Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2010, 19:48   #108
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Rudiger wyjrzał przez okno, klnąc na czym świat stoi. Zakładał na siebie kolczugę i hełm, jednocześnie wskazując Agnes kuszę. Zarepetowanie tego urządzenia na szczęście było bardzo proste. Spojrzał najpierw na Blaise, jedynego z prawdziwym bojowym doświadczeniem. Czy rycerz coś zarządzi?! Dopadł do okna i bez chwili wahania zaczął strzelać w kozła z dziwnymi runami na ciele. Broń nie była za celna, ale obok tamtego biegli jeszcze inni, rozrzucone bełty nie musiały być idealnie dokładne. Za to wylatywały co chwilę, przecinając ze świstem powietrze.

Wycelowanie w przewodzącego grupie kozła okazało się nie lada wyzwaniem. Każde spojrzenie na dziwne wzory wyryte w jego ciele natychmiast wywoływało zawroty głowy. Skomplikowana broń Rudigera szczęknęła metalicznie, wypluwając z siebie serię bełtów. Żaden z nich nie był jednak w stanie ugodzić właściwego celu. Większość trafiła w krzaki, a jeden wbił się głęboko w nogę biegnącego przodem zwierzoczłeka. Bestia ryknęła, padając na ziemię.

***

Blaise wyglądnął przez okno, szybko oceniając sytuację. Ilość zwierzoludzi nie wróżyła niczego dobrego, podobnie jak obecność wśród nich konioczłeka uzbrojonego we włócznie oraz wytatuowanego szamana. Od samego patrzenia na niego, bretończykowi robiło się niedobrze. Blaise zlustrował wnętrze rozglądając się w poszukiwaniu czegoś, co choć powierzchownie przypominałoby kopię. Niestety nic takiego nie zauważył.
- Potrzebna mi kopia, lanca albo cokolwiek co by je przypominało - krzyknął do zgromadzonych. - Teraz mam konia, więc mogę walczyć po rycersku. Wypuścicie mnie na zewnątrz. Natrę na tego ohydnego mutanta z tułowiem konia, potem postaram się zaatakować szamana. Baczcie tylko aby mnie nie zaszli od tyłu albo flanki...

- Drabina być może? Alibo dyszel? - zapytał wielkolud, syn właścicieli. Blaise popatrzył na niego jak na idiotę. I napotkał matołkowate spojrzenie oczu osadzonych w nalanej, debilnej twarzy. Bretończyk myślał przez chwilę, rozważając za i przeciw. Dyszel za ciężki, koń nie podźwignie. Drabina też nie dobra, chyba żeby usunąć szczeble i jedną żerdzią uderzyć jak kopią. To mogłoby się udać.
- Dawaj chłopcze tą drabinę, ale musisz ją przysposobić - razem wyszli do stajni i tam Blaise, siodłając swojego konia instruował chłopaka, co i jak zrobić z drabiną. W końcu osiłek podał mu długą na trzy metry tykę. Blaise siedząc już w siodle, zważył ją w dłoni. Na pewno nie była to profesjonalna broń kawaleryjska, ale powinna spełnić swoje zadanie. Wyjechał na podwórko, na głowie miał hełm, na lewym przedramieniu dzierżył tarczę, w pochwie przy boku zwisał miecz. - Na Kielich, oby ten bój nie był ostatni... Otwierać!

***

Rudigera aż zatkało, gdy patrzył na to co wyprawa ten idiota. A on mu chciał dowództwo powierzyć! Jasna cholera!
- Nie otwierać mu bramy, do cholery! Póki są na zewnątrz, mamy jakiekolwiek szanse!
Oddał Agnes kuszę, wcześniej uczył jej używać tej broni, więc powinna sobie poradzić.
- Strzelaj, gdy tylko będziesz miała pewność, że nikogo z nas nie zranisz. I trzymaj się z daleka!
Sam chwycił miecz i tarczę, mocując ją sobie do ramienia.
- Bronimy drzwi i okien! Nie mają ognia, póki nie podpalą nie wychodzić! Gospodarze na prawo, Gustaw, Barglin, do drzwi! Ja zajmę się oknem. I nie wypuszczać tego kretyna bo nas zaleją!

***

Syn kowala wydawał się oczarowany dzielnym obcokrajowcem. Oto przyszło mu spotkać prawdziwego rycerza, postać niczym z bajki. Bez zastanowienia wykonał każde jego polecenie, z podziwem obserwując przygotowania do bohaterskiej szarży. Nawet wykrzyczane z głównej izby ostrzeżenia Rudigera nie były w stanie przełamać czaru. Ostatnie ostoje oporu upadły, gdy na trakcie rozbrzmiał kobiecy krzyk. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Oto rycerz ryzykował życiem, by uratować niewiastę w potrzebie. Olf musiał to zobaczyć. Zasuwa upadła na ziemię, a brama stanęła otworem.

- Gdy tylko wyjadę, zamknij wrota a potem miej baczenie jak będę wracał - poinstruował na koniec chłopaka i wyjechał za bramę. Szybko zorientował się w sytuacji. Nieopodal na trakcie, obok wierzgającego konia leżała młoda kobieta. Wyglądało na to, że w chwili obecnej nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Uwaga zwierzoludzi skupiła się na rycerzu i otwartych drzwiach zajazdu. Z rykiem biegli w jego stronę.
- Lacoleur-Montfort! - krzyknął i pochylił niby-kopię, kopnął konia piętami i pognał w kierunku dzierżącego włócznię centaura.

***

Rudiger jęknął. Agnes strzelała. Ale to było za mało, rycerz wydawał się już stracony. Wybiegnięcie na zewnątrz było jak śmierć, ale czy przypadkiem gdzieś z zewnątrz nie odezwał się kobiecy krzyk? Zacisnął zęby, jego zadaniem była ochrona siebie, oraz tych, którzy w karczmie pozostali. I tak obrońcą był beznadziejnym. Dopadł do okna.
- Nie wychodzić! Otwórzcie drzwi, niech was zobaczą! To głupie stwory, musimy je zwabić i bronić się w środku! To nasza jedyna przewaga!
Zwierzoludzie byli więksi i mieli przewagę liczebną. Przez "manewr" Bretończyka sytuacja tylko się pogarszała. Zamknął i podparł stołem drzwi do kuchni, gdyby któryś chciał wleźć przez znajdujące się tam okno. I czekał, blisko okna i Agnes. Oby i tym razem Sigmar czuwał nad ich duszami.

***

Widząc rozwarte drzwi izby, atakujące bestie podzieliły się na dwie grupy. Połowa z nich dowodzona przez zwierzęcego szamana ruszyła z rykiem ku drzwiom, druga zaś na spotkanie szarżującemu rycerzowi. Agnes nie była może najlepszym strzelcem, ale imponująca prędkość broni pozwoliła jej dobić ugodzoną już wcześniej bestię i lekko zranić dwie pozostałe. Te zwolniły, próbując wyrwać z ciała zawadzające im pociski. Niestety na tym skończył się też magazynek egzotycznej broni, a jego wymiana przerastała umiejętności prostej niewiasty. W tym momencie powietrze w sali zadrżało. Tajemnicza siła wdarła się do wnętrza, przewracając stoły i odrzucając oczekujących na atak obrońców. Trójrogi kozioł zawył szaleńczo. Nim obrońcy zdołali otrząsnąć się z szoku, do środka wpadła już cała trójka atakujących, ruszając na podnoszących się z ziemi, poobijanych ludzi.


W tym samym czasie, zaledwie dwadzieścia kroków dalej, rozpędzony rycerz wpadł na czworonożną bestię. Atak nastąpił nagle i bez ostrzeżenia. Improwizowana lanca wbiła się w ciało wroga, powalając go na ziemię, po chwili ugodziły go też twarde podkowy szarżującego konia, odbierając mu z trzaskiem plugawe życie. Pozostał już tylko problem trzech pobliskich zwierzoczłeków z włóczniami. Jedna z nich wbiła się głęboko w bok zwierzęcia, druga w nogę samego rycerza. Koń zatańczył w agonii i upadł na bok, zrzucając jeźdźca między napastników.

***

Niedoszła czarodziejka dobiegła do bramy. Niestety tylko po to, by zauważyć, że ta właśnie została zamknięta od środka. Przed nią trzy bestię przygotowywały się do zadania ostatecznego ciosu powalonemu rycerzowi.

– Niee, - ust dziewczyny wyrwał się ochrypły jęk rozpaczy. Jej nadzieja, jej ocalenie właśnie upadały. Przed zamkniętą bramą nieznajomy rycerz dokona żywota. A ona zaraz po nim. Powinna była biec, byle dalej do lasu. Ominąć karczmę skazaną widać na zniszczenie. Tyle, że w samym lesie musiało się roi od pomiotu Chaosu. Jeden Sigmar wie, gdzie znajduje się kolejny zajazd. Chyba, że podobnie jak o tym, dawno już zapomniał. Głębokim oddechem uspokajała walące serce. Skupiła myśli i wzrok na włóczni wymierzonej w leżącego rycerza. Poczuła łaskotanie na gardle, a potem, wraz z wypowiadanymi słowami, z jej ust wypłynęło zaklęcie. Dotarło do celu? Nie miała czasu rejestrować świadomie. Następne słowa ułożono, by ranić. Nigdy jeszcze nie użyła ich samowolnie. Strumień magii wysłany, by ugodzić. Na więcej mogła już nie mieć czasu. „Kimkolwiek jesteś, wstań. Przecież nie będę walczyć za ciebie” zaklinała w duchu ze złością.

Blaise z przekleństwami na ustach wylądował na ziemi. Jego nowy wierzchowiec wierzgał w agonii obok nieruchomego już centaura. Noga, rozorana włócznią krwawiła i sztywniała. Ze wszech stron otaczali go wrogowie. Zasłonił się tarczą i wyrwał z pochwy miecz. Nad sobą widział wynaturzone, ociekające krwawą pianą pyski zwierzoludzi i muskularne, włochate łapy dzierżące włócznie. Ich poczerniałe groty niebezpiecznie zbliżały się z każdą chwilą. „Pani chroń sługę swego..."

***


Rudiger jęknął, ale podnosił się szybko. Poprawił chwyt na mieczu.
- Agnes, na górę!
Rzucił się w stronę wroga. Zastawiał się okrągłą tarczą, wydając jednocześnie rozkazy.
- Na nich! Może jeszcze uratujemy tego rąbniętego rycerzyka!
Uderzył jako pierwszy, próbując przebić najbliższego wroga. Nigdy nie był mistrzem w szermierce, dlatego starał się atakować ostrożnie, nie odsłaniając się przy tej okazji.

***

Jeden z otaczających rycerza zwierzoludzi ryknął ze złości i zdziwienia. Potężne ramię, dzierżące gotową do uderzenia włócznię zamarło w miejscu, uniemożliwiając bestii atak. Mięśnie owłosionej ręki zadrżały bezsilnie, ukazując napięte, drżące żyły. Po chwili tajemniczy skurcz zszedł i niżej, paraliżując zaciśniętą na broni dłoń. Ku bezgranicznemu zdziwieniu właściciela, włócznia wylądowała w pyle traktu.

Plugawe bestie wyraźnie się zawahały, wyczuwając w powietrzu gromadzącą się magiczną energię. Jedna z nich rozpoznała za sobą zapach ludzkiej samicy. Uzębiona paszcza odwróciła się i rozwarła w gniewie. Nim jednak zdążył wydobyć się z niej jakikolwiek ryk, zniknęła w jasnej, ognistej kuli magicznej energii. Część sierści zwierzoczłeka natychmiast wyparowała. Inne bestie odstąpiły z trwogą od dymiącego towarzysza. Nie spodziewały się, że marne człeczyny dysponować będą potęgą równą tej, jaką dzierżyli ich potężni szamani.

***

Szykujący się do ataku trójrogi kozioł również wyczuł zakłócenia mocy. Zaskoczenie na chwilę odwróciło jego uwagę od rzucanego właśnie zaklęcia. Z przerażeniem zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Plugawa energia, która gromadził już od paru chwil, by ostatecznie unicestwić grupę ludzi, nagle wyrwała się spod jego kontroli. Pasma fioletowego, lodowego wiatru wystrzeliły z jego ciała, rozrywając samego szamana i wszystkie otaczające go sprzęty. Rozszerzająca się kula mrocznych energii w ułamku sekundy strawiła większość stołów i dwóch zastygłych w bezsilnej panice zwierzoczłeków, z każdą chwilą rosnąc w siłę i zasięg. Wypaczające rzeczywistość wiatry były tak potężne, iż zdeformowaniu uległa sama geometria pomieszczenia. Ściany i sufit wygięły się pod dziwnymi kątami, na okiennicach pojawiły się kwiaty nienaturalnego, parującego szronu.

***

Blaise, jak zwykle nie zamierzający poddać się nieuchronnej śmierci, wyczuł moment wahania znajdujących się nad nim wrogów. W momencie, w którym dostrzegł, że pomoc nadchodzi, skulił się i napiął wszystkie mięśnie. Jęknął z bólu przeszywającego nogę, jednak musiał zadziałać. Z niespodziewaną pomocą przyszła mu kobieta, która chwilę wcześniej leżała na trakcie. Okazała się ona osobą dysponującą mocą władania magią. I to dzięki magii jeden z napastników został częściowo sparaliżowany a drugi stanął w ogniu. Blaise wyprężył się i z całą siłą pchnął mieczem bezbronnego zwierzoczłeka, po czym odturlał się poza zasięg wrogich włóczni.

Lira, jeszcze chwilę wcześniej nie wiedziała, że było coś, co mogło przerazić ją bardziej niż atak zwierzoludzi . Myliła się. Od paskudnej mocy wyzwolonej w pobliżu było jej słabo. Raz po raz żołądkiem wstrząsały torsje, z trudem powstrzymywała zawartość w środku. Echo własnego zaklęcia zmieniało się powodując okropny ból. Uchwyciła jeszcze, że rycerz, względnie cały, usiłuje wreszcie stanąć na własnych nogach. Ona rzuciła się do tyłu zamykając umysł na otaczające ją Wiatry. W myślach powtarzała bezsensowne zdania, instynktownie pojmując, że teraz najsłabsza nawet formuła może ulec wynaturzeniu.

****

W końcu ostatni z wojowników ciemności padł bez życia na ziemię. Nim jednak do tego doszło, plugawy huragan zdążył zebrać obfite żniwo. Żona karczmarza i jej syn nie zdołali umknąć przed potęgą wypaczonego żywiołu. Jej przeszkodziła w tym słuszna tusza, nie pozwalająca na szybką ucieczkę. Jego czar dosięgnął, gdy nieświadomy zagrożenia powrócił do izby, wstępując prosto w widmową przestrzeń. Poza tymi, którzy tego dnia utracili ciało, znaleźli się i ci, których zdarzenie skrzywdziło w mniej oczywisty sposób. Sam barman nie odezwał się już ani razu. Prawdopodobnie mroczne energie i strata bliskich pozbawiły go trwale poczytalności. Tylko dlaczego z jego ust nie schodził szeroki, chorobliwy uśmiech?

Czarodziejka, którą znaleziono na pół omdlałą na trakcie, pomału dochodziła do siebie. Otumanienie wywołane ogromnym rozbłyskiem mocy, na którą najwyraźniej była wrażliwa, już mijało.

Pomimo zniszczeń dokonanych w głównej sali przez zabójczy wir, karczma zdawała się stać niewzruszona. Zniszczeniu nie uległ ani wóz, ani dalej umieszczone pokoje.

Same dźwięki walki nadal rozbrzmiewały w oddali, nie zdawały się jednak zbliżać. Wyglądało na to, że bogowie nagrodzili obrońców chwilą wytchnienia.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-03-2010 o 12:58.
Tadeus jest offline