Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2010, 22:54   #101
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
To była szalona ucieczka. Barglinowi o mały włos flaki nie wywróciły się ze strachu, gdy skakali przez okno. Jednak skok w ciemność na ledwie widoczną platformę był mniej straszny, niż los który z pewnością zafundowała by im ta kochanica chaosu, markiza. Ta piekielna franca jak w duchu nazywał ją Barglin, miała łeb na karku i mimo tego że udało się im wydostać z zamku, ciągle musieli uważać na szukających ich po całym mieście strażników.

W końcu dotarli do kwatery Rudigera. Moment był w sam raz bo "Burza" właśnie odpierał ataki strażnika i to dzięki ich interwencji dzielnemu psu udało się zadać ostateczny cios.

"Chyba polubię tego kundla" - pomyślał krasnolud przyglądając jak Gustlik opatruje mu rany.

Rudiger jak zwykle był najlepiej przygotowany do ucieczki z miasta i jego plan zmiany wyglądu też wydawał się być słuszny. Gorzej było z jego realizacją w końcu Barglin był krasnoludem i nie było sposobu tego zmienić.
Górnik gdy wiązał i kneblował wystraszonego karczmarza, wpadł na pomysł przebrania się za węglarza. W składziku karczmy znalazł zarówno worki z z węglem drzewnym jak i starą wełnianą czapkę. Wysypał jeden z worków i turlał się, aż jego ubranie i twarz nabrała odpowiedniego koloru, następnie wcisnął czapkę i był już prawie gotów. Pozostało teraz tylko dopełnić jeden szczegół, czyli nabrać odpowiedniego zapachu. Barglin wziął ze spiżarni butelkę okowity i część wylał na siebie, a kolejną częścią wypłukał usta, natomiast niepełną butelkę schował do kieszeni płaszcza.

Gdy zbierali się do dalszej drogi krasnolud zabrał też krótki miecz, który znalazł u jednego z martwych strażników. Wziął też nóż z kuchni i oprócz zapasów jedzenia (za które zostawił pieniądze), wziął też kilka kości dla "Burzy".
 
Komtur jest offline  
Stary 19-03-2010, 22:29   #102
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie wyglądało to zbyt dobrze. Zagadani na mieście miejscowi nie bardzo chcieli wierzyć w rozgłaszane przez obcą parę wieści. Większość czujnie rozglądała się na boki, spodziewając się jakiegoś podstępu lub prowokacji, inni chrząkali tylko zaniepokojeni i w milczeniu powracali do swoich zajęć. Nie można się im było dziwić. Każdy, kto zostałby przyłapany na publicznym głoszeniu tego typu plotek z pewnością odczułby gniew miejscowych możnowładców.

W końcu jednak udało się trafić na podatny grunt. Paru napotkanych stolarzy zwijało właśnie kram, dyskutując głośno na temat trwającego w hrabstwie poboru. Wzmianka o śmierci hrabiego i zdradzie jego nałożnicy idealnie wpasowała się w dyskusję.
- Zawszem wiedział, że coś w zamczysku śmierdziało - stwierdził najpotężniejszy z nich, czyniąc na piersi ochronny znak.
- Gównoś wiedział! Przecie będzie jak wczoraj, jakżem mówił, że z wąpierzem zło nie odeszło!
- Gdzież właściwe podziewa się teraz ten przyjezdny łowca? - Rzucił ze złością trzeci z nich, plując siarczyście na ziemię.
- Tchórz jak nic! Słabowitego umrzyka ubił, a zostawił nas biednych z wiedźmą na zamku!

I właśnie wtedy, gdy celowo podsycony gniew grupy zaczynał eskalować, z pobliskiej alejki wypadli oni. Pół tuzina odzianych w kolczugi i żelazne hełmy kształtów. Przewodził im jeden z widzianych wcześniej na targu mieszczan. Wskazał dwójkę obcych palcem, odbierając w nagrodę marną sakwę grosiwa.

Rozzłoszczeni stolarze zatrzymali ich tylko na chwilę. Daleko w tyle rozbrzmiał szczęk broni i jęki ranionych żołnierską bronią obywateli. Sądząc po natężeniu krzyków dołączyła do nich i następna grupa. Z tego odległości ciężko było jednak stwierdzić, po której opowiedziała się stronie.

Gdy w pośpiechu przybyli do karczmy, okazało się, że pozostawili reszcie zbyt mało czasu. Tego starczyło bowiem jedynie na zaskakująco sprawne opatrzenie psa i kradzież marnej dorożki, zaprzęgniętej w podstarzałe wałachy. O tej porze ciężko było o lepszy zakup, a wierzchowce zamożniejszej części społeczeństwa okazały się zbyt dobrze chronione. Przynajmniej marnie wyglądający powóz nie ściągał na siebie zbyt dużo uwagi.

Ruszyli w ostatnim momencie. W pobliskich alejach rozbłyskały bowiem już latarnie poszukujących ich strażników. Atak, którego stali się celem nadszedł jednak z zupełnie niespodziewanego kierunku. Ośmielony militarną obecnością karczmarz, nagle wyskoczył ze swojego przybytku. Nie wiadomo, czy chciał odciąć się oficjalnie od działalności grupy przybyszy, czy wróciły mu po prostu resztki obywatelskiej odwagi. Ważne, że nagle w jego dłoniach pojawiła się ukryta dotąd w karczmie rusznica z płonącym lontem.

Broń huknęła. Poruszająca się z ogromną prędkością chmura ołowiu w mig pokonała krótką trasę dzielącą ją od wozu i niczym boski gong uderzyła w krasnoludzki hełm zdobiący głowę Rudigera. Starożytny metal zadzwonił głucho, przechwytując olbrzymią siłę ataku. Reszta pocisków uderzyła w pobliskie dechy dziurawiąc je z głośnym trzaskiem.

Jeszcze na długo po wyjeździe z miasta Rudiger zastanawiał się, czy wykrzyczane po krasnoludzku "padnij!", które zapewne uratowało mu życie, było tylko wytworem jego wyobraźni. Barglin i reszta kompanii uparcie twierdzili, że to nie drużynowy krasnolud uprzedził go przed atakiem.

Pogoda w ostatnich dniach wyraźnie się pogorszyła. Front burzowy wiszący wcześniej jedynie nad fortem, obecnie rozciągnął się na całe hochlandzkie niebo. Pomruki rozładowań atmosferycznych towarzyszyły im nieprzerwanie od trzech dni, zdobiąc szaro-czarne niebo świetlistymi żyłkami elektryczności. Wyglądało to tak, jakby wichura powoli zbierała swoje siły przed wielkim kataklicznym apogeum. Nawet samo powietrze zdawało się drgać w oczekiwaniu przyszłych wydarzeń.

Wiedzieli, że muszą brnąć przed siebie, wykorzystując każdą szansę, by jak najbardziej oddalić się od możliwego pościgu. Odmawiali sobie więc większości postojów, uzupełniając jedynie zapasy wody. Czasem pytali też o właściwą drogę przez ciemne trakty starożytnej puszczy. Chęć przeżycia pozwoliła im wytrzymać takie tempo przez trzy dni. Barierą okazało się jedynie zdrowie zaprzęgniętych koni. Te były już wyraźnie spienione, potrząsając prawie bezwładnie spoconymi łbami. Minięty właśnie zajazd wydawał się mieć porządną stajnię z obsługą, która pozwoliłaby koniom wytchnąć. Gdy ujrzeli sielankowy szyld przedstawiający antałek piwa i wielki kawał mięsiwa, sami poczuli jak bardzo brakowało im w ostatnich dniach gorącej strawy i odpoczynku.

W środku za ladą powitał ich chuderlawy starzec o pogodnym uśmiechu. Kąciki jego ust i oczu zdobiły głębokie zmarszczki mimiczne. Jego wychudzona drżąca ręka, czyściła właśnie sporych rozmiarów gliniany kufel, obracając w nim podejrzanie czystą - jak na przybytki tego typu - szmatą. Nim zdążył nawiązać rozmowę, z kuchni obok wyłoniła się potężna, grubokoścista kobieta. W powietrzu zapachniało samogonem. Po jej czerwonych policzkach i równie jaskrawym nosie od razu dało poznać się zamiłowanie do wonnego, miejscowego trunku.

- Alfred! - ryknęła z siłą krasnoludzkiego setnika - Co tak sterczysz jak ta baba na polu! Rusz się no do kuchni! Gościom sera przynieś, piwo jakoweś! Przecie widać po nich, że z długiego wojażu traktem przybywają!

Wychudzony człowieczek mimowolnie skulił się w sobie i błyskawicznie zniknął w drzwiach. Sama gospodyni podeszła do gości uderzając wielkimi, ciężkimi buciorami o trzeszczące dechy izby.

- Wybaczcie! - wykrzyczała bardziej jak rozkaz niż prośbę - Bogowie pokarali mnie mężem niedojdą i synem nieudacznikiem. Wszystkim sama się zajmować muszę, bo by pewnikiem wszystko rozkradli abo przepili!
- Ale co ja wam gadać będę, przecie to samo widać! A tera siadajcie!- sama też przysiadła, wychylając z trzaskiem do góry przeciwną stronę ławy.
- Widzę, żeście z wozami i rynsztunkiem. Syn może i głupi, ale młotem włada niezgorsza, to wam pewnikiem sprawdzi podkucie, a i na zbroje spojrzy. Zara sami obaczycie!
- OOOOOOLLLFFF!!! - Ryknęła, wprowadzając w drżenie pobliskie sprzęty. Na zewnątrz wystraszone konie zarżały niespokojnie. Po chwili drzwi na zaplecze stanęły otworem. Synek zdecydowanie nie wrodził się w ojca. Ledwo zmieścił się w odrzwiach, rysując łysą, poobijaną głową po krawędzi futryny.

Wyglądający na wioskowego półgłówka olbrzym okazał się wyjątkowo utalentowanym kowalem. Do spółki z Barglinem sprawdzili podkucie koni i dokonali napraw w drużynowym ekwipunku. W tym samym czasie reszta zajadała się smakołykami sporządzanymi przez Alfreda. Helga, jak twierdziła sama, gotować potrafiła znakomicie, ale wolała zlecać to mniej przydatnym osobnikom, by mieli jakiś cel w swym marnym życiu.

Otrzymane pokoje, z oknami otwartymi na stronę rzeki pozwalały podziwiać olbrzymią sylwetkę Taalbastionu - ogromnej ściany krateru okalającego Talabheim. Naturalna, wysoka na setki metrów, przeszkoda otaczała gród ze wszech stron, czyniąc go niezdobytym. Ponoć miasto do tej pory nie upadło jeszcze ani razu, wytrzymując od tysiącleci wszystkie wrogie najazdy. Zgodnie z uzyskanymi informacjami dzieliły go od karczmy jedynie dwa dni drogi. Tak niewiele, a może jednak mimo wszystko za dużo?

Nad ranem obudził ich Burza. Spojrzenie przez okno ukazało dziesiątki krwawych łun, rozciągających się nad pobliskimi osadami. Wydawało się, że w oddali słychać było szczęk broni i krzyki umierających ludzi. Mieszały się z bojowym zwierzęcym rykiem, wyłaniającym się z pobliskich lasów.

- Gwałt! Do Broni! Idą od lasu! - ten ryk zagłuszył jednak wszystkie inne. Zdawał się dochodzić z kuchni i nie było wątpliwości, co do jego źródła. Pani Domu uzbrojona w topór do rąbania drzewa i wielka misę, służącą zapewne za tarcze, szykowała się właśnie do odparcia ataku wyłaniających się pomału z lasu, zwierzęcych postaci.

 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 20-03-2010 o 21:26.
Tadeus jest offline  
Stary 20-03-2010, 18:52   #103
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy do szynku powrócił Rudiger wraz z towarzyszącą mu kobietą Gustaw był gotowy do drogi. Ostrożnie wziął na ręce Burzę i wspólnie udali się wartko na skradzioną dorożkę. Powóz ruszył energicznie do przodu i wtedy rozległ się huk. Gustlik położył się na podłożu, zatykając uszy. -Co do kur...- spytał oszołomiony straszliwym hałasem, który brzęczał mu w głowie. W deskach powozu było sporo małych dziurek, które jak się okazało były pozostałościami po ołowiowych odpryskach wystrzału z strzelby. Jak się od razu okazało, strzelcem był karczmarz, w którego przybytku towarzysze się zatrzymali. Nie stała mu się krzywda, jednakże swoje wiedział i swoje podejrzewał, miał pełne prawo próbować zatrzymać grupę. Bogowie jednak chcieli, że nikomu nic się nie stało. Kompani na skradzionej dorożce prędko kierowali się w stronę bramy pod twierdzą. -Stój!- krzyknął niespodziewanie Gustaw, kilkanaście metrów za bramą. Kompani spojrzeli na niego z zdziwieniem on zaś zeskoczył z wozu i podbiegł do miejsca, gdzie kilka dni temu pokazywał drwalom jak trzymać siekiery. Tak jak myślał, ludzi pozostawili na miejscu pracy swoje narzędzia wiedząc, że nikt ich nie weźmie, bo przecież po co. On swój wygrany topór zostawił w zamku, wraz z kolczugą. Długo się nim nie nacieszył niestety, ale miał życie i zdrowie a to było najważniejsze.

Z pożyczoną, dwuręczną siekierą wrócił prędko na wóz -Dobra, jedziem!-rzekł. Ruszyli. Całą drogę obawiał się, że lada chwila niebo rozklei się na dobre zalewając okoliczne tereny hektolitrami wody. Na szczęście burza majaczyła tylko gdzieś w oddali, co jakiś czas dając błyskającym piorunem znak, że nie odeszła. Nie robili przerw w obawie przed pościgiem, który mógł ich dogonić. Współczuł pociągowym koniom, lecz nic nie mógł poradzić. Burza też z każdym dniem czuł się coraz lepiej, rany zaś często obmywane świeżą wodą i opatrywane czystymi szmatami, zabranymi karczmarzowi tak na wszelki wypadek. W końcu jednak natrafili na zajazd, który dla pociągowych zwierząt był zbawienny. One mogły zjeść i przede wszystkim odpocząć. To było dla nich teraz najważniejsze. Gustaw ucieszył się, że jego pies maszerował obok jego nogi o własnych siłach. Obawiał się, że gospodarze z przybytku nie wpuszczą psa do środka, na szczęście nikt problemów nie stwarzał i już po chwili wszyscy siedzieli na krzesłach w biesiadnej izbie. Rudy leśnik milczał. Nie wiedział o czym wolno mu mówić a o czym nie, by nie zaszkodzić grupie, to też wolał nic nie mówić.

Gdy dostali pokoje, Gustaw był rad, że może w końcu położyć się w wygodnym łóżku. Był zmęczony podróżą i nie siedział wraz z kompanami na dole, wieczorem dnia, którego przybyli. Położył się, zaś potężny pies wdrapał się na łóżko i usadowił między nogami drwala. Jemu to nie przeszkadzało. Usnął. Rankiem zbudziło go szczekanie jego psa. Zgodnie z słowami dwójki flisaków pies wyczuwał kłopoty na milę i dawał o tym głośno znać. Mężczyzna zerwał się z łóżka i bez zastanowienia chwycił za dwuręczną siekierę, opartą o ścianę. Prędko przybiegł do kuchni, gdzie do boju sposobiła się gospodyni. Kobieta miała charakter, bez wątpienia. Nie wątpił też w bojowe zdolności jej przygłupiego syna. Był gotowy do walki, lecz wiedział, że wyjście na przestrzeń, przed karczmę może być złym pomysłem. -Nie pozwólcie im wleźć do środka, tu będzie nam się łatwiej bronić!- krzyknął, choć nie miał pojęcia o walce. -Pilnuj Agnes!- wydał Burzy polecenie, pies zaś zgodnie z wolą pana spokojnie podszedł do kobiety i usiadł obok zerkając z zainteresowaniem na wrzawę w szynku.
 
Nefarius jest offline  
Stary 20-03-2010, 20:58   #104
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wszystko co wydarzyło się na zamku było dla młodego bretończyka potwornym snem. Nie potrafił sobie poradzić z okropieństwem i ohydą tego co się tam wydarzyło. Najpierw podróż na salę balową, połączona z skrytobójczym atakiem służących. Wtedy zastanawiał się dlaczego to robili. Teraz znał odpowiedź. Potem penetracja zamkowych komnat przepełnionych okropieństwami jak z najgorszego koszmaru, scenami pełnymi brutalności, wynaturzenia i zboczeń. A w końcu sama sala audiencyjna. I jego rodaczka, markiza... Nie był w stanie o tym zapomnieć. O tym co widział na własne oczy i o tym co słyszał w swojej głowie. O tym, że niemal poddał się żądzy i przyłączył do biesiadników spaczonej orgii. Tylko dzięki swojej wierze i pomocy towarzyszy, udało mu się ujść stamtąd z życiem. Gdyby nie to z pewnością podzieliłby los biednego barona...

Jakby tego wszystkiego było mało, gdy już udało się im wydostać z potwornego zamczyska, natrafili na kłopoty w karczmie. Kobieta Rudigera i pies przygarnięty przez Gustlika stawiali czoło strażnikom miejskim, będącym z pewnością na usługach spaczonej markizy. Efekt był taki, że musieli uchodzić z miasteczka z pogonią na karku i do tego w przebraniu. Blaise czuł się źle, mając krótko, tuż przy skórze przystrzyżone włosy. Zapewnienia towarzyszy, że wygląda równie mężnie i zacnie co wcześniej, zbywał pogardliwymi prychnięciami.

Podróżowali tak szybko, jak pozwalał na to stan rozmytej przez deszcze drogi i wytrzymałość koni zaprzęgniętych do powozu. Blaise nie korzystał z jego dobrodziejstw, całą podróż spędzając w siodle konia, którego otrzymał za pomoc młodemu Urgenowi Brauschwitz. Nie był to rumak jak jego nieodżałowany Vent, ale pozwalał rycerzowi czuć się bardziej rycersko. Nieprzerwana ucieczka przez dzikie ostępy, bocznymi traktami trwała trzy dni. Trzeciego dnia nie mieli innego wyjścia, musieli się zatrzymać w właśnie mijanym zajeździe. Jeden z koni okulał a drugi ledwo się trzymał na nogach. Oni sami byli w nie wiele lepszym od starych szkap, stanie. Głodni, spragnieni, zmęczeni i niewyspani. Zajazd zapraszał szyldem z wyobrażonymi na nim przysmakami. Skusili się...

Oberża okazała się rodzinnym interesem prowadzonym przez, nie jak się na początku zdawało, podstarzałego jegomościa, a jego żonę, rezolutną kobietę w średnim wieku. Zostali napojeni i poczęstowani godnym posiłkiem. Ich koniom zapewniono staranną opiekę. Po wieczerzy i kąpieli wszyscy udali się do pokoi. Blaise wyglądał przez okno przyglądając się malującym się w oddali ścianom krateru, otaczającym jedno z imperialnych miast. Ponoć nigdy nie zostało zdobyte. Czy i teraz oprze się najeźdźcy? Czy tam powinni szukać ratunku? Czy może nie ufać pionowym ścianom, nie dać się zamknąć w obrębie murów i uciekać dalej? Tylko gdzie? Może czas wracać do domu, na zachód, do Bretoni. Ale jak? Bez bogactw. Wszystko co zgromadził w ostatnim czasie to nie więcej niż sześćdziesiąt imperialnych koron. Cóż to za bogactwo? Bez sławy. Czego dokonał, kto wielbił i wychwalał jego imię? Ci, którzy mogli z pewnością teraz nie żyli, pochłonięci przez potworności najazdu Chaosu. Trzeba było walczyć dalej. Walczyć i modlić się do Pani Jeziora o wspomożenie w słusznej sprawie! Bez obiecanych bogactw i honoru nie ma po co wracać do Bretoni. A więc jeszcze nie czas.

Obudziło go szczekanie Burzy. To szczekanie nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Zwiastowało niebezpieczeństwo. Co tym razem wyczuł pies? Blaise zaciągnął rzemienie skórzanej kurty, wciągnął buty i z hełmem pod pachą zbiegł do wspólnej sali. Wyjrzał przez okno i znów zobaczył to samo. Płonące łuny. Wszędzie wokół lasy płonęły. Chaos dotarł za nimi aż tutaj. Ponad szelest drzew i szum deszczu wznosiły się krzyki i jęki mordowanych ludzi oraz potępieńcze wycie wojowników Chaosu.
 
xeper jest offline  
Stary 20-03-2010, 22:53   #105
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Lira
Bez wątpienia był to jeden z najgorszych dni w życiu niedoszłej czarodziejki. A jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że wszystko znów się ułoży...
Wszak udało jej się zarobić trochę porządnego grosiwa. Wreszcie stać ją było na porządny strój, dobre jedzenie i zgrabną, kasztanową klacz. Wszystko to tylko dzięki znajomości pozornie wymarłego języka klasycznego, wpajanego jej przez lata w Kolegiach. Kto by pomyślał, że da się na nim tak dobrze zarobić, ucząc dzieci drobnej, hochlandzkiej szlachty.

Obecnie przemierzała drogę dzielącą ją od dworku pomniejszej rodziny Alfersdorfów, zachwyconych plotkami o towarzyskiej wartości klasycznych wtrąceń w nadwornych konwersacjach. Zdawało się, że nagle wszystkie rody oczarowane zostały wizją światłych, władających elitarną mową potomków. Zdecydowanie nie brakowało jej zleceń.

Czemu więc nie była szczęśliwa? Od paru dni, od kiedy ruszyła na trakt, zdecydowanie coś ją niepokoiło. Dziwna, pochmurna pogoda subtelnie drażniła jej magiczne zmysły. Duszne, stojące powietrze jeżyło włosy na plecach.

Gdy nad rankiem, czwartego dnia podróży ze wszystkich pobliskich lasów wypadły żądne krwi bestie, rozpętało się istne piekło. Zewsząd dochodziły ją krzyki mordowanych ludzi i upiorne wycie zwierzęcych wojowników Mrocznych Potęg. Wtulona w szyję konia gnała niczym wicher, przebijając się przez płomienie, dym i całe połacie zabitych mieszkańców wiosek. Wokół niej świszczały czarne strzały najeźdźców, mijając zaledwie o centymetry jej ciało i grzywę pędzącego konia.

Wszystko się jednak kiedyś kończy, tak było i teraz z jej szczęściem. W oddali widziała już otoczone murem zabudowania, zapewne jakąś przydrożną karczmę. Nie widać było na niej śladów płomieni, mogła więc nadal bronić się przed wszechobecną falą atakujących. Gdy w oczach czarodziejki pojawiły się już płomyki nadziei, oczy jej wierzchowca nagle zgasły. Oszczep wyrzucony z pobliskich zarośli wbił się głęboko w piękne, spocone ciało zwierzęcia. Wyleciała z siodła, lądując ciężko na ziemi. Jakieś trzydzieści kroków przed sobą dojrzała otwierającą się bramę zajazdu. Mroczne postaci, czające się w pobliżu w lesie nagle zrezygnowały z atakowania jej i z mrożącym krew w żyłach rykiem rzuciły się w stronę zabudowań, chcąc wedrzeć się do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 20-03-2010 o 23:02.
Tadeus jest offline  
Stary 21-03-2010, 15:49   #106
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Zderzenie z ziemią oszołomiło ją. Nogi, nie przyzwyczajone do jazdy konnej, wciąż poobcierane w miejscach, o których wolałaby nie wspominać, drżały ze zmęczenia, a może z obezwładniającego strachu. Z trudem łapała powietrze, gryzący dym piekł w gardle niemiłosiernie. Nic z tego nie miało znaczenia. Nie teraz, gdy zaledwie kilkadziesiąt kroków dalej znajdowało się schronienie. Ucieczka od koszmarów. Zanim na dobre zdążyła pozbierać myśli, biegła już ile sił w trzęsących się nogach. Byle do bramy. Byle przeżyć. Nie miała najmniejszych szans. Gdybyż to był tylko sen. Gdyby nie lodowate obejmy śmierci, którym usilnie próbowała umknąć, zapewne śmiałaby się w głos. Histerycznie. Oto ona, przepełniona zapachem dymu i ludzkiej rozpaczy, gna ku karczmie, wprost w zbliżające się objęcia prześladowców. Żadną miarą nie mogła być pierwsza. Powinna była skulić się przy martwej klaczy, ze wszystkich sił zacisnąć oczy i czekać. Jakiż godny pożałowania widok musiała teraz sobą przedstawiać. Jeszcze kilka dni temu tak dumna była z odzyskania przyzwoitego wyglądu. Wystarczył jeden poranek i niewiele z tego zostało. Czarne włosy rozsypały się w nieładzie, nieznośnymi kosmykami przyklejając się teraz do osmolonej twarzy. Piękny, ciemnozielony płaszcz nadpalony był z jednej strony. Ramię pulsowało od upadku, a śliczne, skórkowe buciki do konnej jazdy niezbyt nadawały się do szaleńczego biegania. Agshy huczał w jej głowie, szum w uszach niemal zagłuszał wszystko inne. Byle potknięcie i pośle go przed siebie w niekontrolowanym odruchu. Gdybyż tylko zaczekali kilka lat. Potrafiłaby wtedy...ich wszystkich....

Bursztynowymi oczami, szeroko otwartymi z przerażenia, chłonęła każdy szczegół zbliżających się zwierzoludzi. „Vae mihi”. Zginie. Pulsowanie w skroniach przerodziło się w ból, na ustach czuła słony smak własnych łez. Krzyk, który wibrował wciąż w jej pamięci, był jej własnym krzykiem. Agshy śpiewał wabiąc ją ku sobie. Czemu nie, pomyślała nagle tym drugim umysłem. Sięgnęła, bezwolnie poddając się instynktom. Zbyt mocno, zbyt szybko, nadmiar energii niemal rozerwał ją od środka. Potknęła się o włos tylko unikając kolejnego upadku. W ustach poczuła krew. Czarne włosy falowały wściekle przy każdym kroku. Coś obudziło się w jej wnętrzu i rosło, z każdym wyrwanym oddechem pokonując strach.

Niechcianym wspomnieniem powrócił dzień jej wygnania. Wykrzywione twarze szydziły z niej otwarcie. Nie była wystarczająco godna. Jakby ogień płonący w niej od urodzenia nie miał znaczenia. Odmówiono jej nauki, wypędzono jak niechcianego bękarta. Ponownie. Wszystko, co ją potem spotkało było już tylko serią katastrof. Nawet ostatnia odmiana losu, zarobek na szlachetnie urodzonych, goryczą podchodziła jej do gardła. „Niechby ich, to co mnie spotkało”, pomyślała mściwie. Nie chciała reszty dni spędzić na płaszczeniu się przed możnymi. Ni gość, ni służba. Zachcianka. Nie potrzebnie się martwiła. Następnych dni może już w ogóle nie być. Powinna była stanąć tu w innym czasie. Przygotowana. W roli, która była jej przeznaczona. Zamiast tego uciekała przed wspomnieniem ostrych słów, podkulając pod siebie ogon. W rozszerzonych źrenicach błysnęła wściekłość. Żar parzył jej koniuszki palców. Nie zginie tutaj... przez nikogo nie chciana. Nie nogi ją niosły do przodu, a rozszalałe emocje. Zamrugała usiłując pozbyć się z oczu wzbijanego w powietrzu pyłu. Cholerna brama powinna być już bliżej. Z dwojga złego wolała już spłonąć w środku, niż zostać rozszarpaną na zewnątrz. Ostatni posiłek podszedł jej do gardła. Widziała jaki los przypadł w udziale tamtym ludziom za nią. Obrzydzenie wykrzywiło jej usta. Nie, ona nie mogła tak zginąć. Za bramą, ktoś ją przecież dla niej otworzył, innej ewentualności nawet nie brała pod uwagę, za bramą musi być bezpieczne schronienie.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 21-03-2010, 17:10   #107
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Głupcy! Cholerni głupcy, a on razem z nimi! Jak mógł sobie pomyśleć, że zwyczajna banda tłumoków, nie umiejących nawet pisać i czytać, może uwierzyć w prawdę, może otworzyć oczy! Nie zastanawiał się nad tym, czy on sam by w to uwierzył, zwłaszcza, gdy wieści przekazywaliby obcy ludzie. Pewnie nie od razu, ale chociaż wypytałby o szczegóły. Ci tutaj to były owieczki na rzeź. I już miał nawet im to wyłuszczyć, gdy pojawili się strażnicy. A nawet jacyś stolarze już zaczynali im wierzyć! Tylko to było zdecydowanie za mało. Rudiger zapamiętał sobie twarz donosiciela. Wątpił, że go jeszcze spotka, ale kto wie, warto było pamiętać takie rzeczy. Zemsta to rzecz słodka. Ale najpierw następowała szybka ucieczka, spowalniana tylko przez Agnes. Bo czarnowłosy na ucieczkach znał się świetnie. Albo przynajmniej dobrze. Dopadli do towarzyszy i wpakowali się na rozklekotany wóz zaprzężony w dwie chabety. Lepsze to niż nic. Gdyby tylko nie ten karczmarz! Brzdęknęło mu w głowie, potem zagadało do niego po krasnoludzku. Co do licha? Nawet nie zdążył odpowiedzieć temu łajdakowi i tchórzowi, bo już znikali za zakrętem. Na szczęście ta mieścina nie miała murów i szybko znaleźli się na trakcie.

Podróż na wozie była tylko trochę łatwiejsza od tej na własnych nogach i znacznie bardziej nieprzyjemna od tej barką. Przede wszystkim towarzyszył im ciągły strach, zarówno przed pościgiem jak i wrogą wszystkiemu hordą, czy to Chaosu, czy zielonoskórych. Do tego wszystkiego Rudigerowi dochodził jeszcze strach osobisty, wyblakły nieco w dzień, w całej sile objawiający się nocami, gdy zasypiał pod cienką derką. Widział ją przed oczami i wiedział, że to ona była tą mutantką w zamku, tylko zmieniła wygląd, by dostać go niespodziewanie. A teraz goniła go z całą swoją zawziętością. Budził się przerażony, poganiając wszystkich do zwiększenia tempa. Ale to już się nie dało, konie i tak były wycieńczone. I tylko Agnes patrzyła na niego z pewnym zrozumieniem, mieszającym się z obojętnością, którą wciąż czuła. Wzajemne przysięgi jednak działały. On miał ją chronić, ona nie próbowała zrobić już nic głupiego. Gdyby ją wtedy zostawił w tym miasteczku... nie sumienie nie dałoby mu żyć. A jeszcze niedawno podejrzewał, że nie miał go wcale!

Na widok karczmy ze wszystkich gardeł wydobyło się westchnienie ulgi. Konie już nie nadawały się do niczego, a każdy pragnął ciepłego łóżka i strawy, chwili wytchnienia i odprężenia. Rodzinny interes wywołał nawet uśmiech na twarzy Rudigera, gdy pochłaniali podane im porcje strawy i zapijali je pysznym, pienistym piwem, które wydawało się teraz najlepszym napitkiem pod słońcem. Agnes nawet przysnęła, opierając bezwiednie głowę na ramieniu czarnowłosego. Nie winił jej, wątpił, by mogła spokojnie spać podczas tej ucieczki. Nigdy nie spała spokojnie, podobnie jak on, tyle, że on był twardszy. Przywykł, uciekając przecież znacznie dłużej, niż pozostali razem wzięci. Uniósł ją i zaniósł na łóżko. Była lekka, nawet jak dla niego, a przecież siły nie miał wiele. Szerokie ubrania ukrywały jej sylwetkę, ale podejrzewał, że schudła znacznie przez ostatnie tygodnie. Czy to się kiedyś skończy? Czy przeżyją? Zapatrzył się na ściany krateru.
- Dwa dni, pewnie jeszcze z dzień na obejście tego aż do otwartych bram. Nawet nie wiemy czy kogoś wpuszczają. Ale jest tak blisko!
Kładł się spać nieco spokojniejszy. I zbudził się nagle, podrywając gwałtownie na nogi. Znów, znów się zaczynało. Zacisnął zęby i wyciszył umysł. Myśleć mogli, gdy znów uda się im ujść śmierci.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-03-2010, 19:48   #108
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Rudiger wyjrzał przez okno, klnąc na czym świat stoi. Zakładał na siebie kolczugę i hełm, jednocześnie wskazując Agnes kuszę. Zarepetowanie tego urządzenia na szczęście było bardzo proste. Spojrzał najpierw na Blaise, jedynego z prawdziwym bojowym doświadczeniem. Czy rycerz coś zarządzi?! Dopadł do okna i bez chwili wahania zaczął strzelać w kozła z dziwnymi runami na ciele. Broń nie była za celna, ale obok tamtego biegli jeszcze inni, rozrzucone bełty nie musiały być idealnie dokładne. Za to wylatywały co chwilę, przecinając ze świstem powietrze.

Wycelowanie w przewodzącego grupie kozła okazało się nie lada wyzwaniem. Każde spojrzenie na dziwne wzory wyryte w jego ciele natychmiast wywoływało zawroty głowy. Skomplikowana broń Rudigera szczęknęła metalicznie, wypluwając z siebie serię bełtów. Żaden z nich nie był jednak w stanie ugodzić właściwego celu. Większość trafiła w krzaki, a jeden wbił się głęboko w nogę biegnącego przodem zwierzoczłeka. Bestia ryknęła, padając na ziemię.

***

Blaise wyglądnął przez okno, szybko oceniając sytuację. Ilość zwierzoludzi nie wróżyła niczego dobrego, podobnie jak obecność wśród nich konioczłeka uzbrojonego we włócznie oraz wytatuowanego szamana. Od samego patrzenia na niego, bretończykowi robiło się niedobrze. Blaise zlustrował wnętrze rozglądając się w poszukiwaniu czegoś, co choć powierzchownie przypominałoby kopię. Niestety nic takiego nie zauważył.
- Potrzebna mi kopia, lanca albo cokolwiek co by je przypominało - krzyknął do zgromadzonych. - Teraz mam konia, więc mogę walczyć po rycersku. Wypuścicie mnie na zewnątrz. Natrę na tego ohydnego mutanta z tułowiem konia, potem postaram się zaatakować szamana. Baczcie tylko aby mnie nie zaszli od tyłu albo flanki...

- Drabina być może? Alibo dyszel? - zapytał wielkolud, syn właścicieli. Blaise popatrzył na niego jak na idiotę. I napotkał matołkowate spojrzenie oczu osadzonych w nalanej, debilnej twarzy. Bretończyk myślał przez chwilę, rozważając za i przeciw. Dyszel za ciężki, koń nie podźwignie. Drabina też nie dobra, chyba żeby usunąć szczeble i jedną żerdzią uderzyć jak kopią. To mogłoby się udać.
- Dawaj chłopcze tą drabinę, ale musisz ją przysposobić - razem wyszli do stajni i tam Blaise, siodłając swojego konia instruował chłopaka, co i jak zrobić z drabiną. W końcu osiłek podał mu długą na trzy metry tykę. Blaise siedząc już w siodle, zważył ją w dłoni. Na pewno nie była to profesjonalna broń kawaleryjska, ale powinna spełnić swoje zadanie. Wyjechał na podwórko, na głowie miał hełm, na lewym przedramieniu dzierżył tarczę, w pochwie przy boku zwisał miecz. - Na Kielich, oby ten bój nie był ostatni... Otwierać!

***

Rudigera aż zatkało, gdy patrzył na to co wyprawa ten idiota. A on mu chciał dowództwo powierzyć! Jasna cholera!
- Nie otwierać mu bramy, do cholery! Póki są na zewnątrz, mamy jakiekolwiek szanse!
Oddał Agnes kuszę, wcześniej uczył jej używać tej broni, więc powinna sobie poradzić.
- Strzelaj, gdy tylko będziesz miała pewność, że nikogo z nas nie zranisz. I trzymaj się z daleka!
Sam chwycił miecz i tarczę, mocując ją sobie do ramienia.
- Bronimy drzwi i okien! Nie mają ognia, póki nie podpalą nie wychodzić! Gospodarze na prawo, Gustaw, Barglin, do drzwi! Ja zajmę się oknem. I nie wypuszczać tego kretyna bo nas zaleją!

***

Syn kowala wydawał się oczarowany dzielnym obcokrajowcem. Oto przyszło mu spotkać prawdziwego rycerza, postać niczym z bajki. Bez zastanowienia wykonał każde jego polecenie, z podziwem obserwując przygotowania do bohaterskiej szarży. Nawet wykrzyczane z głównej izby ostrzeżenia Rudigera nie były w stanie przełamać czaru. Ostatnie ostoje oporu upadły, gdy na trakcie rozbrzmiał kobiecy krzyk. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Oto rycerz ryzykował życiem, by uratować niewiastę w potrzebie. Olf musiał to zobaczyć. Zasuwa upadła na ziemię, a brama stanęła otworem.

- Gdy tylko wyjadę, zamknij wrota a potem miej baczenie jak będę wracał - poinstruował na koniec chłopaka i wyjechał za bramę. Szybko zorientował się w sytuacji. Nieopodal na trakcie, obok wierzgającego konia leżała młoda kobieta. Wyglądało na to, że w chwili obecnej nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Uwaga zwierzoludzi skupiła się na rycerzu i otwartych drzwiach zajazdu. Z rykiem biegli w jego stronę.
- Lacoleur-Montfort! - krzyknął i pochylił niby-kopię, kopnął konia piętami i pognał w kierunku dzierżącego włócznię centaura.

***

Rudiger jęknął. Agnes strzelała. Ale to było za mało, rycerz wydawał się już stracony. Wybiegnięcie na zewnątrz było jak śmierć, ale czy przypadkiem gdzieś z zewnątrz nie odezwał się kobiecy krzyk? Zacisnął zęby, jego zadaniem była ochrona siebie, oraz tych, którzy w karczmie pozostali. I tak obrońcą był beznadziejnym. Dopadł do okna.
- Nie wychodzić! Otwórzcie drzwi, niech was zobaczą! To głupie stwory, musimy je zwabić i bronić się w środku! To nasza jedyna przewaga!
Zwierzoludzie byli więksi i mieli przewagę liczebną. Przez "manewr" Bretończyka sytuacja tylko się pogarszała. Zamknął i podparł stołem drzwi do kuchni, gdyby któryś chciał wleźć przez znajdujące się tam okno. I czekał, blisko okna i Agnes. Oby i tym razem Sigmar czuwał nad ich duszami.

***

Widząc rozwarte drzwi izby, atakujące bestie podzieliły się na dwie grupy. Połowa z nich dowodzona przez zwierzęcego szamana ruszyła z rykiem ku drzwiom, druga zaś na spotkanie szarżującemu rycerzowi. Agnes nie była może najlepszym strzelcem, ale imponująca prędkość broni pozwoliła jej dobić ugodzoną już wcześniej bestię i lekko zranić dwie pozostałe. Te zwolniły, próbując wyrwać z ciała zawadzające im pociski. Niestety na tym skończył się też magazynek egzotycznej broni, a jego wymiana przerastała umiejętności prostej niewiasty. W tym momencie powietrze w sali zadrżało. Tajemnicza siła wdarła się do wnętrza, przewracając stoły i odrzucając oczekujących na atak obrońców. Trójrogi kozioł zawył szaleńczo. Nim obrońcy zdołali otrząsnąć się z szoku, do środka wpadła już cała trójka atakujących, ruszając na podnoszących się z ziemi, poobijanych ludzi.


W tym samym czasie, zaledwie dwadzieścia kroków dalej, rozpędzony rycerz wpadł na czworonożną bestię. Atak nastąpił nagle i bez ostrzeżenia. Improwizowana lanca wbiła się w ciało wroga, powalając go na ziemię, po chwili ugodziły go też twarde podkowy szarżującego konia, odbierając mu z trzaskiem plugawe życie. Pozostał już tylko problem trzech pobliskich zwierzoczłeków z włóczniami. Jedna z nich wbiła się głęboko w bok zwierzęcia, druga w nogę samego rycerza. Koń zatańczył w agonii i upadł na bok, zrzucając jeźdźca między napastników.

***

Niedoszła czarodziejka dobiegła do bramy. Niestety tylko po to, by zauważyć, że ta właśnie została zamknięta od środka. Przed nią trzy bestię przygotowywały się do zadania ostatecznego ciosu powalonemu rycerzowi.

– Niee, - ust dziewczyny wyrwał się ochrypły jęk rozpaczy. Jej nadzieja, jej ocalenie właśnie upadały. Przed zamkniętą bramą nieznajomy rycerz dokona żywota. A ona zaraz po nim. Powinna była biec, byle dalej do lasu. Ominąć karczmę skazaną widać na zniszczenie. Tyle, że w samym lesie musiało się roi od pomiotu Chaosu. Jeden Sigmar wie, gdzie znajduje się kolejny zajazd. Chyba, że podobnie jak o tym, dawno już zapomniał. Głębokim oddechem uspokajała walące serce. Skupiła myśli i wzrok na włóczni wymierzonej w leżącego rycerza. Poczuła łaskotanie na gardle, a potem, wraz z wypowiadanymi słowami, z jej ust wypłynęło zaklęcie. Dotarło do celu? Nie miała czasu rejestrować świadomie. Następne słowa ułożono, by ranić. Nigdy jeszcze nie użyła ich samowolnie. Strumień magii wysłany, by ugodzić. Na więcej mogła już nie mieć czasu. „Kimkolwiek jesteś, wstań. Przecież nie będę walczyć za ciebie” zaklinała w duchu ze złością.

Blaise z przekleństwami na ustach wylądował na ziemi. Jego nowy wierzchowiec wierzgał w agonii obok nieruchomego już centaura. Noga, rozorana włócznią krwawiła i sztywniała. Ze wszech stron otaczali go wrogowie. Zasłonił się tarczą i wyrwał z pochwy miecz. Nad sobą widział wynaturzone, ociekające krwawą pianą pyski zwierzoludzi i muskularne, włochate łapy dzierżące włócznie. Ich poczerniałe groty niebezpiecznie zbliżały się z każdą chwilą. „Pani chroń sługę swego..."

***


Rudiger jęknął, ale podnosił się szybko. Poprawił chwyt na mieczu.
- Agnes, na górę!
Rzucił się w stronę wroga. Zastawiał się okrągłą tarczą, wydając jednocześnie rozkazy.
- Na nich! Może jeszcze uratujemy tego rąbniętego rycerzyka!
Uderzył jako pierwszy, próbując przebić najbliższego wroga. Nigdy nie był mistrzem w szermierce, dlatego starał się atakować ostrożnie, nie odsłaniając się przy tej okazji.

***

Jeden z otaczających rycerza zwierzoludzi ryknął ze złości i zdziwienia. Potężne ramię, dzierżące gotową do uderzenia włócznię zamarło w miejscu, uniemożliwiając bestii atak. Mięśnie owłosionej ręki zadrżały bezsilnie, ukazując napięte, drżące żyły. Po chwili tajemniczy skurcz zszedł i niżej, paraliżując zaciśniętą na broni dłoń. Ku bezgranicznemu zdziwieniu właściciela, włócznia wylądowała w pyle traktu.

Plugawe bestie wyraźnie się zawahały, wyczuwając w powietrzu gromadzącą się magiczną energię. Jedna z nich rozpoznała za sobą zapach ludzkiej samicy. Uzębiona paszcza odwróciła się i rozwarła w gniewie. Nim jednak zdążył wydobyć się z niej jakikolwiek ryk, zniknęła w jasnej, ognistej kuli magicznej energii. Część sierści zwierzoczłeka natychmiast wyparowała. Inne bestie odstąpiły z trwogą od dymiącego towarzysza. Nie spodziewały się, że marne człeczyny dysponować będą potęgą równą tej, jaką dzierżyli ich potężni szamani.

***

Szykujący się do ataku trójrogi kozioł również wyczuł zakłócenia mocy. Zaskoczenie na chwilę odwróciło jego uwagę od rzucanego właśnie zaklęcia. Z przerażeniem zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Plugawa energia, która gromadził już od paru chwil, by ostatecznie unicestwić grupę ludzi, nagle wyrwała się spod jego kontroli. Pasma fioletowego, lodowego wiatru wystrzeliły z jego ciała, rozrywając samego szamana i wszystkie otaczające go sprzęty. Rozszerzająca się kula mrocznych energii w ułamku sekundy strawiła większość stołów i dwóch zastygłych w bezsilnej panice zwierzoczłeków, z każdą chwilą rosnąc w siłę i zasięg. Wypaczające rzeczywistość wiatry były tak potężne, iż zdeformowaniu uległa sama geometria pomieszczenia. Ściany i sufit wygięły się pod dziwnymi kątami, na okiennicach pojawiły się kwiaty nienaturalnego, parującego szronu.

***

Blaise, jak zwykle nie zamierzający poddać się nieuchronnej śmierci, wyczuł moment wahania znajdujących się nad nim wrogów. W momencie, w którym dostrzegł, że pomoc nadchodzi, skulił się i napiął wszystkie mięśnie. Jęknął z bólu przeszywającego nogę, jednak musiał zadziałać. Z niespodziewaną pomocą przyszła mu kobieta, która chwilę wcześniej leżała na trakcie. Okazała się ona osobą dysponującą mocą władania magią. I to dzięki magii jeden z napastników został częściowo sparaliżowany a drugi stanął w ogniu. Blaise wyprężył się i z całą siłą pchnął mieczem bezbronnego zwierzoczłeka, po czym odturlał się poza zasięg wrogich włóczni.

Lira, jeszcze chwilę wcześniej nie wiedziała, że było coś, co mogło przerazić ją bardziej niż atak zwierzoludzi . Myliła się. Od paskudnej mocy wyzwolonej w pobliżu było jej słabo. Raz po raz żołądkiem wstrząsały torsje, z trudem powstrzymywała zawartość w środku. Echo własnego zaklęcia zmieniało się powodując okropny ból. Uchwyciła jeszcze, że rycerz, względnie cały, usiłuje wreszcie stanąć na własnych nogach. Ona rzuciła się do tyłu zamykając umysł na otaczające ją Wiatry. W myślach powtarzała bezsensowne zdania, instynktownie pojmując, że teraz najsłabsza nawet formuła może ulec wynaturzeniu.

****

W końcu ostatni z wojowników ciemności padł bez życia na ziemię. Nim jednak do tego doszło, plugawy huragan zdążył zebrać obfite żniwo. Żona karczmarza i jej syn nie zdołali umknąć przed potęgą wypaczonego żywiołu. Jej przeszkodziła w tym słuszna tusza, nie pozwalająca na szybką ucieczkę. Jego czar dosięgnął, gdy nieświadomy zagrożenia powrócił do izby, wstępując prosto w widmową przestrzeń. Poza tymi, którzy tego dnia utracili ciało, znaleźli się i ci, których zdarzenie skrzywdziło w mniej oczywisty sposób. Sam barman nie odezwał się już ani razu. Prawdopodobnie mroczne energie i strata bliskich pozbawiły go trwale poczytalności. Tylko dlaczego z jego ust nie schodził szeroki, chorobliwy uśmiech?

Czarodziejka, którą znaleziono na pół omdlałą na trakcie, pomału dochodziła do siebie. Otumanienie wywołane ogromnym rozbłyskiem mocy, na którą najwyraźniej była wrażliwa, już mijało.

Pomimo zniszczeń dokonanych w głównej sali przez zabójczy wir, karczma zdawała się stać niewzruszona. Zniszczeniu nie uległ ani wóz, ani dalej umieszczone pokoje.

Same dźwięki walki nadal rozbrzmiewały w oddali, nie zdawały się jednak zbliżać. Wyglądało na to, że bogowie nagrodzili obrońców chwilą wytchnienia.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-03-2010 o 12:58.
Tadeus jest offline  
Stary 23-03-2010, 19:29   #109
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rudiger patrzył na to wszystko z pewnym niedowierzaniem, odbierając kuszę od schodzącej po schodach Agnes. Nie zrobił kroku zanim nie załadował broni. A potem ostrożnie, przynajmniej póki nie dojrzał rannego, ale żywego rycerza, oraz niespodziewaną pomoc, która nadeszła ze strony młodej dziewczyny. A może nie takiej młodej? Nie przyglądał się jej dokładniej, przypadając do zranionego i wyjmując z podręcznej sakwy czysty bandaż. Nie znał się na tym, ale był na pewno ktoś, kto się znał. Zerknął najpierw na nieznajomą.
- Umiesz zajmować się rannymi? Dziękujemy za wsparcie.
Lira omiotła spojrzeniem sylwetkę zwracającego się do niej mężczyzny. Opatrywanie rannych? Wystarczył tylko jeden rzut oka na krew znaczącą ranę rycerza, by zbladła. Rękę zacisnęła na połach płaszcza, jakby usiłując się czegoś uchwycić.
- Ja? Nie... nie wiem co robić. – W rozkojarzonych oczach odbiła się niepewność. Dłonią przesunęła po twarzy, odgarniając opadające włosy i odganiając zmęczenie. Rozejrzała się dookoła, część zaobserwowanych rzeczy starając się od razu wyrzucić z pamięci. Przełknęła ślinę ostatecznie zbierając się w sobie.
Myślę jednak, że powinniśmy go przenieść do środka. Za pomoc nie musisz mi dziękować. – „Przecież zrobiłam to dla siebie”, pomyślała z przekąsem. Uśmiechnęła się leciutko, samej sobie dodając tym odwagi.

Czarnowłosy skinął głową i kiwnął na Barglina. We dwóch wnieśli rycerza do środka karczmy, jak najdalej od miejsca, w którym szaman zwierzoludzi uwolnił swoją niszczycielską moc. Znalazł się jakiś spirytus, którym poleli ranę Blaisa, bandażując ją chwilę potem. Rudiger oddał to zajęcie Gustawowi, który radził sobie zdecydowanie lepiej.
- Jestem Rudiger. To Agnes, Gustaw i Barglin. Ranny to Blaise.
Wskazywał towarzyszy po kolei. Na tego ostatniego spojrzał z wściekłością, ale uspokoił się szybko.
- Horda depcze nam po piętach, musimy ruszać jak najszybciej. Na południe. Na północy nic nie ma, pani.
Skłonił się jej lekko. Jeśli faktycznie władała magią to należał się szacunek. Chociażby dlatego, by mocy nie użyła.

Podczas, gdy mężczyźni wnosili rannego ona przysiadła pod ścianą, starając się możliwie jak najdostojniej klapnąć na poobijanym tyłku. Potrzebowała chwili, by się pozbierać. Potem pójdzie do klaczy i sprawdzi co z jej podróżnej sakwy się uchowało. Umyje twarz i może nawet przeczesze zlepione kurzem i potem włosy. Żałowała, że nie prezentuje się korzystniej. Dobrze, że oparła się pokusie i zamiast szerokiej spódnicy do jazdy zafundowała sobie spodnie. Miałaby się teraz z pyszna, gdyby poddała się kaprysom próżności. Zmarszczyła nosek od delikatnego smrodu spalenizny i z niezadowoleniem stwierdziła, że to jej własny płaszcz był tego powodem. Przyglądała się każdemu, kto był jej przedstawiany na tyle, na ile zwykła grzeczność pozwalała. Nie umknęło jej skrzywienie, którym czarnowłosy mężczyzna, Rudiger omiótł rannego. Cóż, ona sama mogłaby być tylko wdzięczna, że pojawił się w odpowiednim czasie za bramą.
- Mam na imię Lira. Choć okoliczności mogą się wydać niesprzyjające miło mi was poznać – w jej głosie dało się wyczuć rezerwę, jakby nie do końca była pewna czy im zaufać i coś jeszcze, coś co mogło wychwycić tylko wprawne ucho. Rozpaczliwą nadzieję, że to „my” odnosiło się także do niej.

Gdy padło imię Gustaw, rudy drab po pięćdziesiątym roku życia uniósł nieznacznie dłoń do góry na znak powitania.
- Jestem Gustaw, ale możesz mi pani mówić Gustlik. - rzekł pogodnie, jakby w ogóle nie był świadkiem makabrycznej walki - A to Burza. - rzekł po chwili wskazując ręką potężnego psa, który siedział grzecznie przy jego nodze dysząc ciężko.
- Co robimy? Gdzie teraz uciekamy Rudigerze? - spytał towarzysza i przywódcę grupy uciekinierów.
Blaise, mimo iż nie był aż tak ciężko ranny z ochotą poddał się zabiegom leczniczym. W końcu ktoś się nim zajmował i sam nie musiał się troszczyć o swoje, jakże częste ostatnimi czasy, rany. Nie zdążył się sam przedstawić, zrobił to za niego Rudiger, wyrastający na przywódcę grupy. Rycerzowi umknęło wrogie spojrzenie czarnowłosego. Nawet jakby je zauważył to prawdopodobnie odczytałby je opacznie, jako wyraz zazdrości lub coś w tym stylu. Ostrożnie podniósł się z ławy i podpierając mieczem niczym laską, skłonił się w kierunku czarodziejki.
- Wdzięcznym Ci, Pani za ratunek jakiego mi udzieliłaś w potrzebie - powiedział. - Przedstawiono mnie mym imieniem jeno, więc pragnę dodać, że me pełne miano brzmi Blaise Roland d'Lacoleur-Montfort i jestem rycerzem z kraju zwanego Bretonią, pewnieś Pani słyszała?
Chwilę potem wstał i przeszedł się po karczmie.
- Nieźleśmy stawali - powiedział dumnie. - Ale znów pode mną koń padł. Coś szczęścia ostatnio do wierzchowców nie mam. Pewnie żaden rumak się tutaj, w zajeżdzie nie znajdzie. Trudno... Znów przyjdzie mi pieszo stawać do boju z tymi ohydnymi kreaturami.

Rudiger najpierw dłużej przyglądał się nieznajomej, skinąwszy jej głową, gdy się przedstawiła, a potem zabezpieczył kuszę, wieszając ją sobie na plecach.
- Na południe, ku Talabheim. Musimy liczyć na to, że wpuszczą nas do miasta. Agnes, chodź, trzeba zaprząc konie. Pani, jedziesz z nami? Nie wiem co robiłaś na tym trakcie, ale zapewniam, że na północy jest tylko Chaos.
Poczekał jeszcze chwilę na jej odpowiedź, a potem wraz z blondwłosą kobietą, wyglądającą na ponad trzydzieści lat, udał się do stajni.
- Zmierzałam ku pewnej posiadłości, ale teraz nie ma to już większego znaczenia. Mój koń nie żyje, ale jeśli znajdzie się miejsce zabiorę się z wami. – powiedziała bardziej już do pleców mężczyzny niż do niego samego. Widać wdawanie się w dłuższe rozmowy nie należało do jego zwyczajów. Pozazdrościła tej obcej kobiecie, nią samą nikt się nie opiekował. Jakby nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić uśmiechnęła się do rosłego Gustawa. Jego postawa nieco dodawała jej odwagi. Po czym sama też opuściła wnętrze zajazdu. Jeśli miała jechać dalej potrzebowała swojej sakwy. Zakładając, że uda jej się przemóc obrzydzenie i podejść do martwego konia.

- Rudigerze - krzyknął Blaise za wychodzącym mężczyzną. - A czy myślisz, że owo miasto otoczone skalnym murem, będzie bezpieczną przystanią? Czy nie okaże się pułapką bez wyjścia? Może trzeba nam uciekać dalej, a nie chować się za murami...
Nagabywanie Bretończyka zatrzymało dziewczynę. Wyglądał na niewiele od niej starszego i była pełna podziwu, że w heroicznej głupocie natarł w pojedynkę na zwierzoludzi. To ona winna była mu wdzięczność, choć szczęśliwie o tym nie wiedział. Nie lubiła zawdzięczać niczego. Obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem starając się wykrzesać z siebie resztki przykurzonej kobiecości. – Nie tobie panie podzięki składać. Gdyby nie wasza obecność tutaj, samej dużo trudniej przyszłoby mi się z nimi uporać.- Wierutne kłamstwo. Z niczym przecież, by się nie uporała. Pozwoliła by w oczach zapłonęły jej żartobliwe błyski. Koń może poczekać. Nigdzie przecież nie odejdzie.
Rudiger zatrzymał się tylko na chwilę.
- Musimy uzupełnić zapasy. Ja wcale nie mam zamiaru się tam na dłużej zatrzymać, ale te konie nie pociągną dalej. To jedyny cel w najbliższym zasięgu, który może dać nam jakąkolwiek ochronę.

- Hej pomóc Ci? - krzyknął Gustaw słysząc słowa ich dowódcy. Co jak co ale w tym mógł się w końcu wykazać. Nie był wojakiem, choć kilka razy pokazał charakter, był zwykłym, szarym robolem i w tym był nadzwyczaj dobry. Noszenie, ładowanie, przenoszenie, rozładowywanie. Jego silne ramiona z pewnością mogły znacznie przyspieszyć ich wyjazd, jednakże nie chciał na siłę pchać się z łapami, być może Rudiger zwyczajnie potrzebował samotności, lub chwili bez kompanów w towarzystwie wyłącznie swej znajomej.
- Wóz jest spory, przeszukaj tę karczmę. Weź zapasy, ale te z piwnicy, nie wiem czy ta spaczona moc nie ma wpływu na jedzenie. Potem zapakuj też tego mężczyznę na wóz, nie możemy go tu, cholera, zostawić na śmierć. Poza tym koce i co tam jeszcze znajdziesz przydatnego. Przygotuję wóz i konie do drogi. Mamy jednego wierzchowca, jeśli pozwolicie, to go wezmę. Potrzebujemy zwiadowcy, a ja mam niezły wzrok i słuch. Aha i poszukaj jakiś latarni wraz z oliwą. Będziemy jechać nocą, jeśli konie wytrzymają.
Kiwnął mu głową, ale minę miał niewesołą, najbardziej się martwiąc, czy magia, użyta w tej walce, nie spowoduje jakiś większych problemów.

Gustaw nie tracił czasu. Był człowiekiem takiego charakteru, że nie buntował się, ani nie narzucał innym swego zdania. Wręcz przeciwnie. Gdy Rudiger nakazał dokładnie, co ma zrobić od razu odłożył siekierę na bok i zgodnie z poleceniem ruszył na poszukiwania wyznaczonych rzeczy. Koce były w pierwszej kolejności. Na piętrze, gdzie było sporo łóżek znalazł ich najwięcej. Nie zapomniał o kobietach, które mogły poczuć odrobinę większą potrzebę wygody niż on czy pozostali mężczyźni, to też zabrał i dwie poduszki na wóz. Od razu potem wrócił do karczmy i udał się do piwnicy, szukając zapasów, pochodni, lamp i oliwy. Miał nadzieję, że znajdzie wszystko, co zostało mu polecone szukać. Może i natrafi na coś wartościowego.
Sakwa ocalała. Uwalana ziemią, ale ocalała. Lira uśmiechnęła się z przekąsem. Marny to był dobytek. Na tyłach zajazdu odnalazła wodę, zdołała się więc jako tako oporządzić. Zbieranie zapasów pozostawiła nowo poznanym. Mimo wszystko nie uśmiechało jej się podróżowanie z kilkoma, bądź co bądź silniejszymi od niej mężczyznami. Jedyna poza nią kobieta sprawiała dziwnie nieobecne wrażenie. Niby w kupie raźniej. Obyci z bronią mogli stanowić obronę przed zagrożeniem z zewnątrz, ale kto jeśli zajdzie potrzeba obroni ją przed nimi? Mogła liczyć jedynie, że powstrzyma ich groźba użycia magii. Być może w trakcie podróży dowie się o nich czegoś więcej. Teraz sama niezbyt skora była do rozmów. Przebywanie w miejscu wybuchu nieokiełznanej mocy w dalszym ciągu przejmowało ją lekkim dreszczem, a przecież nie mogła drżącym głosem zdradzić, jak to naprawdę było z jej opanowaniem i odwagą.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-03-2010, 13:15   #110
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Asortyment zapasów zgromadzonych w przepastnej spiżarni nie był niespodzianką. Bez problemu udało się Gustawowi zebrać potrzebną ilość prowiantu i lampę z przyzwoitym zapasem oleju. Do dalszej eksploracji pomieszczeń znajdujących się pod główną salą zniechęcał jednak skutecznie wybrzuszony w tym miejscu sufit i dziwny, przypominający czarny mech nalot, pokrywający pobliskie sprzęty. Najwyraźniej plugawa moc nie zniknęła całkowicie wraz zapadnięciem się wiru. Przyzwana do tego zjawiska Lira w pośpiechu stwierdziła jedynie, iż organizmy te zdawały się żerować na resztkach uwolnionej w tym miejscu, mrocznej energii. Sama ich obecność drażniła jej zmysły, jakby były intruzami pochodzącymi z innego, obcego ludziom miejsca.

Po zebraniu potrzebnych zapasów, szybko ruszyli w dalszą drogę. Nawet rozpędzony do granic możliwości obu koni wóz nie mógł liczyć na przebicie się przez pobliskie pola walki. Przodem wysłano więc Rudigera, by odnalazł dla reszty bezpieczną drogę. Mianowany zwiadowca nie był może najlepszym jeźdźcem, ale nadrabiał to wyczulonymi zmysłami i dużą dozą instynktu samozachowawczego. W rezultacie wóz co parę godzin stawał, by przeczekać przemarsze plugawej hordy, albo wjeżdżał na stare, zarośnięte już prawie, leśne trakty. Dwa razy spowodowało to postój, gdy nierówna powierzchnia uszkodziła drewniane koła wozu. Najgorsze było wtedy narastające z każdą chwilą zwłoki uczucie bezsilności. Wszak w oddali cały czas słychać było zwierzęce ryki mrocznej armii i zawodzenie niezliczonych, nieprzygotowanych do obrony ofiar. Same gęste lasy Hochlandu również stały się dziwnie złowrogie. Jakby z najeźdźcami przybyła ich plugawa magia, wypaczając bezbronną, starożytną puszczę. Tam gdzie wcześniej morze liści szeptało uspokajającą, kojącą melodię, teraz wiał dziwny zawodzący wicher, drażniący w nieprzyjemny sposób wyziębioną nim skórę. Wszystkie zwierzęta pochowały się w swoich norach, wyczuwając instynktownie nadchodząca z północy pożogę.

W końcu lasy zaczęły się przerzedzać, a w powietrzu dało wyczuć się zimną wilgoć i powiew świeżego, niepowstrzymanego koronami drzew wiatru. Pierwszy wyczuł ją drużynowy pies, przywykły do podróży rzeką, chwilę potem ujrzała ją i reszta. Daleko w dolinie przed nimi majestatycznie wił się Talabec, jedna z najpotężniejszych rzek Imperium, stanowiąca jednocześnie granice tutejszych prowincji. Zaraz za mokrą przeszkodzą wznosiły się już strome stoki Oka Lasu. Stąd potężny krater wyglądał jeszcze bardziej monumentalnie. Ciężko było wyobrazić sobie potęgę armii, która mogłaby sforsować taką przeszkodę.


U podnóży okalających miasto skał niewyraźnie rysowały się budynki jakiejś nadrzecznej osady. Parędziesiąt drewnianych brył, składających się na mieścinę wyglądało prawie jak zabawki w obliczu majestatycznej, górującej nad nimi bramy.

Niestety, wróg dotarł tutaj wcześniej. Trakt prowadzący do grodu zapchany był porzuconymi wozami uciekinierów. Wokół nich poruszały się czarne kropki wylewających się z lasów zwierzoludzi i ich zielone odpowiedniki, stanowiące zapewne zbrojną odpowiedź tutejszych władz. Mimo, że zieloni zdawali się chwilowo wygrywać, widać było, iż rozproszony bój potrwa jeszcze wiele godzin. Nie było wyboru, dalsze pozostawanie na skraju lasu było dla drużyny samobójstwem. Zostawili więc wóz za sobą, brnąc przez pobliskie, nie objęte jeszcze bitwą pola. Szalonemu karczmarzowi obecna przekradanka najwyraźniej przypadła do gustu, zaczął bowiem nucić pod nosem skoczną melodię, przypominającą z rytmu powszechnie znaną karczemną piosnkę o wdzięcznym tytule "Kurwi sad".

W końcu melomańskie rozkosze dobiegły końca, przed drużyną pojawiły się bowiem pierwsze zabudowania, a przynajmniej zdawały się gdzieś tam być, za całymi masami tłoczących się ludzi. Biorąc pod uwagę fakt, że stąd nadal widać było czarne fale, wylewające się od północy do pobliskiej doliny, wcale nie należało im się dziwić. Każdy chciał dostać się za bezpieczne mury krateru.


W uszy przybyszy od razu uderzył gwar niezliczonych posłańców i kupców, chcących zarobić na cudzym nieszczęściu.

- Talizmany! Talizmany z sierści leśnych bestii! Nie bije swój swego! Zniżki dla rodzin z dziećmi!

- Snotlinga sprzedam! W klatce! Zna drogę przez jaskinie pod Taalbastonem! Tanio!
- Weźcie moje dziecko! Błagam, dobrzy Panowie! Ino dziecko zabierzcie za mury!
- Gildia Prawników Talabheim szuka doświadczonych żołnierzy! Doświadczonych! Umowa na dwadzieścia lat! Zapłata dokumentami wstępu do miasta! Jeden pracownik, jeden dokument! Nie dla rodziny! Straż! Straaż!!! Zabierzcie ode mnie tę kobietę z bachorem!!!
- Doświadcza nas Sigmar! To próba wiary! Zbierzmy się i ruszmy na jego wrogów, niczym sam Młotodzierżca! Ogień i Śmierć wrogom Imperium!
- Wykuwam imiona na ścianach Taalbastonu! Pozostaw po sobie pamiątkę! Tanio!

- Ty - szeptem - tak, właśnie ty. Słuchaj, widzę żeś o pękatej sakwie. Mam przyjaciół znających drogę do wnętrza. Jedynie sześćdziesiąt koron w złocie albo sprzętach za osobę. Pytaj o Karla pod Urwanym Dzwonem.
- Klucz do piwnicy! Do piwnicy klucz sprzedam! Murowana! Schowaj się, zanim będzie za późno!

- Słuchajże wieści! Zdrada pod Altdorfem! Wojna i zdrada! Elektorzy walczą między sobą! Biada nam!

Cóż. Wejście do miasta okazało się nie lada wyczynem. Najwyraźniej wpuszczano tam tylko osoby z odpowiednimi dokumentami. Wyrobienie takich normalną drogą trwało do trzech tygodni, w których urzędnicy sprawdzali, czy chętna osoba nie figurowała na żadnych imperialnych listach gończych i czy posiadała odpowiedni status społeczny, bądź przynależność do szanowanych handlowych gildii. Urzędnicy i strażnicy przy bramie najwyraźniej nie uważali zbliżających się wrogich wojsk za okoliczności łagodzące i procedury nawet teraz pozostały takie same. Wyglądało na to, że władze miasta uważały, iż każdy kto zasługuje na dokumenty, takie już posiada, a reszta to zbędny ciężar dla oblężonego miasta.

Dopiero po chwili zwróciliście uwagę na zabranego ze sobą karczmarza. W rękach obracał jakiś wypocony, osmolony skrawek papieru.

Dokumenty Miasta Talabheim wystawione na Hansa Kroegera z Hamlitz, pięćdziesiąt cztery lata, mężczyzna. Członek Hochlandzkiej Gildii Piwowarów.

Poza tymi danymi i morzem pieczątek na papierze nie było żadnych innych informacji, mogących posłużyć do identyfikacji właściciela. Dziadek zaśmiał się chorobliwie i począł wyginać papier w fantazyjne kształty, próbując uzyskać zapewne jakiś artystyczny efekt.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-03-2010 o 23:44.
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172