Chmara pocisków wszelakiego typu wystrzelonych przez drużynę poczyniła znaczne spustoszenie w szeregach zwierzoludzi. Strzały kislevity, ołowiana kula z rusznicy Reinhardta, noże miotane przez barda oraz kamienne pociski z procy halfinga grzęzły w zmutowanych ciałach chaośników. Trzej zwierzoludzie padli od pierwszej salwy i zostali natychmiast stratowani przez napierających z tyłu. Z wyciem i potępieńczym rykiem spadli na broniących się w wąskim korytarzu. Na szczęście rozmiary tunelu, ścisk i wielkość broni uniemożliwiały zwierzoludziom wykorzystanie przewagi liczebnej. Nie na wiele się to jednak zdało. Pierwszy pod topór poszedł krasnoludzki zabójca trolli, który zgodnie z daną niegdyś przysięgą nie zwykł się liczyć z przeciwnikiem. Pod ciosami jego topora padł potężny koziogłowi stwór, jednak jego pobratymiec zdzielił czubatego krasnoluda maczugą po głowie. Krew trysnęła na sążeń w górę. Grungan już osuwając się na kolana, zdołał jeszcze wypatroszyć swego zabójcę. Zwierzoludzie przetoczyli się po jego ciele. Kolejno padali Reinhardt, rozcięty niemal na pół potężnym ciosem topora i Ingrid, przybita do ściany wielką włócznią. Włócznik zaraz dołączył do swojej ofiary, gdy siłując się z zaklinowaną bronią został trafiony przez Leonarda w głowę. Leonard z kolei nie uniknął ciosu macki, która oplotła mu nogi i powaliła na ziemię. Jego krzyki, gdy był bezbronny ciągnięty po zlanej posoką podłodze, zostały nagle ucięte przez miażdżący cios maczugi, jaka spadła mu na głowę i ramiona. Tupik nie czekał dłużej. Przyłożył ogień do szmaty wystającej z butelki i uskakując przez opadającym ostrzem cisnął na oślep. Koktail zatoczył w powietrzu płomienny łuk i z brzękiem rozbił się na pokrytych futrem ciałach napastników. Przeraźliwe wrzaski płonących potworów wypełniły korytarze kopalni. Zamieszanie jakie wywołała płonąca substancja, pozostali przy życiu poszukiwacze wykorzystali na oderwanie się od przeciwnika. Z całą mocą na jaką ich było stać rzucili się do ucieczki. Nie oglądając się za siebie. Byle do przodu, byle dalej od potworności i od śmierci...
Dobiegli do groty, w której całkiem niedawno stoczyli zwycięski bój z wywerną. Teraz parli w kierunku wyjścia z kopalni, jako uciekinierzy, jako przegrani, starając się unieść swoje głowy. Jeszcze kilkanaście kroków i wypadli na zewnątrz. Z niskich, skłębionych chmur lał się deszcz. Cała dolina tonęła w gęstej, kleistej mgle. Widoczność ograniczała się do kilkunastu metrów. Wbiegli na stok, minęli miejsce swojego niedawnego obozowiska obok truchła wywerny i skryli się między drzewami. Stali tam, we trzech, człowiek, krasnolud i halfing, opierając ręce na kolanach i ciężko dysząc.
- Tośmy się, kurwa doigrali - pierwszy przerwał milczenie, Caleb. - Co robimy? Bo wiedzieć musicie, że zobowiązaliśmy się pomóc Strażnikowi a on wymaga spełnienia obietnicy, inaczej biada nam... Chociaż chyba gorzej być nie może. |