Cyrus sam starał się opatrzyć swoją nogę. Nie był sanitariuszem w wojsku tylko łącznikiem. Ale kurs przechodził, dlatego sprawnie opatrzył sobie nogę i twarz. Próbując rozładować sytuację, powiedział:
- Jak narazie widać, utkniemy tu na dłuższy czas. I wolę wiedzieć z kim jestem na tym zadupiu uwięziony. Nazywam się Cyrus Parker i jestem żołnierzem. A wy? - popatrzył na zgromadzonych, w tym samym czasie rzucając zakrwawiony koszulek który służył mu tymczasowy opatrunek za siebie.
Popatrzył po poddenerwowanych twarzach.
W krótkim czasie opatrywanie zakończyło się. Wszyscy byli obwiązani bandażami, niektórzy stękali z nadal łamiącego bólu.
I do tego to przeszywające zimno. Cieszył się że ma swoją kurtkę.
Zdjął z głowy swoją czapkę z daszkiem. Z niewielkim trudem ponieważ zakrzepła krew z nóg stewardesy przylepiła się do jego włosów. Gdy ją zdjął obejrzał i z grymasem na twarzy rzucił za siebie w ślad za koszulką.
- I po ulubionej czapce... - powiedział bardziej sam do siebie, niż do innych.
Po zakończeniu opatrywania, dało się słyszeć kłótnie.
To drugi kierowca wykłócał się z jednym z pasażerów. Po kłótni kierowca postanowił sprawdzić teren. Parker nic sobie z tego nie robiąc, siedział dalej na swoim worku żeglarskim. Układał sobie w głowie ostatnie wydarzenia.
Skrzep krwi w kawie, zawał grubasa, a teraz ten cały wypadek.
Tu się działo coś pojebanego.
Z zamyślenia wyrwały go krzyki kobiety, która tuliła swojego syna. Ale jak to? Przecież on nie powinien żyć. Nikt nie mógł przeżyć takiego pirzgnięcia o szybę.
I nagle wszystko stało się jasne. Nie wiadomo co, ale coś go przemieniło w jakieś piekielne monstrum. Jakieś straszne zombi jak z taniego filmu.
Cyrus poderwał się na równe nogi i wyszarpnął rewolwer.
Wtedy z nasypu dało się słyszeć drugi krzyk. Jakiś mężczyzna rzucił się z prętem na dziecko.
Parker wycelował w drugiego kierowcę, który był świetnym celem. Akurat stał w snopie światła, co wyraźnie wycięło z reszty krajobrazu jego kontury.
Cyrus chciał celować jedną ręką, lecz było to niemożliwe. Strach i nerwy dawały się we znaki. Ujął rewolwer w obie dłonie, wycelował w łeb kierowcy, a raczej tego co z niego zostało. Odciągnął kurek. Wystrzelił.