Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2010, 13:38   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[Warhammer] Droga

Położona na południowy zachód od Pfeildorfu farma Barglinów, nie miała w okolicy wielkiej konkurencji. W zasięgu wzroku były tu góry, piętrzące się wysoko, zasłaniając cały horyzont przynajmniej z jednej, a jeśli stanąć dobrze to i z dwóch stron, gdy patrzyło się od samej farmy. Najbliższa wieś, Wurmgrube, była dzień drogi konno stąd, a gdy chciało się dostać do stolicy Sudenlandu z wozem, by uczestniczyć w którym z licznych jarmarków, to należało jechać nawet i tydzień po rozmokłych, miękkich traktach, nieszczególnie na dodatek patrolowanych przez imperialną straż dróg. I nawet spora wielkość samej farmy wiele nie zmieniała - ochraniane palisadą znalazły się w niej dwie stajnie, obora, wozownia, budynek dla parobków i piętrowy, podmurowany budynek główny, w którym mieszkała rodzina Barglinów. Stare już małżeństwo miało dwóch rosłych, chociaż nie za mądrych synów, którzy już jakiś czas temu wkroczyli w dorosłość, oraz dwie córy, niewiele tylko młodsze. Jedna, starsza, męża już miała na schwał, druga zaś, jasnowłosa delikatna istota, która zupełnie nie pasowała do grubokościstych chłopów - wydana miała być za mąż zupełnie niedługo. co szczerze mówiąc, spędzało sen z jej powiek odkąd się dowiedziała, nie bezpośrednio rzecz jasna, o tym nieprzyjemnym fakcie.
Na farmie głównie wypasano owce, tym zajmowało się pięciu parobków, rodzina Barglinów i ich najmłodsza córa, która tak na prawdę córką przecież nie była. Mieli jeszcze jakieś krowy, kozy, kury czy świniaki, pałętające się we wszystkie strony i dające produkty, które łatwo można było sprzedać na miejskim targu. Podlegali pobliskiemu baronowi, który wyzyskiwał sporo, ale nie tyle, by farma nie mogła żyć w pewnym dostatku.


Tego dnia, wraz z początkiem jesieni, zapoczątkowane zostały zmiany. Zmiany poważne, istotne, ale nie dla świata, a ledwie dla dwóch młodych dziewczyn. Pierwsza z nich szykowana była do ślubu. Miała dnia następnego wyruszyć do wsi Wurmgrube, gdzie narzeczony ponoć, dogadany już ze starym Helmutem Barglinem, czekać miał na nią, by się osobiście oświadczyć. Rzecz jasna, prości chłopi zupełnie nie pojmowali słowa "nie", w końcu utrzymywali ja i niańczyli, chociaż nie musieli. Teraz dawali mały posag i wysyłano w prezencie innemu chłopkowi ze skrawkiem ziemi, by tam zgniła rodząc bachory i orając pole. Nie tak Soll wyobrażała sobie życie.

Ale nie była odosobniona tego dnia na farmie. Zawitały tam bowiem dwie kobiety, jedna - starsza już, wysuszona już nieco i siwawa, ale o stalowym spojrzeniu - kapłanka Shalyi w typowych, białych, mocno teraz pokrytych kurzem szatach. I młoda akolitka o mocno kasztanowych włosach i tak zielonych oczach, że jakiś nadgorliwy łowca czarownic mógł skazać ją na stos bez zastanowienia. Nie miała jeszcze kapłańskich szat, dopiero udając się w stronę świątyni, w której miała pobierać nauki i zasłużyć na kapłaństwo. Starała się nie pokazywać nic po sobie, ale udręczone dusze odnajdą się zawsze. Spojrzenia obu dziewczyn spotkały się tego wieczora, ale na rozmowę miały mieć jeszcze czas. Obu wypadała następnego dnia droga w tym samym kierunku.

***

Drugi dzień jesieni wstał pochmurny i wietrzny. Niebo zasłaniała gruba warstwa chmur, szczęściem nie padało jeszcze, ale to kwestia czasu tylko była. O świcie więc ich obudzono, ładując wóz dobrami różnymi, które to sprzedać przy okazji na Wurmgrubckim targu zamierzano. Sam Helmut jechał, konie zaprzęgając, a także Janko, szesnastoletni parobek o wielkich barach i krótkich, płowych włosach. Oczami za Soll od roku wodził, a i na siano chciałby brać, gdyby nie to, że tylko pasterzem był, a dziewczyna zainteresowania nie wykazywała. Prócz nich, do drogi szykowała się stara kapłanka, przesiadając się na wóz ze swojego strudzonego osiołka i tak już objuczonego wszelakim ekwipunkiem. Inga, młoda akolitka, stanowczym spojrzeniem i groźbą została zmuszona do podróżowania pieszo.
- Młoda jest, musi poznać życie i jego trudy. Jak inaczej mogłaby potrzebującym pomagać?
Szorstki głos przełożonej mówił wszystko.

Ruszyli, tocząc się powoli po bardzo nierównej, słabo utrzymanej drodze. Nocować mieli w karczmie ustawionej po drodze, ale skoro mieli dotrzeć do niej przed wieczorem, dlaczego noc zaskoczyła ich jeszcze na trakcie? Wóz grzązł kilka razy, wywołując siarczyste reakcje Helmuta, szybko mitygującego się w jakim towarzystwie przebywa. Słońce więc zaszło, a oni wciąż z mozołem parli naprzód. Gdzieś tu musiała być ta karczma! Najstarszy z Barglinów bywał tu przeca wielokrotnie, jak sam powtarzał. Było cicho, a cisza w nocy, gdy niebo pozbawione gwiazd, straszna była. Nawet Indze pozwolono na wozie siedzieć. Głośny skrzek, gdzieś znad nich, sprawił, że podskoczyli, jak jeden mąż.

- Kaaarrrlll!

Zdławione "a" i chrapliwe "r" nadawało dźwiękowi paskudne brzmienie, ale przecież nie był to żaden potwór! Kruk jedynie, ale nie pamiętali, które z nich powiedziało o tym pierwsze, uspokajając tym samym pozostałych. A jasne było, że kruki nie mówiły. Uspokajając przynajmniej odrobinę, bowiem ciemność obu stron traktu wciąż łypała na nich niewidzialnymi oczami. Cierpieli nieprzyzwyczajeni, zwłaszcza te dwie biedne, młode dziewczyny, które i tak stłamszone i zmuszane tu były do niechcianych rzeczy. Kruk zakrakał ponownie, za jakiś czas, gdy znów już bardziej wypatrywali karczmy, niż pamiętali o skrzeku.

- Errrwin...

Tak! To już musiało być imię! Ale wciąż to samo ptaszysko, ten sam skrzek. Helmut pogonił konie, zaciskając potężne szczęki na postarzałej twarzy. Konie przyspieszyły lekko, ale i one niespokojne były. Nagle z głośnym prrrr! stary wóz zatrzymał, wpatrując się w coś przed nimi. Na gałęzi, na środku niewielkiej drogi, coś wisiało. Coś, co było człowiekiem, powieszonym na grubej konopnej linie. Kołysało się w przód i w tył, poza tym zupełnie nieruchome. Mężczyzna, dobrze ubrany, ale z zakrwawioną twarzą. Nawet kapłanka Shalyi zbladła straszliwie.
- Pani, chroń nas! Trzeba zabrać biedaka i pozwolić mu odejść w spokoju...
Ani Helmut, ani Janko nie podzielali najwyraźniej tego zdania. Las stał się nagle bardzo głośny, a szelesty wydawały się tylko zbliżać!
 
Sekal jest offline