Gdy James zapytał kierowcę o tubylców, ten odparł, że nie za często pojawiają się na tej drodze - zostało to zresztą od paru dni zakazane pod rygorem otworzenia ognia do każdego pojazdu i człowieka, który zignorowałby ten zakaz.
- To dla naszego bezpieczeństwa - skwitował i nic więcej już nie powiedział.
W momencie, gdy grupka znalazła się w namiocie, wszyscy od razu odczuli nagły, przyjemny spadek temperatury. W środku było sporo miejsca, a pomieszczenie wydawało się stosunkowo jasne i schludne. Na środku obok wciąż pracującego wentylatora, rozłożone były jakieś mapy i dokumenty, a w rogu znajdował stojak na broń.
- Tutaj możemy trochę spokojniej porozmawiać. Jak już mówiłem nazywam się Butterman i dowodzę w tej jednostce. Odpowiadając od razu na pytania Pana Sheparda - zbrojownia znajduje się dwa namioty stąd na prawo, proszę zapytać któregoś z żołnierzy w razie problemów.
Człowiek zasiadł w fotelu naprzeciw zebranych.
- Powiedziano mi, iż macie osłaniać naszych dyplomatów. Tak więc my mamy tutaj swoją robotę, wy swoją - mam nadzieję że nasza współpraca będzie bezproblemowa i nie będziemy sobie nawzajem przeszkadzać.
Wtedy głos zabrał Howking:
- Formalnie jestem bezpośrednim zwierzchnikiem tych ludzi. Odpowiadam za nich i będę z Panem konsultował nasze posunięcia. Rozumiem, że możemy korzystać z zaopatrzenia bazy i dostaniemy jakieś zakwaterowanie?
- Tak, oczywiście - Roan Butterman pokiwał głową. - Będziecie mieszkać w hotelu razem z dyplomatami. Kiedy będziecie gotowi, możemy pojechać do tego hotelu - jest 5 minut drogi stąd...
Słowa przerwał jakiś krzyk dobywający się z poza namiotu, a po chwili przez uszy wszystkich przeszedł ostry dźwięk dwóch krótkich serii z karabinu.
- Co się tam dzieje, do cholery?! - Butterman wydawał się nie tyle zaniepokojony, co rozzłoszczony tym, że ktoś przerywa mu rozmowę.
Nie musiał długo czekać, aż do środka wbiegł jakiś szeregowiec, zasalutował i zameldował:
- Do bazy chciało właśnie wtargnąć dwóch terrorystów. Powstrzymaliśmy ich nie ponosząc strat.
Sierżant spojrzał na zebranych, wziął z biurka jakaś małą butelkę i pociągnął jeden łyk.
- Prowadź, Bukowski.
Grupa wyszła z namiotu i udała się w stronę wejścia do bazy. Już z pewnej odległości widać było że coś znajduję się teraz na drodze.
- To oni, panie sierżancie.
Na drodze leżały dwa ciała ze świeżymi ranami postrzałowymi. Obaj wyglądali na miejscowych, mieli około 30-40 lat, z turbanami osłaniającymi głowy. Właściwie, to gdyby nie kilka zabarwionych teraz na czerwono miejsc na ciele, można by powiedzieć, że byli praktycznie całkowicie ubrani na biało.
Jeden z mężczyzn miał dość spory zarost, drugi raczej krótki, ciemniejszego koloru.
Między nimi leżał szary worek, nienaruszony przez pociski.
- Zabezpieczyliście ten worek? Wiadomo co w nim było?
Żołnierz skinął potwierdzająco, i wydawało się że przez chwilę nad czymś myśli. Wreszcie podszedł i wyszeptał coś bardzo cicho do Buttermana.
- Hm, no dobrze. - Sierżant poprawił pasek na spodniach. - Jeśli pozwolicie, to wrócimy teraz do naszej rozmowy?
Ostatnio edytowane przez Only The Shadow : 19-03-2010 o 20:02.
|