Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2010, 20:13   #93
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir


Tamir nie zawitał ponownie w owym ponurym lesie, w którym był świadkiem śmierci Ery. W jego snach nie pojawił się już ani Jared, ani klony, ani nic związanego z wojną. Były to sny spokojne, szczęśliwe, w których dostrzegał wiele znajomych twarzy. Yalare, K'Kruhk, Era przewijali się przed jego oczyma, uśmiechnięci i weseli. Świat zdawał się piękny i spokojny, wręcz idealny.

I właśnie wtedy piękna wizja została przerwana, gdy promienie słońca wpadły przez otwarte okno, wprost na twarz Zabraka. Ten automatycznie skrzywił się i starał zasłonić oczy dłonią. Nie miał jednak wątpliwości, że dłużej już nie pośpi, chyba że wstanie z łóżka i zasłoni to przeklęte okno. Już miał to zrobić, gdy nagle usłyszał dźwięk przesuwanej zasłony. Poczuł jednocześnie, że słońce nie oświetla już jego oblicza.

"Era!" przeszło mu przez myśl i szybko odsłonił oczy, by rozejrzeć się po pokoju. Przeżył mały zawód, gdy przy oknie dojrzał stojącego Shiviego.

- Wybacz, wydawało mi się, że trochę ciemno w tym pokoju. Nie pomyślałem, że okno wychodzi na wschód - powiedział dość uprzejmym tonem. - Mam nadzieję, że się wyspałeś? Przyniosłem ci coś do jedzenia - wskazał nocną szafkę, na której postawił talerz z jakąś papką i kubek z napojem. - Nie wygląda za dobrze, ale da się zjeść. Trzeba się tylko przełamać.

Tamir zauważył, że Elomianin ma pewne problemy z chodzeniem, gdy ten podchodził do krzesła, by na nim usiąść. Lekko kulał, chociaż nogi bez wątpienia miał zdrowe. Przechylał się jednak na lewą stronę, co mogło oznaczać ból w boku.

- Spytałbym cię jak się czujesz, ale wiem jakie to denerwujące, gdy w kółko cię o to pytają - powiedział tonem kogoś, kto sam przeżywa tę mękę. - Więc może mi opowiesz jak się układają sprawy między tobą i tą dziewczyną? - spytał szczerząc zęby. Był w zdecydowanie lepszym humorze niż Zabrak kiedykolwiek go widział.


Era

- Tak jest - odpowiedział Duck z wyraźnym entuzjazmem, co było dość dziwne jak na niego. Gdy Era stanęła przy kanonierce, zobaczyła pochylającego się mistrza Torlesa, który wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna chwyciła ją i zgrabnie wspięła się do środka. Wewnątrz oprócz dwójki Jedi przebywało jeszcze kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt klonów, ale prawie wszyscy zdawali się być szeregowcami. Można było wśród nich zauważyć też kilka zbrój z ciemnożółtymi zdobieniami, czyli sierżantów, oraz jedną z niebieskimi, czyli porucznika.

- Twój komandor poleci inną kanonierką - Torles starał się przekrzyczeć świst powietrza, gdy już byli w górze. - Zawsze to większa pewność, że do celu doleci choć jeden dowódca - powiedział puszczając oczko.

Podróż nie trwała zbyt długo, przynajmniej dla Ery, która starała się nadrobić nieprzespane godziny i chyba zasnęła na chwilkę. Oprzytomniło ją lekkie uderzenia LAAT/i o ziemię i krzyk porucznika "Wyłazić!". Dziewczyna otworzyła oczy i znów ujrzała Jafera Torlesa podającego jej rękę. Ponownie skorzystała z pomocy mistrza, tym razem by się podnieść z ziemi, po czym opuściła pojazd.

Jej oczom ukazał się gigantyczny obóz. Setki klonów przewijały się pomiędzy dziesiątkami namiotów. Gdzieniegdzie stały olbrzymie pojazdy, których Era nigdy wcześniej nie widziała. Wyglądały groźnie, a ich olbrzymie działa musiały siać grozę na polach walki. Niektóre miały olbrzymie koła, inne coś w rodzaju nóg, a jeszcze inne zwyczajni unosiły się nad powierzchnią. Były też śmigacze, używane zapewne do zwiadu lub czegoś takiego. Wszędzie pełno było metalowych skrzyń, a jeszcze ich przybyło, gdy zaczęto rozładowywać transporty 31 Regimentu.

- Witaj w 13 Legionie - zakomunikował Torles. - Czuj się jak u siebie.

Era rozejrzała się wokół. Daleko na horyzoncie dojrzała las. Pierwszą zmianę w równinnym krajobrazie, jaką zarejestrowała na tej planecie. Mistrz, widząc na co patrzy, powiedział:

- Twój regiment będzie miał za zadanie pilnować, by z tego lasku nie wypadła na nas jakaś banda droidów i nie uderzyła w nasz odsłonięty bok. Dam ci trochę Juggernautów i AT-TE - widząc, że dziewczyna niewiele z tego rozumie, zaczął wskazywać na poszczególne pojazdy - Ten z dziesięcioma kołami to Juggernaut, a ta machina krocząca to AT-TE - powiedział spokojnie, wiedząc, że nie każdy musi to wiedzieć. - Dołączę do twojego regimentu batalion zmechanizowany. Z pewnością ci się przyda.

* * * * *

Kilka godzin później 31 Regiment był już na swoich pozycjach. Zabezpieczał prawe skrzydło całej operacji i chociaż Era nie była specjalistką od taktyki, zdawała sobie sprawę, że to duża odpowiedzialność. Gdy nad tym rozmyślała, do jej namiotu wszedł jakiś sierżant.

- Sir - zasalutował - Komandor prosi panią do sztabu.

W sztabie, który zorganizowano w nieco większym namiocie, przebywały te same klony co w sztabie w wiosce. Dodatkowo pojawili się tam również inni, zakuci w biało-żółte zbroje, oficerowie, do złudzenia przypominający komandorów. Wywód Ducka uświadomił jednak Erze, że nimi nie są:

- Sir, zna już pani zapewne, majora AZ-1121, dowódcę 1 batalionu i majora AJ-5914 dowódcę 4-tego? - spytał wskazując poszczególne klony, które przytakiwały głowami. - To jest AY-4256, dowódca 2 batalionu - wskazał kolejnego żołnierza, który zasalutował - a to AR-9945, dowódca zmechanizowanego batalionu, od teraz zwanego 5-tym.

- To zaszczyt walczyć pod pani dowodzeniem - prawie krzyknął wskazany klon.

- A to jest pani komandor Era D'an, pod która od dzisiaj będziemy wojować, miejmy nadzieję, już zawsze - "Słoneczko" zwrócił się do zebranych oficerów, a następnie znów do Jedi. - Proszę pozwolić wprowadzić się w sytuację - wskazał na holograficzną mapę. - To są nasze pozycje. Najważniejszy wydaje się ten las, w którym mogą skrywać się jakieś oddziały droidów. Jeżeli chociaż na chwilę zaniedbamy środków ostrożności, mogą zadać nam spore straty, nawet jeśli jest to tylko nieliczny, ale dobrze uzbrojony, oddział. Pragnę również panią poinformować, że należy wybrać dowódcę 3 batalionu, na miejsce zabitego majora AR-8422. Dlatego pozwoliłem sobie tutaj zaprosić kapitanów z tego batalionu.

Dopiero teraz dziewczyna dojrzała czwórkę klonów, ubranych w zbroje z czerwonymi paskami. Wśród nich stali Helio i Krayt.


Kastar & Jared

Droidy rozstawiły się przed domem. Jedi nie mieli szans na opuszczenie budynku wyjściem innym niż od frontu, gdyż takowe nie istniało, a sam domek przylegał tylną ścianą do, godziwych rozmiarów, drzewa i przebicie się przez nie było praktycznie niemożliwe. Czołgi wymierzyły w małą chałupkę, podobnie jak piechurzy. Puszki utworzyły ścisły półokrąg, jakby od początku były pewne, gdzie znajduje się ich cel. Nawet nie brały pod uwagę możliwości, że inni wrogowie mogą czyhać gdzieś w lesie.

Blaszaki jednak nie strzelały, jakby czekały na coś. Spomiędzy ich szeregów wyłoniła się dwójka B2, ciągnąca po ziemi jakiś ciemny kształt. Gdy wyszły na pustą przestrzeń pomiędzy domkiem, a linią droidów Jared rozpoznał go. To był Hawkeye, jeden z komandosów. Martwy. O tym Jedi był przekonany, nie wyczuwał nawet iskierki jego życia. B2 wycofały się spokojnie pozostawiając ciało na ziemi. Wtedy właśnie rozległ się głos, który musiał należeć do droida:

- Poddajcie się, albo skończycie tak samo.

Smoke nie wytrzymał. Hawkeye był jego kumplem, od wczesnych lat dzieciństwa na Kamino i chociaż liczyła się dla nich przede wszystkim walka, to braterstwo krwi było równie ważne, jeśli nie ważniejsze. A teraz jego brat leżał martwy na gnijącym podłożu, a jego zabójcy grożą, że zrobią mu to samo. Szybkim ruchem otworzył okiennicę i już miał nacisnąć spust, by posłać do piachu pierwszego z blaszaków, gdy nagle padł bez ducha na ziemię. Jego towarzysze nie zdążyli nawet zobaczyć co się stało. Byli pewni jednego, żaden z droidów nie strzelił. Doc podczołgał się do sapera.

- Nie żyje - stwierdził, jakby bez emocji. Ale emocje się w nim burzyły, co obecni Jedi mogli z łatwością dostrzec. Gniew przybierał na sile, ale medyk mimo tego nie zrobił nic.

- Będziemy zabijać jednego z was co minutę - orzekł blaszak i jakby na potwierdzenie tych słów Doc znieruchomiał, leżąc obok Smoke'a. Tym razem jego towarzysze mogli zaobserwować mały błysk, wydobywający się z jego pleców. Kota przyjrzał się uważnie zwłokom klona. Sięgnął do jego zbroi i wydobył coś z jej zakamarków. Był to mały, metalowy dysk, przypominający pieniądze z bardziej prymitywnych planetach. Z jednej strony był wklęsły, jakby w wyniku detonacji małego ładunku. Na plecach zbroi Smoke'a i Doca znajdowały się dziury o identycznej wielkości. To coś zabijało komandosów.

- Jared, sprawdź Serge'a. Zdejmij mu to cholerstwo - rozkazał Kota.

Młody Jedi szybko znalazł dziwne urządzenie i gdy tylko wyrzucił je przez okno, dojrzał mały błysk. Najwidoczniej minęła kolejna minuta. Po kolejnej droidy, którym musiało zabraknąć małych ładunków, rozpoczęły ostrzał. Wiązki z ich blasterów uderzały w ściany domku. Elomianki krzyczały płacząc. K'Kruhk starał się je osłaniać i jednocześnie uspokajać, ale jego wygląd tylko potęgował ich strach. Na szczęście dla okrążonych nie odezwały się jeszcze czołgi.

Nagle jeden z nich wyleciał w powietrze. Uwięzieni w chatce, aż wyjrzeli na zewnątrz chcąc się dowiedzieć, co to był za wybuch. Chwilę potem kolejne dwa AAT przestały istnieć. Grupa blaszaków, która nacierała na chatkę zatrzymała się, a potem skierowała swój ogień w stronę gęstwiny lasu, skąd kolejne niszczące wiązki uderzały w oddział Konfederacji.


Shalulira


Po przejściu kilkuset metrów i kilku zakrętów, dziewczyna stwierdziła, że nie ma zielonego pojęcia w jakim miejscu się znajduje. Przyszło jej do głowy, by spróbować wyczuć Nejla i w ten sposób, prawie po omacku, odnaleźć właściwą studzienkę, przez którą mogłaby się wydostać z kanałów. Nie było to jednak konieczne, gdyż usłyszała za sobą kroki. To był Gurlthon.

- Gurlthon odprowadzić panienka do wyjścia - powiedział, nie kryjąc smutku. Nic już nie zostało z jego niedawnego ożywienia.

W głowie strażnika trwała walka, którą Lira mogła z łatwością wyczuć. Rodianin musiał wybrać między lojalnością dla swojego przywódcy, a uczuciem, które można nazwać zauroczeniem, zwróconym w kierunku młodej Jedi. Gurlthon nie podjął jednak decyzji wciąż się gnębiąc. Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Przewodnik ruszył po drabinie pierwszy, by odsunąć właz do studzienki. Chwilę później oboje byli na górze.


Shalulira i Nejl


Młody rycerz spędził sporo czasu w samotności. To wręcz zadziwiające, że przez tak długi okres czasu nikt nie pojawił się w tym miejscu. Nawet ktoś kto by po prostu chciał tędy przejść. Najwidoczniej Rodianie dobrze wiedzieli w jakim go zostawiają miejscu. Chwile dłużyły mu się niemiłosiernie, a jedyne co pozostawało to rozmyślanie nad własnym położeniem. Z tych rozważań wyrwało go pojawienie się jego towarzyszki.

Nejl zobaczył jak Lira powraca w towarzystwie jednego Rodianina. Nie wyglądała na szczęśliwą, wręcz przeciwnie. Nic nie powiedziała, odezwał się jednak jej towarzysz:

- Niech Jedi przemówi do rozumu panience. Wy musieć uciekać z Rodia. Sami nie dać sobie rady - powiedział niemal błagalnym tonem.
 
Col Frost jest offline