Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2010, 03:19   #114
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Gdy Karen wróciła do domu zaczynało się powoli ściemniać. Wysiadła z autobusu zamyślona ale i zadowolona. Wszystko co stało się od czasu gdy przekroczyła próg Alcock’s wydawało się ekscytujące. Gdyby tylko Ben nie czuł się tak źle.
Szła wolno ulicą patrząc na typowe dla przedmieść jednorodzinne domki póki nie zawitała pod znajomy miały płotek.
Pianino słyszała już od furtki. Gamy wygrywane przez wciąż niewprawne ale zdolne ręce. Cicho przekroczyła próg i zajrzała do salonu.
Dziewczynka z długimi mysimi warkoczykami siedziała przy pianinie z niemal nabożnym skupieniem wygrywając kolejne dźwięki. Nad jej ramieniem stała staruszka kiwając głową z uśmiechem.
Babcia Daniele wciąż wyglądała hardo jak na swój wiek. Widziała w życiu więcej złego niż dobrego a mimo to wciąż stała tam uśmiechnięta razem z kolejnym uczniem. Póki miała muzykę nic nie mogło jej złamać. Staruszka odwróciła się i spojrzała na zamarłą w drzwiach wnuczkę po czym skinieniem głowy wskazała drzwi do kuchni.
No tak kolacja. Pierwsze o czym przypomni każda szanująca się babcia.
Karen skinęła głową po czym ruszyła we wskazanym kierunku.
Trudno jej było wyobrazić sobie swoje życie Daniele. Rodzina była najważniejsza, a ta niepozorna staruszka to wszystko co z jej rodziny zostało.
Przez chwilę zastanawiała się czy jej nowe zajęcie nie narazi starszej kobiety. Z drugiej strony czy to nie Daniele zawsze powtarzała jej by słuchała swego serca. Cóż ono teraz cieszyło się przed nowym wyzwaniem.

***

Wychodząc z domu Karen poczuła łagodne uderzenie wiatru, powietrze naparło na jej ramiona w przyjemny dodający otuchy sposób. Uśmiechnęła się do siebie zmierzając żwirową ścieżką do drewnianej bramy za którą stał już samochód Benjamina Gertharta.
Wskoczyła do samochodu bez większych ceregieli rzucając swoją pokaźną torbę na tylna siedzenie.
- Cześć. – Uśmiechnęła się szeroko trochę jak małą dziewczynka w drodze na wspaniałą wycieczkę. Radość ta przygasła trochę na widok zmęczenia na twarzy agenta. Ben nie wyglądał ani krztyny lepiej niż poprzedniego dnia. - Jak się czujesz? Dobrze spałeś?
- Cześć Karen – odpowiedział. - Dziękuje, dobrze. No, a sen... Nie spałem tej nocy. A u Ciebie? Agent przekręcił kluczyk w stacyjce i po chwili samochód zaczął powoli ruszać.
- W porządku. - rzuciła odruchowo stwierdzając w duchu, że to miłe uczucie gdy może powiedzieć te dwa słowa i nie kłamać. Wreszcie wszystko znów zaczynało być w porządku. Poza tym, że wplątała się w kryminalną aferę rzecz jasna.
Zapięła pasy i opierając się ramieniem o drzwi odwróciła głowę w stronę Bena. Gdy ostatnim razem jechali tym samochodem to ona wyglądała jak zjawa, zaś Gerthart był ostoją spokoju i siły. Jak dziwnie życie potrafiło się czasem pleść.

- Kiedy ostatnio spałeś? – pytanie wyrwało się Karen samo.
- W nocy? – Agent odwrócił się w jej stronę.
- Której? – Babcia Daniele wiele razy przepowiadała jej, ze jeśli nie przestanie być taka ciekawska zostanie kiedyś stara plotkarą. Z drugiej strony skoro mężczyzna już wciągnął ją w swoje prywatne kłopoty miała prawo dowiedzieć się czegoś więcej, prawda?
- Ostatnia noc, w której spałem. Rozumiem, że pytasz o całą noc, tak? Nie pamiętam. - powiedział agent odwracając wzrok.
Westchnęła. Mogła się domyślić, ze miał kłopoty ze snem, ale aż takie?
- Wiesz, że są leki tłumiące REM? Mógłbyś spać ale nie śnić.
- Jesteś tego pewna w moim przypadku Karen?
- Myślisz, że aż tak różnimy się biochemią mózgu od normalnych... - skrzywi się nieznacznie przy ostatnim słowie - ...ludzi? Pamięta się tylko sny z fazy REM, reszta ginie gdzieś na siatce neuronów. - zamyśliła się. - Myślisz, że twoje "sny" pochodzą z NREM?
- Dokładnie. No, nie umiem tego wyjaśnić niestety, jestem tylko gliną. Nie miałem żadnych nauczycieli jak obchodzić się z moim darem. Jak większość... - tu się uśmiechnął - ...z nas, jestem samoukiem. Ale pamiętam, że już za dziecka miałem takie sny. Często przyprawiłem tym moich rodziców o ból głowy. Myślisz, że nie próbowali jakoś zatrzymać tych moich wizji? Przerażały ich. To są prości ludzie.
Miałeś szczęście, ze w ogóle mogłeś im powiedzieć. Stwierdziła w duchu. Dobrze pamiętała jak skończyły się jej próby bycia szczerą z własną matką.
- To może być kwestia długości fali mózgowych, niektórzy twierdzą, że gdy w naszym mózgu pojawiają się fale theta lub delta zapadamy się w sobie i komunikujemy z nieświadomością a ta... - zawahała się na chwilę. Miała nieprzyjemne wrażenie, że coś kreci, minęły dobre trzy lata odkąd słuchała wykładu o fazach snu, nie była pewna czy właśnie nie opowiada głupot. Cóż notatki wciąż miała gdzieś na strychu. Mogła poszukać i sprawdzić później. - ...heh neurologia była dawno temu nie za dobrze już to pamiętam. - uśmiecha się półgębkiem. - A ty pewnie już badałeś sprawę na wszystkie strony i wiesz o tym więcej ode mnie. Pewnie wiesz też, że bez snu nie można żyć. Tak twierdzi kochana matka fizjologia.
- I tu kolejna sprawa. Fizjologie da się oszukać. Odpowiednie tabletki, potrafią dać kopa na trzy lub cztery dni. A później jest się tak padniętym, że się śpi kilkanaście godzin.
Wzdrygnęła się na samą wizję. Coś takiego nie mogło być zdrowe ani dobre dla nikogo.
- Tak właśnie funkcjonujesz? – spytała, widziała, że jest źle ale przy każdym nowym pytaniu pojmowała jak opłakany musiał być stan agenta.
- Ostatnimi czasy nie mam wyjścia - powiedział i zniżył głos - Czy Ty myślisz, że te sny są takie przyjemne, że mógłbym spokojnie spać? Gdyby tak było, nie prosiłbym Was o łamanie prawa i ryzykowanie dla mnie....

No i proszę, w końcu się zdenerwował. Tego chciałaś? Nie, nie tego chciała. Nieprzyjemnie było widzieć go w takim stanie, martwiła się. No i w końcu siedziała teraz w samochodzie prowadzonym przez Bena z niemałą szybkością. Przez brak snu najbardziej cierpiały koncentracja i refleks a od tego w dużej mierze zależało to czy nie zakończą życia jako jedne z tysięcy ofiar wypadków drogowych w Chicago. Miała chyba prawo wiedzieć w jakim był stanie.
- Nigdy nie twierdziłam, że są przyjemne. - spięła się odwracając twarzą do kierunku jazy.
- Wybacz - powiedział cicho - Nie chciałem Cię urazić. Szanuję waszą pomoc.
Zmiękła trochę. Dobrze, on szanuje wasza pomoc czas okazać szacunek jego prywatności. Z resztą musiało być nie łatwo przyznać się do słabości. Z swojego dotychczasowego doświadczenia z panami wiedziała, ze męska duma to coś z czym należy się obchodzić o stokroć delikatniej niż z chińską porcelaną.
- Nie przejmuj się. - westchnęła po czym uśmiechnęła się szelmowsko. - Rycerzowi w lśniącej zbroi musi być ciężko gdy nagle przychodzi mu zeskoczyć z białego rumaka i wylądować na balkonie przeznaczonym dla królewny w opałach.
Porównanie nasuwało się samo od jakiegoś czasu, ciekawiło ją jak na to zareaguje. No i chciała jakoś zatrzeć ostatni zgrzyt w ich rozmowie.
- Że niby ja rycerz w lśniącej zbroi? - tu się zaśmiał cicho - Ja raczej zwykły strażnik miejski z czarnoksiężnymi mocami jestem.
Atmosfera w samochodzie trochę zelżała za co była wdzięczna. Nie mogli się przecież cały czas martwić. Dobrze było widzieć jak się śmiał. Nawet tak nieśmiało.
- Więc jednak nie taki zwykły, nie? No i mówiłam raczej o życiowej postawie nie funkcji społecznej.
- Prawić komplementy to Ty umiesz. Ale paladyni na ogól, nie proszą pięknych dam o pomoc. - agent mrugnął do dziewczyny. No cóż na paladyna był dla niej trochę za mało praworządny. Owszem był sprawiedliwy, tego nie dało się ukryć, ale biorąc pod uwagę, że rok temu puścił jej płazem próbę zabójstwa a teraz planował kradzież trudno było go nazwać praworządnym. No i biorąc pod uwagę to jak się ubierała była z niej bardziej żaba niż dama.
- Owszem umiem ale tylko takie zasłużone. - znów odwróciła się w stronę agenta i odpowiedziała mrugnięciem. - I żadna ze mnie dama, raczej hoże wiejskie dziewczątko.
- Ale dalej piękne dziewczątko - powiedział i szybko spojrzał na drogę przed sobą.
Uśmiechnęła się kierując wzrok ku znikającej po bokach drodze. Nigdy nie myślała o sobie jak o osobie pięknej. Bez fałszywej skromności mogła powiedzieć, że jest ładna. Jednak słowo piękna kojarzyło się jej z eterycznymi, eleganckimi istotami, modelkami, gwiazdami filmowymi. A nie Karen Feary która zawsze na bakier z modą nosiła to co wydawało się jej wygodne i mimo usilnych starań zawsze pozostała w jakiejś części dziewczyną z prowincji.

Reszta jazdy upłynęła im w całkiem przyjemnej atmosferze. Gdy dotarli na miejsce Ben zatrzymał samochód w lesie. Od posiadłości dzieliły ich dwa kilometry. Odległość śmiesznie mała dla wiatru.
Karen wyskoczyła z samochodu wyciągając swoją torebkę z tylnego siedzenia. Wyciągnęła kilka kartek do drukarki, ołówek i gumkę po czym położyła je na dachu samochodu Bena.
- Mam nadzieje, że wziąłeś coś do czytania, to trochę potrwa. – powiedziała zaglądając przez okno do agenta. Następnie odeszła kilka kroków od auta.
Wiatr jest niezatrzymany jak myśl, nieskrępowany jak dusza. Tak mawiała Sinsjew.
Czuła napór powietrza na własne ciało, wpierw delikatny podmuch wyginający poły płaszcza. Stopniowo przybierał na sile porywając długie kosmyki brązowych włosów dziewczyny do tańca. Wkrótce napierał już na całe ciało. Nie usiłowała niczego kontrolować po prostu czuła każdy kolejny podmuch przenikający ubranie. Odbierała kolejne nacierające fale poddając się nim. Kołysała się lekko z zamkniętymi oczami. Uporczywe myśli, codzienne troski, wątpliwości opuszczały głowę dziewczyny pozostawała tylko ta potężna siła której kolejne uderzenia wnikały gdzieś głęboko w Karen.
Jeśli twój umysł będzie wolny stanie się jak wiatr. Powiedziała kiedyś stara szamanka.

Otworzyła gwałtownie oczy i stwierdziła, że pędzi pomiędzy zielonymi koronami drzew dotykając czule rozdygotanych liści. Pozbawiona ciała, niczym nie ograniczona zanurkowała pomiędzy pniami nabierając prędkości.
Pierwszym na co natrafiła był mur, potężny, kamienny uwieńczony drutem kolczastym. Gdy zanurkowała po drugiej stronie śmignęła koło ubranego w czarny garniturze, prowadzącego pit bulla na smyczy po czym zanurzyła się w rozległym ogrodzie.
Wpadła pomiędzy idealnie przystrzyżone różę lawirując w krętych ścieżkach. A tam...
Takiego tłumu powracających nigdy jeszcze nie widziała, kolorowa menażeria pochodząca chyba ze wszystkich historycznych. Przedzierając się dzielnie do zabudowań co i raz podwiewała jakiegoś jegomościa w todze, mijała obdartego ze skóry nieszczęśnika, niemal strąciła pudrowaną perukę z głowy pewnej damy w sukni tak pięknej, ze aż zapierała dech w piersi by zaraz potem niemal wpaść na chłopaka który wlókł za sobą własne jelita niemal przez pół starannie przystrzyżonego labiryntu.
W końcu jej oczom ukazał się dom okazało się dom.


A właściwe pierwsze zabudowania potężnego kompleksu. Przed dotarciem do właściwych zabudowań mijała oranżerie, stajnie, kompleks basenów i herbaciarnie.
Sama posiadłość prezentowała się imponująco. Rozległy, piętrowy budynek o licznych oknach które ułatwiały Karen dostęp do wnętrza. Nie spieszyła się, okrążyła wpierw całą budowlę by mieć jakieś pojecie o ogóle nim zacznie go uzupełniać o szczegóły.

Jako wiatr nie czuła zmęczenia. Nie czuła praktycznie niczego poza radością i nieskrępowaną wolnością. Był to chyba stan który można było śmiało określić jako idealny.
Dopiero wracając do ciała uświadamiała sobie skutki swojej espady.
Gdy nachyliła się nad kartką by przenieść na papier ogólny kontur budynku ze zdziwieniem dostrzegła czerwoną kroplę opadającą na biały papier. Patrzyła szeroko otwartymi oczami na szkarłatny kleks nie pojmując o co chodzi gdy zarz potem pojawił się kolejny i następny.
- Do diabła – syknęła sięgając do torebki, chwile potem przycisnęła kilka chusteczek do nosa. Złorzecząc w myśli spojrzała na zegarek i gwizdnęła cicho. Pół godziny. Tyle zajęła jej pierwsza wycieczka. Biorąc pod uwagę, to jak rzadko dotąd używała tej umiejętności należało się spodziewać krwotoku z nosa. To zawsze był pierwszy objaw.
Doskonale pamiętała przechorowane tygodnie nim w dzieciństwie jej organizm przywykł do ciągłego oglądania zmarłych. I zdaje się tak było z każdym z jej darów, ciało przyjmowało go niezwykle powoli i kiedy naużywała jego cierpliwości. Cóż buntowało się.
Mniej podziwiania widoków, więcej konkretów. Upomniała siebie siebie nim wybrała się na kolejny rekonesans.

Tym razem uderzyła dotarłszy do posiadłości naparła na okno otwierając je z trzaskiem i wpadła do długiego korytarza.


Myszkowała po parterze poruszając się za liczną służbą, zwiedzała kolejne sale koncentrując się na ubranych na czarno ochroniarzach, kamerach i zabezpieczeniach. Powoli kreśliła kolejne korytarze, zaznaczała pokoje szczególnie koncentrując się na potężnej sali bankietowej po której zapewne przyjdzie im się poruszać. Głównym utrapieniem z jakim przyjdzie się im zmierzyć były kamery. Rozsiane dosłownie wszędzie musiały zbiegać się w pokoju ochrony do którego niestety nie udało się jej dotrzeć. Zlokalizowała za to dwie pary szczególnie dobrze zabezpieczonych drzwi, jedne przy sypialni, drugie obok sali bankietowej.
Po drugim powrocie do ciała czuła ćmienie w czaszce, było jak pomruki gromów przed potężną nawałnicą migreny. Po trzecim powrocie do ciała był już ból, uporczywy, kujący krew dalej lała się z nosa jak głupia utrudniając oddychanie. Wracając po raz czwarty zachwiała się, przed oczami latały jej czarne plamy, żołądek kurczyły mdłości zaś w czaszce eksplodował ból. Ciężko oparła się o dach bojąc się zrobić choć krok. Naniosła ostatnie poprawki na mapę i spojrzała na nią krytycznym okiem.


Prezentowała się przyzwoicie. Nie zdążyła narysować piętra ale było bardzo podobne do parteru. Pozostały jeszcze podziemia z garażem i skarbcem ale tam była zła cyrkulacja powietrza przez co nie mogła się swobodnie poruszać. Tyle musiało póki co wystarczyć.
Właśnie miała to powiedzieć Benowi, pakując mapę i pokrwawione chusteczki których drugie opakowanie obecnie zużywała gdy w krzakach nieopodal coś zaszeleściło.

Mężczyzna wyglądał jak wcielenie złego strażnika z filmów o więziennych ucieczkach. Kwadratowa szczeka, wzrok psychopaty i dwa psy na smyczy szczerzące się w uśmiechu o którym trudno było powiedzieć, że jest uroczy.
Gdy tylko przybysz wyłonił się z krzaków Ben wysiadł z samochodu i wyszedł mu naprzeciw.
- Kim jesteście i czego tu szukacie? - zapytał ostro mężczyzna którego spojrzenie mroziło. Psy wyglądały na rozwścieczone i głodne.
Karen odwraca się powoli blada jak ściana z zakrwawioną chustką przy twarzy.
- Przejeżdżamy. Źle się poczułam i zatrzymaliśmy się. - Nigdy nie była mistrzynią improwizacji, jednak tym razem jej wygląd działał na korzyść kłamstwa.
- A Pan co tu robi? - powiedział stanowczo Ben, jednak drągal tylko się nastroszył.
- Wyprowadzam psy na spacer, bo wyniuchały mi tu samochód, który stoi tu od kilku godzin. Może wezwać karetkę? Albo policję co?!
- Nie trzeba karetki. - odpowiedziała Karen. - Zaczynam się czuć lepiej, możemy ruszać. - odwróciła się do Bena, przyszedł najwyższy czas by się zmywać. - Tylko wolno, dobrze?
- Spieprzać mi stąd i żebym więcej was nie widział w promieniu pięciu kilometrów od domu pana Furglera, bo inaczej poszczuje was psami - stwierdził ostro przy psy zaczęły ślinić się i warczeć.
Ben bez namysłu chwycił dziewczynę za rękę, poprowadził do samochodu i odjechał niemal z piskiem opon. Karen poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła, czarne plamy powróciły przed oczy przesłaniając cały widok. Dopiero po chwili zaczęła dostrzegać drogę i napięcie na twarzy siedzącego obok Bena. Zamknęła oczy usiłując oddychać normalnie pomimo przyciśniętej do nosa chusteczki.

- Jak się czujesz - spytał Ben patrząc na drogę. - Wszystko dobrze?
Oczywiście, że dobrze. To ubaw po pachy krwawić jak zarzynana świnia. Czego on nie rozumiał w prośbie by jechał wolno?
- Nie. Ale nie martw się. Twoja tapicerka póki co jest bezpieczna. - wymamrotała po dłuższej chwili milczenia, żołądek skręcał się jej w dzikim tańcu, na szczęście nie miała czym wymiotować.
- Nie o tapicerkę mi chodzi, przecież wiesz - sapnął niezadowolony agent.
- Wiem. - odpowiada po chwili, sądząc po marsowej minie jaka pojawiła się na twarzy Bena gdy tylko ich przyłapano nie trudno było odgadnąć co go zaprząta. - Myślisz, że to był ktoś z jego ochrony?
- Jestem tego pewien, poza tym jest coś jeszcze - powiedział osobliwym tonem który ani trochę się jej nie podobał.
- Co? - spytała.
- Mandarynki.
Skrzywiła się słysząc to słowo.
- Twój dar się uruchomił?
- O tak. - pokiwał głową - A wiesz co mi powiedział?
- Co takiego?
- Że ten miły pan miał dar... - agent zawahał się na chwilę ale dokończył - ...chyba miał związek z tymi miłymi pieskami. Prawda, że były słodkie?
- Nie kupiłabym takiego swojemu dziecku. - skwitowała wymieniając przesiąknięte krwią chusteczki.
- On widać z nimi przepada. I one za nim... - powiedział Benjamin i spojrzał na Karen - ...było jednak w nim coś dziwnego. Zapach był inny niż zwykle. Nie całkowicie, ale coś się w nim kryło...
- Myślisz, ze może nam napytać biedy? - Pytanie wydawało się jej niesamowicie głupie, niemal retoryczne.
- Tego nie wiem. Spoglądał na moje numery rejestracyjne. Jeśli jego pracodawca ma dojścia, to już wiedzą kim jestem. Agent FBI kręcący się w pobliżu. Mam tylko nadzieję, że nie będę wiedzieć, że mamy dar. I to dar, który pachnie normalną mandarynką a nie podgniłą.
W jego słowach było coś na co powinna była zwrócić większą uwagę, czuła to ale była zbyt otępiała by to wychwycić. Skoncentrowała się wiec na sprawach oczywistych.
- No i co z tego, że jesteś agentem FBI? Nie możesz przejeżdżać obok z chorą znajomą? Nasze wytłumaczenie było wiarygodne... - ciężko wypowiada każde słowo. - choć lepiej by to wyglądało gdybyś odjechał trochę wolniej. Widział krew i to, że faktycznie nie jest ze mną najlepiej. Wystarczy się tego trzymać.
- Słyszałaś co powiedział? Że jego psy wyniuchały, że samochód stał dokładnie w tym miejscu kilka godzin.
- No i? Człowiek nie panuje nad tym jak długo źle się czuje. W drodze do Apple River Canyon zdarzało mi się długo przesiadywać z Connorem przy drodze kiedy się zatruł. Wiem to trochę naciągane ale możliwe. - Dopiero po chwili zrozumiała, że wypowiedziała imię syna. Dobrze pamiętała to popołudnie przy autostradzie z wymiotującym czterolatkiem. Wtedy w spiekocie z chorym synkiem obok chciała by czas mijał jak najszybciej, teraz dałaby wszystko żeby wrócił.
- Może i prawda, ale oni i tak będą mieli mnie na oku, a także osoby mi bliskie z uwzględnieniem młodych i ładnych kobiet, a że w moim życiu wiele takich nie ma, to połączą mnie z Rachel. Oczywiście, jeśli mają dojścia. Ale coś mi się zdaje, że mają. Dużo na to wskazuje. Fakt faktem, że musimy być teraz ostrożniejsi i unikać tego pana – stwierdził Ben. Łatwo było powiedzieć, tyle że mogli nie mieć na to zbyt wielkiego wpływu.
- Zobaczymy czy to będzie możliwe. - stwierdziła. - Cóż nikt nie mówił, że będzie łatwo.
- To prawda - powiedział Ben i wjechał na większą szosę.

Jechali jakiś czas w milczeniu, aż w końcu Ben znowu się odezwał.
- Nie mogę przestać myśleć o tym facecie z psami. Czułem od niego dar, ale jakiś inny, jakby zgniły. Pierwszy raz z czymś takim się spotykam.
- Jak to zgniły? - Nie widziała w tym większego sensu jednak skoro ten temat dręczył Bena warto było go pociągnąć
- No, trudno to wyjaśnić - powiedział i skręcił do zajazdu jaki właśnie mijali. - Wstąpimy na kawę i Ci wyjaśnię, co?
- Chętnie. - brak ruchu powinien uspokoić jej szalony żołądek. - Może mają proszki przeciwbólowe.

Zajechali przed przyjemnie wyglądający drewniany budynek.
- Martwię się o Ciebie - powiedział smętnie mężczyzna, gdy otwierał jej drzwi. No tak musiała wyglądać niezbyt ciekawie.
- Krwotok? To normalne kiedy zbyt długo używam daru. A dzisiaj zdrowo przegięłam. - stwierdziła. Jakoś ciężko było się podnieść z siedzenia. Zachwiała się nieznacznie i przytrzymała drzwi. Ben bezceremonialnie chwycił ją za ramię asekurując każdy kolejny krok.
W zajeździe było dość przyjemnie. Urządzony w wiejskim stylu, było w nim pełno drewna co działało kojąco na Karen. Powitał ich zapach bekonu i jajek dziewczyna poczuła to gdyż jej zbuntowany nos wreszcie przestawał krwawić. Mężczyzna zostawił dziewczynę przy jednym ze stolików i poszedł złożyć zamówienie. Wrócił po chwili i usiadł na przeciw niej.
- Zaraz nam przyniosą coś na ząb. Długo nic nie jadłaś, a jedzenie zawsze dodaje sił.
- Dziękuje. - uśmiech był ledwie widoczny z za chusteczek. - Mam nadzieję, że wziąłeś coś lekkostrawnego. - odetchnęła głęboko odsuwając chusteczki od nosa. - Dziękuje za troskę. - sięgnęła do torebki. - Na szczęście zdążyłam skończyć mapę zanim pojawił się pan zgniły. Rzuć okiem.
Ben uśmiechnął się do dziewczyny, po czym przyjrzał się mapie.
- Na rany Chrystusa dziewczyno! - powiedział w niemałym zdumieniu - Powinnaś zostać architektem. Jestem pod wrażeniem. Właściwie to powinnaś pracować jako as wywiadu na jakimś froncie, by poznać pozycje wroga - uśmiech pełen podziwu nie znikał z twarzy federalnego.
- Mam lekki dryg do sztuki. - uśmiechnęła się. - To tylko parter, pierwsze piętro jest podobne a do podziemi było zbyt trudno zajrzeć. Jeśli tam jest twoja świeca to pewnie tutaj... - wskazała na pokój obok sypialni. - ...tutaj... - pokazała pokój obok sali bankietowej. -...albo w podziemiach w skarbcu. Wszystkie są dobrze zabezpieczone. karty magnetyczne i coś co trudno mi opisać jakaś kontrolka ale nie na kod.
- Rozumiem - podrapał się po głowie ale nie dodał nic więcej, bo podeszła do nich kobieta z tacą. Były tam dwie kawy, kilka tostów, jajecznica na bekonie w miseczce, ogórki kiszone, smalec ze skwarkami, pół litrowa butelka wody mineralnej, duża tabliczka czekolady oraz jakieś tabletki w opakowaniu. Ben szybko otworzył opakowanie i podał tabletki Karen i podał jej butelkę mineralnej. Sam też wziął.
Połknęła tabletki popijając wodą. Skrzywiła się. Gdy kelnerka odeszła kontynuowała.
- Jest masa ochrony, wszędzie kamery, może być ciężko. - mówiła wodząc palcem po mapie, rzeczywiście była z niej dumna. - No i tam jest masa powracających, cała galeria z różnych epok. Nie wszyscy w dobrym stanie.
- Co masz na myśli?
Nie podobało jej się to pytanie, cóż jemu pewnie też nie.
- No to, że czasem są obdarci ze skóry albo ciągną za sobą swoje jelita. - dodała cichutko. - Ja to jakoś wytrzymam, jeśli oni sami nie zaczną. Nie wiem co z Johnem. - wbrew wszelkim zasadom zaczęła posiłek odłamując kawałek czekolady, jej żołądek się uspokajał, głód zaczynał przebijać się przez nudności.
- Sugerujesz, że nie powinniśmy go brać - splótł ręce i oparł na nich podbródek spoglądając Karen w oczy. Miał całkiem ładne, jasne oczy.
- Nie wiem, to jego decyzja. Trzeba go przynajmniej ostrzec.
- No to na pewno. - powiedział po czym dodał - Weźmiesz go ze sobą?
Westchnęła. No to się wrobiłaś bez dwóch zdań.
- Kiepska ze mnie opiekunka, nawet swojego dziecka nie umiałam przypilnować. - stwierdziła sucho. - Zamierzałam się tam podać za specjalistkę od renowacji drewnianych zabytków. Mam w tym doświadczenie i Trochę wiedzy na ten temat. Nie wiem na jakiej zasadzie mógłby iść ze mną. Za kogo by się podawał?
- Zwykła osoba towarzysząca. - powiedział agent wzruszając ramionami. - On jest bystrym facetem z dużym problemem. Może coś by wymyślił. Ale jak mówiłaś to jego decyzja.
- Mogę mu to zaproponować, zobaczymy co z tego wyjdzie – stwierdziła, mówił o Johnie jak o dziecku, tymczasem był ten był najstarszy z nich wszystkich. A że przegrany? Cóż to w dużej mierze był jego wybór. - Wiesz, zenie mogę robić za jego nianię? Jeśli sam nie będzie chciał się trzymać w kupie nic go w niej nie utrzyma.
- A jesteś pewien, że on chce się odbić od dna? Dno to bardzo wygodne miejsce. Zero odpowiedzialności. Nic nie musisz. - westchnęła. Aż za dobrze ten stan pamiętała. - Mogę mieć na niego oko ale nie zrobię nic za niego.
- Nic więcej mi nie potrzeba, doskonale wiem, że odbić musi się sam. - Wskazał widelcem jajecznicę. - Spróbuj, jest wyborna.
Spojrzała na żółtą substancję. Wyglądała dobrze. Tylko czy jej żołądek był już gotów? Z drugiej strony o samej czekoladzie żyć nie mogła.
- Dobrze. W końcu to zagraża tylko twojej tapicerce. - stwierdziła uśmiechając się lekko.

Ben odwzajemnił uśmiech a widząc jak ona je rzekł.
- Pamiętasz nim tu weszliśmy mówiliśmy o zgniłych mandarynkach prawda? - upił łyk kawy - Otóż, ja zawsze od kiedy pamiętam czułem niemal ten sam zapach. Słodki zapach świeżych mandarynek, ewentualnie czasem skórek od tych owoców. Dzisiaj czułem coś innego, coś...to były mandarynki ale jakby gorzkie, jakby za długo leżały na słońcu. Było w tym coś dziwnego i nieprzyjemnego. Kojarzyło mi się ze zgnilizną.
- Myślisz, że jego dar jest jakiś chory? Zniekształcony? - zmarszczyła brwi w zdziwieniu.
- Tak, było w nim coś dziwnego. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. Do tego sama mówiłaś, że dużo tam... - Spojrzał w jej oczy jakby szukając podpowiedzi, po chwili ją znalazł - ...powracających. Zauważ już co najmniej trzy sprawy są dziwne. Nie dość, że to tam kierują mnie wizje, że jest świeca o dużych właściwościach, to jeszcze jestem tam co najmniej jeden obdarzony i to jakiś chory czy coś innego, no i mamy tam jeszcze tabuny duchów. Zaczynam się zastanawiać, czy dobrze robię, że Was w to wplątuje.
- Nie żebyś miał wielki wybór. - stwierdziła z przerysowaną powagą. - Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz, za wścibska jestem. - puściła do niego oko po czym przełknęła kolejny kęs jajecznicy. - Myślę, że te duchy mogą ciągnąć do zabytków które tam zgromadził. No a my jesteśmy dorośli i wiemy w co się pakujemy.
Agent nie odpowiedział tylko spojrzał w jej oczy. Wdzięczność za słowa otuchy była wręcz namacalna. Dopiero po chwili zdobył się by coś powiedzieć.
- Dzięki Karen - i tyle, mimo iż na ogół pracował z wieloma ludźmi i nigdy nie miał kłopotów z rozmawianiem, tym razem nie potrafił powiedzieć nic więcej. Miał nadzieję, że ona czuje jaki jest wdzięczny.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Hej, jestem ci to winna, pamiętasz jak to wyglądało kiedy ostatnio siedzieliśmy w barze?
- Było minęło - machnął ręką Ben trochę już swobodniej - Poza tym Ty nie narażałaś mnie.
Było, ale czy naprawdę minęło. Na pewno starała się by tak było.
- Gdyby jakimś cudem ktoś uwierzył temu bydlakowi, że próbowałam go zabić, nie miałbyś kłopotów?
- Naprawdę świetną mają tą jajecznice tutaj - powiedział Ben z udawaną rozkoszą - Prawda, że smaczna?
- Dobrze, jak pan agent chce, już się zamykam. - stwierdziła z uśmiechem wracając do jedzenia. Ach tam męska duma, wrażliwsza niż poczucie humoru muzułmanina.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 21-03-2010 o 13:06.
Lirymoor jest offline