś się marnuje.
- Nie mam zamiaru się mieszać –uniósł dłoń w obronnym geście- Wystarczy mi to co dostanę na talerzu. Tak samo zapewne byłoby z Twoją ewentualną pomocą w kuźni jeśli kiedyś się dorobimy. Nie tak łatwo naprawić krzywe lub nierówne ostrze chociaż żeby zrobić coś takiego musiałbyś trochę poćwiczyć. -wyszczerzył się-
- Wyobrażasz sobie mnie machającą kowalskim młotem? - zapytała śmiejąc się w głos - pewnie bym go nawet nie uniosła, a jeśli nawet by mi się udało w następnej kolejności spuściłabym go sobie na stopę. Ponieważ zaś lubię swoje stopy zdecydowanie nie będę ryzykować. Co do kuźni... rozmawiałam wczoraj z Rafaelem. Narysował plan naszej obozowej wioski i przewidział tam kuźnię dla ciebie, więc pewnie niedługo będziesz ja miał.
- Nie, nie wyobrażam –roześmiał się również- Masz racje, Tobie nie tylko młota nie dawać co nic ostrego bo sobie krzywdę zrobisz, a szkoda by było. Nie mówię oczywiście o nożyku, którego używasz przy gotowaniu –zerknął na nią starając się powstrzymać śmiech- Być może narysował… ale wybudować ją i przetransportować odpowiednie narzędzia to co innego.
- Mamy już wóz i muła. Najpierw zbudujecie budynek, a potem pojedzie się do miasta i zakupi co trzeba - Gwen nie rozumiała sceptycznego podejścia Bjorna. Ona najpierw robiła plan, a potem skrupulatnie go realizowała. Wszystko było możliwe jeśli człowiek miał solidną motywację i sporo determinacji.
- Zobaczymy jak będzie. Najpierw trzeba zadbać o wszystko co niezbędne.
Gwen pokiwała głową w odpowiedzi.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 18-03-2010 o 23:30.
Bronthion jest offline  
Stary 19-03-2010, 19:06   #68
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
27 Sierpień, Anno Domini 1200

Zakonnik był przerażony, zbyt przerażony by pozostawać w miejscu na dłużej. Nie oglądając się za siebie czmychnął, podwijając swój długi habit i umykając niczym przestraszony zając. Pozostawił i muła i wóz, z którego wszystko również na pewno będzie przydatne. Chociażby materiał, który nadawał się na sienniki i proste ubrania, a potrzebowali jednego i drugiego. Słońce wciąż przygrzewało, tylko przetransportowanie tego wszystkiego do obozu zajęło im sporo czasu. Wóz za nic nie zmieściłby się pomiędzy drzewami, mogli tylko ukryć go kawałek od miejsca zasadzki, w gęstych krzakach. Muła pociągnęli za sobą, zwierzę było na to zupełnie zobojętniałe.

Prace nad przywróceniem i przystosowaniem osady do życia postępowały do przodu, ale nie tak szybko, jak chcieliby nasi bohaterowie. Głównie ze względu na ich samych, w wielu przypadkach zajmujących się sprawami różnymi, od pogłębiania wzajemnych więzi i zacieśniania znajomości, po ćwiczenie własnej kondycji. Plan Rafela, ustalony razem z Noahem, zakładał w pierwszej kolejności wybudowanie składziku, w którym nie psułoby się mięso, a także wspólnej chaty, w której można byłoby schronić się na czas gorszej pogody. Ale szybko okazywało się, że jedna stara łopata, niewielka ilość gwoździ i innych narzędzi to zdecydowanie za mało. Dół na mięso obecnie był bardzo prowizoryczny, a brak soli nie pozwolił i tak utrzymywać jedzenia zdatnego do spożycia przez dłuższy czas. Martha nie to uznawała za największy problem.

- Póki jest dość ciepło i zwierzęta nie zapadły w sen zimowy, z mięsem nie będzie problemu. Z dziadkiem... radziliśmy sobie. Część skór sprzedawaliśmy, czasami też mięso za inne produkty. Była nas tylko dwójka, teraz musimy zaplanować to lepiej. Mamy srebro, nie musimy nic sprzedawać. Tylko to co nam potrzebne, można zakupić głównie w mieście. I będzie tego dużo. Musimy być ostrożni, nie wzbudzić podejrzeń.

Tym samym zostawiała konkrety i plany innym. Nie była typem przywódcy i nie chciała się takim stać.

- Wspólna chata to dobry pomysł, ale gdy będziemy tworzyli mniejsze, na drzewach, to pozostaje miejsce po dziadku... Remontowaliśmy ten domek, a w zimie jest w nim ciepło. Dałoby się wstawić jeszcze jedno pojedyncze łóżko, zmieści więc trzy osoby. Teraz też jedna może ze mną spać.
Uśmiechnęła się. Od czasu rozmowy z Noahem zaczynała być bardziej swobodna i uśmiech częściej pojawiał się na jej twarzy.

Dół na chatę powstawał powoli, podobnie jak bariera z kolczastych krzewów, mająca w przyszłości zagrodzić drogę ciekawskim. Znajdujący się w dolince obóz był i tak dobrze ukryty, ale jakby w zaroślach, które okrążały go w tej chwili, pojawiły się jeszcze najeżone kolcami gałęzie, to raczej nikt przypadkowy nie będzie miał ochoty wchodzić głębiej.
Mieli jeszcze prawie miesiąc ciepła, ale na niebie powoli zbierały się chmury. Ann mogła stwierdzić, że to wciąż letnie chmurki, z których mógł spaść, a raczej spadnie na pewno, przelotny deszczyk.
 
Lady jest offline  
Stary 20-03-2010, 17:18   #69
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Praca z Ann była przynajmniej przyjemna. To co zrobili jakiś czas temu poprawiło jeszcze nastrój obojgu, oddawanie się przyjemnościom było tutaj, w Sherwood, takie proste! A przesadzanie krzaczków nie było przecież niczym trudnym, zwłaszcza jak porównało się do budowanie domów. Przyglądał się dziewczynie, łapiąc się na tym, że czasem zamiera, pogrążony w dziwnych myślach. Nie miał zamiaru przecież od niej uciekać, ale co ona sobie myślała? Nigdy nie można było być pewnym tego, co kobieta ma w główce. Zwłaszcza kobieta, z którą się wcześniej kochało. Lubił ją, pewnie, może nawet bardzo ją lubił. Tylko, że miłość to było co innego, nie przychodziło łatwo i szybko, zwłaszcza do niego. Przecież nie mogła myśleć o ślubie? Nie wyglądała, by tak myślała. Pewnie kryła to w sobie. Psia kość! Będą żyć obok siebie przynajmniej przez ten rok, nie chciałby zrobić jakiejś głupoty. A głupio by było ot tak pytać, o jej myśli i uczucia. Przyjemność to przyjemność, uprawianie miłości zbliżało, a kobiety się przez to zakochiwały. Ale z drugie strony, gdy sobie przypomniał jak bardzo Ann była chętna, gdy już ją dotknął...

Otrząsnął się i wrócił do pracy. Nie znał się na krzakach i innych roślinach, ale znał się na gadaniu i kopaniu małych dołków. Pracę przerywały więc co chwilę wesołe śmiechy obojga. A samo stanie na nogach i chodzenie nie męczyło za bardzo Noaha, przyzwyczajonego akurat do pokonywania odległości, lub stania przez całe dnie. W takim miejscu nawet ukłucia ostrych kolców mu nie przeszkadzały za bardzo - chociaż i tak dotykanie tych roślin zostawiał głównie Ann. Czemu tak dobrze się dogadywali? Przecież pochodzili niemal z różnych światów! Może to urok tego miejsca, a może przysięga złożona Sherwood? Tak czy inaczej, różni ludzie żyli na razie w zgodzie. Niestety nie było komu uporządkować tego wszystkiego, dlatego Noah musiał przerwać miłe sadzenie krzewów, gdy Rafel skończył rysować swój prowizoryczny plan głównej chaty. Nie wszyscy byli tak samo zaangażowani w to co tu robili, może po prostu nie wszyscy wiedzieli co mają zrobić? Ludzie lubili to wiedzieć i chociaż czuł, że to może być trochę niebezpieczne, miał zamiar im to zapewnić. Ciekawe jak się zachowają, wolni ludzie, którym polecono coś zrobić? Zwłaszcza, że polecenia miał wydawać jakiś mieszczuch. Zwlekał z tym trochę, ale gdy zobaczył, jak Bjorn marnuje cenną energię na jakieś dziwaczne ćwiczenia, zdecydował, że ktoś to zrobić musi. Zamiast biegać przed dziewczynami z obnażonym torsem, będzie chociaż robił coś pożytecznego.

Najpierw należało się zająć sprawami bieżącymi. Następnego dnia, z samego rana, poklepał Rafela po plecach, przyglądając się jego dziełu.
- No i dobra. Teraz należy to zbudować. Potrzebujemy materiałów i dołu. Ważne by każdy wiedział co ma robić.
Zebrał wszystkich, wyjaśniając im prosty plan zbudowania spiżarni i dużej, wspólnej chaty, wkopanej lekko w ziemię, by latem chłodziła a zimą grzała.
- Potrzebujemy najpierw materiałów i przygotowanego miejsca. Widziałem jedno dogodne, przy jednym ze zboczy tej małej dolinki. Nie ma tam tyle drzew, więc powinna się zmieścić, wolałbym nic stąd nie wycinać. To bardzo stare drzewa, których ochrona nam się bardzo przyda.
Wskazał to miejsce i wręczył Cecilowi łopatę.
- Wyznacz z Rafelem najlepsze miejsce i zacznij powoli kopać. Pracy będzie sporo i będzie ciężka, nie unikniemy tego.
Sięgnął po następne narzędzie, tym razem siekierę. I rzucił ją Bjornowi.
- Jesteś najsilniejszy a potrzebujemy drewna. Idź gdzieś dalej od obozu i zacznij ścinać drzewa. Nieregularnie, by nie rzucało się w oczy w jednym miejscu. Rafel, pomożesz mu? Weźcie przy okazji piłę, potrzebujemy zarówno desek jak i grubych belek. Na zewnętrzną część chaty wystarczą połówki sosen, to miękkie drewno a dobre do budowy. Buku czy klonu możemy użyć do wykończeń. Dąb się przyda do podtrzymywania stropu, jest najtwardszy. Myślę, że jeden dąb na początek wystarczy, tylko z niego potrzebne będą belki i deski. Reszta sosny, cięte na pół.
Wyszczerzył się do dwóch towarzyszy. Powiedzieć było łatwo, ale przecież Noah nie nadawał się do rąbania drewna.
- Ja przygotuję wszystko z tego, co można zebrać jeszcze tutaj. Reszta będzie do palenia w ognisku. Robin, uszyjesz nam sienniki? Gwen wypcha je odpowiednio. Ann może dalej sadzić nasz kolczasty żywopłot. Martha i Rowena zajmą się skórami i jedzeniem, w miarę możliwości pomagając też innym. Mam nadzieję, że nikt nie czuje się pokrzywdzony. Musimy jednak współpracować, a jak każdy zna swoją rolę... Obiecuję, że nie będę się wtrącał, gdy już przygotujemy nasz obóz na zimę.
Uśmiechnął się przepraszająco, rozkładając szeroko ręce.
- Ja sobie dałem mało do roboty, bo chcę jechać do miasta i wydać srebro. Wezmę wóz, postarzając go. Muł i tak wygląda jak muł. Ja sam się przebiorę, broda urośnie mi jeszcze trochę, to zmienię kolor włosów na czarny. Sadzą, chyba, że ktoś zna lepszy sposób? Martho, pojedziesz ze mną?
Jasnowłosa skinęła głową z pewnym podnieceniem, a Noah obdarzył ją uśmiechem.
- Mogę wziąć jeszcze... Gwen. Nie ma jej rysopisu raczej, jeśli będzie to odeślę ją z powrotem. Nie boisz się, mała?
Mrugnął do niej.
- Przebierzemy cię za chłopaka, dla pewności. We trójkę sobie poradzimy, a lepiej by nikt innych z uciekinierów na razie się tam nie pojawiał. Potrafię sobie dobrze radzić w Nottingham, nikt mnie nie rozpozna. A dziewczyny będą bezpieczne. A mówię o tym teraz, by każdy dobrze się zastanowił, czego potrzebuje. Chciałbym mieć pełną listę, gdy wyruszymy. Srebra jest na tyle dużo, że powinno starczyć na wszystko, jeśli nikt nie będzie sobie życzył pięknych, złotych ozdobników, oczywiście.
Mówił to wszystko z uśmiechem, zupełnie nie wyobrażając sobie, że coś w tym wszystkim mogłoby pójść nie tak. Teraz mógł wysłuchać pozostałych.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-03-2010, 18:23   #70
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ciężko się było wyzwolić od przyzwyczajeń. Gwen otwarła oczy na długo przed świtem i już nie mogła zasnąć. W klasztorze nie sypiało się wiele. Przeorysza sumiennie wprowadzała w życie powiedzenie „Ranna godzina złoto w ustach trzyma”. Tak więc modlitwy zaczynały się wcześnie, a potem przystępowano do wyszarpywania tego cennego kruszcu.
Dziewczyna zrezygnowała w końcu z walki z bezsennością i po cichy, by nie obudzić pozostałych dziewczyn opuściła chatę. Kiedy już wstała doszła do wniosku że i inne potrzeby były nie mniej naglące. Wolała nie zapuszczać się zbyt daleko w las, ale z drugiej strony zanieczyszczanie najbliższej okolicy lasu nie byłoby zbyt rozsądne. Może powinni wyznaczyć jakieś specjalne miejsce, wykopać dziurę, a potem co jakiś czas posypywać ją wapnem? Tak robiono w klasztorze, ale takie miejsca były łatwe do wykrycia z pewnej odległości, nawet jeśli posypywanie odbywało się w miarę regularnie, więc albo należało je umieścić dość daleko, albo całkowicie jednak zrezygnować. By potencjalny wróg po zapachu nie dotarł do ich siedziby. Z drugiej strony nie było ich znowu tak dużo, by to miało na razie stanowić wymierny problem.

Wracała radośnie znacznie lżejsza, z ciekawością rozglądając się po lesie. Nigdy wcześniej nie miała okazji podziwiania natury z tak bliska. Przynajmniej w formie tak okazałej. Robactwo drobnicowe wszelkiego rodzaju lęgło się wszędzie, więc człowiek zasadniczo był do niego przyzwyczajony. Tu jednak można było zobaczyć zająca umykającego do norki, albo wiewiórkę skaczącą po drzewach, a nawet rodzinę jeleni. Gwen choć lubiła jeść jakoś nie wyobrażała sobie jak można je zabijać, żywe były takie piękne. Może kiedyś zapyta o to Rowenę albo Marthę?

Jej rozmyślania przerwał dziwny odgłos, zupełnie niepodobny do tych naturalnych dla lasu. Ostrożnie podeszła bliżej i wtedy zobaczyła ćwiczącego Bjorna. Poza opadającymi mu dość nisko spodniami, nie miał na sobie niczego.
Zastanawiała się czy w końcu opadną mu całkowicie.
Kiedyś usłyszała opinię wypowiadaną chichotliwym śmiechem przez Amandę la Motte na temat dysproporcji pomiędzy męskim ciałem, a jego męskością. Dopiero dużo później zrozumiała o co chodziło z tą męskością, ale zdanie i tak wryło jej się w pamięć.
A może to chodziło o rozum i męskie przyrodzenie? No ale wtedy Noah musiałby być strasznym idiotą... a może on wcale nie był taki duży? Jak na razie materiał porównawczy był zdecydowanie za skąpy.
Siedziała więc cicho i czekała, jednocześnie z ciekawością oglądając sobie chłopaka, który najwyraźniej jej jeszcze nie zauważył. Owłosienie miał dziwne, rzadkie ciemne włosy porastały go dość równomiernie, dopiero na linii spodni zagęszczając się nieznacznie. Nie była do końca przekonana czy ten widok jej się podoba.
Potomek wikingów w końcu ją zauważył, ale chyba nie przejął się faktem obserwacji. Teraz jednak ćwiczył dużo szybciej i jakby unosił się wyżej, a z przodu jego spodni pojawiła się dziwna wypukłość... to było bardzo interesujące, ale z drugiej strony nie było już raczej szansy by zsunęły się samoczynnie.
W końcu zakończył i usiadł koło Gwen. Wydzielał intensywny zapach jak koń po długim biegu. Nie przepadała za takimi. Wolała zapach mydła i ziół. To pewnie dlatego zawsze fascynowała ją technologia produkcji pachnideł. Z nostalgią wspomniała dom, ogród różany i matkę zrywająca pachnące pąki. Rozmowa z Bjornem odwróciła jej umysł od tych myśli, poza tym zrobiło się już późno i należało pomyśleć o porannym posiłku. Pomyślała, że przydałby się piec do pieczenia chleba. Na myśl o gorących, pachnących bochnach pociekła jej ślinka. Tyle jeszcze było do zrobienia...

***

Ucieszyła się z propozycji Noaha. Oczywiście, że chciała jechać do miasta. Myśl o przebieraniu się i udawaniu chłopca też była kusząca. Z entuzjazmem oznajmiała swoją gotowość. Doszła do wniosku, że skoro jedzie do miasta nie musi teraz mówić chłopakowi co trzeba kupić, a miała całkiem dużo ciekawych pomysłów.

Zaraz potem podeszła do Marthy i zapytała:
- Nie miałabyś ochoty iść ze mną do lasu? Muszę pozbierać siano i zioła na sienniki, a kiepsko u mnie z orientacją. Obawiam się, że pochłonięta szukaniem roślin zupełnie mogę się pogubić. Poza tym nie wiem gdzie są dogodne polanki, na których trawa jest najbujniejsza... - popatrzyła prosząco na mieszkankę lasu.
Martha skinęła głową, splatając właśnie włosy w warkocz.
- Pewnie. Szkoda, że nie mamy sierpa, ale weź chociaż jakieś worki i noże. Zawsze to łatwiej, a polan dookoła jest troszkę.
- Może zabierzemy ze sobą muła? Zwierzak podje sobie trawki i uniesie zdecydowanie więcej niż my. Masz jakieś worki? Myślałam o tym by wziąć jakieś stare kawałki tkanin, takie których nie szkoda zabrudzić sokiem roślinnym i powiązać je w tobołki. Potem i tak trzeba trawę rozłożyć by wyschła na pachnące sianko – Gwen najwyraźniej wcześniej dobrze przemyślała całą sprawę.
- Worki jakieś się znajdą, małe dziury nie przeszkadzają w noszeniu trawy. Ale tylko kilka, będziemy musiały i tak nosić je do obozu, opróżniać i znów wracać do zbierania. Muł... nigdy nie miałam zwierzęcia, przyzwyczaiłam się do robienia wszystkiego sama.
Uśmiechnęła się, kończąc wiązanie warkocza i przypatrując małej Gwen.
- Możemy go zabrać jeśli chcesz i tak się tu nudzi.
Podniosła się, otrzepując ubranie z leśnej ściółki. Jak zawsze nie miała na nogach butów.
- Przyda mu się trochę ruchu – powiedziała niedosżła mniszka patrząc na nagie stopy Marthy, były drobne i kształtne – Nie boisz się stanąć na coś ostrego? - Zapytała gdy ruszyły w kierunku chaty by poszukać worków.
- Tak mi wygodniej, w lato. A nauczyłam się stąpać tak, by na nic nie nadepnąć. Najgorsze są ostre gałęzie, nic innego nie zrobi mi krzywdy. Skóra robi się bardzo twarda, mięknie dopiero zimą.
Weszły do chaty, a Martha wygrzebała kilka brązowych worków, poprzecieranych już w wielu miejscach i zszywanych z kilka razy przynajmniej.
- Trawa z nich nie wypadnie, a nigdy nic z dziadkiem nie wyrzucaliśmy, gdy mogło się do czegoś jeszcze przydać.
- No i teraz spadły nam jak z nieba
– Uśmiechnęła się Gwendolina, biorąc część od Marthy i idąc w kierunku przywiązanego do drzewa muła, który nostalgicznie przeżuwał marne resztki trawy wokół niego. Pogłaskała go delikatnie po chrapach i popatrzyła w ciemnobrązowe oczy.
- Przydałoby mu się jakieś imię... może Bonus? - Zaśmiała się i dodała – Chodźmy najpierw nad strumyk, by mógł się napić.
- Co to znaczy, Bonus? Takie dziwaczne imię.

Martha patrzyła na niego, jakby próbując dopasować imię do sylwetki. Odwiązała zwierzę i wskazała drogę do strumienia.
- Nigdy nie nadawałam niczemu imion. Ja... przecież bardziej polowałam i zabijałam, niż lubiłam się ze zwierzętami.
- Bonus to coś co dostajesz dodatkowo, coś ponadto co oczekiwałaś
– odpowiedziała Gwen idąc za tropicielką – Tak sobie właśnie dzisiaj myślałam o tym zabijaniu zwierząt. Nie żal Ci kiedy musisz to zrobić? Widziałam łanię i jelenia, wyglądali tak... szczęśliwie.
- Tak, szkoda. Ale drapieżniki również zabijają, spotykam czasem zwierzęta rozszarpane przez stado wilków. My też jesteśmy trochę drapieżnikami, musimy łowić. Ale tak jak inne zwierzęta, tylko tyle, by dzięki temu przeżyć
.
Wzruszyła lekko ramionami, nie wyglądając na poruszoną.
- Żyjąc tu samotnie nie miałam i tak wielkiego wyboru.
Poklepała muła po szyi.
- Bonus. Biedny zwierzak - zaśmiała się cicho. - Jest czymś ponad skrzynką srebra.
Gwen pokiwała głową. Rozumiała podejście Marthy, ale miała nadzieję, że nikt jej nigdy nie każe zabijać. Nie była pewna, czy byłaby w stanie to zrobić:
- Mnie bardziej cieszy Bonus i płótno na sienniki niż pieniądze. To tylko metal. Jego wartość ma znaczenie jeśli da się go wymienić na coś bardziej przydatnego. Choć szczerze mówiąc to wyobrażenie miny matki Winifredy jak się dowie o tym co się stało, bawi mnie najbardziej.
Martha spojrzała na nią troszkę zdziwiona.
- Przecież możemy za to kupić wszystko co potrzeba! Noah zna miasto, pokaże nam wszystko. A tabliczki z ich twarzami szybko zostaną zmyte przez deszcz. Gdy tylko jakiś spadnie, chmurki są, może jeszcze dziś to się stanie.
Westchnęła cicho, znów wracając na chwilę do jakiś bardziej przykrych myśli.
- Z dziadkiem nie potrzebowaliśmy wiele, by przeżyć. Nie mieliśmy prawie monet. Słyszałam tylko opowieści, ta wioska została wybudowana przez znacznie większą ilość ludzi, których w większości nie ścigano. Tylko mojego ojca... Ale poradzimy sobie, prawda? Kilka osób wydaje się wiedzieć co robić.
Spojrzenie miała nie do końca pewne.

Gwen pokiwała twierdząco głową, wzięła ją delikatnie za rękę i ścisnęła pocieszająco. Nie powiedziała nic. Trudno jest słowami wypełnić tęsknotę. Doszły właśnie do strumienia i pozwoliły zwierzęciu napić się do woli. Gwen dostrzegła dużą ilość mięty i melisę , narwała trochę, to były jedne z tych ziół które chciała zaproponować innym jako zapachowe dodatki. Wypatrzyła też jałowiec i nożem odcięła gałązkę. Bardzo lubiła jego zapach.
- Wiesz... - przerwała w końcu milczenie – Kiedy spotkałam twojego dziadka myślałam ze jest Duchem Lasu... w zasadzie do teraz nie jestem pewna czy on nie mieszkał w jego ciele... Jak myślisz do kogo mógłby się przenieść?
Martha uśmiechnęła się, a uśmiech dotarł także do jej oczu, rozjaśniając ich zieleń. Obmyła twarz wodą, przyglądając się z uwagą działaniom towarzyszki.
- Mój dziadek nie był duchem lasu, nikt też nie mieszkał w jego ciele. Tak przynajmniej myślę. Był... był chyba kimś podobnym trochę do Ann. Kochał las i czasem potrafił rozmawiać z jego duchami. Wtedy, na drzewie, pamiętasz? Jeśli istnieje jakiś jeden, najpotężniejszy duch lasu, to właśnie wtedy go widzieliśmy.
- Nie znalazł mnie wtedy przez przypadek
– Gwen pokręciła głową. Za tym wszystkim musiało się kryć coś więcej. Cały czas rozglądała się uważnie na boki. W pewnym momencie z jej ust wyrwał się okrzyk radości:
- Patrz lawenda – zawołała ciągnąc towarzyszkę w kierunku sporej kępy fioletowo kwitnących kwiatów - Ma piękny zapach. Jest idealna do sienników i na ściółkę.
Ze śmiechem dała się ponieść entuzjazmowi młodszej dziewczyny. Zerwała kilka kwiatów, wdychając ich zapach.
- Nigdy nie wrzucałam do sienników kwiatów i rzadko robiłam to z ziołami. Dziadek nauczył mnie dużo, ale i on sam o takich rzeczach nie wiedział wiele.
Włożyła jeden z kwiatków za ucho Gwen.
- Ślicznie - mrugnęła. - Do dziadka przemawiały duchy. Tak znalazł ciebie a ja znalazłam innych. To musiało być coś takiego. Może Ann też umie coś takiego? A może kiedyś wybiorą kogoś z nas.
- Tak Ann może czuć duchy... tak myślę. Ona doskonale nadawała by się na królową wróżek
– Uśmiechnęła się a potem popatrzyła na kwiaty – Uplotę ci wianek – powiedziała pospiesznie zrywając długie pędy i zręcznie splatając je ze sobą – Będziesz pięknie wyglądać. Teraz też jesteś śliczna oczywiście, ale z wiankiem będzie jeszcze lepiej. Mama mnie tego nauczyła. Dodam jeszcze trochę rozmarynu i macierzanki – Mówiąc to wplotła gałązki, które zerwała wcześniej – Kocham zapach roślin. Tego też nauczyła mnie mama. Potrafiła wyrabiać pachnidła. Podobno to była nasza rodzinna tradycja. Wszystkie kobiety w rodzie mają do tego talent. Uczyła mnie do swojej śmierci... - Umilkła na chwilę. Jej ręce śmigały szybko i po chwili okrąg był gotowy.
Włożyła go na głowę Marthy.
Dziewczyna z zaskoczeniem przeglądała się w strumieniu, zarumieniona lekko.
- Dziękuję. Nigdy nie nosiłam wianków. Może w dzieciństwie tylko... ale nie pamiętam tego. Poza tym i tak nie mam się komu podobać. Nie rozumiem trochę tego wszystkiego, żyłam w lesie... Jak ty mi się przyglądasz, czuję się... miło, ale jak patrzył ten kowal z wioski... to nie było przyjemnie.
Przytuliła Gwen niespodziewanie, w podzięce za podarek.
- Ja w większości nie wiem co jak się nazywa, znam rośliny tylko z widzenia. Zwłaszcza kwiaty. Jedna z polanek jest niedaleko, idziemy?
Gwen odwzajemniła uścisk Marthy, ponownie wzięła ją za rękę, a drugą złapała powróz Bonusa.
- Chodźmy więc. Pani prowadzi milady – powiedziała ze śmiechem.

***

To był miły dzień, choć wypełniony ciężką pracą. Zrywanie traw nie było łatwym zajęciem i szybko zaczęły je boleć dłonie i plecy. Były jednak zadowolone z rezultatów. Gwen doszła do wniosku, że po wysuszeniu wystarczy siana na przynajmniej trzy sienniki. Kilka razy wracały do obozu, układając swą „zdobycz” na otwartej przestrzeni, gdzie promienie słońca mogły je skutecznie wysuszyć.
- Mam nadzieję, że deszcz nie spadnie zanim nie zbierzemy tego na wieczór. Musi dobrze się wysuszyć by nie gniło potem. To byłoby bardzo niebezpieczne.
- Może na noc zasłonimy to przed deszczem? Poranna rosa i tak sprawi, że nocne suszenie na nic się nie przyda
- Martha nie wydawała się zmęczona, tylko przeciągała się z ulgą, gdy już nie musiała się schylać.
- Może wieczorem zbierzemy wszystko w stos i nakryjemy skórami? - Gwendolina nie była pewna czy tropicielka nie uzna tego za ryzykowne dla cennego materiału - To powinno uchronić trawę nawet przed mocną ulewą. Rano znowu się ja rozłoży. Jeśli jutro będzie słonecznie powinno wyschnąć wystarczająco. Będę je obracać co jakiś czas by wysuszyło się z wszystkich stron.
- Dobrze. Ty jesteś w tym specjalistką. Ciekawe jak radzili sobie dziś pozostali? Bo my zasłużyłyśmy na wygodne spanie. Jak dotychczas nikt nie chciał zająć drugiego łózka w mojej chacie.

Zachichotała, mrugając do Gwen. Ta uśmiechnęła się:
- Bardzo chętnie wprowadzę się do twojej chaty. Dziewczyny są bardzo miłe, ale dla nas czterech jest trochę ciasno. Zupełnie nie wiem jak radzą sobie chłopcy... przecież oni są do tego dużo więksi - popatrzyła na Marthę - Co do wieczoru, muszę jeszcze zrobić jedzenie. Nie mogę się go doczekać, bo Rafael obiecał, że opowie o swoim rodzinnym kraju. Nie miałabyś ochoty posłuchać? Może innych też zainteresuje jego opowieść? Jak myślisz?
- Teraz spanie to nie taki problem, jest ciepło, mogą spać również na zewnątrz. A opowieści chętnie posłucham, lubię opowieści. Ale nie słyszałam ich też za wiele, nawet o tym kraju, w którym żyjemy. Co dopiero o jakimś dalekim! Rafel ma taki dziwaczny kolor skóry.
- To pewnie z powodu słońca pod jakim się wychował. Mój ojciec mówił, że jest gorące i wypala wszystko. Pewnie spaliło mu skórę, ale jak posiedzi u nas trochę to może wybieleje?
- zastanawiała się na głos Gwen.
- Ojej, to powinien więcej siedzieć w cieniu. Ale jak się tak spalił to już nie wybieleje, tak jak nie bieleją przypalone drwa. Na początku myślałam nawet, że jest tylko taki brudny. Mało wiem o ludziach...
- Jego skóra nie wygląda na zniszczoną... może jest jeszcze jakaś szansa by był normalny? Ale jeśli nawet nie i tak go lubię. Jest bardzo sympatyczny i mówi ciekawe rzeczy. Dużo widział, a świat z którego pochodzi jest chyba zupełnie inny niż nasz
– zamyśliła się na chwilę - Wiesz... tak sobie pomyślałam... wszyscy znamy jakieś opowieści. Ja podczytywałam księgi w klasztornej bibliotece. Pamiętam też walijskie opowieści mamy, Bjorn zna legendy wikingów. Cecil dużo czasu spędził w kraju Franków. Ty możesz nam opowiedzieć o lesie i dziadku. Może będziemy się tym dzielić ze sobą wieczorami? Uwielbiam słuchać różnych historii.
- Chętnie, chociaż słabo opowiadam. Mało w życiu rozmawiałam, a i dziwnie się czuję, gdy wiele osób mnie słucha. Może jak lepiej wszystkich poznam... przecież na razie dłużej rozmawiałam tylko z tobą i Noahem!
- Oczywiście nikogo nie będziemy zmuszać na siłę. Ja jestem straszną gadułą, mówić lubię równie bardzo jak słuchać, a może jeszcze bardziej?
– Gwen zaśmiała się szczerym, zaraźliwym śmiechem.
- Lubię słuchać - Martha również się roześmiała:
- Mamy jeszcze mięso, możemy je przyrządzić na kolację. Zgłodniałam przez to wszystko. Opowiesz mi przy okazji, jak to było w klasztorze?
- Jeśli masz ochotę na taką opowieść
– była mieszkanka benedyktyńskiego opactwa nie była chyba przekonana czy to akurat będzie najciekawsza opowieść, ale skoro jej słuchaczka na taka miała ochotę zaczęła opowiadać. Zaczęła od opisania typowego dnia w klasztorze. O wczesnej pobudce, długich godzinach nudnych modłów i ciężkiej fizycznej pracy. W tym czasie zabrały się za porcjowanie mięsa i nacieranie go ziołami otrzymanymi od Ann. Potem, zgodnie z wskazówkami małej kuchareczki, owinęły w wonne liście lipy i dębu i włożyły do żaru:
- Dzięki temu tłuszcz nie wypłynie na zewnątrz, a jednocześnie soki rośli dodadzą mu aromatu – wtrąciła wyjaśnienie w swoją opowieść o klasztorze – Najbardziej lubiłam pracować w kuchni. Wprawdzie siostra Gertruda, była dość oporna jeśli chodzi o nowinki kuchenne, które wyczytywałam w bibliotecznych księgach, ale miała i tak niezwykłą wiedzę na temat roślin jadalnych i sposobu przyrządzania jedzenia. Nauczyła mnie piec chleb. Gdybyśmy mieli odpowiedni piec i mąkę mogłabym wam go piec i jeszcze pszenne bułeczki na śniadanie.
Martha słuchała, nie przerywając i wchłaniając każde słowo. To był dla niej zupełnie inny świat, nie do ogarnięcia umysłem! Rozumiała tylko ustalony plan dnia.
- Życie w lesie również było dość monotonne w wielu momentach. Oczywiście ja kocham nawet tę monotonię, tylko czasem było tu bardzo samotnie. Zwłaszcza teraz to dostrzegam. Ty miałaś się do kogo odezwać. Cieszę się, że uciekłaś, Gwen.
Zaśmiała się i przysiadła bliżej.
- W chacie mamy tylko kominek, chleb jedliśmy rzadko. Gdy kupiłam lub wymieniłam za skóry lub mięso w jakiejś wiosce.
- Też się cieszę... nawet nie wiesz jak bardzo
– powiedziała Gwendolina – tutaj wszyscy są mili i przyjaźni. Nie tak było w klasztorze, ale o tych gorszych stronach nie mam teraz ochoty rozmawiać by nie psuć nam nastroju.
- Ja...

Martha chciała coś powiedzieć, ale zamilkła nagle, oblewając się rumieńcem. Zaczęła znowu po dłuższej chwili.
- Ja chciałabym dowiedzieć się jeszcze jednego. Jak to jest z ludźmi... z tymi emocjami i tym co do siebie czujemy? Często przytulałam się do dziadka, kochałam go. A teraz, na przykład z tobą. Czy wyrażanie uczuć czynami to coś złego? Wcześniej przytuliłam się do Noaha, to mi poprawiło nastrój i uspokoiło. Dziś się przytuliłam do ciebie i chętnie zrobiłabym to znowu. Może ja jestem jakaś... wygłodniała?
Spuściła wzrok i jeszcze mocniej się zarumieniła.
No proszę... Noah najwyraźniej nie próżnował. Figlarny uśmiech pojawił się na ustach Gwen. Dotknęła delikatnie policzka Marthy:
- Myślę, że dotykanie innych to nic złego. Choć to moje osobiste zdanie. W klasztorze nie wolno nam było tego robić. Dla pewności każda zakonnica miała osobną celę, ale ja widziałam jak czasami nocami niektóre odwiedzały się wzajemnie. Zwłaszcza te młodsze i ładniejsze – Zachichotała – Kiedyś udało mi się zakraść i zobaczyć co dokładnie robią – Nachyliła się do tropicielki i szepnęła – Były nagie, przytulały się i całowały.
Martha chrząknęła i spłoniła się zupełnie. By zająć czymś dłonie, zaczęła rozplątywać warkocz.
- Ja się nigdy nie przytulałam. Nie tak. I nie całowałam się. We wsi czasem podglądałam młodsze dziewczyny, które chowały się z chłopakami w sianie. Ale nigdy nie widziałam tak dwóch dziewczyn...
Jasnowłosa także mówiła szeptem, nie chcąc by ktoś prócz Gwen te wyznania słyszał.
- Wyglądały na bardzo zadowolone, ale nie wiem czy gdyby miały wybór tamte dziewczyny nie wolałyby chłopców – Gwen przypomniała sobie Noaha i Ann – z nimi jest bardziej... dogłębnie – zakończyła chrząkając znacząco.
- Czy... ty już... no wiesz... z kimś?

Mała podglądaczka zarumieniła się:
- Nie, ale... - nachyliła się jeszcze bliżej prosto do ucha Marthy i szepnęła cicho:
- Widziałam kogoś innego.
- W klasztorze? Prócz tych dziewczyn...?
- Zawstydzenie łatwo ustępowało ciekawości.
- Nie... tutaj w lesie – ponownie zachichotała.
- Och... kogo?
Cała czerwona spojrzała na Gwen, która ponownie zbliżyła usta do jej ucha:
- Noaha i Ann...
- Och...

Martha nie wiedziała co powiedzieć, chociaż można było zobaczyć, że szczegółów też była ciekawa.
- Opowiem Ci wieczorem w chacie - powiedziała szybko Gwendolina widząc, że ktoś się zbliża zwabiony zapachem kolacji.
Martha szybko pokiwała głową.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172