Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2010, 06:57   #37
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
To był znak.

Przyglądała mu się, po raz kolejny, unosząc lekko brew. Manuel preferował zwykle dość skromne, czasem wręcz pokutnicze w jej przyzwyczajonych do zbytku oczach ubiory. Graziana dawno już porzuciła przytyki, jakie mu czyniła swego czasu regularnie w tej materii. W dbałości o wizerunek klanu, nie przestawała mu jednak posyłać od czasu do czasu kosztowne stroje, w nadziei że kiedyś astrolog wreszcie zmądrzeje. Tymczasem kufry w domu astrologa wypełniać zaczęły przebrania, które po sprzedaży mogłyby chociażby jako sam materiał stanowić całkiem niezłe źródło utrzymania. Z biegiem lat nauczycielka przyzwyczaiła się, że jej uczeń zakłada je niestety tylko czasami, co musiało wystarczać. Zauważyła, że Manuel robi to tylko przy okazjach czy spotkaniach uznanych przez niego za bardzo ważne, ale jeszcze później zdała sobie sprawę, że odbywa się to głównie wtedy, gdy i ona sama na nich bywa. Dlatego poważnie rozważała, czy Manuel nie nosi ich tylko dlatego, by zrobić jej przyjemność.

Tej nocy Gaudimedeus nosił właśnie szatę od niej. Nie po prostu którąś z szat. Zastanawiała się nad jego konkretnym wyborem stroju. Był to habit w kolorze idealnej czerni, z kapturem i o kroju przypominającym stroje zakonne. Na tym jednak kończyła się jego skromność, natomiast zaczynał się nienachalny, dostrzegalny dopiero po przyjrzeniu się blichtr. Przede wszystkim wart majątek jedwab, będący owocem kunsztu bizantyjskich rzemieślników. Ale na materii nie kończyła się niezwykłość daru Graziany. To z myślą o Manuelu odnalazła ona tę szatę wśród wielu innych. Na jedwabiach często haftowano chętnie prócz ornamentów roślinno-geometrycznych przejęte z Persji fantastyczne stwory. Haft tej szaty, nieco tylko jaśniejszą od czerni nicią, pokrywający całe plecy noszącego ubiór, przedstawiał właśnie stworzenia, które poprzez egzotyczny w Europie styl swojego przedstawienia przez większość osób musiały być właśnie uznane za mityczne potwory z nieznanych tu opowieści. W rzeczywistości jednak haft przedstawiał zodiak w ujęciu spotykanym w Chinach. Oddanie takiej rzeczy w ręce osoby parającej się astrologią było rodzajem przekazania zaszyfrowanej dla innych wiadomości, niewidocznej dla niewtajemniczonych perły. Pamiętała, gdy wręczała astrologowi prezent. Nieczęsto, przez tyle lat zdarzyło się oglądać w oczach Gaudimedeusa zachwyt, ale tamtego wieczoru był większy niż kiedykolwiek przedtem lub potem. Raz, jedyny raz zdawał się zachowywać przez moment jak dziecko. Ale potem zrobił jednak coś całkiem dla niej nieoczekiwanego.
- Ta rzecz jest czystym pięknem. - powiedział tamtej nocy Manuel - To nie ubiór. To mapa, księga, zapis starszej od nas wszystkich wiedzy. Nie mógłbym zaryzykować jej zniszczenia, dlatego nie mogę jej nosić. Spocznie w moim domostwie, jako skarb, jakim jest w swej istocie.

Nigdy już nie ujrzała tej szaty. Aż do dzisiaj. Astrolog stał w niej teraz przed nią tak cichy jak zwykle, leżała znakomicie. Nadawała powagi, jej absolutna pochłaniająca światło czerń niosła wrażenie, iż postać astrologa jest jakąś otchłanią wyciętą ze świata, szczeliną w tkaninie rzeczywistości. Czerń nie była przypadkiem, ani to że nosił ją właśnie dzisiaj, czerń była ulubionym kolorem Tremere. Kolorem szat rytualnych i szat klanowych dostojników.Wyglądał tak, jak według niej powinien nosić się szanowany członek zboru. Było to oznaką wyraźnego opowiedzenia się po przynależności klanowej i jednocześnie wyrazem dumy z bycia Tremere. Wrażenie to potęgowała tylko biżuteria, której Manuel często unikał, ale dziś na jego palcach lśniły pierścienie, a na nadgarstkach przy oszczędnych ruchach przesuwały się lekko złote bransolety.

To, że założył dziś właśnie tę szatę, nie było przypadkiem. Było znakiem. Rozmyślała tylko, co znak ten zwiastował.


- Ten, kogo przyślą na miejsce Eugenia, nie uwierzy w moje słowa. Ale chcę, żebyś to wiedział Manuelu - to nie ja go zraniłam. - patrzyła prosto w oczy astrologa. Nie odwracał wzroku.
- Wierzę Ci. - odparł spokojnie. - Ale nie musiałaś nawet tego mówić.
Jej wzrok zdawał się pytać, co miał na myśli.
- Wszystko, czego uczyłaś mnie o byciu Tremere...- jego spojrzenie było chłodne jak powiew nocnego wiatru od morza - Nie ma wśród nas miejsca dla słabych. I jeszcze to: nasza jedność jest naszą siłą. Jestem zawsze krok za tobą, tak jak ty byłaś zawsze krok za Eugenio.

Mogło mu się wydawać, albo to migocący jakimś nagłym podmuchem płomień świec położył cień na jej twarzy, ale przez jej oblicze przemknęła nagła obawa. Zaraz potem oczy jej rozbłysły, roześmiała się nagle i srebrzyście, a jej spojrzenie stało się ciepłe jak letnie noce w Salamance.
- Wiem. I nikogo innego nie chciałabym mieć przy sobie.
Przy sobie, nie za sobą. Nie pod swymi rozkazami. Manuel wiedział, że Graziana zawsze waży każde słowo, i jej ust nigdy nie opuści słowo przypadkowe lub nierozważne. Gdzieś pomiędzy swymi słowami, choć nie ruszył się na krok, choć nie drgnął nawet, Manuel przekroczył granicę dzielącą nauczyciela i ucznia. I został przywitany z radością po drugiej stronie, by stanąć obok Graziany już nie jako podopieczny, ale jako przyjaciel.
Uśmiechnął się, jak na niego naprawdę promiennie. Przy sobie...Zaczynała się noc zmian, a trudna sytuacja, w jakiej się znaleźli, zacieśniła ich więź, być może przyspieszyła coś, co miało się stać kiedyś.
- Przy sobie...- powtórzył, znajdując w sobie odczucie, którego próżno byłoby szukać w jego duszy przez całe ostatnie dziesięciolecia, jakby zdziwiony, że w tym nie-życiu spotyka go coś podobnego - Dziękuję ci za te słowa, Graziano, wiele dla mnie znaczą. Zatem będę przy tobie.

Wiedziała, że i on również waży każde swoje słowo, właśnie tak jak ona. Tak wiele ich łączyło, również przywiązywanie wielkiej wagi do tego, co opuszcza ich usta. Teraz odnajdywała w jego spojrzeniu ciepło przywodzące właśnie na myśl rodzinne miasto. Jej rodzinne miasto. Jego rodzinne miasto. Magiczne noce Salamanki, gwiazdy nad balustradami domów pełnymi kwiatów, niebiański ołtarz w Catedral Vieja, przechadzki pod piętnastoma łukowymi przęsłami mostu nad Tormes pochodzącego jeszcze z czasów Rzymian. Gdzie podziały się te noce, gdy jeszcze oglądali poprzedzający je dzień. Gdy w każdym z osobna gdzieś w sławnej Bibliotece, do której wchodziło się po wspaniałych schodach niczym do świątyni, rodziła się miłość do pożółkłych, kryjących niewypowiedziane skarby stronic. Gdy przeżywali pierwszy smak miłości kobiety i mężczyzny...Kiedy to było? Nigdy. Teraz, gdy w centrum nocy stał Książę Damaso, każde z nich było już kimś zupełnie innym. Salamanka została gdzieś daleko, jak gdyby nic z tego się nie wydarzyło, było udziałem zupełnie kogoś innego, w innym życiu.
Ale teraz, przez moment odbijała się w ich oczach, każde z nich widziało te utracone noce w źrenicach tego drugiego. Nie potrzeba było więcej słów.

Słuchał pełnej godności i siły przemowy Graziany, wyprostowanej w krześle w pozie władców, którą przybierali na wielu dworach Europy.
-...i milczeć. - zakończyła wypowiedź.
Widok astrologa, trawiącego powoli w głowie czyjeś słowa i równie powoli ważącego swoją odpowiedź, był czymś, co znała dobrze. Teraz jednak miała wrażenie, że zastanawia się głębiej niż zazwyczaj.
- Będzie jak powiedziałaś. - odrzekł w końcu, nieruchomy niczym wartownik. - Będę zatem milczał. Zawsze podążałem za twoim słowem. Teraz, gdy jesteś głową zboru, ma dla mnie ono tym większą wagę. Ma wagę największą.

Podszedł nieco bliżej. Gaudimedeus przyglądał się jej uważnie, wyraźnie przymierzając się do ponownego zabrania głosu. Wreszcie zapytał, głosem tak spokojnym jak zazwyczaj.
- Zawiadomiłaś już któryś ze zborów? - zapytał, ale nie dając przerwy na ripostę dodał jeszcze pewnym tonem, odkrywając nieco kart - Dlaczego zakładasz, że kogoś przyślą? Dlaczego o tym w ogóle myślisz, Graziano? Doskonale nadajesz się na głowę zboru, nie tylko w czasie zastępstwa, wiesz o tym tak dobrze jak i ja. Przekonaj starszych, że dasz sobie radę sama. Stanę za tobą. Przy tobie. W dobie nadchodzącego chaosu, ostatnia rzecz jakiej potrzebujemy to rewolucja w naszych strukturach, a nowy nieznany przywódca zawsze jest jak nieobliczalny wiatr.
Nie zawahała się nawet na moment, i to ostatecznie upewniło Manuela, że czasy, w których był tylko uczniem u jej boku, nieodwołalnie odeszły w przeszłość, by stać się pielęgnowanym wspomnieniem.
- Nie posłałam żadnych wieści, ale do tego wrócimy jeszcze. To, że ktoś zostanie przysłany, to nie mój domysł, ale pewność. Nie jestem wolna, Manuelu. Nie noszę kajdanów, nie trzymają mnie w ciemnicy, ale Ferrol jest moim więzieniem. I ma nim być jeszcze przez czterdzieści sześć lat. Sto lat niewoli, Manuelu, w granicach domeny władcy, który zasiada na tronie z morskiego drewna. I zakaz tworzenia potomków własnej krwi. Tak zapłaciłam za ryzyko. Kiedy przybyłam na zesłanie, klękałam jeszcze przed poprzednim księciem. i musiałam uklęknąć przed Labrerą, który zniszczył wszystko, co kochałam w tej ziemi. Musiałam, bo nie wolno mi stąd odejść. Domena władcy Ferrolu się skurczyła, a wraz z nią skurczyła się moja wolność. Ale nadal nie wolno mi stąd odejść. Jeszcze przez czterdzieści sześć lat.
Zaplotła dłonie na podołku i odpowiedziała na niewysłowione pytanie:
- Ponieważ zdradziłam klan, Manuelu. Ponieważ stworzyłam potomka samowolnie i w tajemnicy, bez zgody starszyzny. Zaryzykowałam, i przegrałam. I płacę teraz tego cenę. Moim synem był Carlos, książę Vieny, i moja krew go zabiła. Tak, Manuelu. Moje pragnienie zabiło pierworodnego syna króla Aragonii. Nie jestem w pełni wolna, a to, że mogłam cię uczyć, zawdzięczam tylko wstawiennictwu Eugenia... dlatego nie pozwolę, aby cokolwiek mu się stało. Ale starszyzna nie dopuści, aby ktoś, kto wystąpił przeciwko obyczajom klanu, stanął na czele zboru. I będzie żądać odpowiedzi. Ktoś, kto raz zdradził, wszak łatwo może uczynić to ponownie. Zwłaszcza jeśli okazano mu łaskę, bo łaska uczy bezkarności.

Brak reakcji. Nie poruszył się. Zastygł, jak postać z Biblii zamieniona w kamień. Kiedy chciał, jego twarz zamieniała się w nieprzeniknioną maskę, nie musiała go tego uczyć, pojawił się z tą umiejętnością już wtedy, gdy przybył do Ferrolu. Nie była to zresztą tak naprawdę kwestia umiejętności. Znała go doskonale i wiedziała, że budulec, z którego tworzył tę mentalną zasłonę, był tym najtrwalszym. Wola. Ogromna siła, która zresztą była jednocześnie kryterium, według którego przede wszystkim werbowano do klanu Tremere. Ktoś, kiedyś, dostrzegł ją w Manuelu. Od tego czasu zapewne jeszcze uległa wzmocnieniu. Do jakiej potęgi? Odpowiedź kryła się gdzieś za tymi spokojnymi oczyma, ale póki co trudno było stwierdzić jak dalece wstrząsnęło nim jej wyznanie.
Gaudimedeus wiedział już, że to ich najważniejsza rozmowa jaką kiedykolwiek odbyli. Brak zawahania był dla niego jednoznacznym dowodem zaufania. Treść jej wyznania...Nauką. Może nawet najważniejszą, jakiej kiedykolwiek mu udzieliła. Każde zdanie. Jeszcze całkiem niedawno, wcale by jej nie zrozumiał. Teraz, gdy przelana dawno krew ciążyła z każdym dniem coraz bardziej na jego sumieniu, zaczynał rozumieć.
Po raz pierwszy od długiego czasu astrolog poruszył się, przeszedł paręnaście kroków i stanął przy uchylonym oknie. Zasłony falowały lekko, czasem gładząc jego ciało niczym dym. Noc nad dachami ferrolskich domów długo odbijała się w jego chłodnych oczach. W oglądaniu czegoś, co niedługo przestanie istnieć, było coś nieodparcie nostalgicznego. Nie ponaglała go. Nie ponaglała, bo dobrze go znała.
Wreszcie drgnął, jakby nagle przypomniał sobie o istnieniu świata. Manuel odwrócił się, a potem podszedł do Graziany, zdecydowanie, krokiem nieznacznie szybszym niż przechadzał się zazwyczaj. Czarna postać stanęła przed nią wyprostowana. Zauważyła nagle, że teraz, gdy przekroczona została granica między uczniem a mentorem, Manuel zmienił się. Biła od niego siła, której wcześniej nie posiadał, albo jej nie okazywał. Przez ponad dwadzieścia lat. Twarz miał poważną i patrzył jej prosto w oczy. Miał dla niej odpowiedź.

- Arbitrium vincit omnia.- powiedział Gaudimedeus, a w jego rozchylonych lekko ustach błysnęły przez mgnienie kły. Jego głos był pewny i silny.
Tego zawsze go uczyła.

Przyglądała mu się, nieruchoma jak posąg.
- Wszystko - potwierdziła. - Lub granice naszych możliwości są tak daleko, że nie osiągniemy ich podczas naszego istnienia.
Nie znać było po niej ani wstydu, ani żalu za popełniony czyn... zapewne wcale nie żałowała, a pół wieku temu przed sądem starszyzny stała tak samo dumna i pewna swych racji jak dziś, niezłamana nawet długimi latami zesłania. Światło migotało zimno w jej perłowych kolczykach.
Nie mówił już nic. Długo stali tak, znieruchomiali jak monumenty, które ktoś dawno temu ustawił w tej pełnej wielu zbytkownych przedmiotów przestrzeni. W oddali morze szumiało intensywnie, a ferrolski port był dla niego martwy z rozkazu Księcia.

- Musimy się dowiedzieć, kto, a przede wszystkim jak to zrobił...- ostatnie słowa Graziany przed odsłonięciem kotary kołatały się po głowie Manuela. Patrzył beznamiętnie na coś, co można było na razie nazwać jedynie zwłokami. Nie trzeba było być felczerem, by wiedzieć, że rzecz nie wygląda najlepiej. Nie spuszczając wzroku z Eugenia Gaudimedeus przemówił cicho:
- Może nawet przede wszystkim kto, a potem jak. Póki co, Książę nie może czekać, spóźnienie może rzucać zły cień na historię o wyjeździe Eugenia. Ale po powrocie dowiemy się, kto ostatnio przebywał w jego obecności. Trzeba nam z nimi porozmawiać. Zwłaszcza z ghulem.
Po powrocie...- pomyślał nagle. Jeśli nastąpi. Czas zaczynał grać po drugiej stronie. Znaki następowały coraz szybciej, szybciej niż się spodziewał.

- Graziana...- zaczął. Dla każdego innego ton głos astrologa nie różnił się od normalnego tonu, ale mentorka znała swojego ucznia lepiej niż ktokolwiek inny. Ma zamiar jej powiedzieć coś, co uważa za ważne. Nieczęsto zdarzało się jej słyszeć taki ton u Manuela, tym bardziej nadstawiła ucha.
- Problem z Eugeniem jest nie tylko naszym zmartwieniem. - powiedział ostrożnie - Albo raczej: jest częścią czegoś większego. Czas biegnie tylko w jedną stronę, biegnie coraz szybciej, żywię obawę iż dzisiejszemu spotkaniu u Damaso gwiazdy przyglądają się uważniej niż zwykłej nocy. To, o czym mówił Eugenio to jeden ze znaków, Graziano. Znaków wieszczących czas ostatecznych rozstrzygnięć. Być może obejrzy je już nawet właśnie ta noc. Dlatego musimy być szczególnie ostrożni, gdyż powiadam: to nie będzie zwykłe spotkanie, bo czas nas jest czasem krwi. Przygotuj się nań dobrze, jako i ja się gotuję.
Milczała jeszcze, więc kontynuował:
- Jeszcze jedno. Sprawy klanu zawsze są u mnie na pierwszym miejscu. W naszej jedności pokładałem zawsze ufność, gdyż ona daje nadzieję na odnalezienie pewności, której tak brakuje w tych trudnych czasach. W jedności, i posłuszeństwu rozkazom starszych klanu. Dlatego zanim udamy się do Księcia, musisz o czymś wiedzieć jako głowa zboru. Jedno ze Zwierząt, czujących nadciągających pożogę, chce bym dziś podał mu swoją dłoń dla ratowania ksiąg i pism. Oczywiście intencje podwładnych Cykady nie są do końca jasne, źródłem może być zarówno ich wdzięczność którą pozyskałem podążając moją własną drogą albo też umiejętna gra na moich, znanych powszechnie innym, pragnieniach. Może nawet i twoich. Wiem, że podzielasz moją atencję do tego rodzaju skarbów. Niezależnie jednak od tła czy niebezpieczeństwa, jeśli czegokolwiek pragnę w obliczu tego co się wydarzy, to ocalić od zniszczenia bezcenną wiedzę. A Tremere zdobywa to, czego pragnie. To twoja nauka. Moje zdanie. Jednak Tremere to przede wszystkim posłuszeństwo. Bez niego jesteśmy jak inne rozdarte wewnętrznymi wojenkami klany. Zgodnie z zasadą posłuszeństwa chylę więc dziś przed tobą czoło i wypełnię rozkaz, który dasz mi w odpowiedzi.
Pogładziła go delikatnie po policzku.
- Jakże mogłabym zatrzymać cię w połowie drogi? Ja zapłaciłam straszną cenę za swoje pragnienie. Ale ty dąż do swojego za moim przyzwoleniem, w majestacie obyczaju... i z pewnością, że będzie ktoś, kto osłoni cię przed konsekwencjami. Jeżeli w swym osądzie uznajesz, że ta droga doprowadzi cię do twych celów, idź za Zwierzęciem, które obdarzyło cię zaufaniem. Dziwi mnie jeno, że jedno z nich poczuło pragnienie ocalenia ksiąg. Wszakże brali udział w ataku na Niebla del Valle. Mordowali i niszczyli wszystko, co spotkali na swej drodze. Skądinąd również wiem, że Cykada nie umie czytać, gardzi słowem pisanym i księgami.
- Nie wiem, co lub kto nimi kieruje. Ale trajektorie się pokrywają. Co do skutków...Twoja historia uczy, że za wszystko co robimy, zapłacimy kiedyś sami. - odparł Manuel, pochylając lekko głowę i zamykając na chwilę oczy - Gwiazdy nigdy nie zatrzymują się w swojej wędrówce, konsekwencje to tylko inne określenie przyszłości. Sędziowie przybędą do każdego z nas, Graziano. Dziś przybywają do władcy, który okrył swe imię hańbą.
Nagle podniósł głowę i ujął mocno jej dłoń.
- Posłuchaj mnie...- powiedział dziwnym głosem, dobiegającym gdzieś z głębin, jak gdyby przemawiał przez niego ktoś inny - Powiedziałaś, że domena władcy Ferrolu jest twoim więzieniem. A gdy ona się kurczy, kurczy się twoja wolność...?
Skinęła ostrożnie głową na potwierdzenie.
- A co, gdybym ci rzekł, że domena przestanie istnieć?! - Gaudimedeus znów patrzył jej prosto w oczy, jego własne były zamglone. - Powiadam: wilk i wąż morski podzielą ją między siebie. Znikną jej granice, które są ścianami twojego lochu. Co się wtedy z Tobą stanie, Graziano? Znikniesz razem z więzieniem, czy...
Koniuszki kłów zamajaczyły pod spierzchniętymi wargami Manuela.
- Czy też staniesz się wolna?! - zapytał astrolog.

- Jeśli... - jej dłoń zacisnęła się na palcach astrologa. - Jeśli nie będzie władcy, który rządzi w Ferrolu z krzesła z morskiego drewna - mówiła wolno - niespełnione będą warunki mego zesłania. Odejdę wolna... Wyrok starszyzny był jasny. Co widziałeś, Manuelu?
- Przyszłość. - odparł krótko Gaudimedeus, nie osłabiając uścisku - Konsekwencje.
Zamilkła, rozważając jego słowa. On, niczym lustrzane odbicie, rozważał z kolei jej odpowiedź.
- Wąż morski? Księżna Coruny pieczętuje się takim znakiem... i jestem niemal pewna, że jednego z Zelotów, którego przedstawiono mi w Niebla del Valle, wołali wilkiem. Tym bardziej winniśmy zawiadomić nasz zbór w Corunie. Ekkehard mnie ceni, nie będzie dążył do przejęcia władzy... a może być pomocny.
- Zatem tak zrobimy...- zamyślił się głęboko Manuel. A potem ozwał się na nowo, mówiąc powoli, powolutku, jednostajnym tonem.
- Zbór w Corunie, a przede wszystkim nasz zbór winien ze szczególną uwagą zareagować na to, co będzie się działo w tym mieście. Działać. Upadek władcy i jego domeny jest pewny i bliski, Graziano. Zyskasz wolność, ale potem musisz wyłonić się na zgliszczach nowa i potężniejsza. Tak właśnie jak potężniejszy musi być nasz nowy ferrolski zbór. Może już wkrótce to Ekkehard będzie musiał pytać o zgodę Ciebie, to nie jest niemożliwe. Duże są siły, o których mówiłaś, które rozegrają dla siebie tę partię. Ale Tremere również musi być w tej rozgrywce wśród najważniejszych graczy. Już dziś, niedługo, zaczną się dziać rzeczy, które będą miały wpływ na przyszły podział tej domeny. Jesteś teraz głową zboru i zrobisz, co zechcesz. Ale weź pod uwagę moją radę. Nie jako radę astrologa. Jako radę przyjaciela.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline