Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2010, 09:12   #31
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
„Kolejny pacjent zakładu psychiatrycznego Greyhound”-pomyślał Michael patrząc na mężczyznę z rozbitym nosem wsiadającego do autokaru.

Czas mijał mu na bezmyślnym gapieniu się za okno aż w końcu zmęczenie wzięło górę nad organizmem i usnął.

Coś go obudziło jednak w pierwszej chwili nie wiedział dokładnie co. Podniósł się z siedzenia i w tym momencie pękła szyba na tyłach autokaru. Autokar podskoczył i Michael upadł boleśnie między siedzenia. „Co jest cholera jasna”- pomyślał gramoląc się na środek autokaru. Spojrzał w stronę kierowcy i zobaczył jak jego głowa zostaje oddzielona od reszty ciała. Ponownie wyrzuciło go w powietrze i tym razem miał mniej szczęścia przy upadku. Wybił sobie prawy bark. Ból był okropny. Do tego ciągle słyszał wrzaski w jakimś dziwnym języku. Poczuł, że autokar spada w dół i gwałtownie ląduje. Znowu poleciał do przodu, siedzenia zahamowały impet uderzenia jednak ból w barku nasilił się jeszcze bardziej. Rozejrzał się po autokarze stając chwiejnie na nogi. Obraz był przerażający jak z filmów klasy B. Cześć pasażerów podnosiła się i próbowała wydostać z pojazdu. Inni nie mieli już tej szansy.
- Umie ktoś opatrywać? To niech lepiej zacznie. Karetki raczej szybko nie wezwiemy – usłyszał gdzieś poza autokarem i ruszył w tamtą stronę. Po drodze chwycił jeszcze swoją torbę, która musiała wypaść z luku bagażowego przy upadku. Oddalił się na kilkanaście metrów po czym upadł na ziemię. Poczuł jak ktoś go szturcha i usłyszał jakieś głosy niedaleko ale nic z nich nie zrozumiał. Pociemniało mu przed oczami.
-Jane - wyszeptał i zapadł się w ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Katze : 22-03-2010 o 09:15.
Katze jest offline  
Stary 22-03-2010, 10:08   #32
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Udało wam się wyciągnąć wszystkich ocalonych na zewnątrz. Część wyszła o własnych siłach, części trzeba było pomóc. Rudowłosa kobieta i młoda dziewczyna o szerokich biodrach wraz z lekarzem, który przedstawiał się opatrywanym jako Luis Greenwal, po kwadransie prowizorycznie opatrzyli najbardziej potrzebujących. Na szczęście apteczka w autobusie była dobrze zaopatrzona w środki do dezynfekcji, bandaże i inne potrzebne medykamenty. Po raz pierwszy mogliście błogosławić Kongres USA za jego precyzyjne zapisy po 11 września dotyczące zawartości apteczek w środkach komunikacji zbiorowej.
Kiedy najpoważniejsze obrażenia zostały opatrzone a ból i szok minęły mogliście w końcu na „spokojnie” zorientować się w tym, gdzie jesteście.

Wokół was nadal panowała ciemność, którą rozcinał pojedynczy snop światła z autobusowego reflektora, który – o dziwo – przetrwał katastrofę. Była godzina 3:45 w nocy. Największy mróz i największa ciemność. Większość ocalonych podróżnych skupiła się w kilkoosobowych grupkach szukając pocieszenia w innych przerażonych twarzach.
Matka chłopaka, który zginął rozbijając sobie głowę o szybę, klęczała w pobliżu wraku, tuląc głowę w ramionach i lamentując histerycznie nad stratą.
„Studenciak”, któremu krew zalewała twarz z podłużnego rozcięcia na głowie, a kawałki szkła poszarpały lewe ucho, nadal wymiotował głośno zaledwie kilka kroków od niej. Robił to już od momentu, kiedy wyciągnęliście go z autobusu. To, że oddalił się troszkę od grupki było błogosławieństwem. Najwyraźniej strach spowodował, że młodzieniec sfajdał się w gacie, bo czuć go było fekaliami na kilka kroków. W mroźnym, marcowym, wczesnowiosennym nocnym powietrzu odór gówna był wyczuwalny bardzo wyraźnie. Podobnie jak smród krwi. O tak! Tego ostatniego było zdecydowanie więcej.
Lekarz, sam mocno pokrwawiony i zmęczony opatrywaniem poszkodowanych w wypadku, pocieszał swoją żonę, której odłamki szkła i gałęzi zmieniły twarz w krwawą maskę. Bandaż na jej policzku stał się rdzawo-brązowy od przesiąkającej krwi. Pękaty mężczyzna, który wrócił ze stacji paliw z rozbitym nosem, stał pośrodku zamieszania jak kamienna statua. Przód garnitury brudziły mu plamy krwi, a prawe ramię zwisało bezładnie, krwawił też z rozcięcia na głowie. Chyba był w szoku, bowiem mamrotał coś pod nosem i nikomu nie dał się opatrzyć odtrącając gniewnie każdego, kto próbował go dotknąć. Najwyraźniej jego problem nie miał natury fizycznej lecz dotyczył trudnej do wyleczenia sfery umysłu. Mężczyzna w garniturze, który wcześniej nie zwracał na siebie zbytniej uwagi leżał na boku jęcząc głośno – wyglądało na to, że ma połamane żebra i balansuje na granicy utraty przytomności. Mimo podanych mu środków przeciwbólowych, co chwila milkł – tracąc przytomność. Najmniej ucierpiał drugi kierowca i John Adler. Pierwszy z nich miał jedynie zalaną krwią twarz i porozrywane odzienie, lecz odniósł tylko niewielkie obrażenia i skończyło się jedynie na kilku plastrach. John Adler natomiast kuśtykał i krwawił ze złamanego nosa – wzrok miał jednak bystry i przytomny.

W takich momentach jak ten, który przetrwaliście nie ma miejsca na bohaterstwo. Jest tylko strach. Potworny strach o własne życie, każący deptać wszystkich i wszystko co stanie pomiędzy człowiekiem i jego drogą do ocalenia. Część z was dała się ponieść na fali tego strachu, lecz to nie powód do wstydu czy wyrzutów sumienia. Część jednak pokonała go. Pokazała głębię swojego człowieczeństwa i nie zważając na własne życie narażała się w próbie ocalenia innych. Może dlatego tylko trzy osoby zginęły, chociaż niektórzy byli ranni – w tym kilka osób najprawdopodobniej poważnie. Najgorsze było za wami. Żyjecie! Teraz tylko trzeba wezwać pomoc! I czekać na ocalenie!



Rozglądając się wokół siebie z przerażeniem, w świetle ocalałego reflektora dostrzegaliście coraz więcej szczegółów otoczenia.
Autokar zjechał z drogi, tak niefortunnie że przeciął barierkę mostu nad jakimś szerszym strumieniem. I spadł z wysokości co najmniej dziesięciu metrów w dół. Uderzył przodem w kamienisty brzeg strumienia i zwalił się na prawy bok blokując drzwi wejściowe i bagażnik na większe walizki. Pojazd wyglądał teraz jak nieforemna, zgnieciona przez niewidzialnego olbrzyma, bryła pokręconych kawałków stali i blach. Wokół wraku, w promieniu kilku metrów walały się kawałki szkła, fragmenty autokaru oraz porozwalane, wyrzucone podczas wypadku, bagaże osobiste. Tylna część autobusu dodatkowo znalazła się w nurcie strumienia. Woda wolno wlewała się do wnętrza dopełniając zniszczeń.
Droga z której spadliście znajduje się najprawdopodobniej na nasypie nad wami. Lecz coś jest nie tak. Ponad korytem strumienia – szerokim, wyżłobionym przez wodę – widać jedynie zachmurzone niebo, z którego nadal pada deszcz zmieszany ze śniegiem. Żadnego światła, żadnych linii trakcyjnych. Tylko ciemność. Druga strona za potokiem również tonie w ciemnościach, lecz wydaje się wam, ze tam również teren wznosi się. Widzicie również las. Gęstą, zwartą czarną plamę z wyraźnie zaznaczoną linią drzew.

- Kurwa – usłyszeliście głos Duncana Spertera, drugiego kierowcy, - Kurwa, kurwa, kurwa!
Nie jest dobrze!
- Co ty nie powiesz – warknął John Adler głosem ocierającym się o skraj histerii. – O mało nie zginęliśmy, człowieku, gdybyś nie zauważył! Twój pierdolony czarny kumpel zasnął za kierownicą!
- Nie o to chodzi – odparł ugodowym tonem Duncan. – Chodzi mi o to, że jeżdżę na tej trasie od ośmiu lat i nie poznaję pierdzielonej okolicy! To nie jest droga do Colorado! Dałbym sobie głowę za to uciąć.
- Jak twój czarny kumpel – zapytał okrutnie Adler.
- Pierdol się, koleś – warknął z gniewem Duncan i wyciągnął z kieszeni latarkę – ruszył w górę nasypu kulejąc.
- Zaczekajcie tu chwilę, ludzie i ogarnijcie. Trzeba rozdać ciepłe koce. Kiedy minie szok zrobi się zajebiście zimno. Zobaczę jak wygląda droga na górze. Może zorientuję się, gdzie jesteśmy.
Nie czekając na towarzystwo zaczął wspinać się na strome wzniesienie. Nie szło mu to zbyt wprawnie, lecz w końcu stanął na szczycie kilkumetrowego podejścia tak, że dokładnie widzieliście jego sylwetkę w blasku reflektora.

Niespodziewanie dostrzegliście, jak kobieta, która przed chwilą straciła syna z okrzykiem radości podrywa się z ziemi i podbiega ze szlochem do wraku. Coś się poruszyło w środku i przez wybitą szybę wypełznął ... jej dzieciak. Żywy! O kurcze! Jak mogliście popełnić taką pomyłkę!
Matka była przy nim szybciej, niż bolid formuły pierwszej.
- Patrick! Patrick! – szlochała i krzyczała radośnie pomagając chłopcu wydostać się ze środka.
- Quinque! – dał się słyszeć znajomy głos wydobywający się od strony chłopca, a dzieciak uniósł głowę i ujrzeliście potworną, pokrwawioną twarz bestii. Wykrzywione grymasem piekielnej nienawiści oblicze monstrum! Monstrum, które poza powłoką cielesną nie miało już nic wspólnego z człowiekiem! Kim, lub czymkolwiek był teraz mały Patrick, to bez wątpienia nie mogła być istota ludzka! Nim ktokolwiek z was zdołał chociażby mrugnąć okiem dzieciak wgryzł się w szyję swojej matki i jak dzikie zwierzę, nienasycony krwi potwór, jął szarpać ją zębami. Na wszystkie strony bryznęła krew! Dziecko uniosło na moment głowę ukazując wam zdeformowaną, przerażającą twarz. A potem powróciło do mordowania swej matki!



- Sex ! – usłyszeliście jednocześnie drugi głos, ale dobiegający z miejsca, w którym stał Duncan.

Kierowca zeskakiwał zwinnie ze wzniesienia wykrzykując podobne do wcześniejszych bluźniercze słowa. Kiedy wkroczył w linię świateł autokaru ujrzeliście jego twarz.



- Sextus! Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !

Duncan wykrzykiwał bluźniercze słowa kierując się w waszą stronę pochylony i gotowy do ataku. Cała sylwetka, podobnie jak w przypadku dziecka, przypominała bardziej jakieś czające się do skoku zwierzę niż potwora. Najwyraźniej też zraniona w wypadku noga już mu nie przeszkadzała.

"Co się dzieje! To nie może dziać się naprawdę!"
- przemknęło przez wasze myśli.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-03-2010 o 20:25.
Armiel jest offline  
Stary 22-03-2010, 12:04   #33
 
vigo's Avatar
 
Reputacja: 1 vigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwu
Jackowi szumiało w uszach. Niespodziewał się, że przeżyje coś tak strasznego. Zapomniał o bolącym przedramieniu. Dookoła panował mrok, który przeszywał tylko pojedynczy strumień światła dobiegającego z reflektora autokaru. Niedaleko ktoś przeglądał uratowane bagaże.
"Może wśród nich jest moja walizka?" Mężczyzna w średnim wieku, którego Jack odciągnął od autobusu zaczął dochodzić do siebie. Widać było, że jest jeszcze w szoku. Z resztą, kto nie był? Facet wyciągnął rękę wskazując wrak pojazdu.
- Najważniesze, że żyjemy - powiedział Jack poklepując mężczyznę po ramieniu. Po czym odszedł w stronę kłócących się ludzi. Wyraziste (...) Kurwa, kurwa, kurwa! Nie jest dobrze! z ust drugiego kierowcy - Duncana, nie dodawały nikomu otuchy. Zrezygnował jednak z rozmowy, kiedy kierowca powiedział
- Zaczekajcie tu chwilę, ludzie i ogarnijcie. Trzeba rozdać ciepłe koce. Kiedy minie szok zrobi się zajebiście zimno. Zobaczę jak wygląda droga na górze. Może zorientuję się, gdzie jesteśmy. Następnie zaczął wspinać się na pobliskie wzniesienie.
- Patrick! Patrick!
Jack skierował swój wzrok na kobietę, która podczas wypadku straciła syna. Jej płacz był uzasadniony, ale nie brzmiał, jak opłakiwanie. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich pasażerów, z wraku autokaru wyłoniła się sylwetka chłopaka. Kobieta podbiegła do niego z wyciągniętymi rękoma.
- Synku! - krzyczała.
- Quinque!
To był znajomy, wogóle nie pasujący do dziecka głos. Chłopiec uniósł głowę. Jego twarz przypominała potwora z horrorów. Nienaturalnie czarne, okrągłe oczy wpatrywały się kobietę, która zastygła w bezruchu. Jego zęby sprawiały wrażenie ostrych, jak brzytwa.
- O kurwa! Co to jest?! - krzyknął Jack, po czym zdał sobie sprawę, że wszyscy mniej wiecej zareagowali tak samo, używając podobnego słownictwa.
Potwór skoczył na "matkę" wbijająć swoje kły w jej szyję.
- Six! - dobiegł kolejny głos. Tym razem należał do Duncana, który przygarbił się przygotowując do skoku.
Jack rozejrzał się po okolicy i upatrzył potężny kawałek metalowego prętu. Podniósł go i pobiegł w stronę dzieciaka, który zajęty był zagryzaniem kobiety. Kiedy był już dostatecznie blisko, zamachnął się celując w gówniarza głowę.
 
__________________
"A kiedy się chimery zlatują mój drogi,
to wtedy człowiek powoli na serce umiera"

Ostatnio edytowane przez vigo : 22-03-2010 o 12:07.
vigo jest offline  
Stary 22-03-2010, 13:26   #34
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus sam starał się opatrzyć swoją nogę. Nie był sanitariuszem w wojsku tylko łącznikiem. Ale kurs przechodził, dlatego sprawnie opatrzył sobie nogę i twarz. Próbując rozładować sytuację, powiedział:
- Jak narazie widać, utkniemy tu na dłuższy czas. I wolę wiedzieć z kim jestem na tym zadupiu uwięziony. Nazywam się Cyrus Parker i jestem żołnierzem. A wy? - popatrzył na zgromadzonych, w tym samym czasie rzucając zakrwawiony koszulek który służył mu tymczasowy opatrunek za siebie.
Popatrzył po poddenerwowanych twarzach.
W krótkim czasie opatrywanie zakończyło się. Wszyscy byli obwiązani bandażami, niektórzy stękali z nadal łamiącego bólu.
I do tego to przeszywające zimno. Cieszył się że ma swoją kurtkę.
Zdjął z głowy swoją czapkę z daszkiem. Z niewielkim trudem ponieważ zakrzepła krew z nóg stewardesy przylepiła się do jego włosów. Gdy ją zdjął obejrzał i z grymasem na twarzy rzucił za siebie w ślad za koszulką.
- I po ulubionej czapce... - powiedział bardziej sam do siebie, niż do innych.
Po zakończeniu opatrywania, dało się słyszeć kłótnie.
To drugi kierowca wykłócał się z jednym z pasażerów. Po kłótni kierowca postanowił sprawdzić teren. Parker nic sobie z tego nie robiąc, siedział dalej na swoim worku żeglarskim. Układał sobie w głowie ostatnie wydarzenia.
Skrzep krwi w kawie, zawał grubasa, a teraz ten cały wypadek.
Tu się działo coś pojebanego.

Z zamyślenia wyrwały go krzyki kobiety, która tuliła swojego syna. Ale jak to? Przecież on nie powinien żyć. Nikt nie mógł przeżyć takiego pirzgnięcia o szybę.
I nagle wszystko stało się jasne. Nie wiadomo co, ale coś go przemieniło w jakieś piekielne monstrum. Jakieś straszne zombi jak z taniego filmu.
Cyrus poderwał się na równe nogi i wyszarpnął rewolwer.

Wtedy z nasypu dało się słyszeć drugi krzyk. Jakiś mężczyzna rzucił się z prętem na dziecko.
Parker wycelował w drugiego kierowcę, który był świetnym celem. Akurat stał w snopie światła, co wyraźnie wycięło z reszty krajobrazu jego kontury.
Cyrus chciał celować jedną ręką, lecz było to niemożliwe. Strach i nerwy dawały się we znaki. Ujął rewolwer w obie dłonie, wycelował w łeb kierowcy, a raczej tego co z niego zostało. Odciągnął kurek. Wystrzelił.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 22-03-2010 o 15:49.
SWAT jest offline  
Stary 22-03-2010, 15:00   #35
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Rudowłosa kobieta opatrzyła jego rękę przez co, nie cierpiał tak bardzo. Zjadł też kilka przeciwbólowców, bo głowa ciągle bolała. Znał się na biologii, więc starał się pomagać w opatrywaniu rannych.
-Nazywam się Cyrus Parker i jestem żołnierzem. A wy? - Dobiegł go głos. To ten żołnierz, co patrzył na Kubę dziwnym wzrokiem.
-Jestem Kuba Wegnerowski. Pochodzę z Polski. Jestem Metalem, a nie jak niektórzy myślą, Gotem. - Odpowiedział. Gdy zrobił krok, coś chrupnęło pod jego nogą. Spojrzał w dół i spostrzegł PSP.
-No nie. Moja konsola. - Jęknął i schylił się. PlayStation było do wyrzucenia. Wyrzucił resztki gdzieś za siebie.
-Kurwa, co tu się dzieje? Najpierw zawał, potem w kiblu miałem uczucie, że ktoś tam jest, a teraz wypadek. Mam tego dość. - Powiedział w bliżej nieokreślonym kierunku. Rozejrzał się i spostrzegł, że wszędzie jest ciemno. Jedynie reflektory autobusu dają okrąg światła.
- Pierdol się, koleś - Ktoś nieźle przeklął. Wegnerowski odwrócił się i zobaczył, że drugi kierowca idzie w stronę jakiegoś jakby lasu.
-Nie. Nie możemy się rozdzielać! - Krzyknął za nim, jednak Duncan nie słuchał.-Cholera.- Usłyszał radosny krzyk.
"Kto się może cieszyć w takiej chwili?"
Głos pochodził od tej matki. Kuba widział jak z autobusu wychodzi jej dzieciak.
"Jak on mógł to przeżyć?"
Nagle bachor rzucił się na matkę. Gdy spojrzał na ocalałych, Wegnerowski zobaczył jego twarz. Okropna, przerażająca.
Co do huja? - Zaklął i wyszarpnął z kieszeni gaz pieprzowy.
- Six ! - Usłyszał głos z innej strony.
Duncan!- Widziałeś to?[/i] - Krzyknął. Gdy jednak kierowca wszedł w krąg światła, Kuba aż się cofnął. Duncan wyglądał gorzej od dzieciaka. Kuba widział jak żołnierz oddaje kilka strzałów, więc odwrócił się w stronę gówniarza i pobiegł wprost na niego. Gdy znalazł się kilka metrów od niego, to psiknął w jego stronę gazem.
 
Roni jest offline  
Stary 22-03-2010, 17:52   #36
 
Zaan's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znany
Właśnie skończyła opatrywać rękę metala. Była zmęczona i wystraszona. Trzy osoby nie żyły. Reszta trzymała się lepiej lub gorzej. Przeszła jeszcze raz po wszystkich, aby sprawdzić, czy każdy został opatrzony. Ta młoda dziewczyna, która pomagała jej w lżejszych, naprawdę znała się na rzeczy. Szybko i sprawnie „łatała” kolejne osoby. Dobra jest, lepsza ode mnie. Niby głupi papierek ukończenia kursu ratownictwa, raptem kilka zajęć więcej, a jaka różnica – skwitowała zdolności dziewczyny Jenny. W całym amoku zapomniała jednak o sobie. Ranę na czole postanowiła pozostawić. Włosy bardzo dobrze pomogły zakrzepnąć się krwi. Jednak palce, mimo, że nastawione przez żołnierzyka bolały przy każdym ruchu. Szczególnie teraz, gdy nastąpiła chwila spokoju. Przeszukała szybko pozostałości po apteczce. Znalazła trochę bandaża i plaster. To wystarczyło jej do „szczęścia”. Jak się nie ma co się lubi... – przypomniała sobie słowa jednego z profesorów i zaczęła prowizorycznie usztywniać sobie palce.

- Jak narazie widać, utkniemy tu na dłuższy czas. I wolę wiedzieć z kim jestem na tym zadupiu uwięziony. Nazywam się Cyrus Parker i jestem żołnierzem. A wy? – rzekł żołnierzyk.
- Jestem Kuba Wegnerowski. Pochodzę z Polski. Jestem Metalem, a nie jak niektórzy myślą, Gotem. – zawtórował mu metal. A więc jednak metal. Na dodatek z Polski. – pomyślała. Pierwsze, co skojarzyło się jej z Polską to nazwisko Hilarego Koprowskiego, sławnego wirusologa. Ehh to skrzywienie zawodowe. Też nie mam o czym myśleć – skarciła się.

Ja jestem Jenny. Z Colorado. Moja specjalizacja raczej się nam nie przyda, jestem wirusologiem. – powiedziała zniekształcając ostatnie słowa, przytrzymując sobie kawałek bandaża zębami. Tak mała ilość bandaża, który przeznaczyła na rękę nastarczała jej problemów z zakończeniem opatrunku. Tak mocno pochłonęło ją siłowanie się z niesfornym plastrem, że nie zwróciła uwagi na rozgrywającą się kłótnię. Skończyła dopiero, gdy kierowca zaczął wspinać się na nasyp. W tym samym momencie usłyszała krzyk kobiety: Patrick! Patrick! Matka wyciągała swojego syna z autokaru. To niemożliwe, sama dwukrotnie sprawdzałam funkcje życiowe tego chłopca. On nie żył. – Jenny rzuciła do wszystkich.

- Quinque! Ten głos poznała natychmiast. Spojrzała na chłopca w momencie, gdy unosił głowę znad zakrwawionej już matki. - Six ! dobyło się z nasypu. Kierowca, mimo rany nogi bardzo zwinnie zbiegał ze wzniesienia wykrzykując dziwne słowa. O kurwa! – wyrwało się Jenny. Zobaczyła, jak Cyrus dobywa rewolwer i strzela do kierowcy. W tym samym czasie Kuba pryskał gazem dzieciaka, a „facet od laptopa” biegł na niego z kawałkiem metalu w dłoniach. Jenny zamarła.
 
__________________
"Z równin odległych, z gór, z zapadłych wiosek, ze stolic i z miasteczek, spod strzech i z pałaców, z wyżyn i z rynsztoków ciągnęli ludzie nieskończoną procesją do tej 'Ziemi Obiecanej'."

Ostatnio edytowane przez Zaan : 22-03-2010 o 20:14.
Zaan jest offline  
Stary 22-03-2010, 21:28   #37
 
Dominik "DOM" Jarrett's Avatar
 
Reputacja: 1 Dominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znany
... To wszystko było dość dziwne. Starałem się pomóc ocalałym opuścić wrak, chodź łatwo nie było. Cwaniaczek który siedział na końcu ze mną też wyprowadzał żyjących
... Siedem długich lat... W więzieniu albo jesteś twardy i wszyscy cię szanują albo jesteś szmatą którą inni walą w dupsko. Ja starałem się nikomu nie wchodzić w drogę, a jak było trzeba to i w mordę dałem. Sam dostałem nie raz ale...
...ale szanowali mnie od kiedy uratowałem Harrego gdy auto spadło z podnośnika i przygwoździło go ziemi. Tylko ja zachowałem wtedy zimną krew chodź na warsztacie było ze mną jeszcze kilka osób.
Ta sytuacja zaczęła przerastać nawet mnie. To wszystko nie miało sensu. Najpierw pączuszek wywalił kite, potem ten palant jakiś taki obity a teraz wypadek.
wszyscy próbowali sobie pomagać nawzajem. Biegali, zakładali opatrunki, ktoś tam się przedstawiał. "A gówno mnie obchodzi kim jesteście" pomyślałem.
-AUUUUUUU!- krzyknąłem i aż przyklęknąłem .
Złapałem się za brzuch i spostrzegłem że mocniej krwawię. Zdjąłem kurtkę. Koszulka była mocno nasączona krwią. Ją również zdjąłem. Rana była dość głęboka i tkwił w niej jeszcze odłamek szkła butelki. Chwilę później pojawiła się przy mnie jedna z pasażerek i założyła opatrunek. Straciłem dużo krwi i czułem się słabo na szczęście udało się małolacie zatamować krwawienie.
-Dziękuję- wycedziłem przez zęby. Uśmiechnęła się do mnie i poszła pomagać innym.
Założyłem kurtkę i zapiąłem się pod szyję. "Przydał by się choćby mały kieliszek Brandy" przetoczyło się przez głowę. Usiadłem na jakimś kawałku autobusu który odpadł w trakcie katastrofy, rozejrzałem się. Krajobraz jak po tornado. "Kurwa ale kanał! I co teraz?! Ja wiem co teraz!!! Teraz przyjedzie policja i zrobią oględziny miejsca zdarzenia. Sprawdzać zaczną wszystkich kartoteki i....
...i natrafią na moją! Powiem ci Dom jak było..."
moje myśli mówił do mnie"... Chciałeś porwać autobus i wziąć zakładników. Zacząłeś szamotać się z kierowcą w wyniku czego nastąpił wypadek! Zginęli ludzie wiec za to odpowiesz! A wiesz czemu? Bo winny jest zawsze ten który raz już zadarł z prawem!" mamrotałem bezwiednie wręcz majacząc na jawie.

W tle posłyszałem rozmowę drugiego kierowcy i... no tego fagasa. Jak on się kurwa nazywał?
Nie ważne. Ważne że Duncan poszedł się rozejrzeć.
Rzuciłem okiem w kierunku autobusu. Matka Patricka klęczała i płakała. Widziałem jak jej maluch umiera. Nie zdążyłem go złapać. W duchu cieszyłem się że to on a nie mój mały Brayan. Spojrzałem między kolana na trawę mocno zakrapianą krwią. Choć w tych egipskich ciemnościach i tak miała kolor granatu.
Nagle usłyszałem radosny głos kobiety Patrick żyje! Spojrzałem w tamtym kierunku i z niedowierzaniem przetarłem oczy. Mały wyciągał rączki do mamy.Byłem zdumiony. Euforia jednak nie trwała długo. Gdy gówniarz złapał matkę i wgryzł jej się w gardło oniemiałem.
Dziwny głos i słowa których nawet nie potrafiłem wypowiedzieć wirowały w powietrzu. Zerwałem się na równe nogi i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku w którym poszedł Duncan. On zresztą z chodził już na dół
-Szybko ! Szybko ! - krzyknąłem do niego - Co to kurwa jest?! Wid...! - urwałem w połowie gdy światło autobusu opasało drugiego kierowce. Zatrzymałem się jak wryty. Serce łopotało a krew popłynęła szybciej jak by mi ktoś pod żyły sprężarkę podłączył i wpuścił 6 atmosfer powietrza.
-Ja pierrrr...! Co to kurwa ma znaczyć! - zacząłem się pomalutku wycofywać. Drobne kroczki zmieniły się w trucht. Tylko tyle moje obite kolano pozwoliło mi wykonać. W oddali zobaczyłem jak trzech pasażerów rzuciło się na dzieciaka. Wypatrzyłem Dereka lekko na prawo. W jego kierunku uciekałem nerwowo oglądając się za siebie. Po drodze chwyciłem Rudą za rękę i pociągnąłem za sobą.
-Spierdalajcie!!!- Krzyczałem
Bałem się tak bardzo jak nigdy do teraz. "Brayan!" Pomyślałem o synu.
 
__________________
Who wants to live forever?

Ostatnio edytowane przez Dominik "DOM" Jarrett : 22-03-2010 o 22:10.
Dominik "DOM" Jarrett jest offline  
Stary 22-03-2010, 22:40   #38
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Usiadłem na chwilę by złapać oddech i uspokoić żołądek. Zapach strachu wwiercał się w każde zmysły. Żółć z żołądka nieraz podchodziła pod samo gardło powodując piękący ból w przełyku. Dodatkowo, młody chłopaczek zgięty w pół niedaleko autobusu wcale nie pomagał. Rzygał już od dłuższego czasu. Puściły mu też zwieracze. Zastanawiałem się czemu mi nie puściły. A może zesrałem się pod siebie już dawno i teraz po prostu tego nie czuje, może nie miały co puszczać.
Wolałbym siedzieć w domu i patrzec na zdjęcia katastrofy tego pieprzonego autokaru, wyzierające z ekranu telewizora. Wtedy przynajmniej człowiek jest bezpieczny i nie musi czuć tego co my czuliśmy teraz. Mógł po prostu powspółczuć jeżeli chciał, łyknąć zimnego browara i po prostu zmienić kanał A jak mu było zimno to albo zamknął okno albo podkręcił ogrzewanie a tutaj strach, krew i gówno. Zimno, z każdą chwilą było gorzej...
Zdechniemy tutaj z zimna czekajac aż nas znajdą – przytaknąłem w myślach drugiemu kierowcy kiedy wspomniał coś o kocach. Nie chciałem jednak ponownie wchodzic do autobusu. Kurwa bałem się tam wchodzić. Ot po prostu. Bałem się widoku tego wszystkiego, już dosyć w życiu przeszedłem by na nowo oglądac te okropieństwa. Pieprzone ludzkie wnętrzności. Tak więc, grzebałem w ocalonych torbach, w tych co zostały wydobyte na zewnatrz. W tych po które dotychczas nikt się nie zgłosił. Wyciagałem swetry, bluzy czy kurtki polarowe, rzucając je na sterte obok by potem kuśtykając od jednej osoby do drugiej, od pieprzonego jednego ocalalego do drugiego i oceniając na oko jego rozmiar, jego pieprzony wzrost, ciskając w niego bluzą, swetrem bądź kurtką, czymś co będzie na niego pasować. Czymś co jak mi sie wydawalo ogrzeje go. Do tego rzucalem tylko:
- Włóż to, ogrzejesz się.
Częśc wkladała, cześc nie. Miałem to w dupie. Jak przymarzną to zalozą. Na koniec zerknąłem w kierunku Duncana, który złaził z miejsca z którego chyba spierdzielilismy się w dół. Miałem nadzieje, że powie, że właśnie się rozejrzał, że wie gdzie jesteśmy i że właśnie gadał z osobami, które się zatrzymaly widząc co się stało i że zaraz przyjedzie pomoc, i że wogole kurwa wszystko będzie dobrze.
Ta... i pewnie jeszcze powie Derek, z Twoim kolanem też jest wszystko dobrze. Ten caly upadek jakimś pieprzonym sposobem naprawil Ci Twoje zjebane dotychczas kolano. Taaa… – sam się skarciłem się myslach – Pojebalo Cie. Wkładałem na siebie dodatkowo bluze z kapturem ze swojej własnej torby, kiedy usłyszałem nawoływania tej kobiety co siedziała za mną. Wzywala swojego syna, który wlasnie tarabanił się z autobusu.
- Cud, ja pierdole cud, dzieciak….. – nie dokończyłem, a to co stało się później nijak się miało do cudu. To był jakis koszmar a my śniliśmy na jawie. My kurwa bylismy w środku tego koszmaru. To cos, co wygramoliło się ze zniszczonego autokaru, To cos, co wyglądalo jak pieprzony chłopiec o imieniu Patrick wgryzło się matkę, masakrując ją powoli na naszych oczach. Stałem sparaliżowany, jakbym dwa kulasy miał przetracone a nie jeden. Ktos zareagował, ten młody z długimi piorami. Chyba był zajarany skoro w ogóle podszedł do tego czegoś. Jakiś inny gosciu z drewnianą albo metalową pałą w rękach zamachnął się na to coś. Padly jakies kolejne słowa, w dziwnym nienznaym mi jezyku. W moim kierunku własnie cofał się Dominik, wielki pieprzony osiłek a z jego oczu wyzierał strach
- Sextus! Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates ! – wrzeszczał Duncan, który własnie zlazł na dół I który wyglądął jak sama śmieć, który wyglądał jak jakiś potwór z pieprzonych horrorów. Siegnalem po torbę wycofując się za siebie. Kiedy padl strzał usłyszałem jeszcze tylko jak Dominik mówi
-Spierdalajcie!!!
Nie zabijaj nas Boże – łzy strachu ciekly mi po twarzy kiedy cofalem się do reszty. Do reszty pieprzonych ocalonych.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 23-03-2010 o 15:55.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 22-03-2010, 23:25   #39
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie wiedział na jak długo stracił przytomność. Pewnie nie na długo bo poczuł jak szoruje twarzą po ziemi. Jakiś człowiek ciągnął go za ramię odciągając od autobusu. Podniósł się na kolana o własnych siłach i z trudem usiadł. Przyjrzał się chłopakowi,jak na jego oko nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Dobrze ubrany ze świeżą opalenizną, przystojniaczek.
Pewnie ma powodzenie u kobiet- pomyślał uśmiechając się do siebie- kiedyś też miałem.
Spojrzał na roztrzaskany autokar. Wydawał mu się, że coś wewnątrz się poruszyło wyciągnął rękę i chciał coś powiedzieć kiedy chłopak poklepał go po ramieniu i powiedział:
- Najważniejsze, że żyjemy
Przytaknął ruchem głowy spoglądając w jego stronę. Obrócił się z powrotem w miejsce gdzie dostrzegł ruch ale nic tam nie było.
Pewnie mi się przewidziało-Pomyślał.

Wszyscy dosyć sprawnie się ogarnęli. Pierwszy raz miał okazję i ochotę przyjrzeć się współtowarzyszom niedoli. Jakaś biedna kobieta płakała po stracie dziecka, paru facetów przenosiło to co zostało z bagaży.
Niech młodzi się tym zajmą, ja nie mam sił, zresztą będę tylko zawadzał-tłumaczył się sam przed sobą.
Dwie młode kobiety opatrywały rannych. Uśmiechnął się kiedy jedna z nich podeszła do niego i zaczęła przemywać mu twarz, którą miał całą zakrwawioną. Miała w sobie coś ... ujmującego. Trochę nieśmiała, ale zdecydowana w swoich działaniach. Nie patrzyła w oczy, a jeśli już to na krótką chwile. Młodziutka, jak mu się wydawało.
-Jestem George-Powiedział
-Jak już się uporasz z ta moją raną mogę prosić o szklankę wody?
Rzuciła cichutkie
-Jestem Annie
Sprawnie owinęła bandażem moją obolała głowę, sprawdziła jeszcze czy się mocno trzyma i wyciągnęła butelkę mineralnej. Zostało może na dwa trzy łyknięcia, więc chyba beż żalu zostawiła mu ją całą i ruszył do kolejnych ofiar wypadku.
-Dziękuję Annie-rzuciłem za odchodzącą dziewczyną.

Ból o dziwo nie był tak duży, mogłem spokojnie rozłożyć się w pozycji półleżącej i pomyśleć się nad tą nową sytuacją.
Zacząłem zastanawiać się na ile mógłbym pozwać przewoźnika.
Takie sytuacje się zdarzają, a odszkodowania idą w miliony. Potrzebowałbym tylko dobrego adwokata. Może pozew zbiorowy?
Rzuciłem okiem po ludziach.
za wcześnie-pomyślałem
zostawię w szpitalu parę wizytówek
Złapałem się nerwowo za kieszeń, płaszcza.
Portfel, tabletki?Uff


- Patrick! Patrick!
Kobieta, która jeszcze nie tak dawano widziałem na skraju załamania, albo może daleko poza jego granicą biegła jak oszalała w kierunku autobusu.
Cholera, wzruszyłem się. Jej dzieciak żył a ona była najszczęśliwszą osoba na świecie.
- Quinque!

Quinque?Co to jest Quinque?-Zadałem sobie pytanie.
Może pies małego? Dziwne imię jak dla psa.
Było ciemno, może to lepiej, bo to co zobaczyłem później wprawiło mnie w osłupienie. Na naszych oczach gówniarz rzucił się do szyi matki i zaczął ja przegryzać.
-Jezu Chryste!krzyknąłem drżącym głosem przykładając dłonie do ust
Ktoś ruszył w ich stronę ale czułem że już już za późno dla matki.
Nagle poruszenie z drugiej strony.

- Sextus! Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !
Co to za język, gdzie ja to słyszałem-Przemknęło mi przez myśl.
Ale kiedy zobaczyłem twarz tego człowieka poczułem dreszcze, nawet nie strachu. Takie uczucie jakbyś chciał wyjść z ciała kiedy to co widzisz umyka wszelkim twoim wyobrażeniom. Twarz tego człowieka była..., nikt nie miał prawa mieć takiej twarzy. Mimowolnie zacząłem się cofać, zresztą ktoś nawet krzyczał
-Spierdalajcie!!!
Nagle padł strzał... .
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 23-03-2010, 06:11   #40
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Dzięki Bogu że jest z nami lekarz! Po raz nie wiadomo który Annie powtarzała to samo zdanie w myślach. Starała pomóc się w miarę możliwości wszystkim poszkodowanym w wypadku ale zawsze obawiała się zajmować rannymi w głowę. Ciężko określić na ile poważny jest ich stan, czy to tylko rozcięcie które po prostu mocniej krwawi czy coś poważniejszego. Zauważyła, że rudowłosa kobieta która zajmowała się opatrywaniem też z ulgą pozostawiła najciężej rannych lekarzowi, który po tym jak już opatrzył swoją żonę zajął się innymi. Jeden z tych mocniej zbudowanych facetów któremu Annie pomagała miał jakieś szkło powbijane w skore które dziwnym trafem nie poprzebijało mu ubrania, dopiero jak Carlson zbliżyła oczy do tej rany wyczula ze mężczyzna śmierdzi wódką. No cóż, przynajmniej wydezynfekował się sam. Pulchny facecik który już wcześniej miał rozbity nos nie wyszedł tez bez szwanku z wypadku ale nadal reagował gniewem na wszelkie próby pomocy. Wydawało się ze jest cały czas pobudzony i to od momentu jak wsiadł do autobusu na ostatnim postoju. Ciekawe czy on w ogóle spał? Annie próbowała sobie przypomnieć czy widziała go śpiącego bądź układającego się do snu podczas swojego wyjścia do toalety ale niczego nie była pewna. Martwił ja stan młodego mężczyzny który wymiotował od jakiegoś czasu. To nie mógł być chyba cały czas szok pourazowy, możliwe ze chłopak ma wstrząs mózgu ale lekarz chyba go już oglądał a reszta pasażerów odsunęła się od wymiotującego. Nie dość ze czuć było od niego wymiocinami i żółcią to jeszcze najwyraźniej narobił ze strachu pod siebie. Annie z westchnieniem przyjrzała się autokarowi, leżał tak że drzwi do bagażnika były całkiem zablokowane a nie tylko temu młodemu pasażerowi przydała by się zmiana ubrania. Nogawka spodni Carlson była podarta i przesiąknięta krwią i teraz kiedy emocje zaczęły opadać dziewczyna poczuła dokuczliwe zimno.

Annie zeszła nad strumień żeby opłukać ręce z krwi. Starała się nie zamoczyć skaleczonej dłoni. Któż wie co za świństwa żyją w takiej wodzie. Słowa pasażerów w panującej dookoła ciszy docierały do niej bardzo wyraźnie. Jacyś ludzie zaczęli się sobie przedstawiać. Facet którego Annie oceniła jako trepa rzeczywiście okazał się żołnierzem. Rudowłosa miała na imię Jenny. Potem padały inne imiona, ale Carlson stwierdziła ze jest zbyt daleko od innych i nie będzie się do nich wydzierać. Jak ja później ktoś zapyta to się przedstawi. Jak nie cóż, żadna różnica. Wcześniej przedstawiła się tylko jakiemuś mężczyźnie w zszarganym prochowcu, zostawiła mu też resztkę swojej wody mineralnej. Znowu pomyślała z żalem o walizce zamkniętej w bagażniku. Miała tam drugą butelkę wody.
Kierowca, ten sam który pomógł się jej wydostać spod fotela powiedział parę niepokojących rzeczy, później poszedł chyba sprawdzić okolice. Kiedy Annie wracała już do grupki pozostałych ludzi dostrzegła ze ktoś biegnie z krzykiem do autobusu. Zorientowała się ze to matka zmarłego chłopca. No tak, można było się spodziewać z jej strony takich reakcji. Ktoś chyba powinien sprowadzić ja z powrotem. Matka krzyczała imię Patrick a Jenny coś tłumaczyła w tym samym czasie pozostałym pasażerom..

Nagle ktoś wykrzyknął Quinque! Z taką siłą że całkiem zagłuszył okrzyki matki. Annie natychmiast rozpoznała ten głos i wspomnienie z autokaru powróciło.
- Quattuor! – quattuor jak kwarta czyli ćwierć albo cztery a teraz quinque jak kwinta czyli pięć. Ale co było przed nimi? Myśl, Annie, myśl! Czy to mogło być trio czy coś w tym stylu, coś jak trzy. Nagle jakiś ruch rozproszył myśli Annie, jeden z mężczyzn a w chwile później drugi pobiegł w stronę autobusu. Coś tam się najwyraźniej działo. Kurcze, nic nie widzę bez tych szkieł. Co się, do diabla tam znowu dzieje?! Ludzie krzyczeli coś w panice. Annie poczuła ze dławi ją strach mimo, że nie za bardzo wiedziała co się dzieje.

Wtedy od strony nasypu ktoś wrzasnął Sex! Sześć?! Czy to kierowca tak krzyczał i czy to on wtedy w autokarze wywrzaskiwał te wszystkie słowa? Ale po co?! Dlaczego?! O co tu chodzi?! To musiał być on bo teraz zaczął prawdopodobnie powtarzać te same słowa.
. - Sextus! Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !
Sextus to chyba szósty a może sześcioro? Veni? Jak „veni, vidi, vici” - przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Potem jakieś niezrozumiale słowa a na koniec znowu coś znajomego. Dominus! Diabolis !
„Dominus vitae necisque „– Pan życia i śmierci. Dominus czyli Pan i Diabolis jak Advocatus diaboli. Diaboli – diabeł? Bez sensu! Kompletnie bez sensu! Po co ktoś miałby to krzyczeć?!
Większość pasażerów wpatrywała się, oniemiała w biegnącego kierowcę. Ktoś zaczął uciekać, ktoś inny krzyczał a wśród tego rozgardiaszu żołnierz sięgnął gdzieś pod kurtkę i coś stamtąd wydobył. Annie nie widziała wyraźnie kształtu tego czegoś co Cyrus, bo tak się chyba nazywał, trzymał w dłoni ale kiedy wyciągnął ten przedmiot zdecydowanym ruchem przed siebie mogła się domyślić że to jakaś broń. Mój Boże, on chyba nie chce do nikogo strzelać? Fakt, że kierowca wrzeszczy jakieś dziwne słowa ale to chyba nie powód żeby... A jednak! Dosłownie w tej samej chwili padł strzał. Nieeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!! -wyrwało się Annie ale wiedziała już ze to się na niewiele zda. Oszalał, mój Boże, oszalał. Pozabija nas wszystkich.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172