Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2010, 22:42   #111
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Lauhelmaasielu jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tak nietypowym wydarzeniem. Chociaż było to bolesne i trudne doświadczenie. Podczas gry czuł jak traci energię życiową. Wraz z połączeniem zapachu człowieka wzbudzało w nim najgorsze uczucia. Ludzie tymczasem strzelali w jego stronę, lecz ludzkie pociski go mijały. Nie bardzo wiedział dlaczego, gdyż zaabsorbowany był muzyką jaką tworzył. Dopiero gdy kocica zeskoczyła z jego ramion, zdał sobie sprawę, że ona była celem. Dostał pewnie jeszcze Anioł, który miał ich wspomagać.

Jednak Sadesyks zatracał się w pieśni i nie miał możliwości ingerować już w otoczenie. Coś tworzyła przed nim. Istotę niepodobną do czegokolwiek, co widział w swym życiu. Starsi kazali być otwartym na wszelkich Salartus. Sam etap tworzenia był bardzo fascynujący. Lauhelmaasielu grał nadal, oddając trupy braci i własną moc dla stworzenia.

Byleby tylko przydał się na coś.

W momencie w którym stanęła przed nim pełna forma istoty, Lauhelmaasielu nie wiedział, czy grać dalej. Jeszcze przez chwilę muzyka leciała. Był wykończony. Ale przecież istota nie reagowała. Nie, musi odpocząć.

Odstawił fletnię od dzioba, po czym zakrztusił się i zwymiotował krwistą, lepką cieczą. Miał poświęcić swoje życie, ale wciąż dychał. Tylko jak długo pociągnie w takim stanie. Widział kontury swych braci Salartus, którzy lecieli do walki z ludźmi. Być może nie będą mieli za złe, jeśli teraz wycofa się zebrać siły.

Zrobił drżący krok do tyłu. W ten sposób rozpoczął manewr odwrotu. Jeśli będzie musiał w jakiś sposób dokończyć rytuał, to wróci. Zaraz.

----

Lauhelmaasielu wycofuje się z "pola bitwy".
 
Terrapodian jest offline  
Stary 20-03-2010, 10:39   #112
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Ból. Tyle pamięta, prócz blasku popołudniowego słońca, gdy wzbiła się odrobinkę wyżej nad polanę. Potem sekunda lotu w dół, upadek, który czuła już tylko odrobinę. Ciemność...

...

...Ocknęła się na pustyni. Ocknąć się - to nie jest dobre słowo. Czuła, jakby właśnie tak stała od jakiegoś czasu, tylko się zamyśliła na chwilę. Spoglądała na piasek mętnym wzrokiem i pełnym niezrozumieniem jego istoty - jakby to on znalazł się tu przed chwilą, nie ona. Po chwili dotarło do niej...

-Niee... - krzyknęła. Nie było echa, bo i od czego miałoby się ono odbić... Nie było odpowiedzi... Piasek jak miękki aksamit wchłonął dźwięk, pozostawiając nieznośną ciszę. Z cichym szlochem opadła na kolana. Chciała zamknąć oczy, by poczuć przyjemną pustkę we własnej ciemności. Nawet to nie było jej dane. Dotknęła szyi ze wspomnieniem bólu. Była cała, jednak ból tkwił w niej jak igła. Wstyd.
Światło znikąd przesączało całe otoczenie. Falowane wydmy wznosiły się to w górę, to w dół, a niebo przykryte zostało szarawą, jednolitą warstwą mgły, jakby tam jeszcze brakowało aksamitnej zasłony dla ciszy. Po pewnym czasie odczuła, iż musi coś zrobić. Skoro jest po drugiej stronie, to gdzieś tu będą jej bracia. Może oni jej powiedzą, co dalej...

...

Drżała cała z wściekłości spoglądając na Grugona. Wspomnienie paniki i huku ludzkiej broni wciąż paliło jej pamięć. Te wszystkie nie przelane w samotności łzy wypłynęły teraz.
-Ty niewyżyty, bezużytecznie głupcze! Odeszliśmy, a oni zostali tam. Sami z ludźmi. Razem z dzieckiem, które przysięgłam chronić. Cóż ze mnie za kobieta, gdy zostawiłam dziecię samo na świecie!? - wykrzyczała w pustynię. Grugon stał jak wryty.- Gotuj się głupcze, bo przyjdzie do Ciebie jeszcze każda niewiasta, każdego rodu. Jeśli im się nie powiedzie, będziesz miał w kim przebierać. Będą tu wszyscy nasi bracia i siostry. Do mnie przyjdzie tylko dziecię... Wstyd i hańba na wieki. Tobie i mnie. - powiedziała zwieszając głowę.
Odsunęła się ku zimnemu kamieniowi obelisku. Wtuliła się w chłodny granit, a krwiste łzy ciekły jej po wstydliwie zielonej twarzy. Hańba mi na wieki, nawet nie dane mi było wrócić do swego prawdziwego kształtu tutaj. Nie zaznałam niczego dobrego w życiu, nie zaznałam prawdziwej miłości... Czy to piekło? Czy to raj? Jeśli tak, to gdzież są inni bracia. Czemu jestem sama... Sama z tym głupcem... Jestem sama... Ścisnęła w dłoni zielony kamień. Miała przez chwilę ochotę rzucić nim w Grugona, jednak coś ją powstrzymywało. Przesuwała szponiastą dłoń po kamieniu, jakby pragnąc wyryć w nim ślady. W pewnym momencie jej pazury trafiły na pustkę... Po chwili ponownie... I znowu...

W myślach rozważała to, co powiedziały jej runy. Nic z tego nie zrozumiała. Jedyne co, to polecenie by nie łączyć się z innymi, lecz co to oznaczało? To, że nie zamierzała się w żaden sposób "łączyć" z obleśnym Grugonem było jasne, jednak cóż znaczą pozostałe słowa.

- Kim albo czym jest adva? Czytałeś chociaż te runy!? - powiedziała z wyrzutem nie patrząc na Grugona. Gdyby odczuła choć sugestię, że próbuje się do niej nazbyt zbliżyć była w pełni gotowa uskoczyć, a potem wzbić się nieco na skrzydłach... O ile po tej stronie jej skrzydła by ją uniosły...

Skoro wszyscy bracia mają takie same dusze i są z jednego rodu, to w zaświatach nie wyglądają identycznie? Czemu nie mają podobnego kształtu, tylko zachowują obraz przeszły?
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 20-03-2010, 16:06   #113
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
[media]http://www.youtube.com/watch?v=lcDZBjM0vDg[/media]
Stał wpatrzony w niebo. Myśli biegały mu po tylu sprawach i tylu kondygnacjach jaźni, że nie potrafiłby powiedzieć o czym myśli. Nie potrafiłby sprecyzować. Ktoś powiedziałby, że nie wydarzyło się wiele w jego życiu. A już na pewno nie przez ostatni tydzień. To co mogłoby zajmować jego umysł? Jego myśli? Odpowiedz była prosta - życie.

Odwrócił się plecami do okna i oparł się o ścianę. Jego pozycja zmieniła się w ostatnim czasie nie wiele. Przysłuchiwał się wszystkiemu z dostateczną uwagą by wiedzieć, że coś się wydarzyło w knajpie, w której miał się z nimi spotkać. Jakieś duchy. Czy to nie to samo co on widzi? Może ta brunetka wiedzieć jak się Ich pozbyć? Pokręcił minimalnie głową. To nie możliwe. Johnemu, wydawało się, że nic nie jest w stanie się Ich pozbyć.
A świeczka?!

Tak, czy ta świeczka nie jest warta zbadania? Myśli Johnego Kinga stały się raptem klarowne i jasne. Teraz z całą pewnością mógłby powiedzieć o czym myśli. O Świeczce. Skoro może pomóc Agentowi Benowi...

Spojrzał na stół za którym siedziała Rachel. Osoba z charakterem, nie ma co. Johny przyłapał się na tym, że co jakiś czas zerka na nią z zaciekawieniem. To w końcu dzięki niej jest tutaj w miarę normalnym stanie. Spojrzał na ciasto na stole. Wzrok najbardziej przykuło to czerwone cudeńko o połyskliwym lukrze czy czymś tam. Odepchnął się lekko od ściany i ruszył niepewnie do stołu. Jego śmiałość w tej chwili osiągnęła apogeum - usiadł i nie patrząc na nikogo a tylko na ciasto, spróbował tego czerwonego. Wsuwał je najwolniej jak potrafił. Nie chciał wyjść na kogoś kim był. Nie chciał wyjść na głodnego, nie mającego nic z życia biedaka. Nie jadł go, Johny pochłaniał ten kawałek. Cząstka po cząstce. Co chwila zerkając na Rachel, które teraz skupiła na nim wzrok.

Po zjedzeniu trzech porcji poczuł się lekko ośmielony i przyjrzał się reszcie. W tym czasie ładniś w gajerku rzekł, że idzie do siebie po rzeczy i wraca na noc. Johnemu chyba też się podobała perspektywa zostania tutaj. Nie będzie słuchał nocnych krzyków ludzi na odwyku i z bólami wrzodowymi. Nie będzie się zastanawiał czy te skrzypiące wyro poniżej jego to skutek epilepsji wywołanych odstawieniem jakiejś używki czy może efekt samozadowalania się któregoś ze współlokatorów, których w pokoju miał z sześciu albo i ośmiu.
Wzdrygnął się a Rachel zauważając to spojrzała się na niego jeszcze uważniej.

- Coś się stało? - zapytała. Przyglądała się mu badawczym spojrzeniem. Lustrowała go wręcz. Ale było coś też ciepłego w jej oczach. Coś co zmusiło go do wyjąknięcia :
- Nii... - spuścił wzrok i zawiesił głos. Gardło miał chyba szerokości rurki do koktajli, bo przełykana ślina zatrzymywała się niczym zapowietrzony odpływ zlewu. Poczerwieniał na twarzy. Rachel pewnie zaczęła się już obawiać, że przejdzie zaraz w fiolet gdy wybełkotał: - Niic.
- Jak sobie chcesz. - rzuiła szybko ale wzroku z niego nie spuszczała.
Johny spojrzał na nią raz, drugi. Zaczerwienił się znowu. Może nawet jeszcze bardziej. Przez zarost ciężko było powiedzieć.
- Czy... czy mogę u Ciebie przenocować? Widziałem... - znowu się zawiesił. Kolor skóry wracał już do normalności, ale wzrok dalej miał spuszczony. - masz dużą podłogę we salonie. I ciepły dywan. Nie zapaskudzę... naprawdę.
- Jeszcze czego. - zmarczyła brwi - mam pokój dla gości, tam będziesz spał. - Uśmiechnęła się lekko, ale za to bardzo uroczo. Takie uśmiechy zawsze są szczere i beztroskie. - przynajmniej będę pewna, że coś zjesz.

Johny przez ułamek sekundy patrzył prosto w zuchwałe i urocze oczy Rachel. Spuścił wzrok z zakłopotaniem ale było coś jeszcze. Radość.

Miał ogromne pragnienie na drinka. Drinka, ba! na cokolwiek z alkoholem. Ale nie miał zamiaru po niego sięgnąć. Mógłby zostać źle zrozumiany. Zamierza przyjąć zaproszenie Rachel. I rano posprzątać kuchnie w ramach wdzięczności jeszcze zanim ona sama wstanie. Co dalej? Któż to wie? Sam Johny może przecież nie dożyć przyszłego dnia. Chyba, że napiję się drinka, pomyślał Johny. Sam osobiście zastanawia się nad ruszeniem ( nazajutrz albo jeszcze dzień później) do parku różanego by nazrywać (nielegalnie oczywiście) róż dla Rachel. Za gościnę, ma się rozumieć.

 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 21-03-2010, 03:19   #114
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Gdy Karen wróciła do domu zaczynało się powoli ściemniać. Wysiadła z autobusu zamyślona ale i zadowolona. Wszystko co stało się od czasu gdy przekroczyła próg Alcock’s wydawało się ekscytujące. Gdyby tylko Ben nie czuł się tak źle.
Szła wolno ulicą patrząc na typowe dla przedmieść jednorodzinne domki póki nie zawitała pod znajomy miały płotek.
Pianino słyszała już od furtki. Gamy wygrywane przez wciąż niewprawne ale zdolne ręce. Cicho przekroczyła próg i zajrzała do salonu.
Dziewczynka z długimi mysimi warkoczykami siedziała przy pianinie z niemal nabożnym skupieniem wygrywając kolejne dźwięki. Nad jej ramieniem stała staruszka kiwając głową z uśmiechem.
Babcia Daniele wciąż wyglądała hardo jak na swój wiek. Widziała w życiu więcej złego niż dobrego a mimo to wciąż stała tam uśmiechnięta razem z kolejnym uczniem. Póki miała muzykę nic nie mogło jej złamać. Staruszka odwróciła się i spojrzała na zamarłą w drzwiach wnuczkę po czym skinieniem głowy wskazała drzwi do kuchni.
No tak kolacja. Pierwsze o czym przypomni każda szanująca się babcia.
Karen skinęła głową po czym ruszyła we wskazanym kierunku.
Trudno jej było wyobrazić sobie swoje życie Daniele. Rodzina była najważniejsza, a ta niepozorna staruszka to wszystko co z jej rodziny zostało.
Przez chwilę zastanawiała się czy jej nowe zajęcie nie narazi starszej kobiety. Z drugiej strony czy to nie Daniele zawsze powtarzała jej by słuchała swego serca. Cóż ono teraz cieszyło się przed nowym wyzwaniem.

***

Wychodząc z domu Karen poczuła łagodne uderzenie wiatru, powietrze naparło na jej ramiona w przyjemny dodający otuchy sposób. Uśmiechnęła się do siebie zmierzając żwirową ścieżką do drewnianej bramy za którą stał już samochód Benjamina Gertharta.
Wskoczyła do samochodu bez większych ceregieli rzucając swoją pokaźną torbę na tylna siedzenie.
- Cześć. – Uśmiechnęła się szeroko trochę jak małą dziewczynka w drodze na wspaniałą wycieczkę. Radość ta przygasła trochę na widok zmęczenia na twarzy agenta. Ben nie wyglądał ani krztyny lepiej niż poprzedniego dnia. - Jak się czujesz? Dobrze spałeś?
- Cześć Karen – odpowiedział. - Dziękuje, dobrze. No, a sen... Nie spałem tej nocy. A u Ciebie? Agent przekręcił kluczyk w stacyjce i po chwili samochód zaczął powoli ruszać.
- W porządku. - rzuciła odruchowo stwierdzając w duchu, że to miłe uczucie gdy może powiedzieć te dwa słowa i nie kłamać. Wreszcie wszystko znów zaczynało być w porządku. Poza tym, że wplątała się w kryminalną aferę rzecz jasna.
Zapięła pasy i opierając się ramieniem o drzwi odwróciła głowę w stronę Bena. Gdy ostatnim razem jechali tym samochodem to ona wyglądała jak zjawa, zaś Gerthart był ostoją spokoju i siły. Jak dziwnie życie potrafiło się czasem pleść.

- Kiedy ostatnio spałeś? – pytanie wyrwało się Karen samo.
- W nocy? – Agent odwrócił się w jej stronę.
- Której? – Babcia Daniele wiele razy przepowiadała jej, ze jeśli nie przestanie być taka ciekawska zostanie kiedyś stara plotkarą. Z drugiej strony skoro mężczyzna już wciągnął ją w swoje prywatne kłopoty miała prawo dowiedzieć się czegoś więcej, prawda?
- Ostatnia noc, w której spałem. Rozumiem, że pytasz o całą noc, tak? Nie pamiętam. - powiedział agent odwracając wzrok.
Westchnęła. Mogła się domyślić, ze miał kłopoty ze snem, ale aż takie?
- Wiesz, że są leki tłumiące REM? Mógłbyś spać ale nie śnić.
- Jesteś tego pewna w moim przypadku Karen?
- Myślisz, że aż tak różnimy się biochemią mózgu od normalnych... - skrzywi się nieznacznie przy ostatnim słowie - ...ludzi? Pamięta się tylko sny z fazy REM, reszta ginie gdzieś na siatce neuronów. - zamyśliła się. - Myślisz, że twoje "sny" pochodzą z NREM?
- Dokładnie. No, nie umiem tego wyjaśnić niestety, jestem tylko gliną. Nie miałem żadnych nauczycieli jak obchodzić się z moim darem. Jak większość... - tu się uśmiechnął - ...z nas, jestem samoukiem. Ale pamiętam, że już za dziecka miałem takie sny. Często przyprawiłem tym moich rodziców o ból głowy. Myślisz, że nie próbowali jakoś zatrzymać tych moich wizji? Przerażały ich. To są prości ludzie.
Miałeś szczęście, ze w ogóle mogłeś im powiedzieć. Stwierdziła w duchu. Dobrze pamiętała jak skończyły się jej próby bycia szczerą z własną matką.
- To może być kwestia długości fali mózgowych, niektórzy twierdzą, że gdy w naszym mózgu pojawiają się fale theta lub delta zapadamy się w sobie i komunikujemy z nieświadomością a ta... - zawahała się na chwilę. Miała nieprzyjemne wrażenie, że coś kreci, minęły dobre trzy lata odkąd słuchała wykładu o fazach snu, nie była pewna czy właśnie nie opowiada głupot. Cóż notatki wciąż miała gdzieś na strychu. Mogła poszukać i sprawdzić później. - ...heh neurologia była dawno temu nie za dobrze już to pamiętam. - uśmiecha się półgębkiem. - A ty pewnie już badałeś sprawę na wszystkie strony i wiesz o tym więcej ode mnie. Pewnie wiesz też, że bez snu nie można żyć. Tak twierdzi kochana matka fizjologia.
- I tu kolejna sprawa. Fizjologie da się oszukać. Odpowiednie tabletki, potrafią dać kopa na trzy lub cztery dni. A później jest się tak padniętym, że się śpi kilkanaście godzin.
Wzdrygnęła się na samą wizję. Coś takiego nie mogło być zdrowe ani dobre dla nikogo.
- Tak właśnie funkcjonujesz? – spytała, widziała, że jest źle ale przy każdym nowym pytaniu pojmowała jak opłakany musiał być stan agenta.
- Ostatnimi czasy nie mam wyjścia - powiedział i zniżył głos - Czy Ty myślisz, że te sny są takie przyjemne, że mógłbym spokojnie spać? Gdyby tak było, nie prosiłbym Was o łamanie prawa i ryzykowanie dla mnie....

No i proszę, w końcu się zdenerwował. Tego chciałaś? Nie, nie tego chciała. Nieprzyjemnie było widzieć go w takim stanie, martwiła się. No i w końcu siedziała teraz w samochodzie prowadzonym przez Bena z niemałą szybkością. Przez brak snu najbardziej cierpiały koncentracja i refleks a od tego w dużej mierze zależało to czy nie zakończą życia jako jedne z tysięcy ofiar wypadków drogowych w Chicago. Miała chyba prawo wiedzieć w jakim był stanie.
- Nigdy nie twierdziłam, że są przyjemne. - spięła się odwracając twarzą do kierunku jazy.
- Wybacz - powiedział cicho - Nie chciałem Cię urazić. Szanuję waszą pomoc.
Zmiękła trochę. Dobrze, on szanuje wasza pomoc czas okazać szacunek jego prywatności. Z resztą musiało być nie łatwo przyznać się do słabości. Z swojego dotychczasowego doświadczenia z panami wiedziała, ze męska duma to coś z czym należy się obchodzić o stokroć delikatniej niż z chińską porcelaną.
- Nie przejmuj się. - westchnęła po czym uśmiechnęła się szelmowsko. - Rycerzowi w lśniącej zbroi musi być ciężko gdy nagle przychodzi mu zeskoczyć z białego rumaka i wylądować na balkonie przeznaczonym dla królewny w opałach.
Porównanie nasuwało się samo od jakiegoś czasu, ciekawiło ją jak na to zareaguje. No i chciała jakoś zatrzeć ostatni zgrzyt w ich rozmowie.
- Że niby ja rycerz w lśniącej zbroi? - tu się zaśmiał cicho - Ja raczej zwykły strażnik miejski z czarnoksiężnymi mocami jestem.
Atmosfera w samochodzie trochę zelżała za co była wdzięczna. Nie mogli się przecież cały czas martwić. Dobrze było widzieć jak się śmiał. Nawet tak nieśmiało.
- Więc jednak nie taki zwykły, nie? No i mówiłam raczej o życiowej postawie nie funkcji społecznej.
- Prawić komplementy to Ty umiesz. Ale paladyni na ogól, nie proszą pięknych dam o pomoc. - agent mrugnął do dziewczyny. No cóż na paladyna był dla niej trochę za mało praworządny. Owszem był sprawiedliwy, tego nie dało się ukryć, ale biorąc pod uwagę, że rok temu puścił jej płazem próbę zabójstwa a teraz planował kradzież trudno było go nazwać praworządnym. No i biorąc pod uwagę to jak się ubierała była z niej bardziej żaba niż dama.
- Owszem umiem ale tylko takie zasłużone. - znów odwróciła się w stronę agenta i odpowiedziała mrugnięciem. - I żadna ze mnie dama, raczej hoże wiejskie dziewczątko.
- Ale dalej piękne dziewczątko - powiedział i szybko spojrzał na drogę przed sobą.
Uśmiechnęła się kierując wzrok ku znikającej po bokach drodze. Nigdy nie myślała o sobie jak o osobie pięknej. Bez fałszywej skromności mogła powiedzieć, że jest ładna. Jednak słowo piękna kojarzyło się jej z eterycznymi, eleganckimi istotami, modelkami, gwiazdami filmowymi. A nie Karen Feary która zawsze na bakier z modą nosiła to co wydawało się jej wygodne i mimo usilnych starań zawsze pozostała w jakiejś części dziewczyną z prowincji.

Reszta jazdy upłynęła im w całkiem przyjemnej atmosferze. Gdy dotarli na miejsce Ben zatrzymał samochód w lesie. Od posiadłości dzieliły ich dwa kilometry. Odległość śmiesznie mała dla wiatru.
Karen wyskoczyła z samochodu wyciągając swoją torebkę z tylnego siedzenia. Wyciągnęła kilka kartek do drukarki, ołówek i gumkę po czym położyła je na dachu samochodu Bena.
- Mam nadzieje, że wziąłeś coś do czytania, to trochę potrwa. – powiedziała zaglądając przez okno do agenta. Następnie odeszła kilka kroków od auta.
Wiatr jest niezatrzymany jak myśl, nieskrępowany jak dusza. Tak mawiała Sinsjew.
Czuła napór powietrza na własne ciało, wpierw delikatny podmuch wyginający poły płaszcza. Stopniowo przybierał na sile porywając długie kosmyki brązowych włosów dziewczyny do tańca. Wkrótce napierał już na całe ciało. Nie usiłowała niczego kontrolować po prostu czuła każdy kolejny podmuch przenikający ubranie. Odbierała kolejne nacierające fale poddając się nim. Kołysała się lekko z zamkniętymi oczami. Uporczywe myśli, codzienne troski, wątpliwości opuszczały głowę dziewczyny pozostawała tylko ta potężna siła której kolejne uderzenia wnikały gdzieś głęboko w Karen.
Jeśli twój umysł będzie wolny stanie się jak wiatr. Powiedziała kiedyś stara szamanka.

Otworzyła gwałtownie oczy i stwierdziła, że pędzi pomiędzy zielonymi koronami drzew dotykając czule rozdygotanych liści. Pozbawiona ciała, niczym nie ograniczona zanurkowała pomiędzy pniami nabierając prędkości.
Pierwszym na co natrafiła był mur, potężny, kamienny uwieńczony drutem kolczastym. Gdy zanurkowała po drugiej stronie śmignęła koło ubranego w czarny garniturze, prowadzącego pit bulla na smyczy po czym zanurzyła się w rozległym ogrodzie.
Wpadła pomiędzy idealnie przystrzyżone różę lawirując w krętych ścieżkach. A tam...
Takiego tłumu powracających nigdy jeszcze nie widziała, kolorowa menażeria pochodząca chyba ze wszystkich historycznych. Przedzierając się dzielnie do zabudowań co i raz podwiewała jakiegoś jegomościa w todze, mijała obdartego ze skóry nieszczęśnika, niemal strąciła pudrowaną perukę z głowy pewnej damy w sukni tak pięknej, ze aż zapierała dech w piersi by zaraz potem niemal wpaść na chłopaka który wlókł za sobą własne jelita niemal przez pół starannie przystrzyżonego labiryntu.
W końcu jej oczom ukazał się dom okazało się dom.


A właściwe pierwsze zabudowania potężnego kompleksu. Przed dotarciem do właściwych zabudowań mijała oranżerie, stajnie, kompleks basenów i herbaciarnie.
Sama posiadłość prezentowała się imponująco. Rozległy, piętrowy budynek o licznych oknach które ułatwiały Karen dostęp do wnętrza. Nie spieszyła się, okrążyła wpierw całą budowlę by mieć jakieś pojecie o ogóle nim zacznie go uzupełniać o szczegóły.

Jako wiatr nie czuła zmęczenia. Nie czuła praktycznie niczego poza radością i nieskrępowaną wolnością. Był to chyba stan który można było śmiało określić jako idealny.
Dopiero wracając do ciała uświadamiała sobie skutki swojej espady.
Gdy nachyliła się nad kartką by przenieść na papier ogólny kontur budynku ze zdziwieniem dostrzegła czerwoną kroplę opadającą na biały papier. Patrzyła szeroko otwartymi oczami na szkarłatny kleks nie pojmując o co chodzi gdy zarz potem pojawił się kolejny i następny.
- Do diabła – syknęła sięgając do torebki, chwile potem przycisnęła kilka chusteczek do nosa. Złorzecząc w myśli spojrzała na zegarek i gwizdnęła cicho. Pół godziny. Tyle zajęła jej pierwsza wycieczka. Biorąc pod uwagę, to jak rzadko dotąd używała tej umiejętności należało się spodziewać krwotoku z nosa. To zawsze był pierwszy objaw.
Doskonale pamiętała przechorowane tygodnie nim w dzieciństwie jej organizm przywykł do ciągłego oglądania zmarłych. I zdaje się tak było z każdym z jej darów, ciało przyjmowało go niezwykle powoli i kiedy naużywała jego cierpliwości. Cóż buntowało się.
Mniej podziwiania widoków, więcej konkretów. Upomniała siebie siebie nim wybrała się na kolejny rekonesans.

Tym razem uderzyła dotarłszy do posiadłości naparła na okno otwierając je z trzaskiem i wpadła do długiego korytarza.


Myszkowała po parterze poruszając się za liczną służbą, zwiedzała kolejne sale koncentrując się na ubranych na czarno ochroniarzach, kamerach i zabezpieczeniach. Powoli kreśliła kolejne korytarze, zaznaczała pokoje szczególnie koncentrując się na potężnej sali bankietowej po której zapewne przyjdzie im się poruszać. Głównym utrapieniem z jakim przyjdzie się im zmierzyć były kamery. Rozsiane dosłownie wszędzie musiały zbiegać się w pokoju ochrony do którego niestety nie udało się jej dotrzeć. Zlokalizowała za to dwie pary szczególnie dobrze zabezpieczonych drzwi, jedne przy sypialni, drugie obok sali bankietowej.
Po drugim powrocie do ciała czuła ćmienie w czaszce, było jak pomruki gromów przed potężną nawałnicą migreny. Po trzecim powrocie do ciała był już ból, uporczywy, kujący krew dalej lała się z nosa jak głupia utrudniając oddychanie. Wracając po raz czwarty zachwiała się, przed oczami latały jej czarne plamy, żołądek kurczyły mdłości zaś w czaszce eksplodował ból. Ciężko oparła się o dach bojąc się zrobić choć krok. Naniosła ostatnie poprawki na mapę i spojrzała na nią krytycznym okiem.


Prezentowała się przyzwoicie. Nie zdążyła narysować piętra ale było bardzo podobne do parteru. Pozostały jeszcze podziemia z garażem i skarbcem ale tam była zła cyrkulacja powietrza przez co nie mogła się swobodnie poruszać. Tyle musiało póki co wystarczyć.
Właśnie miała to powiedzieć Benowi, pakując mapę i pokrwawione chusteczki których drugie opakowanie obecnie zużywała gdy w krzakach nieopodal coś zaszeleściło.

Mężczyzna wyglądał jak wcielenie złego strażnika z filmów o więziennych ucieczkach. Kwadratowa szczeka, wzrok psychopaty i dwa psy na smyczy szczerzące się w uśmiechu o którym trudno było powiedzieć, że jest uroczy.
Gdy tylko przybysz wyłonił się z krzaków Ben wysiadł z samochodu i wyszedł mu naprzeciw.
- Kim jesteście i czego tu szukacie? - zapytał ostro mężczyzna którego spojrzenie mroziło. Psy wyglądały na rozwścieczone i głodne.
Karen odwraca się powoli blada jak ściana z zakrwawioną chustką przy twarzy.
- Przejeżdżamy. Źle się poczułam i zatrzymaliśmy się. - Nigdy nie była mistrzynią improwizacji, jednak tym razem jej wygląd działał na korzyść kłamstwa.
- A Pan co tu robi? - powiedział stanowczo Ben, jednak drągal tylko się nastroszył.
- Wyprowadzam psy na spacer, bo wyniuchały mi tu samochód, który stoi tu od kilku godzin. Może wezwać karetkę? Albo policję co?!
- Nie trzeba karetki. - odpowiedziała Karen. - Zaczynam się czuć lepiej, możemy ruszać. - odwróciła się do Bena, przyszedł najwyższy czas by się zmywać. - Tylko wolno, dobrze?
- Spieprzać mi stąd i żebym więcej was nie widział w promieniu pięciu kilometrów od domu pana Furglera, bo inaczej poszczuje was psami - stwierdził ostro przy psy zaczęły ślinić się i warczeć.
Ben bez namysłu chwycił dziewczynę za rękę, poprowadził do samochodu i odjechał niemal z piskiem opon. Karen poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła, czarne plamy powróciły przed oczy przesłaniając cały widok. Dopiero po chwili zaczęła dostrzegać drogę i napięcie na twarzy siedzącego obok Bena. Zamknęła oczy usiłując oddychać normalnie pomimo przyciśniętej do nosa chusteczki.

- Jak się czujesz - spytał Ben patrząc na drogę. - Wszystko dobrze?
Oczywiście, że dobrze. To ubaw po pachy krwawić jak zarzynana świnia. Czego on nie rozumiał w prośbie by jechał wolno?
- Nie. Ale nie martw się. Twoja tapicerka póki co jest bezpieczna. - wymamrotała po dłuższej chwili milczenia, żołądek skręcał się jej w dzikim tańcu, na szczęście nie miała czym wymiotować.
- Nie o tapicerkę mi chodzi, przecież wiesz - sapnął niezadowolony agent.
- Wiem. - odpowiada po chwili, sądząc po marsowej minie jaka pojawiła się na twarzy Bena gdy tylko ich przyłapano nie trudno było odgadnąć co go zaprząta. - Myślisz, że to był ktoś z jego ochrony?
- Jestem tego pewien, poza tym jest coś jeszcze - powiedział osobliwym tonem który ani trochę się jej nie podobał.
- Co? - spytała.
- Mandarynki.
Skrzywiła się słysząc to słowo.
- Twój dar się uruchomił?
- O tak. - pokiwał głową - A wiesz co mi powiedział?
- Co takiego?
- Że ten miły pan miał dar... - agent zawahał się na chwilę ale dokończył - ...chyba miał związek z tymi miłymi pieskami. Prawda, że były słodkie?
- Nie kupiłabym takiego swojemu dziecku. - skwitowała wymieniając przesiąknięte krwią chusteczki.
- On widać z nimi przepada. I one za nim... - powiedział Benjamin i spojrzał na Karen - ...było jednak w nim coś dziwnego. Zapach był inny niż zwykle. Nie całkowicie, ale coś się w nim kryło...
- Myślisz, ze może nam napytać biedy? - Pytanie wydawało się jej niesamowicie głupie, niemal retoryczne.
- Tego nie wiem. Spoglądał na moje numery rejestracyjne. Jeśli jego pracodawca ma dojścia, to już wiedzą kim jestem. Agent FBI kręcący się w pobliżu. Mam tylko nadzieję, że nie będę wiedzieć, że mamy dar. I to dar, który pachnie normalną mandarynką a nie podgniłą.
W jego słowach było coś na co powinna była zwrócić większą uwagę, czuła to ale była zbyt otępiała by to wychwycić. Skoncentrowała się wiec na sprawach oczywistych.
- No i co z tego, że jesteś agentem FBI? Nie możesz przejeżdżać obok z chorą znajomą? Nasze wytłumaczenie było wiarygodne... - ciężko wypowiada każde słowo. - choć lepiej by to wyglądało gdybyś odjechał trochę wolniej. Widział krew i to, że faktycznie nie jest ze mną najlepiej. Wystarczy się tego trzymać.
- Słyszałaś co powiedział? Że jego psy wyniuchały, że samochód stał dokładnie w tym miejscu kilka godzin.
- No i? Człowiek nie panuje nad tym jak długo źle się czuje. W drodze do Apple River Canyon zdarzało mi się długo przesiadywać z Connorem przy drodze kiedy się zatruł. Wiem to trochę naciągane ale możliwe. - Dopiero po chwili zrozumiała, że wypowiedziała imię syna. Dobrze pamiętała to popołudnie przy autostradzie z wymiotującym czterolatkiem. Wtedy w spiekocie z chorym synkiem obok chciała by czas mijał jak najszybciej, teraz dałaby wszystko żeby wrócił.
- Może i prawda, ale oni i tak będą mieli mnie na oku, a także osoby mi bliskie z uwzględnieniem młodych i ładnych kobiet, a że w moim życiu wiele takich nie ma, to połączą mnie z Rachel. Oczywiście, jeśli mają dojścia. Ale coś mi się zdaje, że mają. Dużo na to wskazuje. Fakt faktem, że musimy być teraz ostrożniejsi i unikać tego pana – stwierdził Ben. Łatwo było powiedzieć, tyle że mogli nie mieć na to zbyt wielkiego wpływu.
- Zobaczymy czy to będzie możliwe. - stwierdziła. - Cóż nikt nie mówił, że będzie łatwo.
- To prawda - powiedział Ben i wjechał na większą szosę.

Jechali jakiś czas w milczeniu, aż w końcu Ben znowu się odezwał.
- Nie mogę przestać myśleć o tym facecie z psami. Czułem od niego dar, ale jakiś inny, jakby zgniły. Pierwszy raz z czymś takim się spotykam.
- Jak to zgniły? - Nie widziała w tym większego sensu jednak skoro ten temat dręczył Bena warto było go pociągnąć
- No, trudno to wyjaśnić - powiedział i skręcił do zajazdu jaki właśnie mijali. - Wstąpimy na kawę i Ci wyjaśnię, co?
- Chętnie. - brak ruchu powinien uspokoić jej szalony żołądek. - Może mają proszki przeciwbólowe.

Zajechali przed przyjemnie wyglądający drewniany budynek.
- Martwię się o Ciebie - powiedział smętnie mężczyzna, gdy otwierał jej drzwi. No tak musiała wyglądać niezbyt ciekawie.
- Krwotok? To normalne kiedy zbyt długo używam daru. A dzisiaj zdrowo przegięłam. - stwierdziła. Jakoś ciężko było się podnieść z siedzenia. Zachwiała się nieznacznie i przytrzymała drzwi. Ben bezceremonialnie chwycił ją za ramię asekurując każdy kolejny krok.
W zajeździe było dość przyjemnie. Urządzony w wiejskim stylu, było w nim pełno drewna co działało kojąco na Karen. Powitał ich zapach bekonu i jajek dziewczyna poczuła to gdyż jej zbuntowany nos wreszcie przestawał krwawić. Mężczyzna zostawił dziewczynę przy jednym ze stolików i poszedł złożyć zamówienie. Wrócił po chwili i usiadł na przeciw niej.
- Zaraz nam przyniosą coś na ząb. Długo nic nie jadłaś, a jedzenie zawsze dodaje sił.
- Dziękuje. - uśmiech był ledwie widoczny z za chusteczek. - Mam nadzieję, że wziąłeś coś lekkostrawnego. - odetchnęła głęboko odsuwając chusteczki od nosa. - Dziękuje za troskę. - sięgnęła do torebki. - Na szczęście zdążyłam skończyć mapę zanim pojawił się pan zgniły. Rzuć okiem.
Ben uśmiechnął się do dziewczyny, po czym przyjrzał się mapie.
- Na rany Chrystusa dziewczyno! - powiedział w niemałym zdumieniu - Powinnaś zostać architektem. Jestem pod wrażeniem. Właściwie to powinnaś pracować jako as wywiadu na jakimś froncie, by poznać pozycje wroga - uśmiech pełen podziwu nie znikał z twarzy federalnego.
- Mam lekki dryg do sztuki. - uśmiechnęła się. - To tylko parter, pierwsze piętro jest podobne a do podziemi było zbyt trudno zajrzeć. Jeśli tam jest twoja świeca to pewnie tutaj... - wskazała na pokój obok sypialni. - ...tutaj... - pokazała pokój obok sali bankietowej. -...albo w podziemiach w skarbcu. Wszystkie są dobrze zabezpieczone. karty magnetyczne i coś co trudno mi opisać jakaś kontrolka ale nie na kod.
- Rozumiem - podrapał się po głowie ale nie dodał nic więcej, bo podeszła do nich kobieta z tacą. Były tam dwie kawy, kilka tostów, jajecznica na bekonie w miseczce, ogórki kiszone, smalec ze skwarkami, pół litrowa butelka wody mineralnej, duża tabliczka czekolady oraz jakieś tabletki w opakowaniu. Ben szybko otworzył opakowanie i podał tabletki Karen i podał jej butelkę mineralnej. Sam też wziął.
Połknęła tabletki popijając wodą. Skrzywiła się. Gdy kelnerka odeszła kontynuowała.
- Jest masa ochrony, wszędzie kamery, może być ciężko. - mówiła wodząc palcem po mapie, rzeczywiście była z niej dumna. - No i tam jest masa powracających, cała galeria z różnych epok. Nie wszyscy w dobrym stanie.
- Co masz na myśli?
Nie podobało jej się to pytanie, cóż jemu pewnie też nie.
- No to, że czasem są obdarci ze skóry albo ciągną za sobą swoje jelita. - dodała cichutko. - Ja to jakoś wytrzymam, jeśli oni sami nie zaczną. Nie wiem co z Johnem. - wbrew wszelkim zasadom zaczęła posiłek odłamując kawałek czekolady, jej żołądek się uspokajał, głód zaczynał przebijać się przez nudności.
- Sugerujesz, że nie powinniśmy go brać - splótł ręce i oparł na nich podbródek spoglądając Karen w oczy. Miał całkiem ładne, jasne oczy.
- Nie wiem, to jego decyzja. Trzeba go przynajmniej ostrzec.
- No to na pewno. - powiedział po czym dodał - Weźmiesz go ze sobą?
Westchnęła. No to się wrobiłaś bez dwóch zdań.
- Kiepska ze mnie opiekunka, nawet swojego dziecka nie umiałam przypilnować. - stwierdziła sucho. - Zamierzałam się tam podać za specjalistkę od renowacji drewnianych zabytków. Mam w tym doświadczenie i Trochę wiedzy na ten temat. Nie wiem na jakiej zasadzie mógłby iść ze mną. Za kogo by się podawał?
- Zwykła osoba towarzysząca. - powiedział agent wzruszając ramionami. - On jest bystrym facetem z dużym problemem. Może coś by wymyślił. Ale jak mówiłaś to jego decyzja.
- Mogę mu to zaproponować, zobaczymy co z tego wyjdzie – stwierdziła, mówił o Johnie jak o dziecku, tymczasem był ten był najstarszy z nich wszystkich. A że przegrany? Cóż to w dużej mierze był jego wybór. - Wiesz, zenie mogę robić za jego nianię? Jeśli sam nie będzie chciał się trzymać w kupie nic go w niej nie utrzyma.
- A jesteś pewien, że on chce się odbić od dna? Dno to bardzo wygodne miejsce. Zero odpowiedzialności. Nic nie musisz. - westchnęła. Aż za dobrze ten stan pamiętała. - Mogę mieć na niego oko ale nie zrobię nic za niego.
- Nic więcej mi nie potrzeba, doskonale wiem, że odbić musi się sam. - Wskazał widelcem jajecznicę. - Spróbuj, jest wyborna.
Spojrzała na żółtą substancję. Wyglądała dobrze. Tylko czy jej żołądek był już gotów? Z drugiej strony o samej czekoladzie żyć nie mogła.
- Dobrze. W końcu to zagraża tylko twojej tapicerce. - stwierdziła uśmiechając się lekko.

Ben odwzajemnił uśmiech a widząc jak ona je rzekł.
- Pamiętasz nim tu weszliśmy mówiliśmy o zgniłych mandarynkach prawda? - upił łyk kawy - Otóż, ja zawsze od kiedy pamiętam czułem niemal ten sam zapach. Słodki zapach świeżych mandarynek, ewentualnie czasem skórek od tych owoców. Dzisiaj czułem coś innego, coś...to były mandarynki ale jakby gorzkie, jakby za długo leżały na słońcu. Było w tym coś dziwnego i nieprzyjemnego. Kojarzyło mi się ze zgnilizną.
- Myślisz, że jego dar jest jakiś chory? Zniekształcony? - zmarszczyła brwi w zdziwieniu.
- Tak, było w nim coś dziwnego. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. Do tego sama mówiłaś, że dużo tam... - Spojrzał w jej oczy jakby szukając podpowiedzi, po chwili ją znalazł - ...powracających. Zauważ już co najmniej trzy sprawy są dziwne. Nie dość, że to tam kierują mnie wizje, że jest świeca o dużych właściwościach, to jeszcze jestem tam co najmniej jeden obdarzony i to jakiś chory czy coś innego, no i mamy tam jeszcze tabuny duchów. Zaczynam się zastanawiać, czy dobrze robię, że Was w to wplątuje.
- Nie żebyś miał wielki wybór. - stwierdziła z przerysowaną powagą. - Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz, za wścibska jestem. - puściła do niego oko po czym przełknęła kolejny kęs jajecznicy. - Myślę, że te duchy mogą ciągnąć do zabytków które tam zgromadził. No a my jesteśmy dorośli i wiemy w co się pakujemy.
Agent nie odpowiedział tylko spojrzał w jej oczy. Wdzięczność za słowa otuchy była wręcz namacalna. Dopiero po chwili zdobył się by coś powiedzieć.
- Dzięki Karen - i tyle, mimo iż na ogół pracował z wieloma ludźmi i nigdy nie miał kłopotów z rozmawianiem, tym razem nie potrafił powiedzieć nic więcej. Miał nadzieję, że ona czuje jaki jest wdzięczny.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Hej, jestem ci to winna, pamiętasz jak to wyglądało kiedy ostatnio siedzieliśmy w barze?
- Było minęło - machnął ręką Ben trochę już swobodniej - Poza tym Ty nie narażałaś mnie.
Było, ale czy naprawdę minęło. Na pewno starała się by tak było.
- Gdyby jakimś cudem ktoś uwierzył temu bydlakowi, że próbowałam go zabić, nie miałbyś kłopotów?
- Naprawdę świetną mają tą jajecznice tutaj - powiedział Ben z udawaną rozkoszą - Prawda, że smaczna?
- Dobrze, jak pan agent chce, już się zamykam. - stwierdziła z uśmiechem wracając do jedzenia. Ach tam męska duma, wrażliwsza niż poczucie humoru muzułmanina.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 21-03-2010 o 13:06.
Lirymoor jest offline  
Stary 21-03-2010, 19:21   #115
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Walka

Zaur z ulgą zauważył, że owady podrzucone mu przez Argo posłusznie dołączają do swych braci i odbudowują kokon na jego brzuchu.

- Możesz zlokalizować Matu Asco ? - Odezwał się do Zaura Pyryfik. - Nie możemy pozwolić mu na rozbicie, on musi pożywić się puryfikiem. Inaczej możemy go nigdy już nie zobaczyć. Pomyśl co mogłoby się stać, jakby ktoś z nas go przygniótł !
- Masz rację, poczekaj. - Zaur przymknął oczy, wyciągnął język i krzyknął w stronę Puryfika. - Spea skieruj się do jej ciała, Matu Asco jest w jej ciele.

- Sam budulec nie wystarczy. - Uni szepnął do ucha Zaura, gdy Puryfik wyszedł z osłony w kierunku anielicy..- Malec jest przestraszony, nie ma ani chwili spokoju, on potrzebuje szumu morza, szumu fal, a nie dźwięków strachu i niepokoju. Potrzebujemy zapewnić mu ciszę. Zaurze, wejdę do kokonu zamieszkam z Bryflionem. Tak będzie lepiej malec nie będzie sam, jak będę potrzebny zawsze możesz mnie wezwać, powiedz tylko głośno me imię. I nie mów nikomu proszę gdzie jestem. Pozostali chyba nie zrozumieliby moich intencji.

Unifix skroplił swe ciało do wnętrza kokonu tworzonego przez mrówki. Zewnętrzna warstwa okrywająca kokon zamarzła tworząc trwałą skorupę. Zaur uderzył wierzchnią częścią dłoni w mrówczy kokon i z zadowoleniem stwierdził, iż jest on trwały niczym marmur. Po chwili mrówki znowuż zaczęły zachowywać się tak jakby nie było pośród nich Unifixa.

Puryfik podleciał w stronę nieboszczki, odrzucił jedną ze swoich zdrowych macek i podał ją Asco.
- Wychodź bracie, musisz się zregenerować i dołączyć do reszty. Chyba nie chcesz pozostać w ukryciu, jak dookoła trwa wojna.

Steve z zadowoleniem obserwował agonię feniksa. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu nowego celu. Z chmary kurzu dostrzegł wyłaniającą się postać ognika. Steve dostrzegł dwa wirujące dookoła Skrzadła ładunki. Mężczyzna podjął szybką decyzję, biorąc poprawkę na wiatr, wycelował w jeden z ładunków. Nacisnął spust snajperki. Kolejny pocisk poleciał tym razem w kierunku Argo. Kula trafiła jeden z dwóch rzuconych w stronę ludzi ładunków. Wszyscy stojący nieopodal Salartus łącznie z Ognikiem poczuli się rozkojarzeni i zmęczeni.

Oponent nie zdążył pomyśleć nawet o tym jak dobry strzał właśnie oddał. Zmotywowany kruk śmierci przebił czaszkę jego głowy i wbił się swoim dziobem w mózg człowieka. Revan posmakował ludzkiego mięsa i co gorsza ono mu zasmakowało. Ciało mężczyzny wraz z krukiem spadło na ziemię. Revan z smakiem zjadał kolejne kawałki człowieka. Delektował się nim, nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła niego. Od tego właśnie momentu Kruk rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu. Bardzo bolesny rozdział.

Hane rozpoczął swe leczenie tuż przed tym jak mieszanka aredaniskiego proszku wdarła mu się do płuc powodując rozkojarzenie i senność. Rana zaczynała się zasklepiać, jednak umysł feniksa pozostawał odurzony. Puryfik, Asco, Legion oraz Zaur z rozbawieniem obserwowali jak pobliskie owady zbliżały się do Matu Asco i formowały ludzki kształt Salartusa.

Sadesyks skrył się za pobliskim drzewem. Kule wylatujące z ludzkiej broni na szczęście się go nie imały, Rosso nie miał jednak tyle szczęścia. Gdy próbował wyrwać jedno z młodych pobliskich drzew. Dopadł go grad kul. Pociski przebiły mu brzuch na wylot powodując doszczętną dewastację organów wewnętrznych. Angelo spróbował rzucić jeszcze drzewo, jednak ono wyślizgnęło mu się z dłoni i opadło nieopodal. Na trójkę zadowolonych z siebie mężczyzn doleciał pocisk Argo. Aredaniski proszek rozprysł się dookoła ludzi zmuszając ich do opuszczenia broni. Dzięki temu atakowi Skrzadło obezwładniło ludzi. Jednak nikt nie był na tyle blisko aby móc pozbawić ich życia.

Grau nie wytrzymała. Przylgnięta do ciała Animy wydała jej jasny rozkaz.

Anima

Była świadomością rasy, która jako jedna z pierwszych wyginęła ponad trzy wieki temu. Miała zostać przywrócona w światłości i chwale, jak tylko ludzie przestaną być zagrożeniem. Miała stać się pierwszą z rodu, miała być nadzieją dla Animadverzów. I wszystko szlak trafił. Została wezwana za wcześnie, stosując pół środki za budulec jej nowego ciała. Miała być doskonała a to ciało, które miała przyodziać wyglądało wręcz odrażająco. Esencja rasy Animadverzów nie będzie chodzić po ziemi w takim ciele.

NIE BĘDZIE !

Anima zdecydowanie, nie miała zamiaru wejść do ciała jakie przygotował jej Sadesyks. I nic, i nikt nie mógł jej skłonić ku temu dopóki nie usłyszała rozkazującego tonu głosu przeklętej rasy Gatti.
Głupi kocur jednym zdaniem wymusił na Alayne wejście w ciało powstałe z resztek Az'khasa i ludzi. O zgrozo ludzi !?

Błysk życia rozświetlił troje oczu Alayne. Wilczyca czuła w sobie zew krwi, była wściekła i miała zamiar rozerwać na strzępy sierściucha, który zmusił ją do przybrania tej formy. Odwróciła się w stronę Gatti, skoczyła na nią przyszpilając ją do ziemi. Miała już ją zagryźć gdy kotka wydała kolejny rozkaz.

Zagryź resztę ludzi !

Gatti poczuła odchodzący od niej gniew. Przez cały jej brzuch przeszedł jasny biały pasek. Za każdym razem gdy wydawała rozkaz Animadverzowi, coś się w jej zmieniało, nie tylko na ciele, ale także i na duszy.

Anima niczym potulny grzeczny piesek odwróciła się w kierunku oponentów. Skoczyła na pierwszego z nich. Jednym ruchem szczęk przegryzła szyje mężczyzny. Dwa duże kły wyszły z jej pyska, wilczyca skoczyła na drugiego zamroczonego człowieka, rozdzierając mu szaty wydrapała jego wnętrzności. Była wściekła szybka i co ważniejsze mordercza.

Ostatni marines niczym przygłup stwierdził zadowolony z siebie.

- Przynajmniej przedłużyliśmy życie cywilowi.

Jednak i tak, nikt z Salartus nie zrozumiał bełkotu, który wyszedł z jego ust. Alayne doskoczyła do ostatniego mężczyzny, powaliła go na ziemię. Wyrwała lewy bark. Połknęła go ze smakiem.

Trójca

Z perspektywy Grugona nie mogło być lepiej. Był w cichym suchym miejscu z kobietą posiadającą niespożyte zasoby energii. Nie wiedział czemu, ale coraz bardziej podobało mu się to jak Spea mówi, jak się złości, jak majestatycznie wypina pierś kiedy krzyczy na niego.

Jak by to dziwnie nie zabrzmiało, Grugon się zakochał.

Zrobił krok w jej kierunku, a ona instynktownie wzleciała w powietrze. Diablę niczym kot prężnie doskoczył do anielicy. Oplótł w powietrzu ją swoim masywnym ogonem, tak iż Spea nie mogła swobodnie machać skrzydłami. Oboje runęli z hukiem na piasek.

- Złaź z... ! - Kobieta nie zdążyła powiedzieć niczego więcej, usta Flyxa złączyły się w namiętnym pocałunku z ustami Spei. Diablę było zbyt szybkie i zbyt silne by ta mogła się ruszyć. Gładził on rękami jej ciało, pewnie i władczo rozpinał ubranie okrywające ciało anielicy. Jego dłoń dotknęła jej policzka, opuszki palców gładziły jej skórę. Grugon był zdeterminowany do odbycia stosunku. Prawa dłoń mężczyzny zacisnęła się na zielonym kamieniu, który Spea ciągle miała w ręce, nieostrożny Grugon skaleczył się szorstką jego stroną. Kilka kropel krwi poplamiło zieloną powierzchnię kamienia.

Przestrzeń dookoła kochanków rozjaśniała zielonym światłem.

Flyx i Spei odzyskali świadomość. Zawiedzione diablę spojrzało w stronę anielicy. Jego wzrok mówił wszystko. Ciało anielicy pozostawało wiele do życzenia. Jej rana piekła niemiłosiernie, mogła przysiąść, iż coś żyło w niej. Z odrazą zrzuciła jednego z robaków, które znalazło się na jej ciele. Z szyi kobiety wystawało małe żyjątko, które usilnie próbowało wejść głębiej.

* Puryfikowi zostaje 11 zdrowych macek.
* Update w pkt siły, uwzględnione 2 kolejki. - w trakcie, może trochę to potrwać mam słaby net.
* Wszyscy ludzie zostali zabici. Gratuluje przeżycia.
* Kruk śmierci dostaje łatkę – uzależniony od ciał ludzkich. Od tej pory raz na trzy dni musi zjeść ciało człowieka. W przeciwnym wypadku dostanie delirium, co zaowocuje niczym innym jak ... . oczywiście, każde zjedzenie ludzkiego ciała kosztuje -10 pkt siły.
* Asco ma zregenerowane 40 pkt siły.
* Jeden z robaków próbuje podjeść Spee od środka, można go usunąć z pomocą drugiej osoby, jeśli Spea spróbuje zrobić to sama – paskuda czmychnie do wnętrza jej ciała.
* Dobrze radzę zająć się rannymi w tej kolejce. Wypisać ich listę w komentarzach ?
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 21-03-2010, 23:20   #116
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Gdy Nik wkroczył do mieszkania obładowany zakupami, agent był bliski zbierania zębów z podłogi. Jego mina wyrażała emocje gdzieś pomiędzy szokiem a zakłopotaniem.
- W kuchni jeśli już musisz - odpowiedział po długiej chwili. - Ale masz świadomość, że ja potrafię zadbać o swoją lodówkę?
- A masz świadomość, że za gościnę powinno się jakoś odwdzięczyć? - zripostował Nik, stawiając wszystkie torby na blacie. - Ale w kuchni chyba mnie nocować nie będziesz, co?
- Dobra, dobra, tylko ja gościną odwdzięczam się za coś innego, tak?
- Za to, czym odwdzięczam się za wyciągnięcie mnie z łap mundurowych? - gość federalnego zaśmiał się.
- Ale Ty komplikujesz - stwierdził Ben, kręcąc głową. - No dobra, to może od razu wykorzystamy te zakupy i zrobimy jakąś kolację dla nas i może Rachel też coś zaniesiemy, co?
- Już myślałem, że tego nie zaproponujesz. Głodny jestem, od rana nic nie jadłem - Nik zaczął wyładowywać zakupy. - Na co masz ochotę?
Podszedł do zakupów, sprawdził, co ciekawego kupił praktycznie nieznany mu mężczyzna i chwilę się zamyślił.
- Może zapiekany makaron z ananasem i kurczakiem, a na deser sałatka z owoców?
- Ciekawy pomysł - skomentował długowłosy. - Idę zanieść torbę do salonu, żeby nie leżała w korytarzu.

Gdy wrócił, Ben już przygotowywał jedzenie. Mieszkanie było puste, chyba już wszyscy się wynieśli.
- Nigdy tego dania nie robiłem - powiedział Nik przewieszając marynarkę przez oparcie krzesła i podchodząc do blatu kuchennego - ale powinienem się przydać.
Po chwili dodał:
- Powiedz, ale tak szczerze: jak sobie wyobrażasz całą tę akcję?
Ben podał kurczaka, a dokładnie jego filety Nikowi do pokrojenia, sam zaś zabrał się za ananasa.
- Nie mam pojęcia, prawda jest taka, że musimy tam improwizować. Dowiedzieć się, gdzie jest świeca i jakoś ją wynieść. Liczę, że pomogą nam w tym nasze zdolności.
Słysząc słowa "pomogą nam nasze zdolności" Nik się zasępił.
- No tak. Jakieś plany na najbliższe dni? - zmienił temat.
- Jutro z Karen jadę w okolice posiadłości. Pewnie stracę na to cały dzień, ale może się to opłacić. Pojutrze musze załatwić parę spraw w biurze, żeby niczego nie podejrzewali, poza tym muszę iść kupić nowy garnitur i koszule - tu spojrzał błagalnie w sufit.
- Czyli mam czas na obijanie się, jak rozumiem. To pobawię się w gosposię przynajmniej i pogotuję - westchnął. On przynajmniej porobi coś ciekawego. - Męczy mnie to już.
- Gotowanie Cię męczy? - spytał Ben z uśmiechem. - To kiepska z Ciebie będzie gosposia.
- Nie gotowanie - żachnął się Nik. - Ta pustka. To jest straszne, wiesz? Wyobrażasz sobie życie w totalnej ciszy?
- Aktualnie wyobrażam sobie życie bez snu - powiedział Ben i na potwierdzenie swoich słów ziewnął. - Przepraszam. Nie wiem, Nik, jak mógłbym Ci pomóc, ale dalej od Ciebie czuję moc, więc chyba nie ma się co bać.
- Połóż się dziś. Potrzebujesz odpoczynku, bo wyglądasz jak z gardła wyjęty.
- Jasne - rzucił Ben na odczepnego i zaczął szukać naczynia żaroodpornego. - Wiesz, pokrój jeszcze szynkę na plastry, to może być niezłe. No i usmaż tego kurczaka - uśmiechnął się.
Nik skinął głową i zapadła niezręczna cisza.
- Co żeś tak zamilkł, co? - spytał Ben po chwili, zaczynając robić trochę sosu majonezowego.
- Martwię się o ten wypad - odpowiedział drugi zasępiony.
- Ja też. Narażam Was na niebezpieczeństwo. I w imię czego? W imię moich wizji - ironicznie rzekł gospodarz.
- Czy Rose nie udowodniła ci, że to prawdopodobnie nie tylko jakieś tam wizje?
- Bo pojawiły się jakieś śmieszne pogłoski, gdzieś cholernie daleko stąd w jakimś nie bardzo rozwiniętym kraju, tak? To żaden dowód. Poza tym, dalej mi nie daje prawa do... właściwie do niczego. - mówił to spokojnie, jednak dało wyczuć się zdenerwowanie po jego ruchach, gdy otworzył puszkę z ananasem i pół jej zawartości wyleciało na podłogę.
Nik zamknął oczy i ciężko odetchnął.
- Skoro pojawiły się w Polsce, to równie dobrze mogą być też tu. Nie oglądasz filmów? Wszystkie istoty atakują najpierw Amerykę. Kosmici, gigantyczne jaszczurki, wszystko! Zresztą pamiętaj, że to jest nasza dobrowolna decyzja. Nie przystawiłeś nam spluwy do głowy. Mogliśmy zrezygnować, ale tego nie zrobiliśmy. Ale i tak się martwię. Jak nas złapią, to czeka nas paka, zgadza się?
Tu Ben zatrzymał się ze ścierką w ręku nad zmywaniem podłogi.
- Nie. Wybronię Was. Przyznam, że Was do tego zmusiłem, że przyłożyłem wam lufę do skroni, że Was szantażowałem. Prawda jest taka, że już się nawet do tego przygotowałem. Kradzież świecy jest moją jedyną szansą. Jeśli mi się nie uda, to i tak zginę. Więc mogę zginąć w więzieniu.
- Wiesz, na co mam ochotę? Sieknąć cię w łeb, żebyś oprzytomniał. Myślisz, że którekolwiek z nas to potwierdzi? "O tak, szantażował nas, jest zły i niedobry, ach ci federalni. Dobrze, że go złapaliście, był wrzodem na zdrowym organizmie społeczeństwa." Tak to sobie wyobrażasz? - Nik zaczął podnosić głos. - Słuchaj mnie uważnie i patrz na moje usta! Jak nam się nie uda, wybronimy się jakoś, a jak potwory przyjdą, to zaduszę je gołymi rękoma. A wiesz dlaczego? Bo nie pozwolę nikomu bezsensownie zginąć, rozumiesz? - gestykulacja mężczyzny stawała się coraz obszerniejsza. - Szczególnie osobie, która bezinteresownie pomaga innym!
- Gówno prawda, Nik - powiedział spokojnie Ben, patrząc mu w oczy, jakby chciał zaznaczyć swoją wyższość i pełną kontrolę. - Nie zadusisz ich gołymi rękoma. Poza tym nie masz doświadczenia w sfingowaniu dowodów, nie ważne czy na dobrą czy złą stronę. Ja mam. I już się odpowiednio zabezpieczyłem. Jeśli więc nie chcecie, bym skończył w więzieniu i nie chcesz, bym zginął, musi wszystko się nam udać. I nie ma co zakładać, że będzie inaczej.
- Improwizacje rzadko się udają - Nik wrócił do krojenia szynki.
- Dlatego jutro z Karen jedziemy w okolice posiadłości. Dobrze by było dowiedzieć się też o naszych mocach. Na ten przykład Rose. Nie mam pojęcia, w czym ona się specjalizuje.
- Wydawało mi się, że zbierasz informacje o nas - spokojny już gość spojrzał przez ramię na rozmówcę.
- Prawda, ale Rose chyba nie wykorzystywała swego talentu do pracy. Wiem, że ma dar, ale kompletnie nie wiem jaki. Może jej zaradność, to też forma daru.
- Ja nie wiem nic prócz tego, ze potrafisz nas wyczuć, a Karen i Johny widzą zmarłych, którzy nie są zbyt mili - uśmiechnął się nieznacznie.
- Karen włada też powietrzem. Podejrzewam, że ma najsilniejszą moc z nas wszystkich. Widziałem jej skutki. Johny... On widzi zmarłych, ale potrafi też dostrzegać rzeczy, które są bardzo daleko, bądź na przykład doskonale widzi w ciemnościach. Myślę, że jego dar ma silny związek z oczami. Ty zaś... Jak mniemam telepata?
- Nie do końca. Potrafię posiąść wiedzę, o której inni nawet nie potrafią marzyć. Pozyskuję ją z cudzych umysłów, planów, ze śledzenia przyszłości, a także po prostu z eteru - w głosie Nika zaczynała pojawiać się pasja: taka sama, z jaką ojciec uczył go panowania nad mocą. - Posiadając szczątkową wiedzę potrafię ją rozwinąć do granic możliwości. Jestem w stanie dowiedzieć się, jak długo szyli twój garnitur zaledwie go dotykając. A także jestem w stanie obdarzyć innych wiedzą w taki sposób, że nawet nie podejrzewają czegoś paranormalnego. Mógłbym nauczyć cię przepisu na szarlotkę, a ty byś się czuł, jakbyś znał go od dziecka. Wiedza jest potężną bronią, jeśli potrafi się ją wykorzystać.
- W takim razie musimy zrobić wszystko, by Twój dar wrócił - uśmiechnął się Ben. - Przydałby się nam bardzo mocno.
- Tylko nie myśl sobie za wiele - Nik uśmiechnął się szelmowsko. - Nie jestem w stanie dowiedzieć się wszystkiego. Nawet jakbym był w pełni sprawny, nie wyczytam z umysłu Alberta, gdzie jest świeca, póki o niej nie pomyśli.
- No tak, Ty najlepiej znasz swoje zdolności - uśmiechnął się agent. - Nie myślałeś o pracy w FBI?
- Nie mamy tego u siebie. Zresztą... Ja preferuję spokojne życie.
- Przydałbyś się. Może jako detektyw - rozmyślał Ben. - Marnujesz swój dar, wiesz? On powinien służyć ludziom.
- To, że potrafię wykryć kłamstwo nie znaczy, że potrafię je udowodnić - odwrócił się od federalnego.
- Ja też zaczynałem w ten sposób - powiedział właściciel mieszkania. - Wszystkiego byś się nauczył. Wystarczy być konsekwentnym w działaniach i swych dążeniach. Naprawdę się marnujesz - dodał po chwili, gdy w końcu włożył zapiekankę do piekarnika.
- Możliwe. Ale wyobrażasz sobie mnie jako detektywa?
- Szczerze?
- Jak zwykle.
- Jak najbardziej. Pasowałaś byś do wizerunku Holmes'a.
- Ja się teraz na żurnalistę stylizuję - zaperzył się Nik, po chwili jednak wybuchając śmiechem. - Nawet kapelusz do mojego prochowca sobie dokupiłem.
- Brakuje Ci tylko fajeczki do pykania - zaśmiał się Ben głośno.
- Rzucam nałóg - stwierdził, przewracając oczyma. Cholera, a bym sobie zapalił. Chociaż jednego!
- No tak, i nici z Sherlocka - zaśmiał się powtórnie jego rozmówca.
- No widzisz - Nik zawtórował mu, siadając na krześle. - Chociaż nie pogardziłbym ładną fajeczką, nie przeczę.
- Jak będzie po wszystkim to Ci taką kupię - rzekł agent. Obcokrajowiec tylko błysnął zębami.


Noc minęła mu spokojnie, jednak rano obudził się z piekielnym bólem głowy.
- O kurwa - szepnął, kładąc dłonie na twarzy. - Przecież nic nie piłem.
Poszedł do łazienki się umyć. Wyszczotkował włosy i ułożył je nienagannie. Za oknem świeciło słońce, więc ubrał ręcznie przycięte krótkie jeansy i czarny bezrękawnik, na który zarzucił koszulę z krótkim rękawem, zostawiając ją rozpiętą. Z torby wyjął kapcie wyglądające jak łapy tygrysa i wsunął w nie bose stopy. Usłyszał otwieranie drzwi, a po chwili dobiegł go głos Rachel:
- Co się kurcze ze mną dzieję, że musze pożyczać od Bena cukier?
Nik wyszedł z pokoju zdezorientowany, patrząc na rudowłosą kobietę.
- Cześć, Rachel - przywitał się niepewnym głosem. Mówiłaś coś?
- Cześć Nik - powiedziała, po czym rozejrzała się szybko i wyciągnęła cukier z szafki. - Nie, nic. Musiało Ci się przesłyszeć. Wybacz ale skończył mi się cukier, a robię ciasto...
Mężczyzna przyjrzał jej się podejrzliwie.
- Jesteś pewna?
- No chyba widzę, czy mam cukier czy nie, tak? Hm? - odwróciła się i spojrzała na gościa swojego sąsiada.
- O kurde, jak on wygląda? To jest ten sam koleś? - dobiegł go znowu głos Rachel, która stała przed nim, ale nie otwierała ust.
- Nie, nie, nie o to chodzi - Nik rozpromienił się. Ból głowy już go nie dotyczył, już nie istniał. Podbiegł do niej, chwycił zdezorientowaną kobietę w ramiona i pocałował w policzek. Szybko ją odstawił i wybiegł uradowany do salonu, skąd po chwili dało się słyszeć okrzyk radości.
- Rachel, jesteś zwiastunką dobrej nowiny!
Kobieta, totalnie zszokowana, poszła za nim i patrzyła na skaczącego po salonie mężczyznę.
- Jezu Chryste, odbiło mu na całego. Wariat - jej głos znowu rozpanoszył się po okolicy, choć nic nie mówiła. Przyglądała się tylko Nikowi jak małpie w cyrku.
- Nie, nie rozumiesz - krzyczał Nik. - On wrócił! Mój dar wrócił, rozumiesz? Wrócił!
- Jednak mu odbiło... Cholera jasna! - rozległo się w jego umyśle, a po chwili normalne słowa targnęły jego bębenkami:
- Jeszcze raz zajrzysz do mojego umysłu, a nie poznasz własnej twarzy, ostrzegam! - powiedziała mocnym głosem z palcem groźnie wycelowanym w jego twarz.
- Umiem to kontrolować, nie bój się - odpowiedział mężczyzna z szerokim uśmiechem dziecka, patrząc się radośnie na kobietę.
Rachel podeszła bliżej, patrząc mu w oczy.
- Więc lepiej, żebyś się pilnował - dźgnęła go palcem w pierś. - Mój umysł - znowu dźgnięcie. - Moja prywatność, jasne?
Mężczyzna dalej śmiał się radośnie.
- Się rozumie, pani kapitan!
- I przestań się ze mnie śmiać! - krzyknęła, ale już lekka rozbawiona. Nik jednak nie mógł się powtrzymać. Musiał korzystać z daru, zupełnie jakby od dawna nie oddychał.
- Ma rozpięty rozporek - pomyślała rudowłosa. O Ty zboczona, gdzie się gapisz? W jego duszy całe chóry głosów śmiały się razem z nim. Werbalnie jednak zaprzestał tego zachowania i stał bez słowa, ale po jego ustach ciągle błąkał się uśmiech, a brwi same unosiły się w górę. Walczył z całych sił, żeby znów się nie roześmiać. Dziewczyna spojrzała na niego badawczo przysuwając twarz do jego twarzy i mrużąc oczy.
- Pomidor - pomyślała.
Nik powstrzymywał się przez chwilę, po czym zamknął umysł i wybuchnął śmiechem.
- Ale mina - położył się na ziemi i zaczął zwijać się ze śmiechu.
- O co chodzi? - to Ben wyszedł ze swojego pokoju i patrzył na tę dziwną scenę: leżący na ziemi Nik w nietypowym ubraniu i stojąca nad nim wściekło-rozbawiona Rachel, która po chwili wyszła, komentując całą sytuację:
- Co za cyrk, cholera jasna...
- Ben - Nik dalej tarzał się po podłodze, zanosząc się śmiechem - wrócił.
- Tak coś mi się obiło o uszy - agent spojrzał na mężczyznę z uśmiechem na twarzy. - No to chyba się napijemy, gdzie ta whisky?
 
Aveane jest offline  
Stary 24-03-2010, 23:42   #117
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Skrzało pod wpływem narkotyku zataczało się nie mogąc skoordynować ruchów. Każdy bodziec docierał do ognika wyostrzony. Huk z jakim piorunowa kulka uderzyła w drzewo przypominał odgłos lawiny, zaś sam wybuch ogłuszył go na kilka sekund. Wyostrzone śmigające mu przed oczami obrazy przypominały karykaturę rzeczywistości.

Przyzwyczajony do proszku zdołał w końcu ogarnąć wzrokiem pole bitwy. Ludzie tego szczęścia nie mieli. Stali bezradnie wystawiając się na cel przyzwanej bestii. Skrzadło odwróciło wzrok, nie chciało ochoty patrzeć. Sam trzask łamanych kości przywodził na myśl wystarczająco odpowiednie obrazy. Nagle bitwa ucichła. Niezupełnie, gdyż wciąż wokół słychać było Salartus, lecz zamilkły świsty rzucanych przez wrogów kamieni. Zdawało się, że na dobre.

Argo znalazło się w pobliżu Grugona. Spojrzał na niego, gdy diablę jęknęło powracając do swego pokiereszowanego ciała. Dopiero teraz, gdy kurz opadł ognik mógł z trwogą obserwować pięć broczących krwią dziur w brzuchu kompana.

Ognik był zmęczony tak walką, jak i efektem ubocznym zażytego proszku. Nie padł jeszcze na ziemię chyba tylko dlatego, że rozpuszczona w powietrzu dawka tylko w części posypała się na nich. Postanowił więc, póki przytomność się go trzymała, pomóc Flyxowi.
- Nie ruszaj się - powiedziało z wysiłkiem skrzadło - spróbuję opatrzyć te rany.

Szybko zerwał kilka szerokich i podłużnych liści z rosnących pośród trawy kwiatów. Podał je diablęciu każąc przytrzymać na ranach. Grugonowi trudno było się opierać. Z pewnością sam zdołałby się zregenerować, lecz w tej chwili ból w podbrzuszu skutecznie uniemożliwiał mu wstawanie i protesty. Wyginał jedynie głowę, by mieć jak najlepszy widok na swą miłość.

- Zostaw mnie, nic mi nie będzie -wymamrotał Flyx - chuch, tylko zimno się strasznie zrobiło.

- Znowu Ci zimno - zaśmiał się Argo - na zgromadzeniu też narzekałeś, ale jednak stanąłeś przed braćmi i zadeklarowałeś swój udział w wyprawie.

- O czym ty bredzisz? O jakim zgromadzeniu?

- Przed wyprawą - odpowiedziało pewnie skrzadło- staliśmy pośród śniegu, na przenikliwym mrozie i słuchaliśmy słów opiekunek, które zapytały, kto weźmie udział w wyprawie. A potem ty...

- Na ludzkie szczenię mózg Ci obili? Nie było mnie tam.

- A potem ty - dokończył ognik - wyłoniłeś się nagle pośrodku i pierwszy dałeś przykład.

-Wyłoniłem, czy ja wyglądam jak jakiś twój daleki rozsypany krewny? Zostaw mnie i przesuń się, nie widzę wyraźnie!

Skrzadło ani myślało przestawać, gdy Grugon pieklił się, ono przygotowywało już lekarstwo. Jedyne co mógł zrobić Argo, to przygotować porcję musującego proszku. Specyfik ten silnie naładowany i w dużej dawce mógł powstrzymać krwawienie odkażając rany. Skrzadło więc zaczęło wirować coraz szybciej i szybciej krzesząc dookoła mnóstwo iskier. Stawało się przy tym coraz bardziej senne. W ciele skrzadła wciąż znajdował się proszek Aerdanida, a szybkie wirowanie tylko mieszało ten pyłek z komórkami ognika.

Naładowany proszek ostatecznie spoczął na liściu i Argo był gotów był do zaaplikowania lekarstwa. Grugon wykręcał tylko jak mógł głowę wstronę ukochanej, zupełnie już nie interesując się skrzadłem bardziej niż zeszłorocznym śniegiem.
- Nie ruszaj się - ostrzegł Argo, gdy jego słowom zawtórował jęk diablęcia. Maleńki pyłek przez nieuwagę odpadł od reszty i opadł na oko Flyxa.

-To pieczę! Zostaw mnie, nic mi nie będzie! - zakrzyknął diabeł i na moment oderwał wzrok od Spei, próbował wstać, cofnąć się i przetrzeć załzawione oko w tej właśnie kolejności. Niestety rany nie pozwalały mu poruszyć więcej jak rękoma.

-Mówiłem, żebyś się nie ruszał. - Argo odparł z wyrzutem i odrzucił liściasty opatrunek delikatnie posypując rany proszkiem. Flyx napiął się, lecz nie jęknął. Najwyraźniej spodziewał się większego bólu niż lekkie szczypanie. Ognikowy proszek odkaził rany wspomagając naturalne właściwości lecznicze Grugonów.

Argo słabo słyszał resztę przekleństw i narzekań Grugona. Robił się coraz bardziej senny. Liść z resztą proszku odłożył delikatnie na trawę, sam zaś kołysząc się sennie na boki rozglądał się komu jeszcze potrzebna jest pomoc.

*
Argo opatruje Flyxa wytwarzając musujący proszek (umiejętność).
Po przyjęciu na klatę pocisków ma drobne problemy ze wspomnieniami, stąd myli szczegóły na temat spotkania w grocie.
Następnie rozgląda się, kto jeszcze potrzebuje pomocy.
 
Glyph jest offline  
Stary 26-03-2010, 09:45   #118
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nagle w kocim świecie zrobiło się tak... tłoczno.


Zanim się obejrzała, już leżała na ziemi z wielkimi kłami śmierdzącego zmartwychwstałego zwierza tuż przy szyi i widmem przeniesienia się do Ciemności już na zawsze. Coś strasznego.

- Bierz ich!

No i znów podziałało. Tylko ta biała ciapka. Jest to nieco męczące, ta zmiana koloru. Przyzwyczaiła się już do swojej czerni. Trzeba się będzie wytytłać w jakimś popiele lub błocie.

Kiedy sytuacja się wyjaśniła - wszyscy śmierdziele padli trupem (trupami) - Grau pobiegła w kierunku swoich towarzyszy.
- Wszyscy cali? Wszyscy żyją? - z mruczeniem wyrażającym zadowolenie ocierała się o nogi Spei, Alfonsa, Zaura szukała wzrokiem Lau i Wallowa. Przemknęła się koło Diabła i Argo.

Wszystko byle trzymać się z dala od ZmartwychPowstałej Bestii.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 26-03-2010, 22:47   #119
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Uskoczyła, wzbudzając w górę ze sobą chmurę lekkiego piasku. Poczuła uścisk diablego ogona, uderzenie w piasek.

-Złaź z...! - nie dała rady wykrztusić więcej, gdyż wielkie, zaślinione usta zablokowały jej jakąkolwiek możliwość. Szybszy i silniejszy od niej Grugon unieruchomił ją, choć próbowała odsunąć się jak najdalej. Wspomnienia wzięły górę i w pamięci dudnił jej stary ból z lodowej jaskini. Czekała na uderzenia, nie pieszczotę. Przez chwilę gorący pocałunek wywołał konsternację. Delikatny dotyk zmylił ją, bo diablę szarpnęło z całych sił za jej pancerz. Chciała krzyknąć, lecz nie było jak. Nie miała szansy się wywinąć. Ból obdzierania ze skóry był zbyt ogromny, oczu pociekły jej łzy. Pancerz, który wytworzyła, nie mając dość funduszy by zdobyć tkaninę wytwarzaną przez Salartus z Wilgotnych Jaskiń, robił jej za jedyne odzienie. W połowie wciąż wrośnięty w skórę, uformowany by podkreślić jej kobiece kształty, teraz był zrywany kawałek po kawałku skutkując przeszywającym bólem. Zaślinione wargi tłumiły krzyk, próbowała się odepchnąć szponiastą dłonią. Całe ciało paliło ją żywym ogniem ran, gdy on dotknął jej twarzy. Pod zgniłozielonymi piórami spływały łzy. Dręczyciel chwycił za jej dłoń, ściskając wraz z nią zielony kamień... Ból...



Światło, rozmycie... Musiała zemdleć... Wzrok wyostrzał się na konarach drzew. Ból dalej ogarniał jej ciało, jednak teraz był inny. Jej rana piekła niemiłosiernie, mogła przysiąść, iż coś żyło w niej. Nagle wyczuła coś poruszającego się wśród pancerza. Zrzuciła ze wstrętem pełzającego owada, starając się nie poruszać szyją. Czuła pieczenie, swędzenie, miała ochotę drapać ranę do głębi... Zacisnęła konwulsyjnie pazury w niemocy. Pióra kruka wplecione w drobne warkoczyki jej włosów łaskotały otwartą ranę i twarz. Starała się nie poruszyć, by nie sprowokować ruchomego stworzenia do skrycia się w krzepnącej ranie. Drżała cała ze wstrętu, wbijając szpony w powietrze.

Odgłosy walki nie były słyszalne. Jej przekrzywiona nieco głowa pozwoliła spojrzeć w bok. Oczywiście zobaczyła tam Diabła. Gapiącego się na nią. Oczy pełne zawodu mówiły jej wszystko. Nie udało mi się skrzywdzić jej bardziej. Ból jakby wzmógł się, swędzenie rany też. Wspomnienia tylko pogarszały sprawę. Po piórach spłynęła łza. Odwróciła wzrok jak najszybciej.

-To pieczę! Zostaw mnie, nic mi nie będzie!

Ciebie piecze, a mnie pali - pomyślała Spea starając się nie słuchać dalej. Do jej uszu dobiegło brzęczenie Skrzadła, jednak nie skupiła się na nim zbytnio.

- Wszyscy cali? Wszyscy żyją?

Usłyszała mruczenie. Poczuła ocierające się o nią ciało kocicy.

-Siostro, mam jakiegoś czerwia w ranie. Czy mogłabyś poprosić kogoś, by go wyjął? - spytała ledwie mogąc wydać z siebie głos. Spierzchnięte usta piekły, każdy najmniejszy oddech poruszał zranioną szyją. Szeleszczący szept mógł dobiec chyba tylko uszu kocicy, która po chwili odeszła mrucząc cicho. Sztylety bólu przeszywały jej ciało. Czuła chłód. Próbowała się skupić, by zregenerować chociaż odrobinę swoje rany, jednak nie potrafiła uzyskać dostatecznej równowagi ducha. Wśród wszechogarniającego bólu wciąż przed oczami stał jej obraz wpatrzonego w nią diabła.

Spei budzi się z letargu i bezskutecznie próbuje uzyskać odpowiednią koncentrację do użycia umiejętności regeneracyjnej Castitas (regeneracyjna, zablokowana).
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 26-03-2010 o 22:53.
Eileen jest offline  
Stary 27-03-2010, 11:07   #120
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Wallow poczuł, jak znowu odzyskuje kontrole nad swoim ciałem.., nad setkami swoich ciał. Chwilę temu, gdy zaatakował człowieka i posmakował ludzkiej krwi, nie mógł się opanować, przed jej wypiciem. Okazało się to tragiczne w skutkach, a on – miał nauczkę na przyszłość. Prawie natychmiast opadł z sił tak bardzo, że jego Matu nie miała nawet możliwości zachowania jego kształtu.


Ahh...


Teraz jednak wracał już do siebie, jednak ciągle zmęczony. Rozejrzał się czujnie. Dostrzegł towarzyszy, rannych... Sytuacja się uspokoiła, najwyraźniej nie tylko przeżyli, ale również wygrali.

Nie mógł jednak pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, kto wie czy w okolicy nie ma więcej ludzi? Mimo znużenia, skupił się.

Crear! - zwołał z cicha - Arribar tetes!

Z zadowoleniem obserwował, jak okoliczne owady zbiegają się w dwóch punktach, tworząc średniej wielkości owady. Ku jego zdziwieniu, jeden z robaków wyszedł z ciała Anielicy, która, swoją drogą, wyglądała na mocno sponiewieraną..





Asco spojrzał na dwa stworzenia, które przywołał i rozkazał im, by spenetrowały okolicę i w razie gdyby dostrzegły ludzi, bądź coś podejrzanego – natychmiast go zawiadomiły. Twory okrążyły jego głowę dwukrotnie, po czym wystrzeliły w przeciwnych kierunkach z dużą prędkością.

- Czy ktoś wie, co tu się właściwie stało? - zwrócił się głośno w przestrzeń – I co teraz mamy zrobić?


___
*Wallow użył zdolności Twór (Wallow tworzy 1-2 średniej wielkości owady / robaki, któremu może dać proste zadanie. (pójdź tam, przynieś to, czatuj i w razie niebezpieczeństwa ostrzeż itp.)) Przy 'tworzeniu', robaczek z Anielicy opuszcza jej ciało.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172